3.2. "Love is a Losing Game"
Ilość wyrazów: 6514
⛔: handel ludźmi, porwania, przemoc na tle seksualnym, chora relacja
Rozdział jest ogólnie absolutnie toksyczny. Amado i Toni są złamanymi ludźmi.
Akt VI: Plan
Wyszliśmy z rezydencji rodziny Guerra i bez słowa kroczyliśmy ścieżką wyłożoną potężnymi, kamiennymi płytami. Drogę do samochodu oświetlały nam małe lampki solarne, wbite w ziemię po obu stronach trawnika. Miałam wrażenie, że moje kostki i nadgarstki łączyły ciężkie, brzęczące kajdany. Niemożliwe do usunięcia. Było dokładnie tak, jak powiedziała Dora. Z takich układów nie dało się uciec.
Hiszpański policjant chciał mnie zabić. Neville urządził sobie jakąś aukcję z moim udziałem. A przy tym wszystkim był zawsze obok Amado. Jak satelita, który zazdrośnie krążył dookoła Ziemi.
Stopniowo oddalaliśmy się coraz bardziej od rozwrzeszczanych, rozbawionych alkoholem gości. Spojrzałam w prawo. Zobaczyłam jego ramię, przyobleczone w czarną, skórzaną kurtkę. Przez moment poczułam się tak, jakby wciąż był moim mężczyzną. Im dalej znajdowaliśmy się od epicentrum zabawy i im głębiej wtapiały się w tło rozmowy dobiegające z pałacu, tym mocniej wyczuwałam napięcie, z którym stawiał każdy krok na kamiennej ścieżce i tym głośniej rezonowała nieznośna cisza pomiędzy nami.
Amado najprawdopodobniej odczytał moje myśli. Odwrócił się tak, aby uchwycić jeden drobny fragment mojego spojrzenia. Spłoszona, przeniosłam jak najszybciej wzrok na swoje buty.
Wspomnienia złe i dobre przeplatały się w mojej głowie błyskawicznie. Jak pasma włosów w warkoczu. Jednocześnie bałam się Amado i się go nie bałam. Po prostu sytuacja, że w ogóle się nad tym zastanawiałam, była dla mnie stresująca. Chyba jednak nie tak powinna wyglądać miłość.
Dawna Toni rzuciłaby mu się na szyję. Przepraszałaby. Mówiłaby, że go rozumie. Że musiał ją wtedy wystraszyć. Nawet podnosząc na nią w charakterystyczny sposób rękę. Jak do spoliczkowania.
A jednak, wraz z pęknięciem kości, roztrzaskały się moje różowe okulary.
Wtedy straciłam moją niewinność. Z przebitego kokonu naiwnych, wciąż dziecięcych, nastoletnich złudzeń, kosztem swojej krwi wypełzła dorosła kobieta, która powinna patrzeć na związki w dojrzały, odpowiedzialny sposób.
Amado sapnął z lekkim niezadowoleniem.
— Jesteś ze mną bezpieczna – powiedział. – Gdybym chciał, żebyś nie żyła, tobyś już nie żyła. A twój brat razem z tobą – dodał.
Skinęłam głową, dając mu do zrozumienia, że zdawałam sobie z tego sprawę. Przecież on musiał być na mnie wściekły. Wciąż myślał, że go zdradziłam. Nic się nie zmieniło. A jednak kontrolował swoje emocje. Terapia mu pomagała, więc i ja się trochę uspokoiłam, zamiast widzieć w głowie bez przerwy najczarniejsze wizje. Oczywiście, mogłam mu teraz wyznać całą prawdę, ale bałam się, że zacznie krzyczeć i że ta cała sytuacja po raz kolejny uderzy we mnie i w Tima. A na sam koniec, przejedzie się po nas jeszcze Haimar.
Gdy zbliżyliśmy się do parkingu, Amado przycisnął w telefonie coś, co sprawiło, że drzwi jego sportowego, elektrycznego samochodu Rimac Nevera otworzyły się do góry. Turkusowa maszyna wyprodukowana w Chorwacji wyglądała niczym potężne, mityczne ptaszysko, które za chwilę miało wzbić się do lotu.
Amado uniósł brwi i przeniósł wzrok na siedzenie pasażera, popędzając mnie w ten sposób, żebym weszła do środka. Poprawiłam więc pod nogami sukienkę i zajęłam wygodną pozycję. Wiedziałam, że szykowała się długa rozmowa i miała być ona o wiele mniej przyjemna niż to chłodne, luksusowe obicie fotela, które było tak idealnie dopasowane do mojego kręgosłupa.
Amado usiadł na fotelu kierowcy tuż po mnie i odruchowo ułożył dłonie na kierownicy. Nie patrzył na mnie, tylko przed siebie. Powiało dystansem.
— Postaram się wszystko przedstawić w ustrukturyzowany sposób – zaczął przemowę. – Możesz mi zadawać pytania w trakcie, ale błagam, sensowne. Z całą resztą wstrzymaj się, aż skończę mówić.
Cichutko potwierdziłam. Wyglądał na bardzo skoncentrowanego, a co najważniejsze dla mnie – na kontrolującego się. Nawet moje małe przedstawienie w sali balowej nie wytrąciło go z rytmu.
To była moja bardzo szczera, automatyczna reakcja. Śmiech. Zupełnie, jakbym była zamknięta w pokoju bez drzwi, a ściany z kolcami zbliżały się do mnie. W którąkolwiek stronę bym się nie obróciła, czekał mnie dokładnie ten sam los. Wtedy po prostu zaczynało się już człowiekowi robić wszystko jedno.
Dopiero z każdym kolejnym krokiem, gdy zbliżaliśmy się do samochodu, docierał do mnie fakt, że mimo wszystko żyłam. A dopóki żyłam, to miałam jakiś minimalny wpływ na swoje przeznaczenie. Dlatego powinnam się wstrzelić w każdą najmniejszą szansę, którą dostrzegałam.
Przy różnych okazjach Tim powtarzał, że z dwojga złego lepszy był znany diabeł. Dlatego teraz zdecydowałam się usiąść pokorniutko przy Amado, z dłońmi ułożonymi równo na fioletowej koronce, która zakrywała moje uda do połowy.
— Neville ma na ciebie oko, bo przypominasz mu... – Amado zawiesił się na chwilę, szukając słowa, które by jak najlepiej oddało istotę problemu. – Nie wiem. Nie kochankę. Złe słowo przy tym skurwielu. Taki jego projekt.
Skinęłam głową. Wiedziałam, że chodziło mu o Neyrę, nieżyjącą starszą córkę naszej Rosy Zeballos.
— Uznał, że skoro nie jesteś już pod moją opieką, to może sobie z ciebie skorzystać. A co najmniej na tobie zarobić. – Amado uniósł nerwowo dłonie i z powrotem klapnął nimi na kierownicę. – Nie powiem, to ostatnie mu się udało.
Czyli transakcja już doszła do skutku – zanotowałam w myśli. Amado nie wyglądał na kogoś, kto zbiedniał. Pewnie zapłacił tym, co miał w portfelu. Albo na koncie operacyjnym na drobne sprawunki. Na pytanie, ile kosztowałam, jedynie się uśmiechnął.
— Jak to wygląda? – zapytałam, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. – Zawsze wydawało mi się, że taka aukcja wyglądała w ten sposób, że dziewczyna stoi za szybą w kajdankach, z zawiązanymi oczami, a kolesie siedzą na krzesłach i licytują.
— Nie, niña – skorygował Amado ostrożnie. Wchodził na grząski grunt. Zamierzał nakreślić mi sytuację, ale i nie zdradzać przy tym zbyt wielu sekretów. – To jest dość specjalna usługa. Coś, jakbyś organizowała polowanie na sawannie dla króla Hiszpanii. Na pierwszym etapie jest zdjęcie i jest historia.
Skrzywiłam się na samą myśl, że ci zboczeńcy oglądali sobie mnie w folderze, jakbym była jakimś towarem z katalogu Ikei. Ciekawe, co tam było na mój temat napisane?
Chociaż, nie. Pewnie nie chciałam tego wiedzieć.
— A potem kontaktuje się z kilkoma osobami, które, jego zdaniem, mogłyby reflektować. Mogłaś powędrować do Dubaju, do Moskwy, do Liechtensteinu. Ale zostajesz w Medellin. Ze mną.
Amado odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał mi w oczy. W jego głosie i wyrazie twarzy było coś uspokajającego. Przez moment poczułam się jak w chwili, kiedy odbyliśmy w tym samochodzie naszą pierwszą, szczerą rozmowę. Tłumaczył mi wtedy tok swojego rozumowania przy rozplątywaniu niezwykle skomplikowanego węzła, kiedy chciał utrzymać organizację w jednym kawałku, w trudnym dla niej czasie. Choć zdarzenie, o którym rozmawialiśmy, było dla mnie nieprzyjemne, wyczuwałam, że traktował mnie poważnie. Dlatego ja również starałam się podejść do tego odpowiedzialnie. Jak dziewczyna związana z organizacją, a nie jak pyskująca, obrażona małolata.
— Od tego momentu wszystko organizuje się pod gust klienta – opowiadał dalej. – Można na przykład zaaranżować przypadkowe spotkanie przed porwaniem. Można ją przywieźć komuś do domu. Można wstępnie wytresować przed przekazaniem prawa własności...
— To jest okropne. Nie mogę tego słuchać – przerwałam mu. Uszy mi odpadały. – Czy ty już brałeś udział w takich licytacjach, że mi to opowiadasz tak wszystko ze szczegółami? – wypaliłam nerwowo. Już po chwili tego pożałowałam, bo mógł mi przecież odpowiedzieć, że tak, owszem.
A wtedy brzydziłabym się każdym naszym kontaktem. Teraz. I w przeszłości. Pierścionek na łańcuszku pod moją sukienką zacząłby mi wypalać dziurę na piersi.
— Nie, nie w takich – zaprzeczył spokojnie, lecz zdecydowanie.
— A w jakichś innych?
W dalszym ciągu ciężko dyszałam, próbując wyczytać z jego oblicza odpowiedź, zanim udzielił mi jej werbalnie. On westchnął. Przełknął ślinę i udawał, że wpatrywał się w jakiś punkt daleko za przednią szybą, bo coś go tam zainteresowało. Zyskiwał w ten sposób na czasie.
— Niña. Powiedziałem ci już dawno o wszystkich rzeczach, które mogłyby być dla ciebie jakieś moralnie wątpliwe – odezwał się wreszcie. – Nie interesuj się resztą.
Kulturalnie przegonił mnie ze swojego placu zabaw. Widział jednak, że byłam podminowana, a moje policzki i dekolt zrobiły się różowe z gorąca.
— Toni, ja lubię się pobawić. Nie ukrywam tego i umiem za to zapłacić. – Rozłożył bezradnie ręce. Wyczuwałam w jego głosie podenerwowanie. Nad terytorium, przez które próbował przemknąć na paluszkach pod osłoną nocy, nagle włączyły się stadionowe reflektory.
— Rżnięcie z jakąś wystraszoną dziewczyną przetrzymywaną Bóg wie, próbującą uciec, płaczącą, błagającą o pomoc, nie jest dla mnie zabawą. Wiem, że on się tym zajmował, ale ja się w to nie wtrącałem – mruknął. – Nie mówię, że mi się podobało to, co on organizował. Po prostu nie jestem ani Batmanem, ani Czarodziejką z Księżyca. Jestem producentem narkotyków. Funkcjonuję w określonych warunkach. Łapanie degeneratów nie leży w zakresie moich obowiązków.
Zsunęłam balerinki ze stóp, oparłam nogi na fotelu, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je ramionami. Patrzyłam smutno na deskę rozdzielczą. Z tego, co kojarzyłam, Czarodziejka z Księżyca było takim Miraculum z czasów, kiedy Amado był mniej więcej w moim wieku.
Wiedziałam, że nie miał żadnego interesu ekonomicznego ani towarzyskiego w byciu superbohaterem. Ale jednak wychowywał się w domu przesiąkniętym wręcz utopijnym komunizmem. Walkę z niesprawiedliwością miał wytatuowaną głęboko pod skórą. To była kwestia czasu, kiedy po latach konfliktu wewnętrznego, wydrążyła ona w końcu swój korytarz na powierzchnię, niczym przebiśnieg na wiosnę.
— Truskaweczko... – usłyszałam cichutki, przejęty troską głos przy swoim lewym uchu.
Poczułam, jak palce Amado delikatnie trąciły moje włosy. Po raz pierwszy od tamtego dnia dotykał mnie. Nie wiedziałam, co o tym sądzę. Paraliżowało mnie to, ale wcale nie chciałam, żeby przestawał. On zawsze potrafił uspokoić mój układ nerwowy, chociaż niekoniecznie robił to samo z moim sumieniem. Przycisnęłam kolana bliżej do klatki piersiowej.
— A co tutaj masz? – zaciekawił się. – Twój śliczny, mały naszyjnik wleciał za sukienkę. Mogę go poprawić?
— Zostaw! – krzyknęłam i brutalnie odepchnęłam od siebie jego rękę.
Amado podniósł dłonie do góry w panice, jakby poparzył się wrzącym olejem. Natychmiast przeprosił za dotyk i wycofał się ze wszelkiego kontaktu, odskakując tułowiem pod swoje drzwi.
Po prostu nie chciałam, żeby zobaczył, że nosiłam przy sobie jego pierścionek.
— To co teraz będzie ze mną? – Zmieniłam szybko temat.
Poza tym, musiałam się przecież dowiedzieć, czy zostanę jeszcze w jakiś sposób fikcyjnie porwana i – być może – dokądś przetransportowana.
— Na razie nic nie będzie. – Amado powrócił do bardziej oficjalnego tonu z początku rozmowy. – Powiedziałem, że jesteś moją osobistą historią i że ja się zajmę wszystkim od początku do końca. Za miesiąc pójdziemy na przyjęcie.
Skinęłam głową, dając do zrozumienia, że słucham go dalej. Nie wiedziałam za bardzo, jak on sobie wyobrażał wpakowanie Neville'a do więzienia tuż przed wyborami, ale z pewnością miał przygotowany jakiś plan. A doprawdy, o niczym innym nie marzyłam tak bardzo, jak o sprawiedliwości dla tego obrzydliwego człowieka, który zniszczył życie mojej przyjaciółce.
— Plan nie jest idealny. Niesie ze sobą zagrożenia. Ale jest jedynym, jaki mam, i uważam, że może zadziałać – powiedział Ami, przechodząc do części merytorycznej. – Potrzebujemy złapać go na gorącym uczynku i mieć na to tak wielu wiarygodnych świadków, żeby komukolwiek trudno było zakryć tę historię. Manu Mendoza przygotowuje listę osób z policji, które będą pracować dla nas, a jednocześnie nie dla kogoś innego. Zapewniam, że jest to trudne, bo moi ludzie są na ogół też ludźmi Neville'a.
Amado przerwał, by westchnąć. I chyba po to, by znaleźć w moich oczach zrozumienie.
— Jak widzisz, przez lata naprawdę go potrzebowałem.
Nie zareagowałam. Słuchałam w skupieniu.
— Na przyjęcie pójdziemy we trójkę: ja, ty i Mika. Musimy zabezpieczyć sytuację od wewnątrz. Będzie tam wiele osób, które znajdą się w tym miejscu nie ze swojej woli. Powinniśmy spodziewać się osób niepełnoletnich, osób, którym podano środki wyłączające świadomość, no i wreszcie – ludzi, których bardzo dobrze znasz. Tam będzie twoja koleżanka Isadora i twój kolega Hernan Jimenez. I uwierz mi, na podstawie tego, co słyszałem od Neville'a, zrobimy im wielką przysługę, rozwalając to przyjęcie.
Pokiwałam zdecydowanie głową. Zrealizowanie tego pomysłu uznałam wręcz za swój obowiązek.
— Pamiętaj, że wszystko musi wyglądać naturalnie – zwrócił uwagę Amado. – Nie możesz kontaktować się z nimi w tej sprawie, bo Neville nas odkryje.
— Rozumiem.
— Policja otrzyma oficjalne zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa i wejdzie z nakazem, zanim zacznie się orgia. Wiadomo, że lepszy efekt byłby w trakcie – Amado nie uśmiechał się – ale, tak jak mówiłem, spodziewam się tam dzieci. Pamiętasz Danielę Muñoz?
Oparłam głowę na kolanach. Nie musiał dodawać nic więcej. Trzy miesiące temu cała Kolumbia szukała szesnastoletniej Miss Nastolatek stanu Antioquia, która wyszła na chwilkę z klubu i wszelki słuch po niej zaginął.
— No właśnie – przytaknął. – Jest u Neville'a w piwnicy. Uczy się posłuszeństwa. Na przyjęciu dostanie ją nowy właściciel.
Dostałam gęsiej skórki. Niezrażony tym faktem Amado tłumaczył mi, że na ogół do takich celów wykorzystywało się dziewczyny z domów dziecka albo zbuntowane nastolatki z biednych dzielnic. Nikt nie zadawał pytań. Nikt się nimi nie interesował. Jeśli dziewczyna źle się zachowywała, była już niepotrzebna, albo istniało prawdopodobieństwo, że zdradziłaby sekret, po prostu się ją zabijało.
— Nie mogę, Ami. Proszę cię – wymamrotałam, jak w gorączce.
— Już dobrze, niña – uspokoił mnie swoim czułym głosem. – Ten kretyn nagrywa prawie wszystko to, co robi. Policja znajdzie tam takie rzeczy, że...
Amado zawahał się przez chwileczkę. Chyba nie był zbyt zadowolony ze swoich przemyśleń.
— Chodziłem do niego. Najprawdopodobniej będę musiał zeznawać jako świadek.
Szykował się zestaw wyjątkowo niewygodnych dla niego pytań. Mimo wszystko, zależało mu na odkryciu pendrive'ów przez funkcjonariuszy.
Okazało się, że Amado planował nawet oddelegować swoich techników do kontaktów z grupą Anonymous, żeby nazwiska z tych nagrań wyciekły do internetu. Jeżeli tych sekretów nie dałoby się już w żaden sposób zamieść pod dywan, to bezcelowe stałoby się likwidowanie dziewczyn, które widziały za dużo. Takich, jak Dora.
— Mam nadzieję, że nikomu nie uda się uciec – przeraziłam się.
Ileż to się słyszało o zboczeńcach przyłapanych nieomal na gorącym uczynku, którym mimo wszystko nic się nie stało, bo byli za mocni? Nie trzeba było szukać daleko. Wystarczyło spojrzeć na filmy dokumentalne, które przedstawiały dziennikarskie dowody przeciwko ostatnim amerykańskim prezydentom.
— Nad ludźmi z zagranicy, którzy brali w tym udział, nie mamy kontroli. Najprawdopodobniej nic im się nie stanie. – Amado zauważył ten sam fakt, co ja. – Natomiast w Kolumbii będziemy mieć pomoc z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Czasy gangsterskiej wolnej amerykanki z lat dziewięćdziesiątych i wczesnych dwutysięcznych już się skończyły. Wszyscy krwawi liderzy organizacji od dawna nie żyli albo zostali aresztowani. Teraz Kolumbia wreszcie stała się państwem prawa oraz przybrała rolę lidera w regionie. Na polu bitwy zostali ci, którzy potrafili respektować tę fasadę. Amado nie mógł już sobie bezkarnie zastraszać rodzin sędziowskich, jeżeli nie chciał stracić cichej tolerancji na swoją działalność.
— Sędziowie muszą czuć wsparcie – wyjaśniał dalej Amado. – Neville w trakcie procesu nie będzie miał nic do stracenia, a my tak.
Na słowa o protekcji ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości moje usta poruszyły się w nerwowym tiku. Rozumiałam jednak, że szliśmy na wojnę z człowiekiem, który był połączony siecią legalnych i sprawdzonych kontaktów wśród największych tego świata. Mój instynkt przetrwania podpowiadał, że w tej konkretnej bitwie chciałabym mieć kogoś takiego, jak Haimar, po swojej stronie.
No, może akurat niekoniecznie ja. Ale Ami, dla własnego bezpieczeństwa, powinien.
Obróciłam twarz w jego stronę, rzucając podsumowujące spojrzenie. Pełne smutku i pustki. W tym momencie, myśląc o konsekwencjach, rozumieliśmy się bez słów. Amado również zsunął swoje vansy i podciągnął kolana pod brodę w ten sam sposób, co ja przed chwilą. Ryzykował dla mnie. Ryzykował wszystkim. I wiedział o tym.
— Zadałaś mi wcześniej pytanie, ile mnie kosztowałaś – odezwał się po chwili ciszy, ważąc każdy wyraz. Jego głos brzmiał tak ciepło i wyraźnie. Słuchając go, wyobraziłam sobie, że trzymałam w dłoni filiżankę i wdychałam aromat swojego ukochanego podwójnego espresso. – Kosztowałaś mnie moją organizację. Moją wolność. I chyba... moje życie.
Gdyby Neville nie został prezydentem, nikt inny nie byłby w stanie przerwać kontrowersyjnej akcji Hiszpanów w Kolumbii. Cała reszta politycznej czołówki naszego kraju miała mentalność pionków, o czym Amado już się boleśnie przekonał, gdy zrywano z nim rozmowy w sprawie dochodu podstawowego.
Przychodziło mi do głowy tylko jedno nazwisko. Tylko jedna, jedyna furtka. Z którą – w dodatku – nie chciałabym mieć nic wspólnego. Ale musiałam się upewnić, czy Amado miał jakiś plan na ciąg dalszy.
Bo na pewno musiał jakiś mieć...
— Diego Saavedra zostanie nowym kandydatem na prezydenta z Przyszłości dla Kolumbii? – spytałam po części bojaźliwie, po części jednak ufnie.
Ojciec Haimara był zupełnie inny od naszego błękitnookiego przyjaciela. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przewodził w rankingu zaufania publicznego z osiemdziesięcioprocentowym poparciem. To on, jako prokurator, doprowadził do serii aresztowań największych kolumbijskich bossów. I to za jego kadencji jako Ministra Sprawiedliwości na ulicach faktycznie zapanował porządek.
— Nie jest zainteresowany prezydenturą – powiedział Amado tak smutnym głosem, że poczułam bolesny ucisk w każdym swoim mięśniu. – Nie lubi polityki. Chce się zajmować tym, na czym się zna.
Dotarła do mnie banalność tej sytuacji: Amado – tak naprawdę – nie miał planu.
A ja nie miałam nic mądrego do dodania.
Wysunęłam dłoń i po prostu pogładziłam go po ramieniu. To było silniejsze ode mnie. Poczułam, jak ostrożnie zahaczył wargami o mój palec, składając na nim pocałunek. Tak niewielki, jak pantofelek oglądany pod mikroskopem.
— Wiem, że mnie nigdy nie kochałaś – przerwał ciszę.
Te słowa zabrzmiały dla mnie jak deszcz uderzający o szybę późnym, jesiennym popołudniem gdzieś po drugiej stronie kuli ziemskiej. Nie miały nic wspólnego z naszym kolumbijskim słońcem.
— Wiem, że być może nigdy mi nie wybaczysz. Ale chcę, żebyś wiedziała, że ja wybaczyłem tobie wszystko, niña.
Serce mi się kroiło. On przez ten cały czas był przekonany, że go zdradziłam. A jednak podjął pierwszą w życiu poważną próbę zerwania z heroiną. Zaczął pracować nad swoim charakterem. I, wreszcie, przede wszystkim, robił dla mnie... to.
— Moją jedyną motywacją jest to, żebyś nie myślała o mnie tak do końca źle – mówił dalej. – Dla ciebie mogę zostać nawet Czarodziejką z Księżyca.
Cisnęło mi się na usta, żeby wykrzyczeć mu całą prawdę. Oświecić go, kim naprawdę był ten jego wspaniały Haimar. Kazać mu się skonfrontować z tym, że nie tylko stracił nad sobą kontrolę i okazał skrajną nieufność kochającej go kobiecie. Ale też że zagroził pobiciem i odebraniem życia osobie, która była niewinna, bez dopuszczenia jej nawet do głosu.
Nie zrobiłam tego, bo mój instynkt przetrwania wciąż tkwił na swoim miejscu. Amado mógł nie znać prawdziwej twarzy Haimara. Ja znałam. Pod tym jego anielskim uśmiechem biło źródło pierwotnego zła w czystej formie. Kiedy podczas naszej rozmowy na wydziale palnęłam mu pod wpływem emocji, że nie musiałam go niszczyć, bo on sam się zniszczy, nawet nie wiedziałam, że po długiej i głębokiej refleksji wyprowadzę identyczny wniosek.
Dlaczego inaczej przychodziłby do mojego szpitala, żeby mi się pochwalić tym, co zrobił? Zachowywał się jak genialny seryjny morderca, który celowo pozostawiał ślady na miejscu zbrodni, bo chciał rzucić śledczym wyzwanie i jednak dać się uchwycić. Jakby nie mógł wytrzymać, że przez to, że żył na wolności, nie dostawał odpowiedniego światowego uznania za swoje idealnie zaplanowane zbrodnie.
Pozostało mi czekać, aż któregoś dnia Haimar udławi się tą swoją inteligencją. A wtedy ja będę patrzeć, jak się dusi, i nie kiwnę palcem. On jeszcze o tym nie wiedział, że kiedyś na Ziemię spadnie kometa. Zatrzęsą się płyty tektoniczne, otworzą się oceany i rozniosą się choroby dziesiątkujące ludzi oraz zwierzęta. Zaś gdy opadnie kurz, na świecie zostaną tylko dwie formy żywe: jakiś specjalny gatunek bakterii, o którym kiedyś opowiadała nam pani na biologii, i Toni Williams.
— Wróćmy na przyjęcie – powiedziałam, tłumiąc w sobie emocje. – Martwią się o mnie.
Przez pewien czas zastanawiałam się, dlaczego Amado nie dziwiło, że Alejandra dalej trzymała się z nami. Ale to pewnie dlatego, że to stanowiło powszechną wiedzę, że dla zdobywania wpływów w rodzinnej firmie ona byłaby w stanie zjeść własną wątrobę na żywo i bez popijania.
Wysiedliśmy z samochodu. Właśnie mieliśmy zwrócić się w stronę pałacu, gdy zaczęły mnie irytować zrolowane rajstopy w dopiero co założonych balerinkach. Zdjęłam ponownie bucik i stanęłam na jednej nodze, próbując naciągnąć nieco nylonowy materiał. Niestety, moja kontuzjowana kończyna wciąż nie była w pełni sił, przez co straciłam równowagę i zaczęłam wymachiwać rozpaczliwie rękami, broniąc się przed upadkiem. Amado chwycił mnie szybko pod pachami i przytrzymał.
— Ostrożnie z tą nóżką, cariña – poradził zatroskanym głosem.
— Trzeba było mnie łapać, kiedy ześlizgiwałam się ze schodów przy tobie – sapnęłam w odpowiedzi.
Nagle nasze spojrzenia złączyły się w obserwacji tego samego obiektu. W wyniku akrobacji powietrznych pierścionek z diamentową różyczką wyleciał spod materiału mojej sukienki i właśnie dyndał na łańcuszku, co chwilę obijając się o mój biust. Pospiesznie wsadziłam go z powrotem na miejsce. Nie mogłam jednak udawać, że go tam nie było.
Amado stanął przede mną z dłońmi w kieszeniach i z półotwartymi ustami. Był o krok od zadania pytania, na które nie zamierzałam odpowiadać. Przyjęłam obronną pozycję, krzyżując ręce na piersiach.
Pomyślałam, że jeśli zapyta, dlaczego chodziłam z pierścionkiem od niego przewieszonym przez łańcuszek, każę mu się nie interesować.
On jednak powiedział coś, czego absolutnie nie spodziewałam się usłyszeć.
— Neville mi doniósł, że Cesar Garrido nawiązał z tobą kontakt.
Westchnęłam z irytacją i przestąpiłam z nogi na nogę. Cudownie. Następnym razem oczekiwałam jeszcze zarzutów o współpracę z Państwem Islamskim. Jak już się sprzedawać, to na bogato.
— Pokazał mi nagrania z monitoringu miejskiego.
Nie miałam już siły. Przysięgam. Nie miałam siły.
Amado nie formułował swoich myśli w sposób konfrontacyjny. Był raczej wycofany. Nie zarzucał. Relacjonował. A ja czekałam.
— Garrido w przeszłości nawiązał już kontakt z kilkoma osobami, które życzyły mi śmierci. Za każdym razem robił to tak, żeby nie zostać odkrytym.
Przytoczył informacje, o których wiedziałam. Gdzieś w oddali zapaliła mi żaróweczka, do którego punktu to mogło zmierzać. Jednocześnie wręcz nie potrafiłam uwierzyć, że Amado wreszcie zaczął znowu używać własnego mózgu, zamiast korzystać z tego, co podpowiedział mu Haimar.
— W twoim przypadku, kręcił się w biały dzień przy bramie – oznajmił opanowanym głosem. – Chciał, żebym się o tym dowiedział.
— I do jakich wniosków w związku z tym doszedłeś jeszcze, Sherlocku? – popędziłam go kąśliwie. Amado przymknął na moment powieki, pokazując mi, że puścił tę uwagę mimo uszu.
— W twoim mieszkaniu były kamery bezpieczeństwa. Nagrywały wszystko do momentu, kiedy Alejandra je zdemontowała.
Moje serce waliło teraz jak oszalałe. Byłam pewna, że po tym, jak powędrowałam do szpitala, odłączono mnie od systemu ochrony. W końcu Amado nie chciał mnie znać. Mógł się również spodziewać tego, że po powrocie do mieszkania, w pierwszej kolejności sama pozbędę się drobnych, dyskretnych kamerek umieszczonych w każdym pomieszczeniu poza łazienką.
I w mniej upalny dzień zapewne właśnie od tej czynności bym zaczęła. Jednak gdy pot spływał ze mnie obfitym wodospadem, w pierwszej kolejności postanowiłam uzupełnić płyny, a w drugiej... No właśnie. Wtedy pojawił się u mnie inspektor hiszpańskiej policji.
— Obejrzałem twoją rozmowę z Garrido. Widziałem, co z nim zrobiłaś. – Amado pokiwał głową z uznaniem. – Świetny ruch.
Zaczerpnęłam potężny haust powietrza. Poczułam nieprzebraną ulgę. Amado zobaczył na własne oczy, że nie byłam w zmowie z żadnymi Hiszpanami. Potrzymał mnie troszeczkę w niepewności.
— Powiedziałaś też, że nigdy nie byłaś kretem. – Jego ostry głos przeciął naszą powoli tkaną nić porozumienia. – Chcę wiedzieć, co miałaś na myśli.
Rozłożyłam ręce tak szeroko, że chyba mogłabym objąć maskę tego wielkiego samochodu. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Czy lepsza była prawda, która narażała mnie na zemstę Haimara, czy miałam kłamać w twarz człowiekowi, którego kiedyś tak bardzo kochałam, mówiąc, że jednak go zdradziłam?
Patrzyłam, jak kąciki ust Amado zaczynały drżeć, a jego zmarszczki na czole i wokół powiek pogłębiły się. Oddychał szybciej z każdą upływającą sekundą, wpatrując się w moje oczy, które powoli napełniały się łzami. Pociągałam nosem z żalu, wciąż nie mogąc zdecydować, która opcja byłaby dla mnie lepsza.
— Ja mam ci się teraz tłumaczyć? Przecież próbowałam ci o tym powiedzieć. To ty nie chciałeś mnie słuchać – chlipnęłam w końcu.
Amado przykrył dłońmi usta. Teraz nie oddychał już wcale.
Kiedy stałam zanurzona do połowy w tym morzu intryg i niedopowiedzeń, zrobiło się za późno, żeby się wycofać. Musiałam w to brnąć. Aż po szyję.
— Nie zdradziłam cię, Ami. Nie mogłabym. Nigdy.
Chlipnęłam jeszcze głośniej. Pociągnęłam nosem z żalu. Objęłam się ramionami i zakołysałam na boki, zupełnie jakbym podświadomie chciała, żeby ktoś podszedł do mnie i mnie przytulił.
— Zapytaj sobie w szpitalu, kto odwiedził mnie jako pierwszy. Kto musiał mi się pochwalić tym, co sobie tak genialnie zaplanował. – Z trudem wyrzucałam z siebie wyrazy, blokując atakujący mnie wybuch szlochu.
Amado zmienił się w figurę woskową. Chyba nawet lekkie podmuchy wiatru nie były w stanie poruszyć jego włosami. Ten umysł, swego czasu przecież tak bystry, wreszcie znowu zaczynał samodzielnie pracować. Po tym, jak źrenice Amado powędrowały w górę, zgadywałam, że wreszcie się odwiesił i właśnie przetwarzał jakieś informacje.
— To prawda, że Tim był kontaktem DEA. Dowiedziałam się o tym. – Uderzyłam się dłonią w klatkę piersiową. – Dałam mu szansę, żeby przyznał ci się osobiście, zanim sama ci o tym opowiem. Zamierzałam zaproponować, żebyś podawał przez niego informacje, o których mógłbyś chcieć poinformować agentów. Nie zdążyliśmy tego zrobić...
Znów pominęłam ten drobny fakt, że mój brat miał nieco dalej idące plany. Ale nie mogłam zaogniać już tej sytuacji.
— Filmik, który widziałeś, jest przerobiony. Pokaż go swoim technikom. – Wypełniona żalem, odkrywałam kolejne karty.
Amado w tym momencie miał już łzy w oczach. Ale ja nie mogłam się zatrzymać. Potrzebowałam wypłukać z siebie te brudne kanały, które w ostatnich tygodniach zatruwały mój umysł. Wreszcie wbiłam ostatni gwóźdź w trumnę:
— Albo nawet nie musisz. Na koniec filmu Alex machnęła telefonem. Przez dwie sekundy możesz zobaczyć naszą starą lampę. Chodzisz tam przecież w gości. Musisz kojarzyć, że od dawna już jej nie mamy. Alex powiedziała, że jak mój brat następnym razem będzie kogoś pieprzyć na stole, to mógłby uderzyć się nią w głowę.
Ami bez słowa sięgnął do kieszeni kurtki po swój telefon. Musiał poszukać tego nieszczęsnego filmu. Normalnie funkcjonujący Amado od razu odnalazłby niepasujący szczegół, tym samym burząc Haimarowi jego misternie wyprodukowaną konstrukcję. Ale on na widok tej sceny cały się zagotował i nie dał rady obejrzeć tego nagrania do końca. Haimar za to stał z boku i z miłosnym oddaniem uzupełniał mu narracyjne luki. Resztę zrobiło naturalne ludzkie skąpstwo poznawcze. W tej trudnej sytuacji potrafiło się włączyć nawet komuś takiemu, jak Amado.
Ami schował telefon z powrotem, jak na autopilocie. Ugięły się pod nim nogi. Osunął się na maskę samochodu, instynktownie chwytając za klamkę, co uchroniło go przed upadkiem. Jego wzrok minął się z moją twarzą o dobre kilkanaście centymetrów.
Przycisnął dłoń do serca. Myślałam, że ma zawał. Podbiegłam do niego. Chwyciłam go za ramiona.
— Ami, oddychaj – wydałam szybko polecenie. – Możesz oddychać?
Przeniósł wzrok na mnie, jakby szukał pomocy. Płytkim, świszczącym wdechem wciągnął powietrze. Nie mógł się odezwać ani słowem. Jego mięśnie zrobiły się tak napięte, jakby były wykonane ze stali. Zrozumiałam, że to chyba atak paniki.
— Nazywaj w myśli wszystkie przedmioty, które widzisz. – Przypomniałam sobie metodę postępowania w takich sytuacjach. Widziałam, jak jego źrenice krążyły i przenosiły się z obiektu na obiekt. Posłuchał mnie.
Tkwiliśmy tak przez blisko dwie minuty, a ja zaczynałam się coraz bardziej niepokoić. Amado wyglądał jak obiekt poddawany egzorcyzmowi. Z jego organizmu musiała wydostawać się trucizna, którą Haimar mu w ostatnich miesiącach pieczołowicie podawał kropelka po kropelce.
Za wszelką cenę pragnęłam sprowadzić Ibaigurena na Ziemię. Wiedziona pierwotnym instynktem, który kazał zwierzętom przytulać się do siebie, gdy jedno z nich cierpiało, przywarłam ustami do jego ust. Oddychałam najspokojniej, jak mogłam. Poczułam w końcu ciepłe powietrze na mojej górnej wardze. Zaczynał oddychać razem ze mną.
— Nigdy nie będę mogła być z tobą po tym, jak się zachowałeś – wyszeptałam.
Po prostu bałam się, że drugim razem znowu ktoś mu nagada głupot na mój temat, a on znowu mi nie uwierzy. Już raz powiedział mi w twarz, że połamie mi ręce. Że odgryzie mi język. Że mnie zabije. Podniósł rękę tak, jakby chciał mnie uderzyć, a co najmniej planował nastraszyć mnie w taki sposób, pokazując, że naprawdę mógłby to zrobić, gdyby miał taką ochotę.
Ami skinął głową, kierując ją w dół, na nasze buty.
— Ale boję się, że nigdy też nie będę umiała przestać cię kochać – dodałam szczerze.
Dalej nie wiedziałam, co powinnam zrobić. W którą stronę powinnam pójść? Obracałam niecierpliwie w dłoni róg sukienki. Wreszcie, stało się. Uciekłam w znany sobie schemat powtarzania traum i rzuciłam te trzy sakramentalne słowa:
— Chodźmy do łóżka.
Akt VII: You're killing me again
Amado zapytał, czy mogłabym poprowadzić jego samochód. Sam przytulił się do drzwi od strony pasażera. Jego policzek zetknął się z szybą, a wzrok, wciąż lekko przesłonięty mgłą oszołomienia, wypatrywał jasnych punktów gdzieś daleko w ciemności.
Pospiesznie wysłałam do Tima wiadomość z informacją o tym, dokąd jechałam i w jakim celu, na co on mi odpisał poprzez emoji z dłonią na twarzy. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że postępowałam właściwie. W końcu seks na zgodę powinien przynieść zgodę, prawda? Proste.
Przećwiczyłam ten sposób już wiele razy z moim pierwszym chłopakiem i zawsze działało. Chociaż twierdziłam wówczas, że nie chciałam się męczyć w tak niepoważnym związku, jaki tworzyłam z Brianem, to chyba jednak byłam uzależniona od tej adrenaliny wywołanej niepewnością, i od endorfin, które pojawiały się wraz ze spełnieniem. Rzeczy, które wyprawialiśmy w klubowej ubikacji lub na skrzypiącym materacu w mojej starej klitce, nie miały nic wspólnego z aktem miłości i oddania. Raczej poprzez odpowiednio bolesny akt fizyczny pozbywaliśmy się palącej wściekłości na siebie nawzajem.
Ale Amado nie był wściekły. On był załamany.
I nie kłóciliśmy się. Podróżowaliśmy w grobowej ciszy.
Nigdy nie kierowałam tego rodzaju pojazdem. Amado bez zerkania na moje ruchy w paru słowach opowiedział mi o funkcjonalnościach systemu, a ja posłuchałam jego wskazówek i dość płynnie ruszyłam. Jechaliśmy do Red Roomu. Nie zamierzaliśmy ściągać na siebie uwagi ani w rezydencji, ani w żadnej z luksusowych kryjówek organizacji. Nie byłam też pewna, czy koniecznie chciałam widzieć Amado tak szybko u siebie w mieszkaniu. Postawiliśmy zatem na miejsce, które oboje znaliśmy i w którym czuliśmy się wystarczająco dobrze.
Jednak w miarę zbliżania się do celu, zaczynał mnie dręczyć jakiś nienazwany niepokój. Coraz bardziej żałowałam swojej pochopnej decyzji. Odtwarzałam w myśli scenę sprzed pałacu, żeby zrozumieć, co tam się dokładnie wydarzyło.
Kiedy zobaczyłam, że Amado był o krok od utraty przytomności, po prostu rzuciłam mu się na ratunek. Tak samo zareagowałabym widząc człowieka topiącego się w morzu. Nie zastanawiałabym się. Skoczyłabym między fale, żeby go wyciągnąć. Choćbym nie znała tego człowieka. Choćbym nienawidziła go. Choćby to był Haimar.
No dobrze. Nie zapędzajmy się.
Wysiedliśmy z samochodu i powlekliśmy się na drugie piętro zabytkową windą z żeliwnymi zdobieniami. To właśnie w tym miejscu wylądowałam u Amado w ramionach po raz pierwszy.
Tamtej nocy wszystko układało się nie tak. Znajomi z klasy urządzili sobie moim kosztem głupią zabawę. Zostałam oskarżona o kradzież ubrań. Myślałam, że zgubiłam portfel z dokumentami. Jechałam z wyjątkowo nieprzyjemnym taksówkarzem. Zawaliłam zadania, które Amado kazał mi wykonać. Przyjechałam z ogromnym spóźnieniem. Byłam solidnie wystraszona tym, co miało mnie czekać za zamkniętymi drzwiami w towarzystwie braci Ibaiguren Betancur.
Amado bez problemu dostrzegł, w jakim znalazłam się nastroju. Zaczekał, aż się wypłaczę w jego białą, drogą koszulę. Pożartował. Pomógł mi się wyciszyć.
Oddał mi mój portfel.
W tamtej chwili nabrałam do niego niesamowitego zaufania.
Teraz staliśmy bez słowa przy przeciwległych ścianach, patrząc sobie najwyżej wzajemnie na buty. Chociaż zamierzaliśmy się pieprzyć, ciągle nie byliśmy w stanie spojrzeć sobie w oczy. Zwróciłam uwagę, że Amado przyszedł na eleganckie urodziny Alex w vansach i szarych jeansach slim fit. Nie szedł tam pokazywać się i rozmawiać o biznesie, tylko po to, żeby jak najszybciej mnie odnaleźć i ostrzec. Pewnie założył pierwsze rzeczy, które mu wpadły w ręce.
— Chcesz się do mnie przytulić? – zapytał, choć po niepewnym, cichym głosie zgadywałam, że domyślał się mojej odpowiedzi.
— Nie. Chcę wysiąść. – Obróciłam się do niego ramieniem i skierowałam twarz w stronę żelaznych drzwi, które zaraz powinny się łaskawie otworzyć.
Amado odnalazł w kieszeni klucz i już po chwili przekręcał go w zamku do mieszkania.
— Wiesz o tym, że nie musimy tego robić – powiedział.
Usłyszałam w jego tonie pewną nutkę niezadowolenia. Pewnie już się nastawił psychicznie, że jednak to zrobimy.
— Wiem. Ale ja chcę – skłamałam.
Myślałam, że koniec końców, tak będzie dobrze. Miałam nadzieję, że, że... Nie wiem. Że może jakoś magicznie udałoby nam się naprawić naszą relację.
— Weźmiemy razem prysznic? – zaproponował, gdy już weszliśmy do środka.
Postanowił zaryzykować tym, że zanim zdążyłby obrócić mnie do siebie plecami, mogłabym go zobaczyć przez ułamek sekundy nago. Bez osłony kołdry, szlafroka czy chociażby piany w wannie.
Byłam o krok od wyrażenia zgody na jego propozycję, gdy nagle dotarło do mnie, że ja chyba też bałam się tej nagości. Na myśl o naszych ciałach przywierających do siebie całą powierzchnią, przeszył mnie lodowaty dreszcz. Przecież jeszcze godzinę temu sparaliżowało mnie samo dotknięcie przez niego moich włosów...
Amado pokręcił bez słowa głową i zamknął się w jednej z łazienek. Ja weszłam do drugiej. W jednej z głębokich szuflad z mahoniowego drewna znalazłam opakowanie wegańskiego mydełka w płynie. Zupełnie, jakby czekało na mój powrót w to miejsce.
Docierało do mnie coraz wyraźniej – byłam spanikowana i potrzebowałam czegoś na odwagę. Kokaina zawsze doskonale usuwała wszystkie moje opory i zabierała skotłowane czarne chmury wątpliwości. – Ciekawe, czy dalej ją trzymają w gabinecie? – łamałam się.
Szybko odświeżyłam się pod kranem, po czym wyskoczyłam w samej bieliźnie oraz w obowiązkowej opasce z kokardką na korytarz. Nieoczekiwanie Amado zagrodził mi drogę.
— Nawet o tym nie myśl.
Stanął przede mną w miękkim, białym, cieplutkim szlafroku i w kąpielowych klapkach. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Nie zdążył wysuszyć włosów. Woda kapała dużymi kroplami na drewniane deski. Nawet nie taksował wzrokiem mojego roznegliżowanego ciała. Zmartwiony, próbował jedynie wyczytać jakieś wskazówki z mojej twarzy. Znajdował w niej kompletny brak skruchy. Zupełnie, jakbym to nie ja dreptała po zapasy do gabinetu. Uznałam bowiem, że najlepiej będzie udawać, że w ogóle tam nie szłam.
— O czym mam nie myśleć? – spytałam słodko.
Zaczęłam się do niego zbliżać, na przekór obezwładniającemu uczuciu, że staliśmy się tymi samymi biegunami magnesu, które z całych sił się odpychały.
Udało mi się. Zanim zdążył mnie zasypać stosem niewygodnych pytań, już zarzuciłam ramię na jego bark, przymknęłam oczy i przysunęłam swoje wargi do jego ust. – To będzie tylko prosty pocałunek. Dalej już pójdzie łatwiej. Dasz radę, Toni – motywowałam się w myśli.
Amado zareagował. Pozwolił się pocałować i objął mnie w talii delikatnym uściskiem. Nasze języki niespiesznie się badały. Kiedyś znajdowałabym w tym niekończącą się przyjemność. Teraz wdychałam dobrze znany zapach perfum znajdujący się tak blisko mnie, i zamiast zatracać się w nim, przez jego obecność podskórnie wyczuwałam zagrożenie.
— Zaniosę cię do łóżka, cariña. – Amado wyszeptał mi do ucha. Wydawał się podniecony.
A więc niech tak będzie. Niech zadowoli się moim ciałem – myślałam. – Może jak się zajmie sobą, to nie zauważy mojego napięcia. Przecież on musi tego strasznie chcieć.
I chciał tego. Ułożył mnie na cudownej pościeli. Położył się na mnie. Zaczął obcałowywać moje policzki, czoło, podbródek, szyję.
— Moja najpiękniejsza, tak bardzo cię kocham – wymruczał, opuszczając jedno z ramiączek stanika. Jego mokre włosy pozostawiały zimny ślad na mojej skórze.
Leżałam jak sparaliżowana. Powietrze nie opuszczało moich płuc.
— Powiedz mi, Toni. Chciałabyś mi sprawić trochę bólu? – Pocałował miękko moje usta. – Mogę ci podpowiedzieć, co mogłabyś zrobić.
Dłonią sięgnął do mojego uda i brzucha, próbując rozmasowywać moje mięśnie zbite ze stresu. Widziałam, że się nakręcał. Zupełnie, jakby autodestrukcję wynikającą z zażywania narkotyków zamienił na jakąś inną.
To nie jest tak, że nigdy nie się bawiliśmy w ten sposób. Ale to było łagodne. Raczej perwersyjne, niż bolesne. Z prawdziwym cierpieniem nie miało to nic wspólnego.
— Nie, Ami. Nie potrafiłabym ci zrobić krzywdy – wyszeptałam ledwie słyszalnie przez swoje zaciśnięte gardło.
Chociaż chyba właśnie robiłam ją nam obojgu. Ten seks nie powinien mieć miejsca i oboje o tym wiedzieliśmy.
Pogrążona w swoich mrocznych myślach, nie zauważyłam, jak Amado zbliżył dłoń do mojego przedramienia, a następnie go dotknął. Przed oczami stanęła mi sytuacja, gdy zwijałam się z bólu na korytarzu, a Amado mówił, że zabije mnie, gdy mnie jeszcze raz zobaczy. Automatycznie syknęłam obronnie, zabierając rękę.
To był koniec.
Amado zsunął się ze mnie. Obrócił się na plecy. Przykrył twarz dłońmi w geście cichej rozpaczy. Nie płakał. Miał blokadę. Podniosłam się i usiadłam koło niego po turecku. Pewnie powinnam coś powiedzieć, wytłumaczyć, ale brakowało mi słów. Sama nie wiedziałam, co myślałam. Byłam oszołomiona. Przestraszona tym, że próbowaliśmy się do siebie zbliżyć.
Gdy czułam go tak blisko, pod zamkniętymi powiekami widziałam jego wściekłość, którą wyładowywał na mnie, leżącej na podłodze. Znów miałam przygryziony język i krew w ustach. Haimar przewidział to doskonale. Nie będę w stanie pozwolić Amado na ponowne zbliżenie się do mnie. Nie umiałam przestać się go bać.
Amado przebił wreszcie ten ciągnący się, babrzący wrzód naszej relacji.
— Straciłem cię, Toni. Na zawsze – powiedział. Jego głos był przytłumiony. Wciąż dociskał dłonie do całej twarzy. – Kiedy zaglądam w twoje oczy z bliska, widzę strach. Twoje ciało traktuje mnie jak wroga.
Miałam wrażenie, że unosiłam się w powietrzu. Byłam duchem, który obserwował Amado z dystansu. Pogłębiający się między nami dystans robił się nie do przeskoczenia. Ile jeszcze łączyło mnie z tym człowiekiem?
— Jednak nie wiem, czy cię kocham – wyznałam.
To zdanie zawierało w sobie całość moich przemyśleń, lęków i wątpliwości.
Robiłam źle. Bardzo źle.
Wszystko.
Amado wybuchnął głośnym szlochem. Jego tama blokująca emocje nie wytrzymała i puściła. Podobno to mężczyźni nie umieli sobie radzić z kobiecymi łzami i na ich widok głupieli. W moim przypadku zadziałał odwrotny mechanizm. Było mi go żal. Chciałam powiedzieć, że wszystko się ułoży. Ale wiedziałam, że nic się miało nie ułożyć. Na pewno nie tak, jak oczekiwał.
Dotknęłam dłonią jego gwałtownie wznoszącego się i opadającego torsu.
— Zabieraj tę rękę – warknął przez łzy. – Nie dotykaj mnie. Nigdy.
Zerwał się z łóżka i ruszył boso w stronę korytarza. W pierwszej chwili pomyślałam, że poszedł do łazienki, ale coś mnie tknęło i na wszelki wypadek podbiegłam za nim. Gdy zobaczyłam, że skierował się do gabinetu, przyspieszyłam, wyprzedziłam go jednym susem, zapominając o bólu w kolanie, i zastawiłam ramionami drzwi wejściowe.
— Nawet o tym nie myśl – powiedziałam groźnie.
Stanął przede mną jak bezwolna kukiełka. Nie zaprotestował. Nie próbował mnie odepchnąć stamtąd. Sam nie wiedział, po co to robił. To było silniejsze od niego. Problem oznaczał automatyczne sięgnięcie po narkotyki. Pociągnął nosem i przetarł twarz rękawem od szlafroka.
— Jest już po północy. Pięćdziesiąty piąty dzień, prawda? – spytałam już łagodniej.
Pamiętałam. Liczyłam te dni razem z tobą, Ami.
Bałam się, że tracąc mnie, tracił też motywację do zmiany. A tego naprawdę nie chciałam. Najbardziej na świecie. Pewnie nigdy bym nie założyła tego jego cholernego pierścionka, gdybym tak się nie wzruszyła tym, że jednak poszedł na terapię i na odwyk. Dla mnie.
— Mam zadzwonić do Miki? Odbierze cię stąd.
— Nie dzwoń. Nie mów mu o tym. Będzie się niepotrzebnie martwił – wymamrotał zrezygnowanym głosem.
Moim zdaniem, dość potrzebnie.
— Ja też się o ciebie martwię, Amado. Naprawdę. Zawsze będę – powiedziałam z tak mocnym przekonaniem, że chyba uwierzył. A przynajmniej nie miał siły, żeby się o to ze mną pokłócić.
Wzięłam go ostrożnie pod ramię. O dziwo, poddał się mojej woli.
— Chodź. Wysuszę ci te włosy. W nocy jest chłodno na dworze. Mógłbyś się przeziębić.
Poprowadziłam go krok po kroku do łazienki. Uruchomiłam falę ciepłego powietrza i skierowałam na głowę Amado, a jego śliczne, pachnące migdałami włosy rozwiały się we wszystkie strony. Wyglądał tak zabawnie. Uśmiechnęłam się do jego lustrzanego odbicia. On nie mógł tego zauważyć, bo ciemnoczekoladowe nitki zasłaniały mu pole widzenia.
Przez moment czułam się tak, jak w chwilach naszego szczęścia. Jednak wiedziałam, że już za parę minut on pomoże mi zaciągnąć zamek na plecach przy mojej koronkowej sukience, a potem wyjdziemy z tego mieszkania osobno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro