Rozdział 1
Ophelia, po spakowaniu plecaka, założyła na siebie jeansową kurtkę. Spojrzała na siebie w lustrze i westchnęła. Jej włosy były kompletną tragedią. Loki wiły się w każdą stronę, nieważne ile razy je układała. Podczas roku szkolnego wystarczyło zaklęcie i było po problemie. Jednak do pierwszego września nie mogła jeszcze korzystać z magii, a jej ciocia upierała się, że taka szopa na głowie jej pasuje.
Wyjęła szczotkę z szafki i przeczesała brązowe kosmyki kilka razy. Nie za bardzo to pomogło, tylko się napuszyły. Zdenerwowana, związała je w niechlujną kitkę. Wyglądała już lepiej, niż kilka sekund wcześniej.
- Długo jeszcze? - usłyszała głos swojej cioci.
- Już schodzę! - krzyknęła.
Założyła plecak na ramiona, po czym wyszła z pokoju. Zbiegła po schodach i była już w salonie, gdzie czekało małżeństwo Tonksów.
- Musimy się streszczać - oznajmił Ted - Za dwadzieścia minut mamy świstoklik.
- Macie być ostrożni. I chcę was widzieć jutro po południu w domu - Dromeda zwróciła się do siostrzenicy - I żadnych czarów. Został ci rok, chyba wytrzymasz tyle.
- Powtarzasz mi to ciągle, kiedy gdzieś wyjeżdżam i nadal nie wyrzucono mnie z Hogwartu - brunetka uśmiechnęła się - Chyba, że wygra Irlandia. Wtedy rzucę Levicorpus na sędziego, aby się ogarnął.
Kobieta spojrzała na nią surowo, a Ophelia roześmiała się. Przytuliła szybko kobietę na pożegnanie i wraz z wujkiem opuścili posiadłość.
- Dory nie będzie? - spytała podczas drogi, chociaż znała już odpowiedź.
- Ma dużo pracy w Ministerstwie - wyjaśnił mężczyzna.
Dziewczyna spuściła wzrok. Nimfadora była jej kuzynką i serdeczną przyjaciółką. Głównie dlatego, że ponieważ po skazaniu rodziców młodej Lestrange w Azkabanie, to Andromeda z mężem, ku niezadowoleniu reszty rodziny, przejęli opiekę nad dziewczyną. I była z tego bardzo zadowolona. Często była zmuszona bywać u Malfoyów i nie podobała jej się tamtejsza atmosfera. Było sztywno, nie było żadnych uczuć. Natomiast Tonksowie traktowali dziewczynę jak drugą córkę. Nawet jeśli jej prawdziwi rodzice byli bardzo złymi ludźmi i zabili wielu ich przyjaciół.
Po kilkunastu minutach oboje dotarli do świstoklika. Był nim, jak zwykle, but. Wokół niego zebrało się już wielu ludzi, niektórych Elia kojarzyła. W tej okolicy mieszkało kilka rodzin czarodziejów. Zauważyła nawet jednego Ślizgona, którego znała jedynie z widzenia.
W końcu wszyscy ustawili się wokół świstoklika i złapali za niego. Kilkanaście sekund później spadli na trawę. Ophelia wstała i otrzepała się, po czym pomogła wstać swojemu wujkowi. Kiedy zauważyła, że większość czarodzieji patrzy w prawo, po czym i ona to zrobiła. Ich oczom ukazało się ogromne pole namiotowe. Wszędzie było pełno czarodziejów w barwach Irlandii i Bułgarii. Dziewczyna uśmiechnęła się. Były to jej pierwsze w życiu Mistrzostwa, wcześniej nie była jakoś specjalnie zainteresowana Quidditchem. Dopiero dwa lata wcześniej wkręciła się w ten sport. No i Ted dostał z Ministerstwa dwa darmowe bilety z dosyć dobrymi miejscami. Nie mogli przecież tego zmarnować.
- Idziemy ? - spytał mężczyzna, a nastolatka pokiwała głową. Poprawiła plecak i zaczęli iść. Po kilku minutach dotarli na pole namiotowe. Wokół nich było słychać przeróżne języki, czarodzieje byli ubrani często w przedziwne szaty. Wydawało się, jakby cały świat zjechał się, aby oglądać Mistrzostwa.
Parę minut później udało im się znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Dziewczyna weszła do niego. Wielkościowo był jak pierwsze piętro domu Tonksów. Kiedy Ted poszedł zobaczyć się ze swoimi znajomymi, Ophelia postanowiła się przebrać.
Jej styl był dosyć nietypowy, jak na społeczność czarodziejów. Dosyć alternatywny. Ale jej nie przeszkadzało. Wolała, aby ludzie patrzyli na nią, bo jest śmiesznie ubrana, niż patrzyli na nią, bo jest córką Śmierciożerców. Założyła na siebie czerwoną bluzkę z czarnymi rękawami za łokcie oraz krótkie, czarne spodenki z dziurami. Do tego ubrała czerwono - czarne zakolanówki i ciemne trampki. Spojrzała na siebie w lustrze. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie jej włosy. Tak bardzo żałowała, że nie może użyć magii. Nawet w kitce wyglądały okropnie. Patrzyła się przez chwilę w swoje odbicie, zastanawiając się co zrobić. Po chwili postanowiła spleść włosy w dwa warkoczyki, a kilka kosmyków przy twarzy zostawiła luźno. Nadal wyglądała, jakby miała ptasie gniazdo na głowie, ale było już trochę lepiej. Postanowiła jeszcze domalować sobie na policzkach flagi Bułgarii i wyszła z namiotu. Zamknęła go magiczną kłódką (okradanie namiotów na Mistrzostwach było czymś już po prostu zwyczajnym) i poszła szukać swojego wujka. Nie mówił gdzie dokładnie idzie, więc miała zadanie trochę utrudnione. Po chwili, zamiast Teda, znalazła znajomego z Hogwartu.
- Harry Potter - zagadała. Chłopak odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się lekko. Wzrok Ophelii przykuł czerwono - czarny szalik chłopaka - Jednak masz gust.
- Bułgarzy rozniosą Irlandczyków w proch - zaśmiał się nerwowo Gryfon. Po jego twarzy widać było, że nie za bardzo chce prowadzić tę dyskusję - Słuchaj, ja....
- Mam pytanie - Ślizgonka zbliżyła się do chłopaka - Nie będę cię pytać gdzie wiesz kto jest, bo wiem, że mi nie ufasz. No i dobrze, nie masz do tego powodu. Powiedz mi chociaż, czy jest bezpieczny?
Chłopiec, który przeżył patrzył przez chwilę na dziewczynę, nie wiedząc co powiedzieć. Elia naprawdę martwiła się o Syriusza. Słyszała plotki, że to nie on wydał rodziców Harry'ego. Miała taką nadzieję. A nawet jeśli mężczyzna zrobił, to co mówią, że zrobił, to był jej rodziną. Podobnie jak ona nie był dumny z tego, kim był.
- Nie wiem o kogo ci chodzi, ale pewnie wszystko z nim w porządku. Z wiesz kim - powiedział ostrożnie młodszy chłopak, a nastolatka pokiwała głową.
- Dzięki - uśmiechnęła się brunetka.
- Ophelia!
Dziewczyna spojrzała za okularnika. W ich stronę szli Hermiona Granger i Ron Weasley. Spięła się mimowolnie. Nie czuła się okej w towarzystwie wielu mugolaków. Nie dlatego, że coś do nich miała. Wręcz przeciwnie, szanowała ich i cieszyła się, że osoby z mugolskich rodzin również mogą być czarodziejami i uczęszczać do ich szkoły. Ted przecież pochodził z takiej rodziny. Sama korzystała z wielu mugolskich rzeczy, takich jak kawy czy nawet telefonu. Chodziło o nienawiść jej rodu do takich osób. Miała po prostu wrażenie, że jej stosunek do takich ludzi jest nieprawidłowy.
- Cześć - przywitała się dziewczyna - Miło was widzieć!
- Ciebie też - Gryfonka uśmiechnęła się - Szukasz swojego wujka? Jest w naszym namiocie...
- Znaczy był - wtrącił się Weasley - Wyszedł, kiedy my wyszliśmy. Wyszliśmy razem, ale poszliśmy inną drogą.
- Ale...
- Rozumiem - przerwała stanowczo Ophelia - Pójdę już lepiej. Do zobaczenia na meczu!
Kiedy kujonka miała coś powiedzieć, ta już odeszła. Była przyzwyczajona do tego zachowania, ale za każdym razem bolało tak samo. Najgorsze było to, że Ślizgonka miała wrażenie, że to jest jej wina. Nie jej rodziców, nie jej rodziny. Jej.
Idąc w stronę swojego namiotu, dziewczyna spostrzegła wujka. Rozmawiał on z dwoma rudowłosymi mężczyznami. Jeden był starszy, drugi wyglądał na dwadzieścia ileś lat. Chciała pójść do namiotu i poczekać tam do momentu meczu, ale wuj musiał ją zauważyć.
- Chodź tu! - zawołał ją. Dziewczyna westchnęła i podeszła do mężczyzn, po czym uśmiechnęła się - To moja siostrzenica, Ophelia. Młoda, to pan Artur Weasley i jego najstarszy syn, Bill.
- Miło poznać - powiedziała dziewczyna i uścisnęła obu mężczyznom ręce.
- Jesteś strasznie podobna do Nimfadory - zauważył młodszy z nich, a nastolatka wsadziła kosmyk włosów za ucho.
- To pewnie tylko przez styl - zaprzeczyła z nerwowym uśmiechem.
Z wyglądu nie przypominała w ogóle swojej kuzynki. Wyglądała dokładnie jak swoja matka. Mężczyzna chciał być pewnie po prostu miły.
- William pracuje w Egipcie jako Łamacz Klątw - zauważył mugolak i spojrzał na mężczyzn - Młoda od kilku miesięcy zastanawia się nad tą pracą.
- To dosyć ciężka praca - zauważył młodszy Weasley - Ale jeśli lubi się trudne zaklęcia i godziny machania różdżką, to może być nawet ciekawa. No i dobrze płatna. W której klasie jesteś?
- Teraz będę szła do szóstej - wyjaśniła dziewczyna.
- Czyli miałaś już Sumy. Jak ci poszło z Zaklęć, OPCM i Transmutacji ?
- Z Zaklęć i OPCM dostałam wybitny, z Transmutacji zadowalający - odpowiedziała -Transmutacja zawsze była moim słabym punktem. Ćwiczę jak mogę, ale wychodzi jak wychodzi.
- Wydaje mi się, że jeśli dobrze napiszesz Owutemy, to powinni cię przyjąć na Łamacza Klątw - stwierdził Bill - Mogę ci później polecić kilka książek na ten temat. Mogą się okazać pomocne.
- Byłoby miło - Ślizgonka również się uśmiechnęła.
- Na nas już czas. Za niedługo mecz, muszę znaleźć w końcu jakiś punkt z zakładami - oznajmił Ted - Widzimy się na meczu!
- Do zobaczenia. Trzymaj się, Ophelia - Pan Weasley poklepał ją po ramieniu. Dziewczyna zerknęła na młodszego mężczyznę. Ten uśmiechnął się delikatnie. Po chwili wraz z wujkiem odeszła w kierunku ich namiotu.
* * *
Mecz okazał się niewypałem. Wygrała Irlandia. Ted przegrał trochę galeonów, ale był uśmiechnięty jak zawsze. Elia miała natomiast dosyć posępny humor, głównie ze zmęczenia. Do namiotu wrócili dopiero około północy. Zmyła z siebie flagi na policzkach. Wzięła szybki prysznic, po czym przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Usłyszała, jak Ted mówi jej dobranoc, ale dziewczyna była zbyt wycieńczona, aby cokolwiek odpowiedzieć. Po chwili zasnęła, nie spodziewając się, że coś się może stać.
Zaledwie dwie godziny później obudziły ją wrzaski i huki. Szybko poderwała się do pionu. Weszła do prowizorycznego salonu, jednak nie było tam Teda. Przez uchyloną kotarę namiotu słyszała krzyki i panikę. Wróciła na chwilę do pokoju. Z plecaka wyciągnęła swoją różdżkę. Na wszelki wypadek, pomyślała.
Powoli wyszła z namiotu. Poczuła, jak natomiast ogarnia ją chłód. Nic dziwnego, była tylko w bluzce, krótkich spodenkach i skarpetkach. Nie chciała już wracać się kurtkę.
Spojrzała w górę. Kilku mugoli lewitowało w powietrzu. Pod nimi stały postacie, zakryte czarnymi kapturami i przerażającymi maskami. Ich różdżki były uniesione w górę, ku nieczarodziejom. Wszyscy krzyczeli, biegali, przeklinali. Ślizgonka patrzyła przerażona w górę.
- Ophelia! - usłyszała.
Odwróciła się w prawo. Wujek podbiegł do niej. On również był w piżamie.
- Co się dzieje? - zapytała dziewczyna - Czy to Śmierciożercy?
Mężczyzna nie zdążył nic odpowiedzieć, bo przerwał mu grzmot. Oboje spojrzeli na niebo, na którym widniał Mroczny Znak. Symbol Śmierciożerców i Voldemorta. Nastolatka wpatrywała się przerażona w niebo. Nawet nie zauważyła, kiedy poplecznicy Czarnego Pana zaczęli znikać.
- Elia? Już po wszystkim. Może...Może wejdź do środka? - zaproponował jej wujek.
Dziewczyna pokiwała głową na tak. Po chwili, nadal lekko oszołomiona, wróciła do środku. Ted proponował jej herbatę, jednak ta tylko pokiwała głową i wróciła do łóżka. Udało się jej zasnąć dopiero po paru męczących godzinach
Śmierciożercy nie powinni jej przerażać. Jej praktycznie cała żyjąca rodzina to byli słudzy Czarnego Pana. To dlaczego na samą myśl o nich robiło jej się niedobrze?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro