٠•●Rozdział 01●•٠
Przebiegła przez jedną z uliczek Seulu, gdzie Doojon przywarł ją do chłodnej ściany ogromnego czerwonego budynku. Trzymał dłoń na jej ustach, uciszając głośny oddech, wywołany zarówno paniką, jak i wysiłkiem. Przebiegli przez połowę dzielnicy, uciekając przed goniącymi ich mężczyznami, którym wymalowali sklepy graffiti. Noc w Seulu należała do tych, którzy ryzyko mieli we krwi. Tak, jak Lee Doojon. Ten dwudziestojednoletni Azjata wręcz uwielbiał pakować się w kłopoty i jakoś specjalnie nie martwiło go mieszanie w nie własnej dziewczyny.
Sieun z szybko bijącym sercem patrzyła na ulicę, gdzie dostrzegła przebiegających mężczyzn. Z ledwością udało jej się dotrzymać kroku Doojonowi, dlatego bała się, że zostaną złapani. Na szczęście Lee wiedział, jak wyjść z opresji. Chociaż wcale nie chciała uczestniczyć w tych wszystkich rozróbach, nie potrafiła się sprzeciwić. Bała się go stracić. Zawsze powtarzał, że albo zaakceptuje go takiego, jakim jest, albo odejdzie. Chociaż wielokrotnie wbijał jej nóż w serce, nie potrafiła przestać go kochać. Była w niego tak zapatrzona, że zgodziła się na opuszczenie najlepszego przyjaciela. „Albo ja, albo on". Wybrała jego, a Kim Bum mimo to i tak przychodził do jej brata i okazywał, że wciąż mu na niej zależało. Każde spojrzenie w stronę dawnego przyjaciela było jak uderzenie piorunem. Tęskniła za nim, jednak nie mogła nic zrobić. Inaczej straciłaby miłość swojego życia.
– Zgubiliśmy ich – odparł zadowolony, odkrywając usta siedemnastoletniej dziewczyny. Jego czarne niczym noc oczy i włosy połyskiwały w bladym blasku księżyca, a kaptur sprawiał, iż przystojna twarz wyglądała niesamowicie pociągająco. Doojon należał do typu bad boyów, którzy przyciągali dziewczyny jak magnes. Nawet ona nie mogła mu się oprzeć. Dlatego wymykała się nocami ze spokojnego, bezpiecznego domu, by ryzykować w imię miłości. – Mam nadzieję, że Hiro i Yuri też zdołali zwiać. Chodź, pójdziemy na skróty. – Wskazał wysoki płot w głąb tunelu, a dziewczyna głośno westchnęła. – Nie gadaj, że się boisz. Jestem przy tobie, dlatego nic ci się nie stanie. – Objął delikatnie blade policzki Sieun, a ta przytaknęła.
Widząc, jak Doojon rusza w stronę płotu, poszła za nim. Co chwilę jednak obracała głowę w obawie, że ktoś mógł złapać ją od tyłu. Nienawidziła ciągłego strachu, jaki towarzyszył jej, odkąd poznała Doojona. Nie było dnia, w którym nie bałaby się o jego życie. Dlatego wolała spędzać przy nim każdą minutę, chociaż wiązało się to z ciągłym ryzykiem i awanturami z przyrodnimi rodzicami. „Zawiodłaś moje zaufanie. Po raz kolejny" - to te słowa najbardziej ugrzęzły w jej pamięci i zadawały niewyobrażalny ból. Nie chciała, by ludzie, którzy adoptowali ją i jej brata bliźniaka myśleli, że popełnili błąd. Dawniej byli prawdziwą, kochającą się rodziną, a teraz... Teraz Sieun nawalała z każdej strony i dawała im powody do zmartwień. Już nie miała świetnego kontaktu z Minkim, z którym zawsze mogła porozmawiać na każdy temat. Wspólnie z Bumem tworzyli trójkę wspaniałych, niezastąpionych przyjaciół. Szkoda, że pozostały jej po tym czasie jedynie cudowne wspomnienia. Ale czy to nie jej wina? Sama wybrała taką, a nie inną drogę.
– No, przeskakuj! – zawołał Doojon z drugiej strony płotu, machając energicznie dłonią.
Przytaknęła, chwytając metalowe barierki, gdy za jej plecami rozbłysły jaskrawe światła. Przerażona odwróciła wzrok.
– Nie ruszaj się! Policja!
Zamarła, wpatrując się w dwóch funkcjonariuszy. Gdy odwróciła się w stronę płotu, nikogo po drugiej stronie nie było. Doojon uciekł.
Została sama.
W kompletnej ciszy wysłuchiwała gróźb policjanta, które mimo wszystko ją przerażały. Udawała, iż nie robiły na niej żadnego wrażenia, jednak daleko odbiegało to od prawdy. Wiedziała, że gdy ktoś po nią przyjdzie, zostanie wypuszczona i ten cały koszmar się skończy. Nie mogła wrobić swojego chłopaka i jego przyjaciół, którym udało się uciec. I chociaż odczuwała rozczarowanie względem Doojona, usprawiedliwiała go tym, że gdyby jej nie zostawił, miałby poważne kłopoty. Jeszcze gorsze niż ona, biorąc pod uwagę, iż był już notowany za pobicia, czy niewielkie kradzieże. Dlatego musiała go chronić.
– Pytam ostatni raz. Z kim byłaś?
– Ile razy mam powtarzać, że sama? Chciałam wrócić na skróty do domu, a ktoś stał za płotem. Nie wydaje mi się, by to było karalne – odparła spokojnie, całkiem przekonującym tonem.
– Tak? Wydaje mi się, że słyszałem jakąś rozmowę – nie dawał za wygraną umięśniony policjant z czarnym wąsem i ciemnobrązowymi, krótko obstrzyżonymi włosami. Nachylał się nad nią z gniewnym wyrazem twarzy, sprawiając, że po ciele przeszły ją nieprzyjemne dreszcze.
– Naprawdę nie wiem, o czym pan mówi. Proszę mnie w końcu wypuścić. Nie zrobiłam nic złego, a czuję się jak kryminalistka.
W tym samym czasie drzwi w pokoju przesłuchań się otworzyły. Pojawił się w nich czterdziestoparoletni Koreańczyk z siwymi, przerzedzonymi włosami i okularami na zadziornym nosie. Wyglądał na inteligentnego i zdecydowanie milszego od tego, który ją przesłuchiwał.
– Choi Sieun, możesz wyjść. Ktoś po ciebie przyszedł – poinformował, a dziewczyna z uśmiechem wstała i rzuciła wścibskiemu policjantowi uważne spojrzenie.
– Do widzenia.
Gdy tylko wyszła z chłodnego pomieszczenia, jej serce zabiło z dwukrotnie większą siłą. Wiedziała, że nie powinna do niego dzwonić, ale nie miała wyboru. Dochodziła trzecia w nocy. Gdyby rodzice dowiedzieli się, że wpakowano ją do aresztu, byliby wściekli. Tak samo, jak Minki, którego mimo wszystko kochała nad życie. To jego słowa i obojętność zadawały jej największy ból. Jako dzieci zawsze się wspierali i ochraniali przed złymi rzeczami. Gdy jednemu działa się krzywda, drugi stawał w jego obronie. Kilka dni po porodzie w seulskim szpitalu zostali podrzuceni do tutejszego Domu Dziecka, a następnie adoptowani przez tradycyjną Koreańską rodzinę. Choi Hyemi oraz Siwoo wychowali ich tak, by nigdy nie wątpili w to, że są kochani. I, choć nie mieli wspólnych więzów krwi, naprawdę stanowili rodzinę.
Sieun była im wdzięczna za to, że ich adoptowali i obdarowali bezinteresowną miłością. Dzięki temu miała cudowne, choć czasami trudne dzieciństwo.
Podpisała jakieś papiery i wyszła na chłodne powietrze, gdy ujrzała odwróconą do niej plecami męską sylwetkę. Październikowy wiatr kołysał gęstymi, czarnymi włosami siedemnastolatka. Bum odwrócił się bardzo powoli, pozwalając, by po raz kolejny przyjrzała się jego cudownym czekoladowym oczom. Doskonale pamiętała słodki, zniewalający uśmiech i dołeczki w policzkach, które zawsze rozmiękczały jej serce. Kiedyś Kim Bum był radosnym, pełnym energii chłopakiem. Rozbawiał ją do łez, sprawiając, że wszelakie nieszczęścia uciekały w zakamarki duszy. Dawno nie widziała szczerej radości wypisanej na tak bardzo kochanej przez nią twarzy. Odkąd przestali się przyjaźnić, nic już nie było takie samo.
– Hej – odezwał się, niepewnie machając w jej stronę.
Zauważył, jak nastolatka kurczy się z zimna, dlatego zdjął czarny płaszcz i podszedł bliżej, opatulając jej drobne ciało. Widząc smutek w jej dużych, brązowych oczach, uśmiechnął się delikatnie.
– Mamy październik. Nie możesz ubierać się tak cienko, bo zachorujesz. Musisz zadbać o swoje zdrowie.
Przytaknęła, spuszczając wzrok na czarne balerinki, granatowe dżinsy i gruby, wełniany sweter w kolorze jasnego błękitu. Uciekając, nie myślała o chłodzie. Najważniejsze było to, by w razie czego mogła swobodnie uciekać. Nie zmieniało to jednak faktu, iż zawsze chciała wyglądać ładnie. Stąd baleriny, które nie należały do idealnego obuwia, jeśli chodziło o bieganie.
– Przepraszam, że do ciebie zadzwoniłam – wyszeptała z poczuciem winy, wdychając aksamitny zapach perfum chłopaka. Wciąż używał tego samego zapachu, jakie kupiła mu na szesnaste urodziny. On wcale nie chciał o niej zapomnieć. Wiedziała o tym.
– Wiesz, że możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Nie zrezygnowałem z ciebie, Sieun. Nigdy nie zrezygnuję – odparł zgodnie z prawdą. Zgodnie z własnym sercem. – I wiem, że ty też nie chcesz rezygnować. Po prostu się zagubiłaś.
– Proszę, nie rozmawiajmy o tym. Wybrałam jego, Bum. Wiesz o tym.
– Wiem, że pewnego dnia przejrzysz na oczy i zrozumiesz, co jest dla ciebie naprawdę ważne. Wierzę, że wybierzesz drogę, która cię uszczęśliwi i zrozumiesz, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Doojon nie da ci niczego, prócz cierpienia. Wiesz o tym.
– Nie znasz go! – krzyknęła, przyglądając się gniewnie twarzy chłopaka. – Nie wiesz, jaki jest, gdy inni nie patrzą, dlatego nie mów takich rzeczy! Nie wtrącaj się!
– Przez kogo znalazłaś się w areszcie? Przez kogo zawsze płaczesz i przestajesz się uśmiechać? – Złapał Sieun za nadgarstek, gdy chciała odejść. Nie odwróciła się. Patrzył na burzę długich, rudych loków, a w jego oczach zalśniły łzy oraz tęsknota przeplatana z cierpieniem, które nadeszły wraz z jej odejściem. Nie potrafił pogodzić się z tym, że dziewczyna posiadająca drugą połowę jego serca, cierpiała. Pozwolił, by odeszła, pod warunkiem, że będzie szczęśliwa, a ilekroć się spotykali, nie dostrzegał promiennego uśmiechu na jej przepięknej twarzy. W jej oczach nie tkwiły już te szczęśliwe ogniki, które za każdym razem radowały jego serce. – Cierpię, gdy widzę, do jakiego stanu doprowadziła cię ta miłość. Kiedyś byliśmy nierozłączni, a teraz mijamy się, jak nieznajomi. Powiedz, jak mogę znieść coś takiego? Jak mogę patrzeć na twoje cierpienie i nie chcieć nic z tym zrobić?
Wyrwała dłoń, a po jej policzkach spłynęły łzy. Pomimo bólu serca, szepnęła:
– Pozwól mi odejść. Po prostu przestań się przejmować.
Odeszła, pozostawiając po sobie echo bolesnych słów. Chociaż serce nakazywało zawrócić, nie zrobiła tego.
Niewielu z Was będzie kojarzyło tę historię, ale myślę, że dla większości jest to coś nowego. Mam ogromny sentyment do tego opka, dlatego zdecydowałam się je poprawić, by prezentowało się tak, jak należy. Liczę, iż zdobędzie Wasze serducha i zostanie tutaj do samego końca :).
Rozdziały będą pojawiały się w każdą sobotę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro