4.2. "Only Love Can Break Your Heart"
Ilość wyrazów: 2487
⛔: Nie mogę spoilerować, ale... zaczyna się śmierć.
Akt V: Myśleć szybciej
Każda minuta, którą spędziliśmy na środku sali, zakrzywiała czasoprzestrzeń nieskończonym trwaniem. Neville kusił Amado największymi możliwymi do wyobrażenia przywilejami. Z nietykalnością włącznie. Rzucał na szalę wszystko, co miał. Ciskał się jak ryba wyrzucona na ląd, próbująca rozpaczliwie operować skrzelami.
Mężczyzna, o którym wiedziałam, że był Amerykaninem, podniósł ręce i otworzył usta. Powoływał się na swoje kontakty. Zamilkł, gdy tylko Mika się wyprostował, poprawił karabin na ramieniu, a następnie posłał mu uciszające spojrzenie.
Jedyną osobą, która chodziła swobodnie po całym pomieszczeniu, była Elisa Corbalan. Policjantka była najbardziej wytrenowana z nas wszystkich. Wyprowadzała do toalety ofiary przedawkowania rosyjskiej substancji i tam udzielała im pierwszej pomocy.
— A więc w końcu trafiłeś na właściwą kobietę – zagadnęłam Mikę.
Zamruczał twierdząco.
— Dogadujemy się – podsumował swój związek. – Nie jest irytująca. To najważniejsze.
Parsknęłam chichotem. Nie tak wyobrażałam sobie odpowiedź zakochanego człowieka. Miałam nadzieję, że trzymał dla niej przygotowane jakieś bardziej romantyczne frazesy.
Mika poczuł się jednak urażony.
— Śmiejesz się ze mnie, a ja mówię prawdę – powiedział. – Jestem gotowy na to, żeby mieć żonę i dzieci. Uroda przemija, seks się z czasem nudzi, a ty musisz patrzeć na tę samą gębę przy śniadaniu. Najlepiej na czyjąś inną, niż jego. – Wskazał podbródkiem na Amado. – Przede wszystkim, musisz naprawdę lubić i szanować osobę, z którą się wiążesz.
Miałam wrażenie, że to mówił jakiś inny Mika. Zwłaszcza ten fragment o nudzeniu się seksem. Jednak może to nie było tak całkiem głupie? Może rozmawiał z kimś starszym od siebie i dowiedział się, że tak wyglądała proza dorosłego życia? A może w wieku trzydziestu sześciu lat zebrało mu się na jakieś podsumowania oraz przemyślenia?
Hernan siedział na podłodze z pistoletem. Dora przytulała się do jego piersi. Jej chyba było najłatwiej z nas wszystkich, bo po prostu zasnęła. Jednak w tym śnie poruszała się niespokojnie, jakby stawały jej przed oczami przerażające obrazy. Hernan właśnie skończył wycierać serwetką oślinione usta swojej narzeczonej. Popatrzył do góry i zerknął na mnie pytająco. Słuchał Neville'a, który w głośnych litaniach w kierunku Amado nakreślał nieco sytuację. Chłopakowi musiała pękać głowa. Pozwalał swojej wyobraźni dopowiadać sobie szczegóły. Mogłam te rewelacje skontrować jedynie smutną miną.
— A ty od kiedy umiesz strzelać? – rzuciłam tematem zastępczym. Chciałam uniknąć konieczności wyjaśniania mu trudniejszych kwestii.
Hernan nieoczekiwanie zaczął się mościć na podłodze. Ćwierćprzytomna Dora wypadała mu spod pachy. Udał, że nie usłyszał mojego pytania, co sprowokowało mnie, żeby mu je zadać jeszcze raz. Głośno i wyraźnie.
— Od kiedy ty umiesz strzelać?!
— Stary zabiera mnie teraz na polowania. – Zgrzytnął zębami, a ja z wrażenia aż nerwowo zaszurałam kapcioszpilką. Hernan dość sensownie zasłonił się Dorą przed furią, która zagościła na moim wegańskim obliczu. – Przysięgam, jeszcze nigdy niczego nie upolowałem! – zarzekał się. – Jedyną rzeczą, którą kiedykolwiek złapałem, była ospa wietrzna w trzeciej klasie!
— No to umiesz strzelać, czy nie? – Zadałam mu pytanie, które wyglądało na podchwytliwe, czego odbicie znalazłam w niebieskich tęczówkach, które bojaźliwie zerkały na mnie z perspektywy podłogi. Jednak już postanowiłam, że za myślistwo rozliczę się z Jimenezem w bardziej sprzyjających warunkach. Teraz najważniejsze było to, czy jego umiejętności mogły nam się przydać.
— No tak. Robiłem pozwolenie na broń w Stanach – jęknął niepewnie, jakby oczekiwał z mojej ręki wykonania wyroku śmierci.
Nagle do moich uszu doleciał przytłumiony dźwięk serii z karabinu maszynowego. Po chwili kolejny. Już wiedziałam, że na zewnątrz coś szło nie tak, jak powinno. Złapałam mocniej za trzymaną przez siebie broń. Zaczęłam jeszcze baczniej przyglądać się najdrobniejszym sygnałom, aby móc w porę obronić życie własne oraz najbliższych. Amado niespokojnie poruszył się nad leżącym Neville'm. Jego wzrok powędrował w stronę coraz częstszych odgłosów broni palnej.
— Toni, Hernan i Dora, trzymajcie się razem – polecił.
Elisa ustawiła się przy drzwiach na korytarz z jednym karabinem w dłoni. Drugi trzymała przewieszony przez plecy. Mercedes Rodriguez również wyczekiwała w niepewności na rozstrzygnięcie walk. Ludzie zaczynali coraz bardziej nerwowo szeptać, wypełniając akustyczne pomieszczenie jednym wielkim śpiewnym gwarem. Jednak gdy tylko ktokolwiek próbował się ruszyć, Mika celował bronią w jego stronę.
Kolejne sekundy rozciągały się i spływały leniwie z półek, jak zegary na obrazie Salvadora Dalego. Ja i podłoga stałyśmy się jednością. Dla kontrastu, cała następna sekwencja wydarzyła się w czasie krótszym, niż paznokieć obcięty do krwi.
Usłyszałam dźwięk rozsuwających się metalowych drzwi. Potem zobaczyłam Elisę napinającą wszystkie mięśnie przy składaniu się do strzału. Następnie jej sylwetka rozluźniła się i policjantka przywitała się szerokim uśmiechem z osobą, którą musiała zobaczyć za ścianą. Do sali balowej weszli komandosi w pełnym bojowym rynsztunku. Odetchnęłam bardzo głęboko. Byliśmy uratowani. Patrzyłam, jak jednostka specjalna, przy asyście Elisy, zaczęła od ewakuacji osób najciężej poszkodowanych, skupionych w okolicy wyjścia.
W tym momencie jeden z goryli Neville'a, w akcie pomieszania zmysłów, sięgnął do swojego buta. Wydobył z niego nóż. Rzucił nim z całej siły w Mikę, który pilnował zapasów broni na stoliku. Zanim zdążyłam zareagować chociażby krzykiem na widok noża nieubłaganie lecącego w stronę pleców najsłodszego drania na świecie, narzędzie zadźwięczało, zmieniło kierunek, i upadło na podłogę.
— Kurwa, jak dzieci – mruknął Amado.
Z walącym sercem przeniosłam wzrok na źródło tego wielce obrażonego głosu. Amado trzymał w prawej dłoni półautomat. Zaś w lewej, jeden z odebranych pistoletów. To z niego strzelał.
— Musicie myśleć szybciej – upominał nas wszystkich. – Widzicie, ile tu chaosu.
Sekundę później, agresor już leżał z twarzą na ziemi. Dłonie miał ułożone na plecach, a nad nim klęczał antyterrorysta.
Amado wyprzedzał zdarzenia. Właśnie posyłał wyjątkowo niezadowolone spojrzenie pod adresem swojej byłej żony, która nie rozbroiła ochrony całkowicie.
Mercedes wzruszyła ramionami i dumnie wytrzymywała przez dłuższą chwilę wzrok Amado, aż w końcu, pokonana, obróciła głowę. Ja jednak jej się nie dziwiłam. Było nas za mało. Nie mogła dokładnie przeszukać tych mężczyzn. Gdyby któryś z nich spróbował sztuczki, ona nie miałaby szans w walce wręcz. Skoncentrowała się na zdobyciu dla nas zapasów broni palnej i – w przypadku pułapki – liczeniu na nasz refleks. Co w sumie się udało.
— Kapitan Emilio Vargas – przedstawił nam się mężczyzna w czarnym stroju i kasku, przez który ledwie byłam w stanie usłyszeć jego słowa. – Wyprowadzę panią Antonię i panów na zewnątrz.
Wraz z Vargasem podeszło w naszą stronę jeszcze kilku innych antyterrorystów. Zadawali Hernanowi jakieś podstawowe pytania o stan zdrowia Dory. Zaczęli też stawiać Neville'a do pionu, odczytując mu całą biblię zarzutów. Amado mrugnął do mnie, na znak, że powinniśmy słuchać poleceń. Niechętnie zdaliśmy więc naszą zdobyczną broń i ruszyliśmy za kapitanem.
Do środka tymczasem weszli już ratownicy medyczni. Byli zawołani, żeby pomóc Dorze. Wokół wciąż panowało duże zamieszanie. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że to mógł być koniec. Dopóki wszyscy nie wyszliśmy na zewnątrz i nie odjechaliśmy w swoją stronę, nie byliśmy wcale bezpieczni.
Dlatego nie zaskoczyło mnie, gdy na korytarzu znów rozległy się strzały. Usłyszałam kroki zbiegające ze schodów i krzyki rannych. Mika odruchowo przytulił mnie z całych sił. Zatopiłam się w jego ramionach, przeklinając paskudnie nasz los. Amado z kolei ruszył zdecydowanym krokiem z powrotem, żeby odebrać swój karabin, nie reagując na ostrzeżenia osłaniającego nas kapitana.
Obróciłam głowę, jakby laser z mojego spojrzenia mógł zapewnić Amado ołowianą tarczę, chroniącą go przed pociskami. W tym samym czasie Neville, korzystając z chwili zamierzania, chwycił za pistolet ze stolika i wycelował go w Dorę. Wrzasnęłam przeraźliwie, ostrzegając wszystkich dookoła. Próbowałam się wyrwać, żeby powalić go na podłogę, ale Mika trzymał mnie zbyt mocno. Gdy tylko mrugnęłam, zobaczyłam, jak Neville ściskał dłoń, w której jeszcze ułamek sekundy temu trzymał broń. Kulił się z potwornym grymasem na twarzy.
Zorientowałam się, że to Hernan posłał swój pocisk, zanim zdążył to zrobić jego przyszły teść. Moje serce powolutku zaczęło odzyskiwać równowagę.
— Zajebiste oko! – krzyknęłam do przyjaciela.
— Taa, kurwa – odkrzyknął. – Celowałem w szyję.
Z ulgą zauważyłam, że rzucający się Neville wylądował wreszcie w kajdankach i w asyście kilku komandosów został przetransportowany na zewnątrz. Jego goryle również.
— Niech pan weźmie jeszcze parę osób i wyprowadźcie stąd najpierw te dzieciaki – polecił Mika. Vargas skinął głową i przywołał dłonią kilka osób niższych stopniem.
Obawiałam się, że teren wcale nie był czysty, a dowody wciąż pozostawały w zagrożeniu. Wielu ludziom mogło zależeć, żeby nie trafiły one w ręce kolumbijskiego wymiaru sprawiedliwości.
Spierniczyłam misternie przygotowaną akcję. Pozbawiłam oddział Nieskalanych elementu zaskoczenia. Podczas gdy my byliśmy zamknięci tutaj, reszta ochrony w rezydencji miała przecież kontakt ze światem zewnętrznym. Polecenie walki w pałacu i zniszczenia dowodów mogło przyjść z półki wyższej niż ta, na której urzędował Neville.
— Mika, a co z wami? – zapytałam, choć na widok Amado uzbrojonego po zęby, domyśliłam się odpowiedzi. Nie podobała mi się ona. Zamierzali zostać tutaj. Znali ten dom. Wiedzieli, gdzie szukać w nim brudów, zanim mogły trafić w niepowołane ręce.
— Nie musicie się narażać. – Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. – Przed chwilą mogłeś zostać śmiertelnie ranny.
— Ale nie zostałem. Jesteśmy dużymi chłopcami. Wiemy, co robimy – odpowiedział Mika. Szybkim gestem zdjął z siebie bluzę i podał ją mi. – Twoje włosy są charakterystyczne. Załóż to na siebie i naciągnij kaptur.
— Napis Mikel Ibaiguren Superstar nie jest charakterystyczny? – Przyjrzałam się czarnej bluzie z doskonałej bawełny. Była na mnie nieco za duża i pachniała jego perfumami.
— Dla snajpera mniej niż twoja fryzurka. – Mika mrugnął do mnie, jak zwykle udając pana sytuacji. – Widzimy się w domu.
— W domu? – jęknęłam.
Moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Bałam się o nich. Chyba nie powinni aż tak ryzykować. Dowody nie były ważniejsze od ich życia.
Zostałam otoczona przez kilku komandosów. Osłonili mnie tarczami. Hernan szedł tuż przy mnie. Dora została przed chwilą wyniesiona na noszach w podobnym kordonie ratunkowym. Udało mi się odnaleźć na kilka sekund wzrok Amado. Patrzył tak, jakby wcale nie był pewien, czy naprawdę jeszcze kiedykolwiek zobaczymy się w domu. Chciałam rzucić się w jego kierunku.
Miałam wrażenie, że próbował coś powiedzieć, ale stał jedynie z uchylonymi ustami i odprowadzał mnie wzrokiem. Ktoś mnie pogonił, żebym nie opóźniała ewakuacji. Nie zdążyłam się pożegnać.
Myślałam, że jeśli Ami zginie, bo musiałam kopnąć Neville'a i rozpocząć akcję o wiele za wcześnie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Z drugiej strony, nie miałam pewności, jak ta akcja by przebiegła, gdybyśmy nie opanowali terenu sali balowej i nie zdobyli broni. Mogło pójść różnie. Neville celował do własnej córki z broni palnej. Zapewne po to, żeby nie była w stanie składać zeznań. Ta cała historia sięgała swoimi gałęziami gdzieś wysoko ponad niego. Do jakiegoś człowieka, któremu zależało na pozbyciu się śladów za wszelką cenę. Obawiałam się, że ludzie, którzy wciąż tutaj walczyli, mieli jeszcze potężniejszego zleceniodawcę.
Akt VI: Elisa
W opustoszałej sali, Elisa popijała kawę z termosu, który otrzymała od jednego z kolumbijskich agentów. Na przyjęciu wolała nie dotykać niczego, nie mając pewności, czym mogło to być nafaszerowane.
Z jej perspektywy, interwencja okazała się sukcesem, bowiem udało się bezpiecznie wyprowadzić wszystkie poszkodowane osoby. Potwierdzono też tożsamość dwóch dziewczyn, które przed kilkoma miesiącami zaginęły bez wieści i były bezskutecznie poszukiwane w całej Kolumbii.
Martwiło ją jedynie, dokąd mógł pójść Mika. Nie było go nigdzie na zewnątrz, dlatego zdecydowała się wrócić do środka. Zdążyła dowiedzieć się tyle, że w rezydencji przestał działać system monitoringu. Obrońcy twierdzy wysadzili w powietrze dowody na swój udział w strzelaninie. Nie było więc możliwości, żeby Mikę namierzyć i ruszyć do niego ze wsparciem.
Podczas gdy Nieskalani mieli za zadanie w pierwszej kolejności przeszukać budynek w poszukiwaniu osób przetrzymywanych, Ibaigurenowie wybrali się od razu po materiały obciążające, wychodząc z założenia, że mogły one tajemniczo zniknąć. Albo że ktoś podpali pałac.
— Elisa!
Kobieta odwróciła głowę w stronę dochodzącego do niej głosu. Poczuła momentalnie zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Oprócz nieobecności Miki, na horyzoncie pojawił się właśnie kolejny problem. W jej kierunku podążał inspektor Cesar Garrido, ubrany w kolumbijski kostium bojowy.
— Cesar? – Udała radość, choć nie podobało jej się, że Garrido znalazł się w tym miejscu bez pozostawienia jakiejkolwiek informacji na ich serwerze operacyjnym.
Coś było nie tak.
— Co ty tu robisz? – Grała na zwłokę. Poważnie zastanawiała się nad tym, czy nie powinna skorzystać z okazji i zastrzelić go w tym momencie, wiedząc, że kamery nie rejestrowały przekazu. Jeżeli ukrywał tak ważny szczegół, jak swoje pojawienie się w tym miejscu, to znaczyło, że przestał jej ufać.
Za późno. Termos huknął o parkiet, a gorący, brązowy płyn rozlał się obficie po posadzce. Wymieszał się z krwią. Cesar Garrido stał nad ciałem swojej koleżanki z dymiącą lufą pistoletu. Elisa nie zdążyła nawet mrugnąć. Strzał w czoło z bliskiej odległości pozbawił ją życia w ułamku sekundy.
— Cerundolo i ja studiowaliśmy razem – wyjaśnił kulturalnie, umieszczając tuż przy niej przygotowaną wcześniej karteczkę. – Nie mogłem ci pokazać wszystkich kart. – Kopnął delikatnie z obu stron bezwładne nogi Elisy, żeby leżały nieco zgrabniej. – Potrzebowałem jokera, na wypadek, gdyby Mikel Ibaiguren Superstar zawrócił ci w głowie.
Uśmiechnął się smutno po raz ostatni do swojej wieloletniej współpracowniczki. Natychmiast jednak się rozweselił.
— Polowanie na tych baskijskich skurwysynów czas zacząć.
***
Mika zbiegał ze schodów z kieszeniami jeansów napakowanymi kilkoma najważniejszymi pendrive'ami. Nie tracił czasu, żeby zebrać wszystkie możliwe. Zostawiał to już specjalistom. Uznał, że jeżeli członkowie jednostki specjalnej sami odnajdą materiały w gabinecie Neville'a, przekażą to w takiej wersji do raportu, przez co cała akcja nabierze wiarygodności.
Ibaigurenowie musieli się pilnować i uwiarygadniać na każdym kroku. Kilka smakowitych kąsków ukrytych w jego spodniach stanowiło formę zabezpieczenia.
Gdy znalazł się dokładnie naprzeciwko sali balowej, jego serce stanęło. Ścisnął mocniej broń w dłoni i podbiegł do Elisy leżącej na podłodze.
— Dziewczyno, co ty tu jeszcze robisz? Dlaczego nie zostałaś na zewnątrz? – wyszeptał niemal bezgłośnie.
Gdzieś tliła się w nim jakaś cząstka nadziei, że kobieta żyła, ale z każdym pokonywanym przez siebie metrem rozumiał coraz wyraźniej, że było inaczej.
Rzucił się na kolana, a łzy popłynęły mu z żalu po policzkach, gdy tylko przypomniał sobie jak oczami wyobraźni widział ich oboje po ślubie, z dziećmi. Siedzieli roześmiani na kamiennym tarasie w rezydencji nad morzem. Tam, gdzie jako mały chłopiec zawsze jeździł z rodzicami i bratem na wakacje. Zawsze myślał, że kiedy jego dzieci będą się brudzić goframi z bitą śmietaną i polewą czekoladową, on nie będzie na nie krzyczał, tak jak jego ojciec w przeszłości, tylko będzie się śmiał razem z nimi.
Kobieta, która miała mu dać upragnione szczęście na resztę życia, patrzyła wielkimi, brązowymi oczami w sufit. Mika przejeżdżał dłonią po jej policzku, myśląc o tym, jak piękne były te oczy w oprawie z mocnego tuszu i czarnej kredki. Jak bardzo lubił całować te usta, pociągnięte po raz ostatni matową pomadką. Wbił palce w jej kaskady loków, wciąż tak gęste i puszyste. Dotarło do niego, że to już koniec. Tak wyglądało ich pożegnanie. Zadarł głowę do góry i zaczął płakać na głos. Niejako ku niebu.
Dopiero w drugim rzucie przytomności zauważył ułożoną przy Elisie karteczkę. Jego krew zawrzała natychmiast. Serce poderwało się do walki. Zgiął z wściekłością kartkę w małą kulkę, chwycił za telefon z tylnej kieszeni spodni i natychmiast wybrał najpewniejszy numer.
Lecz gdy zamykał powieki choć na ułamek sekundy, widział tę wiadomość: Twoja niña będzie następna. I nie myśl, że dam jej tak szybką i czystą śmierć, jak mojej przyjaciółce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro