Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.2. "I Didn't Give Up On You"

Ilość wyrazów: 2151

⛔:  TRIGGER WARNING - BRUTALNY ROZDZIAŁ (przepraszam za niego)

Możesz przerwać lekturę w tym momencie.

Mój najdroższy kończył dzisiaj trzydzieści dziewięć lat. To był jego ostatni rok z trójką z przodu. Trzeba było to porządnie uczcić. Od rana próbowałam dodzwonić się do niego z życzeniami, ale co chwilę odrzucało mi połączenie. Zgadywałam, że był zajęty. Zapewne teraz dzwonili do niego wszyscy naraz, a on musiał z tymi ludźmi jakoś rozmawiać, chociaż tak bardzo tego nie lubił. Zgodnie z piątkowym planem dnia, pojechałam więc na uczelnię. Mieliśmy zobaczyć się wieczorem.

Amado zazwyczaj świętował swoje urodziny z wielką pompą. Nie tylko dlatego, że imprezy stanowiły idealną okazję na zacieśnienie stosunków towarzysko-biznesowych, ale także z tego powodu, że każde kolejne mogły być tymi ostatnimi na wolności. Zanim mnie poznał, pierwszy tydzień stycznia zawsze oznaczał dla niego szaleństwo, podróże, dużo kobiet i jeszcze więcej narkotyków.

Tym razem organizowaliśmy znacznie skromniejsze przyjęcie w naszym klubie. Zaprosiliśmy jedynie najbardziej niezbędnych gości.

Rozważałam wysłanie mu jakiegoś krindżowego wierszyka ze stron do brania wierszyków dla ludzi w wieku moich dziadków. Chciałam dołączyć do niego zdjęcie filiżanki z kawą z podpisem: Smacznej kawusi życzę. Obawiałam się jednak, że Amado nie zrozumiałby żartu. Więc po prostu napisałam: feliz cumpleaños, kończąc wiadomość kilkoma emoji z różowymi serduszkami i z jego ulubioną emotką z uniesioną brwią oraz monoklem.

Po powrocie do domu zaczęłam szykować się do wyjścia. Wykąpałam się i wydepilowałam całe ciało. Właśnie krzątałam się po pokojach w domowych ciuszkach, a moje włosy wciąż były wilgotne, gdy poszukiwałam odpowiedniej sukienki oraz pasujących do niej lakierów do paznokci. Wtem usłyszałam jakieś podenerwowane głosy na półpiętrze, bieganie po schodach, a chwilę później dzwonek do drzwi.

Zajrzałam na podgląd z kamery. Uśmiechnęłam się. Amado najprawdopodobniej pragnął zrobić mi niespodziankę i chciał zabrać mnie swoim samochodem do klubu już teraz. To było trochę za wcześnie. Musiałam przecież najpierw się wysuszyć i ubrać. 

Pociągnęłam za klamkę. Ami stał w wejściu. Miał na sobie jeansy skinny fit i ciemną koszulkę na długi rękaw, która zasłaniała mu wszystkie blizny oraz wkłucia. Powiedziałabym, że wyglądał całkiem normalnie, a jednak wszystko w jego sylwetce było dla mnie niepokojące. 

Opierał oba kciuki o kieszenie spodni. Małym paluszkiem stukał niecierpliwie o górną część uda. Patrzył na mnie tak, jakby zaraz chciał aktywować laser w swoich oczach, który mógłby mnie odrzucić daleko do tyłu. Milczał. Przygryzał usta od wewnątrz. Od razu wiedziałam, że coś się stało. Odruchowo zasłoniłam ramionami swoją klatkę piersiową, jakby miało mnie to ochronić przed podmuchem mroźnego wiatru, który zaczął wlatywać do mojego mieszkania przez uchylone drzwi.

— Ami? – spróbowałam nawiązać kontakt. 

W pierwszej chwili bałam się, że ktoś umarł. Jednak im dłużej przyglądał mi się w tak obcy, przerażający sposób, do którego nie byłam w ogóle przyzwyczajona, nabierałam pewności, że jego problem miał jakiś związek ze mną. 

— Wszystko w porządku? – zapytałam, będąc pewna negatywnej odpowiedzi. Do głowy przychodziła mi tylko jedna rzecz, ale naprawdę miałam nadzieję, że to nie o to chodziło. Poczułam ogromne uderzenie gorąca. Wciąż miałam irracjonalną nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

— Ty mała dziwko – syknął Amado i wleciał z impetem do mieszkania, precyzyjnie unikając barkiem jakiegokolwiek kontaktu z moim ciałem, które stało nieruchomo w otwartych drzwiach. 

Obróciłam się ze strachem za nim, zatrzaskując niepewnie zamek. Stopniowo pozbywałam się wątpliwości. Moje nogi zaczęły drżeć jak delikatne, muślinowe włókna, łączone w całość na krośnie tkackim. Do gardła wlewał mi się wrzący olej z palonymi gwoździami. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy: Co się stało z moim bratem? Tim musiał być bezpieczny. Zrobiłabym dla niego wszystko. Za wszelką cenę.

Nagle poczułam ostre ukłucie i wzrost ciśnienia w prawym oku. Zakryłam je odruchowo dłonią. Zupełnie, jakby właśnie Timowi działa się krzywda, a ja byłam w stanie wyczuć jego ból na odległość.

Amado szybkim krokiem podszedł do długiego, drewnianego stołu w kuchni. Położył dłonie na listwie, która łączyła deski, i jednym szarpnięciem przewrócił mebel. Stół głośno zarył blatem o podłogę. Wszystkie szklanki i cała porcelana najpierw radośnie zadźwięczały, jakby były zbieraniną ludzi z walizkami na kółkach, która drobnymi kroczkami zbliżała się w gwarze do pociągu, a potem zastukały z przerażeniem, jakby pod ten pociąg wbrew własnej woli wpadły. W powietrzu rozniósł się aromat świeżo parzonej kawy. Wzbogacał go leśny zapach preparatu służącego do konserwacji sosnowych podłogowych desek.

W mojej głowie kłębiły się zatrważające pytania. Jak wiele Amado wiedział o tym spisku? Ile mogłam mu jeszcze udzielić informacji? Nie chciałam przecież powiedzieć ani słowa więcej, niż było to potrzebne. 

Cariño? Co się dzieje? – zapytałam płaczliwym głosem, wciąż mając nadzieję, że jakoś potrafiłabym zatrzymać nadciągającą katastrofę. 

Amado odwrócił się wprost na mnie. Jego twarz, początkowo blada jak powłoka pergaminu, zaczęła się robić szara i pomarszczona, niczym ubiegłoroczne wydanie gazety. Nieostrożnie, wysunęłam przed siebie dłoń, próbując dotknąć jego policzka. Przez pewien czas wierzyłam, że to był dalej ten Amado, którego ja znałam. Ten sam, który nosił mnie na rękach i który obdarzał mnie miłością, przeciskającą się krwawymi strumieniami przez szczeliny wprost z jego poranionego serca.

Ale to była już zupełnie inna osoba. Obca. Oddalona ode mnie.

— Tylko spróbuj mnie dotknąć, a połamię ci te ręce! – warknął, odskakując jak najdalej, byle tylko uniknąć kontaktu z moją nagą skórą.

Ze złością chwycił stojące najbliżej krzesło i cisnął nim o przeciwległą ścianę. 

Powoli wyzwalałam się z tego surrealistycznego zawieszenia niewiary i docierało do mnie moje położenie. Amado był wściekły do tego stopnia wyłącznie z jednego powodu. Musiał dowiedzieć się absolutnie o wszystkim. O całym planie, który Tim ułożył, będąc pod skrzydłami DEA. I na pewno nie dowiedział się tego od nas. Bałam się, że zaraz mnie zabije. A już z całą pewnością zatłucze na śmierć mojego brata.

Ostrym krokiem zaczął przemierzać bez celu moje mieszkanie. Wzrokiem badał wszystkie sprzęty, wybierając sobie kolejną ofiarę do rozładowania na niej wściekłości. Pobiegłam za nim, rozpaczliwie próbując go zatrzymać, nieomal przewracając się w rozklekotanych klapkach, zanim zrobiłby nam wszystkim jakąś krzywdę.

— Proszę, porozmawiaj ze mną – błagałam przez łzy. – To na pewno nie jest tak, jak ci się wydaje. 

Wiedziałam, że muszę przedstawić mu tę sytuację łagodniej, niż osoba, która uczyniła to jako pierwsza. Musiałam pokazać mu swój punkt widzenia. Ale on nie zamierzał mnie słuchać.

— Czy jest coś, czego ode mnie nie dostałaś?! – wrzasnął. – Miłość, władzę, nawet, kurwa, jebany wolny związek!

Czułam, jak jego przepełniony wściekłością głos rezonował od desek, na których stałam, wprawiając moje ciało w drżenie.

Zerwał ze ściany wieszak na ubrania. Cisnął nim o podłogę, a ten złamał się na pół. Następnie podniósł szafkę na buty. Obuwie zaczęło się wysypywać na wszystkie strony. Rzucił nią daleko przed siebie. Usłyszałam szmer liści, a tuż potem głuchy huk. Trafił w doniczkę z draceną. Zdecydowanym krokiem podszedł do lustra, chwycił je w obie dłonie i zamachnął się nim, strącając ze stolika mój gramofon i kilkadziesiąt cennych płyt, które leżały tuż obok niego.

Przeskakując nad ułamanymi kawałkami tego, co tak pieczołowicie i z poświęceniem zbierałam przez ostatnie miesiące, podbiegłam do Amado, żeby po raz kolejny spróbować go uspokoić.

— Cariño...

— TY KURWO! – krzyknął. – Nazwij mnie tak jeszcze raz, a odgryzę ci ten jebany język. Głupia pizdo!

Odrzucił lustro i zamachnął się tak, że jego palce zahaczyły o moje włosy. Jego dłoń przeleciała tuż obok mojego policzka. Jakby odruchowo zamierzał mnie uderzyć, ale w ostatniej chwili, w ostatnim podszepcie zdrowego rozsądku, zdecydował się zmienić zdanie. Przymknęłam oczy. Spodziewałam się ciosu w twarz. Jednocześnie moje mięśnie zastygły i zmieniły się w kamień. Wszystkie moje treningi na nic. Bałam się zareagować. Nie umiałabym się obronić. Poczułam, jak mój żołądek zacisnął się w nerwach.

Wycofałam się. Pierwszy raz od dawna naprawdę przestraszyłam się Amado Ibaigurena. To już nie był mój Ami. To był zły człowiek. Pokazywał mi swoją prawdziwą twarz. Tę, która zaprowadziła go na sam szczyt drabiny społecznej. Tę, której w swojej naiwności, tak bardzo nie chciałam widzieć.

— Miałam o wszystkim ci opowiedzieć... – zaskomlałam przez ściśnięte gardło. – Nie zrobiłam nic przeciwko tobie, przysięgam...

Nie miałam nic do stracenia. Zaczynałam się obawiać, że w tym ataku furii mógłby mnie zakatować na śmierć.

Znowu cofnęłam się o krok. 

— Kurwa. Mówisz do mnie, jakbym pierwszy raz słyszał kundla żebrzącego o litość – wymamrotał pod nosem. – Nie wierzę w żadne twoje słowo, kłamliwa suko. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

Potrząsnął z obrzydzeniem dłonią, która jeszcze przed chwilą dotknęła przypadkiem moich włosów.

Wstrząśnięta, odrzucona, upadłam na kolana. Klęczałam pośród szklanych odłamków potłuczonego lustra i ostrych fragmentów płyt winylowych. Zdołałam się przy tym poranić, ale nawet nie czułam bólu. Zasłoniłam twarz dłońmi i zaniosłam się głośnym płaczem. 

— Błagam. Nie zabijaj go... – zdołałam wyszeptać. – Zabij mnie, jeśli kogoś musisz.

Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, co Ibaigurenowie robili w tym momencie mojemu bratu. Poprzednią osobę, którą przyłapali na kontaktach z DEA, kazali wrzucić do maszyny do przetwarzania mięsa. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Cała się trzęsłam.

— Oboje jesteście gówno warci i zasłużyliście na to samo. Powinienem cię zatłuc na śmierć, gdybym nie brzydził się ciebie dotykać – mruknął chrypliwie Amado, po czym wyminął mnie i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z mieszkania.

Niewiele myśląc, wstałam z kolan i pobiegłam za nim. Rozpacz z powodu wymykającej mi się nieodwracalnie miłości przysłoniła mi wszelki rozum.

Przekroczyłam próg. Podbiegłam do schodów. Wyciągnęłam ramię przed siebie, próbując go chwycić za bark. Chciałam, żeby odwrócił się w moją stronę. Amado mnie usłyszał. Odskoczył natychmiast pod kamienną ścianę. 

— NIE DOTYKAJ MNIE, KURWA! – wydarł się tak potężnie, że musiało być go słychać na całej ulicy. 

Rozpędzona, znalazłam się na skraju schodów. W tym momencie, podeszwa mojej starej japonki się złamała. Nie chciałam upaść. Nabrałam przyspieszenia, ale zabrakło mi miejsca, żeby wyhamować. Wymachując rozpaczliwie ramionami, runęłam w dół schodów. Byłam zbyt otumaniona, żeby zdążyć chwycić dłonią za poręcz. Amado mnie nie złapał. Ten, który dbał o moje bezpieczeństwo, tym razem nawet nie próbował. Stał przyklejony do ściany, żeby moje rozwiane włosy przypadkiem nie pobrudziły jego pleców.

Spadałam. Na zmianę widziałam tylko kawałki podłogi i sufitu. I to, jak moje marzenie rozpadało się, niczym układanka z kalejdoskopu.

Uderzenie o ziemię złamało kość w moim kolanie tak okropnie, że wydarłam się wniebogłosy. Nigdy w życiu nie doświadczyłam takiego bólu. Przez chwilę wydawało mi się, że umarłam. Pod wpływem agonizującego cierpienia zacisnęła mi się szczęka i przygryzłam sobie język. Przed oczami stanął mi pastelowy słup światła. Próbowałam się poruszyć. Usmarkałam się cała i oplułam krwią ze zranionego języka. – Właśnie zaczynam zdychać. Tak wygląda śmierć – myślałam do siebie. Czerwone kropelki z moich ust zaczęły kapać na podłogę.

Usłyszałam zbliżające się do mnie powoli kroki. Amado stanął nade mną. Nie odważyłam się unieść głowy, by na niego spojrzeć. On tymczasem stał i nic nie mówił. 

Kręciło mi się w głowie. Rozsadzało mi czaszkę. Próbowałam przewrócić się na plecy, ruszając się żałośnie jak mały robaczek.

— Już nigdy dla nikogo nie zatańczysz, ty mała szmato – wycedził wreszcie przez zęby. 

Ja, wysportowana dziewczyna, przewróciłam się na bok. Zdołałam się skulić. Leżałam jak sparaliżowana. Głośno płakałam przez poobdzierane wyciem gardło. Myślałam o moim bracie. Co mogło dziać się z nim w tym momencie. O Ibaigurenach. Byłam cała poobijana.

— Dzisiaj daruję ci życie, ale przysięgam, że jeśli jeszcze raz cię gdzieś zobaczę, to cię zabiję. I to natychmiast. Rozumiesz to? – Amado zwrócił się do mnie zaskakująco spokojnie i wyraźnie. Mimo wszystko, nie byłam w stanie zareagować. Mój umysł intensywnie koncentrował się na wypieraniu tej sytuacji, choć nie znalazła ona jeszcze nawet swojego finału. – KURWA! – wrzasnął co sił w płucach. – Zapytałem, czy ty to rozumiesz?

Krzyknął ponownie, ale tym razem już nic nie poczułam. Zrobiłam się pusta w środku. 

— Tak. – Obróciłam twarz w stronę kamienia. Nie mogłam na niego patrzeć. Ja również nie chciałam go widzieć już nigdy więcej. Przestał dla mnie w tym momencie istnieć.

Moje zmasakrowane ciało leżało bezwładnie na podłodze, jak niedosmażony placek, który spadł z patelni i przykleił się do parkietu. A więc tak kończyła się ta historia miłosna. Amado był dalej kurewsko nieobliczalnym szefem południowoamerykańskiego syndykatu narkotykowego, przed którym wszyscy srali po gaciach, a ja byłam głupią nastolatką, która nie potrafiła w porę podjąć odpowiedniej decyzji. W prezencie pożegnalnym pozwolił mi żyć. Ze wszystkich upominków, które kiedykolwiek dał różnym ludziom, ten z pewnością kosztował go najwięcej.

Słyszałam, jak jego buty powoli stukały. Przemieszczał się niespiesznie na niższe piętro

Zakrztusiłam się swoimi łzami zmieszanymi z krwią. Zdałam sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej w tym momencie byłam już sama na świecie. Zacisnęłam mocno powieki. Przed oczami stanął mi obraz, jak niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej przytulałam się z Timem na pożegnanie. Jak zwykle, uśmiechał się tak pogodnie. Mówił, że wszystko będzie dobrze. Na samo wspomnienie jego głosu miałam wrażenie, że ktoś odrywał moje mięśnie od kości bez znieczulenia. Gdybym tylko wiedziała, że to pożegnanie miało być naszym ostatnim...

Po chwili doleciał do mnie dźwięk rozmowy telefonicznej. Amado dzwonił po karetkę dla mnie. Potem usłyszałam tłumione spazmy płaczu i ciosy wymierzane gołą pięścią w betonową ścianę. Oddzieleni kilkunastoma kamiennymi schodami, ja i on, płakaliśmy oboje.

***

A tu taki ładny Tymek, bawiący się na imprezie w Ratuszu. Kiedy jeszcze był w jednym kawałku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro