Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.6. "Odessa"

Ilość wyrazów: 2501

⛔: niedająca się usunąć zależność, użycie broni, groźby

Ten rozdział trochę krótki, ale nie dało się go za bardzo doczepić, bo poprzedni i następny byłyby bardzo długie. Kolejny będzie za to konkretny.

Za rymowankę dziękuję @karr4mba do twórczości której bardzo serdecznie zapraszam!

Akt XIV: Dora

Wypakowałam się z trudem z taksówki. Wzięłam na ramię torbę i stanęłam o kulach. Uniosłam oczy, by spojrzeć na bezchmurne niebo, które przywitało mnie już po wyjściu ze szpitala. Oślepiające słońce zmusiło mnie jednak od razu do zmrużenia powiek. Tak, to był wyjątkowo ciepły dzień. Idealny wręcz na to, żeby się spocić, pokonując głupi krawężnik, a następnie, by pomaszerować na czwarte piętro w kamienicy bez windy.

Podczas tej ciągnącej się w nieskończoność wspinaczki po schodach miałam wiele czasu na przemyślenia. Odnalazłam w sobie nowe pokłady uznania dla osób z niepełnosprawnościami, które musiały mierzyć się na każdym kroku z przeszkodami w designie. Doszłam do wniosku, że wszystkich architektów tkanki miejskiej należałoby zapakować w gips lub na wózek i kazać im jeździć lub wspinać się w nieskończoność po tym, co sami zaprojektowali.

W pewnym momencie zatrzymałam się i ścisnęłam za kule tak mocno, że aż spłynął po nich pot. Niewiarygodne, że na ścianie półpiętra uwagę wciąż przykuwała zaschnięta krew Amado. Przez dwa tygodnie nikt jej nie zmył ani nie zamalował. 

Pomimo upału, poczułam nieprzyjemny zimny dreszcz na samą myśl, że będę przechodzić obok tego miejsca codziennie. Rozumiałam jednak, że skoro nawet policja trzymała się od tej sprawy z daleka, to tym bardziej nie mogłam spodziewać się wykonywania obowiązków przez pracowników utrzymujących czystość na klatce. Po prostu przestali tu w ogóle zaglądać.

Doczłapałam w końcu jakoś na ostatnie piętro. Pot spływał mi strużkami po czole, ręce całe drżały, a dół brzucha bolał jak po solidnym treningu na siłowni. Przez leżenie plackiem w szpitalnym łóżku straciłam sporo ze swojej kondycji. Poza tym odkryłam właśnie mięśnie, o których istnieniu wcześniej w ogóle nie wiedziałam.

Westchnęłam, patrząc na framugę drzwi do mieszkania. Gdy tylko zamykałam oczy, by mrugnąć, natychmiast widziałam poszarpane urywki tego, co wydarzyło się tu kilkanaście dni wcześniej. Przez napięcie wywołane tym nagłym wspomnieniem trudno mi było zbliżyć się do drzwi, odszukać trzęsącą się ręką klucz w torebce, a następnie otworzyć nim zamek. Mówiłam po cichu sama do siebie, że jestem już bezpieczna, że wszystko będzie dobrze. Próbowałam się uspokoić.

W szpitalu towarzyszyły mi koszmary innego typu. Najczęściej śniło mi się, że mój brat umierał. Raz we śnie musiałam się wybrać pieszo do środkowoafrykańskiej dżungli po lek na sepsę. Innym razem, błagałam lekarzy, żeby nie odłączali go od aparatury podtrzymującej życie. Budziłam się skołowana, przerażona. Dojście do siebie zajmowało mi kilkanaście minut.

Amado przyśnił mi się tylko raz. Sen zaczął się tak, jak rzeczywistość, ale później wszystko w nim potoczyło się inaczej. Pocałowaliśmy się już w progu, a chwilę potem wylądowaliśmy w sypialni. Seks był tak realistycznie zmysłowy, że po przebudzeniu nie mogłam uwierzyć w to, że byłam w obcym miejscu. Za oknem widniał świt, a Amado i ja najprawdopodobniej nigdy więcej nawet się nie dotkniemy.

Nie kłopocząc się z zamykaniem drzwi, odrzuciłam torbę na ziemię i pokuśtykałam do kuchni. Musiałam natychmiast nalać sobie do szklanki wody z filtra i wrzucić do niej kilka kostek lodu z zamrażarki. W normalnych okolicznościach dodałabym parę listków mięty, ale wszystkie zioła pod moją nieobecność padły. Przetrwały jedynie doniczkowe wrzosy, które najprawdopodobniej pobierały wodę z wilgotnego powietrza. Przerzuciłam wzrokiem po pomieszczeniu. 

Pogranicze kuchni i salonu było zdemolowane. Kawałki moich cennych płyt leżały porozrzucane po całej podłodze. Westchnęłam tylko. Chciałam się pozbyć tych wszystkich śladów jak najszybciej. Jeszcze dzisiaj.

Alejandra jakby wyczytała to z moich myśli. Natychmiast do mnie zadzwoniła i – po opierniczeniu mnie za niezgodny z umową przedwczesny wypis ze szpitala – zaoferowała, że przyśle kogoś z rezydencji do pomagania mi z zakupami, sprzątaniem, higieną. Próbowałam jej wytłumaczyć, że byłam już samowystarczalna, ale ona nawet nie chciała tego słuchać. Traktowała mnie w tym momencie jak swoją inwestycję, dlatego wolała nie ryzykować, że znowu spadnę ze schodów i złamię sobie jeszcze do tego kręgosłup.

Ustaliłyśmy, że staż w jej rodzinnej firmie rozpocznę latem. Po zakończeniu sesji i po krótkich wakacjach. Myślałam o tym, żeby polecieć do Japonii albo do Korei Południowej. Do tej pory byłam w Azji przez niecałe pół godziny, kiedy zeszłego lata zwiedzaliśmy Stambuł. Poszliśmy do kawiarni, która znajdowała się na granicy kontynentów. Zapłaciliśmy po trzydzieści dolarów za kawałek baklawy i kelner był na nas obrażony, że się z nim nie targowaliśmy.

Przypomniałam sobie z uśmiechem tamte wakacje. Stanęły mi przed oczami przyjazne twarze. Wielu znajomych wysłało mi w ostatnim czasie życzenia albo, w miarę możliwości, odwiedziło mnie w szpitalu. Musiałam im tłumaczyć, że Tim i ja padliśmy ofiarą napadu rabunkowego. Nie sądziłam, żeby ktokolwiek w to uwierzył, zwłaszcza, że jednocześnie Tim oficjalnie zrezygnował z pracy w Solaris, a ja nie mogłam ukrywać tego, że rozstałam się z Amado. Unikałam szczegółów. Mówiłam, że nie wyszło. W naszym środowisku ludzie byli na tyle ogarnięci, żeby nie drążyć tematu.

Któregoś dnia Dora przyszła do mnie bez towarzystwa osób z naszego roku. Wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie dotyczyła notatek, pytań na kolokwiach ani plotek o ćwiczeniowcach, których miałyśmy dostać w drugim semestrze. Jej goryle zgodzili się na to, by zostać za drzwiami i nie raportować tej wizyty jej ojcu. Dostali po dwa studolarowe banknoty do kieszeni swoich koszul.

Dora usiadła na krzesełku koło mnie. Oparła łokcie na kolanach. Unikała mojego wzroku. Patrzyła w róg kołdry, którą byłam przykryta.

— Twój brat musiał zdradzić organizację. Inaczej nigdy byście się nie znaleźli w takim miejscu – powiedziała cicho, żeby mieć pewność, że nikt, poza mną, jej nie usłyszy. – A żyjecie tylko dlatego, bo Amado potrzebuje was żywych.

— To jest troszeczkę bardziej skomplikowane – zaoponowałam, jednocześnie nie chcąc jej opowiadać o Haimarze.

— Nie, Toni. Nie jest – przerwała zdecydowanym głosem, uciszając mnie gestem dłoni. – Znam Amado, odkąd byłam dzieckiem. Wiem o nim więcej, niż myślisz.

Spojrzałam na nią pytająco. Przerażenie musiałam mieć wypisane na twarzy, bo Dora od razu podskoczyła na krześle i z nerwowym uśmiechem pokręciła przecząco głową.

— Nigdy mnie nie dotknął. Nie o to chodzi. – Poprawiła sobie kosmyk swoich krótkich włosów, który grzecznie spoczywał założony za ucho i wcale nie wymagał jej interwencji. – Oczywiście nigdy też mi nie pomógł, ale nie oczekiwałabym tego od nikogo. Ludzie tam przychodzili robić interesy. Nie wtrącali się.

Skinęłam głową, by mówiła dalej. Wiedziałam, że nie powinnam o nim już w ogóle myśleć i powinien przestać mnie obchodzić, ale cieszyłam się, że wersja Dory zgadzała się z tym, do czego on sam mi się swego czasu przyznał.

— To jest wyrachowany facet. Trudny do przeczytania – kontynuowała. – Nawet mój ojciec się go trochę boi, co w sumie mówi już wszystko.

I vice versa – pomyślałam. Olivier Neville był jedyną osobą, do której Amado podchodził z tak dużą ostrożnością. Przynajmniej do czasu pojawienia się w Kolumbii Cesara Garrido z hiszpańskiej policji.

Szkoda, że Amado nie zauważył, że najbardziej przebiegłego i bezwzględnego typa z nich wszystkich gorliwie zapraszał do własnego łóżka. Dał się uwieść tym wielkim, niebieskim oczom.

— Może chodzi o to, żeby DEA nie zaczynała śledztwa w związku z waszą śmiercią. Dlatego zdecydowali się darować wam życie. – Dora rozłożyła ręce, myśląc na głos. – Za to teraz to ty możesz pozwać DEA za brak ochrony. Jesteś osobą cywilną. Kurde, masz tylko osiemnaście lat. – Zapaliła się entuzjazmem na myśl o procesie. – Ich zadaniem było przecież zapewnić ci bezpieczeństwo. Możesz dostać wysokie odszkodowanie.

Nie mogłam jej udzielić aż tylu informacji o szczegółach, co Teresie, która siedziała w tym narkotykowym bagnie razem ze mną. Tu nie chodziło nawet o naszych znajomych agentów, tylko o ich przełożonych, dla których mogliśmy okazać się niewygodnymi świadkami. Agenci, którzy odwiedzili Tima w szpitalu, śpiewali dla nas akurat cieniutkim falsetem. 

Doug McCarthy się wściekł, bo kiedy siedział koło nas, otrzymał wiadomość z nieznanego numeru z zaszyfrowaną wiadomością. Zajrzałam mu przez ramię do telefonu. Na tle filiżanki z zaparzoną kawą wyświetlał się napis wykonany tęczowym Comic Sansem: Smacznej kawusi. Jebać kapusi.

Służbom nie udało się namierzyć właściciela tego numeru. Wiadomość nie została nawet wysłana z Kolumbii. Teoretycznie, mogła dotyczyć czegokolwiek i pochodzić od kogokolwiek. Nie dało się jej jednoznacznie dołączyć do materiału dowodowego.

Ja natomiast dowiedziałam się w sposób jednoznaczny, że Amado znał memy z wierszykami i z filiżanką kawy.

— Wiem – odpowiedziałam Dorze lakonicznie. – Nie pozywamy nikogo. Chcemy to mieć za sobą i skupić się na przyszłości.

Moja przyjaciółka głęboko westchnęła. Sama urodziła się w pułapce, której nie była w stanie opuścić, więc znała moje położenie lepiej, niż mogłaby wywnioskować z niechętnie udzielanych przeze mnie informacji.

— Nie chcę cię martwić, Toni, ale z takich układów nie ma wyjścia.

Akt XV: Cesar Garrido

Usłyszałam kroki na klatce schodowej. Najpierw pomyślałam, że to któryś z sąsiadów z niższych pięter. Gdy zaczęły się robić coraz bliższe i głośniejsze, doszłam do wniosku, że zbliżała się do mnie osoba zapowiedziana przez Alejandrę. 

Podparłam się więc na kulach i wstałam z fotela, a następnie pokuśtykałam, żeby przywitać gościa w drzwiach. Zza zakrętu na półpiętrze wyłonił się, ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna w koszuli hawajskiej, jasnych spodniach i w czapce bejsbolówce, która swoim daszkiem zasłaniała jego twarz. Nieznajomy pokonał kilka ostatnich schodków w pospiesznym tempie, ale zdążyłam mu zatrzasnąć przed nosem drzwi i pozamykać je na wszystkie spusty. To nie był nikt od Alejandry. Nie znałam tego człowieka.

Niepewnie wciąż stałam w tym samym miejscu i zastanawiałam się, co mogłabym zrobić dalej. Bałam się zadzwonić na policję. Z braku innych opcji, moim najlepszym strzałem był chyba telefon do Alex. Niech wpływy jej rodziny chociaż raz mi się do czegoś przydadzą – pomyślałam.

Rozejrzałam się nerwowo wokół, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, i nagle przyszła mi do głowy myśl. Rzuciłam się w stronę torebki. Odnalazłam w niej pistolet. Przez wysoko nałożony gips chodziłam niemal wyłącznie w luźnych sukienkach, więc włożyłam broń z tyłu za gumkę od majtek. Wciąż miałam nadzieję, że gość dzwoniący uparcie do drzwi był dziennikarzem szukającym sensacji i zaraz udałoby mi się go spławić.

Mężczyzna z korytarza pozbawił mnie jednak złudzeń.

— Jestem oficerem policji. Proszę otworzyć – zażądał. 

Nie mogłam udawać, że nie ma mnie w domu, bo przecież widział, że byłam. Nie mogłam go też zastrzelić bez wpędzania się w ogromne kłopoty.

— Pokazuję ci swoje dokumenty. Wyjrzyj przez judasza – zachęcał.

Odłożyłam pistolet na miejsce i zbliżyłam się do drzwi, ale wciąż bałam się, że gdy przybliżę do nich oko, żeby potwierdzić tożsamość rozmówcy, on strzeli mi w głowę.

— Ma pan jakiś nakaz? Nie będę rozmawiała bez prawnika – rzuciłam formułką, która wydawała mi się odpowiednia. Szczerze, nie miałam pojęcia, co się powinno mówić w takich sytuacjach, więc zrobiłam to, co widziałam na filmach.

— Nazywam się Cesar Garrido – przedstawił się inspektor przez drzwi, a mi aż pociemniało przed oczami. 

Uniosłam wzrok wysoko do sufitu. To była ostatnia osoba, której mi brakowało do kompletu.

— Jestem oficerem hiszpańskiej policji. Nie przyszedłem tu oficjalnie, ale wiem, że możemy dojść do porozumienia.

— Nie będę z panem rozmawiać! Proszę dać mi spokój! – odkrzyknęłam.

Pod nosem wymamrotałam jakieś słowa bez sensu, przeklinając swój los. Dora miała rację. Kiedy zadawałam się z tak niebezpiecznymi ludźmi jak Amado, wszystkie ścieżki w moim labiryncie kończyły się pod ścianą. Nie było stąd ucieczki.

Moje opcje w tym momencie prezentowały się następująco: mogłam liczyć na to, że ten Hiszpan jakimś cudem przyjąłby moje nie do wiadomości i przestałby mnie nachodzić (co było jednak mało prawdopodobne), albo mogłam dogadać się z nim i pomóc mu w misternie planowanej zemście na Amado i Mice. Ta druga ewentualność zapewne doprowadziłaby jednak do tego, że oni wykryliby mój udział w spisku, po czym zabiliby mnie oraz profilaktycznie również mojego brata.

Spróbowałam jeszcze raz. Tym razem z łagodniejszym środkiem perswazji. Zbliżyłam się do drzwi i odezwałam się ciszej niż do tej pory, ale tak, żeby Garrido mógł mnie usłyszeć przez kawałek drewna:

— Proszę stąd iść. Nie mam panu nic do powiedzenia.

Ledwie skończyłam zdanie, usłyszałam huk. Odskoczyłam w panice, w ostatniej chwili blokując się kulami z tyłu i broniąc przed upadkiem. Moje oczy padły na rozwalony zamek. Garrido strzelił kilka razy, niszcząc mechanizm na dobre, po czym wszedł do środka. Od razu przyjrzałam się jego twarzy. 

Faktycznie, wyglądał trochę jak Enrique Iglesias, czyli na pewno był tym, za kogo się podawał. Nie wiedziałam jednak, czy to była korzystna informacja dla mnie. Teoretycznie policjant opowiadający się po stronie dobra nie powinien zrobić mi krzywdy, ale ten konkretny szedł po trupach do celu. A w dodatku – jeśli odmówiłabym współpracy – bardziej przydawałam mu się martwa.

— Jeżeli pan chce, żebym współpracowała, dlaczego przychodzi pan tu w biały dzień i do tego rozwala mi drzwi? Pół Kolumbii pana widziało. Jak ja mam się teraz nie bać? – parsknęłam z wyrzutem, cofając się w stronę fotela, na którym leżała moja torebka. 

Byłam już pewna swojej decyzji.

— Teraz masz wyjście z tej niezręcznej sytuacji tylko w jedną stronę, prawda? – odpowiedział z wyraźnie wyczuwalnym sarkazmem. – Musisz mi zaufać. Ale nie bój się. Potrafimy ochraniać swoich lepiej niż DEA. 

Policjant przespacerował się nonszalanckim krokiem w moim kierunku, rozglądając się z ciekawością po mieszkaniu. 

— Ten kwiatek od zawsze leżał tak w poprzek w tej doniczce czy to Amado ci tutaj przemeblował? – Pokazał palcem na przewróconą dracenę.

Kolejna sekwencja zdarzeń trwała ułamek sekundy. Moja kula upadła na ziemię, a ja rzuciłam się na zdrowej nodze do torebki, by wyjąć telefon. Garrido sięgnął po pistolet umiejscowiony z tyłu jego spodni. Natychmiast uruchomiłam aparat. Zrobiłam mu zdjęcie. Policjant wycelował we mnie z broni i ją odbezpieczył, ale nie zdążył pociągnąć za spust, zanim zdołałam wysłać zdjęcie. Garrido zawahał się. Nie miał pewności, do kogo ono powędrowało.

Mój plan zadziałał. Cesar Garrido nie wystrzelił pocisku w moją stronę. Zamiast tego, spojrzał na mnie podenerwowany. Oczekiwał ode mnie wyjaśnień. Chciał wiedzieć, co przed chwilą zrobiłam.

— Nie zamierzam z wami współpracować. Nie byłam i nie jestem żadnym kretem – układałam wyrazy powoli, lecz konsekwentnie, choć moje serce właśnie obijało mi się o żebra, a ręka, jeszcze przed chwilą opanowana, teraz zaczęła drżeć tak mocno, że aż upuściła smartfona na podłogę. – Jeżeli planował pan mnie zabić zaraz po odmowie, to musi pan wiedzieć, że wysłałam to zdjęcie na prywatny numer do burmistrza Medellin. To jest ojciec mojego przyjaciela. Bardzo dobrze się znamy – mówiłam coraz pewniej, widząc, jak Garrido nawet nie był w stanie ukryć malującego się na jego twarzy grymasu rozczarowania. 

Wiedział, że właśnie przestrzelił rzut karny, kiedy miał przed sobą bramkarza siedzącego już pośladkami na ziemi. 

— Jeżeli zniknę, to dość wysoko postawiona osoba będzie wiedziała, kto mnie odwiedził jako ostatni – dodałam autorytatywnie, mimo że moje serce właśnie usiłowało wyskoczyć z nerwów z mojej drobnej piersi.

Inspektor rzucił mi na pożegnanie długie spojrzenie, które zawierało w sobie chyba nawet odrobinę uznania. A co najmniej przyznanie się do tego, że mnie nie docenił. Odpowiedziałam mu irytująco uprzejmym uśmieszkiem, który zawsze miał na twarzy Haimar Saavedra.

Garrido wyszedł bez słowa, nie zamykając drzwi, bo nie dało się ich domknąć po tym, jak rozwalił zamek, a ja opadłam na kanapę, wypuszczając z ust powietrze z głęboką ulgą. Obroniłam się w tej bitwie, ale wszystko wskazywało na to, że to był dopiero początek zabawy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro