Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.3. "50:50"

WATTPAD MA BUGA I NIE JESTEM W STANIE ZMIENIĆ TYTUŁU.

Ilość wyrazów: 5080

⛔: scena erotyczna, Toni, Amado, Mika

Akt IX: Szczęście w fiolce

Siedzieliśmy z Miką i Amado w restauracji na dachu kilkupiętrowego apartamentowca. Gdzie nie spojrzałam – wszędzie szkło i kamień. 

Miałam na sobie czarną, zabójczo krótką sukienkę, a pod nią koronkowy push-up, a także pończochy przypięte do pasa klamerkami. Na wypielęgnowanych stopach – szpilki na wysokim obcasie. Moje przedłużone włosy układały się ciemnymi falami niemal do samej pupy. Nigdy w życiu nie czułam się bardziej atrakcyjna. Ze zdumieniem wyszeptałam do swojego odbicia w łazienkowym lustrze: 

— Toni, jesteś rakietą. 

Po czym obróciłam się kilkakrotnie wokół własnej osi, żeby mieć pewność, że zaklęcie nie zniknęło.

— Rezerwuję sobie pierwszy taniec – powiedział Mika, bezczelnie taksując mnie wzrokiem. Interesowałam go bardziej niż krwisty stek z ziołami, który leżał przed nim na kamiennym talerzu.

— I co jeszcze? Może pierwszą noc? – zadrwił Amado.

— Tak byłoby dla niej najlepiej – potwierdził Mika z poważną miną. – Ciebie po piętnastu minutach trzeba będzie podłączać do płucoserca.

— O czym ty mówisz? – Amado udawał urażonego. – Toni lubi gadżety.

Spijałam nektar euforii przez waflową słodką rurkę. Moje okulary jeszcze nigdy nie były bardziej różowe. Pod bosymi stopami szeleściły mi cichutko miękkie obłoki, które unosiły mnie wszędzie tam, dokąd chciałam polecieć. Gdybym żyła w rzeczywistości serialu Black Mirror, mogłabym przekłuć igłą opuszkę swojego palca i drogo sprzedawać każdą kroplę krwi jako szczęście w fiolce.

Niestety, żyłam w Kolumbii. A moją radość i wygodę sponsorował handel kokainą. Ta myśl zawsze przyciągała ze sobą gradową chmurę, którą musiałam odpychać od siebie i chować w to samo miejsce, co świadomość, że Amado umrze najprawdopodobniej o wiele wcześniej niż ja i drugą połowę swojego życia spędzę samotnie.

Na razie cieszyłam się z tego, że publicznie trzymaliśmy się za ręce. Na widok aparatów, Amado zatrzymywał się, żeby mnie pocałować. Parafrazując przeciwników parad równości, obnosiliśmy się ze swoją orientacją. A przynajmniej z heteroseksualną jej częścią.

Zaczynałam już myśleć nad wyborem sukni ślubnej. Mika dał mi kontakty do projektantów, którzy prowadzili butiki w jego galerii. Powoli wizualizowałam w głowie przebieg wesela, które z konieczności zapowiadało się na bardzo huczne, chociaż do pełni szczęścia wystarczyłaby mi wymiana obrączek w urzędzie. Amado wysłuchiwał moich pomysłów jednym uchem. Czasem aż miałam ochotę dać sobie spokój z układaniem listy gości, bo to byli głównie i tak jego pseudoznajomi. Ludzie, z którymi nie chciałam mieć w ogóle do czynienia.

Zbierało mi się na wymioty, kiedy przypominałam sobie o pewnym urodzinowym after party, w trakcie którego obsługiwałam bogatych gości jako seksworkerka. W tamtym momencie bolało mnie to mniej, niż obecnie. Wtedy tak wyglądała moja rzeczywistość. Nie sądziłam, że mogłabym liczyć na inną. Teraz zostawiłam swoją przeszłość za sobą i robiło mi się przykro, że tylu ludzi już zawsze będzie na mnie patrzeć przez pryzmat bycia ich materacem. A ja będę patrzeć na nich, jakby trzymali w dłoni niewidzialną nitkę, która została przywiązana do mojej szyi.

Dla Amado ta sprawa była bardzo prosta, ponieważ nie dotyczyła bezpośrednio jego. Kiedy zaczynałam siąpać nosem, on mówił, że jeśli ktoś krzywo na mnie popatrzy albo ironicznie się uśmiechnie, on dopilnuje, żeby ta osoba chodziła dookoła stołu na czworakach. Cały czas mi powtarzał, że nie podpisujemy intercyzy i żebym przyzwyczajała się do władzy nad ludźmi, którą dawał mi nasz wspólny majątek. Mówił, że nawet stojąc pod ścianą, zachowam pozycję negocjacyjną na poziomie rządowym i żebym nigdy o tym nie zapominała.

Zapewne miał rację, ale trudno było mi to sobie wszystko poukładać. Dopiero co oboje uciekliśmy spod topora rzeczy ostatecznych. Teraz mentalnie zajmowałam się wyborem rodzaju koronki do sukni, więc nie chciałam rozmyślać nad groźbą kolejnego śmiertelnego zagrożenia.

To był wreszcie nasz czas do świętowania i cieszenia się sobą. Trochę dziwnie się czułam, kiedy Amado poruszał nagle dziwne tematy. Jakby co najmniej zatajał przede mną jakąś lekarską diagnozę. W tym momencie Mika rozbrajał atmosferę swoim wisielczym humorem, oznajmiając, że tu akurat nie ma nic do ukrywania, skoro wszystko widać było jak na dłoni.

Rozumiałam, że Ami wolał być na wszelki wypadek o kilka kroków z przodu, więc pozwalałam mu udzielać sobie długoterminowych porad.

— A przede wszystkim pamiętaj, że biorę ślub z tobą, a nie z twoim bratem – podkreślał. Następnie zaglądał mi w źrenice tak długo i uważnie, dopóki nie skinęłam głową na potwierdzenie, że odebrałam wiadomość.

Sprawa Tima wciąż tkwiła w zawieszeniu. Amado i Mika byli w stosunku do niego okropnie nieufni, a Tymek... No cóż. Tymek wciąż nie miał oka. Zastanawiałam się, jak podczas wesela wszyscy wytrzymamy przy jednym stole. Zapowiadało się na to, że zamiast piętrowego tortu, będziemy kroić nożem sympatyczną, rodzinną atmosferę.

I niestety, nie było to nasze jedyne zmartwienie. Teresa podesłała mi link do artykułu w polskiej gazecie o nazwie Fakt. Wynikało z niego, że filmik z naszych zaręczyn na plaży trafił do internetu. Opatrzono go tytułem: Hiszpan oświadcza się w Sopocie dziewczynie, a ona... [NIE UWIERZYSZ]. Oczywiście, nie potrzeba było zbyt wiele czasu ani nakładu pracy detektywów internetowych, żeby ktoś zauważył, że Amado wcale nie był Hiszpanem, tylko Kolumbijczykiem, i to dość znanym. Filmik ze mną w roli głównej trafił więc do infotainmentowego programu w TVN24, a stamtąd do zwykłych, polskich gospodarstw domowych. W tym do sąsiadki naszej cioci.

Która to sąsiadka skontaktowała się z tabloidem.

Dziennikarze wykonali swoje zadanie w sposób nieadekwatnie ofiarny w stosunku do stawek typowej wierszówki. Porozmawiali z mieszkańcami bramy, skąd dowiedzieli się o drzewie genealogicznym rodziny Nowaków, po czym przełożyli je na nagłówek artykułu: Urzędniczka z Nowej Rudy handluje kolumbijską kokainą! 

Dołączona do tekstu tabelka grzmiała czarnym tekstem na żółtym, ostrzegawczym tle: Sprawdź, ile zarabia urzędnik!

Jęknęłam.

Uruchomiłam opcję tłumaczenia artykułu. Dowiedziałam się z niego o istnieniu noworudzkiej panny Marple w osobie 75-letniej Jadwigi Strzyżowskiej, której życiową pasją było wyglądanie przez okno oraz monitorowanie korytarza za pośrednictwem judasza. Kartel z Medellin nie miał szans. Również amerykańska DEA mogła się czegoś nauczyć.

Nasz kilkugodzinny pobyt u cioci został zrelacjonowany niemal co do minuty. Od przedzierania się wyszczerbionymi schodami wśród egipskich ciemności, przez wyjście do sklepu po kilka wegańskich produktów, po ucieczkę oknem przez ogródek. Wzburzenie sytuacją mieszało się we mnie z niekrytym podziwem dla zdolności starszej pani. Czytałam z translatora:

Słyszałam, jak przez otwarte okno ta panienka i kawaler rozmawiają między sobą po hiszpańsku o zostawieniu pieniędzy relacjonuje pani Jadwiga, która wśród ulubionych telenowel wymienia „Esmeraldę", „Zbuntowanego Anioła" oraz „Marię z Przedmieścia". Od razu po ich wyjeździe sąsiadka kupiła węgiel na całą zimę i założyła nową kłódkę do komórki. Sąsiad wrócił z roboty u Niemca trzy miesiące temu i za pieniądze, które przywiózł, Nowakowie postawili dwa nagrobki. Więc nie mieli już za co kupić węgla. A tu nagle węgiel jest. Przypadek? Nie sądzę.

Akt X: Trójkąt

Mika podchwycił wątek rozpoczęty przez Amado i mrugnął do mnie.

— Bo to działa tylko w jedną stronę. Bierzesz ślub z nim i z jego bratem – zażartował.

Normalnie bym go wyśmiała i kopnęła w kostkę. Ale coś się zmieniło. Czułam to. Odkąd wróciłam, uśmiech Miki miał temperaturę wrześniowych upałów. Już nie palił tak, jak w lipcu. Rano pokrywały go kropelki rosy. Oczy młodszego Ibaigurena nabrały koloru przywiędniętej trawy. Zachodziły mgłą wieczorem i o poranku. Stały się nieruchome jak tafla stawu podczas bezwietrznego dnia. Mika przestał się uśmiechać oczami.

Amado utkwił we mnie wzrok, podnosząc wysoką szklankę z tonikiem imbirowym z limonką. Popijał ten napój zamiast alkoholu.

— Chciałabyś się zabawić? – zapytał.

Wycelował w mój wrażliwy punkt. Automatycznie spuściłam głowę i zarumieniłam się. Zaczęłam miętolić pod stołem koniuszek sukienki.

— A ty, chciałbyś? – przerzuciłam na niego konieczność deklaracji.

Nasze trójkąty zapewniały mi potężne zaspokojenie emocjonalne i podnosiły samoocenę ponad poziom dostępny dla zwykłych ludzi. Ale za żadne skarby nie chciałabym zranić Amado. Wiele razy zastanawiałam się, czy dla kinku zaprosiłabym do naszego łóżka inną kobietę. Doszłam do wniosku, że to możliwe, ale pod warunkiem, że darzyłabym ją stuprocentowym zaufaniem, a ona sama nie byłaby mi obojętna. Czyli w grę wchodziły wyłącznie Dora i Teresa. I żadna z nich na pewno by nie miała na to ochoty, chociaż z zupełnie różnych przyczyn.

Natomiast nie miałabym nic przeciwko wzięciu udziału w jednej z tych fancy orgietek w Red Roomie – pod warunkiem, że zajmowalibyśmy się wyłącznie sobą.

Amado uniósł brwi, po czym uśmiechnął się do mnie wyzywająco. Niemal natychmiast dłoń Miki zaczęła rozmasowywać moje kolano, a następnie przesunęła się wyżej, na udo. Odchrząknęłam w serwetkę niczym dystyngowana dama. Spodziewałam się, że zaraz pójdą iskry.

Kiedy tylko weszliśmy do sypialni, nabrałam pewności, że to właśnie ta noc, podczas której poczuję, jak to jest przeżywać orgazmy nieomal bez przerwy. Czułam się wreszcie naprawdę bezpieczna, bezsprzecznie pożądana i... wydawałam się sama sobie chyba... piękna? 

Ami ułożył dłonie od tyłu na moich biodrach, a Mika pocałował mnie w usta. Moje serce zatrzepotało, jakby do mojej klatki piersiowej dostał się motyl. Nie byłam zwyczajnie pieszczona. Byłam rozpieszczana.

Amado wsunął dłoń pod moje włosy i chwycił je mocno u ich nasady.

— Chcę patrzeć, jak galopujesz w tej swojej sukieneczce i zakolanówkach – wyszeptał mi do ucha.

Złapałam za drugą z jego dłoni i położyłam na swojej piersi. Kątem oka zauważyłam, że na stoliku kawowym w głębi pokoju leżało opakowanie kondomów, moje żele, wibratory, opaska na włosy z kokardą i kilka butelek wody mineralnej w szklanych opakowaniach. Oraz pejczyk. Wraz z dwoma męskimi zestawami do bondage.

Zaraz. Kiedy to się wszystko tutaj znalazło?

Amado zwrócił uwagę na ruch mojej głowy. Zdecydował, że nadszedł czas na podkręcenie temperatury. Zsunął ze mnie majtki, lecz nie dotykał moich miejsc intymnych.

— Dotknij mnie tam – poprosiłam.

Prawie mogłam poczuć na sobie jego palce.

On jednak udawał, że stracił zainteresowanie. Schował skradzione figi do kieszeni marynarki, następnie odwiesił ją do szafy i poszedł pod prysznic.

Trochę się zdziwiłam, że zostawił mnie i Mikę samych. W intymnej sytuacji. Mika natomiast nie wyglądał na przejętego tym faktem. Spokojnie rozpakował zabezpieczenie. Chwycił moją dłoń i poprowadził mnie do łóżka.

— Nie zdejmuj szpilek – zasugerował.

Sam tylko zsunął buty i zdjął spodnie. Po chwili namysłu, odrzucił również marynarkę w kierunku najbliższego fotela. Wylądowała w połowie drogi.

— Dlatego właśnie Kolumbia nie gra na Igrzyskach w koszykówkę – orzekł za odlatującym kawałkiem materiału. Uśmiechnęłam się do niego.

Przycupnął na skrawku kołdry, a ja wdrapałam mu się pospiesznie na kolana. Zaczęłam rozpinać guziki od jego białej koszuli. Wdychałam ciężki, orientalny zapach jego perfum. Wpatrywałam się w falującą, umięśnioną klatkę piersiową. I czułam, że działo się ze mną coś niepokojącego.

Kilka miesięcy temu byłam wściekła na obu Ibaigurenów. Irytowała mnie każda ich próba zbliżenia się i wyciągnięcia dłoni w moją stronę. Ale jeden z tych dwóch nigdy nie przeciął więzi intymnego bezpieczeństwa, która uformowała się między nami wcześniej. Teraz, na podstawie reakcji swojego ciała, dostrzegałam tę różnicę bardzo dokładnie. Wyciągałam z pocałunków i ze spokojnego, stęsknionego dotyku Miki resztki pogrzebanych przez siebie wspomnień. Powoli zaczynałam się z nim zapominać.

Objął mnie w talii i ułożył się na plecach, ze mną u góry. Zsunęłam jego bokserki, nałożyłam mu prezerwatywę. Zaczęliśmy się kochać. Pochyliłam się nad nim, poruszając ostrożnie biodrami. Ruch naszych warg zwolnił do minimum. Mika delektował się każdym pocałunkiem, jakby rozpuszczał w ustach ostatni cukierek z najbardziej wyrafinowanej, najtrudniejszej do zdobycia bombonierki. Za to jego serce waliło w tempie dwustu uderzeń na minutę. Zdałam sobie sprawę, że dla niego to nie była zabawa. Spłoszyłam się.

Ale nie umiałam powiedzieć: stop. Moja łechtaczka drżała raz za razem, kiedy tylko czułam na sobie miękkie tarcie opuszek jego palców. Napięłam całe ciało i ścisnęłam mocno uda na jego biodrach. Mika jednak przerwał.

Spojrzałam na niego pytająco. On podniósł się do pozycji siedzącej i poprawił moje ułożenie na swoich biodrach. Odgarnął mi z buzi jakieś pięć kilo przedłużonych włosów i zarzucił mi je za ramiona. Przyglądając się mojej twarzy oświetlonej dyskretnym, ciepłym blaskiem lampki nocnej, zapytał:

— Dlaczego robisz to ze mną tak, jakby ci zależało?

Poruszyłam się niespokojnie. Nie wiedziałam, że to widać. Nie chciałam odpowiadać. Ale nie miałam też dokąd uciekać.

— Potrafisz to rozpoznać? – skontrowałam pytaniem dla zyskania czasu.

— A ty nie potrafisz?

Jego głos był całkowicie poważny. Twarz nie rozjaśniała się uśmiechem. Zorientowałam się, że zabrnęliśmy daleko. Dlaczego ja musiałam się tak chętnie oddawać każdemu przystojnemu typowi z ostro zrytą psychiką i smutnymi oczami? Dlaczego musiałam się emocjonalnie udostępniać, żeby każdy z nich ładował sobie na mnie baterie? Przecież nawet Tim wpisywał się dokładnie w ten schemat. Mój instynkt przetrwania, z którego byłam tak dumna, ustępował miejsca empatii ponad wszelką zdrową miarę.

— Nie wiem, Mika. Chyba mam cię zaszytego pod skórą, jak esperal – wykrztusiłam, uciekając od niego wzrokiem. Chociaż zdradzała mnie gęsia skórka, gdy przejeżdżał kciukiem po moim policzku. Reagowałam na niego. Niestety.

Gdy zamykałam oczy, widziałam go w pustej sali balowej nad ciałem swojej zmarłej narzeczonej. Obok służby medyczne zabierały Amado na usuwanie pocisku w szpitalu polowym. Mimo tego, Mika był w stanie wykrzesać z siebie siłę. Wykonał kilka rozmów telefonicznych i dograł warunki mojej bezpiecznej ucieczki. Za to na zawsze będzie moim bohaterem.

Przytulił mnie do swojej klatki piersiowej. Kołysaliśmy się w równym rytmie. Ponownie zaczynało mi być wygodnie i dobrze. Wtedy on musiał wyszeptać niskim, męskim głosem coś, po czym moje serce po prostu stanęło.

— Nigdy nie przestałem cię kochać. Nawet wtedy, kiedy myślałem, że nas zdradziłaś.

Moja krew odpłynęła z całego ciała. Zebrała się w jednym miejscu. Zerwała tamę i chlusnęła do głowy. Drżałam w jego ramionach, panicznie się wtulając i nieco go drapiąc. Straciłam głos. Inaczej mogłabym odpowiedzieć, że ja na pewien czas przestałam. Ale że w tym momencie wszystko wróciło.

Znałam podejście Amado do zdrad emocjonalnych. I to lepiej, niż bym sobie tego życzyła. Zastanawiałam się jednak, czy nie zostawił nas samych celowo. Widząc, jak bardzo Mika był ostatnio rozbity, pożyczył mu używanej przez siebie ładowarki. Jak do telefonu. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Aż zaczęłam sobie zadawać pytanie, na której osobie z naszej dwójki mu tak naprawdę bardziej zależało. Ale może na to nie dało rady udzielić żadnej prostej, oczywistej odpowiedzi. Oboje byliśmy najważniejszymi ludźmi w jego życiu. Każde z nas w trochę inny sposób.

Gdy Ami wrócił, zastał nas przytulonych. Tkwiliśmy w jednej pozycji. Z mocno zaciśniętymi powiekami. Bez słowa, Amado ostrożnie odczepił jedną z moich dłoni z ramienia Miki. Pocałował ją, położył na kołdrze i splótł nasze palce. Poczułam ulgę. Widocznie nie ufałam sama sobie wystarczająco. Wolałam, żeby on był obok. Wtedy wiedziałam, co mam czuć. Wszystko mi się zgadzało.

— Patrz teraz na mnie, Truskaweczko – poprosił.

Uniosłam głowę. Amado leżał na boku, podpierając się na łokciu. Miał na sobie biały szlafrok, który niedawno – po raz pierwszy od operacji – uchylił przede mną, pozwalając zobaczyć się nago. Widziałam wtedy po nim, że rozrywało go tysiąc myśli na sekundę. Głównie te, które nakazywały mu się zasłonić ponownie i wybiec z pokoju. Dlatego nie przyglądałam mu się ostentacyjnie. Długo go przytulałam i relaksowałam, żeby pozbyć się z jego mięśni blokującego napięcia, które uniemożliwiało seks, a przede wszystkim, wprawiało go w zakłopotanie. Stworzyłam szlak drobnych pocałunków wzdłuż jego ramion i torsu. Potem pieściłam ustami jego męskość i jądra, aż przyjemność przysłoniła mu niepokojące wyobrażenia. Po licznych próbach, w końcu dał się ponieść emocjom, wsunął dłonie w moje włosy i skończył mi w ustach.

Ciekawe, czy myślał teraz o tym samym, kiedy tak łapczywie mi się przyglądał?

Oparłam brodę o bark Miki i zaczęłam poruszać biodrami. Wpatrywałam się w coraz bardziej podniecone oczy Amado, podczas gdy Mika pieścił od góry do dołu moje plecy i pośladki. W tym momencie, w tym chorym układzie, spotkały się dusze trójki ludzi, którzy zrobiliby dla siebie wszystko.

Akt XI: Amado

Wtuliłam policzek w poduszkę. Nie miałam pojęcia, która to mogła być godzina. Chyba piąta rano. Mika poszedł pod prysznic w naszej sypialni. Amado leżał po drugiej stronie łóżka. Spomiędzy poduszki i kołdry widziałam tylko jedno jego oko. Wolniej niż zwykle mrugało i spoglądało na mnie zupełnie pusto. Moje nagie ramię, wystające spod przykrycia, raz za razem obrywało od niego chłodnym powietrzem. Zupełnie, jakbyśmy ten koniec lata przywieźli ze sobą z Europy.

— Wszystko w porządku, cariño? – zapytałam nieco obronnie.

Wciąż miałam w głowie ten moment, kiedy Mika i ja zostaliśmy sami. Nie myślałam wtedy o swoim narzeczonym i czułam z tego tytułu wyrzuty sumienia. A teraz między nami było coś nie tak. Obwiniałam za to siebie.

Standardowe wzorce miłości, wśród których się socjalizowałam, nijak nie pasowały do relacji między naszą trójką. Dlatego, choć te relacje ukształtowały się w sposób naturalny, wywoływały we mnie poczucie jakiejś niestosowności. Gorset społecznych oczekiwań zaciskał się na mojej talii, nawołując mnie do zawrócenia na prawidłową drogę. Jak nawigacja po przejechaniu wyznaczonego skrętu.

Chociaż, cofając się pamięcią, doszłam do wniosku, że przez cały wieczór, a nawet przez kilka wcześniejszych dni, Ibaigurenowie zachowywali się dziwnie. Seks z tego wszystkiego był jeszcze najnormalniejszy.

Zwłaszcza ten fragment z kajdankami i pejczem.

— Wiesz o tym, że kocham cię dziesięć razy bardziej, prawda? – dodałam, mając nadzieję że woda hucząca w łazience zagłuszała moje słowa i Mika nie mógł mnie usłyszeć.

Amado podniósł głowę z poduszki. Przymknął powiekę, po czym oszacował moje półnagie ciało okiem eksperta:

— Trzy i pół. W tyle ci uwierzę.

Jeśli Ami nie chciał się mną dzielić, to przecież nie musiał. Ale najwyraźniej czuł się wystarczająco bezpiecznie, skoro do tego dopuścił. I jeszcze sobie żartował.

Uśmiechnęłam się. Przysunęłam się bliżej do niego. On odwzajemnił uśmiech, choć w wersji przypominającej odbicie w starym, brudnym, potłuczonym lustrze. Zaczął leniwie bawić się moimi włosami. Gdyby nie ta niepokojąca, trudna do sprecyzowania nostalgia unosząca się w powietrzu, uwielbiałabym ten moment. Lecz coś mi nie pasowało. Amado odczytał mój niepokój.

— Nie potrafimy doceniać chwil szczęścia – odezwał się cicho. – A powinniśmy przeżywać je powoli, dokładnie.

— Myślisz, że w przyszłości będziemy potrafili zastopować czas?

Zadumałam się nad przydatnym wynalazkiem, którego konstrukcji raczej nie doczekam.

— Chciałbym umieć rozciągnąć każdą sekundę na kilka minut. – Amado podchwycił mój pomysł. – Nigdy nie wiesz, która z nich może być tą ostatnią.

Rozluźniłam mięśnie. Wskoczyłam mu w ramiona i złożyłam na jego ustach namiętny pocałunek. Objął mnie i odwzajemnił całusa. Czyli – poza ścigającym mnie własnym sumieniem – najwyraźniej nie działo się nic złego. Jeszcze kilka tygodni temu śmierć zaglądała w oczy nam wszystkim. Teraz mogliśmy odetchnąć. Docenić to, że wciąż mieliśmy siebie nawzajem.

— Czyżby mój wiecznie niezadowolony książę właśnie przyznał, że jest przy mnie szczęśliwy? – droczyłam się. Zatrzepotałam rzęsami z uczuciem ulgi.

Chyba nigdy wcześniej tego nie powiedział. Raczej sam nie był do końca pewny przeżywanych uczuć. Dlatego ostatnio tak się miotał.

— Tak, Truskaweczko – potwierdził po głębokim namyśle. – W obrębie swojej własnej skali, ale tak. Jestem szczęśliwy.

Stopniowo uwalniane przez niego wyrazy przypominały kroki człowieka ostrożnie wchodzącego na oblodzone syberyjskie jezioro. Ten niski, opanowany tembr głosu, którego dźwięk zawsze tak uwielbiałam w swoich uszach, brzmiał nagle zaskakująco słonecznie, gdy oblekał poczucie szczęścia w słowa. Aż bałam się, że przez to kra się pod nim roztopi, a w konsekwencji załamie.

— Nie wiem, czego mógłbym chcieć więcej od życia – dodał, z pewnym znakiem zapytania.

Wpatrywał się ze zdumieniem w sufit.

— Bycia szczęśliwym w skali ogólnoludzkiej? – podpowiedziałam.

Prychnął stłumionym śmiechem. W jego zamglonych, wciąż nostalgicznie przygaszonych oczach dostrzegłam poświatę zadowolenia z wymyślonego żartu. Mruknął półgębkiem:

— Chyba by mi strzeliły wszystkie bezpieczniki.

Akt XII: Telefon

Ze snu wyrwał mnie prosty, lecz irytujący dzwonek telefonu. Leniwie otworzyłam oko. Drugie, sklejone ropą, okazało się na to zbyt oporne. Amado wyglądał na już rozbudzonego. Z poważnym, lekko zaniepokojonym wyrazem twarzy chwycił za smartfona i spojrzał na numer, który mu się wyświetlił. Bez słowa odsłonił kołdrę, obrócił się w kierunku krawędzi łóżka i wylądował stopami w miękkich kapciach. Nie odebrał. Z dzwoniącym aparatem w dłoni ruszył w stronę drzwi na korytarz.

— Coś się stało? – spytałam podenerwowana. Do tej pory zieloną słuchawkę zawsze przesuwał przy mnie.

Miałam powód do zmartwienia. Niby wszystko było w porządku, a jednak od kilku dni w powietrzu wisiało jakieś pole energetyczne, które mi zupełnie do niczego nie pasowało.

— Nie chcę cię wybudzać rozmową. Jest jeszcze wcześnie – próbował mnie uspokoić. Na potwierdzenie swoich słów obrócił się w moją stronę i wyprodukował uśmiech prawdziwy i soczysty jak mięso w McDonaldzie.

— Już nie śpię! – krzyknęłam za nim. Odpowiedziało mi stuknięcie drzwi o framugę.

Usiadłam na łóżku i zaczęłam pocierać dłońmi zamknięte powieki. Nie tknęłam alkoholu, a mimo to czułam się jakaś dziwnie skacowana. Sen był za krótki i wypiłam zbyt mało wody przed zaśnięciem. Pobudzona adrenaliną, zdecydowałam, że doprowadzę się do porządku w łazience, a potem przycisnę Amado jakoś konkretniej.

— Dzień dobry, śliczna towarzyszko – odezwał się Mika z drugiej strony łóżka. Poczułam jego dłoń ocierającą się pod kołdrą o moją łydkę. To był pierwszy przyjemny element tego poranka.

— Jak ci się spało? – zapytał niewinnie.

— Krótko – mruknęłam.

— Chrapaliśmy?

Mika zupełnie zignorował fakt, że Amado właśnie wyszedł z sypialni z telefonem i nie chciał mi udzielić żadnej informacji. Może to było jego normalne zachowanie na przestrzeni lat. Może sama sobie coś niepotrzebnie wyobrażałam.

— Chyba nie – odpowiedziałam już znacznie łagodniej.

Ibaigurenowie wykazywali potężne zagęszczenie wad w przeliczeniu na metr sześcienny, ale jakimś cudem chrapanie nie było jedną z nich. Stanowiło to koronny dowód na istnienie naturalnej równowagi w przyrodzie. Ami wręcz drzemał tak cichutko, że co jakiś czas musiałam sprawdzać czy żyje, bo nie dawało mi to spokoju.

— Spałam jak zabita – dodałam. – Dopóki ten telefon mnie nie obudził.

Odnalazłam wzrokiem Mikę leżącego na brzuchu, z policzkiem na poduszce. Jego ładnie opalone i umięśnione plecy wystawały do połowy spod kołdry. Chciałam go poprosić o odpowiedź na kilka pytań i rozwianie moich wątpliwości, ale najpierw musiałam się przyjrzeć, czy zostawiłam mu jakieś ślady po nocnych uderzeniach krótkim pejczem ze skórzanymi paseczkami. Skóra wydawała się być nienaruszona, jednak gdy przejechałam po jego plecach dłonią, Mika cicho syknął. Pospiesznie zabrałam rękę.

— Możesz mnie dotykać – powiedział niemal natychmiast.

Popatrzył prosząco. Żałował swojej odruchowej reakcji.

Po chwili wahania, ostrożnie wsunęłam dłoń w jego gęstą, czarną fryzurę. Teraz zamruczał i się rozluźnił. Pogłaskałam go i lekko podrapałam po karku. Było mu wygodnie. Mi odrobinę mniej. Bo chociaż znajdowałam przyjemność w przyglądaniu się mężczyźnie, który niezmiennie zachwycał mój zmysł estetyczny, to jednak przede wszystkim zbierałam się w sobie do wyjaśnienia tej niepokojącej sytuacji.

— Nie wiesz, kto dzwonił do Amado? – zapytałam wreszcie.

Na ułamek sekundy, Mika znów napiął mięśnie. Nie poczułam pod dłonią charakterystycznego opadania pleców w trakcie wydechu. Powietrze zostało uwięzione w jego płucach.

Wiedział. Oczywiście, że wiedział.

— A propos telefonów – przytomnie zmienił temat – zapomniałem powiedzieć, że wieczorem dzwonili do nas z La Reiny. Twoja suknia jest już gotowa do przymiarki.

Moja suknia! Podskoczyłam niecierpliwie i podciągnęłam kolana pod brodę.

Nie powiem. Zadziałało. Przeniosłam uwagę na coś innego.

— Czy ja dobrze pamiętam, że umówiłaś się na dzisiaj z Dorą Neville i z młodym Jimenezem? – Mika zagadywał mnie dalej. – Co ty na to, żebym cię podwiózł teraz do galerii? Przymierzysz sobie sukienkę, pochodzisz trochę po mieście, potem spotkasz się z kim tam masz się spotkać, a na końcu wrócimy razem? Ja i tak muszę jechać za chwilę do biura.

Wydawało mi się to sensowne. Mika planował swój dzień zupełnie normalnie. Sama już nie wiedziałam, co powinnam myśleć. Zgodziłam się zatem, a on poszedł do swojego pokoju, żeby się przygotować.

Amado wrócił do sypialni dosłownie minutę później. W pierwszej kolejności zaczął wygrzebywać swoje okulary z szafki przy łóżku. Domyśliłam się, że będzie musiał czytać dokumenty pisane drobnym druczkiem. Gdy tylko ruszyłam nogą na prześcieradle, zostawił szufladę w spokoju. Pochylił się nade mną i pocałował mnie w policzek.

— Będę musiał dzisiaj popracować – przeprosił. – Nie zdążę zjeść z wami śniadania. Porozmawiamy, kiedy wrócę.

— Ale wszystko jest dobrze? – spytałam, próbując podświadomie wymusić pozytywną odpowiedź. – Ami, skarbie?

— Jest bardzo dobrze. – Uśmiechnął się takim oficjalnym, urzędowym uśmiechem, jakiego etykieta wymagała od pracowników banku, kiedy odmawiali przyznania kredytu osobie pracującej na umowę-zlecenie.

Przyjrzałam mu się sceptycznie. Najwyraźniej dostrzegł powątpiewanie w moich oczach, bo w odpowiedzi zawrócił, podniósł moją dłoń z kołdry i musnął ją pospiesznym pocałunkiem.

To było miłe. Lubiłam te drobne elementy czułości, o których Amado nie zapominał, nawet kiedy myślami przebywał w pracy.

Postanowiłam, że wobec tego zajmę się swoimi sprawami, skoro i tak nie mogłam w tym momencie zrobić już nic więcej. Obiecał, że porozmawia. Wiedział, że musi mnie traktować poważnie, jeżeli nie chciał, żebym go po raz kolejny wyrzuciła poza strefę swojej intymności. Ostrzegałam przecież, że następny strzał okaże się bez powrotu.

Akt XIII: Mika

Mika zatrzymał niebieskiego McLarena na podziemnym parkingu w budynku galerii. Z lekką zazdrością przyglądałam się, jak wyłącza silnik i głaszcze z czułością kierownicę. To była jego zabaweczka. Zastanawiałam się, czy wpuściłby mnie kiedyś za to kółko, chociażby w drodze powrotnej.

— Chciałabyś sobie pojeździć? – zapytał Mika, najwyraźniej czytając mi w myślach.

Moje oczy rozbłysły światłem gwiezdnego pyłu. Cichutko pisnęłam i klepnęłam się dłońmi o kolana.

— Jeszcze się nim najeździsz. – Uśmiechnął się do mnie. – Aż ci to nosem wyjdzie.

Amado pozwalał mi prowadzić swój samochód. Dzięki temu przekonałam się jednak, że wszystko w życiu miało swoją cenę. Musiałam wytrzymywać widok jego okrutnie pokrzywdzonej, zbolałej miny, która utrzymywała mu się na twarzy w trakcie całej wycieczki. Ami uwielbiał siedzieć za kierownicą. Po prostu do tej pory rzadko bywał na tyle trzeźwy, żeby robić to tak często, jak by sobie tego życzył.

Podejrzewałam, że w prezencie ślubnym przygotowuje dla mnie samochód o parametrach zbliżonych do swojego. Ibaigurenowie jeździli bowiem modelami wykonywanymi na zamówienie, a decydowało o tym nie tylko ego i chęć zabłyśnięcia, lecz przede wszystkim specyfika branży, w której zamachy i porwania były na porządku dziennym. Inaczej już bym dawno dostała cokolwiek, żebym tylko nie zawracała głowy żebraniem o kluczyki i prośbami o odblokowanie mi systemu.

Ja również rozmyślałam nad adekwatnym prezentem dla Amado, który mogłabym mu kupić w ramach swojego posagu. Chciałam, żeby to było coś, co go zainteresuje. Tim i Alejandra kłócili się ze mną, twierdząc, że podarunek ślubny powinien być przede wszystkim praktyczny. W ten sposób zaczęliśmy pracować nad wykupem drugoligowego klubu piłkarskiego, który Amado mógłby sobie budować tak jak w Football Managerze i jednocześnie przepuszczać przez niego brudne pieniądze. A do tego mógłby sobie zaprosić Rolling Stonesów na koncert na stadionie, jeśli tylko miałby taką ochotę.

***

Skierowaliśmy się z Miką w stronę windy dla pracowników budynku. Zapomniałam już o McLarenie i zaczęłam wesoło podskakiwać, tym razem z myślą o sukni. Gdyby przymiarka okazała się dobra, to wzięłabym ją ze sobą już dzisiaj. Mogłabym się od razu pochwalić Dorze i Hernanowi. A potem nic, tylko trzymać idealną formę do wesela.

Stanęliśmy przy drzwiach do windy. Mika odblokował je specjalną kartą. W środku przycisnął dwa guziki. Jeden miał zatrzymać dźwig na piętrze, gdzie znajdował się butik, a drugi prowadził do części biurowej.

— To znaczy, idziemy najpierw do ciebie na kawę, czy idziemy od razu mierzyć? – spytałam skonfudowana. Myślałam, że coś mu się pomyliło. Po co by uruchamiał dwa przyciski?

— Ty idziesz mierzyć, a ja jadę do siebie – wyjaśnił Mika ozięble. – Jak po południu będziesz gotowa, żeby po ciebie podjechać, to wyślesz mi wiadomość.

Zaskoczył mnie tym bardzo negatywnie. Musiał wiedzieć, że tego kalibru ubrania kupowało się zawsze z kimś do pomocy. Gdyby przyszło mi do głowy, że Mika będzie się tak spieszył do biura, to poprosiłabym z nami kogoś jeszcze. Albo nawet od biedy umówiłabym się z Alejandrą. Nigdy nie udało mi się jej w pełni polubić, ale już od dawna ze sobą nie walczyłyśmy. Musiałam przyznać, że miała dobre oko do mody.

— A skąd ja będę wiedziała, czy dobrze leży? – zamierzałam przemówić Mice do rozsądku za pomocą argumentów.

— Nie wiem. Możesz spróbować przejrzeć się w lustrze.

Nagle zrozumiałam. On się odzywał do mnie w taki sposób tylko w jednej sytuacji. 

Czuł się odrzucony.

Winda dojechała na moje piętro. Ale ja stałam jak sparaliżowana. Nabrałam powietrza i nie dałam rady wykonać choćby jednego kroku. Drzwi się otworzyły i zamknęły ponownie. Mika również nie zareagował. Pojechaliśmy więc wyżej.

Cisza między nami zrobiła się tak gęsta, że oboje moglibyśmy się nią udusić.

— To byłoby dla mnie za dużo, Toni – odchrząknął wreszcie.

Chciał wyraźnie coś dodać, ale w ostatniej chwili włożył uciekające litery z powrotem sobie w usta. Wystarczyło jedno nerwowe spojrzenie. Jedno ulotne jak gorący oddech na szybie spotkanie naszych oczu. Po którym wiedziałam, że gdyby Mika zobaczył mnie w sukni ślubnej, chciałby mnie pociągnąć za rękę, wpakować do McLarena, depnąć w pedał gazu i odjechać ze mną pustymi szosami na południe Argentyny. Nawet by się nie oglądał za siebie.

Ugięły się pode mną kolana.

O Boże.

Zdecydowanie. Nie. Mogłam. Oddychać. Winda wjechała teraz na samą górę. Drzwi otworzyły się ponownie, a ja wciąż nie byłam w stanie złapać tchu. Oparłam się plecami o blaszaną ściankę.

Kiedy się poznaliśmy, nie byłam gotowa na nich. Na doświadczonych mężczyzn, których charyzmę i inteligencję przewyższały jedynie ich deficyty emocjonalne. Ale oni również nie byli gotowi na mnie. Na dziewczynę, która potrafiła jedynie kochać i dawać ciepło. Która nie kalkulowała, nie wydzielała swojego zaangażowania paseczek po paseczku. Która rzucała się wprost na druty wysokiego miłosnego napięcia.

No i w co my się we trójkę wpakowaliśmy?

A może jednak powinnam to z nim zrobić? Przecież Mika od zawsze był tym, który traktował mnie lepiej. Kochał mnie mocniej niż Ami, bo nie miał zainstalowanych bezpieczników chroniących go przed zbyt intensywną miłością. Odpowiadał za mniej dramatów w moim życiu.

Pewnie będzie też żył dłużej.

O czym ja w ogóle myślałam, wybierając Amado? Głupie decyzje mężczyzn dało się chociaż usprawiedliwić tym, że oni myśleli penisem. Ale moje?

Przypomniałam sobie ostatnią noc. Kiedy Mika kochał się ze mną tak gorąco, jakby cały jego świat miał na drugi dzień od tego ognia spłonąć i się skończyć. Zadrżałam na samo wspomnienie pożaru w jego źrenicach. Rozpalonej skóry. Przygryzanych warg.

Ale zaraz potem pomyślałam o tym, że Ami właśnie siedział przy swoim biurku w Solaris, poprawiał na nosie okulary z grubymi oprawkami i wczytywał się uważnie w każdy dokument, szukając w nim błędów.

Gdyby tylko wiedział, że jego Truskaweczka znajduje się w tym momencie o krok od błędu...

Myślałam o tych wszystkich dniach, kiedy podwoziłam go na terapię do gabinetu resocjalizacyjnego w budynku umieszczonym na tylnym podwórku miejskiego sądu. Wychodził stamtąd zmieszany, zamyślony. Z zeszytem pełnym zadań domowych, nad którymi później zagryzał pióro przy nocnej lampce, gdy ja przysypiałam. Robił, co mógł. I robił to dla mnie. By po wielu staraniach umieć wyrazić słowami, że był ze mną szczęśliwy. W ramach swojej własnej skali.

Wreszcie odetchnęłam. Jednak nie z poczuciem ulgi, a rozdzierającego dyskomfortu. Osunęłam się plecami po ściance windy. Złamana na pół jak fałszywa złota moneta, usiadłam na podłodze pachnącej kurzem z butów i pastą czyszczącą.

Mika zakrył twarz dłońmi. Gdy ponownie ją odsłonił, zobaczyłam zaczerwienione, wilgotne białka jego oczu. Ten widok ścisnął moje rozedrgane, pogubione serce.

— To ten płyn do dezynfekcji – powiedział trzęsącym się głosem. – Zawsze mi drażni spojówki, kiedy przypadkiem ich dotknę.

Uderzył pięścią w przycisk otwierający drzwi.

Chciałam coś powiedzieć. Cokolwiek. Byleby tylko to nie okazało się kompletnie pustą, nic nie pomocną, irytującą wydmuszką. Ale nie znajdowałam odpowiednich słów.

Po chwili zobaczyłam już tylko jego znikające plecy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro