Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PILOT. "Sheena is a Punk Rocker"

Ilość wyrazów: 1082

⛔: przemoc, wulgaryzmy, nierówności społeczne, organizacje narkotykowe (w sumie trzeba się przyzwyczajać...)

Akt I: Toni

To był impuls. Kątem oka dostrzegłam rozpędzonego wyrostka, który minął mnie tak szybko, że aż poczułam na twarzy smagnięcie powietrzem. Moje ciemnobrązowe dredy rozwiały się na wszystkie strony. Obróciłam się do tyłu i zauważyłam, że gówniarz zostawił za sobą krzyczącą starszą kobietę i właśnie odbiegał z jej torebką. Bez myślenia, zakręciłam termos z latte na mleku kokosowym, wcisnęłam go do plecaka, a następnie ruszyłam w pogoń za tym małym gnojkiem.

— Yerba twoją mate, ty kaszojadzie – wymruczałam pod nosem, stukając po chodniku w równym tempie gumową podeszwą zamszowych mokasynów.

Musiałam mu to przyznać: był szybki. Znał wypełnione kolorowym tłumem turystów uliczki Medellin. Dobrze wchodził w zakręty. Próbował mylić trop. Miał kondycję. Żył z takiego spierniczania z torebkami, niczym ptak drapieżny, który żywił się królikami porwanymi z pola. Ale teraz trafił na przeciwniczkę z odpowiedniej ligi. Ja też przez całe życie uciekałam.

Mój wychowawca z liceum powiedział na balu maturalnym, że przy swojej mieszance pochodzenia i upartego idealizmu mogłam zostać wyłącznie latynoamerykańską Joanną d'Arc albo damską wersją Escobara. Jednak niezależnie od tego, którą z tych dróg bym wybrała, miało się to skończyć dla mnie równie źle, co dla pierwowzorów.

Plecak lekko pocierał tył mojej białej bluzki, ozdobionej wzorami kolorowych kwiatów. Choć dobrze dopasowałam go na różne nieprzewidziane sytuacje, pod wpływem prędkości przesuwał się miarowo to w lewo, to w prawo. Jak na studentkę pierwszego roku dziennikarstwa przystało, nosiłam w środku jeden zeszyt do wszystkich przedmiotów, potrzebne kserówki i kolorowe długopisy. Do tego kubek termiczny – bo prędzej odgryzłabym sobie rękę niż zaśmieciła planetę jednorazówkami – pistolet, oraz trzydzieści tysięcy dolarów w gotówce. 

Amado mówił, że nie powinnam nawet wychodzić z mieszkania bez całej setki, bo nigdy nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś tam wrócę. Ale Amado nie było teraz przy mnie, więc zamiast upychać pieniądze, wkładałam do środka po prostu strój sportowy. Po zajęciach chodziłam na siłownię, gdzie uczyłam się, jak obijać ludziom mordy.

Czy przebieżkę w warunkach bojowych liczyć jako trening? – rozmyślałam, oddalając się coraz bardziej od głównych ulic i wbiegając w ciasne zakamarki, pomiędzy domkami malowanymi na różne psychodeliczne barwy.

Przedzieraliśmy się przez pranie rozwieszone na sznurach. Dystans między mną a chłopakiem powoli się zmniejszał. Młody musiał słyszeć moje kroki i stopniowo zaczynał czuć presję zaciskającą mu się pętlą na gardle, a to oznaczało tylko jedno. Nieprzemyślaną, radykalną obronę. W Kolumbii ludzkie życie było, delikatnie mówiąc, traktowane jako dobro zastępowalne. Z pewnością uciekinier cenił je mniej niż swoją zdobyczną torebkę, będącą ekwiwalentem co najwyżej kilkudziesięciu dolarów. Przygotowałam się na to.

Gdy wiedziony resztkami sił obrócił się w moją stronę, wyciągając zza bluzy broń, ja stałam już w pozycji gotowej do strzału, z wymierzonym w niego pistoletem. Odbezpieczyłam. Widok jego stopniowo otwierających się ust i pospiesznie mrugających ciemnych oczu był bezcenny. Dopiero teraz mógł mi się przyjrzeć wyraźnie. Nie spodziewał się, że goniła go 170-centymetrowa hipiska w jeansowych dzwonach i z włosami do połowy pleców.

— Co to, kurwa? Harley Quinn? – wycharczał, porządnie zmęczony.

Ja również czułam trud tego biegu i oddech uspokajałam powoli. Ale nie byłam na tyle wyczerpana, żeby spudłować. Od małego musiałam bać się o swoje o życie. W pewnych momentach nieomal spałam ze sneakersami na nogach i kilka razy w ostatniej chwili udało nam się z bratem uciec przed pościgiem. Amado zawsze mi mówił, że dzięki temu mój instynkt podejmuje dobre decyzje za mnie. Długo trudno mi było zaakceptować tę część siebie, którą otrzymałam w spadku po rodzicach. Zastrzelonych w czasie akcji amerykańskiej Drug Enforcement Administration, gdy ukrywali księgi rozliczeń prowadzone dla organizacji handlujących narkotykami. Życie, o którym marzyłam, i wartości, którymi się kierowałam, wyglądały zupełnie inaczej.

Podczas gdy mój sporo starszy brat przyrodni odnajdował przyjemność w cynicznych gierkach, marnując swój analityczny talent na dojście do pozycji głównego księgowego w organizacji Ibaiguren Betancur, ja chciałam tylko robić coś dobrego dla innych, nie oczekując niczego w zamian.

— Antonia Williams – przedstawiłam się.

— Jesteś, kurwa, z policji? – spytał dzieciak podejrzliwie, na wszelki wypadek wciąż trzymając dłoń pod bluzą. Jeśli sądził, że mnie przechytrzy w tym pojedynku rewolwerowców, to był w błędzie. Mimo wszystko, postanowiłam oddać honor przeciwnikowi, który potrafił sprawić, że straciłam przez tę pogoń niemal całe ćwiczenia z krótkich form dziennikarskich.

— Jestem z organizacji Ibaiguren Betancur – osłodziłam mu gorycz porażki. – Połóż torebkę na ziemię i odejdź – rozkazałam. 

Miałam nadzieję, że znajdę w środku dokumenty z adresem, pod jaki mogłabym ją zwrócić właścicielce. Jeśli nie, to zamierzałam porozwieszać w okolicy ogłoszenia o znalezisku.

Chłopak spojrzał na mnie jeszcze raz badawczo i bez szemrania spełnił moje żądanie. Właśnie zaczynałam myśleć, że kiedy ja już pójdę w swoją stronę, on skroi kolejną bezbronną staruszkę. To była właśnie idealna ilustracja problemu, że pojedyncze akcje charytatywne nie mogły nigdy zastąpić rozwiązań na poziomie systemowym. Przestąpiłam z nogi na nogę, wzdychając z żalu, że sama nie dam rady zbawić świata, choćbym na zawsze porzuciła sen i rozciągnęła dobę.

— Szukacie do pracy? – zapytał, potwierdzając właśnie moje myśli. – Nie biegam o wiele gorzej od ciebie... – przerwał i skulił się pod wpływem mojego wściekłego spojrzenia. – Mógłbym być kurierem. Albo czymkolwiek innym. Za jakiekolwiek pieniądze – dodał nieśmiało. Słyszałam w jego głosie cichą desperację.

— Możesz iść pod rezydencję. – Wypuściłam powoli zgromadzone w płucach powietrze. Wiedziałam, że podejmuję prawidłową decyzję. – Powiedz ochronie przed bramą, że przysyła cię Toni Williams, i opowiedz, w jaki sposób się poznaliśmy. Zajmą się tobą.

Młody był pewien, że zrobią go czymś w rodzaju chłopca na posyłki, albo nawet stanie się drobnym dilerem. Nie wyprowadzałam go z błędu. Mogłam się jednak założyć o całą zawartość swojego plecaka, że jego rodzina dostanie porządne mieszkanie, pieniądze na życie i normalną pracę, a on sam pójdzie do szkoły i pewnie jeszcze Amado Ibaiguren Betancur będzie osobiście kontrolował, czy do tej szkoły faktycznie chodzi.

Mój Ami cieszył się na świecie zasłużoną opinią kompletnego popaprańca. W jego obecności panikowali zarówno politycy, dyplomaci, jak i jego partnerzy biznesowi, bo nikt nie miał pewności, jaki przerażający pomysł na zastraszenie rozmówców strzeli mu do głowy. Ale ja poznałam go od takiej strony, jakiej nie pokazał nikomu innemu. Chyba nawet swojemu ukochanemu bratu ani byłej żonie. Znałam jego słabości i sekrety. Wiedziałam, że nie potrafi się powstrzymać przed pomocą żadnej osobie skazanej przez życie na porażkę. A skąd o tym wiedziałam tak dobrze? Bo ponad rok temu jedną z tych osób byłam właśnie ja.

ROZDZIAŁY BĘDĄ PUBLIKOWANE ZA JAKIŚ CZAS, TAK WIĘC SPOKOJNIE ;). 

NA RAZIE CHCIAŁAM TYLKO POKAZAĆ, ŻE OPOWIADANIE MA DRUGĄ CZĘŚĆ ;) MOŻECIE SOBIE DODAĆ DO BIBLIOTECZKI.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro