1.3. "Something's Gotten Hold Of My Heart"
Ilość wyrazów: 6393
⛔: tortury psychiczne (nie spodziewacie się takiego rozdziału), wspomnienie o narkotykach
Akt VII: Amado
Wystarczył pobieżny rzut oka na salę balową w Ratuszu, by zorientować się, że oto znalazłam się na imprezie dla seniorów. Bardzo dobra orkiestra grała standardy latynoamerykańskie oraz dyskotekowe hity z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, bo to właśnie na te dekady przypadała młodość zgromadzonych gości.
W idealnym świecie, Amado ująłby moją dłoń i pewnym krokiem, z uśmiechem na ustach, zaprowadziłby mnie do stolika. Rzeczywistość okazała się jednak dalece bardziej niezręczna. Wiedzieliśmy, że nie powinniśmy obnosić się z naszą zażyłością. Ten fakt stanowił dobrą wymówkę na brak jakiegokolwiek kontaktu fizycznego między nami. Ale czy my sami go chcieliśmy? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie.
Miałam świadomość, że gdybym go dotknęła, moja krew, niejako uśpiona zaklęciem, obudziłaby się i zaczęłaby uderzać w tętnice. Nasze pocałunki, delikatne muskanie skóry palcami, wspólne kąpiele w blasku świec, stanęłyby mi przed oczami jak żywe. Czy on myślał tak samo? A może już pogrzebał te wspomnienia? W samochodzie, w towarzystwie kierowcy, rozmawialiśmy o moich studiach. Super temat. Doprawdy.
— Ami, gdzie my mamy stolik? – Stanęłam bardzo blisko Amado i zapytałam go z niepokojem. Poczułam mocny zapach jego perfum. Dosłownie ugięły mi się kolana. Kiedy odwrócił twarz, żeby mi odpowiedzieć, nasze oczy dzieliło kilkanaście centymetrów. Mógł z łatwością zauważyć, że wpatrywałam się w niego z przejęciem jak w święty obrazek.
Nagle wyrosła przed nami postawna sylwetka burmistrza Jimeneza, ojca mojego przyjaciela.
— Witam szanownych gości na naszym skromnym balu – wypowiedział wyświechtaną formułkę.
Uścisnął dłoń Amado. Następnie, nieco staroświeckim zwyczajem, ujął moje palce i pochylił się nade mną, żeby pocałować mnie w rękę.
— Toni, miło cię widzieć – rozpoczął ze mną dość oficjalną konwersację. Może to i dobrze. Musiałam się nauczyć, w jaki sposób należało się witać, kłaniać, uśmiechać oraz rozmawiać w takich miejscach. – Szkoda, że Hernan i Isadora w tym roku mnie zostawili i wybrali bal w Bogocie. No ale to rok z kampanią prezydencką, młodzi mają już swoje obowiązki, więc nie złoszczę się o to – dokończył burmistrz, jasno wskazując listę naszych wspólnych tematów.
— Don Pablo. – Uśmiechnęłam się uprzejmie, a następnie zachichotałam, gdy połaskotał wierzch mojej dłoni wąsem.
Burmistrza Jimeneza poznałam podczas rozdania świadectw maturalnych w Ratuszu. Wręczał mi plan programu stypendialnego. Wiedziałam, że był pazerną, napaloną świnią, z czego żartował sobie nawet jego syn, ale gdy traktowało się go z przymrużeniem oka i z poprawką na jego sporą weselnowujeczność, to nawet nie był taki zły. Przynajmniej wszystko dało się z nim załatwić za odpowiednio wysoką sumę, a do tego wcale nie krył się ze znajomością z Ibaigurenami, co z naszego punktu widzenia było akurat zaletą.
— Mam nadzieję, że zaszczycicie mnie i moją małżonkę obecnością przy naszym stoliku tego wieczora – zachęcił don Pablo. Wymieniliśmy z Amado rozbawione spojrzenia. Zapewne burmistrz próbował sobie zabezpieczyć szczodry udział mojego partnera we wszystkich zbiórkach prowadzonych tej nocy. Dla mnie to było doskonałe rozwiązanie. Siedząc w tak eksponowanym miejscu, mogłam poznać wszystkie liczące się osoby praktycznie nie ruszając się z krzesła. To inni mieli dosiadać się do nas, żeby prowadzić small talk w naszym towarzystwie.
Don Pablo chwycił mnie pod rękę i skierował nas w stronę sektora dla VIPów, szepcząc mi na ucho:
— Opowiesz mi, co tam Hernan tak naprawdę porabia na tych studiach, bo mi mówi, że wszystko w porządku, a tobie na pewno opowiada więcej. Ja w jego wieku to się na studiach przez cały czas bawiłem.
I do tej pory pan nie przestał – pomyślałam.
— Nie wie pan o tym, że konfidenci zasługują na śmierć, don Pablo? – Zaśmiałam się perliście.
Słyszałam, że te bale dla dorosłych to było takie sztuczne gadanie na neutralne tematy i na razie w ten sposób to wyglądało. Mimo wszystko, czułam się naprawdę przyjemnie. Każdy starał się wywrzeć dobre wrażenie na innych. Dostałam masę propozycji stażu, dużo telefonów oraz maili kontaktowych, a przede wszystkim kilogramy komplementów, do których nie nadążałam się rumienić. Czy to wszystko było szczere – śmiem wątpić, ale przynajmniej traktowano mnie jak jedną ze swoich, co już stanowiło sukces.
Amado przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem. Pozwalał mi prowadzić rozmowę, czasem tylko włączał się z jakimś żartem albo ostrożnie kierował wątek na bardziej bezpieczny temat. Przecież on nienawidził ludzi, musiał się straszliwie męczyć, udając tyle uprzejmości. No ale to był też element jego pracy, więc go z konieczności wykonywał, czy mu się to podobało, czy nie.
W oddali zobaczyłam Tima w towarzystwie rodziny Guerra. Siedział przy stoliku z żoną, teściami, szwagrem i szwagierką. Zapewne wszyscy razem doskonale się bawili. Mogli wbijać sobie w plecy te potężne noże do krojenia pieczeni.
Wtem uśmiech zastygł na moich ustach. Niestety, spodziewałam się tego. Podejrzewałam, że mogłam tu wpaść na tego chłopaczka. Zamiast zaszczycać obecnością swoją rodzinę w Bogocie na podobnym balu, Haimar Saavedra wbił się na naszą uroczystość pod pozorem nawiązywania kontaktów z tutejszą palestrą. W praktyce, była to dla niego doskonała możliwość do znalezienia się obok Amado, bez wzbudzania podejrzeń.
Nasze oczy spotkały się w odległości sześciu, może siedmiu stolików. Haimar stał na parkiecie. Jak zwykle, bardzo reprezentacyjnie wyglądał w wyjściowym fraku i w białych rękawiczkach. Uniósł uroczyście lampkę szampana, sugerując, że wznosi za mnie toast, po czym wylał zawartość na podłogę. Ukłonił się tak, jak tylko ludzie z wyższych sfer potrafili. Następnie oddalił się w kierunku stolika rady adwokackiej.
Przypomniałam sobie, że przecież rozsądnie ustaliliśmy wcześniej z moim bratem, że Haimar nie mógł realistycznie nam zagrozić. – Chce mnie tylko nastraszyć. Chce wywrzeć na mnie presję psychologiczną. Prawnicy umieją takie rzeczy. Robią to non stop w sądach – tłumaczyłam sobie. Jednak w panice zaczęłam myśleć, czy powinnam się czegoś obawiać na tym przyjęciu? Czy on coś sugerował tym wylanym szampanem?
Na wszelki wypadek odstawiłam swój nieruszony kieliszek z winem kelnerowi na tacę, wykręcając się towarzystwu koniecznością zażycia środków przeciwbólowych oraz niechęcią do mieszania substancji. Amado pochylił się w moją stronę, by dyskretnie zapytać, czy dobrze się czułam. Odpowiedziałam, że nie, bo jego chłopak bez przerwy mnie straszył, na co Amado parsknął śmiechem w zaciśniętą dłoń. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego jego to bawiło. Ja też potrafiłam być zazdrosna, a jakimś cudem nie chodziłam szantażować innych. To wcale nie było słodkie.
— Zaborczy, prawda? – Amado szepnął mi do ucha. – Nie bój się, Truskaweczko. On dobrze wie, że jeżeli cię dotknie choćby koniuszkiem tej swojej rękawiczki, to będzie ostatni raz, kiedy mnie widział i ze mną rozmawiał. Jeszcze na wszelki wypadek mu o tym później przypomnę.
Miałam nadzieję, że Ami mógłby przy tym złączyć nasze dłonie pod stołem, ale nie zrobił tego. Za bardzo się pilnował, żeby nie dawać nikomu powodu do plotek.
Jednak w tym momencie wtrącił się burmistrz, który zauważył, że szeptaliśmy.
— Don Amado, dlaczego nie tańczy pan ze swoją uroczą partnerką?! – krzyknął głośno mocno podpitym głosem. – Zaraz ktoś ją panu ukradnie.
— Zatańczysz ze mną, urocza partnerko? – Amado zapytał mnie w odpowiedzi, obracając dłoń spodem do góry tak, abym mogła położyć na niej swoją rękę, a następnie dać się poprowadzić na parkiet.
Z nieśmiałym westchnięciem zatrzepotałam rzęsami i pozwoliłam się zaprosić.
— Chyba nie powinniśmy – szepnęłam do niego, gdy zaczęliśmy szukać sobie miejsca wśród tańczących par. Obawiałam się, że ściągnęlibyśmy na siebie wścibskie spojrzenia, chociaż nie mogłam też ukryć, że ledwo byłam w stanie oddychać z ekscytacji, odkąd wreszcie poczułam ten upragniony dotyk. Skóra Amado była tak ciepła i delikatna, a uścisk pewny siebie, choć nie za mocny.
— Nie możemy wyglądać, że mamy coś do ukrycia. Zachowujmy się naturalnie. Jimenez wie, że tańczę na balach – odpowiedział.
W takim razie – proszę bardzo. Taniec był moją najsilniejszą umiejętnością. Jedyną, której byłam pewna nawet w trakcie walki ze swoim zaburzonym poczuciem własnej wartości. Przez sześć lat spędzałam na treningach po kilka godzin dziennie i dosłownie nie dawałam wyrzucić się z sali. Nawet gdy nie było mnie już stać na zajęcia w szkole artystycznej, ćwiczyłam męskie kroki ze swoją dawną przyjaciółką, albo po prostu sama ruszałam się do muzyki, gdziekolwiek znalazłam wolny kawałek podłogi. Taniec z leworęcznym partnerem, takim jak Amado, również przychodził mi z łatwością.
Oczywiście, nie byłam na poziomie zawodowców, ale na tutejszej sali takowych nie widziałam. Zatem, gdy tylko rozpoczęliśmy ognistą cza-czę, wzrok pobliskich par natychmiast skierował się na nas. Może nie miałam tak pokaźnej pupy, żeby nią widowiskowo rzucać jak zawodniczki startujące w kategorii tańców latynoamerykańskich, ale robiłam dobry użytek z tej, którą dysponowałam.
Na parkiecie przy cza-czy, sambie, czy zwłaszcza rumbie, zawsze patrzyło się na kobietę. Mogłam jednak wyczuć, że Amado nie chciał zostawać daleko w tyle. Spodziewałam się, że gdy skończymy, znów będzie narzekać, że umrze przeze mnie na zawał. W pewnym momencie moje biodra ostro zderzyły się z jego miednicą. Poczułam elektrowstrząs w całym ciele. On zapewne również, bo oboje zrobiliśmy do siebie wielkie oczy.
— Nie powinniśmy tańczyć w tak bliskim kontakcie. – Amado pochylił się odrobinę, żeby szepnąć mi do ucha. Jednocześnie jego dłoń znalazła się w miejscu, w którym moje plecy powoli traciły swą szlachetną nazwę. Bez rozmyślania nad następstwami swoich czynów, podniosłam nogę i oparłam wewnętrzną część uda na jego biodrze, wywołując jeszcze mocniejsze zbliżenie.
— W tak bliskim, jak ten? – spytałam, by się upewnić.
— Absolutnie nie wolno nam robić żadnej z tych rzeczy – oznajmił poważnym tonem, po czym ułożył obie dłonie wprost na moich pośladkach, uniósł mnie do góry i wykonał ze mną obrót.
Niewygodnie stawiało mi się kroki, gdy nasza choreografia stopniowo zaczęła zmierzać w kierunku gry wstępnej, ze wszystkimi tego konsekwencjami dla naszych ciał. Marzyłam o tym, żeby Amado rzucił mną o ścianę w ubikacji i przeleciał tak ostro, aż zapomnę, jak się nazywam. Gdy już się bałam, że nie dokończę piosenki przed rozpięciem mu paska od spodni, wyciągnięcia go ze szlufek i przewieszenia sobie przez szyję na środku sali, orkiestra łaskawie zagrała ostatnie takty.
Odkryliśmy wtedy coś, czego powinniśmy się domyślić w momencie, gdy tylko rozpoczęliśmy tę zabawę. Wszyscy dookoła stanęli w miejscu i gapili się na nas.
Oczywiście, poczułam się dość niezręcznie.
Podczas gdy Ami grał na zwłokę, przeczesując dłonią włosy i zastanawiając się, czy kolumbijska elita podziwiała w tym momencie jego widoczną przez spodnie erekcję, ja planowałam, jak najlepiej dałoby się z tego wybrnąć. Na szczęście, mój instynkt podsunął mi do głowy świetny pomysł.
— Skoro już mam państwa uwagę, to teraz ważne ogłoszenie. – Zaklaskałam w dłonie. – Zbieram datki na rzecz oddziału onkologii dziecięcej w szpitalu imienia świętej Rozalii. Taniec ze mną kosztuje tysiąc dolarów. Płeć partnerów nie ma znaczenia, mogę prowadzić. Czas trwania zbiórki – do końca uroczystości.
Pełen uznania szmer przeszedł po zgromadzonych. Ucieszyłam się. Plan chwycił.
— Don Amado, tysiąc dolarów, szybciutko, proszę! – Popędziłam go gestem, aż faktycznie bez gadania sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po portfel. – Płatności dokonujemy przy stoliku u burmistrza Jimeneza. Pani Jimenez będzie naszą skarbniczką.
Myślałam, że nieźle to wyszło. Potańczyłabym sobie z ważniakami. Co mogło przy tym pójść nie tak? W dodatku szpital, w którym mój brat leżał parę miesięcy temu, zostanie zasilony niebagatelną kwotą. Spodziewałam się, że towarzystwo będzie płacić w szczytnym celu znacznie powyżej mojej stawki wywoławczej. Amado właśnie wyjął z portfela wszystkie banknoty studolarowe, które tam chował.
Nagle wydarzyło się coś, co przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przez tłum gapiów przecisnęła się postawna brunetka w czarnym spodnium i w butach na koturnach. Jej usta świeciły intensywnie szminką w kolorze czerwonego wina. Na czubku głowy miała zapleciony długi koński ogon.
Następnie oznajmiła w taki ostry, władczy sposób, że cała sala natychmiast umilkła:
— Milion dolarów od organizacji Rodriguez Perez. – Rzuciła mi wyzywające spojrzenie. – Ale to ja cię poprowadzę, niña – zapowiedziała głosem, który nie zwiastował niczego dobrego.
Zastanawiałam się, czy brałam udział w jakimś sequelu do Scott Pilgrim vs. the World, gdzie miałam za zadanie pokonać wszystkie osoby z przeszłości Amado, żeby wreszcie móc się z nim związać.
Akt VIII: Mercedes
Mercedes Rodriguez była jego pierwszą dziewczyną, a potem żoną, ale powiedzieć, że rozstali się w nienawiści, to nic nie powiedzieć. Ich rozwód przez dwa lata nie schodził z nagłówków prasowych, dając mi pewien ogląd na to, czego mogłam się spodziewać po Amado.
Miał za dużo pieniędzy, za szybko się nudził, wszystkiego musiał spróbować. Był fatalnym mężem, i chyba tak naprawdę nawet jej nie kochał, chociaż w jakiś sposób stała się mu bliska. Może dzięki temu, że przez wiele lat próbowała nadążyć za jego pomysłami.
Skończyło się to dla niej próbą samobójczą, odwykiem oraz zaburzeniami odżywiania. Jeśli w ogóle dostała od niego coś pozytywnego, to po długich i wyniszczających bataliach sądowych, przyznano jej połowę majątku. Dziś doña Mercedes prowadziła organizację konkurencyjną wobec naszej, jednak z uwagi na historię szefostwa, organizacje te ze sobą nie walczyły, a raczej po prostu nie wchodziły sobie w drogę.
Wielu członków, którzy po rozdziale znalazło się po przeciwnych stronach, niegdyś blisko współpracowało, i jakieś więzy personalne wciąż zostały zachowane. Szczególnie ojciec Teresy, pracujący dla konkurencji, oraz Manu Mendoza, nasz szef ochrony, byli znani jako ludzie, którzy przyjaźnili się ze wszystkimi, co podsycało plotki o możliwości ponownego połączenia biznesów w bardziej sprzyjających okolicznościach. Ale żeby do tego doszło, albo Mercedes, albo Amado i Mika, musieli zginąć lub trafić do więzienia z wyrokiem dożywocia.
Widziałam, jak Amado odwrócił się od niej bez słowa i skierował się do naszego stolika, a jej czarne oczy zalśniły za jego znikającą marynarką, dopóki orkiestra nie zaczęła grać argentyńskiego tanga. Wtedy Mercedes podeszła do mnie i przybrała rolę partnera.
— Tacy jak on nigdy się nie zmieniają. Będziesz płakać przez niego każdej nocy, i to na długo po rozstaniu. Wspomnisz moje słowa – oznajmiła na przywitanie.
Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Z kilku źródeł poznałam pewne szczegóły tamtego związku. Uważałam, że nie powinnam tego w ogóle poruszać. Nie miałam żadnego moralnego prawa stawać pośrodku czyjejś historii.
Chociaż sądziłam również, że miałam prawo do tworzenia własnej, bez wtrącania się w nią osób z zewnątrz. Oni powoli dobijali do czterdziestki, ja byłam aż o dwadzieścia lat młodsza.
Ten Amado, którego poznałam przeszło rok temu, znajdował się na innym etapie swojego życia, niż ten, którego znała Mercedes. Miał za sobą więcej doświadczeń. Krytycznego podejścia. Był świadkiem kilku szokujących scen, które na niego wpłynęły i uświadomiły mu, kim jednak nie jest. Ja również byłam inną kobietą. Z innymi problemami. Z innym charakterem. Okazałam się dla Amado pierwszą szansą na szczęście, z której choć odrobinę skorzystał.
— Dziękuję za wsparcie mojej akcji charytatywnej w tak szczodry sposób, doña Mercedes – skierowałam rozmowę na pożądane przez siebie tory.
Rozmówczyni kontynuowała jednak wątek doświadczeń z braćmi Ibaiguren Betancur.
— I nawet nie myśl o ruszaniu tego drugiego, bo on najpierw wydaje się inny, a potem potraktuje cię dokładnie tak samo – oznajmiła.
Miała długotrwały romans z Miką, żeby zwrócić na siebie uwagę swojego męża. I wbrew temu, co sądziła, Mika ją naprawdę pokochał. Jednak gdy podczas rozprawy rozwodowej stanął pod ścianą i musiał zdecydować się na wybór jednej ze stron, zeznawał na korzyść brata.
Ta rada przyszła za późno. Mika został już przeze mnie wielokrotnie ruszony.
Zmieniłam temat znów na neutralny.
— Jest pani doskonałą tancerką. – Naprawdę lepiej by było, gdyby w tej niezręcznej sytuacji każda z nas pilnowała własnego nosa. Ona miała prawo do wściekłości, którego przecież nie kwestionowałam, ale ja miałam prawo do szczęścia. – Które style tańca lubi pani najbardziej? – zapytałam.
— Powiem ci jeszcze jedną rzecz. – Mercedes w odpowiedzi prychnęła cichym śmiechem. – Najpewniejszą w życiu rzeczą obok śmierci wcale nie są podatki, tylko to, że depresja i heroina zawsze do człowieka wracają. Do niego wracały już wiele razy. Zobaczymy, jaką będziesz miała minę, kiedy zobaczysz go w takim stanie i nie będziesz mogła nic zrobić, głupiutka dziewczynko.
Miarka się przebrała. Nie zdołałam ugryźć się w porę w język. Sądziłam, że łączyła nas jakaś solidarność jajników, ale po tej protekcjonalnie wypowiedzianej głupiutkiej dziewczynce, nie wytrzymałam.
— Ja również powiem pani jedną rzecz. – Przerwałam taniec i spojrzałam jej konfrontacyjnie w twarz. – Ami wcale nie jest impotentem, jak ogłosiła pani publicznie na spotkaniu szefów wszystkich organizacji w Ameryce Południowej. Potrafi się ze mną kochać długo, bez udziwnień, i bez narkotyków. Może to była kwestia znalezienia odpowiedniej partnerki.
Tę historię Amado opowiedział mi, gdy narzekałam, że mój były chłopak skrytykował w miejscu publicznym rozmiar mojego biustu. Ami stwierdził, że dawni partnerzy potrafili powiedzieć coś przykrego z czystej frustracji, a najważniejsze było to, żeby nie dać im tej satysfakcji i nie pozwolić im się sprowokować. Przytulił mnie wtedy i zapewnił, że dla niego byłam idealna.
To fakt, że był straszliwie przebodźcowany przez nadmiar swoich doświadczeń. Jednak prawdziwa, spełniona miłość do kobiety okazała się tą rzeczą, której dotychczas nie przeżył, a w której zatracił się ze mną. Dbał o mój komfort. Podążał moim tokiem myślenia, chociaż należałam do innej generacji i kształtował mnie zupełnie inny świat kontekstów i znaczeń. Nawet porzucił dla mnie jedzenie mięsa.
Zdawałam sobie również sprawę z tego, że Ami cierpiał na zaburzenia psychiczne i depresja wcale nie była tym jedynym. Mika nazwał go kiedyś w gniewie pierdolonym borderem, a ja nigdy nie miałam dosyć odwagi, by spytać, czy osobowość borderline to była oficjalna diagnoza psychiatry, czy też osobista konkluzja Miki, wysnuta na podstawie trzydziestu paru lat spędzonych wspólnie. W każdym razie wiedziałam, że przy odpowiedniej motywacji, ludzie obarczeni tym problemem mogli nad sobą pracować i żyć względnie normalnie.
Widziałam, jak usta Mercedes się otworzyły. Chyba po raz pierwszy od dawna, ta nieziemsko bogata, wpływowa kobieta, nie znalazła słów, żeby komuś odpowiedzieć.
— Proszę się wpisać na listę darczyńców u pani Jimenez – pożegnałam się oschle po skończonym utworze i odeszłam w stronę toalety.
Akt IX: Tim
Zbiórka pieniędzy toczyła się odwrotnie proporcjonalnie do stanu moich stóp. Po dwóch godzinach nieprzerwanego tańca wróciłam na chwilę do stolika, żeby pouśmiechać się tępo, obserwując to, jak Amado rozmawiał z burmistrzem.
Pod osłoną obrusu zamierzałam zsunąć szpilki, poprawić pończochy i delikatnie rozmasowywać bolące kości śródstopia. Żałowałam, że nie włożyłam balerinek. Miałam takie ładne, połyskujące. Nawet by pasowały. Ale nie, ja chciałam być idealną, elegancką partnerką. Znowu wpędziłam się w pułapkę zastawioną na moją niepodejrzewającą niczego osobę przez zinternalizowany w układzie nerwowym patriarchat.
No i wtedy się zaczęło. Do naszego stolika podszedł Tim. Był ubrany w biały garnitur z drobnymi, czarnymi akcentami. Już po sposobie, w jaki kroczył, odgadłam, że przesadził z alkoholem. Zaniepokoiło mnie to, bo jemu coś takiego się nie zdarzało. W życiu by się tak nie załatwił przy ludziach. Przecież on przez większość czasu przyjmował alprazolam. Od paru miesięcy ten lek stał się jego Świętym Graalem uzależnienia i zastąpił mu wszystkie zażywane dotychczas substancje. Tim wiedział, czym groziło połączenie tego z czymś innym. Miał świadomość, ile alkoholu mógł wypić i kiedy powinien zażyć ostatnią tabletkę przed ważnym bankietem.
Oczywiście, on w ogóle nie powinien pić, ale nie chciał się wyróżniać w towarzystwie ani dawać nikomu do zrozumienia, że od dłuższego czasu utrzymywał się na powierzchni jedynie dzięki Xanaxowi, bo nic innego na niego już nie działało. Tim był wieloma rzeczami, ale na pewno nie można było go nazwać kompletnym idiotą. Nie ryzykowałby możliwości pokrzyżowania sobie swoich licznych planów w tak głupi sposób. A jednak mu się to zdarzyło. Od razu wyczułam nadchodzące problemy.
Obróciłam sylwetkę w jego stronę, a następnie szepnęłam do niego jednoznacznie:
— Może byś się tak poszedł przewietrzyć, co ty na to?
Niestety, zabraniem głosu zwróciłam jego uwagę. Przytargał zatem z drugiej części stolika ciężkie, zdobione krzesło, żeby usiąść koło mnie. Mebel zahaczył o nogę od stołu. Tim zaczął się z nim szarpać, szurając przy tym niemiłosiernie. W końcu udało mu się usiąść na zdobionej poduszce. Musiał się w tym celu podeprzeć dłonią dość wysoko na moim udzie. W jednej chwili poczułam nieprzyjemny prąd, który wypełnił moje ciało aż po czubek głowy. Pragnęłam schować się pod ławą i nie uczestniczyć w tym przedstawieniu.
Niestety, to był dopiero początek.
— Stęskniłem się za tobą, Toni – oznajmił nienaturalnie rozluźnionym tonem, chwytając mnie za podbródek oraz całując mnie przy tym zbyt czule i zdecydowanie za długo w skroń.
Moje oczy wylądowały na sylwetce Amado. Próbowałam mu w niemy sposób przekazać, że to na pewno nie było tak, jak mógł sobie w tej chwili pomyśleć. Widziałam, jak uniósł na mój widok swoje brwi, a następnie w ostentacyjny sposób przełknął kawałek brokuła, po czym wytarł sobie usta serwetką, sugestywnie przy tym odkaszlując.
Miałam wrażenie, że wszyscy na nas patrzyli. Czułam, jak ludzkie oceniające spojrzenia przeszywały moją skórę. Jednak to była tylko moja wyobraźnia. Zamiast tego, usłyszałam radosne klaśnięcie ostro podchmielonej już pani Jimenez:
— Jakie cudowne, kochające się rodzeństwo!
Musiałam ochłonąć. Tim miał rację, kiedy mówił mi przed przyjęciem, że Haimar nie mógł nas szantażować, bo nasza historia była wręcz nieprawdopodobna. Ci, którzy jej nie znali, zapewne niczego się domyślali. Patrzyli na nas i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie mieli o niczym pojęcia. Bo normalni ludzie takich rzeczy nie robili. Ani w ten sposób nie myśleli. Amado był jedynym, który mógł się czegoś doszukiwać. I chyba to właśnie zrobił.
— Ile wypiłeś? – Pochyliłam się w stronę Tima i zapytałam cichutko. – Wziąłeś coś? – Powąchałam jego włosy, ale nie wyczułam zapachu marihuany. – Lepiej się przyznaj. Chcę ci pomóc, zanim wpędzisz się w jakieś kłopoty.
— O co ci chodzi? Czuję się doskonale – odpowiedział Tim, rozwalając się łokciem na stole i mocząc tym samym fragment białego garnituru w ciemnobordowym sosie barbecue.
Następnie chwycił moją dłoń i zaczął kciukiem obrysowywać na niej serduszka. Smoothie ananasowe, które przed chwilą wypiłam, z wrażenia podeszło mi aż do gardła.
Tim od dawna nie pozwalał sobie na takie zachowania wobec mnie. Potrafił szybko zorientować się, kiedy robił coś, co mi się nie podobało. Teraz po prostu zachowywał się, jakby nic go nie interesowało. Nie obchodziło go moje samopoczucie. Ani nawet jego własna reputacja. A przede wszystkim, nie dbał o niezwykle zaciekawiony rozwijającą się sytuacją wzrok Amado.
Mój brat nie postępował w ten sposób. To nie był on. To było przecież zaprzeczenie jego przenikliwości, sprytu, ostrożności. A także bezpośrednie zagrożenie dla jego dalekosiężnych planów. Właśnie ta ostatnia rzecz sprawiła, że zastanowiłam się, czy to na pewno Tim był w całości winny temu, jak zachowywał się w tym momencie. Obawiałam się, że ktoś mógł mu w tym pomóc.
Przychodziło mi do głowy tylko jedno imię, którego posiadacz mógł być odpowiedzialny za wrzucenie mojemu biednemu Timmy'emu czegoś do kieliszka. Ten, który poniekąd mi to zasugerował, tylko że ja byłam za głupia, żeby to w porę zrozumieć i temu przeciwdziałać. Cała się zagotowałam. – Rozszarpię gnoja. Zdejmę mu jedną z tych jego rękawiczek i wcisnę do mordy – kipiałam wewnątrz ze złości.
Właśnie planowałam dać jakiś znak Amado, że powinien mi pomóc w zapakowaniu Tima do taksówki, gdy usłyszałam dźwięki rozpoczynające utwór, który znałam bardzo dobrze. Nie słyszałam go od kilku lat. Jak na złość, pojawił się właśnie teraz. Przy Something's Gotten Hold Of My Heart Gene'a Pitney'a tańczyłam pokazowy układ freestyle, oparty na walcu angielskim.
Chłopak, z którym dobrano mnie w parę, musiał z dnia na dzień zrezygnować ze szkoły artystycznej z powodu słabych ocen w liceum. Na tydzień przed oficjalną prezentacją zostawił mnie samą. Trzymałam w dłoni specjalnie uszytą niebieską, falbaniastą sukienkę oraz buciki zamawiane idealnie na rozmiar, i płakałam. Chciałam być małą księżniczką, a wszystko wskazywało na to, że będę zmuszona zająć miejsce na widowni pomiędzy członkami rodzin uczniów i oglądać swoich znajomych, zamiast tańczyć na scenie razem z nimi.
Wtedy Alejandrę zaczął denerwować mój niekończący się płacz, jak również ostentacyjne trzaskanie drzwiami, więc w akcie desperacji zwróciła się do Tima:
— Weź ty idź z nią zatańcz, niech ona wreszcie się zamknie.
Bardzo niechętnie, ale pod wpływem siąpania nosem z jednej i marudzenia żony z drugiej strony, Tim obiecał, że przez dwie noce nauczy się tego nieszczęsnego układu i przyjdzie na generalne próby kostiumowe w teatrze. Zarwałam wtedy te noce razem z nim, bo ktoś przecież musiał pokazać mu kroki.
Podczas sobotniego pokazu zjawiliśmy się na parkiecie chyba po dziesięciu kawach (on pewnie nie tylko po kawach, ale wtedy jeszcze nie znałam się na takich rzeczach). W trakcie ekspresowych przygotowań mieliśmy wielką frajdę. Sam występ poszedł nam świetnie. To była pierwsza rzecz, którą robiliśmy razem i która nie opierała się na uciekaniu przed wrogiem. Wtedy zaczęliśmy się naprawdę przyjaźnić.
— Nasza piosenka. Idziemy tańczyć. – Tim ucieszył się, gdy rozpoznał początek melodii.
— Jestem zmęczona, a ty jesteś pijany. Siedź na dupie – syknęłam.
Niestety, mój brat zdawał się w ogóle nie słyszeć tego, co do niego mówiłam, bo wstał, złapał mnie za rękę i próbował ściągnąć mnie z krzesła, a ja zapierałam się pod stołem nogami. Liczyłam, że odpuści. Bezskutecznie. Naszą przepychanką zwróciliśmy na siebie uwagę gości.
— Zapraszam piękną panią na parkiet. – Tim ukłonił się w pas z zaskakującą gracją. Chyba właśnie włączyła mu się pamięć ruchowa.
Zastanawiałam się, jak go spacyfikować, żeby przyglądające się towarzystwo nie zauważyło nic podejrzanego.
— Zdaje się, że Toni chciałaby teraz chwilkę odpocząć. – Amado przysunął się do mnie i dyplomatycznie wkroczył do akcji. Mówił spokojnie, nie eskalował emocji. Zawsze istniała szansa, że do pacjenta coś mogło dotrzeć.
Wtedy do stolika dosiadł się Haimar. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i utkwił we mnie swój bezczelny, triumfujący uśmiech. Zauważył naszą przepychankę, być może nawet jej oczekiwał, więc przyszedł sobie popatrzeć z bliska na strzelające fajerwerki. Poprosiłabym go na słówko, gdyby nie to, że znalazłam się w tym momencie w samym centrum uwagi.
— Dam ci pięć tysięcy na ten twój szpital. – Tim nie odpuszczał. Właśnie wyrzucał z marynarki całą stertę nieprzeliczonych banknotów. Na oko było ich tam jeszcze więcej, niż deklarował.
— Pięć tysięcy na szpital! – westchnęła rozanielona pani burmistrzowa.
Poddałam się. Wsunęłam z powrotem buty na stopy. Doszłam do wniosku, że mniej dramatu będę miała, jeśli po prostu z nim zatańczę, chociaż to oznaczało zarazem konieczność przebywania z nim w bardzo bliskim kontakcie fizycznym. O naszym sekrecie wiedziało pięć osób. Trzy z nich akurat były na sali, a dwie spośród tych trzech pewnie najchętniej połamałyby mi nogi.
— Prawdziwe stepujące rodzeństwo. Jakie to słodkie. Można filmy kręcić – rzucił Haimar w moją stronę.
Amado przywołał go do porządku surowym spojrzeniem. Chłopaczek od razu spokorniał i wstał z krzesła, żeby uniknąć jakiegoś większego opierdolu i w bezpiecznym miejscu przeczekać, aż Amado opuszczą nerwy.
— Fred Astaire i Ginger Rogers, miałem na myśli coś w tym stylu. – Uśmiechnął się krzywo.
Jednak w drodze do swojego stolika przez pewien czas szedł równo za nami, nieomal depcząc mi umyślnie po piętach. Gdy nas wymijał, szepnął mi do ucha:
— Może nawet już jakiś film nakręcono?
Stanęłam jak wmurowana w ziemię. Blefował. Na pewno blefował. Prawnicza sztuczka. Nie miał do tego filmu żadnego dostępu. Być może nawet o nim nie wiedział. Chciał jedynie wyprowadzić mnie z równowagi.
Kiedy ktoś mnie tak irytował w internecie, wręczałam bana. Dlaczego nie dało się zablokować Haimara, żeby nie widział mojej aktywności i nie mógł do mnie mówić? Dlaczego prawdziwe życie musiało być takie okropne?
— Narobiłeś mi wstydu, debilu. Dziękuję bardzo – zwróciłam się do Tima, gdy chwycił moje dłonie i zaczęliśmy płynąć w rytm muzyki.
— Ależ nie ma za co, Tońciu – odpowiedział, w ogóle nie rozumiejąc, że właśnie odstawił przed wszystkimi potężną scenę, i że zwróciłam się do niego ironicznie. Uśmiechnął się tak szczerze, aż mnie tym rozbroił. Pokiwałam tylko głową i odwzajemniłam uśmiech.
— Zobacz, jakie wszystko jest ładne. – Uniósł oczy i nieoczekiwanie zachwycił się kryształowym żyrandolem, jakby go widział po raz pierwszy. – Pomyśl o tym, gdzie byliśmy dwa lata temu i gdzie jesteśmy teraz.
— To prawda. Jakimś cudem wygraliśmy tę partię – powiedziałam w skupieniu.
Poświęciłam chwilę na celebrowanie świadomości, jak bardzo odwróciła nam się karta w życiu. Nie potrzebowałam wiele do pełni szczęścia: jedynie bezpieczeństwa dla siebie i mojego brata, prawdziwych przyjaciół, własnego przytulnego kącika, trochę oszczędności, możliwości rozwijania swoich zainteresowań. No i oczywiście – siedzenia na krześle tuż obok swojego ukochanego, w roli jego partnerki. W gruncie rzeczy, byłam bardzo normalną nastolatką. Nawet, jeśli funkcjonowałam w nienormalnych warunkach.
Już chciałam pochwalić Tima, że taniec jakoś szedł mu lepiej niż siadanie na krześle, gdy nagle przy zmianie tempa muzyki z łagodnego w dramatyczne, chwycił mnie mocno nie za dłoń, a za nadgarstek, zaś drugim ramieniem objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie zdecydowanym ruchem. Jezu, jak to musi wyglądać – kołatało mi się w myślach. Próbowałam się pocieszać, że rodzeństwa, które startowały jako zawodowcy, tańczyły znacznie odważniejsze układy, a jednak, bez żadnego podtekstu, wydawały się one niewinne. U nas sytuacja wyglądała inaczej, więc spanikowałam do granic możliwości. Uchyliłam usta, patrząc na niego błagalnie.
— Za kolejne dwa lata to wszystko będzie nasze. Obiecuję ci – powiedział nieoczekiwanie ze złowrogą pasją w głosie, która przeszyła mnie strachem do szpiku kości.
— Timmy, ale mi jest dobrze tak, jak jest teraz – wyszeptałam obronnym tonem, niemal prosząc o litość.
— Bo nie wiesz, co możemy mieć za dwa lata. – Podniósł mnie z podłogi i wykonał ze mną obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, szczęśliwym trafem nie wypierniczając się przy tym.
— Lepsze jest wrogiem dobrego – oponowałam. Ta rozmowa pewnie powinna zaczekać do momentu, gdy mój brat będzie trzeźwy. I tak musieliśmy ją przeprowadzić. On był teraz kontaktem DEA i wciąż uważał, że aresztowanie Amado stanowiło kwestię czasu, a my przy wsparciu Amerykanów zajmiemy jego miejsce.
Międzynarodowe służby nie były naiwne. Wszyscy wiedzieli, że handlu narkotykami nie dało się w całości wyeliminować. Opinia publiczna otrzymywała informacje o bezwzględnej walce i zeru tolerancji, podczas gdy w praktyce chodziło o mniejsze zło. O brak wojen gangów, ofiar cywilnych, krwi na ulicach.
Szefowie karteli nowej generacji często kończyli dobre uniwersytety. Nabywali obycia towarzyskiego. Amado i Mika wyróżniali się na tym tle jeszcze bardziej, bo pochodzili z rodziny umieszczonej w warstwie inteligenckiej od wielu pokoleń. Pomijając związki ojca z ETA i matki z FARC, czyli kolumbijską komunistyczną partyzantką, wchodzili na salony jak do siebie do domu. Czyniło z nich to pożądanych partnerów w tego typu nieformalnych układach, w przeciwieństwie do ludzi wywodzących się z nizin społecznych, którzy awansowali wyłącznie dzięki ulicznemu sprytowi i największej brutalności.
Parę rzeczy jednak im się nazbierało – przed podejrzeniem o wspieranie terroryzmu w Hiszpanii, wcześniej były jeszcze konfrontacje Amado z miliarderami ze Stanów w związku z zapowiedzią wprowadzenia w Kolumbii dochodu podstawowego. To było to zdarzenie, które tak naprawdę uruchomiło całą tę lawinę nieszczęść. Amerykańskie koncerny nie chciały się dzielić fortuną, a my – owszem.
Jednak gdyby kolumbijski rząd wprowadził takie rozwiązanie w oparciu o partnerstwo prywatno-publiczne, stanowiłoby to precedens na skalę światową i mogłoby doprowadzić do tarć społecznych o podłożu rewolucyjnym w innych częściach globu. Zwłaszcza tam, gdzie wielkich koncernów było dużo. Wtedy w mediach pojawiły się zarzuty o handel narkotykami, a władze kolumbijskie wycofały się z niemal dogranego pomysłu, aby nie zadzierać z USA i nie pakować się w embargo, które mogło zostać nałożone na Kolumbię.
— Amado się nami opiekuje. Powinniśmy mu zaufać – wciąż szeptałam, gdy Tim odprowadzał mnie do stolika.
On jednak nic sobie z tego nie robił. Gdy próbowałam wymusić kontakt wzrokowy, podśpiewywał teatralnie linijkę z utworu: You smile and I am lost for a lifetime. Mogłam tylko ciężko westchnąć. W takim stanie nie dało się z nim rozmawiać. Na koniec pocałował mnie nad wyraz wylewnie w dłoń i odszedł tanecznym krokiem, zabierając kelnerowi z tacy kolejny kieliszek szampana.
Usiadłam na swoim krześle, próbując ochłonąć po tym, co się właśnie wydarzyło, sztucznie uśmiechając się do gości ze stolika, którzy w całej swojej naiwności raczyli mnie komplementami i zachwycali się, że Tim i ja wyglądaliśmy cudownie razem. Powtarzałam sobie w myśli, że dla nich to było po prostu słodkie, że rodzina nie zabijała się o spadek czy o udziały w firmie, a jednak co chwilę czułam, jakby ktoś wylewał na mnie wiadro zimnej wody.
Spojrzałam na Amado. Zachował pokerową twarz, ale przewrócił jednocześnie oczami znacząco. Czyli nie wydawało mi się. Z zewnątrz to naprawdę wyglądało źle. Kiedy nachylił się nade mną, żeby szepnąć mi do ucha: – Nie oceniam cię, Truskaweczko – nie wytrzymałam i poprosiłam go, żeby wyszedł ze mną na balkon. Zaczęłam się nerwowo tłumaczyć, chociaż podobno tłumaczyli się tylko winni. Amado zbywał mnie uśmiechem. Podchodził do tego na dużym luzie, niby żartował, chociaż nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że wiedział swoje.
— Jesteśmy bardzo zgrani. Trenowaliśmy ten układ cztery lata temu, bo tańczyliśmy to na zakończeniu roku w mojej szkole – wyjaśniałam pospiesznie. Zaczęłam wyłuskiwać telefon z kieszeni w kopertówce. – Filmik z tego pokazu jest w archiwum na stronie. Każdy może to sobie znaleźć i obejrzeć.
W tym momencie przerwałam szperanie. Utkwiłam w Amado swój zaskoczony wzrok. Każdy może to sobie znaleźć i obejrzeć? – spytałam samą siebie bezgłośnie.
Czy ta orkiestra gra piosenki na życzenie? – gorączkowo zastanawiałam się, próbując odtworzyć sytuacje z balu, w których mogłam widzieć kogoś dodatkowego na scenie. Czyżby w tym wszystkim nie było przypadku? Czy Haimar mógł być tak okrutnie przebiegły, żeby uderzyć mnie w to jedno, nieosłonięte miejsce? W ten emocjonalny splot słoneczny? Chyba powoli docierało do mnie, z kim mam do czynienia. Kiedy zadeklarował wypowiedzenie mi wojny, nie żartował.
— Nie wątpię w to, że jesteście dobrze zgrani. Pamiętam poprzedniego Sylwestra. – Amado kąśliwie nawiązał do sytuacji, gdy zobaczył mnie z agentami DEA. Pytał wtedy o nich, a ja zarzekałam się na wszystkie świętości, że to pracownicy banku, bo sama byłam o tym całkowicie przekonana. Wydawało mi się, że uwierzył, lecz tą jedną wypowiedzią udowodnił, że tak naprawdę znał ich prawdziwą tożsamość.
Po tym wydarzeniu obydwoje z Timem przeszliśmy mało przyjemny proces dyscyplinowania. Mój brat w akcie desperacji przystawił sobie pistolet do brody, żeby udawać, że chce popełnić samobójstwo, żeby Amado mu trochę odpuścił i przestał bez przerwy patrzeć mu na ręce.
— Ale my też jesteśmy dobrze zgrani, Truskaweczko. Prawda? Ty i ja. – Amado obrócił się do mnie przodem. Zerknął, czy nikt nie kręcił się w okolicy naszego balkonu, i chwycił delikatnie moje odsłonięte ramię. Wciągnęłam ze świstem powietrze, gdy opuszki jego palców ponownie zetknęły się z moją skórą.
— Oczywiście – potwierdziłam z najwyższym przekonaniem. Pół roku temu Ami postawił moje rozwalone życie do pionu, zebrał moje rozbite poczucie własnej wartości i pomógł mi stać się mentalnie silniejszą od ludzi, którzy mi źle życzyli lub chcieli się zabawić moim kosztem. A ja wyszarpałam go przecież z objęć śmierci, mimo że zapisał mi w spadku pięć miliardów dolarów w żywej gotówce i pewnie niejedna na moim miejscu by się w tamtym momencie zastanowiła, czy warto.
— Wiesz, że gdyby zdarzyły wam się jakiekolwiek problemy, możesz mi o nich opowiedzieć i coś wymyślimy. Musisz mi zaufać – poprosił łagodnie, przechylając głowę na lewą stronę, aż część włosów zatrzymała się na jego prawym policzku.
Pamiętałam te słowa. Mówił podobnie tuż po tym, jak zaskakującym strzałem wytrącił mojemu bratu z dłoni pistolet tuż przed jego domniemaną próbą samobójczą. Przez cały czas uważał, że w coś się wpakowaliśmy. Było to zgodne z prawdą, ale Ami chyba nie wiedział, jak daleko to zaszło. W przeciwnym razie, już dawno skończylibyśmy w charakterze dawców organów, a nasze doczesne szczątki wylądowałyby w bioodpadach.
Amado miał hopla na punkcie recyklingu, za co go zresztą niesamowicie kochałam. Gdybyśmy wypełniali test kompatybilności na matrymonialnym portalu randkowym, procent przewidujący nasze przyszłe szczęście oraz brak konfliktów musiałby wyjść wysoki.
— Ufam ci – powiedziałam prawdę. – Wiesz o wszystkim, co się dzieje – skłamałam, bo sądziłam, że dopóki nie porozmawiam z Timem, tak będzie lepiej. – Ty też musisz mi ufać.
Obiecywałam sobie, że postaram się wszystko odkręcić.
Nie skomentował. Jego milczenie wbijało mi milion igieł pod powieki. Znałam go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że był zawsze o krok przed nami. Kim my byliśmy, żeby sądzić, że damy radę go przechytrzyć?
Nie miałam jednak wyboru, musiałam grać dalej w tę grę. Gdyby Ami i Tim poszli na noże, któregoś z nich zapewne zasłoniłabym własnym ciałem. Nie wiedziałam tylko, którego. Choć w zupełnie różny sposób, za bardzo kochałam ich obu.
Spojrzałam w dół, jak ciężar mojego ciała przenosił się z jednej obolałej, opuchniętej stopy na drugą. Szpilki sprawdzały się świetnie, gdy chodziłam w nich po domu, jednak zmasakrowały mi nogi podczas intensywnego nacisku w tańcu. Ratowałam sytuację plastrami, lecz to z kolei powodowało ocieranie nowej części stopy o inną część buta.
— Będę musiał zdezynfekować i opatrzyć twoje odciski, a potem wymasować ci stopy. – Amado oznajmił tym swoim opanowanym głosem, którym wyrażał, że koniec końców to on zawsze miał rację. Zorientowałam się, że oboje patrzyliśmy w tym samym momencie na perłowe, lekko zaokrąglone noski, wystające spod plisowanej, kolorowej sukni.
— Umiem sama – wymamrotałam zażenowana. Każdy, kto ćwiczył balet, był przyzwyczajony do obecności bólu w równym stopniu, co artyści spacerujący boso po rozżarzonych węglach.
— Wiem o tym, że umiesz – powiedział z nutką irytacji, gdy nie złapałam flirtu w porę. Wciąż delikatnie, niemal niezauważalnie, prowadził opuszki swoich palców w górę i w dół mojego ramienia. – Ale jeśli chcesz, możesz pojechać ze mną do domu i się zrelaksować na moim wygodnym łóżku, a ja zrobię to za ciebie.
Czy on właśnie zaproponował, żebyśmy wrócili z przyjęcia razem, a następnie zamierzał podciągnąć moją suknię, zrolować po udach moje pończochy i zrobić mi masaż stóp? Do czego jego zdaniem mogło nas to zaprowadzić? I to na łóżku?
Na moich przedramionach pojawiła się gęsia skórka, a drobne włoski stanęły na baczność. Oddech przyspieszył dwukrotnie. Rumieniec oblał moje policzki i byłam pewna, że właśnie przebijał się przez mocny, wieczorowy podkład.
— Truskaweczko? – Amado spytał figlarnie, oczekując odpowiedzi na swą niby niedbale rzuconą, lecz tak naprawdę wypełnioną znaczeniem propozycję.
Zamrugałam wachlarzem wytuszowanych rzęs, ścisnęłam wargi w wąziutką linię i energicznie pokiwałam twierdząco głową. Wciąż drżałam. Tak właśnie moje ciało reagowało na ten oszczędny dotyk, który Amado mi zaproponował. Byłam głodna jego ust, głodna jego nagiego ciała na moim. Intymności. Głodna pocałunków i komplementów przewidzianych tylko dla mnie.
Byłam ogólnie głodna. Moje myśli podryfowały w stronę wege tartinki z bitą śmietaną i z owocami, która została na stoliku.
— Dobrze, cariña. Ale zostańmy do końca imprezy. – Amado szepnął mi nad uchem. Usłyszałam w jego głosie ulgę, stopniowo przechodzącą w pewność siebie.
— Jeśli mam tańczyć dłużej, będziesz musiał mnie potem nieść na rękach – próbowałam wymusić wcześniejsze wymknięcie się z przyjęcia.
— Myślisz, że zapomniałem, jak to się robi? – Zamaszystym gestem odgarnął sobie włosy z twarzy, mrugnął lewym okiem i odszedł w stronę sali.
Pożegnałam jego znikające plecy promiennym uśmiechem. Uwielbiałam być noszona i przytulana. Tęskniłam za zasypianiem w ramionach osoby, która mnie kochała. Całkiem możliwe, że cierpiałam na jakiś niedosyt ciepła z dzieciństwa, bo obecnie rzucałam się na najmniejszy jego przejaw i chciałam wyszarpać go dla siebie jak najwięcej.
Potuptałam ostrożnie do stolika, starając się kłaść jak najmniejszy nacisk na bolące miejsca, naciągając sobie w ten sposób z kolei mięśnie łydek. Czekały mnie jeszcze dwie godziny tańca. Pocieszałam się, że przynajmniej w szczytnym celu.
Zobaczyłam, jak Amado zgarnia Tima z kółeczka rozmówców, zakłada sobie jego ramię na swoim barku i wyprowadza go dyskretnie z Ratusza. Wysyłał go do domu z naszym kierowcą. Byłam mu wdzięczna za tę akcję ratunkową, zanim mój brat narobiłby sobie więcej kłopotów.
Przeniosłam swą uwagę na przygotowaną już wcześniej leżącą przede mną tartinkę, i ze zgrozą zauważyłam, że bita śmietana leżała na swoim miejscu, podobnie jak i połówki zielonego i czerwonego winogrona.
Natomiast ktoś zjadł z babeczki moją truskawkę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro