2.7. "Bakeries All Day Long"
Ilość wyrazów: 5062
⛔: groźby, broń w ręku, depresja, narkotyki, myśli samobójcze, wulgaryzmy, wzmianka o Haimarze
Akt XVI: Alejandra
Schyliłam się z bólem, żeby podnieść brzęczący telefon. Dzwonił burmistrz Jimenez. Po otrzymaniu niepokojącej fotografii zapytał, czy wszystko u mnie było w porządku.
Uznałam, że dla zwiększenia bezpieczeństwa powinnam poinformować o zaistniałej sytuacji wszystkie swoje zaufane osoby. Nie zamierzałam tak po prostu dać się usunąć bez słowa. Niech ludzie wiedzą, kto za mną chodzi i kto może odpowiadać za moją ewentualną śmierć. Przyjęłam taktykę zwierzęcia, które samo w sobie nie posiadało żadnej śmiertelnej broni, ale potrafiło przyjąć jaskrawe kolory i się najeżyć, żeby odstraszyć przeciwnika.
Zaledwie pół godziny później Alejandra wparowała do mojego mieszkania w bojowym nastroju. Przyprowadziła ze sobą ekipę remontową, żeby natychmiast wstawiono mi nowe drzwi w miejsce zniszczonych.
— Zabieram cię do rezydencji – orzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu i bez pozwolenia zaczęła otwierać moje szafy w poszukiwaniu ubrań, które mogłaby zapakować do fioletowej walizki na kółkach. – Jesteśmy podłączeni pod system monitoringu. Dzwoniłam już do agencji ochrony i bardzo wyraźnie zaznaczyłam, że mają zwracać szczególną uwagę na nasz dom. Nie będziesz siedziała tutaj sama. Zwłaszcza w takim stanie. – Wskazała podbródkiem na moją zagipsowaną nogę ułożoną na podwyższeniu wykonanym naprędce z kilku kocy.
— Okej – powiedziałam dość obojętnie. W każdej normalnej sytuacji zapierałabym się rękami i nogami, gdyby chciała mnie z powrotem zawlec w tamto miejsce, jednak teraz jej oferta wydała mi się sensowna.
— Kierowca czeka na nas na dole. Będzie cię woził na uczelnię i do szpitala. Żadnego łażenia samej bez potrzeby.
Alejandra bardzo sprawnie ściągała z wieszaków i układała w kostkę moje sukienki i luźne dresy. Wcześniej miałam ją raczej za kogoś, kto nie potrafiłby takich rzeczy zrobić samodzielnie. Nawet na wakacjach płaciła za to obsłudze hotelowej.
— Mój ojciec spotyka się dzisiaj na kolacji z szefem policji stanu Antioquia. – Oderwała się na chwilę od grzebania w szufladzie z bielizną, spojrzała na mnie znacząco i uniosła brwi. – Jesteś teraz jego ukochaną wnuczką. Pamiętaj o tym i zachowuj się tak, jakby to był twój ukochany dziadek.
Musiałam jej to przyznać: potrafiła być zajebiście skuteczna. W pół godziny załatwiła kilka trudnych i bardzo ważnych spraw. Rozumiałam, dlaczego Amado nie zamierzał jej zwalniać.
— Ten stary dureń będzie żył jeszcze przez pięćdziesiąt lat, więc lepiej się przyzwyczajaj do swojego nowego ukochanego dziadka – mruknęła pod nosem, obracając się do mnie plecami i sprawdzając, czy zapakowała wszystkie potrzebne ubrania. – Złego licho nie bierze. Nie zdziwię się, jak obie umrzemy przed nim, ale warto próbować – mówiła bardziej do siebie niż do mnie.
Spod ściany zdjęła jedno z ozdobnych pudeł, w którym trzymałam różne kserówki. Trafnie zidentyfikowała, że nada się do zapakowania podręczników potrzebnych mi w sesji.
— Książki. Podawaj tytuły i mów, gdzie leżą – zaordynowała.
Skąd ja miałam wiedzieć, gdzie porozrzucałam wszystkie swoje książki? Część od momentu zakupu nigdy nie opuściła półki. Niektóre chowały się gdzieś w sypialni. Gruba historia powszechna leżała kiedyś na stole w kuchni. Zestaw ćwiczeń do logiki nosiłam zawsze w plecaku, bo najłatwiej było mi się skoncentrować nad nimi w kawiarni, wśród stuku ekspresów, przy muzyce z lo-fi chill-hopowym bitem, i gdy liczne rozmowy z sąsiednich stolików zlewały się w jeden szum.
Alejandra chodziła w lewo i w prawo pod wpływem udzielanych, a następnie pospiesznie wycofywanych przeze mnie wskazówek. Jakimś cudem nie denerwowała się, chociaż mi robiło się coraz bardziej głupio.
— Alex – zawołałam ją, przerywając jej marsz z Podstawami Badań Społecznych Babbiego w dłoni. Okręciła się na szpilce i utkwiła we mnie te swoje okrutnie ciemne oczy, na moment wbijając mnie nimi głębiej w kanapę. – Dziękuję ci za to wszystko. Naprawdę – powiedziałam prosto z serca, zaskakując tym samą siebie.
Właściwie od początku pobytu w szpitalu Tim i ja mogliśmy na nią liczyć. Załatwiała wszystkie formalności. Nie dopytując o koszty, nie wygrażając nam, że będziemy jej oddawać całość co do ostatniego peso, po prostu wyciągała swoją złotą kartę i bez szemrania opłacała każdy zaprezentowany jej rachunek.
Interesowała się także aktualnym stanem badań nad możliwością przeszczepu oka oraz połączeniem go z nerwami tak, aby działało jak naturalne.
Medycyna szła do przodu. Może za parę lat? Kto wie?
Nie miałam złudzeń, że chodziło jej wyłącznie o naszą pomoc w przejęciu władzy nad rodzinną firmą, zarządzaną przez jej ojca i stryja. Jednak w momencie, gdy Tim i ja nie byliśmy niczym innym niż tylko żuczkami przewróconymi na plecy wśród ziarenek piasku, ona faktycznie pomagała nam stanąć na nogi.
Na twarzy Alex wymalowało się zaskoczenie. Pomyślałam, że nie była przyzwyczajona do podziękowań. Zwłaszcza szczerych. Szczególnie od nas.
Niezwykle subtelnie skinęła głową, jakby to miało służyć za cały komentarz do sytuacji. Zdawała się mówić jedynie: – Usłyszałam cię.
— Mercedes Rodriguez Perez obroniła się podczas rozwodu z Amado dzięki pomocy swojej rodziny, więc dlaczego tobie ma być gorzej z nami. – Alejandra bardziej stwierdziła fakt, niż zadała pytanie.
Zadzwoniła do kierowcy, żeby przyszedł na piętro i zabrał bagaże, a ja w tym czasie weszłam do łazienki i zgarnęłam kilka drobiazgów do kosmetyczki, które następnie umieściłam w swojej torebce. Alex stanęła w drzwiach do pomieszczenia, oparła się o futrynę i skrzyżowała ręce na piersiach.
— A na tym gówniarzu się zemszczę – zapowiedziała jadowicie. – Pożałuje, że ze mną zaczynał.
Pokiwałam głową przecząco. Ona nie wiedziała, w co się zamierzała wpakować. Znała jedynie jakiś niewielki wycinek Haimara. Ten, który on sam zechciał jej pokazać. Niekoniecznie prawdziwy.
— Zostaw go. – Ostrzegłam ją uczciwie, choć jeszcze niedawno przygotowywałabym ekstra popcorn na napierdalankę tej dwójki z wagi ciężkiej. – Jeśli go ruszysz, odda ci tak, że będzie cię bolało do końca życia. Nie warto.
Zamknęłam świeżo zamontowane drzwi na klucz i pozwoliłam Alex sprowadzić się ostrożnie na parter. Przez pewien czas nieufnie stawiałam kroki, jakby podświadomie czekając na to, że popchnie mnie dla upozorowania wypadku. Musiałam jeszcze sobie przemielić w głowie ten drobny fakt, że teraz w jej oczach byłam warta dwieście milionów dolarów, czyli wartość ewentualnych udziałów w firmie, i że od tej pory będzie się ze mną obchodzić jak z jajkiem na miękko serwowanym na atłasowej poduszeczce.
Akt XVII: Czarny atrament
Amado siedział przy potężnym, drewnianym biurku w swoim domowym gabinecie. Przed nim leżał kalendarz na rok 2022, pusta kartka i pióro. Odłożył laptopa z zasięgu wzroku, oparł się łokciami na blacie i ukrył twarz w dłoniach, szukając koncentracji. Chciał napisać o tylu rzeczach, o których myślał od pewnego czasu, jednak układanie zdań, które byłyby jednocześnie czułe i precyzyjne, nie przychodziło łatwo.
Ujął wieczne pióro między palce lewej dłoni, odkręcił zatyczkę i zdecydował się rozpocząć od nagłówka. – Może po napisaniu pierwszego słowa blokada ustąpi, a reszta tekstu popłynie sama prosto z serca – zastanawiał się.
Czarnym atramentem ułożył równe literki składające się na wyraz:
Truskaweczko,
— Puta madre – przeklął na głos. Nieomal zgiął się wpół z bólu. Za tymi kilkoma literami kryły się niezliczone obrazy uśmiechniętej, pełnej ciepła Toni, które jak na seansie spirytystycznym stanęły mu nagle przed oczami i zaczęły rozszarpywać duszę.
— Ej, cabron. Wszystko w porządku? – Mika uchylił drzwi bez pukania.
Kiedy po raz ostatni jego brat zamykał się tak intensywnie w gabinecie, skończyło się to zapaścią po przedawkowaniu. Teraz musiał oddać Haimarowi, że dzięki jego wizytom i częstym telefonom Amado przynajmniej nie leżał całymi dniami bez ruchu, ze strzykawką, łyżeczką i zapalniczką zawsze gotowymi na stoliku obok. Był wprawdzie wciąż daleki od swojej optymalnej formy, ale potrafił wykonać kilka ważnych rozmów telefonicznych dziennie, co pomagało Mice utrzymywać złudzenie, że biznes stoi na nogach.
— Im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nic z tego nie było jej winą. – Amado oparł łokcie na biurku i podparł dłońmi swoje policzki. – Jej brat zaplanował to dawno temu i manipulował nią od dziecka.
Mika westchnął i wszedł głębiej do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
— Pewnie masz rację, ale co nam to w tym momencie daje? – zapytał. – Ten pociąg już odjechał.
— Chcę ją przeprosić za swoje zachowanie i powiedzieć, że nie mam do niej żalu. – Amado spojrzał na pustą kartkę. Zastanawiał się, w jaki sposób określić to językiem literackim. Ukrył twarz w dłoniach. – Chciałbym napisać tak naprawdę znacznie więcej, ale kiedy tylko pomyślę, że ona nigdy nie czuła tego samego co ja... – Siła jego głosu osłabła i się urwała.
Wyobraził sobie Toni czytającą jego emocjonalny list z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Teraz, gdy nie musiała już udawać wielkiej miłości do niego, będzie mogła pokazać prawdziwe emocje. A jeśli tak naprawdę nigdy nie budził w niej innych uczuć poza wstrętem i obrzydzeniem?
Docierało do niego, że bał się konfrontacji z nieznaną sobie Toni, po tym, jak mocno pokochał swoje wyobrażenie na jej temat.
— Dobra. Piszemy ten list razem – orzekł Mika i przysunął sobie krzesło. – Obaj potrzebujemy jakiegoś zamknięcia, inaczej nigdy nie ruszymy do przodu z naszym życiem.
Akt XVIII: Amado
Po kolejnym miesiącu moja boląca, mrowiąca i puchnąca noga ujrzała wreszcie światło dzienne. I chociaż zgodnie z trendami oraz naszymi możliwościami finansowymi rehabilitację rozpoczęłam będąc jeszcze w gipsie, to po jego zdjęciu kończyna i tak wyglądała okropnie. Dostałam dwa stabilizatory. Wciąż nie mogłam się nadwyrężać i w dalszym ciągu chodziłam o kulach. Dla mnie to jednak było niebo a ziemia. Odzyskaną wolność świętowałam długą, porządną kąpielą w wannie.
Planowałam także powrót do swojego mieszkania. Czułam się już pewniej i bezpieczniej, a nadmiar rodziny Guerra zaglądającej w gości potrafił jednak człowieka solidnie wykończyć.
Któregoś dnia, po zajęciach, poprosiłam swojego szofera o zmianę kierunku. Jedna z dziewczyn pracujących w rezydencji niby podlewała moje rośliny, ale chciałam zobaczyć, jak to wyglądało w praktyce. Poza tym, myślałam o posadzeniu w tym roku na balkonie własnych pomidorów i rzodkiewki, więc po zakończonej sesji, gdy miałam wreszcie wolną głowę, postanowiłam swoje przedsięwzięcie rozplanować logistycznie.
Tym razem podróż po schodach o kulach wyglądała lepiej. Nie balansowałam na granicy upadku, co znacznie poprawiło mi humor. Moje złamanie było wprawdzie brzydkie, ale zostało dobrze złożone, a w tym wieku regeneracja organizmu przychodziła w miarę łatwo. Oczami wyobraźni widziałam już siebie skaczącą co drugi czy trzeci stopień, chociaż lekarz bardzo ostrzegał mnie przed popisówkami.
Zbliżając się do swojego piętra, usłyszałam dochodzące z góry jakieś szumy. Oczywiście, mógł to być listonosz albo któryś z sąsiadów korzystający z suszarni, ale wszystko mi podpowiadało, że tak naprawdę jakieś niebezpieczeństwo zaczaiło się tam na mnie. Bez pardonu sięgnęłam do torebki po pistolet. Przez ostatnie tygodnie miałam wystarczająco dużo czasu, żeby oswoić się z myślą, że będę musiała z niego mierzyć do człowieka, a być może także pociągnąć za spust w obronie własnego życia.
Kiedy przestałam się ruszać, szuranie również ucichło. Odłożyłam ostrożnie jedną z kul, opierając ją o poręcz. Z ręką zgiętą w łokciu i z lufą dociśniętą do swojego policzka przysunęłam się do przeciwległej ściany tak, żeby mieć jak najlepszy podgląd na schody prowadzące na moje piętro. Widok osoby wychylającej się z góry przeszedł moje najśmielsze pojęcie.
Instynktownie chwyciłam broń w obie ręce w gotowości do strzału, upuszczając drugą ze swoich podpórek. Kula zagruchotała, obijając się o schody, ale nie zwracałam na nią uwagi. Mierzyłam bowiem w klatkę piersiową szczupłej sylwetki w białej koszuli z podwiniętymi rękawami.
Pamiętałam o tym, że powinnam uspokoić oddech, jeśli chciałam oddać celny strzał, choć moje tętno osiągnęło chyba najwyższą wartość w historii. Amado musiał widzieć, jak szybko moja pierś unosiła się i opadała, i jak bardzo walczyłam z tym, żeby miarowo nabierać powietrza przez nos i wypuszczać je ustami. Widziałam, jak powoli unosi dłonie w geście poddania. Potem patrzy na moje stabilizatory i odrzuconą kulę. Jego twarz wyraźnie posmutniała. Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się wycofał. – Istniała szansa, że nie przyszedł mnie zabić – przeleciało mi przez myśl.
— Czego tu szukasz? – zapytałam, starając się zabrzmieć groźnie, choć wyszedł mi z tego pisk wystraszonego szczenięcia.
— Podrzuciłem ci miesiąc temu list – powiedział spokojnie. Słyszałam ten głos, który zawsze kochałam. Nerwowo poprawiłam ułożenie stóp. – Dwa tygodnie później, dalej miałaś go w skrzynce.
— Aha, czyli przychodzisz sobie tutaj tak pod moje drzwi, kiedy chcesz? – Wyobraziłam sobie, że leżę w środku pogrążona we śnie, podczas gdy on zakrada się na korytarzu. Oddziela nas od siebie tylko cienka ściana, a ja nawet o tym nie wiem. – I grzebiesz w mojej skrzynce? – Ogarnął mnie lęk gdy uzmysłowiłam sobie, że mógł dotykać i sprawdzać po cichu moje rzeczy. – Słyszałeś o poczcie? Pomyślałeś, że możesz tam zrobić coś innego, niż tylko kupić kolorowankę z papieżem?
— Dowiedziałem się, że się przeprowadziłaś. – Obrócił głowę w stronę nowo zamontowanych drzwi. Wyraźnie przełknął ślinę. Chyba wstyd z przyłapania na kręceniu się przy moim domu przejmował go bardziej niż to, że celowałam do niego z broni palnej. – Przepraszam, że przychodziłem parę razy pod twoje mieszkanie. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – tłumaczył się.
Przez chwilę staliśmy w pozycji patowej. On się nie ruszał, a ja nie pociągałam za spust. Wiedziałam, że nie opuszczę broni, bo tylko w ten sposób czułam swoje zabezpieczenie. Wtedy wypowiedział te słowa:
— Brakuje mi ciebie. Strasznie.
Opuścił dłonie na poręcz. Ruch z jego strony uruchomił we mnie potężną dawkę adrenaliny. Natychmiast odbezpieczyłam broń i byłam gotowa, by strzelić choćby pod wpływem minimalnego poruszenia.
Jednocześnie marzyłam o tym, by zapomnieć o wszystkim i rzucić mu się na szyję. Bałam się go jednak do tego stopnia, że nie zamierzałam ryzykować żadnej pomyłki lub opóźnionej decyzji. Amado z pewnością miał przy sobie własny pistolet. Gdyby tylko sięgnął za plecy, mój instynkt kazałby mi natychmiast posłać w niego wszystkie naboje.
— Masz się już do mnie nigdy nie zbliżać. Rozumiesz? – zapytałam najgroźniej, jak umiałam. – Liczę do trzech i strzelam, jeśli natychmiast nie zaczniesz schodzić.
— Spokojnie, Toni. – Amado minimalnie uniósł wyprostowany palec w pojednawczym geście.
Poruszyłam się. Gotowa, by zareagować na najmniejszy niepokojący sygnał.
— Zaraz zejdę. Będę słuchał twoich poleceń, a ty nie wykonuj żadnych nerwowych ruchów. Nie jesteś pierwszą osobą, która mnie trzyma na muszce. Wiem, jak mam się zachowywać.
— Jestem pierwszą osobą, która będzie strzelała do skutku. Przysięgam! – krzyknęłam z nerwów. Czułam, jak cała się trzęsę. Upewniłam się, że moje wyciągnięte ramiona zajmowały mimo wszystko stabilną pozycję.
— Uwaga. Podnoszę obie ręce tak, żebyś je widziała. Obracam się twarzą do schodów. – Amado zapowiadał każdy swój kolejny krok, co wprowadzało nieco spokoju do chaosu w mojej głowie, ale wciąż pozostawałam w ogromnym napięciu. Mógł przecież czekać na to, aż się rozluźnię, żeby wykonać szybko jakiś gest, który wytrąciłby mi pistolet z dłoni. Nie mogłam upuścić swojego zabezpieczenia. To była moja jedyna tarcza.
On jednak zaczął powoli schodzić. Nie wykonywał żadnych gwałtownych gestów.
Kiedy przechodził koło mnie, poczułam zapach jego perfum. Choć byłam szczelnie przywarta plecami do ściany i odrobinę cofnęłam ramiona, żeby zrobić mu miejsce, a on docisnął swoje ciało do poręczy, miałam wrażenie, że ocieraliśmy się o siebie. I że jego bliskość była tym, za czym okrutnie tęskniłam.
— Masz spuścić głowę, kurwa! Nawet nie waż się na mnie patrzeć! – wydałam rozkaz, gdy stanął dokładnie naprzeciwko i próbował zajrzeć mi w oczy. Bałam się, że mogę nie wytrzymać i zrobię coś nieprzemyślanego. Cokolwiek by to mogło być.
Amado posłuchał. Musiałam wyglądać na odpowiednio zdesperowaną.
Obróciłam się, by rzucić ostatnie spojrzenie na jego odchodzące plecy. Miałam wrażenie, że zabierał ze sobą nasze najlepsze wspomnienia jak ogołoconą z igieł choinkę po Świętach. Zapakował ją w foliowy worek i zanosił ją do śmietnika na dole.
I chociaż wiedziałam, że to wskutek intrygi myślał na mój temat jakieś nieprawdziwe rzeczy, nie umiałam zapomnieć tego, jak się zachował. Nie słuchał mnie. Nie ufał mi. Nie umiałam mu tego wybaczyć. Jeśli potrafił machnąć mi ręką przed twarzą tak, jakby chciał mnie uderzyć, to za drugim razem być może to zrobi. Nie nabiorę się na tę tęsknotę, na listy, a już na pewno nie na stalking.
Gdy usłyszałam odgłos zamykających się drzwi do bramy, podniosłam swoje kule i dotargałam się do mieszkania. Wyjęłam ze skrzynki list, o którym mówił Amado, ale tylko westchnęłam, gdy rozpoznałam dwa znane sobie charaktery pisma. Bez czytania, przedarłam kopertę z zawartością na cztery części, a następnie wyrzuciłam ją do kuchennego pojemnika na papier.
Osunęłam się na środku pomieszczenia na kolana i zaczęłam płakać. Płakałam tak długo, aż niebo za oknem z błękitnego zrobiło się grafitowe, a później czarne. Oświetlał je pomarańczowy blask ulicznych lamp. A mi, wraz ze łzami, udało się wylać z siebie wreszcie wszystkie emocje.
Akt XIX: Gumoleum
Za budynkiem sądu Amado skręcił w podwórze. Jego oczom ukazała się kilkakrotnie przedłużana budowla, z której każdy segment odpowiadał mikrotrendom w architekturze z wiekopomnego momentu swojego dobudowania. Całość można było ocenić mniej więcej na lata 1990-2020.
Mężczyzna pociągnął za turkusowe, plastikowe drzwi z przyciemnianymi szybami i wkroczył na gumoleum mające z założenia imitować wyglądem czerwony marmur. Na ścianach rozpościerał się pastelowy baranek.
Amado rzucił okiem na wielką tablicę informacyjną z numerami pokojów i wyjaśnieniami, co się w nich mieściło. Zauważył, że do jej sporządzenia użyto około siedmiu kolorów oraz pięćdziesięciu różnych krojów pisma. Dlatego uznał, że najbezpieczniej będzie zapytać w okienku na recepcji.
— Dostałem nakaz od sędziego Jesusa Manzano.
Wsunął złożoną na pół kartkę papieru przez wąską szczelinę pod szybą oddzielającą go od korpulentnej jejmości w okularach. Po chwili namysłu dodał również swój paszport.
— Ibaiguren Betancur, Amado Victor. – Kobieta zaczęła czytać na głos. Pobladła. Spojrzała na mężczyznę stojącego za szybą, który podał jej te dokumenty.
Amado cierpliwie się w nią wpatrywał, oczekując informacji na temat, który go dotyczył. Urzędniczka popatrzyła jeszcze raz w kartkę, potem znowu w paszport, a następnie jeszcze raz na Amado. Drżącymi palcami wklepała w komputer dane i zapytała dla potwierdzenia:
— Data i miejsce urodzenia, siódmy stycznia 1983, Medellin, Kolumbia?
Amado skinął głową twierdząco.
— Faktycznie, mam pana w systemie – zdziwiła się urzędniczka. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle i czy za chwilę jej mózg nie wyląduje obok kalendarza ściennego. – Ale jeszcze w tym starym systemie. Sprzed migracji danych. Powinnam coś z tym zrobić? – zapytała na wszelki wypadek. – Mam usunąć? Mogę to zrobić. – Postanowiła za wszelką cenę udowodnić szefowi kartelu swoją przydatność.
— Nie – zaprzeczył Amado spokojnie. – Wiem, że miałem to załatwić parę lat temu, ale zgłaszam się dopiero teraz.
Jedną z pamiątek po dwuletnich przepychankach rozwodowych był wydany mu nakaz podjęcia terapii z zakresu leczenia zachowań agresywnych w ośrodku z urzędową homologacją. Wyśmiał wtedy sędziego i powiedział, że nigdy w życiu nie będzie siedział w kółeczku na salce i opowiadał o sobie jakimś przypadkowym ludziom.
— Jeśli wasze informacje na stronie internetowej są aktualne, spotkanie grupy powinno być za parę minut? – zapytał. – Czy muszę najpierw przejść jakiś wywiad albo coś wypełnić?
— Może pan to zrobić po spotkaniu. W ten sposób nie straci pan dzisiejszych zajęć. Proszę iść do końca korytarza i skręcić w prawo. Zobaczy pan otwartą salę numer osiem. Można tam wejść – poinstruowała urzędniczka.
Gdy Amado podziękował i się oddalił, kobieta aż uchyliła drzwiczki, by upewnić się, że niecodzienny gość faktycznie udał się we wskazanym kierunku.
Amado Ibaiguren stanął niepewnie w wejściu. Krzesła ustawione w okrąg zajmowali ludzie wyglądający zupełnie inaczej niż on. Niemal wszyscy byli mężczyznami, co zapewne trafnie odzwierciedlało proporcje stosowania przemocy w społeczeństwie. Przez chwilę wydawało mu się, że popełnił błąd i że w ogóle nie powinien tam wchodzić.
Było już jednak za późno.
— Nowa twarz? Zapraszam. Zaraz zaczynamy. – Dostrzegła go drobna dziewczyna w damskim garniturku. Miała czarne, mocno nieułożone włosy pokryte jasnym balejażem i była dość ciemnej karnacji. Amado ocenił ją najwyżej na trzydzieści lat. Pewnie jeszcze dorabiała się, by otworzyć własny gabinet. A może na różnych odrzutkach z systemu penitencjarnego zbierała doświadczenie zawodowe.
Czując na sobie wzrok zgromadzonych, Amado bardzo ostrożnie przekroczył próg sali. Wszedł do środka, po czym z tęsknotą obrócił się w kierunku wyjścia. Zabrał krzesełko stojące do tej pory przy ławie pod ścianą i przysunął je do kółeczka tak, żeby siedzieć pod kątem jak najmniej rzucającym się w oczy prowadzącej zajęcia. Na niewiele jednak to się zdało.
Ona już miała go na celowniku.
— Opowiedz nam coś o sobie – poprosiła przyjaźnie.
Amado pochylił głowę, opuszczając w ten sposób włosy na swoje policzki. Chciał, żeby jak najmniej ludzi mogło spoglądać bezpośrednio na jego twarz. Zastanawiał się, czy nie powinien teraz wybiec z sali i już nigdy do niej nie powrócić. Jeśli udałoby mu się zniknąć odpowiednio szybko, może nikt nawet nie zauważyłby tego, że przez krótką chwilę siedział w tamtym miejscu, na tamtym obdartym, drewnianym krześle, z drzazgami wbijającymi się pod paznokcie.
— Powiedz nam, jak masz na imię. Ja mam na imię Anita. Jestem tutaj, żeby ci pomóc. – Młoda psycholożka nie dawała za wygraną. Nawet jeśli go rozpoznała, nie dawała tego po sobie poznać ani nie traktowała go inaczej od reszty.
— Mam na imię Amado – powiedział cicho. Kręciło mu się w głowie z nerwów, ale miał świadomość, że zrobił już ten pierwszy krok.
— Witaj, don Amado – odpowiedzieli ludzie zebrani w sali. On się tylko nerwowo uśmiechnął.
Nie, to wszystko jest jakieś irracjonalne i pomylone – pomyślał. Poczuł, jak jego serce pod cienką powłoką skóry zaczęło pulsować tak szaleńczo, że mogłoby od razu porozpinać guziki w jego eleganckiej koszuli.
— Jestem tutaj, bo skrzywdziłem osobę, którą kocham – wypowiedział drugie zdanie i zaczerpnął powietrza. Kolejny krok na długiej drodze został wykonany.
Przymknął oczy. Pomyślał w tym momencie o Toni, która leżała przy nim naga na boku i pozwalała mu pieścić swoje ciało w nieskończoność. Oddychała spokojnie. Nie istniała między nimi żadna bariera. Zero strachu, zero wstydu, zero nerwów. Maksymalne zaufanie. Coraz bardziej dochodził do przekonania, że przynajmniej w jakimś drobnym zakresie musiała go kiedyś darzyć pozytywnym uczuciem. Może na tej podstawie dałoby się coś zbudować. Ale nie teraz, gdy podskakiwała i wstrzymywała oddech przy każdym jego najdrobniejszym ruchu.
— Nie chce mnie już więcej widzieć – dokończył. – Dwa dni temu celowała do mnie z broni i jestem pewien, że gdyby coś ją wystraszyło, wpakowałaby mi w serce cały magazynek, żeby już nigdy nie mogło bić dla niej.
— Zanim zaczniemy, chciałabym cię ostrzec, że nie zawsze nasi bliscy są w stanie nam wybaczyć zadane rany – wtrąciła Anita zmartwionym, nieco opiekuńczym głosem, pochylając się z uwagą w kierunku Amado. – Jeśli zależy nam na ich szczęściu, czasem po prostu musimy pozwolić im odejść.
— Rozumiem. – Amado wyciągnął ramiona daleko przed siebie i oparł je na udach. Złączył dłonie i patrzył w czarne punkciki na czerwonym gumoleum.
Anita sprawdziła coś na tablecie, który trzymała pomiędzy swoimi dokumentami w formacie A4.
— Ale sam fakt, że tutaj jesteś, po tylu latach, świadczy o tym, że jesteś zmotywowany. Pojawiłeś się na spotkaniu wtedy, kiedy stałeś się na nie gotowy. Wcześniej nie byłeś. A teraz chcesz coś zmienić w swoim życiu. Uważam, że możesz to zrobić. – Próbowała go zachęcić, zamiast w dalszym ciągu podcinać mu skrzydła.
Amado ponownie zamknął powieki. Spróbował przełknąć ślinę, ale jego usta były wysuszone na wiór. W jego głowie huczały fale potężnego oceanu. Czuł na sobie wzrok wszystkich ludzi. Mógł policzyć dokładnie sumę ich oddechów. Miał wrażenie, że wszyscy zaczną się do niego zbliżać i za chwilę będą próbowali go dotknąć. Oblał go zimny pot. Panicznie zareagował na samą myśl o niechcianym dotyku pochodzącym od obcych ludzi.
Gwałtownie otworzył oczy. Zacisnął twardo szczękę. Chwycił dłońmi za poobdrapywaną, drewnianą podstawę krzesła. – TERAZ ALBO, KURWA, NIGDY – pomyślał, usiłując przedzierać się siłą woli przez rozpierzchające się w jego umyśle, skrzeczące, piszczące, próbujące go zablokować myśli. – Przecież Amado Ibaiguren nigdy się nie boi. – Z wściekłością, której wymagało pójście naprzeciw szalejącemu huraganowi, przygryzł sobie wargę aż do krwi. – Nie boi się nawet wtedy, kiedy ma atak paniki.
— Co jeszcze mogę ci o sobie opowiedzieć? – odezwał się, będąc zdecydowanym na to, że teraz nadszedł właśnie ten moment i to było odpowiednie miejsce, oraz ta zebrana publiczność, przed którą postanowił wyrzucić z siebie wszystkie odpadki. Musiał to zrobić, jeśli nie chciał żyć tak, jak do tej pory. Wybór miał zero-jedynkowy. Nie było tu miejsca na półśrodki. Półśrodki już stosował. Wiedział, że nie działały.
Szczelnie zakrył więc całą twarz dłońmi i przemówił jednym ciągiem:
— Pukam po kilka ćwiartek heroiny dziennie. Nawet teraz, na tym spotkaniu, jestem na haju, bo inaczej nie potrafię. Myśli samobójcze mam praktycznie przez cały czas. Przy każdej działce mam nadzieję, że to ta ostatnia. Kiedy stoję przed ulicą, mam zawsze ochotę wejść pod samochód. Kiedy siedzę w swoim gabinecie w biurowcu, myślę o tym, żeby wyskoczyć przez okno. Cały czas. Przysięgam, przez cały czas. Nie mogę o tym nikomu powiedzieć, bo zaczną mnie pilnować jak dziecka w żłobku. Nie wiem, co tu da się zmienić. Żyję chyba tylko dla swojego brata. Zawsze myślałem, że byłoby mu lepiej beze mnie, ale kiedy mnie wyciągnęli cudem z zapaści i popatrzyłem wtedy na jego twarz... – Amado przerwał wątek. Rozłożył dłonie, a następnie złączył je ze sobą cichym klaśnięciem.
Wyszarpnięcie ze swoich głębin tego wyznania kosztowało go wszystkie dostępne mu emocje. Czuł się tak dogłębnie wyprany z życiowej energii, że miał wrażenie, że już za chwilę osunie się na tę brzydką gumową, czerwoną podłogę, którą ktoś postanowił niedbale ozdobić w czarne kreski i kropki. I będzie na niej tak leżał.
Chciało mu się pić. Miał problemy z nabraniem powietrza do płuc. Życiodajny tlen zasklepiał się w jego półotwartych ustach. Nie przechodził mu dalej przez gardło.
Po jego wypowiedzi w sali pozostała tylko świdrująca uszy cisza.
— Twój brat jest osobą, na którą możesz liczyć poza naszymi zajęciami? Która cię wspiera? – Anita podjęła przerwany temat.
Pod wpływem jej przyjaznego głosu, Amado wyrwał się nieznacznie ze swojego impasu.
— Tak. Mam jego i... – Tu zawahał się, ale jednak zdecydował się to powiedzieć. Skoro już przyszedł na tę terapię i zdecydował się ją przeprowadzić, nie patrząc na koszty psychiczne, to i tak nie było sensu niczego ukrywać. – Mam kogoś w rodzaju chłopaka. Trudno to tak dokładnie nazwać. Ale tak. On mnie wspiera. To on mnie tu dzisiaj przywiózł.
Amado zignorował drobne kaszlnięcia z sali oraz mikroszuranie krzeseł na wzmiankę o chłopaku. Wymienił chyba wszystkie najważniejsze rzeczy. Plan na ten dzień został zrealizowany.
— Dwie osoby, którym na tobie zależy. To już początek – dopingowała Anita. – Jesteś szczęściarzem, Amado. Wiesz o tym?
Choć jego oczy zaszkliły się lekko w tym momencie, uśmiechnął się do niej.
W przerwie sesji nie chciał podchodzić do stolika z poczęstunkiem, żeby nie prowokować kontaktu ze strony innych grupowiczów. Miał nadzieję, że jego słabość okazana podczas przedstawiania się nie zostanie potraktowana przez kogoś jako zaproszenie do rozmowy. Liczył na to, że ludzie mimo wszystko będą się go bać i będą pamiętać o tym, że należało mu okazywać respekt.
— Te są smaczne. – Anita przysiadła się na zwolnione krzesło obok i wcisnęła mu w rękę papierowy talerzyk z cynamonową babeczką posypaną cukrem. – Piecze je dla nas jedna pani, która przychodzi tu na AA.
— Szczerze? Nie jem prawie niczego – odpowiedział Amado, sceptycznie przyglądając się ciasteczku. Nie czuł zapachu. Nawet najwykwintniejsze potrawy smakowały dla niego tekturą albo wręcz przyprawiały go o wymioty.
— Jak tam sobie chcesz. – Anita wzruszyła ramionami i zabrała się za pałaszowanie plastikowym widelczykiem. – Zawsze to trochę słodyczy w życiu.
Akt XX: A.
Pewnego pięknego poranka zaskoczył mnie w mieszkaniu kurier. Podpisałam odbiór śmiesznym rysikiem na jego tablecie, a on wręczył mi kopertę. Wszędzie rozpoznałabym te pokrywające przesyłkę równiutkie literki, w związku z czym właśnie zamierzałam wywalić ją do śmieci bez otwierania, gdy nagle wyczułam, że wewnątrz coś szurało.
I bardzo dobrze, że zdecydowałam się sprawdzić, co to takiego, bo w środku znalazłam złoty pierścionek z diamentową różyczką.
— Można sprzedać – mruknęłam do siebie.
Przyjrzałam się kawałkowi biżuterii bliżej pod światło i zobaczyłam wygrawerowaną od wewnątrz dedykację: Twój na zawsze, Amado.
— Można sprzedać kolekcjonerom – dodałam.
To odkrycie wzbudziło jednak moją ciekawość na tyle, że zdecydowałam się przeczytać króciutki, załączony do prezentu list.
Droga Toni,
Przepraszam, że po raz kolejny naruszam Twoją osobistą przestrzeń wysyłając do Ciebie korespondencję, której zapewne nie chcesz.
You bet, bitch. – Przyszło mi na myśl.
Wykonuję jednak w ten sposób zadanie domowe na terapię zachowań i uzależnień. Muszę zadośćuczynić wszystkim ludziom, którzy ponieśli przeze mnie szkodę. Z przyczyn czasowych i logistycznych zdecydowałem się ograniczyć jedynie do kilku osób.
Brakuje mi w tym miejscu jego emoji z monoklem. – Uśmiechnęłam się. Wróciłam wzrokiem do początku akapitu, bo mignęło mi tam coś, w co trudno było uwierzyć. – Amado na terapii? – Przeczytałam to zdanie jeszcze raz. Z wrażenia aż sobie usiadłam.
Od dwóch tygodni jestem czysty, co może się komuś wydawać nic nieznaczącym wynikiem, ale dla mnie jest bardzo ważne, bo po raz pierwszy jestem na odwyku nie po to, aby dać odpocząć żyłom albo zmniejszyć dawki, tylko po to, by zerwać z tym na całe życie.
— Jezu. Ami – powiedziałam bezgłośnie. Byłam w szoku.
Oczywiście, zaliczyłem też już swój pierwszy relapse, ale tym razem dostałem taką kombinację leków, że mam poblokowane receptory, przez co nie poczułem nawet najmniejszego kopa. Jak się zapewne domyślasz, wkurwiło mnie to okrutnie, więc w ramach odreagowania tradycyjnie rozpierdoliłem pół pokoju.
Na tych drugich zajęciach uczę się rozumieć swoje emocje. Kontrolować, okazywać je oraz rozmawiać o nich. Momentami to jest równie trudne, co odwyk od heroiny. Nie umiem sobie tak łatwo poukładać tego, co się ze mną dzieje, ale się staram. I nawet nie wiesz, jak bardzo jest mi żal z tego powodu, jak Cię potraktowałem.
Zrobiło mi się autentycznie przykro. Jeśli do tej pory miałam wątpliwości, to teraz rozmyły się całkowicie.
Amado nie był mi obojętny.
Wiedziałam, że przed nim była bardzo długa droga, a on zaledwie ją rozpoczął. Wiedziałam również, że nie wyobrażam sobie powrotu do niego w jakiejkolwiek formie. Najprawdopodobniej wciąż nie chciałam go już nigdy widzieć. A jednak kibicowałam mu z całych sił. Chyba po raz pierwszy tak naprawdę... spróbował?
Nie będę Ci się narzucał. Nie będę próbował odzyskać Cię siłą. Zresztą, nie mogę odzyskać kogoś, kto mnie nigdy nie kochał. Nie proszę też, żebyś mi wybaczyła, bo nie mogę tego od Ciebie żądać.
Po prostu muszę zamknąć ten rozdział w swoim życiu, żeby móc pójść dalej. A Ty, Truskaweczko, byłaś całym moim światem i nawet po zamknięciu tego rozdziału w moim sercu dalej będziesz jego częścią. Dlatego wysyłam Ci pierścionek, który miałem Ci wręczyć tamtego dnia. Jest dość wartościowy. Zrób z nim, co zechcesz. Należy do Ciebie.
Wciąż beznadziejnie zakochany w Tobie,
A.
Przez cały ranek siedziałam z tą kartką w dłoni. Czytałam jego list kilkadziesiąt razy, gubiąc słowa, którymi mogłabym go skomentować. Przez moment rozważałam wysłanie mu maila z opisem sytuacji, jak ona wyglądała naprawdę, ale stwierdziłam, że tym działaniem rozpętam wokół siebie jeszcze większą burzę. Haimar mógł do mnie wtedy wrócić i wyrządzić mi jeszcze większą krzywdę. Ja również musiałam ruszyć do przodu ze swoim życiem. Nie tylko Amado.
A jednak podeszłam do szkatułki z biżuterią, odnalazłam w niej złoty łańcuszek, przewiesiłam przez niego pierścionek z diamentową różyczką i zapięłam na swojej szyi.
I co myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro