Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.1. "Coin Operated Boy"

Ta piosenka to był hit w moim akademiku!

Ilość wyrazów: 6461

⛔: morderstwo, handel ludźmi, porwania, okropne intrygi, Dora z ojcem, przemoc na tle seksualnym

Na początku jest trochę polityki, no ale to się nie dzieje w oderwaniu od wszystkiego.

Akt I: Cesar

Cesar Garrido w pośpiechu złapał burrito z kurczakiem z przydrożnej budki i załadował się do swojego wysłużonego szarego seata. Rozmowa z Antonią Williams srodze go rozczarowała.

Do tej pory polityka kontaktowania się ze wszystkimi, którzy powinni pałać żądzą zemsty na Ibaigurenach, przynosiła efekt, a jedynym wyjątkiem okazała się Mercedes Rodriguez. Cesar brał pod uwagę odmowę akurat z jej strony. Była żona Amado miała zbyt wiele do stracenia. Współpracując z policją, odkryłaby w ten sposób własne sekrety i kontakty.

Ale Antonia? Studiowała dziennikarstwo. Powinna się zainteresować udziałem w tak poważnej akcji. W dodatku mając zagwarantowane bezpieczeństwo. Wciąż za dużo wątków mu w tym wszystkim nie pasowało. Dlatego postanowił, że weźmie się za to inaczej. Zanim Olivier Neville wygra wybory, zostanie zaprzysiężony na prezydenta i będzie mógł przejść do realizowania własnej polityki jako głowa państwa, Cesar zamierzał swoją akcję już zakończyć.

Rozpoczynamy operację Kartel z Bogoty – wklepał z trudnością wiadomość w klawiaturę telefonu tą ręką, którą trzymał burrito. Drugą kierował. Po chwili krótka notatka znalazła się na policyjnym serwerze.

Wszyscy funkcjonariusze wiedzieli, co ona oznaczała. Koniec z używanymi oplami i škodami. Nadszedł czas na zainwestowanie pieniędzy hiszpańskiego podatnika w bentleye, maserati i we wszystko inne, co cieszyło się uznaniem w gangsterskich dzielnicach. Całość miała zostać zwrócona do rządowego budżetu z gigantyczną nawiązką w momencie, gdy... 

No cóż. 

Gdy policjanci rozprowadzą po świecie olbrzymią partię kokainy.

Otrzymali na takie działanie zgodę od hiszpańskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdyż taką opinię wydał rządowy ekspert, Thomas Aragonés. Prywatnie – wróg Amado Ibaigurena. 

Inspektor zdołał dowiedzieć się, że Aragonés dwadzieścia lat temu wyleciał ze studiów, a potem jego dobrze ustawiona rodzina musiała go przez dłuższy czas ukrywać z powodu składania fałszywych zeznań, które obciążały Ibaigurena w sprawie śmierci ich wspólnego przyjaciela.

Garrido nie interesował się dawno zakończoną sprawą. Dla niego najważniejszy był fakt, że Thomas Aragonés stracił kiedyś honor, przyjaciela oraz pięć lat ze swojej młodości. A teraz z jego ust toczyła się piana i dyszał żądzą paskudnej zemsty. Inspektor hiszpańskiej policji zamierzał mu ułatwić jej przeprowadzenie. Musieli się dogadać i działać we dwóch.

Cesar Garrido nie zawracał sobie głowy organizowaniem plantacji i budową laboratoriów. Gdyby chciał zaczynać od zera i zabierać terytorium kawałek po kawałku, jak oryginalnie planował, zajęłoby mu to za dużo czasu. Musiałby też, w nieunikniony sposób, poświęcić ludzi. 

Skoro przez długi język Mercedes wszyscy już dawno dowiedzieli się, że na miejscu pojawiła się hiszpańska policja, która teoretycznie polowała na Ibaigurenów, a siłą rzeczy musiała zamieszać też swoją obecnością na sąsiednich podwórkach, inspektor uznał, że wykorzysta to dla własnej korzyści. Niech wszyscy wiedzą wprost, z kim handlują. Planował dogadać się z meksykańskimi pośrednikami. Powinno być im wszystko jedno, czyj towar przerzucali do USA.

A skąd policja miała brać kokainę? Oczywiście, rekwirowała ją.

Amado ograniczył w tym trudnym okresie krajową produkcję do minimum. Zupełnie, jakby przygotowywał jedynie paczuszki dla służb porządkowych, które otrzymały zgodę na przeprowadzanie zorganizowanej akcji antynarkotykowej na terytorium Kolumbii. Jego główne siły koncentrowały się w tym momencie u sojuszników z syndykatu w Peru, Ekwadorze oraz w Boliwii. To właśnie tam Garrido postanowił uderzyć po otrzymaniu wymaganych pozwoleń od władz lokalnych.

Do nawiązania kontaktów, bez zwracania na siebie uwagi, wykorzystywał agenturę hiszpańską umiejscowioną w tych krajach. Musiał wejść również we współpracę z CIA, za pośrednictwem DEA, ponieważ trzeba było postraszyć prezydentów mniejszych państw Ameryki Łacińskiej, którzy bali się karteli i zazwyczaj uginali się pod ich presją. Zostali oni poinformowani, że otrzymają embargo ze strony swojego głównego partnera ekonomicznego, jeśli w dalszym ciągu będą wspierać kolumbijskie kartele.

Kolejne tygodnie Garrido spędził na przygotowywaniu akcji, jak również na urządzaniu swojego nowego domu w Bogocie. Wiedział, że willa powinna prezentować się tak, żeby budzić respekt wszystkich liczących się meksykańskich dystrybutorów narkotyków, których zamierzał podkraść Ibaigurenom. Do Medellin przyleciał tylko na parę godzin, na spotkanie twarzą w twarz z Elisą Corbalan. 

Kobieta niemal nie poznała go we wzorzystym garniturze i wypolerowanych butach, które kosztowały go kilka tysięcy dolarów, wyciągniętych z podziurawionego budżetu Hiszpanii.

Po zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia w mieszkaniu operacyjnym, Cesar z ulgą zdjął pstrokaty krawat i poszedł szukać wybawienia w lodówce. Odnalazł w niej tanie piwa z supermarketu, które pijał do tej pory bez zastanowienia. Skrzywił się. Podniebienie bardzo szybko przyzwyczaiło mu się do wyszukanych trunków, którymi zaczął częstować się już w Bogocie. 

Mieszkanie operacyjne w Medellin wydawało mu się teraz brzydkie i małe. Zastanawiał się, jak mógł spędzić tyle miesięcy w czymś tak odrapanym. Elisa, która nie ruszała się ze stolicy stanu Antioquia i nie wchodziła w żadną nową rolę, wzruszyła ramionami, mówiąc, że mieszkanie było w porządku. Wyglądało jej okiem na nieco gorszy standard niż apartament, w którym udawała malarkę, ale nie różniło się znacząco od warunków, w których oboje mieszkali w Hiszpanii i opłacali w nich czynsze z policyjnych pensji.

— Amado się leczy – podzieliła się nowiną ze swojego zakresu obowiązków. – Mika jest w końcu przeszczęśliwy.

Cesar zwrócił uwagę na jej mimikę twarzy. Oczy jego współpracownicy zabłyszczały, cera momentalnie rozświetliła się, a subtelny uśmiech nie dał się zablokować mimo poruszenia przez nią poważnego tematu. Tak wyglądała zakochana kobieta. Doświadczony oficer policji nie miał najmniejszych wątpliwości. Postanowił jednak zachować tę uwagę dla siebie.

— On się leczy – powtórzył dla pewności. 

Wreszcie puzzle zaczęły mu wskakiwać na właściwe miejsca. Podszedł do kanapy, usiadł przed laptopem, uniósł jego ekran i wpisał hasło.  

— Dziewczyna w tym samym czasie nie chce się na nim zemścić ani choćby zrobić czegoś dobrego dla swojego kraju – myślał na głos.

Wyszukał na serwerze plik, w którym dokonywał aktualizacji pozycji swojej grupy. Musiał bardzo pilnie poprzesuwać w nim kilka prostokątów.

— Nie wierzę w to, że ta miłość to już przeszłość – orzekł.

— No i co zamierzasz z tym zrobić? – Elisa odruchowo objęła swoje ciało ramionami. Diagnozy Cesara zawsze były trafne. Zastanawiała się, czy Mika też wciąż nie mógł zapomnieć o tej małej. Znowu poczuła ukłucie zazdrości. – Teraz nie będzie nam tak łatwo ją usunąć. Przechytrzyła cię nastolatka, która ledwie ruszała się z nogą w gipsie aż pod biodro. – Złośliwie wbiła szpilkę swojemu nieomylnemu szefowi. – Pamiętasz?

Cesar zmarszczył brwi i uniósł dłoń, co miało oznaczać, że wystarczyło już tej soli na otwartą ranę. W jego przekonaniu to, co zrobiła Toni, nie kończyło gry, a jedynie rzucało mu wyzwanie. Właśnie myślał, jak temu wyzwaniu sprostać, by wyjść z ich konfrontacji zwycięsko. Jednak tak długo, jak rozgrywka pozostawała otwarta, mężczyzna czuł się głęboko poirytowany, że poprzednie rozdanie należało nie do inspektora policji z wieloletnim stażem zawodowym, a do mało doświadczonej nastolatki z nogą w gipsie.

Elisa poszła do lodówki po piwo. Luksus u Ibaigurenów smakował rewelacyjnie, ale na co dzień nie było jej dane go próbować. Wszystkie znaczące kwoty za spotkania, które otrzymywała od Miki, uczciwie zapisywała w notatniku przychodów i rozchodów dla swojej centrali. Żadne postępowanie antykorupcyjne nie wykryłoby choć jednego zdefraudowanego przez nią peso. Prywatnie wciąż musiała zadowalać się tanimi przekąskami.

— Zobaczymy, kto tu kogo zaraz przechytrzy – mruknął Garrido sprzed komputera.

— Przypominam, że to nie jest jakaś tam zwykła dziewczynka z ulicy. Parę ważnych osób zdążyło się dowiedzieć, że za nią chodziłeś. – Elisa otworzyła kapsel i szybko upiła pianę wylewającą się z butelki. – Wiesz, to jednak nie jest nasz teren. Jak nas złapią za rękę, przestaniemy być tu mile widziani.

— A teraz przygotuj się na kolejny z moich genialnych planów. – Cesar obrócił się do niej i zamachał palcami przed jej twarzą, jakby rzucał zaklęcie. – Dowie się jeszcze więcej osób. Wykorzystamy broń Amado przeciwko jemu samemu.

— To znaczy? – Elisa ciągnęła go za język.

— Wiesz o tym, w jaki sposób Amado i Mika poznali Neville'a? – podpowiedział Cesar. – I jak do tego doszło, że są teraz takimi bliskimi znajomymi?

Ibaigurenowie i Neville przeżyli razem niejedno ostre seksparty w czasach, gdy żaden z nich nie zajmował jeszcze tak wysokiej pozycji, jak dziś.

Elisa pokiwała głową.

— Wiesz też o tym, kto uczynił z Antonii gwiazdę porno? – Cesar przypomniał o filmiku nagranym przez obecnego kandydata na urząd prezydenta podczas ubiegłorocznego przyjęcia urodzinowego Amado. 

Elisa zaczęła znów powoli kiwać głową, łącząc fakty oraz oceniając w myśli wynikające z nich możliwości.

— To banalnie proste – beztrosko podsumował Cesar Garrido. – Wystawimy ją temu zboczeńcowi.

Akt II: Żetony

Pięćdziesiąty dzień w trzeźwości – zapisał Amado w swoim notatniku. Przyjrzał się tej liczbie zanotowanej na kartce pod datą dwunastego kwietnia i postanowił ją jakoś wyróżnić. Sięgnął do szuflady biurka po pióro z bordowym atramentem, żeby otoczyć pięćdziesiątkę potrójnie pogrubionym okręgiem. 

Uśmiechnął się triumfująco. Wiedział, że za kilka godzin otrzyma podczas sesji biały żeton z zieloną obramówką, a w jego środku znajdzie się wywalczona liczba. Następnie przyjdzie do domu i wrzuci go do szuflady, w której kolekcjonował znaczki otrzymane na wszystkich dotychczasowych odwykach.

Pięćdziesiątka miała być dopiero trzecią w jego kolekcji. Setka wywalczona kilka lat temu wciąż migała jak nieosiągalny punkt gdzieś daleko na horyzoncie, niczym latarnia morska dla biegnącego plażą, który zapadał się każdym swoim ciężkim krokiem w miałkim, parzącym podeszwy stóp piasku.

W takich okolicznościach przyrody, informacja o utracie towaru o łącznej wartości dwóch miliardów dolarów spadła na Amado bardzo niespodziewanie.

Wspólnicy z Ekwadoru, Peru oraz Boliwii toczyli właśnie w rozmowach telefonicznych obfitą pianę, której mógłby pozazdrościć im najznamienitszy kwiat czeskiego browarnictwa. Ibaiguren próbował zyskać na czasie, lawirując słowami, lecz nie wiedział za bardzo, co konkretnie mógłby obiecać swoim dostawcom. Każdy z nich miał świadomość, że hiszpańska policja w regionie to był wyłącznie problem Ibaigurenów i nikogo innego. 

Potężni baroni z krajów ościennych nie zamierzali tracić z tego tytułu ludzi, laboratoriów, a przede wszystkim – własnych pieniędzy. Domagali się natychmiastowego zwołania posiedzenia syndykatu przez Amado, a także oczekiwali od niego, że poda jasne propozycje zaplanowanych działań, a następnie dotrzyma terminów ich wykonania.

Uciekający czas i coraz trudniejsza sytuacja zewnętrzna zmusiły Kolumbijczyka baskijskiego pochodzenia do sięgnięcia po ten najbardziej drastyczny spośród dostępnych mu środków.

Zadzwonił do Oliviera Neville'a. Gorąca kampania prezydencka znajdowała się na ostatniej prostej, więc to był idealny czas, by przekazać mu szczodrą dotację oraz odświeżyć tę wygasającą, lekko nadszarpniętą znajomość.

Wcześniej jednak, chcąc nie chcąc, Amado Ibaiguren musiał odbyć kolejną sesję w ramach terapii grupowej.

***

Informacje o przechwyceniu olbrzymiej ilości kokainy huczały w mediach, więc pozostali członkowie warsztatów radzenia sobie z emocjami zajęli strategicznie miejsca z dala od Amado, na wypadek, gdyby coś go striggerowało i jednak sobie z tymi emocjami nie poradził.

Psycholożka zauważyła, że mimo ważnego powodu do świętowania w postaci pięćdziesiątego dnia w trzeźwości, mężczyzna nie uśmiechał się. Ta ponura, pociągła twarz była jakby zaklęta w kamieniu.

— Amado, widzę że dręczy cię dzisiaj jakiś problem. – Anita odezwała się swoim tradycyjnie radosnym, zachęcającym głosem. – Opowiedz nam o nim.

Ludzie najczęściej podejmowali tę najbardziej desperacką walkę o własne życie, gdy w sposób ostateczny utracili kontakt z najbliższymi. Po latach wytrzymywania upokorzeń, przyjmowania oczywistych wymówek, bronienia toksycznych zachowań, po kilogramach obustronnych gróźb, po wielokrotnym pakowaniu toreb, po odejściach i powrotach, rodzina wreszcie odwracała się i zostawiała człowieka samego.

A on leżał tak nisko, że łopatkami dotykał sufitu piekła. Mógł się wtedy poddać raz na zawsze. Osunąć się w rozpaloną nicość. Bez szansy na ponowne ujrzenie chmur. Na poczucie na swej skórze deszczu. Na ogrzanie przemokniętych ubrań przez słońce. Ale mógł swoim ostatnim procentem sił, tym nieludzkim zrywem płynącym z samej z podświadomości, spróbować poderwać się do finałowej walki.

Amado westchnął i poprawił swoją pozycję na krześle. W tym trudnym momencie zagłębił się w introspekcji. Domyślał się, że utracił Toni już bezpowrotnie. Umykała mu kontrola nad siecią powiązań biznesowych.

Ale chwilę później przypomniał sobie uśmiechniętą twarz swojego brata. Amado zauważył, że na jego widok w salonie Mika przestał się czaić, oczekując na ujrzenie go pogrążonego w narkotykowym pół-letargu. Zaczął chodzić przy nim żwawo, śmiałym krokiem. Wreszcie po raz pierwszy od dawna Amado i Mika poszli wspólnie pograć w piłkę. Bawili się przy tym tak beztrosko, jakby znów byli w szkole.

Mika miał w sobie ogromną cierpliwość i dużo braterskiej miłości. Zachowanie Amado raniło go latami. Im bardziej Ami wychodził na prostą, tym dokładniej teraz to dostrzegał. I wypełniał go coraz większy wstyd. Wiedział, że nigdy nie będzie w stanie wynagrodzić swojemu bratu wszystkich zmarnowanych lat. Nie dałby rady magicznie cofnąć szczodrze fundowanych mu do tej pory traum. Ale mógł przestać go krzywdzić. Mógł zdjąć mu z głowy konieczność wiecznego zamartwiania się. Ten przymus ciągłego myślenia za nich obu.

Po dłuższej przerwie Amado odpowiedział na zadanie pytanie:

— Konkurencja przechwyciła plany naszego projektu i zamierza je wdrożyć samodzielnie. Partnerzy biznesowi są poirytowani.

Public relations nie było obcą mu dziedziną. 

W przeciwieństwie do próby nazwania i zaprzyjaźnienia się ze swoimi uczuciami. Tutaj wciąż musiał się jeszcze wiele nauczyć.

Akt III: Olivier Neville

Nadszedł wieczór. Amado znalazł się w rezydencji pełnej przepychu i smaku, wśród złota, marmurów, potężnych wazonów z kwiatami. Old money zdawało się krzyczeć z każdego elementu dekoracyjnego domu Oliviera Neville'a i jego rodziny. Choć finanse kandydata na prezydenta Kolumbii podupadły po osłabieniu się greckiej gospodarki, gdzie jego firma prowadziła interesy stoczniowe, pozycja społeczna księcia miała się świetnie jak nigdy dotąd. Ułatwiło to Neville'owi pozyskiwanie alternatywnych źródeł dochodu.

Swój biznes stawiał na nogi dzięki byciu dyżurnym lobbystą i pomocnikiem organizacji Ibaiguren Betancur. Wydatki bieżące, które nigdy nie schodziły poniżej najwyższego poziomu luksusu, załatwiał poprzez handel wyselekcjonowanym i specjalnie przygotowywanym przez swój system treningowy żywym towarem. W ten sposób do jego przyjaciół należeli i arabscy szejkowie, i zdegenerowani europejscy arystokraci, i kongresmeni ze Stanów Zjednoczonych, i grono obrzydliwie bogatych kacyków z państw afrykańskich.

Lokaj zaprosił Amado do środka. W holu już czekał na niego przystojny, opalony blondyn w średnim wieku. Miał na sobie białe spodnie oraz granatową marynarkę z wełny z wikunii andyjskiej, która musiała kosztować co najmniej dwadzieścia tysięcy dolarów.

— Witaj, przyjacielu. – Olivier Neville podszedł do Amado, by uścisnąć jego dłoń, a następnie poklepać go po plecach. – Niepokojące wiadomości od samego rana, prawda?

— Niestety. – Amado nawet nie ukrywał celu swojego przybycia.

— Zacząłem planować, co mogę zrobić jeszcze przed wyborami, żeby kolejny taki incydent już nie miał miejsca – uspokoił go Neville. – Chodźmy do gabinetu. Porozmawiamy o szczegółach.

W tym momencie w drzwiach prowadzących do holu z innej części domu stanęła blondynka średniego wzrostu, z pucołowatymi policzkami. Na widok dwóch mężczyzn zamarła w drzwiach. Utkwiła przerażony wzrok w Amado i wyglądała tak, jakby chciała cofnąć się do miejsca, z którego przyszła, lecz nogi wbite w posadzkę z jasnego marmuru odmawiały jej posłuszeństwa. Isadora Neville pomyślała, że właśnie oto zapadła się w bagno. I nie była w swym stwierdzeniu daleka od prawdy.

— Wiesz, co grozi za przeszkadzanie mi, kiedy rozmawiam o interesach – warknął jej ojciec. – Wracaj do siebie i czekaj na karę.

Amado rzucił dziewczynie zaniepokojone spojrzenie. Wyglądało to tak, że przyglądała mu się z większą obawą niż swojemu zwyrodniałemu ojcu. Przypuszczał, że to jego Truskaweczka naopowiadała przyjaciółce jakichś nieprawdziwych okropieństw na jego temat. Uporczywie poszukiwał w spanikowanych oczach Dory opinii pochodzącej bezpośrednio od Toni.

— Tak, ojcze – odpowiedziała Dora ledwo słyszalnym głosem i odwróciła się na palcach, znikając wśród korytarzowych serpentyn.

Mężczyźni skierowali się w stronę drzwi prowadzących do przeciwległego skrzydła rezydencji.

— Ona chyba tylko chciała przejść – mruknął Amado, wciąż czując dyskomfort po tym nieoczekiwanym spotkaniu z dziewczyną. – To jest środek budynku, a nie twój gabinet. Nie zrobiła tego celowo.

— Przyda jej się trochę treningu przed przyjęciem, które organizuję – wyjaśnił Neville. – Już zaczynała się powoli zapominać. Będziesz chciał później popatrzeć? – Zaoferował możliwość wzięcia udziału w wykonywaniu kary, w charakterze widza.

Amado zmrużył oczy i pokręcił przecząco głową. Do tej pory starał się ignorować zwyczaje panujące w tej rezydencji, ale teraz nie mógł się powstrzymać, gdyż patrząc na Dorę, widział w niej Toni. Chciał jak najszybciej wejść już do pokoju i skierować rozmowę na inne tematy. Jak na złość, urządzony z rokokowym przepychem korytarz okazał się bardzo długi.

— Ta twoja su od początku ma na nią taki destrukcyjny wpływ – narzekał Neville. – Ale to się jeszcze wszystko zmieni.

Uchylił drzwi do gabinetu, przepuścił swojego gościa i poczęstował go cygarem z ozdobnego pudełeczka, które czekało na biurku na ważnych odwiedzających. Mężczyźni usiedli na skórzanej sofie w kolorze złotego brązu. Amado poczuł w środku nieprzyjemne kopnięcie prądu, gdy jego Truskaweczka została określona mianem suki przez człowieka, który nie powinien mieć prawa do wypowiadania się na jej temat. Gestem podziękował za cygaro i za propozycję podania mu któregoś ze specjalnych trunków z barku. Wytłumaczył się zażywaniem leków. Poprosił o szklankę wody.

— Słyszałem, że nieposłuszeństwo nie skończyło się dla niej za dobrze – zagaił Neville.

Tematy dotyczące karania suk wydawały mu się znacznie ciekawsze od polityki, na której przesyt zaczął ostatnio cierpieć. Liczył, że Amado pokaże mu kawałek ze swojej dawnej świetności i da się wciągnąć w rozmowę o szczegółach technicznych.

— Spadła ze schodów. Potworny wypadek – odpowiedział jednak Ibaiguren beznamiętnie.

Wszyscy sądzili, że to on ją pobił i złamał jej nogę. On nie wyprowadzał nikogo z tego błędu. Uznał, że i tak nie było sensu.

— A jej brat został wypisany ze szpitala chyba dopiero kilka dni temu, o ile kojarzę? – Neville uśmiechnął się pod nosem na dźwięk słowa wypadek.

— Spadł z jeszcze wyższych schodów. – Amado odwzajemnił uśmiech, a następnie sięgnął po wodę, by przepłukać spierzchnięte usta.

— Rozumiem. – Neville roześmiał się na głos. 

Lubił ten mrok, w którym jego przyjaciel obracał się na co dzień. Książę europejskiego pochodzenia był absolutnie zafascynowany tym, że organizacja korzystała z przeróżnych metod osiągania swoich celów. Zupełnie, jakby pojawienie się Amado wprawiało go w jakiś rodzaj podniecenia o charakterze seksualnym. Zapoczątkowywało proces cierpliwego czekania na widowiskowy finał.

Zazdrościł Amado tego, że w publicznych domysłach otrzymywał przyzwolenie na czynienie zła. Zajmowaną przez siebie pozycją budził strach i respekt. Oczekiwano od niego najgorszych zachowań, będących zgodnymi z wyobrażeniem niebezpiecznego szefa potężnego przestępczego kartelu.

Tymczasem Olivier Neville, żeby móc rządzić pięćdziesięciomilionowym narodem, musiał schować swojego potwora głęboko do wewnątrz i prezentować przed kamerą fasadę zrównoważonego, odpowiedzialnego polityka, który kulturalnie punktował przeciwników w debacie. Społeczeństwo nie było przygotowane, by dawać przywileje człowiekowi na wskroś zepsutemu, hołdującemu diabłu. A ze swoich przywilejów Neville rezygnować nigdy nie zamierzał. Chciał ich mieć jeszcze więcej.

— À propos twojej su i powodu twojej wizyty u mnie, muszę cię zmartwić. – Neville lekko się skrzywił, udając zaniepokojenie.

Nalał sobie do szklanki whisky. Następnie z mini zamrażarki wyjął szczypcami dwie kostki kamienne i wrzucił je do szklanki. Amado w napięciu bacznie mu się przyglądał. Neville znowu wymienił Toni. Do tego w niepokojącym kontekście.

— Moi ludzie w policji mówią, że poszła na współpracę z Cesarem Garrido – kontynuował kandydat na prezydenta. – Wie o was bardzo dużo. Ten atak na laboratoria mógł nie być przypadkowy.

Kątem oka zerknął na Amado. Zobaczył przygaszonego, zamyślonego mężczyznę, zataczającego palcem koła po krawędzi swojej szklanki.

— Są nagrania z monitoringu miejskiego, które potwierdzają te informacje – dodał niepewnie. Bał się, że Amado zbierał się w ciszy do napadu szału, w którym, zaślepiony wściekłością, mógłby zdemolować jego piękny gabinet.

Amado jednak myślał o czymś innym. Dlaczego jego serce wciąż biło, choć zostało wzgardzone i porzucone? Dlaczego codziennie wschodziło i zachodziło słońce, mimo że świat przecież powinien się skończyć w momencie, w którym Toni odeszła? Życie za oknem, jak na złość, nie przestawało się toczyć. Ludzie wciąż chodzili do pracy, rodzili się, brali śluby i umierali. Nikt nie zastygał w posągowej formie na środku ulicy na dni, miesiące, lata. W oczekiwaniu na to, aż Amado zakończy wreszcie swoją żałobę.

Miał wrażenie, że był zanurzony w wodzie na znacznej głębokości i z brzegu docierały do niego jedynie urywki zdań, wygłaszanych przez Neville'a. Polityk zapraszał go na przyjęcie dla starannie wyselekcjonowanych gości, które organizował tuż przed wyborami. Mówił, że po zaprzysiężeniu nie będzie miał już tyle czasu na zabawy i pomnażanie majątku co do tej pory, dlatego przygotowywał coś wyjątkowego. Stwierdził też, że przyszedł w końcu czas na przeprowadzenie procesu wtajemniczenia dla swojego przyszłego zięcia. 

Hernan Jimenez Moncada wydawał się Neville'owi być bystrym chłopakiem, jednak zdecydowanie zbyt porządnym i mało zepsutym. Kandydat na prezydenta opowiadał, że trzeba będzie podać chłopakowi narkotyki wyłączające świadomość i dopiero wtedy nagrać go przy wykonywaniu kompromitujących czynności, żeby już na zawsze należał do ich Klubu Dżentelmenów.

— Wiem, że to cię nigdy nie interesowało, więc nie zawracałem ci tym głowy, ale w tej konkretnej sytuacji możesz zmienić zdanie – powiedział Neville. – Zamierzam wystawić Toni Williams na aukcję. Zwycięzca odbierze ją sobie na przyjęciu albo przywieziemy mu ją wcześniej do domu. Wiesz, standardowa procedura – mówił o porwaniu wytypowanej kobiety z ulicy, a następnie o jej uwięzieniu. – Przez cały czas mam wrażenie, że ja i ona mamy jakiś niezamknięty rozdział.

Nie dość, że jego zdaniem Antonia miała zły wpływ na jego wytresowaną córkę, to jeszcze od samego początku przypominała mu pewną nastolatkę, którą układał kilka lat wcześniej. Pamiętał, jakby to było wczoraj. Pewnej nocy w samochodzie, podczas powrotu z klubu, Neyra dostała napadu szału. Zaczęła gorąco protestować. Nie dała się uchwycić i ugryzła go z całej siły w rękę. 

Poczuł się upodlony. Nigdy dotąd nikt nie odważył się go tak potraktować – w dodatku przy świadkach. Chociaż wcześniej dziewczyna była jego ulubienicą i nawet snuł wobec niej pewne plany, po tym poniżeniu natychmiast Olivier Neville wyjął broń i bez ostrzeżenia ją zastrzelił. Następnie wyrzucił jej ciało z pędzącej limuzyny na ulicę. Wturlało się jak śmieć do rowu.

Podglądanie Toni przyprawiało go o uczucie, że znów widział Neyrę. Miały taką samą mimikę twarzy – zarówno uśmiechając się, jak i zastygając w przerażeniu. Rozpoznawał te same oczy. Tę samą karnację. Ten sam odcień włosów. Garderobę w tym samym stylu. Na początku Neyra też była taką uśmiechniętą hipiską w kolorowych, dzierganych swetrach, w mokasynach i z długimi sznurami koralików na szyi. Dopiero później Neville przekształcił styl młodej Boliwijki pod kątem własnych oczekiwań.

— W związku z tym najchętniej zostawiłbym ją dla siebie, a co najmniej sam bym ją nieco potrenował przed sprzedaniem – kontynuował z rozmarzeniem. – Ale wiem, jaką ty miałeś historię z tą dziewczyną, dlatego w pierwszej kolejności...

— Wpisz mnie na listę. – Amado dopił wodę i huknął pustą szklanką o drewniany stolik. – Będę ją licytował.

Akt IV: Alejandra

Alejandra miała urodziny dziewiętnastego kwietnia, czyli była zodiakalnym Baranem. Tego samego dnia przyszła na świat rosyjska tenisistka Maria Szarapowa, którą zawsze uważałam za zimną sukę, a wysłuchiwanie sarkastycznych uwag z jej konferencji prasowych umacniało mnie w tym przekonaniu.

Z ciekawości sprawdziłam w Google charakterystykę, jaką gwiazdy przypisywały tym kwietniowym jubilatom. Bez żadnego zaskoczenia przeczytałam o ich roztropności oraz o doskonałych talentach biznesowych. Próbowałam zaprzeczyć przymiotnikowi tolerancyjny, ale w gruncie rzeczy fakt, że Alex była w stanie ze mną normalnie rozmawiać po tym, co się między nami wydarzyło, musiał jednak świadczyć o tolerancji.

Nawet wspólnie udałyśmy się do spa przed jej przyjęciem urodzinowym, przewidzianym na dzisiejszy wieczór. Alejandra zwróciła mi uwagę, żebym nie traktowała tego wydarzenia jak kolejnej studenckiej popijawy, ponieważ szłyśmy tam pracować nad umacnianiem siatki naszych wpływów i kontaktów.

Na ostatnim przyjęciu tego kalibru w rezydencji rodziny Guerra siedziałam w ogrodowym kąciku dla dzieci. Teraz moje zadanie obejmowało prowadzenie konwersacji z wpływowymi dorosłymi, więc, zdaniem Alex, powinnam rzucić ich na kolana.

— Jesteś już obyta w towarzystwie. Poradzisz sobie – motywowała mnie, otwierając zdecydowanym ruchem drzwi do mojej szafy z ubraniami. – Rozmawiaj o tym, na czym się znasz. Ale wiesz, neutralne tematy. Nie polityka. Nie daj się wciągnąć. To jeszcze nie jest ten moment.

Skwapliwie kiwałam głową, kiedy udzielała mi porad i w kilku żołnierskich słowach opisywała każdego spośród najważniejszych gości.

— Trzeba tak cię ubrać, żeby te stare cepy się uśliniły, a jednocześnie żeby ich krowy nie były wobec ciebie zawistne. – Alejandra szarpnęła za wieszak z fioletową, koronkową sukienką z rękawem do łokcia i o długości przed kolano. – Ta będzie odpowiednia – zdecydowała.

Ledwie zdążyłam przebrać się w łazience i wychodziłam z niej prosząc o pomoc w zasunięciu zamka na plecach, moja szwagierka udekorowała mnie opaską w kolorze pudrowego różu, z dumnie sterczącą po lewej stronie udrapowaną kokardką.

— Dzisiaj jesteś moją zawodniczką. – Odwróciła mnie plecami do siebie i podciągnęła zamek sukienki do samego końca.

Przez chwilę obie wpatrywałyśmy się w moją sylwetkę w dużym lustrze. Efekt prezentował się zadowalająco. Wyglądałam w tym stroju faktycznie dość grzecznie, ale jednocześnie podkreślał on moją młodość, wzrost i zgrabną postawę.

— Będziesz miała chyba najwyższy licznik przebiegu na tym całym przyjęciu, a i tak nikt by tego nie odczytał z tej dziecięcej buźki. – Alex skomplementowała mnie w swoim stylu. – Mogę się założyć, że potrafiłabym sprzedać komuś twoje dziewictwo.

— No już może bez przesady. – Zaśmiałam się szczerze do niej. Od dawna nie wyglądałam na przestraszoną towarzystwem ważnych, bogatych panów. Musiałabym dołączyć do tego jakąś grę aktorską.

— Powątpiewasz w moje zdolności handlowe? – Alejandra odwzajemniła uśmiech. Tak rzadko widywałam go na jej twarzy. Nie wiem, czy ostatnim razem nie było to na jakiejś wycieczce w góry, w czasach, gdy wszyscy jeszcze mieszkaliśmy pod jednym dachem.

Kiedy Tim wychodził ze szpitala i mijał się z nią w drzwiach do sali, oboje zmierzyli się czujnym wzrokiem, po czym minimalnie unieśli kąciki ust w jakimś chwilowym bezsłownym pakcie o nieagresji. I to by było na tyle.

— Oczywiście, wygrałabym ten zakład i podzieliłybyśmy się twoim wynagrodzeniem – oznajmiła autorytatywnie, wyciągając z mojej kosmetyczki mascarę wydłużającą rzęsy oraz leciutko barwiący, truskawkowy błyszczyk.

— To ci wystarczy za cały makijaż. Będziesz łamać serca – powiedziała.

— Obie będziemy łamać serca – oddałam komplement, patrząc na jej białą sukienkę w kształcie trapezu i na wysokie, białe szpile. Ciemnorude, rozpuszczone włosy z grzywką pasowały do tego zestawu jak ulał.

— No już, nie podlizuj się. Zostaw sobie siły na wieczór – odrzekła, lekko zniecierpliwiona. Zauważyłam, że tak samo jak Amado, nie umiała przyjmować miłych słów, choćby były szczere. Zmarszczyła brwi. Musiałam ją niechcący zdenerwować.

— Po raz ostatni byłam ładna osiemnaście lat temu – dodała pospiesznie i skierowała się do kuchni pod pretekstem zaparzenia sobie kawy w moim ekspresie.

Nie zgadzałam się z tą opinią. Może i było widać wiek na jej skórze, pomimo licznych zabiegów mających ten proces zatrzymać, ale oryginalna uroda Alex wyróżniała się tak bardzo, że gdyby ustawić moją szwagierkę w jednym szeregu z modelkami z okładek magazynów glamour, zapamiętałabym tylko ją.

Bez słowa podeszłam do kuchni i wręczyłam jej prezent, jeszcze przed przyjęciem. To był naszyjnik i kolczyki z bursztynu z Morza Bałtyckiego. Pomyślałam, że do białego zestawu na wieczór będą pasować idealnie. W dodatku nie widziałam, żeby ktoś w naszym towarzystwie takie nosił. Zamawiałam je z Europy przez internet.

Przygotowywałam sobie podwójne espresso, popijałam je w swoim tempie, i z oddali podglądałam, jak Alex podziwiała się z każdej strony w lustrze w nowej biżuterii. Mimo braku uśmiechu, dumnie unosiła szyję i wyglądała na wyjątkowo zadowoloną. Nawet nie myślałam wcześniej, że dawanie prezentów i oglądanie czyjejś radości mogło być równie przyjemne, co ich dostawanie.

No okej. Prawie.

Sprzed lustra wróciła jednak nieco przygaszona. Wzięła do ręki malutką, białą filiżankę, oparła się plecami o blat kredensu, na którym stał ekspres do kawy, i zdecydowała się podzielić ze mną trapiącymi ją aktualnie myślami.

— Mam nadzieję, że nie przyjdzie, ale jednak musiałam go zaprosić.

Te nagle wypowiedziane słowa mną wstrząsnęły. Wiedziałam, o kim była mowa. I tak oto zepsuł mi się tak udany do tej pory dzień.

— Tam będą ludzie z Solaris, a on jest – było nie było – właścicielem tej firmy – sapnęłam rozżalona. – Gdyby chciał wpaść na mnie niby przypadkiem, to lepszej okazji nie znajdzie.

Amado na razie trzymał się swojej obietnicy. Po ostatnim liście nie zaczepił mnie nigdy więcej.

A ja wciąż nosiłam na łańcuszku pod ubraniami otrzymany od niego pierścionek z dedykacją. Byłam jakimś beznadziejnym przypadkiem. Zastanawiałam się, czy kiedy jebnę się młotkiem w czoło, to mi przejdzie.

W sumie to nie wiedziałam, czego powinnam oczekiwać. Chyba tego, że ta sytuacja zawieszenia i wycofania się na swoje pozycje będzie trwała między nami już na zawsze. Jednak skoro on zdecydował się nie zwalniać Alejandry z pozycji prezeski, mało tego, wzywał ją teraz codziennie do gabinetu pod byle pretekstem, choć wcześniej bywało, że nie widywali się twarzą w twarz tygodniami, to ta fikcja normalności między nimi musiała zostać zachowana. Kontrahenci patrzyli. A dziennikarze biznesowi spekulowali.

Dlatego ona nie miała wyjścia – musiała go zaprosić. A on wyjście teoretycznie ma – może honorowo nie przychodzić i zasłonić się jakąś wymówką. Ale spodziewałam się, że pewnie się pojawi.

— Jak go zobaczę, to dam ci znać – zaproponowała Alex pojednawczo. – Schowasz się gdzieś.

Cieszyła mnie jedynie informacja, że podobno nieźle się trzymał. Po miesiącu chorobowego – bo tyle trwał detoks od heroiny – pojawiał się teraz w biurze codziennie. Znowu jaśniej myślał. Zachowywał się spokojnie. Nie wypytywał o mnie. Naprawdę byłam szczęśliwa, że mu się udawało. Po prostu wolałabym, żeby udawało mu się z daleka od nas.

Akt V: Amado

Bankiet w pałacu Gustavo Guerry, mojego przyszywanego dziadka, trwał w najlepsze. Najwidoczniej realizowałam przedimprezowe założenia w sposób odpowiedni, bo Alex co jakiś czas pokazywała mi kciuk skierowany w górę. 

Wreszcie mogłam też spędzić z moim bratem trochę czasu w jakimś normalnym miejscu, które nie byłoby szpitalem ani salą rehabilitacji. Chociaż nawet byłabym skłonna uwierzyć, że jednak było, bo w końcu goście wypytywali go głównie o zdrowie.

Co jakiś czas niespokojnie rozglądałam się dookoła, czy moje oczy byłyby w stanie dojrzeć pewnego pana spóźnialskiego. Miałam nadzieję, że skoro zbliżała się już północ, to niebezpieczeństwo jego pojawienia się minęło. – Zachowywał się tak, jak obiecał – przyznałam sama przed sobą z ulgą.

Nagle poczułam, jak ktoś wsadził rękę pod moje prawe ramię. Wyprężyłam się w niepokoju jak struna. Jednak coś mi nie pasowało. To nie był ten zapach. To nie były migdały. Potrząsnęłam głową, żeby otrzeźwić się z myśli o Amado. Stał przy mnie i zaczynał ze mną powolutku spacerować po złoconej sali bankietowej sam właściciel posiadłości, Gustavo Guerra.

Mój tak zwany ukochany dziadek.

W tym momencie musiałam odbijać nadlatujące z każdej strony agresywne spojrzenia różnych pociotków, którzy pamiętali mnie w tym domu jako brakujące ogniwo ewolucji domowej pomiędzy pokojówkami a prawdziwą rodziną. Przeczucie mi szeptało, że powinnam już zakończyć tej nocy korzystanie z bufetu, o ile nie chciałam znaleźć w swoim ciastku żadnego arszeniku. A już co najmniej starych koronek*.

(„Arszenik i stare koronki" - tytuł sztuki teatralnej oraz filmu z 1944r.)

Don Gustavo nie zaczepił mnie ot tak sobie. Okazało się, że pragnął wyżebrać usługę. Otóż dział marketingowy firmy Guerra y Paz przygotował zestaw identyfikacji wizualnej dla nowej mieszanki kawowej, którą zamierzano wprowadzić na rynek. Ojciec Alejandry chciał, żebym zdecydowała, czy te projekty były odpowiednie i żebym ewentualnie zaproponowała zmiany.

— Dziadku, ale ja bym mogła być bardziej pomocna od drugiego roku, kiedy wybiorę specjalizację public relations i dopiero wtedy zaczną mi się tego typu przedmioty. – Starałam się jakoś kulturalnie zaoponować. – Na razie mam same ogólne.

Domyśliłam się, że doświadczony graphic designer z wieloma komercyjnymi projektami na koncie zapewne skakał ze szczęścia na wiadomość o tym, że od tej pory jego prace miała oceniać nastoletnia wnuczka właściciela koncernu, która w liceum liznęła trochę Photoshopa i InDesignu.

— No ale ty masz to takie swoje oko. Na pewno coś zauważysz – sprzeczał się don Gustavo. – Wolę zaufać tobie, osobie z rodziny, niż tym darmozjadom, którym tyle płacę, a potem sam muszę sprawdzać, czy coś mi się podoba, czy nie.

Zgodnie z planem, któregoś dnia miałam objąć zarządzanie całym tym działem. Jednak umówmy się – nie teraz. Na razie jeszcze nawet nie zaczęłam w nim stażu. Na razie ciągle byłam w połowie pisania eseju na zaliczenie zajęć z etyki w zawodzie dziennikarza i PR-owca.

Mimo wszystko, don Gustavo nie pomylił się. Miałam to swoje oko. Właśnie w oddali mignęła mi podejrzanie szybka czarna plama na tle ciemnopomarańczowej ściany korytarza. Musiałam solidnie dwa razy mrugnąć, żeby przywołać tę postać z archiwów krótkotrwałej pamięci fotograficznej. Upewniłam się. To był Amado.

Szybciutko przeprosiłam i spróbowałam wyrwać się z uścisku, motywując to koniecznością odwiedzenia toalety. Było już za późno. Amado szedł prosto na nas.

Goście rozsuwali się w panice na prawo i lewo, a on maszerował w czarnej, skórzanej kurtce, w jasnej koszuli i w jakichś burych, znoszonych spodniach, które pewnie miały wyglądać dokładnie w ten sposób, bo najprawdopodobniej pochodziły od jednego z topowych projektantów. Zamaszystym gestem odgarnął sobie włosy z twarzy i zarzucił je do tyłu. Był już tuż przy nas.

— Don Amado. – Gustavo Guerra wydusił z siebie przywitanie. Tak jak przez ostatnich kilkadziesiąt sekund stał wmurowany w ziemię niczym żona Lota oglądająca się za siebie na Sodomę i Gomorę, tak nagle, pod wpływem minimalnego skinięcia głową Ibaigurena w jego stronę, zrobił się bardzo mobilny. – To może ja was zostawię tu samych. Życzę wam udanego przyjęcia – zapowiedział, a następnie zdematerializował się.

— Musimy porozmawiać na osobności. – Amado zwrócił się do mnie bez zbytniego przeciągania. – To bardzo pilne.

Dyskretnie rozejrzałam się wokół siebie. Sala balowa zaczęła się pospiesznie wyludniać. Za chwilę jego życzenie miało zostać spełnione, zanim zdążyłabym jakkolwiek zareagować.

— Myślałam, że masz w sobie jednak odrobinę więcej honoru. Jak długo wytrzymałeś bez łażenia za mną? – syknęłam mu prosto w twarz.

Nerwy przejęły nade mną kontrolę. Nie czułam się przy nim tak bezpiecznie, jak kiedyś.

Mimo wszystko, jakimś cudem, nie bałam się go. Wiedziałam, że jeśli znowu zacznie wymachiwać ręką gdzieś przed moją twarzą, albo – co gorsza – zechce mnie uderzyć, to oddam mu tak mocno, że aż się nakryje nogami. Ta świadomość, że tym razem nie popełnię błędu bezgranicznego zaufania i będę przygotowana na walkę, dodawała mi sił.

— Sam zapowiadałeś, że mnie zabijesz, jeśli mnie jeszcze raz zobaczysz – powiedziałam pełna wściekłości, patrząc na jego twarz, która nie wyrażała żadnych uczuć. Pozytywnych ani negatywnych. – A mimo to, dziwnym trafem, zawsze pojawiasz się tam, gdzie wiesz, że ja będę. Na przykład u siebie w mieszkaniu. Albo u mojej rodziny w domu. To gdzie ja mam się twoim zdaniem chować? Muszę wyjechać za granicę? O to ci chodziło? Chcesz, żebym wyjechała? – Rozłożyłam bezradnie ręce.

Następnie oparłam dłonie na biodrach, wysunęłam stopę przed siebie i przeniosłam na nią swój ciężar. Wiedziałam, że trochę go prowokowałam. Z naszego pierwszego spotkania po zdarzeniu i z listu wynikało dość jednoznacznie, że zdecydował się jednak darować mi życie. Ale wkurzenie na niego aż parowało z mojej skóry. Musiałam mu wygarnąć jego własne słowa. Starałam się wyglądać tak groźnie, jak to było możliwe w koronkowej sukience, balerinach i z różową kokardą na głowie.

Gdyby to nie wystarczyło, miałam w torebce Glocka 19.

— Toni. Nie rozmawiajmy tutaj – powiedział cicho. – Chodź ze mną do samochodu.

— Do samochodu? Chcesz mnie gdzieś wywieźć? – zapytałam.

Usłyszałam za sobą zdecydowane kroki. Rozpoznałam je od razu. To był mój brat. Tim wyminął mnie i stanął pomiędzy mną a Amado, zasłaniając mnie swoim ciałem.

— Czego ty jeszcze od niej chcesz? Mało ci? Daj jej spokój – warknął.

Miał wprawdzie zainstalowaną protezę oka, która nie spełniała żadnych funkcji poza wyglądaniem jak oryginalne oko, ale tego wieczora do czarnego garnituru i czerwonego krawata nosił czarną, piracką przepaskę. Wyglądał rewelacyjnie. 

— Możesz stąd iść. Ciebie to nie dotyczy – odpowiedział Amado.

Wcześniej zwróciłam uwagę na spokój, którym się wykazywał. Pomyślałam, że terapia faktycznie musiała mu pomagać. Teraz jednak łypnął niezwykle oceniającym wzrokiem na mnie i na Tima. Mogłam poczuć na odległość, jak krew się w nim w jednej chwili zagotowała. Jakby miała mu chyba za chwilę wykipieć uszami.

Tim jednak nie zamierzał się cofnąć ani o milimetr.

— Kiedy któryś z was, chujów, przychodzi do domu moich teściów, na urodziny mojej żony, i startuje z mordą do mojej siostry, to powiedzmy, że trochę mnie to mimo wszystko dotyczy – rzucił ostro. Oskarżycielsko wymierzył palec wskazujący w klatkę piersiową Amado.

Potrafił być odważny, kiedy stawał w mojej obronie. Tamtego dnia dał się tak okrutnie skatować wyłącznie dlatego, że nie miał pewności, co działo się ze mną. Nie chciał prowokować Ibaigurenów w najdrobniejszy sposób. Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę, gdy tylko znów o tym pomyślałam. Ta scena chyba już zawsze miała mi przypominać, że powinnam trzymać się od Ibaigurenów z daleka. Musiałam zachowywać się jak dojrzała osoba. Nie mogłam włazić im znowu w ręce. Niezależnie od listów. Pierścionków. Chodzenia za mną.

— Okej. – Amado uznał swoją porażkę. Ugodowo skinął głową. Nie zależało mu na eskalacji tego konfliktu. To był dobry znak.

Jednak słowa, które wypowiedział za chwilę, podcięły mi ścięgna Achillesa. I to oba naraz.

— Neville wystawił Toni na aukcję.

Że co, kurwa?

Zadrżałam, a później podskoczyłam. Potrząsnęłam głową, mając nadzieję, że się przesłyszałam.

Dłoń Tima się cofnęła, namierzyła moją, a następnie bardzo mocno się na niej zacisnęła. Pełna niepokoju, obejrzałam się dookoła siebie tak, jakbym chciała sprawdzić, czy naprawdę stałam w dobrze sobie znanym, bezpiecznym miejscu. Tim obrócił głowę i szepnął do mnie:

— Lepiej z nim porozmawiaj.

— Ale jak to na aukcję? Jakim niby prawem? Jak on zamierza to zorganizo... – Zmieniona w kłębek nerwów, wystrzeliwałam z siebie pytania na oślep, aż uderzyła mnie w twarz pewna oczywistość.

Kolumbia była przecież rajem dla porywaczy. Nasz kraj zajmował pierwsze miejsce na świecie w rankingu skutecznych porwań. Jedynie taki poziom ochrony, jaki przez pewien czas zapewniała mi organizacja – z udziałem wywiadu, samochodów opancerzonych i dronów bojowych – mógł zabezpieczyć mnie przed porwaniem, które najczęściej wykonywali paramilitarni specjaliści.

Nie szukajmy daleko przykładu. Haimar Saavedra został w dzieciństwie uprowadzony, chociaż jego cała rodzina była na liście najbardziej zagrożonych i podróżowała zawsze z rządową ochroną. Niestety, jeśli ktoś chciał, to mógł to zrobić zawsze. Kwestia ceny.

— Już to zorganizował – odpowiedział Amado, niemal bezdźwięcznie. – Kupiłem cię, Toni.

Bezsens i surrealizm tej całej sytuacji przemienił moje nerwy w pusty śmiech. Wyprzedziłam Tima, zanosząc się gromkim, radosnym rechotem, i stanęłam tuż przed niewzruszonym, wyciszonym, lekko zmartwionym Amado.

— Ty. Ty mnie kupiłeś. – Rozłożyłam ręce w ironicznym geście. – Człowiek, którego rodzina trzymała moją rodzinę w pięści na długo jeszcze, zanim ja się urodziłam. Zanim ty rządziłeś czymkolwiek.

Musiałam na chwilę przerwać wypowiedź, bo moja przepona dusiła się ze śmiechu.

— Ja NIGDY nie byłam wolna od ciebie, Amado! – krzyknęłam, wyrzucając z siebie słowa pomiędzy spazmami histerycznej wesołości. – Nie wtedy, kiedy po balu maturalnym podobno zwróciłeś mi wolność! Ani nie wtedy, kiedy mnie wyzywałeś od kurew, mówiąc, że nie chcesz już więcej widzieć mnie na oczy! Ja przecież przez cały ten czas, zawsze byłam twoja!

Zbliżyłam się do niego dosłownie na ćwierć kroku. Do tej pory to on wywierał na mnie presję poprzez naruszanie mojej sfery intymności. Teraz to ja zaglądałam mu w te jego piwne oczy z odległości pięciu centymetrów. Wyglądałam jak szalona dziewczyna na castingu do roli Harley Quinn. Idiotyzm tej sytuacji pokonał mnie i rozłożył mnie na łopatki. 

— I ja zawsze będę twoja. – Obdarowałam go nieprawdopodobnie sarkastycznym uśmiechem. – Niezależnie od twoich słów. Przecież ty nigdy mi nie dasz tak naprawdę odejść. Bo Tim i ja wiemy o tobie za dużo.

Pacnęłam go protekcjonalnie palcem po nosie, jak on robił to ze mną wiele razy.

Amado wytrzymał ten cały cyrk niewzruszony. Dostrzegłam w jego źrenicach może nawet odrobinę troski. Tak patrzył na mnie w przeszłości, kiedy mnie kochał. Kiedy o mnie dbał. Kiedy zapewniał, że będę jego równorzędną partnerką, dopóki śmierć lub DEA nas nie rozłączy. Ignorując wszystko, co do niego powiedziałam, odezwał się słowami, które zapamiętam na zawsze:

— Chcę wsadzić skurwysyna do więzienia. Potrzebuję twojej współpracy – odkaszlnął lekko. Spojrzał mi głęboko w oczy. – Porozmawiasz ze mną?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro