Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

* X lat wcześniej *


17-letni Aether 


- Wypierdalaj z tego domu i już nigdy tu nie wracaj! Nie chcę Cię widzieć, słyszysz?!

Syknąłem z bólu, gdy moja skroń przetarła się z betonowym chodnikiem. Byłem pewny, że z nowo powstałej rany zaczęła sączyć się krew. Uniosłem się na drżących łokciach i spojrzałem załzawionym wzrokiem na swojego ojca. Stał w przejściu, czerwony na twarzy i z ognikami w oczach. Moja matka nie interweniowała. Pewnie nawet nie ruszyła się z miejsca. Słyszałem jedynie głuche krzyki Lumine, która próbowała przebić się przez mur naszego rodzica.

- Wracaj do domu, Lumine. - warknął do niej, łapiąc ją za ramię.

- Nie! To mój brat! Zawsze kazaliście nam trzymać się razem, więc dlaczego to robicie?!

- Ty już nie masz brata. - jego chłodny wzrok przeniósł się na mnie. 

Odwróciłem głowę. Nie chciałem na niego patrzeć. To bolało. 

Zapłakana Lumine wyrwała się z jego uścisku i podbiegła do mnie. Kucnęła przy mnie i delikatnie złapała mnie za twarz, która piekła mnie w kilku miejscach. Od całej sytuacji jeszcze bardziej bolał mnie fakt, że moja siostra została w to wciągnięta. Chwyciłem ją za rękę i tylko pokiwałem przecząco głową.

- Wracaj do domu. - szepnąłem, tak, by nikt nas nie usłyszał. - Poradzę sobie.

- N-nie.. Gdzie...?

- Będę u Jina. Nie martw się, jeszcze się zobaczymy.

Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć. Blondynka została zaciągnięta z powrotem do domu. Drzwi z hukiem zatrzasnęły się, zostawiając mnie samego. Więc takie są realia... Nim się podniosłem, przeczekałem kilka minut, aż bicie mojego serca się uspokoi. Gdy zebrałem się w sobie, obolały uniosłem swoje ciało i zacząłem kierować się w stronę domu mojego przyjaciela.

Czy mogłem się tego spodziewać? Mogłem. Ale nie chciałem. Wiedziałem, że moi rodzice nie będą zadowoleni z tego faktu, że jestem gejem. Myślałem, że zakończy się to na niewinnej kłótni. Nie sądziłem, że ojciec mnie pobije i wyrzuci z domu. A moja matka? Patrzyła pustym wzrokiem w ścianę. Nie interweniowała... Nie planowałem tak wczesnego coming out'u. Ale oni ciągle mnie zamęczali pytaniami, kiedy przyprowadzę do domu jakąś dziewczynę. Miałem już dość. Zdecydowałem, że dla świętego spokoju powiem im prawdę. Popełniłem błąd.

Jin był moim przyjacielem ze szkoły, ale także moją skrytą miłością. Był starszy ode mnie o dwa lata, ale dogadywaliśmy się bez zarzutów. Krążyły o nim plotki w szkole, że jest podejrzanym typem, robi ustawki albo należy do niebezpiecznego gangu. Nie wierzyłem w żadne z powyższych. Miałem o nim własną opinię i była ona bardzo pozytywna. Lubiłem przebywać w jego towarzystwie. Mogłem go skrycie podziwiać i zaspokajać swoją potrzebę bliskości. Było tylko jedno "ale". O swojej orientacji dowiedziałem się we wczesnym liceum. Dziewczyny nie pociągały mnie w żaden sposób. Na początku nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, ale z pomocą siostry zrozumiałem, że jest to normalne. Podobają mi się faceci. Niestety Jin był inny. Miał parę dziewczyn, a na myśl o dwóch facetach zbierało mu się na wymioty. Nie zamierzałem wyjawiać mu prawdy o swoich uczuciach. To, że mogłem być przy nim jako przyjaciel, było dla mnie na ten moment wystarczające. 

Doszedłem do dobrze znanego mi mieszkania. Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi. Po kilku sekundach w drzwiach stanął wysoki blondyn o niebieskich oczach. Na mój widok zastygł w bezruchu. Widziałem, jak studiuje moją twarz, która musiała być w strasznie opłakanym stanie. Uśmiechnąłem się delikatnie, ignorując ból.

- Hej... Mogę przenocować?

- Wiesz, jak ty wyglądasz? - zapytał. Zawstydzony opuściłem wzrok. - Kto...?

- Przenocujesz?... Proszę...


***


- Au... Boli...

- Zaraz skończę. Wytrzymasz.

Jin kończył opatrywać moje rany na twarzy. Nie sądziłem, że jest tak źle. Gdy zobaczyłem siebie w lustrze, powiedzenie "rodzona matka Cię nie pozna", zaczynało nabierać sensu. Wyglądałem okropnie. Miałem podbite oko i kilka rozcięć, które musiała zrobić obrączka na serdecznym palcu mojego ojca. Nie wspominając o krwawym przetarciu na skroni i paru siniakach na ciele. Całe szczęście, że nie mam żadnego złamania.

- Powiesz mi, co się stało?

- Nie chce o tym gadać... Ale raczej nie mam dokąd wracać.

- Możesz tu zostać, ile chcesz. - uśmiechnął się i poczochrał mnie po włosach. - Nie mam z tym problemu. Ale będziesz musiał się mnie słuchać.

- Przeboleje. - zaśmiałem się. Od razu zaczęła mnie napieprzać klatka piersiowa. - Au, au, au...

- Siedź cicho debilu. - przekręcił oczami. - Będę zaraz musiał wyjść. Czuj się jak u siebie.

Zabrał apteczkę i wyszedł do kuchni. Taka relacja mi wystarczała. Nie potrzebowałem niczego więcej.


***


Po tygodniu to, w co wątpiłem, okazało się prawdą. Jin naprawdę miał własną szajkę, z którą przebywał w oddalonym magazynie. Blondyn martwił się, że czuję się zbyt samotnie w pustym mieszkaniu, więc postanowił mnie zabrać ze sobą do "pracy". Pasowało mi to. Zawsze mogłem spędzić z nim więcej czasu.

- Musiałem to przegadać z chłopakami, ale większość nie miała problemu. Powiedziałem, że jesteś wiarygodny, więc uzyskałeś ich akceptację.

Nie wiedziałem, czym się zajmowali. Wiedziałem tylko tyle, że musi być to niebezpieczne i nielegalne. Mimo ponurego wyglądu reszta "gangu" nie była wcale taka zła. Może to też dlatego, że od początku byli do mnie przyjaźnie nastawieni. Ponoć dla swoich "klientów" potrafili być brutalni.

Pewnego dnia, gdy siedzieliśmy przy ognisku, wpatrywałem się z zafascynowaniem w Jina, który umiejętnie obracał w dłoni nóż. Podziwiałem jego pewne ruchy i brak zawahania. Jestem pewny, że sam kilka razy bym siebie zranił...

- Takie to fajne? - zaśmiał się. - Nauczyć Cię?

- Myślisz, że dałbym radę? - zapytałem niepewnie.

- Każdy ma swoje początki. Chodź, pokażę Ci.

Usiadłem obok niego, próbując naśladować jego ruchy. Nie odbyło się bez ran i zacięć. Chciałem być w tym tak samo dobry, jak on. Chciałem mu zaimponować. Po wielu próbach udało mi się wykonać pierwszą sztuczkę.

- Widzisz młody! Masz talent! - uśmiechnął się szeroko.


***


Mijały kolejne dni, miesiące, a ja nadal mieszkałem u Jina i spędzałem czas z jego całą paczką. Należałem już do jej części. Chłopaki uczyli mnie wielu rzeczy od samoobrony po przetrwanie w zamkniętych bunkrach. Każdy miał inne doświadczenie i odgrywał swoją rolę. Jin był umysłem całej grupy. To on planował wszystkie skoki, szukał dróg i odpowiadał za całokształt działań. Aron był głównym kierowcą. Zawsze miał być gotów, gdyby grupa potrzebowała szybkiej ucieczki. Podobno nikt nie uciekał przed policją tak, jak on. Kolejny był Rozet — mistrz sztuk walki. Kiedyś trenował, by startować w zawodach międzynarodowych, ale przyłapali go na dopalaczach i został zdyskwalifikowany. Było też wielu innych członków tej gangsterskiej grupy, którzy pełnili swoje mniej lub bardziej ważne funkcje. Dla wszystkich jedno było pewne: Gdy nie wiedzą, co robić, mają słuchać się Jina.

Ja pozostawałem jako pomoc. Nie miałem doświadczenia, nie uczestniczyłem w ich podbojach. Byłem na miejscu i by zająć swój czas, uczyłem się posługiwania nożem. Może i miałem skrytą nadzieję, że Jin spojrzy na mnie inaczej, gdy okażę się przydatny. Była jednak to tylko nadzieja. A nadzieja umiera ostatnia.

Było za późno.

Nasze bezpiecznie miejsce zostało zaatakowane przez zamaskowaną grupę, z którą mieli już od dawna na pieńku. Nikt się nie spodziewał tego ataku. Musieliśmy mieć kreta w swojej grupie. Wrogowie nie oszczędzali w swoim okrucieństwie. Zabijali każdego, kto stanął im na drodze, a gdy ktoś za długo stawiał im opór, strzelali. 

Jin został ranny. Byłem zbyt ogłuszony i zdezorientowany. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim zobaczyłem go zakrwawionego na ziemi. Podbiegłem do niego i ukucnąłem obok. Oddali strzał w klatkę piersiową. Ucisnąłem to miejsce. Moje dłonie stały się czerwone, a po polikach ciekły mi łzy.

- Aether...

- N-nie rób mi te-ego. - wydukałem. - Jin...

- Uciekaj Aether... Zawsze byłeś... Moim bratem... Ucie... Kaj...

Zmarł na moich rękach. 

Dookoła leżały ciała zabitych z obu stron. W tym Aron i Rozet. Ja... Nie byłem silny, nie potrafiłem walczyć. Musiałem uciekać. Jeśli chciałem żyć, musiałem samolubnie myśleć o sobie i zostawić wszystkich, którzy mi pomogli. Musiałem zostawić Jina. 

Poderwałem się z miejsca i zacząłem uciekać drogą ewakuacyjną. Słyszałem za sobą okrzyki ,,ucieka", ,,łapać go!". Przyśpieszyłem. Nie mogli mnie złapać. Nie mogłem umrzeć. Byłem już na końcu labiryntu, gdy poczułem mocne szarpnięcie. Nieznany mi mężczyzna rzucił mną o ziemię i usiadł na mnie okrakiem, jedną ręką łapiąc mnie za dłonie, a drugą za szyję. Próbowałem mu się wyrwać, ale nic z tego. Był silniejszy.

- Dołączysz do swoich. - syknął.

Miałem się poddać. Co mi pozostało? Nie miałem już, gdzie wracać. Nie miałem domu, nie miałem Jina. Została mi tylko Lumine. Moja siostra, która miała zakaz kontaktu ze mną i była pod tym względem kontrolowana. Pamiętam, jak płakała, gdy wyrzucili mnie z domu. Pamiętam, jak mnie wspierała, gdy ja byłem w rozsypce. Gdy opowiadałem jej o swoich uczuciach... Chciałbym ją jeszcze zobaczyć i podziękować jej za wszystko... Powoli traciłem ostrość.

Usłyszałem głuchy hałas. Mężczyzna zdezorientowany odwrócił ode mnie wzrok, luzując przy tym nacisk na moich dłoniach. To była moja szansa. Korzystając z niej, wyrwałem swoje dłonie z uścisku i zza pasa spodni wyjąłem zabezpieczony nóż. Zamachnąłem się, raniąc jego podbrzusze. Krzyknął z bólu i łapiąc się za ranę, odskoczył na bok. Podniosłem się, kontynuując ucieczkę, ale nie miałem siły. Obraz nadal był rozmazany, a mój mózg nie miał wystarczającej ilości tlenu. Ukryłem się za najbliższym rogiem wśród kontenerów. Miałem tylko małą szparę ze spojrzeniem na świat.

- Tam uciekł!

Próbowałem uspokoić oddech, ale łaknąłem powietrza. Znajdą mnie. Znajdą i dobiją. Słyszałem zbliżające się kroki. Tym razem była to większa grupa. Widziałem, jak zbliżają się do mojej kryjówki. Jestem zbyt oszołomiony. Nie dam rady uciec... 

Wtedy zauważyłem zamaskowaną postać, która śmignęła z prędkością światła na nacierającą grupę. Nie widziałem, co się dzieje, a słyszałem okrzyki bólu i cierpienia. Przysunąłem się bliżej otworu, by zobaczyć, co się stało. Wśród zabitych stała czarna postać dzierżąca w dłoni zakrwawiony nóż. Ten widok sparaliżował mnie jeszcze bardziej. W najgorszym horrorze nie widziałem czegoś takiego, co dzisiaj. Prawie dostałem zawału, gdy ta mordercza istota spojrzała w moją stronę. Tylko na chwilę udało mi się zobaczyć jej wzrok. Pełen nienawiści i żądzy krwi. Bałem się, że jestem kolejnym celem, ale nic mi nie zrobiła. Pobiegła dalej. Byłem uratowany.


***


Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Kiedy odzyskałem siły, wróciłem do mieszkania Jina. Zamknąłem za sobą drzwi i osunąłem się po nich plecami. Jin nie żyje... Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Schowałem twarz w dłoniach, pozwalając sobie na wylanie wszystkich emocji. 

- Aether?...

Zaskoczony podniosłem głowę. Z salonu wyłoniła się Lumine. Nie dowierzając, wierzchem dłoni przetarłem oczy. Mam omamy?

- Boże! Co to za krew?!

Blondynka podbiegła do mnie, łapiąc mnie za twarz. To było ona. To naprawdę była moja siostra. Objąłem ją i wtuliłem się w zagłębie jej szyi. Byłem pewny, że musiałem ubrudzić ją krwią, ale nie obchodziło mnie to. Byłem szczęśliwy, że ją widzę. Całą i zdrową.

- Co.. Co ty tu robisz? Rodzice...

- Nic nie wiedzą. Wyjechali w delegacje, więc napisałam do Jina. Podał mi adres i kazał czekać... Gdzie on jest?

Na dźwięk jego imienia, ponownie wybuchłem płaczem. Lumine o nic więcej nie pytała. Trzymała mnie w objęciach i głaskała po głowie. 



***

Yoo~

Zauważyliście, że rozdział jest dłuższy od pozostałych? xD Chciałam wszystko zamieścić w jednym rozdziale i tak wyszło :') Jakby były literówki/błędy napiszcie mi o tym. Część była pisana na telefonie, więc... Różnie może być.

To jest dobra wiadomość, ale mam też drugą: Kolejny rozdział będzie ostatnim. 

Pora zakończyć tę historię i zacząć coś nowego :)

Do napisania,
Sashy ;3



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro