5.2. "Odno ya znal"
Ilość wyrazów: 5269
⛔: wulgaryzmy, catcalling, narkotyki, alkohol
Akt VI: Tim
W ostatnim tygodniu sierpnia nasze spokojne życie w wygodnym apartamencie dobiegło końca. O trzeciej nad ranem Tim wszedł do mojej sypialni bez pukania. Zwinęłam się boleśnie w kulkę. Naciągnęłam kołdrę na głowę tak, jakbym chciała ją zatrzymać na sobie przez całą wieczność. Wiedziałam.
— Dzwonił Artur – oznajmił Tim smutnym, miękkim głosem. – Mówił, że policja już po nas jedzie.
Jechała po niego. Garrido widocznie zdążył zdobyć dla mojego brata europejski nakaz aresztowania.
— Co zabieramy? – zapytałam z policzkiem wciśniętym w satynową poduszkę. Ciepłą dłonią zaczęłam rozmasowywać o wiele chłodniejsze uda, które w reakcji na usłyszaną wiadomość zmieniły się w betonowe rzeźby.
— Kilka podstawowych rzeczy. Jedziemy na południe – sprecyzował.
Po raz kolejny całe moje życie musiało się zmieścić w jednym plecaku. Mieliśmy zapasową kryjówkę gdzieś w Sudetach. Tim jednak niechętnie otwierał usta w tym temacie. Wizja zaangażowania pana Voldemorta wywoływała u niego jedynie serię prychnięć oraz nieskoordynowanych ruchów gałek ocznych.
Wreszcie zatrzasnęliśmy za sobą białe drzwi. Skierowaliśmy się przez duszny korytarz w stronę srebrzystej windy.
— Jak myślisz, czy Haimar raz w życiu się do czegoś przyda? – spytał mój brat.
— Myślę, że Amado znajdzie jakiś sposób, żeby go przydusić – odpowiedziałam.
W Kolumbii obowiązywał system prezydencki. Diego Saavedra posiadał szerokie kompetencje. Wiązaliśmy z jego wyborem nadzieje. Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie podczas mojej krótkiej wizyty u niego w domu. Czułam się dziwnie spokojna o to, że zainteresuje się tematem policjanta z obcego kraju, który urządzał sobie polowanie na niewinną osobę.
Problem polegał na tym, że zaprzysiężenie głowy państwa miało odbyć się dopiero za kilka dni, a europejska policja ścigała nas już teraz.
— Okej. Na razie jedziemy do Teresy – zadecydował Tim.
— Do Teresy?! – wykrzyknęłam głośniej niż powinnam, biorąc pod uwagę, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym.
Zauważyliśmy, że nasza przyjaciółka siedziała przez całe lato w Krakowie, ale nie wiedzieliśmy, czy miała zainstalowany podsłuch albo czy ktoś ją śledził. Dla bezpieczeństwa w ogóle się z nią nie kontaktowaliśmy.
— A co z tym domkiem w górach? – przypomniałam na wypadek, gdyby Tim w stresie zapomniał, albo podświadomie bronił pieniędzy przed panem Voldemortem.
— To żaden domek w górach, tylko nasz endgame. – Tim przewrócił oczami, otwierając drzwi do bagażnika škody. – I uwierz mi. Nie chcemy go uruchomić.
— Dlaczego?
Nie podobała mi się ta plątanina sekretów. W każdym z wypadków, w których mój brat coś przede mną ukrywał, nie kończyło się to szczęśliwie. On zawsze twierdził, że to dla mojego dobra, a potem oboje lądowaliśmy w jeszcze większych kłopotach niż do tej pory.
— Bo zaburzymy równowagę w kosmosie – odpowiedział zdawkowo i włączył radiową muzykę na cały regulator, żeby wykręcić się od rozmowy. Z głośników ryknął bit Tiesto z Radia ESKA.
Tim znowu okazał się muzycznym bezguściem.
Szarpnęłam go za ramię, chociaż kierował samochodem i właśnie próbował wyjechać wąskim korytarzem z podziemnego garażu.
— Masz przestać mnie wreszcie traktować jak małą dziewczynkę! – zażądałam, przekrzykując się przez utwór DJ-a.
— Właśnie w tym momencie zachowujesz się jak mała, rozzłoszczona dziewczynka! – odkrzyknął mój brat, odzyskując kontrolę nad samochodem.
Wyłączyłam radio, wymuszając skupienie uwagi na naszej rozmowie. A raczej na naszych przepychankach.
— Toni. Wiem, że jesteś bardzo dojrzała jak na swój wiek, ale te ostatnie słowa są tutaj kluczowe. Jak na swój wiek – podsumował sytuację, widząc, że nie odpuszczę. – Jesteś też bardzo emocjonalna. A w tym biznesie trzeba wyłączyć emocje. Jeszcze sama się o tym wiele razy przekonasz.
Nie odpowiedziałam mu. Może miał trochę racji, ale ze swojej perspektywy, odbierałam to zupełnie inaczej. W moim przekonaniu potrafiłam wytrzymać o wiele więcej, niż jemu się wydawało.
Zaczęłam szukać w nawigacji offline drogi wyjazdowej z Gdyni i dojazdowej do Krakowa. Tim próbował mnie zagadywać na jakieś neutralne tematy, ale ja obróciłam się do niego swoimi coraz dłuższymi włosami i podziwiałam przez okno przykłady modernistycznej architektury.
— Opowiem ci o wszystkim, jak wrócimy do Kolumbii w jednym kawałku – westchnął wreszcie. – Przysięgam.
Akt VII: Teresa
Dojeżdżaliśmy do Krakowa.
— Dobrze. Teraz podaj mi adres – poprosił Tim.
Uruchomiłam internet w jednym z naszych telefonów na kartę, które były zarejestrowane na podstawione osoby. Samochód, którym uciekaliśmy, również zresztą posiadał fikcyjnego właściciela. W połowie drogi na południe zjechaliśmy do lasu i przykręciliśmy škodzie zmienione tablice. Teraz widziałam, jak ważne było poruszanie się takim pojazdem, jakich na tutejszych ulicach jeździły setki.
— Hotel studencki Nawojka, ulica Reymonta 11. To jest gdzieś w centrum – odczytałam wynik swoich poszukiwań.
Teresa mówiła, że mieszka niedaleko Rynku, jakiegoś parku i obok stadionu Cracovii. Sprawdziłam dokładne położenie na mapie. Mieliśmy do przejechania jeszcze kawałek.
Pokręciliśmy się w kółko w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego, a ja, zamiast pomagać Timowi je znaleźć, rozglądałam się z ciekawością po Krakowie. W końcu udało nam się zaparkować jakieś piętnaście minut na piechotę od akademika, który okazał się dużym, jasnym budynkiem zbudowanym w przedwojennym stylu, znanym mi już dobrze z Gdyni.
Z portierni doleciał do mnie charakterystyczny zapach naftaliny zmieszany z bejcą do drewna, zaś za brązową deską ujrzałam kobietę w nieokreślonym wieku, o twarzy Lurcha Addamsa. Gdy tylko przeszliśmy obok niej, w kierunku schodów, usłyszałam słowa wypowiedziane w języku polskim:
— Do kogo?
Wymieniliśmy z Timem jednoznaczne spojrzenia. Wróciliśmy na recepcję i mój brat kulturalnie zapytał po angielsku o Teresę Pereirę, gdyż nasze polskie słownictwo wciąż pozostawiało wiele do życzenia. Na dźwięk imienia i nazwiska naszej przyjaciółki, kobieta dostała ataku żółtej febry, po czym odpowiedziała w swoim rodzimym języku:
— Teresa Pereira nie może mieć żadnych gości, dopóki ta szyba w sali telewizyjnej nie zostanie naprawiona.
Z całej wypowiedzi zrozumiałam słowo gości, które entuzjastycznie powtórzyłam, na znak, że właśnie nimi byliśmy. Pani z recepcji nieufnie pokiwała głową, przyglądając się odcieniowi naszej skóry i najwidoczniej dochodząc do wniosku, że nie przeprowadzi z nami dłuższej rozmowy po polsku.
— Wasze legitymacje studenckie – zażądała.
Przez chwilę pomyślałam, o co jej mogło chodzić. Gdy powtórzyła wolniej, pospiesznie sięgnęłam do portfela i podałam jej swoją legitymację z Loyoli. Kobieta z niedowierzaniem przeczytała napis Uniwersytet w Medellin, ale zabrała mi dokument i schowała go do przegródki w szafce zawieszonej na ścianie.
Tim stał jak słup, nie bardzo rozumiejąc, co powinien zrobić. Przypominał sobie polskie frazy, którymi ponad dwadzieścia lat temu zwracał się do niego dziadek. Chciał wyjaśnić, że nie był studentem. Wśród naszych fałszywych papierów nie było akurat żadnych legitymacji. A musieliśmy się dostać do pokoju Teresy.
— Paszport – zwróciła się do niego recepcjonistka.
Zbity z tropu Tim oddał kobiecie swój włoski paszport. Podczas mojej wizyty w Petersburgu również mi zabierano paszporty na czas pobytu w hotelu, więc uznaliśmy, że widocznie w tej części Europy taki protokół był standardem. Pani Lurch Addams napisała nam na kartce numer pokoju i ruszyliśmy wreszcie po schodach w poszukiwaniu przyjaciółki z Kolumbii.
Wpadliśmy na nią już na korytarzu. Obie z piskiem na pół Krakowa rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
— Boże, tak się bałam, że nie żyjecie! – wrzeszczała Teresa. Po chwili przypomniała sobie o priorytetach. – Hernan pisał, że ma twoje buty. I twój telefon.
Dotknęła moich skróconych włosów.
— Ja pierdolę, kto cię tak chujowo obciął? – Oceniła wprawnym okiem nasze wysiłki ze statku. – Biedni, pewnie ukrywaliście się gdzieś po ciemku. Ale to nic nie szkodzi. Znam tutaj taką laskę z Białorusi, która jest zajebistą fryzjerką – szczebiotała.
— Problem zawłaszczenia kulturowego spadł mi z głowy. I to dosłownie. – Zaśmiałam się, choć w głębi duszy płakałam nad utraconymi włosami. Nie mogłam się doczekać, kiedy znowu mi odrosną na wymarzoną długość.
— Ej, ale wiesz co? – podłapała temat Teresa. – Ty wiesz, dlaczego nie mówię już do ciebie Gitana? Bo tutaj się używa tego w negatywnym znaczeniu. Nawet Shakira by miała przejebane.
Kolumbijska artystka wykonywała piosenkę pod tytułem Gypsy.
No cóż. Próbowałam to wytłumaczyć całej szkole przez dwa lata, jednak z marnym skutkiem. Każdy kraj miał swoje mniej lub bardziej wrażliwe tematy. Ten sam wyraz o neutralnym lub nawet pozytywnym wydźwięku w jednym regionie świata, mógł być gorącym punktem zapalnym gdzie indziej.
Poszliśmy wspólnie do małego pokoiku mieszczącego się w module. W środku znajdowały się dwa łóżka, lecz na żadnym z nich nie dało się usiąść, gdyż były szczelnie pozakrywane kserówkami i różnokolorowymi karteczkami z notatkami. Zapewne tablica korkowa Cesara Garrido wyglądała tak samo.
— Ujebałam latem dwa przedmioty – wyjaśniła przyjaciółka. – We wrześniu mam poprawki.
— Oj, kurczę – zmartwiłam się, przyglądając się zapisanym maczkiem tajemniczym formułom.
Ja pewnie też miałam teraz całą sesję przeniesioną na wrzesień. Łącznie z zaliczeniami ćwiczeń.
— A ty, przystojniaku, co? – Teresa już znudziła się rozmową ze mną i zauważyła Tima. – Gdzie ty masz włosy? A przede wszystkim, gdzie ty masz żonę?
Zalotnie przechyliła głowę i oparła dłoń na biodrze, przykuwając uwagę do swojej zgrabnej talii. To już druga z moich przyjaciółek, która po cichu się podkochiwała w moim bracie. Chociaż, w przeciwieństwie do Carmen, Teresa nie robiła tego tak bardzo po cichu.
— Ty wiesz, że ja mam tutaj tylko dwa łóżka i że ktoś będzie musiał spać ze mną? – Zatrzepotała rzęsami.
Tim uśmiechnął się z zakłopotaniem i odruchowo spróbował przeczesać palcami przez swoje rozburzone loki, zapominając, że od kilku tygodni już ich nie posiadał.
— Co to jest? Czy to są ciasteczka? – zapytałam z nadzieją na widok wypieczonych kółek z dziurą w środku, splecionych jedno przy drugim przez wąski, szary sznurek.
— To są obwarzanki – wyjaśniła Teresa. – Nie, one nie są słodkie.
— I pewnie nie są też wege – powiedziałam z nutką żalu w głosie, choć nie aż tak dużego, jaki bym odczuwała, gdyby obwarzanki jednak okazały się ciasteczkiem.
— Ale wiesz co? – Teresa wpadła na pomysł. – Tutaj jest dużo wege knajp, nawet niedaleko. Chodź ze mną. Pokażę ci trochę miasto i zrobimy jakieś zapasy.
Tim zastanowił się przez chwilę, czy powinien mnie wypuścić bez swojej opieki, ale w końcu uznał, że w tych konkretnych warunkach nasza przyjaciółka znała lepiej topografię Krakowa i będzie potrafiła mi pomóc, gdybyśmy w coś się wpakowały. Oczywiście, obie wyszłyśmy z bronią w torebkach. A ja dodatkowo z kapturem na głowie.
Gdy tylko znalazłyśmy się na korytarzu, dobiegł do nas komunikat obwieszczony po polsku wyjątkowo znudzonym damskim głosem: Uwaga, uwaga. W budynku wybuchł pożar. Prosimy o natychmiastowe opuszczenie budynku. Powtarzam – prosimy o natychmiastowe opuszczenie budynku.
Gdy zapytałam, co to znaczy, Teresa tylko uśmiechnęła się krzywo i machnęła ręką.
— Alarm przeciwpożarowy.
— Trzeba uciekać! – Chwyciłam ją za dłoń. Po chwili refleksji dodałam: – Muszę zadzwonić do Tima!
— Włącza się sam i potrafi tak napierdalać przez dwie godziny w nocy – odparła Teresa głosem równie znudzonym, co automat nadający z głośnika. – Wszyscy mają to w piździe.
Na moje pytanie, co by się stało, gdyby naprawdę coś się zaczęło palić, wzruszyła jedynie ramionami.
— O nie, Kobra ma dzisiaj dyżur – jęknęła na widok recepcjonistki.
Kobieta o mahoniowej, krótko obciętej fryzurze okazała się wakacyjnym zastępstwem na portierni. Wśród studentów bardzo szybko zaczęły krążyć o niej legendy. Chociażby takie, że wcześniej była klawiszem w więzieniu dla kobiet. Kiedy przechodziłyśmy obok niej, miałam wrażenie, że wypuściła za nami wzrokiem wiązkę promieniowania gamma.
— Wkurwia się na mnie, bo kręciliśmy filmik na moje stories, kto ile razy potrafi odbić piłkę, i tak jakoś mi się krzywo kopnęła – wyjaśniła Teresa po influencersku. – Facet już od tygodnia przychodzi naprawiać szybę.
Wyszłyśmy na ulicę. Nadszedł odpowiedni moment, żebym mogła na spokojnie pogratulować przyjaciółce sukcesów w nowej branży. Widziałam, że brała udział w płatnych akcjach reklamowych, co dawało jej wreszcie upragnioną szansę na oderwanie się od rodzinnego biznesu.
Nie umknęło jednak mojej uwadze, że Teresa wypromowała się na mojej dramie, podczas gdy moje własne zasięgi w mediach społecznościowych wcale nie wzrosły jakoś szczególnie. I chociaż cieszyłam się jej szczęściem tak jak swoim, to było mi w pewien sposób przykro, że najwyraźniej ja sama okazałam się nudna albo nie potrafiłam tworzyć angażującego contentu.
— Nie no, mówię ci. – Teresie zaświeciły się węgliki w oczach. – Pisali do mnie nawet z Fame MMA. To są takie walki, gdzie napierdalają się patusy z milionami wyświetleń – pospieszyła z wyjaśnieniem.
— I co oni od ciebie chcieli? Przecież ty nie jesteś patuską! – Natychmiast stanęłam w jej obronie.
— Dlatego nie przyjęłam tej oferty – powiedziała z wyższością, poprawiając okulary na nosie. – Ja teraz buduję swój wizerunek ekspertki.
Nie umniejszając niczego mojej przyjaciółce, specjalizowała się w ocenie czystości kokainy oraz rozbijania nosów awanturującym się laskom. Umiała też przepięknie rysować, chociaż nigdy nie wkleiła żadnej swojej pracy na instagramowe konto. Czyli nie chodziło też najwyraźniej o sztukę.
— Ekspertki od... czego? – zapytałam nieśmiało.
— Od wszystkiego, cariña! – wykrzyknęła. – Jak chcesz się wypromować – i chcesz, żeby o tobie mówili – to musisz mieć zdanie na każdy temat. Im mniej się na nim znasz, tym lepiej – kontynuowała. – Liczą się tylko hot tejki. Przy jakiejś długiej i logicznej argumentacji nie ma o co się pokłócić, a wtedy sekcja komentarzy zamiera i algorytm przestaje cię pokazywać. Bo nie potrafisz zatrzymać ludzi w danym serwisie.
— Hmm, rozumiem – mruknęłam. Chyba zaczynałam się powoli orientować w tym, co robiłam źle. Nie potrafiłam zatrzymać ludzi w żadnym z serwisów.
Nagle usłyszałam jakiegoś faceta, który mamrotał coś do siebie. Na tyle, na ile rozumiałam polski, mówił właśnie o nas. Rozpoznałam bowiem słowa latina i czekoladka. Teresa się uśmiechnęła i zapewne chciała zarzucić włosami. Wiedziałam, że lubiła się wyróżniać w nowym kraju. Podziwiano ją tutaj tak, jak podziwiało się blondynki w Kolumbii. Kątem oka dostrzegła jednak moją niewyraźną minę. Dlatego porzuciła swoje pierwotne zamiary, uzbroiła się w bitchface, po czym rzuciła mężczyźnie dwa słowa w jego ojczystym języku:
— Spierdalaj, kasztanie.
On, zaskoczony znajomością polskiego przez dziewczynę z afro na głowie, najpierw otworzył bezradnie usta, w końcu zdecydował się odpyskować:
— Jak pracowałem w Londynie, to takich kurew, jak wy, to miałem setki. Same mi właziły do łóżka!
— To trzeba było zostać w Londynie, złamana mordo – odpowiedziała Teresa, bojowo wkładając ręce w kieszenie kangurka i odwracając się twarzą do faceta.
Mężczyzna minął nas i ruszył w swoją stronę. Teresa przez cały czas ustawiała się tak, by stać przodem do niego.
— W życiu bym nie dotknął takiego paszczura jak ty! – odszczeknął facet z bezpiecznej odległości. Z tonu głosu domyśliłam się, że gdy jego zaloty nie przyniosły efektu, zaczął nas po prostu obrażać.
— Tak, tak. Idź do domu! – krzyczała za nim Teresa. – Zrób sobie trójkąt ze swoją ręką i ze swoją starą!
Pewnie nie powinno to stanowić zaskoczenia że – jak zawsze w takich sytuacjach – obok znalazł się ktoś ze smartfonem, kto zarejestrował większość zajścia. Do wieczora Teresa Pereira została ikoną lewicowych aktywistek, a filmik wylądował dosłownie we wszystkich serwisach w Polsce. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ja – siłą rzeczy – również znalazłam się w oku kamery.
Odgarnęłyśmy z łóżka notatki i obie usiadłyśmy na skraju materaca okrytego sfilcowanym kocem w kratę. Tim przyglądał się naszym skruszonym minom. Wyglądałyśmy żałośnie ze świadomością spalenia kolejnej bezpiecznej kryjówki. Byłam swojemu bratu dozgonnie wdzięczna, że nie miał sumienia tego nawet komentować.
— Muszę pomyśleć – westchnął. – Dajcie mi chwilę.
— Endgame? – zapytałam cicho.
Timmy pokręcił głową.
— Mam nadzieję, że nie.
Teresa wstała z łóżka i pociągnęła mnie za rękę.
— Chodź – powiedziała bez silenia się na udawany optymizm. – Zobaczymy, co to za melanż tam na korytarzu.
Tim mrugnął okiem na znak, że mogłam wyjść, ale powinnam trzymać się blisko naszego modułu. Liczył na odrobinę spokoju. Jeżeli można to było tak w ogóle nazwać, bo trapowe i cloudowe bity przenikały przez słabo wyizolowane drzwi, a studenci, którzy zostali na wakacje w Polsce, skandowali teksty utworów zza wschodniej granicy.
Przyglądałam się z dyskretną ciekawością ludziom i stylom ubierania, które wyglądały z mojej perspektywy egzotycznie. Teresa przedstawiała mnie po kolei swoim znajomym. Ktoś poczęstował mnie tanią wódką i połową okropnego skręta, którym nawet nie dałam rady zaciągnąć się do końca.
— Chujowy tu mają towar, co? – Usłyszałam chichot przyjaciółki wprost do mojego ucha. – Dzień w dzień jebie tym na korytarzu.
Zauważyłam, że Teresa faktycznie bawiła się na trzeźwo. Wiedziałam, że przez cały czas uczestniczyła w terapii online, ale i tak podziwiałam ją za radzenie sobie z taką ilością triggerów. Cieszyłam się, że znalezienie w życiu jakiegoś sensu dało jej tak silną motywację do zmiany przyzwyczajeń. Dawało mi to przede wszystkim nadzieję, że może Amado też kiedyś będzie potrafił.
Miałam go w głowie, kiedy przyklejałam się w tańcu do zupełnie innego faceta. Właściwie, to byłam wolną dziewczyną. Nie obiecywałam Amado niczego, oprócz tego, że nie zerwę z nim całkiem kontaktu. Mogłam się w tym momencie przelizać z wysokim, jasnym blondynem z Ukrainy. I, no cóż. Prawdę mówiąc – miałam na to ochotę. Życzenie Amado zdrowia i sukcesów nie oznaczało, że widziałam go w roli swojego życiowego partnera. Kochałam go. Uważałam, że ratując mnie, Dorę i Hernana zadośćuczynił wielu spośród swoich poprzednich uczynków. I szczerze się z tego cieszyłam. Całym sercem.
Ale przede wszystkim, musiałam myśleć o sobie. A ja nie wiedziałam, czy moja psychika byłaby w stanie wytrzymać jego stałą obecność. Nasza relacja trzasnęła jak uderzenie paska. Złamała się niczym kość w moim kolanie. I tak jak kolano, które po wyleczeniu i rehabilitacji już nigdy nie będzie jak nowe, tak i w naszej miłości – w miejscu pęknięć, na zawsze pozostaną tam rysy.
Pamiętałam, jak moje ciało go odrzucało, gdy próbował się do mnie zbliżyć w Red Roomie. Może to był znak, że powinnam dać sobie spokój. Nie zważać na fakt, że Haimar z nami zwyciężył. Może miłość to taka gra, w której się wyłącznie przegrywało.
Zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdybym w tej chwili zmrużyła powieki i odchyliła głowę do tyłu. Rozchyliłabym lekko usta, w oczekiwaniu na pocałunek chłopaka, którego dłonie cierpliwie wędrowały po całej długości moich pleców. Znów czułam ten przeszywający na wskroś dreszcz ekscytacji. Okazałam się atrakcyjna dla kogoś, kto przypuszczalnie nawet w pięciu procentach nie był tak toksycznie wyniszczającym, zdeprawowanym, złamanym człowiekiem, jak mój Ami. Ale wtedy, jak na złość, stawały mi przed oczami jego smutne, znudzone oczy, którym przecież nie byłam nic winna, lecz które odnajdowały moją twarz i od razu ożywały oraz uśmiechały się do mnie.
Czułam, jak hormon przywiązania złapał mnie za kaptur i osadził delikatnie z powrotem na ziemi. Ten sam układ nerwowy, który przed kilkoma tygodniami nie pozwolił mi na zbyt intymny kontakt z Amado, teraz usiłował mi wmówić, że mimo wszystko pozostawałam z nim w związku. Ostrzegał mnie przed zdradą. Groził, że pożałuję podjętej decyzji. Pętał moje dłonie oraz kostki ciężkimi kajdanami moralności.
Skurczyłam się w sobie i zatrzęsłam ze strachu. Chłopak, z którym tańczyłam, nagle wydał mi się podłączony do elektrycznego pastucha. Fakt tkwienia jego w ramionach wywoływał irracjonalny niepokój w całym moim ciele i karał uczuciem pustki.
Jaką mogłam dostać gwarancję, że mój kolejny partner nie pojawi się z nowym, nieznanym mi dotychczas spektrum wad? I do tego, w przeciwieństwie do Amado, wcale nie będzie chciał nad nimi pracować? Skąd miałam mieć pewność, że zainteresuje się mną, a nie moimi pieniędzmi? Albo, że gdy go wpuszczę do swojego życia, to nie zacznie prowadzić ze mną pasywno-agresywnych wojenek, mających na celu bagatelizowanie moich osiągnięć? Że nie zacznie podkopywać mojej pewności siebie? Czy wciąż potrafiłby mnie akceptować, znając moją przeszłość?
W sensie – całą moją przeszłość?
Może to był tylko ten słynny brak gotowości na nowy związek. Ale przypominałam sobie od razu doświadczenia, jak niedojrzali potrafili być inni chłopcy. Zaczynałam nabierać przekonania, że ideałów nie było. One dopiero hartowały się w ogniu negocjacji i kompromisów.
Ami i ja przeszliśmy już wspólnie niejedną wojnę. Gdzieś tam, na horyzoncie, migotała w oddali i jaśniała przed nami czerwień wchodzącego słońca. A jednak, głęboko pod warstwą mojej skóry, krążyły pozostałości strachu, gdy tylko znajdowałam się w jego obecności. Sama już nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić.
Z rozmyślań wyrwał mnie przerażony głos krzyczący w którymś ze słowiańskich języków. Najprawdopodobniej po rosyjsku. Blondyn, z którym tańczyłam, z niepokojem zerknął w stronę nadbiegającej postaci.
— Psiarnia na recepcji – przetłumaczył. – Albo ktoś ściągał dużo torrentów, albo używał do zaliczeń programów bez licencji.
Zatrzymał się na chwilę, przyglądając się mojej twarzy, wykrzywiającej się w grymasie przerażenia.
— Albo narkotyki – dodał.
— N...nie – zdołałam wyjąkać przez zaciskające się gardło. – Oni są tutaj po mnie. Muszę ostrzec brata. – Wyrwałam się z uścisku.
Bo właściwie, to policja przyszła tutaj po niego.
Zderzyłam się od razu z Teresą. Spodziewałyśmy się nieproszonych gości, ale miałyśmy nadzieję, że nie dotrą do akademika tak szybko. Teraz nasza droga ucieczki została zamknięta. Tim i ja zostaliśmy więźniami. I mieliśmy maksymalnie kilka minut, żeby wymyślić jakiś pomysł na ratunek.
— Ten alarm przeciwpożarowy – krzyknęłam, nieoczekiwanie trafiona łaską genialnego pomysłu. – Umiecie go włączyć?
— Wszyscy będą go mieli w pi... – zaczęła Teresa z powątpiewaniem.
— Tak, w piździe. Mówiłaś już – przerwałam, zniecierpliwiona. – Ale jak im powiemy, żeby ewakuowali się przez główne wyjście, to chyba ludzie potrafią zrobić dla nas tę jedną rzecz?
Chciałam, żebyśmy Tim i ja mogli się wmieszać w uciekający tłum. Chociaż nie miałam pojęcia, co niby moglibyśmy zrobić dalej. Nasze dokumenty zdawały się już przyspawane na wieki wieków do stanowiska pani o twarzy Lurcha Addamsa.
— Tak... No chyba tak. – Teresa zaczęła powoli kontaktować ze światem. – Dobrze, że Kobra ma dzisiaj dyżur, to pewnie minie trochę czasu, zanim wpuści te pały na górę.
Dziewczyna odgarnęła od siebie nadciągającą chmurę marihuanowego dymu. Musiała w jej głowie zaświecić żarówka z pomysłem, bo nagle się ożywiła:
— Zajmę się tym, a ty leć po Tima. Odpalimy grilla na korytarzu.
Zanim iskry sypnęły spod gumy moich trampek podczas startu do naszego modułu, odbiłam się od nowo poznanego blondyna z Ukrainy.
— To kim ty jesteś, co? – zapytał z zawadiackim uśmiechem.
Serio, nie miałam w tamtej chwili ochoty na żadne amory. Potrzebowałam zniknąć. Szybko. Już.
Próbowałam go wyminąć, jednak usłyszałam za sobą zachrypnięty głos Teresy.
— Oleg, słuchaj.
Ujawniła przy okazji imię kolesia, który wprawdzie mi się przedstawił, ale ja nie dosłyszałam, a głupio mi było prosić, żeby powtórzył.
— Ty masz gdzieś tutaj zaparkowany swój samochód, co nie? – zapytała Teresa przytomnie. Pomiędzy naszymi atakami kaszlu, moje uszy napełniały się najpiękniejszą muzyką.
— No mam, a co? – Oleg przyjrzał mi się z lekką obawą. Widocznie studiował jakiś matematyczny kierunek, bo doskonale potrafił dodać dwa do dwóch.
— Toni i jej brat muszą natychmiast spierdalać z Krakowa, rozumiesz to? – Teresa szarpnęła gościa za rękaw.
On, z lekkim opóźnieniem, ale pokiwał głową twierdząco. Popatrzył na mnie ze sporą nutą zawodu. Nie wiedziałam jednak, czy to dlatego, że okazałam się najwyraźniej kimś groźnym, czy też z tego powodu, że zrozumiał, iż noc minie, a ja nie pójdę się z nim pieprzyć do ubikacji.
Niniejszy przybytek pełnił również funkcję hostelu. O tej godzinie ludzie – głównie studenci z innych miast – wracali do pokoi, żeby się przebrać, coś zjeść i ruszyć na rundkę po klubach. Udało nam się zorganizować spory korowód uciekający głównym wyjściem i poniekąd zmuszający kilku funkcjonariuszy do wycofania się.
Podczas gdy Garrido ze znajomymi przyglądali się kolejnym wybiegającym w panice osobom, my wymknęliśmy się wyjściem ewakuacyjnym, do którego w ostatniej chwili dyżurny studenckiej rady akademika podrzucił nam klucz. Ja i Oleg opuściliśmy budynek jako pierwsi. Obejrzałam się z niepokojem, dokąd poszedł ten debil zwany moim bratem.
Akt VIII: Miasto Szczurów
Zobaczyłam, jak Tim stał na progu i jeszcze w pośpiechu tłumaczył coś Teresie. Ona kiwała głową ze zrozumieniem. Domyśliłam się, że będzie miała do odegrania rolę w naszym nowym planie – jakikolwiek by on nie był. Pomachaliśmy sobie zdawkowo na pożegnanie i pędem pognaliśmy do zaparkowanego nieopodal samochodu.
Nasz kolejny środek lokomocji okazał się mocno używanym białym chevroletem. Wrzuciliśmy plecaki do bagażnika. Tim usiadł obok kierowcy, a ja rozwaliłam się na tylnym siedzeniu. Oleg depnął na pedał gazu i ruszyliśmy ku autostradzie A4.
— Zastawiamy pułapkę. – Tim od razu zwrócił się do mnie, nie bacząc na obecność naszego kierowcy. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zaufać Olegowi. A potem zapłacić mu odpowiednio dużo za milczenie.
— Teresa zadzwoni do taty, prawda? Jej tata pójdzie do Amado. Amado pójdzie do – odchrząknęłam i wymówiłam kolejny wyraz o pół tonu ciszej, jakbym wypowiadała zaklęcie czarnej magii – Haimara. I potem czekamy na to, co zorganizuje don Diego.
Tim potwierdził.
— Gdy dojedziemy do Wrocławia, zrobię booking z karty na moje nazwisko, ale takiej, której jeszcze nie używałem – podzielił się planami. – Znalezienie tego adresu powinno im zająć ze dwa, trzy dni.
— Ewentualnie kilka godzin – dodałam sceptycznie.
— Tak – przyznał Tim, z pewnym wahaniem. Właśnie usiłował narysować mi tę sytuację w nieco bardziej optymistycznych barwach. – Ale więcej nie potrzebujemy.
Uśmiechnął się w taki sposób, że nie pozostawało mi nic więcej, tylko ufnie czekać na ciąg dalszy, którego widocznie nie chciał zdradzić przy świadku naszej rozmowy. Wierzyłam w jego pomysł. Gęsią skórkę wywoływała jedynie konieczność oczekiwania na pomoc Haimara. W końcu wiadomo, że czarnoksiężnikowi odprawiającemu rytuały z magii krwi, za życie płaciło się innym życiem.
Z autostrady zjechaliśmy jeszcze przed świtem. Minęliśmy potężne hale produkcyjne, które Oleg nazwał Doliną Amazonii, bo wśród nich mieściły się budynki Amazonu. Jak opowiadał, było to jego pierwsze miejsce pracy po przyjeździe do Polski. Mieszkał w domu na podwrocławskiej wsi w dziesięć osób w jednym pokoju. W tym czasie ogarniał sobie naukę języka i odkładał pieniądze na studia.
Gdy dostał się na informatykę na UJ, jeździł jeszcze przez kilka miesięcy jako kierowca Ubera, a potem wreszcie zaczął podłapywać najpodlejsze zlecenia programistyczne na stronach dla freelancerów, rywalizując o zatrudnienie z konkurentami z Indii, którzy byli gotowi przygotować cały projekt za jednego dolara. W przyszłym roku planował już ubiegać się o stacjonarne staże w firmach w Krakowie.
Zatrzymaliśmy się na stacji Orlenu, żebym mogła zjeść wege hot-doga, bo strasznie zgłodniałam. Następnie przejechaliśmy obok pomników czołgów pilnujących Cmentarza Oficerów Radzieckich i skierowaliśmy się w stronę ulicy Powstańców Śląskich, przy której stał nasz kolejny drapacz chmur – Sky Tower.
Ku swojemu zdumieniu, ujrzałam tam pomnik gigantycznego penisa, w dodatku z jądrami. Podrapałam się po głowie, próbując znaleźć jakieś słowa wyrażające moje uczucia.
— Timmy, zobacz! Penis! – krzyknęłam.
— A ja nie wiem, jak wygląda penis? – obruszył się mój brat.
— Ale ten jest OGROMNY! Nawet Mika nie ma takiego!
Trudno powiedzieć, żebym się zgorszyła, ale też i nie spodziewałam się zobaczyć takiej konstrukcji w centrum dużego miasta. Chociaż w sumie nie powinnam się była dziwić, biorąc pod uwagę, ile nagradzanych filmów europejskich zahaczało o pornografię. Widocznie wyrażanie seksualności w sferze publicznej stanowiło ważny składnik kultury na tamtym kontynencie.
— Zameldowanie mamy o siódmej rano. – Tim odczytał z telefonu. – Może podjedziemy zobaczyć rynek? – zaproponował, chcąc sprawić mi drobną, niespodziewaną przyjemność.
Zaczęłam niecierpliwie wiercić się na tylnym siedzeniu. Chętnie zwiedziłabym kolejne miasto. Wiedziałam, że przez dzień powinniśmy się ukrywać, ale o tej godzinie ulice i chodniki były praktycznie puste.
Przejechaliśmy samochodem przez pół Wrocławia. Zatrzymaliśmy się w końcu przy Hali Stulecia, wybudowanej przez Prusy na setną rocznicę wezwania do walki z Napoleonem. Obeszliśmy budynek dookoła i zatrzymaliśmy się na dłużej przy fontannie podświetlanej różnokolorowymi laserami. Jak czytałam z Wikipedii, był to największy obiekt tego typu w Polsce i jeden z największych w Europie. Woda tryskała wysoko w górę według zmieniających się sekwencji.
Rozciągałam swoje łydki i uda, stojąc na drobnym żwirku. Wdychałam niezwykle rześkie o świcie powietrze. Miałam wrażenie, że unosiły się w nim najdrobniejsze możliwe cząsteczki wody.
Zrobiliśmy we trójkę kilka rundek dookoła otaczającej fontannę pergoli. Przez czarne, żeliwne szczeble zobaczyliśmy Ogród Japoński, który budził się do życia wraz z promieniami wschodzącego słońca. Oleg opowiadał, że będąc w tym miejscu, kupował kawę z automatu przy usytuowanej tuż obok Wytwórni Filmów Fabularnych, dzięki czemu oszczędzał pieniądze. Pociekła mi ślinka na samą myśl o espresso, więc ruszyliśmy w tamtą stronę, zanim ostatecznie mieliśmy wrócić do samochodu.
Nieoczekiwanie dojrzeliśmy nadjeżdżające kolejne vany i kombi, wyglądające nam na telewizyjne i radiowe wozy transmisyjne. Odruchowo schowałam się za Tima i ścisnęłam w pięści dolną część jego koszuli. On obrócił się przez ramię. Wymieniliśmy spojrzenia. Coraz bardziej wypełnialiśmy się przerażeniem. Zobaczyłam, jak jego klatka piersiowa szybko wznosiła się i opadała. Ukryłam głowę głębiej w kapturze. Uniosłam barki, próbując schować się cała pomiędzy nimi. Czyżby to wielka, skoordynowana akcja ujęcia narkotykowego przestępcy w świetle reflektorów? Z walącym sercem nasłuchiwałam, czy nadlatywały również helikoptery.
— Schowajcie się na razie w pergoli. Zobaczę, co tam się dzieje – zasugerował Oleg.
Pobiegliśmy do poprzedniego miejsca, w którym staliśmy i gadaliśmy przez pół godziny. Zostaliśmy tutaj za długo. W świetle nowego dnia coraz łatwiej było nas zauważyć. Gra miała się dla nas zakończyć, zanim daliśmy radę dociągnąć do naszej ostatniej szansy. Uparcie próbowałam wygrzebać z odmętów swojej pamięci informację, który święty był patronem od spraw beznadziejnych. Chciałam się do niego pomodlić.
— To dobrze, że jesteśmy w miejscu publicznym – przerwał ciszę Tim. – Aresztują tylko mnie.
Unikał mojego wzroku. Wpatrywał się w granulki przywiane przez wiatr i porozrzucane po betonie przy masywnym, szarym słupie. Nad nami rozciągał się rozpostarty na kratach zielony płaszcz liści. Obok przebiegał szczur. W głosie mojego brata słyszałam obawę człowieka kierowanego na szafot. Pogodzonego z losem.
Natychmiast skoczyłam mu na szyję i utopiłam go w uścisku, którym rozkruszyłabym ten pilar, o który Tim się opierał. Po moich policzkach ciekły łzy. Wciąż miałam nadzieję, że drogą dyplomatyczną uda się jakoś rozwiązać to nieporozumienie. O ile można tak nazwać zatrzymanie osoby, która przez kilkanaście lat wyprała miliardy dolarów dla organizacji Ibaiguren Betancur.
— Ty musisz się dostać do miejsca, o którym ci powiem – wyszeptał mi do ucha.
Odchylił mój kaptur i zanurzył palce w moich gęstych włosach, przyciskając mnie jeszcze bliżej do swojego barku. To mogła być nasza chwila pożegnania. Na długie lata.
— Wymyślę coś – zaklinałam rzeczywistość. – Jeszcze nie wiem co, ale nie zostawię cię tak. Rozumiesz?
Ze zgrozą przypomniałam sobie słowa Haimara, który mówił mi w szpitalu, że jeszcze przyjdę go błagać o pomoc w nie swojej sprawie.
Pierdolona magia krwi.
Z tego momentu intymności wyrwał nas rozbawiony głos Olega, który nadbiegał spokojnym tempem od strony ulicy i krzyczał:
— Na Biskupinie właśnie było setne wykolejenie tramwaju w tym roku. A do tego na Moście Zwierzynieckim po raz kolejny zapalił się autobus – wymieniał radośnie jakieś trudne do wyobrażenia sobie katastrofy i powiązane z nimi nazwy geograficzne. – Przyjechali dziennikarze. Dojazdowa na Plac Grunwaldzki zamknięta. Musimy jechać objazdem.
Podczas gdy Tim i ja staliśmy zaklęci w jeden z betonowych słupów pergoli i oboje unosiliśmy brwi z niedowierzaniem, Oleg wyjaśniał nam, na czym polegała rosyjska ruletka w wykonaniu mieszkańców Wrocławia, dojeżdżających do pracy komunikacją miejską.
Gdy trafiliśmy wreszcie na miejsce przy ulicy Powstańców Śląskich, pożegnaliśmy się ciepło. Tim wyjął z portfela gruby plik banknotów. Oleg w pierwszej chwili nie chciał przyjąć wynagrodzenia, ale po chwili refleksji schował pieniądze do wewnętrznej kieszeni bomberki. Zapowiedział, że dopóki sytuacja się nie wyjaśni, będzie musiał tu przenocować u kogoś znajomego. Niestety, na razie nie mogliśmy mu obiecać, że nikt nie będzie go poszukiwał w charakterze świadka. Wpakowaliśmy chłopaka na minę. I mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na kogoś, kto uznał to za niepowtarzalną przygodę.
***
Wjechaliśmy windą na trzydzieste ósme piętro liczącego sobie pięćdziesiąt jeden pięter wieżowca i skierowaliśmy się do wynajętego apartamentu. Co by tu dużo mówić. Był przepiękny. Po otwarciu drzwi przywitała nas ogromna przestrzeń, zakończona krystalicznie czystą szybą na całej długości ściany w salonie.
Podłoga składała się z białego marmuru w części kuchennej oraz mieszanki dębu i ciemnego drewna w salonie. Przed oczami miałam duży, szary komplet wypoczynkowy i postawiony przed nim drewniany okrągły stolik. Na ścianie wisiał potężny telewizor plazmowy, a po jego obu stronach zostały umieszczone głośniki.
Odrzuciłam plecak na ziemię i podeszłam do okna. Lekko zawiedziona widokiem, przyglądałam się szeregom szarych lub niebiesko-pomarańczowych dziesięciopiętrowców.
— Pewnie w nocy, jak wszystko się świeci, to wygląda ładniej – westchnęłam z nadzieją.
— Nie rozpakowuj się. Nie zostajemy tutaj.
Tim nalał sobie do szklanki wody z kranu, żeby przepłukać usta. Wypluł ją do zlewu. Wyglądał nieomal na gotowego do wyjścia. Spojrzałam na niego ze znakami zapytania w oczach.
— Pamiętasz to zdjęcie, o które pytałaś na początku w Gdyni? – Mój brat poruszył pierwszy z wielu elementów tej tajemniczej historii.
Skinęłam głową. On również.
— To jest nasz endgame – powiedział. – I musimy go użyć.
Zostało 10 odcinków do końca! OMG!!! Jakieś typy? XDD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro