6.6. "Space Oddity"
TO JEST DRUGI DODANY DZISIAJ ROZDZIAŁ. JEŚLI NIE CZYTALIŚCIE 6.5. ("All We Ever Wanted Was Everything") o Dorze i Hernanie, to zapraszam najpierw tam.
Ilość wyrazów: 5932
⛔: Amado, Haimar
Akt XXI: Rosa
Natura nie pozostawiła dziełem przypadku tego, że uczyniła czysty i szlachetny diament jedną z odmian alotropowych węgla. W potężnym lustrze na ścianie sypialni obserwowałam, jak brylantowa suknia lśniła na moim ciele tak, jak nietknięty ludzką stopą śnieg na górskich zboczach. W tym samym czasie, wewnątrz mojej duszy straszyły brudne i pylące zgliszcza. Rozmyślałam nad wyjątkowością tej reakcji chemicznej. Zupełnie jakby mężczyzna oraz ofiarowywany przez niego w prezencie diament stanowili jej substraty, zaś węgiel, odkładający się w kobiecym sercu, był jej końcowym produktem. Amado, jako specjalista od narkotyków wysokiej próby, z pewnością musiał być też niezłym chemikiem...
Przygotowywałam się psychicznie do poważnej rozmowy. Spodziewałam się Amado w domu wieczorem. Zdecydowałam, że nie cofnę się ani o krok, dopóki nie rozładujemy wspólnie wszystkich problemów.
Nie czułam się w tym momencie przy swoim narzeczonym ani szczęśliwa, ani bezpieczna. Znowu kręcił. Zatajał przede mną ważne informacje. Gdy usłyszałam o nowych faktach z jego przeszłości, kolejny raz przełożyło się to na moje podejście do jego osoby.
Z drugiej strony, ten człowiek przecież potrafił zaryzykować dla mnie własnym życiem. Nie szafował górnolotnymi obietnicami. Po prostu, przyszła chwila prawdy, i on to zrobił.
Przeleciało mi przez głowę, że może i mnie samej daleko było do femme fatale, ale za to miałam przy sobie jej męski odpowiednik.
Wciąż marzyłam, by w miarę spokojnie, dręczona możliwie najmniejszymi wyrzutami sumienia, móc zakradać się każdego dnia na kanapę, wpełzać Amado na kolana, zarzucać mu swoje ufne ramiona wokół szyi, dawać się przenosić na łóżko, a potem zasypiać tam w jego objęciach. I chociaż stan niepewności sprawiał, że po całej rezydencji maszerowałam z nerwów w tę i z powrotem, to dopóki on nie stał tuż obok i nie kłamał mi znów w żywe oczy, starałam się zachować dla niego ten przywilej wątpliwości. Obiecał mi przecież rozmowę. A on czasem dotrzymywał słowa. Zatem, uczciwie czekałam.
Potrzebowałam pilnie, by zająć myśli czymś innym, więc zdecydowałam się jednak przymierzyć tę niezamawianą suknię ślubną. Rosa Zeballos właśnie mi zapinała na plecach rząd brylantowych guziczków.
— W życiu nie widziałam takiej kiecki. – Cmoknęła z uznaniem. – Aż żal, że ten ślub to będziecie mieli gdzieś na salce w urzędzie.
Po części musiałam przyznać jej rację. Do tej pory wyobrażałam sobie całą tę uroczystość dość skromnie, bo patrzyłam jedynie przez wąski pryzmat tego, co było istotne dla mnie. Potrafiłam rozdzielić weselną popisówkę dla zaproszonych gości, od wycinka emocji, w którym miejsce było zarezerwowane tylko dla Amado, dla mnie, oraz dla naszych najbliższych.
Mika przebierał już nogami, żeby czynić honory mistrza ceremonii, a ja, dla odmiany, chętnie ukryłabym się w bezpiecznym miejscu gdzieś z boku. Nie planowałam wchodzić w interakcje z ludźmi, którzy przyjeżdżali wyłącznie dla Ibaigurenów.
Ta suknia jednak samym swoim istnieniem wyciągała mnie od zgiełku nieformalnych rozmów w kuchni przy kawie i papierosach, wpychała mnie w światła fleszy, i natychmiast kazała mi przestać być rumieniącą się, zawstydzoną dziewczynką. Jeśli chciałam stać u boku Amado, to musiałam dorosnąć do roli jego królowej.
— Za to na placu przed domem będzie wyglądała idealnie – rozmarzyłam się, zmieniając już nieco swoje podejście.
Oczami wyobraźni przeniosłam się do rozmowy z jakimś słynnym fotografem, który od teraz miał mnie traktować niczym wybitną ikonę modelingu. Życzyłam sobie artystycznych, czarno-białych, nieoczywistych zdjęć na tle geometrii budynku wystającego ze skały. Ja, poważna, z chłodną miną. Amado nie patrzący w obiektyw. I żadnych wątpliwości, że we dwójkę potrafiliśmy postawić się całemu światu.
Musiałam jeszcze tylko nałożyć na głowę opaskę z koronkową kokardą, jako tę symboliczną wisienkę na torcie. Welonu nie chciałam. Nie po to przedłużałam włosy, żeby teraz przykrywać je kawałkiem szmaty. Ich dolna część miała swobodnie falować i miękko się układać.
Rosa wycofała się o parę kroków. Zmrużyła oko i zaczęła przyglądać mi się z dystansu. Wykonałam kilka obrotów dookoła własnej osi, uśmiechając się coraz szerzej przy każdym z nich. Powoli przyjmowałam do siebie tę atmosferę.
— Jesteś taka młoda i śliczna – oceniła Rosa. – To będzie najpiękniejszy dzień w twoim życiu.
Objęła ramionami swoją klatkę piersiową, zupełnie, jakby jeszcze ważyła jakieś słowa. Wreszcie wypaliła:
— Żeby tylko ten wariat potrafił to docenić.
Moja wewnętrzna aplikacja wyczulenia na brak językowej inkluzywności podskoczyła z alertu żółtego na pomarańczowy i kazała mi zastrzyc uszami w kierunku, z którego wiatr przywiewał do mnie szkodliwe nazewnictwo.
Przypomniał mi się rysunek przedstawiający parę obrażonych na siebie staruszków, siedzących w deszczu na ławce. Dziadek, choć spoglądał w zupełnie inną stronę, wciąż trzymał nad babcią parasolkę. I ja, tak samo – niezależnie od tego, jak bardzo byłam wściekła na Amado – nie mogłam pozwolić, by mi go obrażano.
— Nie mów tak o nim – zażądałam dość ostrym tonem. – Bardzo cię proszę.
— Ale przecież wszyscy tu wiedzą, że nasz kierownik to jest border. Nie do naprawy – zabulgotała Rosa, podpierając dłonie na biodrach i przyglądając mi się z ukosa. – Ty go jeszcze tak dobrze nie znasz. On teraz już jest coś za długo spokojny. Zaraz się to skończy i wtedy sama zobaczysz.
Jeszcze raz przesunęła wzrokiem wzdłuż mojej ubranej na biało sylwetki, zanim wydała ostateczną opinię:
— Będzie płacz.
Rosa Zeballos nie miała w zwyczaju gryźć się w język. Nawet przy Ibaigurenach. Zamierzałam to wszystko pozmieniać. Planowałam wprowadzić do naszej rezydencji kulturę wypełnioną szacunkiem oraz empatią. Poinformowałam o tym Boliwijkę.
— A co to? Cenzura w tym domu od teraz będzie? – mruknęła. – To już nic nie będzie można u siebie powiedzieć?
Podeszła do stolika, odwróciła się do mnie plecami, i zaczęła ostentacyjnie układać w równym rządku moje szczotki oraz ekologiczne produkty do pielęgnacji włosów.
— Nie cenzura – odpowiedziałam lekko sfrustrowana, że przez jej niekulturalne zachowanie zwracałam się do jej pleców, zamiast do twarzy. – Elementarna wrażliwość.
Akt XXII: Amado
W tym momencie za nami uchyliły się drzwi do pokoju. Obróciłam szyję w ich kierunku. Aż mnie zmroziło. Nie sądziłam, że Ami wróci do domu przed wieczorem. Nie przymierzałabym sukni, gdybym się spodziewała, że on w każdej chwili może sobie wejść do sypialni. Przecież za żadne skarby nie mógł mnie widzieć ubraną w suknię przed ślubem! A on stał tuż obok i właśnie się patrzył.
— Ami, wyjdź! – krzyknęłam, łapiąc w dłoń koronkowe fałdy. – I... i zamknij oczy!
Nie ruszył się nawet o centymetr. Z namaszczeniem wsunął obie dłonie w kieszenie marynarki i bezczelnie się uśmiechnął. Przyglądał się mojej sylwetce od czubka białej opaski po noski perłowych szpilek.
— Wyjdź, bo przynosisz pecha! – ponagliłam go, groźnie się ustawiając.
Byłam gotowa, żeby podejść i wypchnąć go na korytarz. Zastanawiałam się, czy ten zły urok dało się jeszcze jakoś odwrócić. Próbowałam sobie przypomnieć, kto z moich mutualsów na Twitterze zajmował się witchcraftem.
W odpowiedzi, Amado przekrzywił pociesznie głowę. Załamałam ręce. Traciłam już nadzieję.
— Rosa, niech on wyjdzie – zwróciłam się z prośbą o wsparcie.
— Kierowniku, nie może kierownik... – pospieszyła mi z pomocą Boliwijka.
Amado nic sobie nie robił z naszych ostrzeżeń. Zataczał się powoli w moją stronę, wyraźnie rozsmakowując się w obrazie moich ściągniętych brwi i zmarszczonego nosa. Uśmiechał się przy tym do mnie tak szczerze i szeroko, że aż mogłam się dokładnie przyjrzeć wszystkim jego wciąż istniejącym zębom.
Tupnęłam nogą w akcie desperacji. Jednak on stanął tak blisko, że kiedy wdychałam powietrze, mój biust dotykał jego białej koszuli.
Musiałam mu przyznać tę jedną rzecz. Był niepodrabialny. Budził respekt jak kocur z potarganymi uszami, poszarpanym futrem i przetrąconym ogonem, który rządził wszystkimi śmietnikami na całej ulicy. Czułam, że pod wpływem jego chuligańskiego, zawłaszczającego mnie spojrzenia, przestałam w ogóle oddychać, a moje policzki, pokryte jedynie lekką warstwą podkładu, zaczęły płonąć.
Ami wyciągnął z kieszeni lewą dłoń. Przejechał ostrożnie kciukiem po mojej twarzy. Moje rozchylone wargi delikatnie zadrżały. Na całym ciele pojawiła się gęsia skórka. W jego wiecznie poirytowanych oczach zobaczyłam przez tych kilka sekund błysk miliona spadających gwiazd, a do każdej z nich w myśli szeptaliśmy wspólnie tylko jedno życzenie. Żebyśmy mogli już na zawsze być razem. I chociaż żadne z nas nie było w stanie wypowiedzieć nawet słowa, wiedzieliśmy, że to najważniejsze w życiu uniesienie zakochanych w sobie ludzi działo się między nami właśnie tu i teraz.
Powoli docierało do mnie, że swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem Amado odebrał wyjątkową, niepowtarzalną moc chwili, w której mieliśmy składać przed sobą wzajemną przysięgę. Bo ten wyczekiwany moment, ten magiczny Mount Everest ludzkich emocji, wydarzył się między nami o wiele za wcześnie. Do tego w tak zwyczajnym miejscu, jakim była nasza codziennie odwiedzana sypialnia.
Mimo to wcale nie chciałam kończyć. Uczepiłam się obiema dłońmi za jego mankiet, jakbym próbowała zbudować wyczuwalne połączenie pomiędzy nami. Patrząc wzajemnie w głębię swoich oczu, stawaliśmy się jednością, niczym drobno zmielona kawa, która łączyła się z aromatycznym kardamonem. Byłam przy Amado jak wyszywany przez naturę płatek śniegu, który wylądował na rozgrzanej, zaczerwienionej skórze. Jak owad, który tracił życie wewnątrz zimnej, metodycznej rosiczki.
Za każdym razem to ja byłam tą, która się roztapia. A on był tym, który pozwalał tej bezsensownej miłości rzucić mnie na kolana i zabić.
— Nie ma czegoś takiego, jak pech – oznajmił chłodno, obejmując moje dłonie i odczepiając je od siebie, jedną po drugiej.
Nagle – z mojej perspektywy – wydarzyło się coś alarmującego. On opuścił wzrok. To był jeden z nielicznych momentów w naszej historii, w których Amado po prostu nie wytrzymał siły mojego spojrzenia. Robił tak wyłącznie wtedy, kiedy doszedł do wniosku, że jego zachowanie przekroczyło dopuszczalną przez siebie skalę skurwysyństwa. Z uwagi na ogromną szerokość tej skali, nie robił tego praktycznie nigdy.
Ale w tej chwili przeniósł wzrok na podłogę. I to na całych dziesięć sekund.
Kiedy uznał, że w swoim rozumieniu przeprosił mnie już wystarczająco głęboko za to, co miało stać się za chwilę, spojrzał mi w oczy ponownie.
— Jest tylko zdarzenie i ciąg konsekwencji – dokończył. – Jedna niewłaściwa decyzja pociąga za sobą konieczność kolejnych wyborów. A te, sukcesywnie, są coraz gorsze.
Potrząsnęłam głową, próbując wrócić w miejsce, w którym znajdowałam się jeszcze przed chwilą. Kilka rzeczy we wszechświecie zawsze – ale to naprawdę, zawsze – pozostawało niezmiennych.
Jedną z nich była teoria względności Einsteina.
Inną – suma kątów wewnętrznych w trójkącie.
Natomiast najbardziej boleśnie doświadczyłam tej trzeciej, która stanowiła, że Amado za każdym razem musiał coś pomiędzy nami spieprzyć. Ileż ja jeszcze mogłam mieć do niego cierpliwości?
— Za kilka minut spodziewam się pewnej wizyty – zwrócił się do Rosy Zeballos. – Zależy mi na tym, żebyś przywitała gości przy wejściu. Manu wszystko ci wytłumaczy.
Boliwijka posłusznie skinęła głową i opuściła nasz pokój. Zostaliśmy sami. I byłam stuprocentowo pewna, że to nie zwiastowało niczego dobrego.
Twarz Amado wyrażała nieprawdopodobne skupienie. Znałam ten jego wzrok. Tak patrzył, gdy trenowaliśmy wspólnie na strzelnicy. Przygotowywał się psychicznie, by nacisnąć na spust karabinu kilka razy z rzędu i z odległości pięćdziesięciu metrów posłać wszystkie naboje w idealną dziesiątkę. Jego celność i opanowanie nigdy nie przestały mnie zadziwiać.
Jeden z naszych bardziej doświadczonych ochroniarzy w końcu zdradził mi tajemnicę, że Amado od najmłodszych lat trenował strzelectwo sportowe i zawsze osiągał wyniki, które wprawiały dorosłych w osłupienie. Jakby w ogóle nie odczuwał tremy przed startem. Jakby trafianie raz za razem w ten najdrobniejszy punkt sprawiało mu wręcz przyjemność. Jego trenerzy głośno zapowiadali, że mieli materiał na mistrza olimpijskiego. Że nigdy nie widzieli dziecka o takiej zdolności do koncentracji.
Niestety, owiane złą sławą nazwisko przyciągnęło uwagę dziennikarzy z innych gazet, niż te, które drukowały na ostatniej stronie wyniki uzyskiwane przez juniorów w niszowych konkurencjach. Ojciec Amado w ostrych słowach wytłumaczył mu, że zatrudniał dla niego byłych najlepszych radzieckich snajperów nie po to, żeby zrobili z niego zawodnika targającego kolumbijską flagę gdzieś w telewizji, tylko po to, żeby nauczyli go tego, co mu się przyda w życiu tak naprawdę.
Na moją prośbę o potwierdzenie tej historii, Amado wydał z siebie tylko jakiś mocno obrażony pomruk i machnął lekceważąco ręką. Nie zaszczycił mnie nawet jednym słowem. Zrozumiałam wtedy, że start na Igrzyskach był marzeniem, które należało do zupełnie innych czasów i do zupełnie innego Amado. Należało do tamtego tajemniczego chłopaka ze zdjęcia, który przychodził ze szkoły, zostawiał plecak w pokoju, wchodził na strzelnicę, zakładał słuchawki wygłuszające, brał do ręki karabinek sportowy i zamykał się w swoim świecie.
Mój obecny Ami wciąż za swoim marzeniem jednak w jakiś sposób tęsknił i nie pogodził się do końca z jego utratą, skoro nie potrafił do niego spokojnie wrócić, żeby mi o nim opowiedzieć.
Poczułam ostrożny, lecz pewny dotyk dłoni na swoim ramieniu.
— Toni, wiem, że to dla ciebie będzie bardzo trudne – odezwał się głębokim, stanowczym głosem. – Ale potrzebuję, żebyś się skoncentrowała i wysłuchała mnie do końca.
Natychmiast potrząsnęłam barkiem tak, żeby zabrał z niego rękę. Posłałam mu długie, bardzo nieufne spojrzenie. Nie musiał mówić o wiele więcej. To miało związek z DEA. Po prostu wiedziałam.
— Za chwilę do domu wejdzie oddział antyterrorystyczny. Zabierają Mikę i mnie – powiedział praktycznie bez emocji. – Resztę życia spędzimy w amerykańskim więzieniu.
Przestałam oddychać. Przestałam się ruszać. Stałam przed nim z otwartymi ustami. Niezdolna do mówienia. Niezdolna do myślenia. Czysta karta. Pełen reset.
Zabił mnie.
Zabił mnie tym spokojem.
Tą nieodwracalnością, która wybrzmiewała w jego głosie.
Gdyby teraz mnie dotknął, zglitchowałabym się i rozpłynęłabym się jak popsuty hologram.
Przewrócił oczami. Widział, że jego ważne słowa teraz przelecą teraz przeze mnie, jakbym była duchem.
— Prosiłem cię, żebyś się skoncentrowała – upomniał mnie. – Nie mamy już czasu.
Właśnie zbierał w dłonie resztki mojego życia. Wszystkie moje marzenia. Zgniatał je w kulkę jak kartkę A4 z serią niepoukładanych, nabazgranych notatek, i ciskał nimi do kosza, który stał w rogu pokoju.
— Możemy zawrzeć układ – wymamrotałam nieprzytomnie. – Możemy was wykupić. Sam mówiłeś...
W ledwie tlącym się przebłysku świadomości przypomniałam sobie, jak Amado mówił, że nasz majątek gwarantował pozycję negocjacyjną na poziomie rządowym. W skali kolumbijskiej – na pewno. Ale nawet w Stanach, miliardy dolarów, które należały do nas, a mogły trafić w ręce osób decyzyjnych, musiały robić wrażenie. Nie miliony. Miliardy. Oddałabym przecież wszystko.
Spojrzałam Amado w jego pogodzone z losem oczy ze swoją płonącą na nowo nadzieją.
On skrzywił się tylko i mlasnął językiem o podniebienie. Z powrotem ukrył dłonie w kieszeniach marynarki. Powoli przeniósł ciężar ciała z pięt na palce, a potem z powrotem na pięty. Odetchnął.
— My już zawarliśmy układ, cariña. – Popatrzył na mnie dobrotliwie, z subtelnym cieniem uśmiechu na ustach. – Od teraz wszystko, co było nasze, należy do ciebie.
— W takim razie, nie widzę problemu. – Rozłożyłam szeroko ramiona. – Ja to oddam. Wykupię was.
Amado uśmiechnął się znacznie szerzej. Przysunął się do mnie i pocałował mnie w czoło.
— Kocham cię, Truskaweczko – powiedział, wyraźnie z siebie zadowolony. – I twoja śliczna główka nawet sobie nie wyobraża, jak bardzo.
Zalała mnie krew. Doprowadzał mnie do emocji ostatecznych.
— Bawię cię? – warknęłam do niego. – To, że się o ciebie tak strasznie martwię, że tyle dla mnie znaczysz, że mogłabym oddać wszystko za ciebie, ty... ty... – zawahałam się, jak właściwie powinnam go nazwać. – Ty... psychopato! – wymsknęło mi się w nerwach. – To jest dla ciebie takie śmieszne?!
— Tak – oznajmił bez zastanowienia.
Pocałował mnie po raz drugi, dokładnie w to samo miejsce. Następnie wycofał się i spojrzał na moją płonącą buzię. W jego uważnych oczach błyszczała czysta, wydestylowana miłość. Odbierał mi tym mowę. Wprawiał mnie w drżenie. Znowu. Byłam bezradna wobec świadomości, że ten nieszczęsny Amado się we mnie zakochał. Jedyne, co potrafiłam zrobić w odpowiedzi, to ofiarować mu dokładnie to samo.
— Ami... – wyszeptałam przez ściśnięte gardło. – Nie pozwolę was skrzywdzić. Przysięgam.
Stuknięcia biegnących par ciężkich butów, wygłuszane częściowo przez miękki, czerwony dywan, zbliżały się do nas coraz wyraźniej. Niewiele myśląc, stanęłam przed Amado. Wyciągnęłam ręce na całą ich szerokość, starając się go zasłonić i ochronić przed wbiegającymi do pokoju funkcjonariuszami elitarnej kolumbijskiej jednostki oraz przed agentami DEA.
— Rozmawialiśmy już dzisiaj, Doug! – krzyknęłam do McCarthy'ego, który nawet nie kłopotał się, by zmienić różową koszulę w białe flamingi na coś bardziej pasującego do okazji. – Mówiłam ci. Obiecywałam, że będziemy handlować stuprocentowo etycznie...
— Ależ handluj sobie, dziewczyno. Na zdrowie – odpowiedział McCarthy z uśmiechem. – Przecież nie po ciebie tutaj przyszliśmy.
Poczułam, jak ramiona Amado zaplatają się wokół mojej talii. W normalnych okolicznościach, to byłoby bardzo miłe. Teraz nie wiedziałam, co powinnam myśleć o jego zachowaniu. Odbierał mi powagę w chwili, w której byłam gotowa postawić na szali absolutnie wszystko, żeby go obronić.
— Panowie. Pięć minut – zwrócił się do agentów. Oni, w odpowiedzi, zaczęli tylko leniwie krążyć wzrokiem po naszej sypialni.
Zauważyłam, że obie strony zachowywały się wręcz nienaturalnie spokojnie jak na tę sytuację. Zrozumiałam, że Ibaigurenowie – za moimi plecami – zdążyli już szczegółowo uzgodnić warunki swojego aresztowania. Nikt ze zgromadzonych w pokoju nie oczekiwał zwrotów akcji. Wszyscy zostali dokładnie poinformowani o przebiegu całego wydarzenia. Wszyscy, oprócz mnie.
Obróciłam się twarzą do Amado i wysyczałam mu w prosto w oczy:
— Jaki układ? Co to ma wszystko znaczyć?
Stał spokojnie w miejscu. Nie wydawał się nawet w najdrobniejszy sposób poruszony moją reakcją.
— Kolumbia otrzyma status specjalnego partnera gospodarczego i militarnego dla Waszyngtonu – wytłumaczył mi bez zbędnego mrugnięcia. – Jesteśmy ceną.
— A jakiś proces przed sądem? Czy jest coś, co możemy jeszcze razem zrobić? – kombinowałam na szybko. – Przecież ja tego tak nie zostawię. Nie wiem, o czym ty myślałeś, zgadzając się na ich warunki.
Nie miałam wątpliwości, że Amado negocjował. Tylko wciąż nie docierało do mnie, co dzięki temu uzyskał.
Dopiero teraz westchnął i potarł kciukiem swój policzek, próbując zyskać na czasie. Nie spieszyło mu się. W końcu odezwał się do mnie. Jego głos był tak głęboki i miękki, jakby opuszkami palców chciał delikatnie pomasować moje serce.
— Dostałem miesiąc spędzony przy tobie, Truskaweczko. – Podszedł bliżej i schował moje dłonie wewnątrz swoich. – Uwierz mi, że ani ja, ani Mika nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego zakończenia.
Poczułam pod czaszką nieprzyjemny, kąśliwy zgrzyt. Ten dźwięk paznokci przesuwanych po tablicy. Teraz byłam wreszcie skoncentrowana. Początkowy szok ustępował miejsca mojemu słynnemu instynktowi przetrwania, który już tyle razy wyciągnął mnie z opresji. Wreszcie znalazłam się w swoim żywiole. Zaczęłam myśleć i kojarzyć fakty o wiele szybciej, niż Amado mógłby sobie tego życzyć.
— Od miesiąca wiedzieliście, że obaj macie iść do więzienia, a mimo to nie powiedzieliście mi o tym choćby jednym słowem – wycedziłam przez zgrzytające od szczękościsku zęby. – Za to całowaliście się ze mną, pieprzyliście się ze mną, i to obaj naraz – mówiłam głosem trzęsącym się od zbliżającego się wybuchu płaczu, nie bacząc na rosnące zainteresowanie hiszpańskojęzycznych świadków. – Wpakowaliście mnie w tę suknię ślubną, żebyście mogli sobie sprawdzić, jak bym w niej wyglądała...
Uformowałam dłoń w piąstkę i przyłożyłam ją mocno do ust. Zacisnęłam ze wszystkich sił powieki. Łzy zaczęły wypływać spod nich całymi strumieniami. Potraktowali mnie jak krowę, która do samego końca nie wiedziała, że ma zginąć w rzeźni, po to, żeby się nie stresowała i dzięki temu jej mięso było smaczniejsze.
Pierdoleni hedoniści. Karmili mnie non stop kłamstwami, żebym pokazywała im bez przerwy swoją kochającą stronę, bo najważniejsze dla nich było to, żeby im obu przez miesiąc było wygodnie!
Przeklęłam w myśli. Nie Ibaigurenów, tylko sama siebie.
— Zabawiliście się mną. Z-n-o-w-u – przeliterowałam.
Zamachnęłam się z całej siły, żeby spoliczkować Amado. Chwycił w locie mój nadgarstek tak, że aż poczułam, jak mój bark niemal wylatuje z zawiasów. Spróbowałam drugą ręką. Znowu mnie złapał. Trzymał moje ręce w tak mocnym uścisku, że chociaż się szarpałam na oślep, nie mogłam nimi poruszyć. Bolało. Ostro.
Zdehumanizował mnie. Przestałam być w tym momencie żywą, odpowiedzialną, empatyczną kobietą. Stałam się bezmyślnym, żałosnym impulsem elektrycznym, który próbował rozwiązać problem poprzez uderzenie drugiej osoby. To przecież nie byłam ja, Toni Williams. Aktywistka. Przyjaciółka. Gotowa zawsze do tego, żeby pomagać. Amado wyciągnął ze mnie potwora, którego wcześniej w sobie nawet nie miałam.
— Czy ty naprawdę nie możesz przestać być aż takim skurwysynem?! – pytałam go między spazmatycznymi wybuchami płaczu.
Potoki łez zasłaniały mi ostrość obrazu, niczym ulewa roztrzaskująca się na szybie po stronie kierowcy.
— Nie, nie mogę – odpowiedział. Teraz jego głos był zimny i opanowany.
Jakby podcinał komuś gardło.
Przez chwilę widziałam jego niewyraźny kontur zza rzęs ozdobionych rozpływającą się czarną mascarą. Przyglądał się w ciszy, jak z bezsilności wyłam do sufitu.
— Pozwól mi się pocałować – powiedział wreszcie.
— Dlaczego? – wyjęczałam z trudem jeden wyraz, oddający kwintesencję mojego braku zrozumienia przyczyn, dla których Amado potrafił mnie tak bezwzględnie ranić i zarazem pragnął zaszywać te skaleczenia swoimi pocałunkami.
Czy on naprawdę nie rozumiał, że miałam go dosyć? Marzyłam o tym, żeby w końcu uwolnił moje ręce.
Ale też marzyłam, żeby je trzymał w dłoniach już na zawsze.
Żeby nikt go ode mnie nie odczepiał, nikt nie zakuwał brutalnie w zimną stal kajdanek, nie wprowadzał do samolotu i nie wywoził go tak daleko ode mnie. Na całą wieczność.
— Bo jestem skurwysynem, który cię kocha – szeptał Amado, trzymając swoją twarz dokładnie nad moją. Czułam jego perfumy, szampon, kawę, a nawet papierosy.
Znowu zaczął palić.
— Twoja miłość jest toksyczna. Nie chcę jej... – szlochałam. – Mikę sobie pocałuj. Obaj jesteście siebie warci... – mamrotałam ledwie rozpoznawalne przez płacz wyrazy. – Mam nadzieję, że zgnijecie razem w tym więzieniu... Tam, gdzie jest wasze miejsce....
Nie zastanawiałam się. Nie kalkulowałam. Nie przebierałam w słowach.
A jednak Amado stał nade mną tak długo, aż poluzowałam barki. Pozwoliłam mu sprowadzić swoje ręce na dół. Zbliżył się do mnie najbardziej, jak się dało, pochylił się i ostrożnie zatopił język w moich ustach. Dawałam mu się przytulać. Delikatnie pieścić moje policzki. Wsuwać dłonie w moje włosy, tak jak zawsze lubił się nimi bawić. Nie potrafiłam uwierzyć, że być może robimy to po raz ostatni.
Ułożył dłonie na moich łopatkach, zamknął mnie w uścisku i podświadomie zaczął kołysać mną, jakby uspokajał małe, zapłakane dziecko. W takiej chwili jak ta musiałam przyznać, że Amado od zawsze był dla mnie lepszym ojcem, niż partnerem.
— Ami. Mieliśmy miesiąc. Mogliśmy uciec – wyszeptałam mu do ucha cichutko, ledwie słyszalnie.
Domyśliłam się jego odpowiedzi, niemal słowo w słowo. Mówił, że mogę zrobić coś pożytecznego z pieniędzmi, że jestem właściwą osobą do zarządzania projektami Solaris, że oni już swoje widzieli, że ja zasłużyłam na więcej niż życie na walizkach, niż życie w ciągłym strachu.
— Plan był inny, Truskaweczko – oznajmił nagle.
Zanurkował ustami w moje loki, w poszukiwaniu ucha, do którego mógłby szeptać tak, żeby nikt nas nie usłyszał. Złączyłam nasze palce i mocno zacisnęłam razem nasze dłonie. Zamieniłam się w słuch.
— Kiedy byłaś w Europie, musiałem poprosić Haimara o przysługę – zaczął.
Natychmiast przewróciłam oczami i wbiłam w jego dłoń najdłuższy paznokieć.
— Pamiętaj, że wasza kryjówka została odkryta, a za twoim bratem wystawiono list gończy. – Uprzedził moje zdenerwowanie.
Tak. Pamiętałam moje i Tima samochodowe ucieczki, przebieranie się w trasie, mylenie śladów, ufanie ludziom, których widzieliśmy po raz pierwszy i ostatni na oczy, podrzucanie fejkowych nagrań z monitoringu. W tym czasie pieniądze, które podróżowały razem z nami w plecakach, topniały z dnia na dzień. Ostatnią deską ratunku, zanim mój brat i ja mieliśmy się zamienić w dwa zimne ciała w czarnych plastikowych workach, było skorzystanie z zaklęcia magii krwi, za które można było zapłacić jedyne inną krwią. I Amado to zrobił.
— Powiedział, że pomoże cię uratować, ale pod warunkiem, że ty i ja już nigdy nie będziemy razem – tłumaczył dalej spokojnie. – Mogłem zerwać z tobą kontakt. Odejść w swoją stronę. Mogłaś mnie odepchnąć. Mogłaś odrzucić moje oświadczyny.
— Boże, gdybym tylko wiedziała...
— Cieszę się, że tego nie zrobiłaś. – Amado przerwał moją wypowiedź zdecydowanym głosem. – Dałaś mi najlepsze tygodnie mojego życia. Kochałem cudowną, wartościową osobę. Byłem przez nią kochany. Jakby wszystko, co przeżyłem wcześniej, przestało mieć znaczenie.
— Mogłeś mi powiedzieć... Zrozumiałabym... – mamrotałam, rozpinając mu kilka guzików koszuli, by po raz ostatni dotknąć jego ciała i odnaleźć serce, które biło tylko dla mnie. – Przecież oboje wiedzieliśmy, do czego Haimar Saavedra jest zdolny.
Kręciłam głową. Byłam zrozpaczona. Pozbawiona nadziei.
— Mika nie był częścią naszej umowy. Sądziłem, że będziesz mogła z nim zostać, kiedy przyjdą po mnie.
— A potem Haimar sobie przypomniał, który z was mu złamał nogę? – warknęłam z przekąsem.
— Nie. Potem don Diego uznał, że Mika mógłby być groźny, a ty jesteś tylko małą dziewczynką, która zbiera ślimaki z chodnika i odkłada je na trawnik, żeby nikt na nie nie nadepnął – podsumował Amado. – Jak myślisz – z kim Diego Saavedra wolałby prowadzić rozmowy?
— No nie wiem... Mika się przynajmniej na tym zna. A ja nie. Nie jestem w ogóle partnerką do jakichkolwiek rozmów.
Uniosłam wzrok wprost na twarz narzeczonego, oczekując jakiejś magicznej recepty na sukces w tej rozgrywce, w której wszystko teraz zaczynało do siebie pasować. Diego Saavedra okazał się najbardziej wytrawnym graczem z nas wszystkich. Uzyskał korzystną umowę handlową z USA, pozbył się z kraju nieobliczalnych i wpływowych ludzi, którzy zagrażali jego synowi, a na czele narkotykowego syndykatu postawił dziewiętnastoletnią pacyfistkę, o której wiadomo, że na pewno nie wywoła w Kolumbii kolejnej wojny domowej.
Amerykanie również oferowali mi swoje ciche poparcie. Dla wszystkich rządzących byłam po prostu wygodna, bo nie stwarzałam realnego zagrożenia dla pokoju.
Amado pomiział moją dłonią po swojej klatce piersiowej. Następnie wyjął ją spod koszuli i złożył na jej wierzchu drobny pocałunek.
— Po coś masz tego swojego brata, prawda? – mrugnął do mnie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi przykro, kiedy tak długo sądziłaś, że byłbym w stanie wyrządzić ci taką krzywdę i naprawdę zlecić zabójstwo tego idioty.
Uśmiechnął się gorzko. Odwzajemniłam jego uśmiech, lekko zawstydzona. Miał rację. Tak właśnie myślałam. Byłam wręcz tego pewna.
— Ale, z drugiej strony – kontynuował Amado – dobrze bawiłem się tym, że on przez cały czas również tak myślał – oznajmił.
— Czy Timmy będzie musiał zeznawać? – spytałam z niepokojem. Dalej bałam się o swojego brata, i o to, co kto może mu zrobić.
— Nie. Nie będzie takiej potrzeby. I to jest kolejna rzecz, o której musisz wiedzieć. – Amado na chwilkę się zamyślił. – Mój romans z Haimarem zostanie podany do publicznej wiadomości. Według oficjalnej wersji, Haimar pracował jako agent typu undercover, który rozpracowywał naszą organizację od wewnątrz.
Wybuchnęłam pustym śmiechem, gdy tylko usłyszałam to wytłumaczenie. Z zewnątrz pewnie wyglądało ono na wiarygodne. Haimar był specjalistą od prawa karnego, a jego ojciec długo piastował stanowisko Ministra Sprawiedliwości. Dla mnie, która przyglądała się wszystkiemu z bliska, to było wyłącznie żałosne.
— Undercover... Chryste, co za nazwa – parsknęłam. – Szkoda, że nie powiedział, że jeszcze do tego był agentem on the cover i between the covers...
— You get the drill*. – Amado uniósł kąciki warg. Humor nie opuszczał go nawet w takiej sytuacji.
(*łapiesz to)
Błyskawicznie jednak spoważniał.
— Haimar sobie tego nie odpuści. – Ami spojrzał na mnie długo i uważnie. Zbierał się do przekazania mi ważnej informacji.
W końcu wydusił to z siebie:
— Ma wyciec nagranie.
Na sam dźwięk tego ostatniego zdania, przykryłam szczelnie twarz dłońmi. Oboje aż za dobrze wiedzieliśmy, co to oznacza. Haimar zamierzał się pochwalić całemu światu, że sypiał z moim narzeczonym, nie dbając w ogóle o konsekwencje swojego zachowania. Nie interesowało go to, że Amado zostanie zamknięty w więzieniu z najgroźniejszymi przestępcami, którzy teraz mogą całymi latami zechcieć mu robić krzywdę.
— Z pewnością będziesz dostawała wiele komentarzy... – Amado próbował mnie uprzedzić o kolejnej fali internetowego hejtu, ale jedynie mnie tym zirytował. Naprawdę, nie chodziło tu o moją wrażliwość. Z tym potrafiłam sobie już od dawna poradzić.
— Mój pacyfizm zaraz skończy się tam gdzie zaczyna się gardło Haimara. Rozerwę go na strzępy, i to gołymi rękami. – Zacisnęłam pięści. Przedłużane paznokcie wbijały się w moją skórę i ją raniły, ale nawet nie czułam bólu. – Jeśli don Diego sądzi, że ja nie potrafię się zemścić, to się jeszcze zdziwi.
Amado natychmiast chwycił mnie za ramiona. W panice obejrzał się za siebie, odnalazł twarze najbardziej wpływowych agentów, a także kolumbijskich antyterrorystów. Zaczął mnie bronić:
— Ona nie mówi poważnie. Teraz jest trochę zdenerwowana.
Nie wierzył w to, że byłabym zdolna do tego, żeby kogoś skrzywdzić. W każdych innych warunkach ja sama bym w to nie uwierzyła. Teraz jednak czułam, że moje nagie stopy tańczyły na ostrzach noży. Wszyscy jednocześnie doprowadzali mnie do ostateczności, a ja traciłam nad sobą kontrolę.
— Życie to nie jest film Tarantino. – Amado mną solidnie potrząsnął. – Musisz być przede wszystkim sprytna. Umieć odpuścić. Pogrążeni w przeszłości ludzie nie wygrywają. A ja, w tym momencie, jestem już twoją przeszłością.
— Jaką przeszłością, Ami? – jęknęłam.
Właśnie dostawałam przez niego wysokiej gorączki. Chwyciłam, ile sił w rękach, za krawędź jego ciemnej marynarki.
— Zrobię, co w mojej mocy, żeby was uwolnić – zaklinałam się. – Weźmiemy ślub w więzieniu. Będę przyjeżdżała tak często, jak to jest możliwe. Będę pisała listy.
Amado pokręcił w odpowiedzi głową.
— My stamtąd już nie wyjdziemy. Zapomnij o nas.
Zaczęłam energicznie zaprzeczać. Rzucałam włosami na lewo i prawo, próbując odepchnąć od siebie w ogóle taką ewentualność.
Amado ponownie pochylił się nade mną. Odłożył moje nieuporządkowane włosy za ramię, odsłonił moje ucho, przystawił dłonie do swoich ust, żeby zapobiec wydostawaniu się szeptu na zewnątrz i zaczął mówić.
— Ani mi się waż przylatywać do USA – warknął groźnie. – Twoi koledzy z DEA nie podejmują tam żadnych ostatecznych decyzji. Myślisz, że od teraz jesteś nietykalna? Że tę suknię to dostałaś ode mnie dla ozdoby?
Oderwał jedną z rąk od mojego policzka i ścisnął mnie nią za ramię.
— Jeśli kiedyś będziesz miała pół minuty na spakowanie, to będzie jedyna rzecz, którą ze sobą zabierzesz. W pełni możesz zaufać tylko swojej rodzinie. W drugiej kolejności, kilku osobom, które są ci najbardziej wdzięczne. I nikomu więcej.
Nawiązał ze mną bliski kontakt wzrokowy, żeby upewnić się, że zrozumiałam to, co do mnie powiedział, i że nigdy nie zapomnę tej ważnej w jego mniemaniu rady.
Jednocześnie ujął moją prawą dłoń i włożył ją do kieszeni swojej marynarki. Pomacałam w jej wnętrzu, aż wreszcie trafiłam na znany mi koronkowy materiał. To były moje majtki, których Amado nie oddał mi po ostatniej nocy. Spojrzałam na niego zaskoczona, a on nagle uśmiechnął się radośnie całą twarzą i oczami, jakby właśnie udał mu się dowcip życia.
Przymknęłam powieki. Takim pragnęłam go zapamiętać. Nie wierzyłam, że to nasze prawdziwe i ostateczne rozstanie, ale miałam świadomość, że przez wiele tygodni, a może nawet i lat, naprawdę się nie zobaczymy.
On jednak traktował tę rozmowę, jakby z jego perspektywy tak właśnie wyglądał koniec. Przegrana. Zejście z planszy. Amado wiedział od miesiąca, że stąd zniknie, dlatego zdecydował się zabawić mną wedle własnego uznania i przyjemności. Nie przewidywał za swoje zachowanie żadnych konsekwencji. Wiedział, że zamiesza i pójdzie. W końcu to nie on, tylko ja zostawałam po tym wszystkim ze złamanym sercem. On już ode mnie dostał wszystko to, na czym mu zależało. Nie potrzebował niczego więcej.
Pogładził mnie po policzku.
— Chciałbym, żebyś poznała kogoś, kto nie da ci toksycznej miłości – odezwał się cicho – tylko taką prawdziwą.
Usłyszałam w jego głosie coś na kształt niedbale dorzuconej szczypty wyrzutów sumienia. Ja również dotknęłam policzka Amado. Przesuwałam opuszki po szorstkiej, nieco zapadającej się skórze, z kilkunastogodzinnym zarostem.
— Namieszaliśmy w twoim życiu, Toni – dodał niemal bezdźwięcznie. – Teraz możesz je wreszcie poukładać.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam za sobą głos agenta Ernesto Moralesa.
— Mamy już drugiego. Możemy lecieć.
Akt XXIII: Mika
Obróciłam się. Za swoimi plecami zobaczyłam Mikę, który z dumnie wyprężoną piersią stał tuż obok funkcjonariusza DEA. Miał założone na siebie najlepsze ubrania, zupełnie jakby przygotowywał ten komplet już specjalnie do trumny. Nie mogłam dojrzeć jego dłoni. Trzymał je z tyłu. Jego przeguby musiały wcześniej zostać złączone kajdankami.
— O, hej, Toni – przywitał się Morales. – Przykro mi, że w takich okolicznościach.
Zignorowałam go. Pokonałam przestrzeń pokoju w kilku susach i rzuciłam się Mice na szyję. Najpierw zamierzałam nim szarpnąć i krzyknąć, gdy tylko przypominałam sobie jego zadowoloną minę i komentarz, że on i Amado zamierzali zgarnąć z życia całą pulę. Nie interesowało ich nic poniżej. Win big, lose big.
Potem pomyślałam o słowach Tima. Że Mika był zbyt przystojny na to, żeby w więzieniu zostawiono go w spokoju. Wtuliłam jedynie policzek w jego koszulę i zaczęłam wyć z żalu. Cicho i przeciągle. Słowa nawet nie przechodziły mi już przez gardło. Tak bardzo chciałam go obronić, a nie wiedziałam, jak mogłabym tego dokonać.
— Z tym, co wybił twojemu bratu oko, też się będziesz żegnała przez godzinę? – sapnął McCarthy. – Nie mamy już czasu.
Mika, jak zwykle w takich sytuacjach, udawał, że niczego się nie boi i że nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi.
— Toni, jesteśmy dorośli – powiedział tak obojętnie, jak tylko dał radę. – Nie musisz się o nas martwić. Jeśli uznamy, że więzienie nie jest dla nas, będziemy potrafili sami to zakończyć.
Poczułam, jak jego słowa przeszywają się przez mój chroniony brylantami gorset i rozdzierają moją klatkę piersiową. Na samą myśl o tym, co próbował mi przekazać, zawyłam znacznie głośniej.
— Najbardziej żałuję tego, że trafiałaś do nas za każdym razem tylko dlatego, że nie miałaś innego miejsca, do którego mogłabyś pójść – mówił. – Odchodziłaś wiele razy. Wracałaś, bo byłaś bez wyjścia. Tłumaczyłaś sobie, że to miłość, żeby cię mniej bolało. Ja tłumaczyłem sobie, że mnie kochasz, bo naprawdę chciałem, żeby tak było.
Oderwałam się od jego porządnie zabrudzonej już teraz białej koszuli i utkwiłam w nim swój pozbawiony nadziei wzrok. Jakbym błagała, żeby się zlitował i powiedział mi dla odmiany coś innego. Ale on nie zamierzał mnie uspokajać. Chciał mnie jedynie dobić.
— Ale to nie była miłość, Toni. – Przekręcił we mnie rękojeść sztyletu złożonego ze swoich słów. – To była jakaś chora rzecz, która urodziła ci się z konieczności. Nawet nie wiem, jak to nazwać.
Być może Mika miał rację. Natomiast wszystko, co mówił, mówił wbrew sobie. Swoją twarz mógł zasłonić zimną, kamienną maską, ale serce waliło mu jak oszalałe. Aż chciałam je wziąć na ręce i uspokoić.
— Nigdy nie byliśmy mężczyznami dla ciebie – powiedział. – Im szybciej to zaakceptujesz, tym krócej będziesz cierpiała.
Próbował tym przekonać nie tylko mnie, ale także sam siebie. Bez zastanowienia wspięłam się na palce i gwałtownie przywarłam ustami do jego ust.
Jego wargi były gorzkie od kawy, słone od łez. Gdy tylko poczułam ich miękką fakturę, wezbrała we mnie jeszcze jedna fala tęsknoty i żalu. Tama po raz kolejny miała zluzować i puścić, a potoki ponownie popłynąć.
Nie mogłam nic zrobić. To był już koniec.
I tak właśnie wyglądał nasz koniec.
Akt XXIV: Toni
Stałam na środku korytarza. Prezentowałam się jak majestatyczne drzewo, wyrastające strzelistym pniem ze wzorów perskiego dywanu. Moje perłowe szpilki brudziły się i zapadały w gęstej smole, która pozostała na miejscu płonącej żywym ogniem, a następnie stopniowo roztapiającej się nadziei.
Coraz intensywniej wytężałam wzrok za Amado i Miką. Odmaszerowywali w stronę zachodzącego słońca w asyście kilkunastu uzbrojonych agentów. Przestali się już oglądać za siebie. Kiedy ich myśli opuściły mnie i zaczęły krążyć wokół nowych problemów, ja wciąż jeszcze próbowałam odgarnąć dłońmi ziemię swojej pamięci i zasadzić w tym miejscu ostatnie wspomnienia ukochanych ciemnych włosów oddalających się na horyzoncie. Stal kajdanek łączących dłonie za plecami pobłyskiwała do mnie z daleka coraz mniejszą iskierką, aż w końcu zniknęła zupełnie. Drzwi się zatrzasnęły. Zostałam sama.
Zawieszona w połowie drogi pomiędzy zapłakaną dziewczynką a szefową kartelu narkotykowego.
Nikt nie miał odwagi do mnie podejść. Nikt nie chciał mnie przytulić, pocieszyć. Zupełnie, jakbym miała wyzwolić z siebie zdolność telekinezy, żeby rozrywać na strzępy ciało każdego człowieka, który popełniłby błąd znalezienia się w promieniu mojego wzroku. Tymczasem ja wpatrywałam się tępo w biel ściany przede mną. Byłam jak pies przychodzący codziennie na peron kolejowy, żeby powitać swojego pana. Nie rozumiejąc, że pan już nigdy nie wysiądzie z pociągu.
Nie wiem, ile minut, kwadransów, a może godzin upłynęło, zanim w końcu zrozumiałam. Zsunęłam szpilki z obolałych stóp. Wyjęłam je spod sukienki. Chwyciłam w dłoń skrawek koronkowego materiału, żeby się o niego nie potykać. Obróciłam się. Wciąż okrutnie ogłuszona, powoli ruszyłam w stronę windy.
Mam nadzieję, że wszystkim podoba się takie zakończenie :)
Jeszcze będzie EPILOG (raczej w dwóch częściach) z domknięciem wątków :).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro