Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6.6. "...But Goddamn!"

Ilość wyrazów: 4136

⛔: To jest łagodny rozdział, ale bomba będzie konkretna

Akt XVIII: Mika

O dwudziestej drugiej Mika odwoził z balu kończącego szkołę podstawową Rosę i jej córkę. Cały dzień spędził wraz z nimi, udostępniając swą osobę do przygotowania imprezy w sali gimnastycznej i budząc tym szlachetnym gestem nieuzasadniony popłoch wśród dyrekcji, kadry pedagogicznej, uczniów oraz pozostałych rodziców.

— Przecież to szkoła integracyjna. Powinni się ze mną integrować – mruknął do Rosy, gdy wyszedł z nią na papierosa po znoszeniu miliona ławek po lastrykowych schodach. Trochę go bolało, że próbował być dla wszystkich miły i uczynny, nawet założył swój najbardziej błyszczący szmaragdowymi cekinami garnitur, a w zamian potraktowano go jak tykającą bombę, od której należało się trzymać w promieniu minimum jednego kilometra.

Pilnował wejścia do sali gimnastycznej, patrząc na dzieci paradujące dumnie w swoich pierwszych dorosłych sukienkach, garniturach, makijażach, lecz wciąż popijające oranżadę z plastikowych kubków i przegryzające słone orzeszki. Pomyślał, że oto stały na progu podstawówkowej niewinności oraz gimnazjalnego zbydlęcenia. To był chyba ten finałowy etap, w którym dzieci jeszcze były słodkie. Po raz ostatni liczyły się ze zdaniem rodziców, zanim miały zacząć testować granice własne oraz swoich bliskich.

Wiedział, że Noelle dorastała w miejscu wybitnie do tego nieprzeznaczonym i pewnie już po wakacjach będzie musiał przeprowadzić z nią poważną rozmowę, co budziło w nim lęk, bo nie chciał, żeby dziewczynka, za którą od kilku lat czuł się odpowiedzialny i – jak to sobie właśnie uświadomił – niemal uważał ją za własne dziecko, została zepchnięta na ścieżkę mroku. Tam czekały wątpliwości, narkotyki, alienacja, źli chłopcy. 

Chciał być bardziej empatyczny niż jego własny ojciec był względem niego, i zamierzał dopilnować, żeby nie musiała przechodzić takich przygód jak on sam dwadzieścia lat temu, a zwłaszcza jak Toni niedawno.

Kiedy podpierał z Rosą ścianę ramię w ramię, zerkał na twarz swojej przyjaciółki. Była dumna ze swojej mądrej córki, chociaż przepełniał ją też strach przed tym, co miała jej przynieść przyszłość. Potem spoglądał na Noelle. Dziewczynka miała na sobie skromną, lecz bardzo ładną sukienkę z granatowego welwetu. Zauważył, że młoda Boliwijka wcale nie była tak bardzo zintegrowana z grupą. Siedziała w samym rogu długiego stołu utworzonego z ławek, ale i tak dobrze się bawiła w towarzystwie kilkorga najbliższych przyjaciół.

Obawiał się ujawnienia przed nią swojej prawdziwej pozycji, jednak uważał, że mógłby coś wnieść w jej wychowanie, a wymagając od nastolatki szczerości, musiał ją dać również od siebie.

A więc tak to wygląda, kiedy się ma rodzinę – pogrążył się w myślach.

Wiedział, że to było ulotne uczucie, które już za chwileczkę miało zniknąć w odmętach kłopotów biznesowych i innych zobowiązań ze swojego gorszego życia. Jednak przez tych kilka godzin poznał taki rodzaj szczęścia, jakiego nigdy wcześniej nie umiał sobie nawet wyobrazić.

Po skończonej zabawie, pojechali we trójkę do La Reiny, gdzie kino przewidziało nocne pokazy dla dzieci oraz ich opiekunów, którzy wracali z różnych bali i dyskotek w swoich szkołach. W ofercie znalazły się między innymi maratony Gwiezdnych Wojen, Igrzysk Śmierci, Hobbita, a Noelle ze słomką od waniliowego szejka w zębach uparła się akurat na jakiś crossover Piły oraz Koszmaru z Ulicy Wiązów, do którego ustawiali się studenci, a także starsi licealiści. Mika był przerażony. Gdyby mógł to przewidzieć, to by własnoręcznie wykreślił takie filmy z oferty swojego kina na ten wieczór. Tyle przemocy!

— Pozwalasz jej to oglądać? – szepnął nerwowo do Rosy.

Ona, znudzona banalnością codziennych walk z nastolatką o nieistotne rzeczy, wzruszyła ramionami.

— Spróbuj zabronić.

— Na szczęście, nie ty jesteś moim ojcem, żebyś mógł o tym decydować. – Noelle obróciła się i spojrzała Mice w oczy z wyzywającym uśmieszkiem, upijając trochę swojego szejka.

Mikę kompletnie przytkał ten poziom szczerości. Właściwie, to faktycznie uważał się za coś na kształt ojca. No, ale cóż. Nie był nim. Ta świadomość zabolała go w miejscu, w którym chował uczucia.

— Parę tygodni temu odblokowała nową funkcję. Zaczęła pyskować – wyjaśniła Rosa, sięgając do torebki po portfel, płacąc za napoje, popcorn i trzy bilety na krwawy horror.

Mika ciągle ją widział jako grzeczną, nieco zagubioną dziewczynkę sprzed paru lat, która czesała gumowe kucyki Pony i śpiewała piosenki z Disney Channel do zabawkowego mikrofonu.

— Mamo, ja wcale nie pyskuję. – Oburzona Noelle wymamrotała z ustami przyblokowanymi popcornem. – Po prostu zauważam, że don Mikel nie jest moim ojcem.

Oboje Mika i Rosa stanęli w miejscu jak rażeni piorunem. Wymienili natychmiast spojrzenia pełne strachu. Zbyt długo odwlekali tę rozmowę z dziewczynką, aż sama nauczyła się stosować oficjalną tytulaturę. Poczciwy wujek Mika odszedł w niebyt w najmniej dogodnym momencie, bo przy ciekawskich ludziach ustawionych w kolejce.

— Posłuchaj, młoda damo. – Rosa straciła cierpliwość. – Przypominam, że twój ojciec odszedł od nas, kiedy się okazało, że jesteś chora. Don Mikel o ciebie dba i opiekuje się nami od dnia, w którym wprowadziłyśmy się do rezydencji. Dlatego nie zasługuje na taki ton z twojej strony.

— Ale żenić się z tobą też nie ma zamiaru – odparowała Noelle, w ogóle nie patrząc na coraz bardziej zaskoczonego Mikę, któremu cieplutka wizja posiadania czegoś na kształt rodziny właśnie rozpryskiwała się jak kryształowa bombka na parkiecie. – Tacy są faceci, mamo. Ile ty masz lat? Prawie czterdzieści? Kopnij go w dupę i dorośnij wreszcie.

Noelle zgarnęła z blatu swój popcorn i bilet, odwróciła się do nich plecami i poszła w kierunku sali, zostawiając starszych w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji. 

Akt XIX: Amado

Kilka dni później, patrzyłam na siebie w dużym lustrze w moim mieszkaniu. Niecierpliwie wyczekiwałam dzwonka do drzwi. Amado i ja zamierzaliśmy odstawić coś szalonego. Włożyłam te same ubrania, które miałam na sobie, kiedy odwiedziłam Club 27 po raz ostatni. Było to w dniu mojej ceremonii.

I tak oto, gdy na parkiecie w trakcie balu miał się zrobić mały pokaz mody z sukniami oraz garniturami od najlepszych projektantów, ja wbijałam do środka w haftowanych jeansach z rozszerzanymi nogawkami, ciemnozielonym topie i w mokasynach. Amado powiedział, że to było bardzo ważne, żebym pokazała swoją odwagę. A także to, jak mało obchodziła mnie ludzka opinia na mój temat.

Do niego to pasowało. On zawsze robił to, co chciał. Nie musiał się przejmować konwenansami. Jemu nikt nie ośmieliłby się zwrócić uwagi. Ale ja? Czy ja mogłam robić to samo, co on?

Otworzyłam drzwi, wyraźnie wyczuwając przyspieszone bicie swojego serca. W progu zobaczyłam Amado w czerwonych, prosto ciętych spodniach oraz w żółtej koszulce zdobionej różowymi palmami z ciemnozielonymi obwódkami.

— Też kupowałeś w second-handzie? – wypaliłam na przywitanie.

Zaskoczył mnie tym strojem. Musiał sporo pogrzebać za taką dziwaczną kompozycją. Była mieszanką lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, i pasowała do jego dłuższej fryzury. Ostatnim razem widziałam takie stylizacje na profilach instagramowych, wklejających skany vintage ze starych magazynów. Oczywiście, wyglądał w tym super!

— Ależ skąd, przecież to Balenciaga. Z kolekcji, która jeszcze nie wyszła – zgasił mnie tonem, po którym się domyśliłam, że nie przyjął mojego entuzjastycznego komplementu zbyt dobrze.

Bez słowa przekręciłam więc klucz w zamku i zeszliśmy po schodach. Ulicą jeździły limuzyny, a w nich uczniowie zmierzający na swoje bale maturalne. Odruchowo ścisnęłam Amado za rękę, a on nachylił się nade mną i pocałował mnie w skroń.

— Jedziemy się bawić – zapowiedział.

Tak bardzo się cieszyłam, że miałam go przy sobie.

Wsiadłam do sportowego samochodu, zapięłam pas, otworzyłam okno, włączyłam radio, i po chwili my też ruszyliśmy z piskiem opon. Inni kierowcy pozdrawiali nas klaksonami, ludzie machali do nas z chodników, gdy tylko stawaliśmy na światłach, a ja im odmachiwałam.

Amado popisywał się za kółkiem. Nie widziałam go dotąd jeżdżącego w taki sposób. Na co dzień nie odczuwał emocjonalnej potrzeby, żeby sobie szaleć na jezdni, ale teraz zachowywał się jak chłopiec, któremu tata wręczył po raz pierwszy kluczyki do swojego pilnie strzeżonego wozu. Może dlatego, że na własnym balu dwadzieścia lat temu podobno strzelił w kabel i przespał całą noc w ubikacji, a nad ranem Mercedes Rodriguez wyciągała go stamtąd za nogi. 

Teraz zamierzał przeżyć w całości ten bal tak, jak powinien to zrobić już za pierwszym razem. Z odpowiednim strojem, z pełną celebracji atmosferą, no i przede wszystkim – z najlepszą partnerką, jaką tylko mógł sobie wymarzyć.

Patrzyłam na niego, gdy jego oczy błyszczały do każdego światła zmieniającego barwę na zieloną, a potem deptał ostro w pedał gazu. Myślałam, że byłam jego drugą szansą na niemal wszystko. Mieliśmy przed sobą lata świetlne miłości i przygód, których nie zamieniłabym na związek z kimś innym tylko dlatego, że byłby młodszy. Czterdziestka w dzisiejszych czasach i tak była nową trzydziestką. Pragnęłam, żeby to zrozumiał.

Podjechaliśmy pod naszą imprezownię i już na chodniku poczułam na sobie zaskoczone spojrzenia uczniów, nauczycieli oraz rodziców. Starałam się wyprodukować poważną minę i nie przyglądać nikomu. Amado był tylko moją osobą towarzyszącą, dosłownie kolegą brata, i taką wersję przedstawialiśmy. Nie chcieliśmy, żeby doszukiwano się w tym czegokolwiek więcej. Nie byłam jeszcze przygotowana na taką uwagę względem mojej osoby. Pokazywałam swoje znajomości, a nie swojego faceta. 

Mimo, że miałam cholerną ochotę pocałować go na oczach wszystkich, nie robiłam tego, bo to by było nieodpowiedzialne z wielu powodów: chociażby tak prozaicznych, że nie zamierzałam mu oddawać siebie, dopóki się nie oświadczy.

Mignęła mi przed oczami Carmen w długiej, czerwonej sukni. Jej uszminkowane usta dosłownie opadły na ziemię, gdy Amado podał mi dłoń i razem skierowaliśmy się w stronę wejścia, przez które tyle razy przeciskałyśmy się z moją byłą przyjaciółką. Minęliśmy ochronę lokalu. Ich obowiązkiem było legitymować i odhaczać gości, ale wtedy po raz pierwszy w historii nikt nie zapytał mnie złośliwym głosem o nazwisko ani o to, czy wciąż widniałam na liście uczniów. Oczywiście, wszyscy wiedzieli kim byłam. Oraz kim był mój partner. 

W korytarzu oświetlonym neonami przytuliłam się Amado do ramienia, wsuwając nos pomiędzy palemki na jego koszulce. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, ale chciałam mu podziękować. Zależało mi, by wiedział, ile to dla mnie znaczy. Chyba sama zaskoczyłam się, jak ważny i emocjonalny okazał się dla mnie ten powrót do klubu, w zupełnie innej roli.

Wolna dłoń zacisnęła mi się w pięść tak ostro, że aż niemal zraniłam się długim paznokciem. W loży zobaczyłam Dorę i Hernana z rodzicami. Pozowali reporterom. Ten okrutny złamas Olivier Neville miał czelność opierać palce na barku Dory. Zwróciłam uwagę na grymas bólu, który zagościł na jej twarzy na ćwierć sekundy, zanim się go pozbyła i zastąpiła wystudiowanym uśmiechem.

Zerknęłam, jak po chwili poprawiła Hernanowi jego wiecznie sterczącą grzywkę, a on obdarzył ją takim radosnym wyrazem twarzy, jak tylko zakochani potrafią. Łzy nieomal stanęły mi w oczach. Przecież ten biedny chłopak nie miał o niczym pojęcia. Czy koszmar Dory skończy się wraz z zaaranżowanym ślubem? Czy ten parszywy człowiek, który był jej biologicznym ojcem, pozwoli jej tak po prostu odejść? Ciężko dyszałam, a moje policzki zrobiły się zapewne bordowe.

— Zostaw ich, Truskaweczko. Chodź, znajdziemy sobie jakiś stolik – szepnął do mnie Amado i poprowadził za rękę w zupełnie inny koniec sali niż loże VIP-owskie zajmowane przez tutejsze elity, dla których to było bardziej wydarzenie towarzyskie niż bal kończący edukację ich dzieci w liceum.

Zajęliśmy jeden z wolnych dwuosobowych stolików, przewidzianych chyba dla nauczycieli. Nie chciałam usiąść w pobliżu reszty osób z rocznika. Aktywowało to we mnie przykre wspomnienia, a Amado nie naciskał. Wciąż oswajałam się z sytuacją, że wszyscy nam się przyglądali z mieszaniną podziwu i przerażenia, a kelnerzy zginali się przy nas wpół. 

Co chwilę ktoś podchodził do Amado, żeby się przywitać i choć jednym zdaniem podlizać. Ja nie znałam takiego traktowania. Dla niego to była nużąca codzienność, bo nawet nie zwracał na to uwagi. Ciekawe, czy kiedyś też będę umiała tak ignorować bodźce z zewnątrz – zastanawiałam się.

Zbliżała się północ. Imprezy w Clubie 27 prowadził zawsze jeden dziwny student, który specjalizował się w animacji kultury. Miał straszliwą wadę wymowy, blednącą i tak przy jego parciu do sławy, więc nie przeszkadzała mu ona nigdy w pchaniu się do mikrofonu ani w przeciąganiu zapowiedzi, które powinny być z założenia krótkie oraz celne.

Teraz, wystrojony w biały garnitur z połyskującą klapą, jakby przemienił się co najmniej w Eltona Johna, nie był w stanie normalnie chwycić za czarną rączkę mikrofonu. Prawie go upuścił, a z głośnika popłynął świst wgryzający się w nasze bębenki. Student zaśmiał się nerwowo do mikrofonowej siateczki. Podczas gdy wszyscy stali bywalcy lokalu rozwalili się wzdłuż na krzesłach, zaczynając już profilaktycznie ziewać, szykując się na pół godziny ględzenia o niczym, on powiedział zaskakująco krótko:

— Król balu może być tylko jeden i nie mamy wątpliwości, kim on jest. Don Amado, zapraszam na scenę.

Cała podchmielona sala zaczęła wiwatować, gwizdać oraz klaskać. Usztywniony student, udający wyluzowanego, bardzo niezgrabnie odłożył mikrofon na stolik i też zaczął klaskać, choć widać było po jego minie, że jego marzeniem było nie stać nigdzie w pobliżu tego konkretnego króla. A przecież jeszcze miał do ogłoszenia królową.

Zerknęłam z obawą na Amado, czy zamierzał w ogóle wychodzić na scenę. On tylko pokręcił głową, po czym się uśmiechnął. Najwyraźniej nie planował nigdzie się ruszać, czym natychmiast skierował na siebie uwagę operatora świateł. Migający neonem reflektor już nam zaświecił po oczach, pokazując wszystkim zgromadzonym usytuowanie naszego stolika. Napięcie we mnie narastało. Nie chciałam, żeby ludzie się na mnie aż tak bardzo gapili.

— No idź – ponagliłam go.

— A dadzą mi koronę? – przeciągał. – Bez korony to mi się nie opłaca wstawać z krzesła.

— Tak, może od razu zapakują cię na kwarantannę razem z tą koroną – odpowiedziałam zjadliwym tonem.

— Jak myślisz, Truskaweczko, umiem się bawić?

Moim zdaniem jego wizja zabawy znacznie różniła się od tego, co pod tym słowem rozumiała większość społeczeństwa, ale wolałam nie sprawdzać, co mogło mu strzelić do tej głowy, jeśli bym powiedziała, że nie potrafi.

— Chyba tak – wybrałam najbezpieczniejszą wersję odpowiedzi.

— To chodź ze mną, pobawimy się razem.

Amado złapał moją dłoń i szarpnął mnie z krzesła tak, że porządnie zahaczyłam obrus między krawędzią stołu a moimi udami, nieomal strącając w ten sposób nasze talerze i szklanki.

Posypało się confetti, straciłam na chwilę wzrok od fioletowych i srebrzystych laserów bijących po źrenicach, oklaski mnie ogłuszały, a serce dudniło ze strachu, gdy ten pajac ciągnął mnie za sobą na scenę, żebym stanęła centralnie na oczach wszystkich ludzi z rocznika, nauczycieli, osób towarzyszących, Oliviera Neville'a, a także obsługi Clubu 27, z którą przez dwa lata toczyłam wojnę. Wróciła do mnie trauma z dnia, w którym musiałam odebrać papiery po wyrzuceniu ze szkoły. Też tak przemykałam na oczach wszystkich, którzy zebrali się, żeby popatrzeć na gwiazdę porno.

— Przyprowadziłem wam od razu królową tego lokalu. – Amado powiedział do mikrofonu.

Po sali przeszedł bardzo cichy szmer złożony z oszczędnych uśmiechów. Większość zgromadzonych widziała mnie w tym klubie w najgorszym stanie, do jakiego kiedykolwiek zdołałam się gdziekolwiek doprowadzić. Gdyby to powiedział ktokolwiek inny, jak na przykład Carlos Morelli, wywijający mi w tej chwili żałosny dowcip, wszyscy by w tym momencie spadali z krzeseł, bawiąc się moim kosztem. Tylko, że teraz to Amado ściskał moją dłoń, a ja powoli podnosiłam wzrok z podłogi i rozglądałam się po sali od lewej do prawej.

Ci, którzy zawsze ze mnie się żartowali najgłośniej, teraz zamarli w przerażeniu. Znalazłam wzrok Carlosa, Briana, Carmen, Marisol Gonzalez, Pauli Giron. Nie miałam wątpliwości. Od tego momentu nikt o zdrowych zmysłach nie odważy się mi zapyskować. Parsknęłam cicho śmiechem. Spodobało mi się. Przeleciałam wzrokiem przez salę jeszcze raz. Tym razem z mojego spojrzenia biła kontrola i pewność siebie.

Skrzyżowałam ręce na piersi, wysunęłam prawą nogę o krok, rozkładając ciężar ciała, i spoglądałam na wszystkich konfrontacyjnie, jak w ostatnich scenach westernu, gdy powinnam wyjąć z pasa rewolwer i powystrzelać złoczyńców. Jacy ludzie potrafili być słabi i potulni, kiedy tylko musieli się spotkać z kimś potężniejszym od siebie. Z introspekcji wyrwał mnie dopiero głośny wrzask Teresy:

Gitana, dajesz na bar!

Odnalazłam ją wzrokiem. Nie miałyśmy okazji się nawet przywitać, bo przyszła z ojcem jeszcze później od nas. Wystrojona w ciemne bordo z doczepianymi różami, pokazywała mi palcem na deskę barową, a jej ojciec podnosił w stronę Amado kieliszek z szampanem na powitanie, bo też zobaczyli się tego wieczora po raz pierwszy, a wcześniej przecież przez wiele lat pracowali razem.

— O co chodzi? – spytałam Amado niepewnie. Byłam troszeczkę ogłuszona. To wszystko działo się o wiele za szybko.

— No jak to co? Tańczymy. Wskakuj na bar – popędzał mnie. Poprosił studenta o piosenkę You Never Can Tell z Pulp Fiction, przy której Uma Thurman brała udział w konkursie tańca wraz z Johnem Travoltą. Amado znał ten film i tę scenę. Uznał, że ja też. Miał rację.

— Będziesz tańczył? Na barze? Ty? – dopytywałam, niechętnie ruszając w stronę miejsca, po którym skakałam setki razy. Ciągle nie byłam przyzwyczajona do takich sytuacji, gdzie spotykało mnie wszystko naraz, a ja byłam trzeźwa. Miałam cholerną tremę, zaś do moich ud znów dostał się ołów.

Kiedy jednak zobaczyłam, jak Amado staje tyłem do baru, układa na nim dłonie i opiera na nich swój ciężar, by unieść pośladki na drewnianą deskę, a następnie wciąga nogi do góry, pomyślałam: – Pieprzyć wszystkich! Robimy to!

Wskoczyłam pięć razy zwinniej od niego, i gdy on dopiero poprawiał swój strój, ja już stałam przed nim, patrząc wyczekująco. Z głośnika popłynął rock & roll w wykonaniu Chucka Berry'ego, a my zaczęliśmy wydurniać się jak beztroskie dzieciaki. Nie zwracałam uwagi na nikogo z sali. Tylko na Amado, który z sympatii dla mnie potrafił zrobić z siebie pośmiewisko przed całą Santa Marią. Chciałam zachować tę chwilę na zawsze. Wiedziałam, że to będzie jeden z tych momentów z życia, do których wrócę pamięcią, leżąc już na łożu śmierci i zaglądając jej w oczy.

Akt XX: You Never Can Tell

Niestety, po tym, jak Amado ujawnił się szerszej publiczności, wszyscy poważni panowie w garniturach zaczęli mi go nagle zabierać na cygaro i na szklankę whisky. Amado obiecał, że zamoczy usta tylko symbolicznie. Później miał mnie odwieźć do domu samochodem. Poprosił, żebym w tym czasie pogadała ze znajomymi i pożegnała się z nauczycielami.

Teresa natychmiast złapała mnie pod ramię, pozwalając swojemu ojcu rozmawiać z Amado, a mnie wyciągnęła na plotki. Zanim zdążyłam jej cokolwiek powiedzieć, od razu podszedł do nas profesor Sastre.

— To jak, widzimy się w październiku, Toni? – zapytał nagle. – Już oficjalnie mogę zdradzić, że przenoszę się w całości na Loyolę. Wszystko wskazuje na to, że ty i Paula będziecie moimi studentkami.

Teresa syknęła mi gniewnie do ucha:

— Patrz, kurwa, a ja już wysłałam papiery do Europy i rozjebałam pół domu, żeby mój stary pozwolił mi się tam przeprowadzić.

Nasz profesor, który z naukowego punktu widzenia posiadał stopień doktora, prowadził już wcześniej na uczelni jakieś zajęcia dla studentów zaocznych. Okazało się, że teraz zaproponowano mu na uniwersytecie pełen etat, co wiązało się dla niego z większym prestiżem niż nauczanie w szkole średniej. Zażartowałam, że był moim nauczycielem od gimnazjum, razem przeszliśmy liceum, a teraz spotkamy się na studiach i pewnie w następnym etapie dostaniemy razem Nobla.

— Z wami to można dostać co najwyżej jobla – odpowiedział lekko dziabnięty szampanem profesor. – Zastanawiam się nad tobą, panno Williams. – Wycelował we mnie palec. – Czy to właśnie nie tacy idealistyczni ludzie jak ty, gdy dostaną do ręki niebezpieczne zabawki i zaczną się nimi bawić w dobrej wierze, nie skończą nam przypadkiem tego świata?

Poszukał wzrokiem Amado, który dalej z tyłu sali rozmawiał z ojcem Teresity.

— Jak ty przyciągnęłaś tu tego... tego...?

— Swojego partnera – pospieszyłam z uzupełnieniem formalności. Pomyślałam, że faktycznie mogłabym pomagać w organizacji przy opracowywaniu formułek public relations.

— Oj, Toni, Toni. – Profesor pokiwał głową ze smutkiem. – Albo zostaniesz kolumbijską Joanną D'Arc albo Pauliną Escobar. Tak czy inaczej, źle to się dla ciebie skończy, zobaczysz.

Zacisnęłam usta. Mój wychowawca po alkoholu chyba szczerze powiedział mi to, o czym myślał.

— A ty jesteś moim największym sukcesem pedagogicznym – zwrócił się do Teresy.

Ona zachichotała i schowała się za mną. Od kiedy zrobiła się taka nieśmiała? Dźgnęłam ją łokciem w brzuch, dzięki czemu szybko odzyskała rezon.

— Tak? Przypiąłby mnie sobie pan profesor jako trofeum do łóżka? Znaczy się, chciałam powiedzieć, nad łóżkiem? – flirtowała zza mojego ramienia.

— Nad łóżkiem chyba też się da załatwić. – Profesor Sastre zaśmiał się razem z nami, ale kiedy zdał sobie sprawę, co palnął, rozejrzał się przytomnie dookoła, czy nikt nie podsłuchiwał. Włożył mi w rękę swoją świeżo odebraną z tacy lampkę szampana i poprosił Teresę do tańca. Od razu poszły iskry, po których nie miałam wątpliwości, że to nie pan Pereira będzie odwoził moją przyjaciółkę do domu nad ranem.

Przyglądałam się roztańczonej sali. Amado rozmawiał teraz z Morellim, Sandovalem oraz dwoma innymi ojcami, którzy również byli związani z naszym biznesem. Doprawdy – ależ znalazł sobie miejsce na pogaduszki! Kompletnie o mnie zapominając! Próbowałam wyciągnąć z tego lekcję dla siebie: podziwiałam jego opanowanie w rozmowie z ludźmi, którym w ogóle nie ufał.

Nagle usłyszałam po prawej stronie miękki, męski głos, który próbowałam sobie przypomnieć i nie mogłam. Brzmiał ciepło, psotnie, pewnie i obiecująco. Choć nie miałam pojęcia, co konkretnie mi obiecywał. Słyszałam go bowiem dopiero po raz pierwszy.

— Królowa balu nadzoruje swoje włości? – zapytał.

Obróciłam się zaskoczona w jego stronę. Zobaczyłam uprzejmie uśmiechniętego szatyna o niezbyt ostrych rysach twarzy, z włosami sięgającymi ramion, spiętymi w kitkę. Nie był zbyt wysoki. Był mojego wzrostu. Miał cholernie jasnoniebieskie, przekornie przymrużone oczy, którym przyglądałam się nieco dłużej niż pozwalało na to dobre wychowanie, bo większość ludzi, których znałam, posiadała oczy brązowe. Dokładnie takie, jak moje.

Dobrze zbudowany chłopak wyglądał na o parę lat starszego ode mnie. Był ubrany w elegancki, czarny frak, białe rękawiczki, a na szyję miał zarzucony biały szal. Chyba domyślałam się, kto to, ale nie miałam pojęcia, co on by tu robił. Może jakieś aranżowane małżeństwo – pomyślałam. – Ciekawe, z kim?

— Nie przedstawiłem się pięknej damie. – Skinął kurtuazyjnie głową, wzbudzając moje zainteresowanie komplementem, którym mnie z taką elegancją poczęstował. – Haimar Saavedra Aristizabal.

O kurczę, czyli to jednak był on. Moje serce podskoczyło z wrażenia. Kiedy Mika opowiadał o biznesowej bieżączce, wspomniał o ministrze sprawiedliwości, z którym dobrze by było nawiązać wyższy poziom zażyłości, niż organizacji udawało się to obecnie. Wykonałam swoje zadanie domowe, przeczytałam wiele artykułów na jego temat, i dowiedziałam się z nich między innymi, kim był jego syn.

Gdy Haimar był dzieckiem, jego porwanie dla okupu stało się jedną głośniejszych historii w Kolumbii. Pomimo zapłaty ustalonej kwoty, wskutek nagłego konfliktu w grupie porywaczy, chłopiec został skatowany, stracił dwa palce i został porzucony na pewną śmierć. Cudem udało mu się doczołgać do drogi, na której później farmerzy znaleźli go nieprzytomnego. Wytworne rękawiczki nosił pewnie po to, żeby ukryć protezy.

— Antonia Williams. – Również delikatnie się ukłoniłam. – Co sprowadza cię do Medellin? – zaczęłam rozmowę dość neutralnie.

— Jestem osobą towarzyszącą mojej kuzynki. Jej chłopak miał niedawno okropny wypadek na motocyklu. Potworna tragedia. – Haimar się skrzywił, po czym błyskawicznie wrócił do swojego grzecznego uśmiechu, jakby go ta potworna tragedia wcale go tak bardzo nie ruszyła. – Czyli, właściwie, jestem tu sam.

Ostatnie zdanie wypowiedział przyglądając się mojej twarzy tak dokładnie, że aż poczułam ciarki niepokoju. Nie byłam naiwna. To znaczy byłam, ale mimo wszystko, nie w każdym elemencie. Wiedziałam, że on coś mi właśnie zasugerował.

— Ja akurat nie jestem sama. Mam partnera – odpowiedziałam nadmiernie radosnym głosem, żeby podtrzymać entuzjastyczny tok konwersacji, ale pokazując tym samym swój brak zainteresowania innymi mężczyznami.

— Och, w życiu bym nie śmiał dotknąć dziewczyny Amado. – Haimar machnął ręką, jakby próbował odgonić ode mnie złe myśli, które właśnie napływały do mojej głowy.

Za to coś innego zwróciło moją uwagę. Powiedział o Amado tak po prostu? Po imieniu? Bez żadnego respektu?

— Nie jestem jego dziewczyną – wycedziłam, różowiąc się na policzkach. Chciałabym być, ale realistycznie rzecz biorąc, nie byłam. – Po prostu jesteśmy tu razem troszeczkę po znajomości. Długa historia – zaczęłam się plątać.

Miałam wrażenie, że jeśli zacznę się tłumaczyć, to wkopię się jeszcze bardziej.

— Podaruj sobie te bajeczki. – Haimar natychmiast zmienił ton na zimny i nieprzyjemny. – Widziałem, jak na ciebie patrzy.

Wytrzeszczyłam oczy.

Ja pierniczę, o co temu gościowi chodziło?

— Śledziłeś mnie na tym przyjęciu?

Haimar odwrócił swoją sylwetkę całkowicie frontem do mnie, jego niebieskie oczy stały się wręcz lodowate, a jego głos był tak zdecydowany, że mógłby nim musztrować żołnierzy. Całe jego ciało zdawało się emanować nieznanym mi wcześniej, wyrafinowanym okrucieństwem.

— Nie pochlebiaj sobie, mała kurwo – powiedział sucho. – Nie na ciebie patrzyłem.

Odebrało mi mowę. Musiałam wyglądać jak przerażona mieszkanka Pompejów na widok zbliżającej się lawy. Czy on miał na myśli...?

You never can tell, co? – żartował sobie z mojej reakcji. – Gwarantuję ci, że jeżeli nie zostawisz go w spokoju, Aurélie Desjardins będzie najmniejszym z twoich problemów, a Alejandra Guerra będzie tylko niewielką bitwą w porównaniu z wojną, którą będziesz musiała stoczyć ze mną – syknął. – Zniszczę ci życie w każdym elemencie i – tak jak powiedziałem – nawet nie dotknę cię palcem. Nie jesteś dla mnie żadną przeciwniczką, ale i tak ci daję szansę, żebyś mogła się honorowo wycofać.

Stałam jak słup soli. Nie mogłam odpowiedzieć. Nie mogłam się ruszyć. Haimar doszedł do wniosku, że wciąż nie przestraszył mnie wystarczająco, bo zabrał z mojej nieruchomej dłoni kieliszek z szampanem, uniósł go nad moją głową, a następnie przechylił, wylewając zawartość na moje włosy.

— I tak podobno nie wolno ci pić alkoholu – powiedział i odszedł, zostawiając mnie zamrożoną, z otwartymi ustami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro