Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.5. "She Brings The Rain"

Ilość wyrazów: 5954

⛔: ogromna toksykologia (domyślam się, że wszyscy tęsknili), tematy erotyczne (kinky), narkotyki

Całkiem możliwe, że wraz z tym rozdziałem skończy się okres ochronny u czytelników dla Toni.

Akt XIII: Górny Karabach

Obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła. Sądząc po niosącym się echu, musiało spaść ze znacznej wysokości gdzieś niedaleko od nas. Wyrwałam się z objęć śpiącego Amado, poderwałam się do pozycji siedzącej i głęboko zaczerpnęłam powietrza. 

Zorientowałam się, że nie miałam na sobie żadnego ubrania, ani nawet bielizny. Chcieliśmy tylko położyć się na chwilę. Drzemaliśmy w ten sposób zapewne przez kilka godzin.

Pomimo mojej gwałtownej reakcji, Ami spał sobie spokojnie dalej. Spojrzałam na jego twarz. Pogłaskałam go czule po policzku. Słońce wypełniało radosnymi promieniami nasz cały pokój. Byliśmy zbyt wyczerpani po całonocnych tańcach i porannej zabawie, żeby tracić energię na takie głupoty, jak zaciąganie zasłon. 

Nie chciałam budzić Amado. Wiedziałam, że mój ukochany miał zegar biologiczny w kompletnej rozsypce. To cud, że w ogóle zasnął bez swojego ulubionego wspomagacza. Na szczęście, teraz już zawsze miałam być przy nim. Od tej pory mogło być już tylko lepiej.

— Poradzimy sobie po kolei ze wszystkimi problemami. Nic nam nie przeszkodzi – obiecałam mu po cichu. 

Uformowałam dłoń w piąstkę i przycisnęłam do swoich ust, by zdusić radosny pisk, który próbował wylecieć z mojej krtani. Wciąż trudno było mi w to uwierzyć. Moje niemożliwe do zrealizowania marzenie się spełniło. Naprawdę zaczynaliśmy wspólne życie.

Nagle zza drzwi doleciało przekleństwo w kolumbijskim slangu.

Hijueputa, co za zjeb stawia wazon w takim miejscu? – odezwał się męski głos.

Zachichotałam. Wiedziałam, o który wazon chodziło. Ten, który stał na stoliczku przy balustradzie, odkąd zjawiłam się tu po raz pierwszy. Zawsze wypełniał go bukiet świeżych, białych kalii, pasujących do oryginalnego wykończenia rezydencji. Teraz zapewne dekorował schody w charakterze szklanej mozaiki.

Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, chociażby przewrócić się na drugi bok i opaść z powrotem na poduszkę, ktoś agresywnie szarpnął za klamkę do naszej sypialni, jednocześnie zaczynając tłumaczyć hałas sprzed minuty.

Cabron, strąciłem ten wa... 

Mika przerwał w pół słowa, bo jego wzrok od razu padł na łóżko, a w łóżku siedziałam ja. Z biustem na wierzchu.

— Cześć, Mika. 

Uniosłam rękę w geście nieśmiałego powitania.

— Toni? – spytał z niedowierzaniem, choć bardzo dobrze wiedział, na kogo patrzy. Przestąpił z nogi na nogę. Jego mina stężała. Widać było, że jest zmartwiony. – Jezu Chryste – wymamrotał i od razu przykrył sobie usta dłonią.

Wysunęłam rękę daleko przed siebie, by sięgnąć po biały szlafrok leżący w nogach łóżka. Pochylając się, pokazałam jeszcze więcej nagiego ciała, zanim zdołałam opatulić się kawałkiem mięciutkiej tkaniny, w której wróciłam z kąpieli.

Nie wstydziłam się Miki. Na pewno nie po tym, w jakim stanie widzieliśmy się nawzajem w przeszłości. Pomyślałam jednak, że gdybym paradowała bez ubrania, Amado mogłoby się zrobić przykro, a ten dzień miał być tylko nasz.

Hałasy zaczęły go właśnie wybudzać ze snu. Amado zamruczał i przewrócił się na wznak. Następnie przeciągnął się i przetarł lekko zaropiałe oczy palcami. Nachyliłam się nad nim, żeby pocałować go w czoło.

Mika cicho zamknął za sobą drzwi, po czym wszedł głębiej do środka. Oparł się o ścianę w kremowym kolorze, a następnie skrzyżował ręce na piersi, w dalszym ciągu nam się przyglądając.

— Świetnie. Widzę, że dobrze się bawicie – ironizował. – Ktoś w tej sytuacji powinien, prawda?

Nie byłam naiwna. Wiedziałam, że gdy euforia miała opaść, będziemy musieli znaleźć recepty na zagrożenia, które pociągała za sobą moja obecność w rezydencji. Ale na razie nie byłam w nastroju na myślenie. 

Odkryłam kołdrę, przerzuciłam nogi na puchaty dywanik, na którym stało łóżko, po czym zbiegłam po schodkach z podwyższenia i rzuciłam się Mice na szyję. Momentalnie przestał się irytować. Od razu potarł dłonią moje plecy w stęsknionym, czułym geście, a ciepły szlafrok przyjemnie pomasował moją nagą skórę. Miło mi było znaleźć się znów w tych silnych, opiekuńczych ramionach. Skurczybyk umiał przytulać.

— Czy ty jesteś poważny? – Mika przerwał ciszę ostrym wyrzutem, wyszarpując Amado z resztek jego snu. – Po jakiego chuja ją tutaj przywiozłeś?

Wyraz twarzy młodszego Ibaigurena zmieniał się niczym sygnalizacja świetlna na budowie. Na zmianę to pochylał głowę i uśmiechał się do mnie, to posyłał bratu spojrzeniem pioruny, a jego półotwarte usta czekały tylko na to, by móc puścić w stronę łóżka jeszcze mocniejszą wiązankę.

Ami usiadł na materacu, pedantycznie poprawiając swoje posłanie. Kołdra musiała leżeć poprawnie. To był jego priorytet. Wszystko inne musiało poczekać na swoją kolej. Kompletnie nic sobie nie robił z wyrzutów pod własnym adresem.

— Bo się nie mogłem powstrzymać – odrzekł w końcu autorytatywnie, dając do zrozumienia, że na zmianę decyzji nie było co liczyć. 

I bardzo dobrze – pomyślałam. Gdy tylko zrzuciliśmy z siebie szlafroki i nadzy trafiliśmy pod kołdrę, ogrzewając się wzajemnie, plącząc ze sobą nasze nogi i ręce, poczułam się jak w niebie. Nawigacja Google mogłaby mi powiedzieć, że po szesnastu miesiącach osiągnęłam wreszcie cel swojej podróży.

— A ty? Dlaczego ją tak zakleszczyłeś? – Amado nagle przeszedł do ofensywy. – Masz skurcze mięśni? Kupić ci magnez?

— Bo się z nią witam. 

— Przez pięć minut? – Amado pacnął się otwartą dłonią w czoło. – A co ty jesteś? Internet Explorer?

Tęskniłam za ich przepychankami. Zawsze wtedy dostrzegałam w nich dwa duże koty, które po dojrzeniu światła lasera przemieszczającego się po ścianie, zaczynały uważać się za małe kotki. Zamiast wylegiwać się jak zwykle na kanapie, nagle rozpoczynały festiwal biegania i skakania.

— Toni zostaje z nami – zakończył w swoim mniemaniu dyskusję Amado. Sięgnął po szlafrok leżący obok i zarzucił go sobie na ramiona. Zamierzał najwyraźniej wstać z łóżka.

— Ja pierdolę. – Mika mnie wypuścił, wyminął, i zrobił małe kółeczko po pokoju, żeby rozchodzić zdenerwowanie. Jego starszy brat mu się przyglądał. – I jak ona twoim zdaniem będzie jeździć na uczelnię? – Mika gestykulował zawzięcie w kierunku brata, co jakiś czas pukając się w czoło. – Czołgiem?

— Tak – odparł Amado, najzupełniej poważnie. – W samochodzie opancerzonym. Z ochroną z karabinami i z dronami bojowymi – wyjaśnił. – Byle do maja.

Wiosną odbywały się wybory. Słowa nie mogły oddać tego, jak bardzo kuliłam się w sobie na samą myśl, że moje szczęście, a może nawet życie, zależało od Oliviera Neville'a. Człowieka, którego obiecałam sprowadzić na dno.

Niektórzy podejmowali decyzje bardzo łatwo. Nie mieli problemów z moralnymi kompromisami, a co najmniej potrafili sobie zredukować dysonans poprzez racjonalizację własnego zachowania. Ja do nich nie należałam. Demony stawały mi przed oczami, niczym duch Banka w Makbecie. Decydując się na życie z Amado i ostatecznie wiążąc swoje losy z organizacją, wrzucałam tym samym Dorę pod pociąg. Chociaż dałam jej słowo, że zawsze mogła na mnie liczyć.

Musiałam mieć wyjątkowo strutą minę i skrzywić się jak po rozgryzieniu ziela angielskiego, bo Amado natychmiast mi przypomniał, że na sprawiedliwość czasem trzeba było trochę poczekać. Prosił, żebym myślała optymistycznie, bo nie rezygnowałam z celu, tylko odrobinę odkładałam go w czasie. 

Pocieszył mnie w minimalnym stopniu.

Wiedziałam, że chciał dobrze, ale ja czułam wstręt, że będę musiała temu śmieciowi coś zawdzięczać. 

Jednak co było dla mnie alternatywą? Dać się zabić? 

Uwolniłoby mnie to wprawdzie od wyrzutów sumienia, gdyż nie musiałabym się nad nimi już dłużej zastanawiać, ale zarazem uwolniłoby mnie to też od wszystkiego innego. Czy naprawdę spieszyło mi się na tamten świat aż tak bardzo? Czy mogłabym to zrobić Amado? Albo swojemu bratu, który poza mną nie mógł liczyć na nikogo innego, i który poświęcił mi połowę życia?

W trakcie dalszej rozmowy dowiedziałam się o najnowszych zdobyczach technicznych, które organizacja stosowała do obrony. Już kiedy wracaliśmy z balu sylwestrowego, wyczułam karabiny przytwierdzone w samochodzie do spodu siedzenia, lecz zdziwił mnie brak uzbrojonej po zęby obstawy w kilku innych wozach, które powinny jechać razem z naszym w kolumnie. 

Okazało się, że zamiast tego, nad nami leciały drony bojowe wyposażone w sztuczną inteligencję, których zadaniem było zdetonowanie się na przeciwniku. Zastosowanie tej broni w praktyce można było zaobserwować podczas niedawnej wojny o Górny Karabach.

Ami wyszedł do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Z tego, co zdążyłam się zorientować, biznes był teraz niemal w całości na Miki głowie. Gdy zwrócił się w pewnym momencie do Amado: – Potrzebuję cię myślącego i w miarę na chodzie – zrozumiałam, że trafiłam tu w czasie bardzo trudnym dla mojego ukochanego. Nie mogłam udawać, że nie widziałam, jak pokłute były jego ręce. 

Przycupnęłam na łóżku. Podciągnęłam jedną nogę pod siebie, drugą trzymałam na podłodze. Nie wiedziałam, co mogłam zrobić innego, niż oferować mu swoją obecność, miłość i wsparcie. Ale wiosną już próbowałam i nie wystarczyło.

Mika zauważył moje smutno opuszczone kąciki ust. Moje oczy były apatycznie utkwione w dalekim rogu pomieszczenia. Wspiął się po schodkach i usiadł tuż przy mnie. Poczułam, jak delikatnie objął moją dłoń, jakby chciał ten sposób wyrazić, że ten stan duszy dotykał nas oboje.

— Będziesz płakała przez niego wiele razy – powiedział bez ogródek. – Ale rozumiem, dlaczego tu jesteś.

Przypomniała mi się taka złota myśl, niesłusznie uznawana za cytat z Marilyn Monroe: If you can't handle me at my worst, then you sure as hell don't deserve me at my best. Amado, zabijając się stopniowo na naszych oczach, ranił tych, którzy go kochali. Ale to był człowiek, który nie znał czegoś takiego jak granice poświęcenia. Nawet romans z tym nieszczęsnym Haimarem zainicjował po to, żeby nakręcić taśmę, którą mógłby szantażować jego ojca, żeby ten zgodził się ukryć mnie i zapewnić mi bezpieczne, komfortowe życie wśród ich wysoko postawionej rodziny.

— To najlepszy przyjaciel, jakiego mógłbym sobie wymarzyć – kontynuował Mika. 

Spojrzałam na jego twarz. Usłyszałam zrezygnowane westchnięcie. Zobaczyłam zaciśnięte wargi. Jego mętne zielonkawe oczy, które się poddały. Wywnioskowałam, że, jego zdaniem, nie pozostało nam za dużo czasu w tym składzie. Łzy szybciutko podeszły mi do kanalików, gdy tylko czarne obrazy zaczęły wypełniać moje myśli. Siąpnęłam nosem. Wbiłam się palcami w dłoń Miki.

— Będę o niego walczyć – zapowiedziałam przez ściśnięte gardło. – Pomogę mu. Tak jak on pomógł mi w zeszłym roku.

Mika nie skomentował, tylko pokiwał sceptycznie głową. Wstał z łóżka. Poklepał mnie po przyjacielsku w ramię ze smutnym, chyba nieco kurtuazyjnym uśmiechem, a następnie bez słowa pożegnania skierował się do wyjścia.

Nie wierzył. Nikt mi nie wierzył, ale ja wiedziałam lepiej od nich wszystkich.

Akt XIV: Dorosłe życie

Wieczorem podjechałam do mieszkania, żeby zapakować rzeczy, których mogłam potrzebować. Nie zamierzałam jeszcze przeprowadzać się do rezydencji na stałe, chociażby z tego powodu, że obawiałam się o swoje powodzenie w czasie sesji. Gdyby tylko Amado stanął mi w zasięgu wzroku, miałabym przez cały czas ochotę rzucać się na niego i zszarpywać z niego ubranie. Mogłabym przy nim powtarzać materiał na głos, tak jak robiliśmy to przed maturą, ale zakuwać musiałam przy pełnej koncentracji, z daleka od rozpraszaczy.

Gdy wróciłam, moim oczom ukazał się obezwładniający obrazek. Treść pokarmowa cofnęła mi się z żołądka. Kolana ugięły się tak, że aż chwyciłam się drewniejącymi palcami za framugę. Amado spał na łóżku w samych spodniach od piżamy. Na ramieniu miał wciąż zaciśniętą czerwoną opaskę uciskową. Strzykawka leżała tuż przy nim.

Zrozumiałam, co Mika miał na myśli, mówiąc, że potrzebował swojego brata na chodzie. Okazało się, że Ami przez większą część doby zajmował pozycję leżącą. Podbiegłam do niego. Ostrożnie wzięłam w dwa palce strzykawkę z resztą żółtawo-brązowego płynu zmieszanego z odrobiną krwi i, pełna obrzydzenia, odłożyłam ją na nocną szafkę. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć coś takiego na własne oczy. Byłam wstrząśnięta. Nie byłabym w stanie wydusić z siebie w tym momencie żadnego słowa. Działałam automatycznie. Uwolniłam jego bezwładne ramię z opaski. Próbowałam rozmasować tę szczuplutką rękę. Amado w ogóle nie reagował na moje starania. Spał.

Cicho położyłam się za jego plecami. Objęłam go ramieniem. Schowałam twarz pomiędzy jego brodą a barkiem. Był jak szmaciana laleczka. Czy śnił o czymś przyjemnym? Czy śnił o mnie? – rozmyślałam. Przecież byłam tutaj przy nim, na żywo. Dostępna. Należąca do niego.

Zastanawiałam się, czy teraz, gdy byliśmy parą, mogłam postawić mu ultimatum: ja albo heroina. Nie miałam doświadczenia w związkach, zwłaszcza w poważnych związkach, z widokiem na wspólne życie. Logicznie rzecz biorąc, powinnam mieć jakieś prawo głosu w kwestiach organizacyjnych. Ale nie miałam odwagi. Bałam się tego, co wybierze. Że mógł nie wybrać mnie. On przecież nie rozmawiał z szantażystami.

A jeśli to ja będę musiała wybierać? Czy powinnam żyć z nim, gdy nie będzie mnie słuchał? Gdy będzie mnie ranił? Nawet jeśli przykrości nie będzie sprawiał bezpośrednio mi, a sobie? Czy jednak powinnam go zostawić? Zdradziłabym w ten sposób swoje ideały, złamałabym dane mu obietnice, ale może uratowałabym resztki swojej egzystencji?

I czy mogłabym żyć ze świadomością tego, że go zawiodłam? Że nie byłam wystarczająco silna, żeby go z tego wyciągnąć i mu pomóc?

Dlaczego dorosłe życie było takie trudne?

Spotkałam się z przeróbką tego niby-cytatu Marilyn Monroe. Brzmiała ona: If you can't handle me at my worst, you probably have healthy boundaries. Sądziłam, że miałam jakieś wyobrażenie o zdrowych granicach, ale praktycznie od początku nie wytrzymywało ono konfrontacji z utratą rozumu, jakiej doznawałam przy Amado. A już na pewno od momentu, gdy pokazał mi swoją najlepszą stronę. Kiedy zdecydował się na niemożliwe: na prowadzenie organizacji przestępczej, rezygnując z zabijania – dla mnie.

On chyba wiedział, co byłabym w stanie wytrzymać, a czego nie.

Po przebudzeniu był w dobrym nastroju. Kochaliśmy się dwa razy z rzędu, nieomal bez przerwy. Gdy całował mnie centymetr po centymetrze po całym ciele i zaczynałam drżeć z podniecenia, moja podświadomość spychała trudne tematy na dogodniejszy termin. Nie umiałam powiedzieć stop, kiedy było mi tak dobrze. Kiedy wreszcie oficjalnie zdobyłam go na własność. Pozwalałam temu miesiącowi miodowemu trwać, bo każda moja komórka wyła z tęsknoty. Musiałam nadrobić wszystkie stracone tygodnie. Amado miał heroinę, a ja miałam Amado. Obydwoje byliśmy w swoim uzależnieniu równie żałośni.

Amado usiadł po turecku na łóżku i oparł się łopatkami o ścianę, a ja siedziałam na nim, oplatając jego plecy nogami.

— Od tej pory wszystko, co jest moje, należy do ciebie – wyszeptał do mnie.  – Od tej pory, twoje słowo w organizacji jest równe słowu mojemu i Miki – zapowiedział.

Nie brałam tego na serio. Mogłam zrozumieć dostępy do kont i wszystkie wygody, ale nie handlowe kwestie decyzyjne. Od części biznesowej wolałam trzymać się z daleka, choć oczywiście, gdyby sytuacja tego wymagała, starałabym się pomóc. To było nieuniknione, że miałam dowiedzieć się o interesach więcej, niż do tej pory.

Natomiast podobało mi się, że w ogóle poruszał takie tematy. Moje serce zaczynało szybciej bić, gdy dawał mi do zrozumienia, że traktował mnie poważnie. Jak partnerkę równą sobie. Jak kobietę, którą widział u swojego boku do końca. Do końca, który – być może – miał nastąpić w dodatku bardzo szybko.

— No ale chyba ty jesteś szefem tego wszystkiego? – droczyłam się, przeczesując jego włosy palcami.

— Tak, ale ty jesteś moją szefową. – Zbliżył usta i pocałował mnie w policzek. – Nie widzę świata poza tobą, cariña.

Westchnęłam. Zrobiłam to w sposób niepozostawiający wątpliwości. Amado natomiast udał, że w ogóle tego nie usłyszał. Walczyłam z gulą w gardle i z nadchodzącym płaczem. Objęłam z całej siły jego szyję i wtuliłam się w jego ramiona. Nie byłam w stanie powiedzieć już niczego więcej.

Akt XV:  Arca  "Reverie" (soundtrack)

Resztę ferii spędziliśmy w podobny sposób. Głównie nie wychodząc z łóżka. Zastanawiałam się, jakim cudem wytrzymałam kilka ostatnich miesięcy bez seksu, skoro teraz w ogóle nie mogłam się opanować. Odpoczywałam pięć minut, wskakiwałam na Amado i chciałam znowu.

Byłam tuż przed okresem, więc moje piersi się powiększyły. Oczywiście, w ramach swoich skromnych możliwości. Podobało mi się, gdy zaczęły wypełniać jego dłoń, kiedy klęczał za mną i układał je w koszyczku zrobionym ze swoich palców. Odrzucałam włosy na bok, poruszałam biodrami i czułam się wtedy taka seksowna.

Niestety, akurat tego dnia wracałam po feriach na zajęcia. Ami musiał z kolei podjechać do Solaris, swojej sztandarowej firmy piorącej mu brudne pieniądze, które to działania zresztą koordynował mój brat, fikcyjnie zatrudniony tam na stanowisku dyrektora operacyjnego. Prezeską Solaris była Alejandra Guerra. Amado odkupił ten niewielki start-up od jej rodziny i w przeciągu kilkunastu lat uczynił z niego potężny koncern, który obecnie prowadził badania nad możliwością produkcji samolotów wodorowych. Alex miała na głowie legalną stronę tego biznesu, a Tim, wraz ze specjalnym pionem pracowników, zajmował się wszystkim, co trzeba było ukrywać pod podłogą.

Ledwie otworzyłam oczy, a przez grubą zasłonę zaczęły wpadać pierwsze promyki porannego słońca. Wysunęłam lewą dłoń i po drugiej stronie łóżka namacałam Amado śpiącego w swojej ciemnej piżamce. Pobudzona tym odkryciem, którym wciąż nie mogłam się wystarczająco nacieszyć, przysunęłam się do jego prawego boku, odsunęłam mu włosy do góry na poduszkę i zaczęłam obcałowywać policzek. Miałam nadzieję, że za chwilkę się obudzi i zaliczymy jeszcze szybki numerek przed jego wyjazdem do pracy.

Rozpoczynałam zajęcia wykładem z ekonomii. W sumie nie musiałam na niego iść, bo profesor nie puszczał listy, chociaż Tim by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że lekceważyłam ten najważniejszy jego zdaniem przedmiot. Myślałam, że dzisiaj może w ogóle lepiej zostać w domu i pouczyć się do sesji. Łóżeczko korumpowało mnie swoją miękkością, a silna wola w zakresie chodzenia na wykłady bez sprawdzanej obecności okazywała się odwrotnie proporcjonalna do mojego stażu na uczelni.

— Kochanie, dzień dobry – zaszczebiotałam Amado do ucha.

Powoli zaczynał wydawać z siebie jakieś odgłosy. Przerzuciłam nogę przez jego biodra, wdrapałam się na nie i wylądowałam ustami tuż nad jego twarzą.

— Zamawiał pan budzenie z połykiem, señor? – spytałam swoim najsłodszym głosem, na jaki było mnie stać, gdy tylko otworzył powieki. Pocałowałam go w czoło. Poczułam zapach jego szamponu ze słodką, migdałową nutą i od razu musiałam wsunąć palce w te wypielęgnowane, ciemnobrązowe włosy, które w nocy sama mu myłam i nakładałam na nie odżywkę. Oboje lubiliśmy się nawzajem bawić swoimi włosami. Amado nie musiał się obawiać, że obcięłabym mu je we śnie, jak Dalila Samsonowi.

On jednak nieoczekiwanie pokiwał przecząco głową, a jego usta skrzywiły się w bolesnym grymasie. 

— Toni, jestem wykończony. Nie mam już siły – powiedział.

Zmarszczyłam czoło, intensywnie próbując sobie przypomnieć, czy Amado w przeszłości choć raz nie miał na mnie ochoty. Zastanawiałam się, czy to był właśnie ten słynny moment, po którym się rozmawiało już tylko o terminach płatności rachunków, ocenach dzieci w szkole, i o tym, że kibel przeciekał. Przecież ja dopiero zaczynałam życie. Chciałam z niego czerpać pełnymi garściami. Byłam zbyt młoda na wpadanie w rutynę.

A jeśli już mu się znudziłam? – Ta myśl zafundowała mi nagłe uderzenie gorąca. Wiedziałam przecież, że Amado lubił sobie szukać świeżych atrakcji. – Czy on zamierza mnie zdradzać? Będzie to robił otwarcie czy w tajemnicy? Chce wolnego związku?

Być może w swoim niedoświadczeniu wyczytywałam między wierszami treści, których tam wcale nie było, ale wokół siebie od dziecka widziałam miłosne dramaty i rodzinne wojny z ogromnymi pieniędzmi w tle, przy których hedonizm rozrastał się jak moczarka kanadyjska na stawach. Albo niczym barwinek w ogródku.

Amado tymczasem ułożył dłonie na mojej talii i, napierając na jedną ze stron, wyraźnie zasugerował, żebym z niego zeszła i dała mu spokój. Poczułam się odrzucona. 

Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, więc patrzyłam na niego chyba z większym żalem, niż w obliczu tego wydarzenia powinnam. – Nie miał ochoty na seks. Po prostu. Żadnego drugiego dna. – Mój zdrowy rozsądek rozpoczął walkę z podskórnymi obawami. 

A może nastukał za dużo helu i nie dawał rady?

To drugie wytłumaczenie wydawało mi się najbardziej prawdopodobne. Nie oznaczało to jednak, że mnie ono usatysfakcjonowało. Wróciłam na swoją stronę łóżka i, jak niepyszna, oparłam głowę ponownie na poduszce.

Amado bacznie przyglądał się prezentacji całego katalogu moich niezadowolonych min. Niektóre z nich już znał, ale miałam wrażenie, że w tym sezonie wzbogaciłam ofertę również o kilka nowych. Po jego ściągniętych brwiach od razu zgadłam, że nie przypadły mu one do gustu, więc czekałam, aż sytuacja zacznie eskalować.

— Próbowałem dotrzymać Miss Strawberry tempa, ale jeśli ona potrzebuje maszyny zamiast człowieka, to niech sobie wyciągnie z szuflady wibrator i bawi się z nim, a nie ze mną – oznajmił zjadliwie prosto w moją twarz.

Następnie obrócił się do mnie plecami i poszedł ubierać się do garderoby, która była połączona z główną częścią apartamentu. Udało mi się dojrzeć, że zakładał eleganckie rzeczy. Dobierał przez pięć minut krawat, dbał o spinki od mankietów, układał poszetkę w piersiowej kieszeni marynarki. Wyglądało to tak, jakby bardzo mocno próbował zatuszować bałagan, jakim w ostatnim czasie stało się jego życie. 

Nie odzywałam się. Mieliłam w głowie sceny z ostatnich godzin, w których nasze łóżko chwilami zmieniało się w ambulatorium. Nie tego się spodziewałam, przyjeżdżając do rezydencji. Czym innym było czytanie biografii ulubionych muzyków z czasów rewolucji kulturowej z lat sześćdziesiątych, a czym innym zobaczenie tego z bliska w wykonaniu osoby, którą się kochało. Poprzednio, gdy byliśmy razem, Amado tylko sobie popalał, a w dodatku nie robił tego przy mnie.

Stał obrócony tyłem do łóżka. Pewnie dalej czuł się obrażony moim niezadowoleniem. Atmosfera między nami zrobiła się gęsta i wystarczyła iskierka, żeby wybuchło.

— Wytłumaczmy to sobie już na samym początku – odezwał się Amado. – Musisz dawać mi czas na regenerację, jeżeli chcesz, żebym ci jeszcze trochę posłużył – powiedział, zapinając na nadgarstku zegarek Patek Philippe Nautilus w stalowej barwie. 

Taki drobiazg kosztował minimum sześćdziesiąt tysięcy dolarów. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie na całym świecie byli w stanie zapłacić tyle za parę wskazówek na paseczku. Bardziej od zawyżonych cen luksusowych zegarków irytowała mnie chyba tylko cena wody mineralnej w kinie. Nie kupowałam jej w imię zasad.

— A ty, ledwie się wprowadziłaś, od razu próbujesz mnie wysłać na cmentarz – dokończył.

— Ja cię wysyłam na cmentarz? – syknęłam, pełna jadu.

Efekt przemyśleń z ostatnich minut wylał się z moich ust obfitym strumieniem. Wycelowałam oskarżycielsko palcem na przedmioty porozkładane na biurku:

— A może to, po co sobie latasz do Afganistanu i potem trzymasz w tych brązowych buteleczkach?! – krzyknęłam bez strachu.

Amado, po tych słowach, bardzo powoli odwrócił się na palcach w moją stronę. Utkwił we mnie wzrok jak Clint Eastwood przed finałowym pojedynkiem w starym westernie. Choć nie odezwał się ani słowem, dawał mi przeraźliwie długo do zrozumienia, że przekroczyłam granicę, za którą nie miałam prawa wstępu. Przestraszyłam się tego nieoczekiwanie przeszywającego wzroku. Mój oddech spowolnił. Instynktownie zacisnęłam w dłoni kawałek kołdry, jakbym zamierzała ją sobie zaciągnąć na głowę i zasłonić się nią przed tym karzącym spojrzeniem.

Amado nie tracił nerwów na mówienie do ludzi, którzy mu podpadli. Wystarczyło, że sobie odpowiednio popatrzył i wszystko stawało się dla nich jasne. Ustawiał w ten sposób własną przewagę w konflikcie. To ta druga osoba zaczynała analizować, jaki popełniła błąd. To ja musiałam w tym momencie zabiegać o to, żeby przestał karać mnie ciszą.

Niestety, najwyraźniej nie zasłużyłam w jego oczach na prawo łaski. Ukochana Truskaweczka przekroczyła granicę. Dlatego postanowił mnie zostawić z tą sytuacją na dłużej. Podszedł zdecydowanym krokiem do drzwi, wyszedł i trzasnął za sobą drzwiami. Dopiero teraz głośno wypuściłam powietrze, patrząc pustym wzrokiem w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widziałam Amado.

W co ja się wpakowałam?

Powoli zaczynało do mnie to docierać.

Postanowiłam iść do łazienki, bo musiałam spuścić sobie na głowę strumień lodowatej wody na ostudzenie emocji. Później zamierzałam zdecydować, co będę robić. Spać już mi się odechciało. Z kolei gdybym pojechała na wykład, to pewnie i tak nie mogłabym się na nim skoncentrować. 

Moją uwagę przykuł migający ekran w telefonie. Dostałam wiadomość. Pochodziła od Amado, więc poczułam lekki ścisk w klatce piersiowej. Czego on ode mnie jeszcze mógł chcieć?

Gdy zaczęłam czytać, miałam wrażenie, że treść pochodziła od zupełnie innej osoby, niż ta, która przed chwilą wychodziła z pokoju z fochem.

Zapomniałem okularów do czytania. Są w mojej szafce nocnej. Proszę, zejdź na dół i przynieś mi je. Zjemy razem śniadanie i odwiozę Cię na Twój wykład z ekonomii. PS. Kocham Cię.

Amado umiał manipulować. Wiedział, że w tym momencie zapewne walczyłam z obniżonym nastrojem i mogłam się właśnie obawiać cichych dni, więc upewnił mnie, że wszystko było w porządku. Rzecz jasna, pod warunkiem omijania kontrowersyjnego tematu.

Przyniosę Ci te okulary. PS. Też Cię kocham – odpisałam i wysłałam emoji z różowymi serduszkami.

No dobrze, ta bitwa jest dla niego – przyznałam sama przed sobą, z mocnym postanowieniem wygrania całej wojny. W dodatku naprawdę musiałam zejść do jadalni, bo Amado już się nauczył mojego planu zajęć, więc nie postawiłabym się w korzystnym świetle kłamiąc, że miałam dzisiaj na późniejszą godzinę. Pewnie nic by mi nie powiedział, ale mógłby sobie pomyśleć. Mogłam jeszcze wykombinować nieoczekiwane godziny dziekańskie, lecz uznałam, że tę wymówkę warto było zachować na poważniejszą okazję.

Założyłam na siebie falbaniastą czarną spódnicę przed kolano, białą bluzkę z wiskozy, odsłaniającą jedno z ramiączek stanika, wsunęłam buty na kształt martensów sięgające do połowy łydki, a na ramię zarzuciłam obszerną, tkaną torbę.

Pociągnęłam za uchwyt od szuflady przy jego łóżku w poszukiwaniu etui z okularami. Nieoczekiwanie, natknęłam się tam na coś jeszcze. Pomiędzy pedantycznie ułożonymi opakowaniami prezerwatyw, chusteczek higienicznych, żelu intymnego oraz masażera prostaty, znalazłam paczkę pewnych słynnych niebieskich tabletek. Odkaszlnęłam z wrażenia.

W sumie nie powinnam się dziwić. Przy chemseksie mężczyźni czasem z tego korzystali, żeby uniknąć niepożądanych problemów. Ale, że tak powiem – zrozumiałam wiadomość. 

Postanowiłam sobie, że nie będę go w takim razie zamęczać. Te tabletki w połączeniu z narkotykami wysyłały serce prosto na stół operacyjny. Zresztą, biorąc pod uwagę, jak bardzo Ami zrobił ze swojego ciała poligon doświadczalny, nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że różne firmy testowały na nim szczepionki na Covid.

Akt XVI: Dorośli ludzie

W jadalni czekał na mnie stół zastawiony śniadaniowymi pysznościami. Cmoknęłam Amado w policzek, podając mu etui i udając, że wszystko już było w porządku. Skoro zaproponował zawieszenie broni, wycofałam się tymczasowo za linię okopów. Mój kolejny atak musiał być bardziej przemyślany.

Przywitałam się z Miką. Jak zwykle, nałożył sobie masę wszystkiego na talerz, podczas gdy Amado smutno przerzucał widelcem sałatkę z fetą, pestkami granata i orzechami włoskimi z jednej strony miski na drugą. Jakby samo rozgrzebywanie jedzenia miało mu dostarczyć niezbędnej energii.

Z kuchni jako ostatnia z ekipy śniadaniowej wyszła Rosa Zeballos, boliwijska zarządczyni rezydencji. Niziutka brunetka na gigantycznych obcasach postawiła przede mną świeżo zaparzoną kawę, puściła mi oczko i wyszła na korytarz. Zwróciłam uwagę, że w ogóle nie odezwała się do Ibaigurenów, chociaż w przeszłości siedziałaby już z nami przy tym długim stole, wykonanym z siwego drewna, i we czwórkę przerzucalibyśmy się głupimi dowcipami. 

Spojrzałam pytająco na Mikę. Od czasu, gdy kilka lat temu starsza córka Rosy zginęła zamordowana przez Neville'a jako jedna z jego panienek, on i ta nowa wówczas w rezydencji kobieta bardzo się zaprzyjaźnili. Jednak nigdy nie podał jej dokładnego nazwiska mordercy, ani tym bardziej okoliczności, które poprzedziły tragedię.

Mika i Amado mieli w tej sprawie okrutne wyrzuty sumienia, gdyż mogli jej córkę wyciągnąć z rąk swojego znajomego, gdy w felerną noc wpadli na tę parę w klubie. Jednak dziewczyna nie chciała dać się odwieźć do matki, a Ibaigurenowie odpuścili sobie publiczną szarpaninę z siedemnastolatką. Reszta stała się historią.

Mika uznał, że grzebiąc przy tej sprawie, zmarłej już nie mógł pomóc, a żywym mógł zaszkodzić, bo Neville już wtedy był trudny do ruszenia. Za to wziął pod opiekę Rosę i jej młodszą córkę, którą niedawno wysłał do gimnazjum z internatem w Szwajcarii, razem z dziećmi wszystkich Putinów tego świata.

To była taka jego mała rodzina. Przynajmniej do momentu, w którym zaproponował Rosie nadanie temu stanowi rzeczy bardziej formalnych ram. Na co ona odpowiedziała, że nie wyobrażała sobie związku z gangsterem. Zabolało.

— Rozmawiałem z nią po tym. – Mika skomentował mój jednoznacznie oceniający sytuację wyraz twarzy. – Doszliśmy do wniosku, że nic między nami się nie zmieni i będziemy się traktować tak, jak do tej pory.

Dostałam małą lekcję poglądową na to, że w dobrze funkcjonującej przyjaźni lepiej było nie grzebać patykiem, bo można było ją nieodwracalnie zepsuć.

— Oczywiście, zmieniło się między nimi wszystko, a ja oberwałem rykoszetem, chociaż w niczym nikomu nie zawiniłem – wtrącił się Amado.

Jego stosunki z panią Zeballos były bardziej oficjalne, choć cała grupa mieszkających i pracujących w tym miejscu oferowała sobie nawzajem duże wsparcie i odnosiła się do siebie z sympatią. To Rosa znalazła Amado w jego gabinecie, gdy rok temu nieomal zafundował sobie złoty strzał.

— Dalej lubię wyjadać jej ciasta z kuchni. – Mika tęsknie obejrzał się w stronę drzwi, przez które wyszła Boliwijka. – Ale ten gangster jest jak drzazga. Nie zapomnę jej tego. – Uśmiechnął się i pokiwał głową.

Organizacja była dla Miki niechcianą, ale dobrze płatną pracą w korporacji, która umożliwiała mu rozwijanie jego prawdziwych zainteresowań. Jako dziecko, ciągle siedział z nosem w książkach, pod wpływem matki, literaturoznawczyni, wykładającej na publicznym uniwersytecie. Później studiował kulturoznawstwo na Oxfordzie. Marzył o zostaniu krytykiem filmowym.

Nagła śmierć rodziców w wybuchu samochodu-pułapki przerwała Ibaigurenom edukację i z dnia na dzień wepchnęła młodym chłopakom w ręce ogromny majątek. Amado, od dawna emocjonalnie przygotowany na objęcie dowodzenia, nie zmuszał brata do wchodzenia na drogę przestępstwa, mimo że do prowadzenia biznesu potrzebował maksymalnie zaufanej prawej ręki (i to dosłownie prawej, skoro sam wszystko robił lewą).

Po dłuższych przemyśleniach obaj jednak uznali, że dla wzajemnego bezpieczeństwa powinni zostać blisko siebie i pracować razem. W ten oto sposób Mika – spokojny, uczynny, dobrze wychowany chłopiec – z czasem został gan... mecenasem kultury i sztuki, sponsorem kolumbijskich filmów z pokazów festiwalowych.

Podobno kiedyś człowiekowi oskarżonemu o zdradę posłał z zimną krwią w głowę dwa pociski z bliskiej odległości, na oczach wszystkich ludzi z rezydencji. To nie był ten Mika, którego ja znałam, ale gdzieś w odmętach podświadomości wiedziałam, że taki też istniał.

— Zaraz lecę do Stambułu – zapowiedział, pakując sobie do ust kawał tosta z łososiem, serkiem Philadelphia, kaparami i świeżym koperkiem.

— Robicie... – zaczęłam pytanie. – Znaczy się, robimy interesy z Turkami? – poprawiłam się pospiesznie. Musiałam przyswoić sobie nową formę. Uczestniczyłam w tym.

Dziwiło mnie, że ideowi Baskowie zdecydowali się skorzystać z pomocy autorytarnego reżimu Erdogana.

— Z Turkami, z Kurdami, z Ormianami, z Grekami. Z Serbami i z Albańczykami. – Mika odpalił papierosa, gdy tylko zaczął myśleć o nadchodzących negocjacjach. – Od pewnego poziomu zysku ludzie przestają zwracać uwagę na narodowość. – Z jego ust wyleciał potężny kłąb dymu. Zakaszlałam. – Europol siadł nam na porty. Puszczamy duży transport przez Kosowo. Po coś w końcu ten kraj powstał.

— Nie pal przy stole. Ona nie lubi. – Amado dyskretnie zwrócił mu uwagę. Mika pospiesznie zgasił papierosa w popielniczce i otrzepał dłonie tak, jakby go nigdy nawet nie trzymał w ręku.

— Dziękuję, że tak dbasz o mój komfort – rzuciłam z mało subtelną ironią.

— Do usług, Truskaweczko – odpowiedział Amado, wycierając sobie usta bawełnianą serwetką, nie dając mi choćby cienia satysfakcji z próby wbicia szpilki.

Kiedy obaj siedzieli naprzeciwko mnie, mogłam im się dokładnie przyjrzeć. Miałam wrażenie, że Tim i ja byliśmy do siebie o wiele bardziej podobni, mimo dzielących nas dziewięciu lat. Nieomal można by nas wziąć za bliźnięta z identycznymi czekoladowymi oczami, ciemnobrązowymi włosami, świeżą cerą, szczupłą, lecz atletyczną sylwetką. Obydwoje byliśmy wysocy jak na lokalne warunki. Za to nasze charaktery leżały na przeciwległych biegunach.

Mika i Amado byli zbliżonego wzrostu i na tym kończyły się podobieństwa wizualne. Mika miał nieco okrąglejszą twarz, śliczne, zielone oczy, bardzo ciemne włosy i fantastycznie wysportowane ciało. Widziałam, jak bezlitośnie obijał w siłowni worek treningowy. Chociaż Ibaigurenowie mieli etykietkę brains, not muscles, wolałabym nie myśleć, co by się stało, gdyby Mika na poważnie chciał komuś strzelić po gębie. Nie szukając przykładów daleko, kiedyś wybił swojemu bratu zęba w obronie mojego honoru. A przecież jemu na pewno nie zamierzał nigdy zrobić dużej krzywdy. Jedynie postanowił przypieczętować własne zdanie w zażartej dyskusji.

Amado miał o jakieś dwadzieścia kilo mięśni mniej. Do tego jaśniejsze włosy, ciemniejsze oczy, bardziej pociągłą twarz. Mikel otrzymał imię baskijskie, Amado – hiszpańskie, a właściwie latynoamerykańskie. Kiedy Amado kochał się ze mną, miałam wrażenie, że robiłam to z całym jego tragicznym życiem. Znajdował we mnie ukojenie. Z Miką robiłam to po prostu jak z przystojnym, silnym facetem, przy którym zawsze czułam się bezpieczna.

— Porównujesz nas? – Ami łypnął do mnie okiem znad filiżanki espresso.

Jak on to zgadł? Czy coś specjalnego znalazło się w mojej mimice twarzy? Nie miałam pojęcia.

Mika na te słowa oderwał się od kremu brûlée, lekko rozchylił wargi w napięciu i utkwił we mnie wzrok, żywo zainteresowany wynikiem mojej analizy.

— Nie porównuję. – Zarumieniłam się, jak przyłapana na wyjadaniu dań wigilijnych przed wniesieniem ich na stół. – Zastanawiam się, na ile jesteście podobni do swoich rodziców.

— Ja jestem po tacie, a on po mamie – odpowiedział Amado krótko. – Mama miała bardzo ciemne oczy, tata niebieskie, a nasze wyszły jakieś pomiędzy.

Uśmiechnęłam się do nich obu, doszukując się jeszcze jakichś charakterystycznych szczególików. Potrafili patrzeć w ten sam sposób, kiedy coś ich zaciekawiło.

— Już się wystarczająco przyjrzałaś? Już wiesz, który z nas ci się bardziej podoba? – Amado spytał nonszalanckim tonem.

Nawet sama przed sobą nie umiałam udzielić odpowiedzi na takie pytanie. Byłam w Amado zakochana po uszy. Kupowałam go w całości. Nawet, jeśli jego tryb życia zniszczył go okrutnie w porównaniu z pewnym cudownym zdjęciem z klasy maturalnej, które mi kiedyś pokazał. Wizyty w najlepszych spa przywróciły jedynie część tamtego utraconego blasku. 

Mika z kolei wyglądał prawie że jak model z okładki. Bardzo dbał o swój wygląd, z całych sił starał się powstrzymywać upływający czas. Wiedziałam też, że mimo jego pozytywnych cech: spokoju, troskliwości, inteligentnego humoru, próżność stanowiła u niego punkt zapalny. Naprawdę przeżywał i brał do siebie wszelkie przejawy odrzucenia. 

Tak, Amado był moim mężczyzną, więc wszem i wobec powinnam oznajmiać, że był absolutnym numerem jeden, ale co zrobić – Mika był dla mnie więcej niż przyjacielem, moje serce przyspieszało samo z siebie, gdy na niego patrzyłam, i nie miałam sumienia wprost zgasić tych zielonych, wesołych iskierek, które teraz tak uważnie śledziły najdrobniejsze poruszenie się moich ust, w oczekiwaniu na odpowiedź. Cały czas stawała mi przed oczami scena, gdy kochał się ze mną przy szybie balkonowej i mówił, że przy mnie czuł się lepszym człowiekiem, niż był naprawdę. Albo gdy wtulał się w moje plecy w domku na plaży i wyznawał mi miłość.

— Obaj jesteście bardzo atrakcyjni w swój własny sposób – oznajmiłam z całkowitym przekonaniem. Nie kłamałam.

Zauważyłam, że Amado i Mika, zamiast patrzeć w dalszym ciągu na mnie, wymienili porozumiewawcze spojrzenia między sobą. Znałam już ten ich system. Już wiedziałam, że dogadali się w jakiejś kwestii za moimi plecami.

— Nasza Truskaweczka mogłaby być rzeczniczką prasową całej swojej grządki. – Amado uśmiechnął się do brata. – Żądamy więcej nawozu, wody i dostępu do światła – mruknął pod nosem.

— Posłuchaj mnie, dyplomatko. – Stuknął następnie dłonią w blat stołu. Tym razem zwrócił się do mnie bezpośrednio. – Pozwalam ci na seks z innymi mężczyznami, ale wyłącznie w mojej obecności.

— Ami... – zapowietrzyłam się. Nie wiedziałam, jak miałam zareagować na taką propozycję. 

Co mu w ogóle przyszło do głowy? 

Byłam pewna, że mogliśmy być dalej normalną (w miarę naszych możliwości) parą. Tylko ja i on. Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. W odbiciu w wielkim lustrze na ścianie zauważyłam, jak moje policzki zrobiły się purpurowe.

Niña, porozmawiajmy jak dorośli ludzie. – Przerwał mi gestem dłoni. – Musimy ustalić sobie wszystkie zasady na samym początku. Co się stanie, jeśli w ciągu najbliższych kilku miesięcy jednak nie umrę? Ani nie pójdę do więzienia? Jeśli jakimś cudem będziemy żyć razem przez następne pięćdziesiąt lat? Ty będziesz miała potrzeby. A ja z czasem nie będę w stanie ich spełniać. To są normalne, życiowe sprawy, o których ty jeszcze nie myślisz, bo są dla ciebie zbyt odległe – oznajmił miękkim, spokojnym głosem, bez cienia zdenerwowania. Zgadywałam, że zastanawiał się nad tym już wcześniej.

— Bardzo cię kocham, Ami. Naprawdę. Bardzo – wyrzuciłam z siebie słowa jak z karabinu. Zacisnęłam z emocji dłoń na serwetce. Mój nowy związek zaczynał się mocnym uderzeniem.

— To nie ma nic wspólnego z twoją miłością albo jej brakiem. – Amado pokiwał przecząco głową. – Seks nie jest w życiu najważniejszy. Chcę, żebyśmy zawsze byli szczęśliwi ze sobą. Żeby nie było między nami nieporozumień, jakichś frustracji. Nie bój się tego, o czym przed chwilą powiedziałem. Lubię cię oglądać w takiej roli. Lubię na ciebie patrzeć, kiedy przeżywasz rozkosz. Jesteś piękna.

Gdy nazwał mnie piękną, odruchowo spuściłam wzrok i nerwowo wcisnęłam dreda za ucho. Rozpuszczałam się, kiedy mówił mi komplementy. Nie rzucał ich bezcelowo, w hurtowych ilościach. Zawsze znajdował na nie odpowiedni moment i słowa.

— Toni, chodź do mnie. Usiądź na moich kolanach. – Wyciągnął zapraszająco dłoń poprzez blat stołu.

Wszystkie znaki na niebie i Ziemi wskazywały, że tego dnia jednak nie będzie mi dane zagościć na wykładzie z ekonomii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro