Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.5. "Gone, Gone"

Ilość wyrazów: 4098

⛔: dużo Haimara, narkotyki, handel ludźmi, bifobia 

Akt XVI: The First Cut Is The Deepest

Na dzień przed godziną zero na próżno szukałam sobie miejsca w mieszkaniu. Zajmowałam się przygotowywaniem zapiekanki warzywnej i puściłam muzykę z winyli na tyle głośno, żeby oryginał był w stanie zagłuszyć moje darcie mordy do taktu.

Amado mi się nie narzucał. Z jednej strony przyjmowałam to z wyraźną ulgą, bo naprawdę nie wiedziałam, jak powinnam zareagować na jego ewentualne wiadomości, ale z drugiej strony, czułam dziwny dyskomfort i mięśnie mi sztywniały w oczekiwaniu na to, że może jednak napisze. Chciałabym chociaż przeczytać treść. Mój umysł zdawał się idealnie pęknięty na pół.

Mój puls przyspieszył, a ciało przeszył dreszcz ekscytacji, gdy tylko zobaczyłam podświetlony ekran i usłyszałam wibracje smartfona. Odczytałam z ekranu tekst: Przyjedź dzisiaj o 20.00. Dotyczyło to spotkania organizacyjnego w kwestii jutrzejszego wieczoru. Zastanawiałam się przez pół godziny, jaką wysłać mu odpowiedź. W końcu nie odpisałam w ogóle. Nie chciałam, żeby myślał, że mi zależało. 

Miałam nadzieję, że dobrze postąpiłam.

Tim przyjechał prosto z nowej pracy, żeby mnie podrzucić do Ibaigurenów. Przy okazji chciał załapać się na domowy obiad.

Nie wiedzieliśmy, czy wolno było mu prowadzić pojazdy na takiej samej zasadzie, co do tej pory. Słyszeliśmy, że powinien przejść jakieś dodatkowe testy, ale nie spieszył się przed komisję, bo bał się, że mogli mu cofnąć prawo jazdy. 

Po raz kolejny próbowałam nacisnąć na niego, żeby kupił mi samochód, a co najmniej oddał mi tę swoją Teslę. Jak zwykle, powiedział, że niedługo to zrobi.

Z głośników tymczasem popłynęły słowa, których słuchałam chyba tylko po to, żeby się dobić. Piosenka The First Cut Is The Deepest w wykonaniu wokalistki P.P. Arnold. Przypominała mi tak bardzo o moich uczuciach wobec Amado.

'Cause when it come to being lucky he's cursed

When it come to loving me he's worst

But when it comes to being loved he's first

That's how I know

The first cut is the deepest

— A tego nie śpiewał facet? – Tim nieoczekiwanie oderwał się od talerza z zapiekanką i zastrzygł uszami, zwracając uwagę na utwór. – Pamiętam, że słuchaliśmy tego w Gujanie – dodał.

W naszej kryjówce, która mieściła się pośrodku dżungli, znalazłam kilka kartonów ze starymi winylowymi płytami i singlami, głównie z Ameryki Południowej i Wielkiej Brytanii, co wskazywałoby na miejsca zamieszkiwania autora kolekcji na przestrzeni lat. Przelecieliśmy przez nie podczas naszego kilkutygodniowego pobytu w tamtym miejscu. Wtedy też bezskutecznie próbowałam nauczyć mojego brata odróżniania Van Morrisona od Jima Morrisona.

— Tak, Cat Stevens jest autorem tej piosenki i później nagrał swoją wersję. – Spojrzałam na Tima podejrzliwie. – Opowiadałam ci o tym wszystkim. Zapomniałeś.

— Oj, Toni – odezwał się zbolałym głosem. – Dużo tego było. Pamiętam tylko to i to drugie. Song to the Siren.

Tim nie obciążał sobie pamięci zbędnymi detalami, skoro miał do zapamiętania o wiele bardziej kluczowe dla naszego życia informacje niż autorów klasyki muzyki rozrywkowej. Niemniej jednak, co jakiś czas próbowałam go nieco odchamić. Jak widać, z marnym skutkiem.

— Puść sobie J Balvina. To jest muzyka na twoim poziomie – odwinęłam mu się.

J Balvin był popularnym na całym świecie współczesnym muzykiem z gatunku reggeaton. W dodatku urodzonym w Medellin. Ja unikałam tej całej sieczki ze Spotify. Odkąd przestałam ćwiczyć układy tańca nowoczesnego i chodzić co noc do klubu, straciłam kontakt z bieżącą sceną pop. Dobrze się czułam pośród swoich staroci. To była muzyka z prawdziwą duszą. Pisana przez ludzi, a nie przez algorytmy. A kiedy jeszcze wchodził w to dźwięk trzasku winyla – o matko, trzymajcie mnie!

Podśpiewywałam razem z wokalistką słowa, że pierwszy mężczyzna, którego pokochałam, był przeklęty i nie nadawał się do miłości. A jednak to właśnie ta rana, którą mi zadał, zawsze będzie najgłębsza.

Nie chciałam wracać do Amado. Nie powinnam. Jeśli istniała jakaś sprawiedliwość na tym świecie – po prostu w obiektywny sposób nie zasłużył na mnie. Ale wiedziałam też, że nigdy go nie zapomnę i że zawsze będę porównywać wszystkich innych mężczyzn do najlepszych dni, które spędziłam z nim.

— Nawet nie wiesz, jak to jest tak kochać kogoś z całego serca, a jednocześnie nie móc z tą osobą być, bo to się kłóci z wszelkimi zasadami moralności – żaliłam się Timowi, nakładając mu na talerz dodatkową porcję zapiekanki.

On tymczasem włożył sobie do uszu airpody, chociaż nie skończyłam jeszcze do niego mówić, i zaczął przeglądać zestaw piosenek w swoim telefonie.

— Co ty robisz? – zapytałam z wyrzutem.

— Włączam J Balvina.

Oparłam dłonie na biodrach, przyglądając się Timowi z rosnącą bezradnością. Nie interesował go mój życiowy dramat, którym właśnie usiłowałam się z nim podzielić.

— Jak tylko skończy się ta inba z Nevillem, kupię ci samochód – powiedział głośniej niż trzeba, bo najwyraźniej przekrzykiwał muzykę, która pobrzmiewała mu w uszach. – Będziesz sobie jeździć i wszystko robić sama.

— Świetnie! – Gestykulowałam ze złością. – A ty będziesz chodził do restauracji albo będziesz biegał za gosposią Alejandry, bo ja już nigdy w życiu ci niczego nie ugotuję!

Jeśli chciał wojny, dostanie ją. 

Nie wiedziałam, o co się tak na mnie podkurwił, ale szybko udzielił mi się jego humor i dojechaliśmy do Ibaigurenów bez zamienienia choćby jednego słowa. Zapowiedziałam, że nie musiał na mnie czekać, bo wrócę sobie z kimś od nich.

Akt XVII: The Russian

Amado przywitał mnie na korytarzu. Cały był zawinięty w jakiś długi, bury sweter, który przypominał mi kaftan bezpieczeństwa. Zastanawiałam się, skąd on w ogóle wygrzebał coś takiego. Ostrożnie dotknęłam wiszącego na nim skrawka, żeby nie zorientował się, że próbowałam go macać. Poczułam kaszmir.

W jego mętnych oczach brakowało choćby odrobiny tlącego się życia. Na mój widok jedynie na ćwierć sekundy uniósł kąciki ust, a potem obrócił się do mnie plecami i zaprosił do salonu. Nie chciałam być złym prorokiem, ale wszystko w jego mowie ciała krzyczało, że wrócił do brania. Westchnęłam i pokręciłam głową ze smutkiem. Wiedziałam, że powinnam odłożyć zmiatający mnie z powierzchni ziemi żal na później. Jeszcze przez kilkadziesiąt godzin musieliśmy pozostawać skoncentrowani.

Po uchyleniu drzwi do salonu zdziwiła mnie postać kobiety w wygodnym dresie, która siedziała Mice na kolanach. Wyglądała na zadomowioną. Mika posłał mi triumfujący uśmiech. Rozpoznałam w niej wielokrotnie opisywaną mi policjantkę, natomiast nie rozumiałam, jaka była jej rola w tajnej dyskusji odbywającej się w tym pokoju, poza funkcjonowaniem w charakterze poduszki dla młodszego Ibaigurena.

— Toni, Elisa. – Amado przedstawił nas krótko. 

Skinęłam do niej głową bez podawania ręki. Znalazłam sobie taki kąt w pokoju, żeby znaleźć się daleko od nich wszystkich.

— Eli idzie z nami. Im więcej osób potrafi zareagować w przypadku jakiejś nieprzewidzianej paniki, tym lepiej dla nas. Jej zadaniem będzie ochrona dzieci – oznajmił.

Szybko skojarzyłam, że tożsamość inspektor Corbalan została już oficjalnie potwierdzona i że kobieta wybrała naszą stronę. Nie zdziwiłam się tym aż tak bardzo. Mika potrafił zamieszać w głowie.

— Spodziewamy się łącznie około setki gości. Nas jest czwórka. – Amado unaocznił mi proporcje. Musiały stanowić one wytłumaczenie dla jego ponurej miny. – Mika i ja będziemy mieć oko na żołnierzy Neville'a, ochraniających przyjęcie. Wchodzimy tam bez broni i bez kamizelek kuloodpornych. Wszyscy są sprawdzani przy wejściu. W przypadku problemów, będziemy musieli sobie radzić z tym, co znajdziemy na miejscu.

To był pierwszy moment, w którym poczułam się dobrze ze świadomością, że Mika potrafił kogoś znokautować.

Amado, dotychczas oparty o bauhausową kanapę, przestąpił z nogi na nogę. Owinął się jeszcze szczelniej długaśnymi rękawami. Zastanawiałam się, czy było mu zimno. Wyglądał, jakby miał się za chwileczkę w tym swetrzysku utopić. Ja siedziałam w cienkiej bluzeczce z rękawem na trzy czwarte i w lekkich spodniach. Moim zdaniem, w pomieszczeniu panowała odpowiednia temperatura.

— Niewolnicy muszą przyjąć narkotyki – wydusił wreszcie z siebie. 

Domyśliłam się, że chodziło o mnie. W ramach tej chorej gry, stanowiłam własność Amado.

— Molly? – spytałam z nadzieją. Znałam działanie tego specyfiku. Przynajmniej wiedziałam, czego się mogłam po nim spodziewać.

— Kombinacja składników. – Amado wyprowadził mnie z błędu. – Mówimy na to The Russian, bo Neville dostał to od FSB. FSB szantażuje tym znane osoby.

Cokolwiek by to było, brzmiało groźnie. Miałam nadzieję, że uda mi się to gdzieś wypluć.

— Będą kazali ci to połknąć i sprawdzą, czy to zrobiłaś.

— Kurwa. – Pozbyłam się złudzeń. – Jak to działa? – zapytałam.

— Najpierw usuwa opory, potem usuwa pamięć. Gdyby laboratorium policyjne przeprowadzało badania toksykologiczne osób z przyjęcia, nie znaleźliby niczego, bo nie wiedzieliby, czego mają szukać.

— Ale wy wiecie, co to jest? – Czekałam na jakiś magiczny plot twist. W końcu chyba o to chodziło, żeby złapać Neville'a na gorącym uczynku podawania ludziom nieznanych substancji wbrew ich woli.

Amado wyjął ze spodni małe pudełeczko, wyglądające na opakowanie po landrynkach. Potrząsnął nim w górę i w dół, a w środku zagrzechotały jakieś kuleczki.

— Od miesiąca buduję tolerancję. Nie połkniesz tego – zapowiedział. Natychmiast wyprostowałam sylwetkę i spojrzałam na niego z ciekawością.

— Udasz, że połykasz. Wtedy natychmiast cię pocałuję, a ty podasz mi tabletkę na język. Pokażesz pustą buzię. Mnie nikt nie będzie miał odwagi zapytać.

— Na pewno? – spytałam drżącym głosem. Amado budził w Kolumbii potworny respekt, ale ta impreza wyglądała mi na jakieś światowe crème de la crème. Mieli być na niej i rosyjscy oligarchowie, i amerykańscy kongresmeni, i arabscy szejkowie. Wolałam być przygotowana na każdą ewentualność.

— O mnie nie musisz się bać, Truskaweczko.

Po sposobie, w jaki to powiedział i w jaki na mnie popatrzył, przypomniałam sobie bardzo dokładnie, dlaczego ludzie trzęśli się na jego widok. Poczułam chłód lodowatego powietrza i nagle zamarzyłam o jego kaszmirowym swetrze. Na miejscu żołnierzy Neville'a, faktycznie dałabym mu spokój.

— Na twoim języku zostanie odrobina substancji. W przeciągu pół godziny staniesz się odważniejsza, ale będziesz świadoma tego, co się z tobą dzieje – tłumaczył dalej. – Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie musisz się o nic martwić. Zanim zdąży się rozpocząć część główna, do środka wejdzie jednostka specjalna. Natychmiast ktoś się tobą zaopiekuje, wyprowadzi cię z budynku do karetki i dostaniesz pomoc medyczną. Zeznania złożysz dopiero, gdy będziesz całkowicie trzeźwa. Taka jest procedura, żeby nie można było ich podważyć z przyczyn formalnych. Mów całą prawdę w zakresie, w jakim dotyczy to Neville'a.

Pokiwałam energicznie głową. Chyba po tym wszystkim, co niedawno przeszliśmy, Amado nie sądził, że mogłabym odpowiadać na jakiekolwiek pytania związane z organizacją? Zresztą, zapowiadał, że on sam wystąpi w tym procesie jako świadek. Sam powie służbom tyle, ile będzie uważał za stosowne.

— Twoja rola tego wieczora będzie najważniejsza. – Jego głos nagle przeciął powietrze jak skalpel. Wstrzymałam oddech i utkwiłam w nim przerażone oczy.

Myślałam, że mieliśmy chować się po kątach, unikać problemów i cierpliwie czekać na ratunek. Amado jednak wyprowadził mnie z tego błędu.

— Neville musi się przez tę godzinę czymś skutecznie zająć – powiedział. – Skupisz jego uwagę na sobie.

Akt XVIII: Haimar

Przez natłok obowiązków Diego Saavedra odwiedził syna w nowym apartamencie dopiero po raz drugi. Rozejrzał się po lokalu urządzonym w stylu developerskim, typowym dla podrasowanej masówki. Na podłodze rozciągały się ciemne panele, ściany w kolorze ecru przełamywał szary kamień, przyciemniane światła nadawały w salonie intymności, zaś złoty róż wykorzystany przy wykończeniu kuchni rozjaśniał pomieszczenie.

Don Diego był dumny, że Haimar kupił nieruchomość za własne pieniądze w tak młodym wieku, nawet jeśli w praktyce odłożył tylko zwrot z inwestycji, o które wcześniej zadbali dla niego rodzice.

Opłacili oni bowiem Haimarowi college w USA, zaś w ramach polisy na życie kupili mu mieszkanie przy nowojorskim Central Parku. Jego wynajem przynosił obecnie stały, pokaźny dochód. Mimo wszystko, młody Saavedra nie należał do tych, co w swoim niezorganizowaniu wydawali jeszcze więcej niż zarabiali, a potem dziwili się stałemu debetowi na koncie. Haimar dbał o urządzenie swojej przyszłości. Zależało mu również na wypracowaniu własnego nazwiska, a nie na ciągłym odcinaniu kuponów od zasług oraz majątku rodziców.

Myśląc dokładnie o tym, Haimar przyglądał się zmarnowanej twarzy ojca, który smętnie obracał szklankę z whisky symbolicznie przykrywającą dno naczynia. Ta noc miała być trudna dla nich wszystkich.

Gdyby kolejne punkty planu udało się realizować bez przeszkód, w połowie przyjęcia oddział Nieskalanych, pod dowództwem pułkownika Ramona Cerundolo, miałby się dostać do rezydencji z nakazem aresztowania Neville'a oraz przeszukania nieruchomości. Neville musiałby być szalony, żeby kazać swoim żołnierzom otworzyć ogień do jednostki specjalnej. Na tym etapie z pewnością będzie myślał, że to intryga któregoś z kontrkandydatów i że to nieporozumienie szybko znajdzie swój szczęśliwy finał.

W pierwszej kolejności z budynku zostaną ewakuowani goście. Na zewnątrz specjalna grupa oceni ich stan zdrowia, a także rolę, którą spełniali na przyjęciu, co pozwoli oszacować, kto powinien trafić do szpitala, kogo w trybie pilnym przewieźć na komisariat policji, a kogo będzie można odesłać do domu, do czasu konieczności składania zeznań w charakterze świadka. Amado, Mika i ich Truskaweczka otrzymają dodatkową ochronę do zabezpieczenia ich wyjazdu.

Następnie grupa operacyjna spenetruje cały teren i zabezpieczy materiał dowodowy. Amado udzielił precyzyjnych informacji o istnieniu nagrań obciążających wiele znanych nazwisk z Kolumbii i z zagranicy. Agenci będą wiedzieli czego i gdzie szukać.

W końcu informację o całej akcji otrzymają media. Wtedy Haimar zostanie wypuszczony z rezydencji Ibaigurenów, ale w zamian rozpocznie się trudny czas dla jego ojca. 

W odwagę seniora nie wątpił, bo żeby nie dać się zastraszyć kartelom działającym dwadzieścia lat temu, w warunkach wojny domowej, trzeba było chyba w ogóle nie posiadać układu nerwowego.

W tamtej sytuacji don Diego miał jednak system prawny i wsparcie międzynarodowe całkowicie po swojej stronie. Natomiast ścigając Neville'a i jego znanych gości, poruszy wiele czułych strun, które splatały się w jeden potężny instrument grający tę samą melodię, niczym czarująca, magiczna harfa w filharmonii. Zaprosi do walki nieznanego, nieuchwytnego przeciwnika.

— Wiedziałeś o nim już wcześniej – powiedział Haimar niemal oskarżycielsko. – I nic z tym nie zrobiłeś, bo nie miałeś świadków gotowych, żeby zeznawać, ani nie miałeś czystego dojścia do innych dowodów.

Chłopak wydedukował, że tak bystry człowiek, jak jego ojciec, po prostu nie mógł nie widzieć i nie słyszeć rzeczy, skoro obracał się od lat w tych samych kręgach i należał do tej samej partii – Przyszłość dla Kolumbii.

Haimar, choć we własnym życiu poruszał się ścieżkami oddalonymi od moralności, uważał ojca za inspirujący wzorzec. Jego zdaniem, dzięki ludziom takim jak don Diego, istniały w społeczeństwie podwaliny, na których można było oprzeć kolektywny trud włożony w odbudowę wyniszczonego państwa.

Świadomość, że jego idealny ojciec miał jednak opory przed pójściem na wojnę z całym ustosunkowanym światem, wywołała w nim irracjonalny dyskomfort. Czuł, jakby znowu był małym dzieckiem i dowiedział się, że Iron Man to postać fikcyjna.

— Ludzie mówią różne rzeczy, synu. – Don Diego wypowiedział się dość oględnie. – O tobie również krążą plotki. Czy to znaczy, że mam w nie wszystkie wierzyć?

Haimar parsknął z oburzeniem, jakby ktoś na niego wylał wiadro lodowatej wody. Musiał jednak przyznać, że to było doskonałe odbicie piłeczki na pole przeciwnika. Jeśliby zdecydował się atakować dalej, jednocześnie zacząłby pogrążać sam siebie. Zastanawiał się, co jego ojciec słyszał na jego temat.

I czy naprawdę w te plotki nie wierzył.

— Tak, chcę mieć pewność, że strzelam karnego do pustej bramki. – Don Diego dodał zdecydowanym głosem. Przechylił ostro szklankę i wypił tych kilka symbolicznych kropel whisky. – Również ze względu na ciebie. Pokazywałeś się z Ibaigurenami.

Haimar otworzył usta i próbował w panice znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie swojej podejrzanej znajomości, nie będąc gotowym na poważną rozmowę na ten temat w tym momencie. Ojciec nie dał mu nawet jednak dojść do głosu.

— Wiem, że Amado zapewnia ci jakieś – Saavedra pomachał dłońmi przed twarzą, pokazując swój stosunek do tej całej historii – zabawki, w kontrolowanych warunkach. W zamian za ułatwiony dostęp do mnie. Przyznaję – jak masz szaleć, to niech to będzie przed ślubem i z dala od mediów.

Haimar przechylił głowę i się uśmiechnął, patrząc na tatę z rozczuleniem. Było w tym coś słodkiego, że w stosunku do własnego syna widział on jedynie to, co chciał widzieć. Całą resztę zdawał się wypierać. Jego zdaniem, Amado był tylko kumplem Haimara – załatwiał mu czysty towar i bezpieczne panienki. Choć don Diego nie pochwalał hulaszczego trybu życia, tyle dawał radę przełknąć.

— Przypomnę ci to jednak bardzo dokładnie – wyartykułował minister. – Ten człowiek jest niepoczytalny. Jeśli skrzywdził swoją narzeczoną – którą na pewno kocha, bo to przecież dla niej wystawia Neville'a – to co może zrobić z tobą?

— Nie martw się. Nawet mnie nie dotknie. – Haimar pomyślał o nadchodzącej nocy, którą miał spędzić jako zakładnik.

Jego głos zadrżał, gdy usłyszał z ust własnego ojca o miłości Ibaigurena do Toni. Tak bardzo chciałby wykrzyczeć światu, że przecież to on był chłopakiem Amado. To on wysłał go i zawoził na terapię. Nie Truskaweczka.

Don Diego przyjrzał się swojemu synowi, podpierającemu się o kulach przy ścianie i wyglądającemu przez okno panoramiczne na ulicę.

— Kim ty niby dla niego jesteś? – zadał niewygodne pytanie.

Zapanowała cisza. Haimar przyłożył zaciśniętą pięść do ust, walcząc z łzami formującymi się w kanalikach. Poszukiwanie odpowiedzi na postawiony problem, który wciąż dźwięczał w pokoju jak pogłos od uderzenia w gong, rozkładało go na łopatki.

Kim on tak właściwie był w tym momencie dla Amado?

— Nie byłoby na tobie takiej presji, gdyby Bóg chciał dać mamie i mi jeszcze jedno dziecko. – Don Diego przejął inicjatywę. – Zawsze istniało to niebezpieczeństwo, że jedno będzie... okaże się – zająknął się chyba po raz pierwszy w życiu. – specyficzne.

Teraz Haimar miał już dwa problemy – niepewny status w życiu Amado i galopujące myśli swojego ojca. Próbował przełknąć ślinę, lecz gula, która uformowała się w jego gardle, skutecznie mu to uniemożliwiła. Specyficzne dziecko. A więc tym był w oczach swoich rodziców.

Dla osób heteroseksualnych na zawsze miał być gejem. Przecież od dawna sypiał z facetami. Dla znajomych gejów z kolei, był niepewnym elementem. Wszyscy wiedzieli bowiem, że osobie biseksualnej łatwiej byłoby funkcjonować, jeśli związałaby się z kimś z płci przeciwnej. Dlatego bifobia uderzała z obu stron. A Haimar z tego powodu przez tyle lat nie miał żadnego prawdziwego chłopaka ani dziewczyny.

Być może i Bóg nawet chciał podarować jego rodzicom jeszcze jedno, bardziej udane dziecko, ale pani Saavedra zdecydowała się z tego prezentu nie korzystać. Kiedy Haimar, jako mały chłopiec, bawił się w domu w oględziny miejsca zdarzenia, znalazł w szafce swojej mamy opakowanie po pewnych ciekawych, nieznanych mu tabletkach. Z lektury ulotki wywnioskował, że były to pigułki antykoncepcyjne. W tym momencie już wiedział, że wbrew temu, co rodzice zawsze zapowiadali, pod choinkę nigdy nie zapuka do niego żadna nowa siostrzyczka ani braciszek.

Mocno rozmazanym wzrokiem przyglądał się, jak jego ojciec podnosi się z fotela. Miał wrażenie, że w tym momencie po kolei wylatuje mu z rąk wszystko, co było dla niego ważne w życiu. Ta cała rozmowa miała odbyć się kiedy indziej. I miała wyglądać inaczej. Chociaż finał z pewnością wyglądałby tak samo. Ojciec po cichu wstałby z fotela.

— Pamiętaj, że twój dom zawsze będzie twoim domem, a my zawsze będziemy twoimi rodzicami. – Don Diego podszedł do Haimara i uściskał go dość niezgrabnie. 

Nie czekając na żadne ze słów komentarza, które powoli się kształtowały chłopakowi w rozedrganym od natłoku wrażeń mózgu, starszy mężczyzna wyleciał w pośpiechu na korytarz.

Akt XIX: Magnez

Zdecydowałam się włożyć czarną sukienkę z wsuwanymi osobno rękawkami, którą dostałam w prezencie półtora roku temu. Długo nie miałam wystarczającej pewności siebie, by ubierać się tak dorośle i wyzywająco, ale gdy wreszcie się przełamałam, ta sukienka została moją tekstylną bronią. Gdy miałam ją na sobie, czułam się uzbrojona po zęby. Do kompletu założyłam czarne szpilki, wykonane kiedyś dla mnie na rozmiar do występów tanecznych. Mimo wysokiego obcasa, chodziłam w nich jak w kapciach. To był mój pierwszy kontakt z butem na podwyższeniu po wyleczeniu nogi. Musiałam pomasować i rozgrzać kolano dłońmi, by dyskomfort ustąpił.

Amado pojawił się w ciemnych sztruksach i białej koszuli z podwiniętymi rękawami, a Mika poszedł w całości we flex i pojawił się w czarnej bluzie z napisem Mikel Ibaiguren Superstar.

— Serio? Musiałeś się podpisać, bo nikt by cię nie rozpoznał? – zapytałam na wejściu.

— On to nosi zamiast nieśmiertelnika. – Amado przewrócił oczami w kierunku Miki, który od dłuższego czasu robił sobie kilkaset selfies w poszukiwaniu Świętego Graala Selfie, godnego opublikowania na jego instagramowym profilu.

Tim nieśmiało wsunął się do rezydencji tuż za mną. Ibaigurenowie obdarzyli go dość niechętnym spojrzeniem. Obyło się bez przywitań, ale i bez agresji. Wszyscy już w milczeniu pojechaliśmy windą na czwarte piętro do dużego, gościnnego pokoju, w którym zorganizowano operacyjną salę narad.

Rozpoznałam kilku ochroniarzy pod bronią, rozwalonych na kanapach w oczekiwaniu na ewentualne zadania. Manuel Mendoza przyglądał się obrazowi z drona krążącego nad pałacykiem Neville'a. Amado pospiesznie przedstawił mnie mężczyźnie około trzydziestki, ubranemu w strój komandosa. To był członek oddziału Nieskalanych, którego zadanie polegało po prostu na obecności u Ibaigurenów w domu. Nie wiedziałam, z czyjej to wyszło inicjatywy i czemu dokładnie miało służyć.

Mimo atmosfery pełnej ogólnego napięcia i podenerwowania, nie wyczuwałam jednak wyraźnej wrogości. Mężczyzna po chwili poszedł rozmawiać z Manu o miejscach do penetracji terenu w ogrodzie. Wywnioskowałam, że połączyli siły na płaszczyźnie technologicznej.

Elisa Corbalan, ubrana w srebrną sukienkę wywalającą piersi na wierzch, ukryła się Mice w ramionach.

Dopiero po dłuższym skanowaniu pomieszczenia zauważyłam Rosę Zeballos, skuloną w olbrzymim fotelu o kolorze łososiowym. Było mi ją trudno rozpoznać, bo wyglądała zupełnie do siebie niepodobnie. Ta zazwyczaj odważnie ubrana i wymalowana jak na pokaz mody kobieta tym razem siedziała boso. Miała na sobie spodnie z szarego dresu oraz zwykły podkoszulek na długi rękaw. W dłoni ściskała chusteczkę higieniczną. Obok niej na fotelu leżała cała góra już zużytych.

Zostawiłam wszystkich i natychmiast klęknęłam przy niej. Stało się dla mnie jasne, że to był ten dzień, w którym dowiedziała się, kto zamordował jej starszą córkę. Gdy zbliżyłam się do niej, już nie płakała. Po prostu siedziała bez ruchu. Pozwoliła mi się pogładzić po ręce. Nie reagowała na żadne słowa.

— Chcemy, żeby Neville odpowiadał w sądzie za morderstwo. – Amado odezwał się niespodziewanie za moimi plecami. – Mika kupił Cuba Libre od naszego wspólnego znajomego, właśnie po to, żeby w całości przejąć nagrania z monitoringu.

Od wielu lat mieli w ręku mocne dowody i nic z tym nie zrobili – pomyślałam smutno. – Kupili klub i trzymali te nagrania tylko po to, żeby mieć czym szantażować polityka. Niby mnie to nie dziwiło, niby wiedziałam już o tym, a jednak czułam się rozczarowywana na każdym kroku.

— Przekazaliśmy już taśmy, na których widać go z Neyrą – kontynuował Amado. – Potrzeba jeszcze zeznań jego kierowcy z tamtej nocy. Może uda się je zdobyć dzisiaj.

— Ami? Psst. Amado.

Doleciał do mnie męski głos gdzieś z nieoczekiwanych okolic podłogi, zza piramid kanap, stołów oraz foteli. Stanęłam na wyprostowanych nogach, wyciągając ciekawie szyję i rozglądając za źródłem owego głosu. W samym rogu pomieszczenia siedział Haimar.

Na łańcuchu.

Parsknęłam lekko śmiechem przyglądając mu się z oddali. Ze ściany eleganckiego apartamentu dosłownie wyrastał średniej grubości, niezbyt długi łańcuch, zakończony skórzaną obrożą. Która to obroża z kolei kończyła się Haimarem. Słysząc nazwę własną pokój gościnny na czwartym piętrze nie przyszło mi od razu na myśl, jakiego rodzaju gości tu przyjmowano.

Amado niechętnie powłóczył nogami w jego stronę, na wypadek, gdyby Saavedra miał coś ważnego do przekazania, ale po chwili obrócił się na pięcie i wrócił do towarzystwa. Jego zmarszczona twarz wyrażała zniecierpliwienie.

— Strawberry?

Haimar nie dawał za wygraną. Amado nie chciał z nim rozmawiać, więc wołał mnie. Zamierzałam unieść się honorem i również ostentacyjnie przejść pod przeciwległą ścianę, ale wkurzyło mnie, że bezceremonialnie używał sobie mojego przydomka. Ruszyłam więc do niego, nabuzowana.

— Strawberry. Uważaj na siebie. Nie daj się głupio zabić – zatrzymał mnie słodkim głosem. 

Mogłam mu się teraz wyraźniej przyjrzeć. Miał na nodze lżejszy gips, czyli powoli dochodził do siebie. Jego twarz wciąż nosiła drobne, wchłaniające się już ślady pobicia.

— Spróbuj mnie tak nazwać jeszcze raz, a zaraz sam głupio zginiesz.

— Strawberry. – Uśmiechnął się bezczelnie. – Nic mi nie zrobisz. Nie umiesz.

Zapewne już wiedział, że miałam w ręku jego pamiętniki i nie wykorzystałam ich przeciwko niemu.

Już rozglądałam się za jakimś płynem, który mogłabym mu wylać na głowę (najlepiej jakimś żrącym), gdy poczułam, jak ramiona Amado zaplotły się wokół mojego ciała.

— Szkoda twojej energii, Truskaweczko – wyszeptał mi do ucha, ale tak, by Haimar go usłyszał. – On cię prowokuje.

— Ty też nie możesz mnie tak dłużej nazywać. Nie życzę sobie. – Obróciłam się w nerwach i odepchnęłam Amado, a on odszedł na kilka kroków z urażoną miną i uniesionymi dłońmi.

Kiedy jednak usłyszałam cichy chichot z wysokości podłogi za moimi plecami, pomyślałam, że w życiu nie dam temu chłopaczkowi wymarzonej przez niego satysfakcji. Niech patrzy z bliska, jak jego idealny plan staje się popiołem w ogniu miłości mojej i Amado. Przyciągnęłam mężczyznę natychmiast z powrotem do siebie, wracając w jego objęcia.

— Właściwie to możesz do mnie mówić, jak tylko masz ochotę – zaszczebiotałam radośnie, łapiąc go za koszulę i obniżając jego usta tak, by znalazły się blisko moich. – Masz jakąś witaminę C? Albo magnez? Co ty na to, żebyśmy sobie poćwiczyli przekazywanie pigułki z ust do ust?

Przez następne pół godziny Ami i ja całowaliśmy się namiętnie, doskonaląc swoją technikę podawania pastylek z jednego języka na drugi.

Tuż przed oczami Haimara.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro