Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.4. "Feel Good Inc."

Ilość wyrazów: 4135

⛔: Haimar, opisowa przemoc na tle seksualnym, opis mechanizmów syndromu sztokholmskiego, kilka wulgaryzmów

Akt XII: Władczyni pierścienia

Przygotowując się do naszej akcji na przyjęciu, zaczęłam szukać artykułów o mechanizmie działania syndromu sztokholmskiego. Musiałam wiedzieć dokładnie, czego mogliśmy się spodziewać ze strony porwanych dziewczyn, które mieliśmy spotkać w sali balowej.

Zauważyłam, że choć termin syndrom sztokholmski utworzono w odniesieniu do sytuacji wytworzonej w trakcie porwania, zjawisko dotyczyło również toksycznych relacji istniejących między osobami pozostającymi na wolności.

Otóż specyficzne zachowania ofiary wynikały z wysokiego poziomu stresu. Organizm, który próbował się obronić za wszelką cenę, przy braku perspektywy ucieczki wypracowywał sobie sympatię wobec swojego oprawcy. Ofiara, nieświadoma własnego stanu psychicznego, broniła i usprawiedliwiała partnera przed osobami z zewnątrz, a także wyolbrzymiała jego pojedyncze pozytywne zachowania jako dowód miłości i troski. Nawet jeśli osoba poszkodowana potrafiła dostrzec, że sytuacja wymykała się spod kontroli, to próbowała rozwiązać problemy na własną rękę, a także głęboko wierzyła w zmianę zachowania partnera.

Chciałabym powiedzieć, że to nie o mnie i że ja byłam mądrzejsza, ale chyba przyszedł czas, żebym i ja również poczuła na języku smak tej gorzkiej, rozgryzionej pigułki.

Siedziałam na podłodze, pozostawiona z całym nawarstwiającym się natłokiem myśli oraz emocji. Obracałam w palcach pierścionek, który dostałam od Amado. Nie umiałam go zdjąć z łańcuszka powieszonego na szyi, zupełnie jakbym była bohaterką z książek Tolkiena. Gdy patrzyłam na ten drobny element biżuterii, przypominały mi się lepsze czasy. Te, w których przez moment żyłam w swoim własnym śnie.

Ile zostało mi z tego wygodnego, księżycowego puchu teraz? A ile zostanie za miesiąc, gdy być może uda nam się wpakować Neville'a do więzienia, ale za to nikt nie obroni Amado i Miki przed hiszpańską vendettą?

Ledwie ten gad Neville pojawił się w mojej głowie, a od razu wstąpił również na ekran telewizora, w którym zapowiadano właśnie debatę kandydatów na prezydenta. Mieli oni odpowiadać na pytania licealistów z najlepszych kolumbijskich szkół, w tym również na pytania uczniów z mojej Santa Marii.

Przyszedł mi wtedy do głowy pewien ryzykowny pomysł. Istniało olbrzymie prawdopodobieństwo, że moja akcja niczego nie zmieni, ale chyba bym sobie nigdy nie wybaczyła, gdybym przynajmniej nie spróbowała.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że chwytałam się brzytwy. Diego Saavedra to bądź co bądź ojciec Haimara. Ale pocieszałam się, że Saavedra senior i junior stanowili mimo wszystko dwa odrębne byty. To nie był żaden Bóg Ojciec i Syn Boży, składający się na jedną całość. Jak przystało na czołowego prokuratora najgorętszego okresu kolumbijskich wojen narkotykowych, don Diego myślał i postępował samodzielnie.

Żeby dostać się do jego uszu z pominięciem instytucji Haimara, zdecydowałam się wykorzystać ścieżkę, która dla Ibaigurenów była zamknięta, a dla mnie akurat stała otworem. Mimo że Tim od lat powtarzał, że powinnam wybrać Wydział Ekonomiczny, teraz moje studia dziennikarskie miały się wreszcie raz w życiu do czegoś przydać.

Akt XIII: Profesor Sastre

Następnego dnia, punktualnie o dziewiątej, zaczęłam wiercić dziurę w brzuchu profesorowi Sastre, zdziwionemu, że ktoś przyszedł do niego tak wcześnie na konsultacje, przez co nie mógł sobie spokojnie wypić kawy, poczytać gazet, ani poplotkować w sekretariacie Instytutu.

— Chciałabym przeprowadzić wywiad z kimś znanym, ale chyba będę potrzebowała pomocy z formalnościami. – Wykazałam ponadprogramową aktywność, deklarując chęć publikacji w magazynie redagowanym przez studentów.

— Teraz się zgłaszasz? A ja ci mówiłem w październiku, że powinnaś wysłać próbki tekstów. Wtedy robili nabór.

To fakt. Profesor Sastre od początku roku namawiał mnie do wstąpienia w redakcyjne szeregi uniwersyteckiego pisma. Ja jednak uważałam, że nie miałam czego szukać w towarzystwie osób ze studiów magisterskich. Sądziłam, że tylko bym się wygłupiła swoimi niedoskonałymi artykułami. W efekcie do redakcji przyjęto studentów piszących – moim skromnym zdaniem – znacznie gorzej ode mnie.

— Szlifowałam warsztat.

Nie dałam się tak łatwo pozbyć z gabinetu. Profesor wciąż musiał zaczekać na swoje tête-à-tête z poranną prasą. Liczyłam, że po znajomości mi pomoże, tylko muszę najpierw stanąć słupka i odpowiednio ładnie poprosić.

— Słyszałem, że kiedy cię dorwał ten twój książę na czarnym koniu, jedyne co szlifowałaś, to schody zębami.

Zauważyłam, że profesor dość płynnie przeszedł do konkretów. Postanowiłam więc kontynuować ten wątek. Nie rozmawiałam w końcu z osobą tak całkiem z zewnątrz. On wiedział, że potrzebowałam przysługi, która musiała mieć związek z jakimiś brudnymi interesami.

— Zapłacę panu za pomoc.

— Dziękuję, nie narzekam na pensję na Loyoli. – Profesor udawał, że moja oferta nie zrobiła na nim wrażenia. Spojrzał ostentacyjnie na zegarek. – Czeka tam jeszcze ktoś za tobą na korytarzu? Prowadzę seminarzystów.

— Zapłacę więcej, niż zarobi pan tutaj w rok.

Wbiłam paluszek w deskę od siwego biurka, na znak, że nie wyjdę, dopóki nie dogadamy szczegółów. Profesor Sastre przyjrzał mi się bacznie zza swoich okularów z grubymi, czarnymi oprawkami, po czym skinął głową. Za te pieniądze był gotów mi dograć wywiad choćby i z Lucyferem.

Jeszcze tego samego dnia przygotowałam cały konspekt spotkania, wraz z pytaniami oraz szacowanym czasem odpowiedzi przewidzianym na każde z nich. W tym momencie wiedziałam o don Diego już tak dużo, że większość zadania napisałam z głowy. Danymi z internetu posiłkowałam się jedynie potrzebując dokładnego zapisu cytatów.

Profesor Sastre dołączył do mojego konspektu swój list polecający, a także zdobył podpis i pieczątkę dziekana. W takiej formie przesłaliśmy pakiet do ministerialnej kancelarii. Ponieważ mail mógł leżeć tam bez odpowiedzi nawet i przez dwa tygodnie, profesor wykonał telefon do znajomego rzecznika prasowego w Bogocie, żeby ten z kolei zadzwonił do innego rzecznika, który znał osobę pracującą w kancelarii don Diego. Następnego dnia rano już byłam wpisana w harmonogram zajęć ojca Haimara Saavedry.

I nie powiem – dostawałam gęsiej skórki, gdy tylko sobie o tym pomyślałam!

Nie przyznałam się nikomu, co robiłam, bo jeszcze próbowaliby mnie odwieść od mojej decyzji, albo co gorsze, chcieliby zastąpić mój genialny plan jakimś słabszym. Nie byłam niczyją wysłanniczką, nie przekazywałam żadnych ustalonych wiadomości. Leciałam tam we własnym imieniu, jako pilna studentka. Jedynie ten sposób miał szansę, by zadziałać.

Profesor Sastre również nie narzekał na wycieczkę do Bogoty biznesklasą, którą mu zasponsorowałam za kieszonkowe od brata. Według oficjalnej wersji – przeprowadzałam wywiad do naszego uczelnianego magazynu, a on był moim supervisorem.

Akt XIV: Don Diego

Przylecieliśmy na miejsce o ósmej. Na lotnisku wsiedliśmy od razu w transport zapewniany przez hotel, zostawiliśmy rzeczy w pokojach, odświeżyliśmy się i ruszyliśmy do rustykalnego bistro dla dzianych typów na coś w rodzaju brunchu. Miałam na sobie białe rybaczki, granatową damską marynarkę, oraz czarne lakierki ze złotą klamrą.

Choć pojawiliśmy się z profesorem na pięć minut przed czasem, minister Saavedra już czekał przy stoliku, a Biuro Ochrony Rządu zamknęło całe skrzydło lokalu. Zostaliśmy dokładnie przeszukani – profesor przez mężczyznę, ja przez kobietę. Sprawdzono nasze telefony oraz uczelnianą lustrzankę Sony, której potrzebowałam do mini sesji zdjęciowej.

Na widok don Diego ścisnęłam odruchowo profesora za rękę. Świadomość, że ten niewysoki, szalenie elegancki dżentelmen z włosami przyprószonymi siwizną odpowiadał w połowie za stworzenie swojego syna, poważnie nadwątliła moją pewność siebie.

Podobno Haimar tłumaczył się ojcu, że na weekendowej wycieczce w Andy spotkał go wypadek na stoku narciarskim. Nie widziałam żadnego materiału fotograficznego, dokumentującego stan obrażeń, lecz Mika półgębkiem przyznał, że młody trochę od niego oberwał.

Don Diego podał mi rękę. Uścisk jego dłoni był pewny, ale kulturalny. Żadnego ustawiania dominacji czy innych scen na dzień dobry. I słusznie – skąd miał wiedzieć, czy któregoś dnia nie zostanę liczącą się publicystką, która będzie mu na te ręce patrzeć i opisywać dla całego kraju wnioski. Z tą świadomością trema mi nieco minęła.

Podeszliśmy do stolika, gdzie czekał już na nas wybór bufetowych przekąsek. Kelnerka zapytała o preferencje w zakresie kawy i soków.

— Uniwersytet imienia Ignacego Loyoli. – Uśmiechnął się don Diego, nakładając z koszyka z pieczywem na talerz ciepłe bułeczki, proszące, by je posmarować roztapiającym się masłem. – Mój syn pracuje u was na Wydziale Prawa. Ma na imię Haimar. Nie wiem, czy mieliście państwo przyjemność...

— Nie, nie miałam przyjemności – zaakcentowałam ostatni wyraz, aczkolwiek odwzajemniłam miły uśmiech i grzecznie nastawiłam filiżankę, by umożliwić kelnerce nalanie mi kawy z dzbanuszka.

— Tak, w tym roku obaj zaczęliśmy etat jako pracownicy naukowi i dydaktyczni w pełnym wymiarze godzin – wtrącił się profesor Sastre. – Poznaliśmy się na bankiecie u rektora.

Oczywiście, Haimar nie mógłby przegapić bankietu – pomyślałam Ciekawe, czy przy rektorze też wylewa Moëta na posadzkę? A kto po nim sprząta? Pewnie Prodziekan ds. Sprzątania Podłogi.

Po wymianie bon motów i small-talku na wszystkie możliwe tematy oprócz naszego wywiadu, w połowie sałatki zebrałam się na odwagę i zapytałam, czy istniała szansa, by porozmawiać z don Diego w cztery oczy. O dziwo, minimalnie przymknął powieki i wykonał ledwo zauważalne skinienie głowy, dając mi do zrozumienia, że był wytrawnym politykiem, który domyślał się prawdziwego celu mojego przybycia do Bogoty. Poczułam się jak amatorka nieco usadzona na miejsce.

— Będzie mi bardzo miło, jeżeli zechcecie państwo odwiedzić dziś mnie i moją małżonkę na kolacji – odezwał się swoim wyćwiczonym, entuzjastycznym tonem. – Ja po naszym wywiadzie muszę jeszcze podjechać do biura, ale mój prywatny kierowca zawiezie i przywiezie państwa z hotelu. Czy godzina dwudziesta wam pasuje?

A więc byliśmy umówieni.

Z ekscytacji przebierałam nogami pod stolikiem. Mój głos już do końca brunchu odrobinę drżał, zaś dłoń, ustawiająca opcję nagrywania w telefonie się trzęsła. Niby o to mi właśnie chodziło, a jednak czułam, że wypływałam na tak szerokie wody, że dookoła widać już tylko różne odcienie błękitu i granatu, a znikąd nie widać było odrobiny lądu.

Natomiast przed kolacją wpadł mi do głowy jeszcze jeden, iście szatański pomysł.

***

Dom, a właściwie pałacyk, przed którym zatrzymała się limuzyna, wywarł na mnie kolosalne wrażenie. Gdy weszłam do środka, wydawało mi się, że byłam bohaterką książki W 80 dni dookoła świata i właśnie stąpałam po posadzce Brytyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Od podłogi aż po sufit rozpościerały się regały z książkami, stare mapy, globusy, szafki z drogocennymi kamieniami, a meble, podłoga, okiennice były urządzone w najszlachetniejszym drewnie.

— Takie moje małe hobby – przywitał się don Diego, gdy zobaczył jak mój wzrok wędrował po tych wszystkich zakamarkach. – Jeśli będziecie mieli ochotę, zaprowadzę was później do naszej prywatnej biblioteki. Mam tam kilka drogocennych egzemplarzy książek wydanych niedługo po odkryciu Ameryki.

Poznaliśmy się również z jego żoną, bardzo elegancką kobietą po pięćdziesiątce, z ciasno zaplecionym koczkiem włosów farbowanych na głęboką czerń. Rodzice Haimara mieli w sobie tyle naturalnej klasy i biła od nich taka sympatia względem drugiego człowieka, że chyba faktycznie łatwo było dokonać błędu poznawczego, przenosząc z automatu ich cechy na osobę ich syna.

Pozwoliłam don Diego nadawać rytm temu spotkaniu, skoro widocznie ja nie znałam się na dyplomatycznych manierach. Wiedziałam, że ze mną porozmawia i cierpliwie czekałam, aż ten moment nastąpi. Wreszcie, po drugim daniu, a przed deserem, pani Eva odeszła z profesorem Sastre do wspomnianej biblioteki, zaś don Diego zaprowadził mnie do swojego gabinetu.

— Pomieszczenie wygłusza sygnały elektromagnetyczne. Nie działają tu telefony, komputery ani podsłuchy. Rozmawiamy w cztery oczy – powiedział Saavedra i pokazał dłonią, że mogłam sobie usiąść, gdzie mi się podobało.

Wybrałam skórzaną kanapę. Gdyby rozmówca miał zająć miejsce przy drugim jej rogu, zostawał zachowany między nami pewien dystans. Pomyślałam, że nie będę aż tak onieśmielona.

Złączyłam kolana oraz stopy i ułożyłam dłonie na udach, grzecznie czekając na ciąg dalszy. Podziękowałam za alkohol. Pozwoliłam zaserwować sobie szklankę wody mineralnej. Don Diego musiał dostrzec moją tremę, dlatego to on przejął inicjatywę w rozmowie.

— Przysłał panią Amado – oznajmił zachęcająco, żebym nie bała się używania w jego towarzystwie tego imienia na literkę A.

— Sama się przysłałam – poprawiłam, zgodnie z prawdą. Don Diego spojrzał na mnie badawczo.

— Szkoda, że jesteśmy tutaj tylko ja i Eva. – Rozpoczął nowy wątek, ale jedynie pozornie. – Nie miała pani okazji poznać mojego syna. Niestety, miał jakiś wypadek na nartach. Słyszałem, że pani i pani brat również mieliście wypadki. Też na nartach? Może nawet w tym samym miejscu? – Uśmiechnął się do mnie uroczo, choć sztyleciki z jego oczu przebijały w tym czasie mój pancerz tajemnicy. 

Próbował wybadać, w jakich relacjach byłam z Amado, skoro przyjechałam tutaj sama z siebie i czy Haimar przypadkiem nie narobił sobie problemów przed niewłaściwymi ludźmi.

Zaczerwieniłam się aż po czubki palców u stóp w moich lakierkach. Don Diego był o jakieś dwadzieścia klas wyżej ode mnie w prowadzeniu rozmów politycznych. Jeśli do tej pory jeszcze nie miałam pewności, z jakim kalibrem człowieka rozmawiałam, teraz już pozbyłam się złudzeń. On był królem kier, Amado był królem pik. Haimar był jokerem. Ja byłam w tym towarzystwie jakąś treflową trójką.

— Tak, ktoś nas popchnął na stoku. To musiał był ktoś, kto często tam nieostrożnie jeździ. Taka osoba aż sama się prosi o wypadek – powiedziałam bez przekonania.

Brwi don Diego powędrowały do góry. Zyskał chwilę, sięgając po swoją szklankę wody. Ja również przepłukałam usta. Przyglądałam mu się dyskretnie, zastanawiając się, o czym myślał.

— Jeśli chodzi o zasadzkę na Neville'a. – Saavedra zmienił temat i nagle zaczął nazywać rzeczy po imieniu. – Amado zachował się jak bardzo porządny człowiek. To mu nigdy nie zostanie zapomniane.

— Rezygnując z własnego bezpieczeństwa – podkreśliłam.

— To mu nigdy nie zostanie zapomniane. Ja. Tego. Nie zapomnę. – Don Diego powtórzył każdy wyraz powoli i dokładnie, upewniając się, że zrozumiałam wiadomość. – Pani również wykazuje się olbrzymią odwagą. Ale nie musi pani ryzykować idąc w tamto miejsce. Możemy zorganizować dla pani zagraniczną kryjówkę na cały czas trwania procesu.

Ha! Wiedziałam, o co mu chodziło! Zaczynałam się wkręcać.

— Dziękuję, don Diego. – Uśmiechnęłam się do niego równie czarująco, co on do mnie. – Myślę, że w trakcie trwania akcji Amado potrafi w równym stopniu zapewnić bezpieczeństwo mi, jak i pańskiemu synowi.

Zauważyłam, że Saavedra myślał, że jeśli będzie mnie trzymał w garści, to Amado nie zrobi krzywdy Haimarowi, który w trakcie przyjęcia miał być zakładnikiem w rezydencji Ibaigurenów. 

Niedoczekanie. Wszystko odbędzie dokładnie tak, jak Amado zaplanował: on i Mika wychodzą z przyjęcia, Neville idzie do aresztu, ekipa zbiera materiał dowodowy z rezydencji, informacje trafiają do mediów, Nieskalani wracają do Bogoty, Haimar jest puszczany wolno. W tej kolejności.

— W takim razie, pozostaje mi wam jeszcze raz podziękować w imieniu obywateli Kolumbii. – Ukłonił się lekko. To chyba było szczere. – Jeśli chciała mnie pani zobaczyć z bliska, mam nadzieję, że zdałem egzamin zaufania w pani oczach. Proszę mi uwierzyć, cała akcja zostanie przeprowadzona przy udziale wsparcia medycznego oraz psychologicznego dla ofiar. Nie tracimy z oczu głównego celu, którym jest uwolnienie osób przetrzymywanych. Schwytanie sprawców i zgromadzenie dowodów ich winy jest dla nas dopiero celem numer dwa.

W tym momencie ja również uśmiechnęłam się szczerze.

— Amado mówi o panu w samych superlatywach. Nie spodziewałam się niczego innego.

— Doprawdy? – Don Diego spojrzał na mnie z mieszanką rozbawienia i podejrzliwej ciekawości. Miałam wrażenie, że lody między nami już pękły. – Ja również mam dużo szacunku do Amado. Jak na osobę, którą, bądź co bądź, on jest.

— Naprawdę – zarzekałam się. – Pamiętam, jak szukał dla mnie bogatego opiekuna. Chodziło o to, żeby był po legalnej stronie. Mówił, że pan byłby jedyną osobą, której mógłby powierzyć mnie w ciemno – powoli zmierzałam do sedna.

— Tak powiedział?

Teraz don Diego już naprawdę zaczął się zanosić gromkim śmiechem, aż niemal złapał czkawkę i musiał wypić resztę wody, która została mu w szklance.

— Przy całym uwielbieniu dla pani urody i naszej miłej rozmowy, señorito Williams, w tym sercu – pokazał na swoją klatkę piersiową – od trzydziestu lat mieszka jedna kobieta i chyba nie dałoby się już jej nawet wyskrobać stamtąd pogrzebaczem.

— Chodziło mu o powierzenie tego, co najcenniejsze. Ludzie panu ufają. Nawet ktoś taki, jak Amado – mówiłam płomiennie. – Dlaczego odrzucił pan propozycję kandydowania w wyborach prezydenckich?

— Dlatego, że każdy powinien zajmować się tym, na czym się zna najlepiej. – Rozłożył ręce. – A ja znam się na zapewnianiu bezpieczeństwa publicznego, modernizacji więziennictwa...

— W naszym wywiadzie rano powiedział pan, że Kolumbią powinien rządzić prezydent Kolumbii. Nie prezydent USA, nie CIA, ani nie szef narkotykowego syndykatu. – Przeszłam do bardziej zdecydowanej ofensywy, ignorując fakt, że Amado był właśnie tym ostatnim z wymienionych. – Po fiasku tych rozmów o bezwarunkowym dochodzie podstawowym, pan, obok Neville'a, był jedynym politykiem, który się nie odwrócił od Amado. Czy uważa pan zatem, że Kolumbią powinni rządzić lobbyści amerykańskich koncernów? Bo z tego, co rozumiem, każdy inny wybrany na urząd prezydenta, ugina się pod presją...

Señorita Williams. – Don Diego wszedł mi w słowo, ale nie umiał odeprzeć moich argumentów. Zapanowała cisza.

— Z tego co wiem, ta oferta Amado jest dalej na stole – zachęcałam. – Chciałby przekazywać pieniądze do budżetu.

Saavedra wstał, podszedł do barku i zdecydował się jednak nalać sobie czegoś z procentami.

— W takiej wersji, o jakiej rozmawialiśmy z Amado, obecnie to by było już niemożliwe.

Skrzywił się lekko. Raczej pod wpływem własnych przemyśleń niż przez wypicie trunku w kolorze bursztynowym. 

— Funkcjonujemy mimo wszystko w społeczności międzynarodowej. Kolumbia stała się liderem regionu. Pieniądze z działającego narkobiznesu pompowane w pomoc publiczną cofnęłyby nas wizerunkowo w okolice Boliwii z czasów Moralesa. Wyglądalibyśmy jak państewko bananowe, którym, mimo licznych plantacji bananów, nie jesteśmy. Ten scenariusz upadł.

— Ta wersja upadła, a była jeszcze jakaś druga? – spytałam z nadzieją.

— Według wyliczeń naszych ekspertów, potrzebowalibyśmy pięćdziesięciu miliardów dolarów amerykańskich ze środków prywatnych, żeby uruchomić wieloletni i stabilny proces wyprowadzania ludzi z ubóstwa.

Ibaigurenowie nie mieli aż takich pieniędzy. Na tę kwotę musiałyby się zrzucić chyba wszystkie kolumbijskie organizacje. Tymczasem inni szefowie wcale nie garnęli się do dobrowolnej rezygnacji ze swoich ogromnych majątków.

Don Diego wyczytał z mojej twarzy, że właśnie doszłam do takiego wniosku.

— Na samym końcu przydałaby się jeszcze jakaś kreatywna księgowość, żeby te pieniądze uwiarygodnić przed światem – dodał.

Kreatywnego księgowego znałam. Ale skąd wziąć aż pięćdziesiąt miliardów?

To był już koniec czasu przewidzianego na naszą rozmowę. Pozostało nam tylko wrócić do jadalni i skonsumować deser. Nie osiągnęłam założonego celu, ale pomyślałam, że poznałam ważną osobę. Dowiedziałam się kilku faktów. Upewniłam się co do kwestii zabezpieczenia ofiar, które miały zostać uwolnione podczas zastawiania pułapki na Neville'a. No i zamierzałam zrobić jeszcze ten jeden, drobny psikus.

— Przepraszam, jestem przyjaciółką panicza Haimara. – Zamrugałam słodko do jednej z pokojówek, która właśnie przemierzała korytarz z wózkiem wypełnionym rzeczami do prania. – Chciałabym mu zostawić jedną małą niespodziankę. Czy mogłaby mnie pani zaprowadzić do jego pokoju?

— Ależ oczywiście, panienko. – Kobieta wyprostowała się jak struna na słowa o paniczu Haimarze. – Proszę za mną.

Czyli to jest twoje królestwo, śmieciu – pomyślałam, gdy weszłam do wielkiego pokoju z wysokim sufitem, przypominającego mi jeden z pokoi w europejskich zamkach, które zwiedzałam zeszłego lata. Zachichotałam na widok łóżka z błękitnym baldachimem. Podeszłam do jego szafki nocnej wykonanej z dębu, i zostawiłam na niej małą, tandetną, emaliowaną broszkę, którą kupiłam w kiosku z pamiątkami.

Broszkę w kształcie truskawki. 

Akt XV: Haimar

Po powrocie do domu, w pierwszej kolejności skoczyłam na największą zdobycz, podstępem wyniesioną z pokoju Haimara. Żeby znaleźć cokolwiek kompromitującego na tę szanowną osobę, przerzuciłam do góry nogami aż dwie jego komnaty, szusując rajstopami w lewo i w prawo po lakierowanym, dębowym parkiecie. Na szczęście mój wysiłek został odpowiednio nagrodzony. W szafce z gaciami, pod stertą białych, wypranych bokserek, znalazłam czarny zeszyt z twardą oprawą. Nieomal udławiłam się własnym śmiechem. Otóż Haimar Saavedra pisał kiedyś fanfiki.

Lektura już samego początku pamiętnika ukazała brutalne początki przygody ze słowem pisanym ze strony naszego pana adwokata, doktoryzowanego w dwóch odmiennych porządkach prawnych w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat. W miarę zagłębiania się w treść, dostrzegałam również liczne błędy w konstrukcji fabularnej. Wpadłam na genialny pomysł, że pokseruję co ciekawsze fragmenty i podrzucę je dyskretnie jego studentom.

Mój entuzjazm jednak stopniowo słabł, gdy zaczęłam się orientować, że fantazje Haimara już wiele lat temu obracały się głównie wokół osoby Amado, co jakiś czas czyniąc wyjątek na rzecz postaci z mangi lub koreańskich piosenkarzy pop.

W liczbie mnogiej.

Naraz.

Im dalej w las, tym bardziej sardoniczny uśmieszek zastygał na mojej twarzy, a rozbawienie ustępowało pola refleksji. Wszystkie teksty pisane przez Haimara traktowały o tematyce gejowskiej, a ja nie przypominałam sobie, żeby on był oficjalnie wyoutowany. Nie powinnam tego robić za niego. Niezależnie od stopnia jego ogólnej podłości.

Wreszcie, doczekałam się. Ostatnia historia w zeszycie opisywała koleżankę mamy, która energicznie przystawiała się do podmiotu lirycznego na bankiecie. Konsumpcja tej pospiesznie zawartej znajomości została dokonana w domowej łazience. Mimo znaczącej różnicy wieku między konsumującą a konsumowanym, ta fabuła od biedy nadawała się do pokazania publicznie. Uruchomiłam swój skaner z funkcją kserowania. W telefonie natomiast sprawdziłam plan zajęć i podział na grupy, żeby zorientować się, czy Haimar prowadził ćwiczenia z kimkolwiek z moich dalszych znajomych.

***

Olga Huertas stała przed głównym budynkiem naszej uczelni, w którym zajęcia mieli studenci prawa. Popalała cienkiego papieroska i była gotowa zamordować każdego, kto popełniłby błąd znalezienia się w zasięgu jej wzroku. Mimo wszystko podjęłam to karkołomne wyzwanie. Od czasu, gdy poznałyśmy się bliżej na europejskiej wycieczce, byłyśmy w bardzo dobrych stosunkach.

— Macie teraz z Saavedrą? – zapytałam bez przywitania, chociaż znałam odpowiedź. Olga zmrużyła oczy i skinęła głową.

— Jaki on jest? – Po raz kolejny zadałam pytanie, na które odpowiedź znałam aż za dobrze.

— Złośliwy chuj złamany. – Olga wydała szybki werdykt. – Ujebał całą naszą grupę na kolokwium. Teraz mogę dostać najwyżej 3+ z ćwiczeń i nie puści mnie na przedtermin.

Ciskała piorunami wzrokiem na lewo i prawo. Była z tych ambitnych.

— Ej, ale mówię ci. Z takiej czystej złośliwości. Gdybym wiedziała, że on jest takim wrednym kutasem, tobym się przepisała do innej grupy. Masz coś u niego do zaliczenia?

Już sięgałam do torebki, by wyciągnąć z niej ziarno i sypnąć nim na wyjątkowo urodzajną glebę, gdy nagle stanął mi przed oczami opis tej sceny erotycznej w łazience. Ale tym razem w zupełnie innym ujęciu.

— Jesteś taki wyjątkowy, jesteś cudowny. – Jessica Blanco szeptała między pocałunkami, które oddawałem niejako na autopilocie. Poczułem, jak jej dłoń ląduje na moim kroczu. Nigdy nikt mnie nie dotykał w ten sposób. Odruchowo próbowałem się cofnąć, lecz za mną był już tylko czarny kamień ściany.

Brunetka była atrakcyjną kobietą, a w dodatku koleżanką mojej mamy. Nie wiedziałem, jak mam jej powiedzieć, że to się działo chyba trochę za szybko. Niejeden chłopak chciałby się znaleźć na moim miejscu. Może jednak powinienem się cieszyć, że zwróciła uwagę akurat na mnie. Dlaczego więc przez cały czas czułem się taki niepewny?

— Co to znaczy, że jestem wyjątkowy? – spytałem naiwnie. Szumiało mi w głowie, i to chyba nie od alkoholu, bo wypiłem tylko jeden kieliszek czerwonego wina. Jednocześnie wyrzucałem sobie, że nie potrafiłem dać pani Blanco tego, czego ode mnie oczekiwała.

— Nie mogę się przy tobie powstrzymać. Zaraz zerwę z ciebie tę koszulkę – mruczała mi do ucha, a ja stałem w miejscu jak sparaliżowany. – Jesteś już dorosłym mężczyzną. Nie jesteś już tym małym chłopcem.

Miałem szesnaście lat i od dawna czułem się dorosły. Aż do tego momentu. W tym momencie, już sam nie wiedziałem, czym jestem.

— Zobacz. Twoje ciało reaguje – przekonywała. – To znaczy, że tego chcesz.

Faktycznie, mój przyjaciel stawał na wysokości zadania.

— Twoje ciało wie lepiej – szeptała brunetka, przygryzając moją wargę. – Gdybyś naprawdę nie chciał, nie miałbyś takiej erekcji. A jednak tobie się podoba, kiedy cię dotykam.

Niby czułem te charakterystyczne, przyjemne pulsacje w całym ciele. Ale moja głowa zdawała się zostawać daleko w tyle. Byłem zupełnie skołowany tym, co się ze mną działo. Postanowiłem zaufać jej dłoniom i poddać się pieszczocie, bo za bardzo nie widziałem innego wyjścia...

Wkurzyłam się. Coś mnie dziwnie kłuło w tym opowiadaniu. Haimar był obiektywnie bardzo ładnym chłopakiem – przynajmniej dopóki Mika nie zabrał się za zmianę wystroju jego twarzy. 

Obawiałam się, że on naprawdę przyciągał uwagę starszych, doświadczonych kobiet, a opis tego zdarzenia mógł nie być fikcją, tylko pozbyciem się traumy poprzez przelanie jej na papier. 

Reszta zeszytu pozostała już pusta. Po tym opowiadaniu przestał pisać. Zupełnie jakby młodsza wersja naszego Haimara została wyrwana z krainy niegroźnych, nastoletnich fantazji, do świata, w którym seks wyłudzony podstępem i presją zdarzał się naprawdę.

Może to dlatego on ukrywał ten notatnik pod bielizną, a ja poznałam jego sekret przypadkiem.

Opadłam z sił. Nabrałam przekonania, że nie dam rady tego ujawnić. Sam Haimar najprawdopodobniej by się w ogóle nie zastanawiał, gdyby trafił na identyczny dziennik napisany przeze mnie. Ale ja nie byłam nim. Byłam kimś o wiele lepszym.

— Robiłam wywiad z jego starym. – Zdecydowałam się odpowiedzieć Oldze zupełnie inaczej. – Myślałam, że mógłby mi podać jakąś anegdotę do wstępniaka. Ale jak mówisz, że jest takim chujem, to szkoda mi na to czasu.

=======

Przy okazji muszę wspomnieć, że nic na Wattpadzie nie wkurza mnie bardziej, niż opisy gwałtów, które są przez (niezwykle poczytne!) autorki "usprawiedliwione", bo przecież facet mówi bohaterce "jesteś taka wyjątkowa, zobacz co ze mną robisz, nie mogę się przy tobie powstrzymać". A bohaterka ma orgazm i akcja usprawiedliwiona – to ma oznaczać, że "tak naprawdę chciała". 

To nie jest romantyczne, to jest, kuźwa, przemocowe w xuj. Reakcje organizmu, typu wilgotność pochwy, są tak naprawdę zabezpieczeniem konsekwencji dla ciała kobiety przez naturę przed brutalnym gwałtem. Więc kiedy on mówi: "Oooo mała, jesteś taka mokra dla mnie"  to on xuja wie. I podejrzewam, że autorka również  niewykluczone, że niestety sama była ofiarą takich sytuacji, nie mając pełni wiedzy psychologicznej na temat tych mechanizmów. I to jest właśnie najbardziej szkodliwe, bo to właśnie z takimi sytuacjami pierdyliardy czytelniczek mają do czynienia na co dzień. Nie z mafią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro