6.2. "Semi-charmed life"
Ilość wyrazów: 3878
⛔: alkohol, narkotyki, wulgaryzmy, Amado, Toni
Kiedy byłam dzieckiem, lubiłam tę piosenkę i nawet nie wiedziałam, że to jest o narkotykach.
Akt VI: Carolina
Sprawy toczyły się idealnie. Tak jakbym wybiła już wszystkie żywe trupy na ulicy, umazana od stóp do głów krwią powoli łapała oddech i kompletnie bym się nie spodziewała, że ze studzienki kanalizacyjnej wybiegnie zaraz cała nowa horda.
Mój brat był na początku sceptycznie nastawiony do mojego odwyku. Mówił, że zaburzę sobie rytm swojej nauki i stanę się mniej efektywna. Twierdził, że nie powinnam wywierać na sobie presji. Tak naprawdę, bał się, że znowu nie wytrzymam, wrócę do narkotyków, a potem będę kompletnie rozstrojona i nie tylko nie dam rady się uczyć, ale wręcz będę płakać i się obwiniać za wszystko. Kiedy jednak zobaczył, że naprawdę rzuciłam to paskudztwo, z wrażenia przyjeżdżał codziennie sprawdzać, jak mi idzie.
On też próbował kilka razy rzucić. Nie wychodziło. Potrzebował amfetaminy, żeby nie spać, kokainy – żeby być kreatywnym, ecstasy – żeby się rozładować, xanaxu – żeby nie zwariować, oraz tabletek na sen. Żeby spać.
Tuż przed moją maturą z matematyki wziął urlop i przerobił ze mną cały materiał. Mogłabym chyba zdawać z zamkniętymi oczami. To dziwne, bo podobno każdy bał się matury. Ja się nie bałam. Zaczynałam wierzyć w swoje umiejętności.
Egzaminy poszły mi raczej dobrze. Wypełniałam arkusze w osobnych salach niż reszta. Nie musiałam nikogo oglądać. Teresa rzeczywiście jak na razie rzuciła ćpanie i została dopuszczona do egzaminów. Amado w dalszym ciągu był dla mnie cudowny. Chyba odzyskiwałam równowagę – tak zapisałam w swoim notatniku terapii.
Na następnej kartce brzydkim, nerwowym charakterem pisma wyskrobałam, że oszukiwałam samą siebie. Tak, naprawdę, nie umiałam się już cieszyć pełnym sercem nawet z ogromnych sukcesów, bo z tyłu mojej głowy czaiła się wizja nieuchronnej katastrofy. Jakby ktoś mi przebił skórę igłą i wpuścił do żyły truciznę niszczącą zdolność do odczuwania nieskrępowanej radości. Innymi słowy: czekałam, kiedy jebnie.
Wreszcie, stało się. Dwudziestego trzeciego maja napisałam ostatni egzamin. Zostało mi jeszcze tylko dopracowanie eseju o fejk niusach do aplikacji na studia. Nie zamierzałam się tym jednak zajmować przez kilka najbliższych dni, bo potrzebowałam odpoczynku. To było dziwne uczucie: przyjść do mieszkania, otworzyć okno, zrobić sobie kawę i nie musieć rozkładać zeszytów.
Z nudów włączyłam laptopa, nie wiedząc, co chciałam na nim robić. Weszłam na jakiś portal ogólnoinformacyjny, żeby kliknąć w pierwszy nagłówek, który by mnie zainteresował. Myślałam, że może będzie coś o piłce, bo ostatnio nie miałam czasu, żeby ją śledzić. Może coś o reprezentacji Kolumbii na Igrzyska w Tokio. A może znalazłabym informację o skandalu wymierzonym w prawa człowieka na drugim końcu świata, którą opuściłam podczas scrollowania Twittera w metrze.
Zjeżdżałam suwakiem niżej i niżej, rozważając kliknięcie w galerię dziesięciu najbardziej przerażających seryjnych morderców w historii, albo w galerię zbrodniarzy wojennych, którzy uciekli do Ameryki Południowej. Ewentualnie w artykuł o tym, co znani niegdyś dziecięcy aktorzy robili obecnie. Nie mogłam utrzymać koncentracji. Wszystko mnie nużyło. Zastanawiałam się, czy ktokolwiek kiedykolwiek zjechał do końca takiego portalu i doczekał się stopki. Coraz durniejsze artykuły typu: Zmarł znany piosenkarz. Sprawdź, ile zarobił, ładowały się w nieskończoność.
I wreszcie trzasnęło mnie po gębie.
Jak lewym sierpowym.
W oczy rzucił mi się tytuł: Nowa kobieta u boku króla narkotyków? Na miniaturce zobaczyłam Amado w jasnym garniturze. A także długowłosą brunetkę w czarnej sukience. Z trudem podniosłam drżącą rękę i przeniosłam ją na touchpad, klikając w nagłówek. Artykuł był z dzisiejszego poranka.
Poprzedniego wieczora o dwudziestej drugiej Amado wysłał mi życzenia powodzenia i kazał iść spać, zamiast zarywać noc na powtórki. Odesłałam mu w odpowiedzi kilka emoji z serduszkami. Tymczasem z tekstu wynikało, że w tym samym momencie siedział w restauracji Extravaganza z kobietą wyglądającą – ku mojemu przerażeniu – jak bardziej dorosła wersja mnie. Miała na sobie czarną, luźną sukienkę. Chyba z lnu. Do tego płaskie sandały z koralikami. Meksykanka? Peruwianka? – próbowałam zgadnąć, zanim przeszłam do treści tekstu. Wyglądała na wymieszaną etnicznie z potomkami plemion zamieszkujących kontynent amerykański, tak samo jak ja. Jej oczy miały kształt migdału oraz czekoladę w środku, podobnie jak moje. Na jednym ze zdjęć Amado wychodził z nią z restauracji, trzymając ją za rękę. Oboje byli roześmiani.
To znalezisko w minutę zestresowało mnie bardziej niż wszystkie egzaminy naraz. Chciałam wstać z krzesła, żeby nalać sobie szklankę wody i dosłownie nie mogłam.
Do kurwy nędzy! Jak mu nie wstyd?
Obiecywał, że nie będzie się pieprzył z żadną inną, dopóki byliśmy razem. Może robił to już wcześniej, podczas ostatnich kilku tygodni? Wpisałam jego nazwisko w wyszukiwarkę, ale z kroniki towarzyskiej wyskoczyła mi jedynie ta informacja z wczoraj. Jaki on wspaniałoduszny, że zaczekał, aż skończę pisać maturę. Musiało go tak strasznie swędzieć, skoro od razu wyleciał z domu.
W dodatku pozwalał jej się dotykać... To już chyba musiała być miłość...
Cieszyłam się, że nikogo przy mnie nie było. Mogłam rozpłakać się na głos. Mogłam upaść z krzesła na podłogę, gdy moje uda z ołowiu po raz kolejny odmówiły mi posłuszeństwa. Mogłam wyć w nieskończoność do sufitu.
Nikt nie widział, jak żałośnie niemal poczołgałam się na czworakach do lodówki. Wyciągnęłam stamtąd kubełek lodów, namacałam na kredensie jakąś używaną łyżeczkę, i zjadłam całość na pusty żołądek.
Pochłonęłam je tak szybko, że aż zrobiło mi się niedobrze. Lody cofnęły mi się natychmiast do gardła, razem z trzema kawami oraz smarkami rozwodnionymi śliną. W ostatniej chwili udało mi się poderwać z podłogi i podbiec na uginających się nogach do łazienki, gdzie otworzyłam klapę od kibla, po czym znów padłam na kolana, przytulając się do porcelany i rzygając do środka, nawet gdy w sobie już nie miałam niczego, poza gorzką żółcią. Upadłam na deski, lądując boleśnie na kości ogonowej. Ściągnęłam ostrym szarpnięciem kawałek papieru toaletowego i zaczęłam wydmuchiwać nos. Patrzyłam z obrzydzeniem, jak wylatuje mi z niego krew i żółć, którą jeszcze przed chwilą wymiotowałam.
Dlaczego on mi to zrobił po tym, jak spełniłam wszystkie jego życzenia?
Oddałam mu siebie w stu procentach.
Tak, jak prosił.
Nagle mnie oświeciło. Przecież to był właśnie ten powód, dla którego już mnie nie potrzebował. Wycisnął mnie jak sok z cytryny, a teraz pozbył się skórki.
Włączyłam w sobie jakąś nieznaną mi wcześniej rezerwę energetyczną. Natychmiast zerwałam się na równe nogi, przeczesując całe mieszkanie w poszukiwaniu resztek towaru. – Że też musiałam to wszystko powypieprzać – przeklinałam się w myśli za brak przytomności umysłu. Powinnam była coś sobie zostawić na raz. Na czarną godzinę. Zastanawiałam się, skąd skołować trochę koksu.
Wiedziałam, że Tim mi nie da. Jeszcze by zaraz tu przyjechał, żeby na mnie nawrzeszczeć. Na Teresę też raczej nie miałam co liczyć. W tym momencie to ona była tą silniejszą z naszej dwójki, a obiecałyśmy się wzajemnie pilnować. Może któryś z moich ochroniarzy na dole dałby mi coś w prezencie?
Ciekawe, którzy z nich mieli teraz dyżur.
W końcu zdecydowałam się ich skreślić. Mogli mnie podkablować. Mniejsza o Amado, któremu przestało na mnie zależeć. Mogli opowiedzieć mojemu bratu, a ten już się na mnie teraz zawziął. Zwłaszcza, że było już po maturze. Musiałam przejrzeć listę swoich dawnych klientów.
Jak na złość, akurat w tym momencie zaczęła dzwonić doktor Estevez. Zupełnie, jakbym wysłała jej sygnał telepatyczny. Rozzłoszczona i zdekoncentrowana, ściszyłam dźwięk i odrzuciłam telefon na łóżko. Ten odbił się od kołdry i upadł na podłogę z drugiej strony.
Nie chciało mi się go podnosić. Pewnie miał rozwaloną szybkę.
Zaczęłam szukać jakiejś butelki wina. Myślałam, że też wszystkiego się pozbyłam, ale może jednak dostałam kiedyś coś w prezencie. Może schowałam coś głęboko do jakiejś szafki, niekoniecznie w kuchni. Mieszkanie było duże.
Eureka.
Torby z prezentami na urodziny. Miałam z niej wyjąć rzeczy i poukładać. Potem zabrakło mi czasu, a w końcu o tym zapomniałam. Znalazłam w środku butelkę blisko pięćdziesięcioprocentowego Ouzo. Dora przywiozła je kiedyś z Grecji. O dziwo, było smaczne. Dało się pić duszkiem. Trochę ciągnęło spirytusem, a trochę żelem do fluoryzacji zębów. Ale kopało. Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie.
Przyniosłam sobie sok żurawinowy w kartonie. Trochę przystopowałam tempo. Bez żadnych głębszych myśli, piłam te dwie rzeczy na zmianę. Chciałam jedynie się odłączyć. Przestać czuć. Koncentrowałam się wyłącznie na alkoholu. Jak żulica najpodlejszego gatunku. Jakby mój odwyk nigdy się nie odbył. W końcu mi się udało. Skutecznie napruta, upadłam na podłogę. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
Obudziłam się bez spodni. W pierwszej chwili przestraszyłam się, że po pijaku dałam się zerżnąć jakiejś przypadkowej osobie, jednak nie mogłam wyczuć na pierwszy rzut oka niczyjej obecności. Rozejrzałam się z przerażeniem dookoła, próbując opanować bolesny puls z przodu głowy.
Moje bawełniane gacie spoczywały pod krzesłem. Były zawinięte dookoła jednej z jego nóg. Odetchnęłam z ulgą. Zrozumiałam, że w pewnym momencie obudziłam się i postanowiłam, że się przebiorę i pójdę do łóżka, ale w połowie zrezygnowałam, rozumiejąc, że i tak nie dam rady.
Zza okna do mieszkania zaglądał fioletoworóżowy świt. Był w kolorze siniaków, które ponabijałam sobie na kolanach. Wszystkie bodźce zaczęły do mnie docierać powoli. Na półnagim ciele poczułam przejmujące zimno. Zaczęłam się trząść. Przypomniałam sobie, że kiedy piłam, było mi strasznie gorąco. Może to właśnie wtedy się rozebrałam. Wszystko już mi się mieszało.
Postanowiłam wejść pod kołdrę i się rozgrzać. Szczęśliwym trafem, zauważyłam telefon, bo gdyby mój wzrok na niego nie padł, pewnie udałoby mi się przekonać samą siebie, że zgubiłam go po drodze do domu, albo że ktoś mi go ukradł.
Szybka nie była potłuczona, tylko lekko zarysowana. Zauważyłam jakiś tysiąc nieodebranych połączeń. W życiu bym nie pomyślała, że miałam aż tylu znajomych. – Dlaczego w normalne dni do mnie nie dzwonią – zastanawiałam się. Okej, większość z tych połączeń pochodziła od mojego brata. Trzy od Amado. – Spierdalaj, chuju. – Z mojej pękającej z bólu czaszki wydostała się jedynie ta prosta myśl, która krótkim komunikatem wyrażała całe spektrum uczuć oraz zawierała w sobie wszystko to, co istotne.
Niewiele myśląc, oddzwoniłam do Tima. W tym momencie jeszcze spał, więc był podwójnie wkurzony i zaczął na mnie warczeć. Raz, że nie dałam mu znaku życia wieczorem, dwa, że obudziłam go na pół godziny przed alarmem. Mówił, że w końcu skontaktował się z moimi ochroniarzami, którzy zaraportowali mu, że nie wychodziłam z mieszkania. Ucieszyłam się, słysząc przynajmniej potwierdzenie, że zasnęłam i nie zdążyłam narobić głupot. Mogłam przejść od razu do poinformowania go o swoich problemach:
— On mnie zdradził – zapłakałam do słuchawki.
— A czego ty się spodziewałaś? – Tim spytał zaskakująco przytomnie jak na tak wczesną godzinę.
— Myślałam, że mnie kocha. – Sama się zdziwiłam, jak to zabrzmiało wypowiedziane na głos. – Ty też tak myślałeś – dodałam, na własne usprawiedliwienie.
— Bo cię kocha – odpowiedział mi zniecierpliwiony, jakby musiał mi tłumaczyć pewną oczywistość. – Nie chce cię dłużej wciągać w swoje interesy. Już bardziej nie może cię kochać. Wreszcie da ci spokój.
Przewróciłam oczami. Tim nie rozumiał. A raczej – rozumiał. Od początku chodziło nam właśnie o to, żeby Amado mnie pokochał i nie był w stanie mnie zabić. Tylko, że ja się zakochałam w nim tak samo mocno. O ile nie dziesięć razy mocniej.
— Poza tym, nie możesz być jego żoną, bo nie masz doświadczenia – dodał.
— Jestem już doświadczona – broniłam się.
Naprawdę nie zauważyłam, żeby Amado coś przeszkadzało w łóżku ze mną. Jeśli chciał, żebym coś robiła inaczej, to mi o tym mówił i wtedy ja zmieniałam technikę.
— W prowadzeniu interesów?
Teraz Tim się już serio wkurzył. Nastawił sobie kawę. Słyszałam, jak zasyczał ekspres.
Spuściłam głowę ze smutkiem. Nie. Na interesach się nie znałam. Jedyne, co potrafiłam, to rozwiązywać zadania teoretyczne z sylabusa.
Nie chciało mi się kontynuować tej rozmowy. Byłam zbyt rozżalona. Powiedziałam, że pogadamy później. Wzięłam sobie jakiś sok, na który nie miałam ochoty, ale na widok wody mnie skręcało, a sok jednak dawałam radę przełknąć. Włączyłam znów laptopa i wróciłam do porzuconego wczoraj artykułu. Nowa kobieta Amado nazywała się Carolina Reyes i była prawie trzydziestoletnią meksykańską aktorką. Ale nie taką z telenowel, tylko z kina niezależnego, zdobywającego nagrody na festiwalach. Meksyk był mocny w każdej dziedzinie produkcji filmowej.
Pomyślałam, że konkurencję należało dokładnie rozpoznać. Postanowiłam obejrzeć sobie wszystkie filmy z jej udziałem. Niszowych obrazów niezależnych nie mogłam oczywiście odnaleźć na żadnej z sześciu platform, na których opłacałam abonament, przez co chcąc nie chcąc, wylądowałam na rosyjskich torrentach.
Zaczęłam też szukać informacji na temat tej kobiety.
Podobno trenowała kiedyś gimnastykę sportową. Czyli znowu – to samo, co ja. Tylko, że do rodzaju uprawianego sportu nie pasował mi jej rozmiar biustu. Albo zrobiła sobie cycki, albo jedyny trening, jaki widziała, to chodzenie po ławeczce ustawionej na ziemi w sali gimnastycznej.
Zaczęłam zazdrościć jej tych pełnych piersi. Nawet nie były jakieś ogromne. Po prostu wypełniały sukienkę. Były pewnie o dwa rozmiary większe od moich. Amado miał za co złapać, stając za nią od tyłu. Łzy znów napłynęły do moich oczu.
Na trzeciej stronie w Google'u, czyli według niektórych na końcu świata, znalazłam meksykański blog o kinie. Doczytałam tam, że Carolina Reyes nie była jakąś tam sobie zwykłą aktorką, tylko przede wszystkim była wnuczką prezesa potężnego meksykańskiego banku. Milionerką. Puzzle zaczęły mi się układać. Amado naprawdę szukał żony. Szukał sobie sprzymierzeńców pośród wpływowych ludzi. Najbardziej jednak bolało mnie to, że ta Carolina sprawiała, że on się do niej uśmiechał. Myślałam, że tylko ja to potrafiłam.
Jak widać, nie byłam nawet tak bardzo wyjątkowa...
Około siódmej rano przeważnie pojawiały się nowe artykuły. Zupełnie niezgodnie z własnymi zainteresowaniami zaczęłam odświeżać strony, na których dodawano ploteczki. Ponownie – doczekałam się. To samo miejsce, ten sam facet, inna kobieta. Tym razem parsknęłam śmiechem. – Dobrze ci tak, szmato – pomyślałam na widok skwaszonej miny Aurélie Desjardins. Zawsze patrzyła na mnie jak na żuka na podłodze. Na pewno nie jak na konkurentkę. – Poczuj, jakie to przyjemne, nie być tą najważniejszą. – Zaśmiałam się na głos.
A potem zrobiło mi się przykro. Casting na żonę trwał, a ja nawet nie byłam brana pod uwagę. Nadawałam się tylko do bycia przerywnikiem, zabawką. Nie czymś poważnym.
Nagle zrobiło mi się wszystko jedno, czym organizacja się zajmowała, a także w jaki sposób to robiła. Stało się to, czego się obawiałam podczas niedawnych wizyt w rezydencji. Mój nieumiejący funkcjonować bez nałogów umysł uzależnił się od Amado zbyt mocno.
Parę godzin później usłyszałam pukanie. Wyłączyłam w pośpiechu film i pobiegłam otworzyć. Musiałam przyznać, że Carolina była świetną aktorką. Nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś dnia trafiła do Hollywood. Chociaż pewnie tam dostawałaby same papierowe role w blockbusterach, ponieważ przemysł filmowy tworzył bohaterów według następującego klucza: potrzebujemy czarnoskórej postaci bez żadnego pomysłu na sensowne poprowadzenie jej, jednego geja, kogoś o wschodnioazjatyckiej gębie oraz jakiegoś Latynosa. Niech mają trzy banalne linijki w całym filmie. To będzie dowód na to, że dbamy o reprezentację.
Myśląc o tym, po drodze między łóżkiem a drzwiami, po raz kolejny doszłam do wniosku, że większość współczesnego kina to była tylko strata czasu.
Akt VII: Unai
— Hejka, Toni – przywitał się ze mną Unai Etxebarria. – Szef chce cię widzieć.
Zastanawiałam się, po co on tutaj przyjechał. Ten facet nawet nie był moim ochroniarzem. Przestraszyłam się, że przez to, że nie kontaktowałam się z kliniką, doktor Estevez nakablowała na mnie, a Amado wysłał kogoś zaufanego do sprawdzenia, co się ze mną przez działo cały ten czas.
— Chciałby mi coś powiedzieć? – zapytałam, nie wpuszczając gościa do środka. Wywietrzyłam mieszkanie, wzięłam prysznic i umyłam włosy, ale bałam się, że i tak zostawiłam gdzieś dowody na niedawne momenty przeżywanej przez siebie rozpaczy.
— Pewnie to, co zwykle. – Unai podniósł pięść do ust, a następnie dyskretnie w nią prychnął. – Nie mówię, że was podsłuchuję – usprawiedliwiał się. – Po prostu czasem was słychać. Szczególnie, kiedy jesteście w tym gabinecie naprzeciwko salonu.
Starał się nie roześmiać. Skrzywiłam się w odpowiedzi, zastanawiając się jak bardzo był wtajemniczony w dziejące się na naszych oczach przebiegunowanie mojej relacji z Amado. Mógł faktycznie nie wiedzieć o niczym, co wydarzyło się u starszego z Ibaigurenów przez ostatnie dwa dni, ponieważ, jako ochroniarz, był przyporządkowany Mice. Postanowiłam więc nie odreagowywać na nim swoich humorów. Lubiłam go. Był inżynierem. Kiedyś mi się pochwalił, że potrafiłby zdetonować most Golden Gate.
Teraz jego dbałość o szczegóły kazała mu wsunąć głęboko jego długą szyję pomiędzy mnie a framugę. Chociaż pochowałam w mieszkaniu ślady swojej słabości, on i tak zapytał:
— A co to? Była tu jakaś domówka?
— Wypiłam tylko dwa drinki – skłamałam, licząc, że mi uwierzy.
— Dwa drinki? Pokaż oczy.
Unai wycofał głowę z mieszkania, natychmiast zerkając na stan moich źrenic, a ja aż podskoczyłam ze strachu, chociaż wiedziałam, że wyglądały normalnie. Poza tym, nie byłam nikomu nic winna. Gdybym chciała się stoczyć, to miałam do tego pełne prawo.
— Nie wciągałam.
— Okej. – Odetchnął z ulgą. – Nie bój się, nie sypnę cię. Wiem, że maturę zdaje się tylko raz. – Klepnął mnie po ramieniu, gdy wychodziłam i zamykałam drzwi. – No chyba, że jest się twoją koleżanką Teresą.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Unai trochę mnie zreanimował, zaciągając na kawę na stacji benzynowej i przynosząc mi z apteki elektrolity do rozpuszczenia w wodzie, jednocześnie kulturalnie uznając dwa drinki za wersję obowiązującą.
Posłałam mu kilka powłóczystych spojrzeń. Chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę. Próbowałam się tym odrobinę dowartościować. Chyba mi się to udało, chociaż niekoniecznie tak, jak sobie wyobrażałam. Odkaszlnął. Bardzo speszony, odwrócił wzrok w kierunku szyby, zasłaniając sobie pół twarzy arafatką. Na drugie pół naciągnął sobie czapkę z daszkiem. Westchnęłam, zawiedziona. Pewnie w oczach ich wszystkich byłam kobietą Amado. Szkoda, że w oczach Amado nią nie byłam.
Akt VIII: Amado
Już na progu zamierzałam się z nim skonfrontować. Zażądać wyjaśnień. Otworzył mi drzwi do sypialni. Był ubrany w szlafrok. Za nim dostrzegłam zaciągnięte zasłony, a także świeczki, które chyba się nie skurczyły od czasu mojej ostatniej wizyty. Czekał na mnie. W jego odczuciu, nic się nie stało. Wszystko to sprawiło, że straciłam głos.
Spojrzałam na niego spod opuchniętych powiek, jakby mnie uderzył. Oddychałam płytko i nie wpraszałam się do środka, nie mówiąc nawet o rzucaniu się na szyję ani o pocałunkach. Wciąż reagowałam na jego obecność, chociaż jednocześnie czułam się przez niego skrzywdzona. Mocno.
Stałam tam, niczym na środku przymarzniętego jeziora. Każda z moich nóg opierała się na innej, dryfującej tafli lodu. W każdej chwili mogłam stracić balans i runąć wprost do lodowatej wody.
— Truskaweczko, co się stało? – Amado zapytał z troską, która wydawała się autentyczna. – Cariña?
Potrzebowałam jeszcze chwili. Nie wiedziałam, co powinnam mówić, od czego zacząć. Nagle zabrakło mi słów.
— Boję się o wyniki – skłamałam.
Matura stanowiła dobrą wymówkę na wszystko.
— Chodź, kochanie. Na pewno poszło ci świetnie. – Zaprosił mnie gestem do pokoju.
Przyjrzał mi się bliżej i chyba odgadł, że dotarłam do wiadomości o randkach. Łagodny uśmiech, którym mnie szczerze przywitał, nagle zastygł mu na ustach, jakby go ktoś wysmarował klejem do tapet. Ale po chwili już się otrząsnął. Znów był gotowy, aby kontynuować tę maskaradę.
— Już wiem. Weźmiemy kąpiel. Pomogę ci się zrelaksować. – Otworzył drzwi do łazienki, wszedł do środka i po chwili usłyszałam huk wody odbijającej się o ceramiczną powierzchnię wanny. W powietrzu zaczął się unosić apetyczny zapach wanilii i cynamonu. – Kupiłem też nowy olejek do masażu – oznajmił sztucznie uradowanym głosem, przekrzykując wodę. – Czekoladowy. Podobno jadalny. Możemy sobie przetestować.
— Dziękuję – powiedziałam cicho. Poluzowałam sznurek od spodni. Zsunęłam je z siebie i odłożyłam na szafkę obok umywalki. Bardzo się trzęsłam, chociaż w łazience zrobiło się ciepło od zapalonych świec. Skrzyżowałam ramiona i zaczęłam sobie pocierać swoje nagie barki.
Jeszcze raz popatrzył na mnie. Lekko westchnął, ale nic nie powiedział. Wrzucił do wanny kokosowe kulki do kąpieli. Do tej pory mieliśmy przy tym taką dobrą zabawę. Kochałam te wszystkie zapachy i wegańskie produkty. Żartowałam, że powinniśmy założyć kanał na YouTube, żeby dostawać promki, skoro aż tyle testowaliśmy.
Dlaczego on mnie tu zaprosił i udawał, że nic się nie stało? Najwidoczniej nie uważał mnie za osobę czytającą serwisy plotkarskie. To było jedyne wytłumaczenie.
— Wskakuj już do środka. Zrobi ci się cieplej. – Na wielkich płytach z jasnego kamienia ułożył przy wannie czysty ręcznik do chodzenia boso, a następnie wyjął ze specjalnej szafki gorące ręczniki kąpielowe. Gotowe żeby się do nich przytulić. – Przyniosę nam herbatę – zaoferował. – Niech zgadnę – jaśminowa?
Dobrze wiesz, jaką piję, skurwysynu.
— Tak, poproszę. – Wymusiłam z siebie blady uśmiech.
Ibaigurenowie zdobywali skądś przepyszną, japońską herbatę jaśminową. Zaparzaliśmy ją sobie w czajniczku, a następnie popijaliśmy z malutkich, ceramicznych filiżanek. Amado ustawił w zasięgu kąpiącej się ręki łazienkowy stoliczek ze zdobionymi, pozłacanymi nóżkami. Za chwilę miała stanąć na nim tacka z herbatą.
Rozebrałam się do końca. Zamieszałam ręką taflę wody, czekając, aż on wróci z pokoju z napojem. Nie miałam siły. Kochałam go. Zastanawiałam się, czy jeśli ja też będę udawać, że nic się nie stało, to temat zniknie, jakby nigdy nie istniał.
Nie, to nie tak. Chciałam coś powiedzieć. Chciałam mu dać do zrozumienia, że mnie zranił. Zamiast tego, weszłam za nim do wanny, oparłam się o jego tors i wspólnie milczeliśmy. Otworzyłam usta, ale przez ściśniętą krtań, zamiast słów, wydostało się jedynie skomlenie tak ciche, że chyba tylko nietoperze potrafiły odczytać dźwięki emitowane na takich częstotliwościach.
Amado zobaczył, że nie było ze mną najlepiej. Zawiesił dłoń nad moim ramieniem i zapytał:
— Mogę cię dotykać?
Nie musiał zadawać mi tego pytania od miesięcy. Wiedział, że mógł mnie dotykać. A teraz zauważył, że coś się zmieniło. Miał świadomość tego, że mnie okłamał. I że ja dowiedziałam się o tym.
To był ten moment.
Musiałam mu odpowiedzieć krótko:
— Nie.
Coraz bardziej dochodziłam do wniosku, że nie dałabym rady pieścić się z nim. Ani tym bardziej iść z nim do łóżka. I nie dlatego, że odkochałam się. Wręcz przeciwnie, ja go kochałam za mocno. Moja psychika nie byłaby w stanie przyjąć takiego obciążenia. Wiedziałam, że chciałam przy nim być, ale w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Musiałam mu dać coś, czego żadna inna nie byłaby w stanie. Tylko tą drogą mogłam go zamknąć wyłącznie dla siebie. Mieć go w miejscu, które było niedostępne dla pozostałych. Miałam plan.
Nawet, jeśli to oznaczało koniec wspólnych kąpieli. Koniec bycia jego panienką. On jeszcze nie wiedział, do czego byłam zdolna dla miłości, ale miał się dowiedzieć już wkrótce.
— Chyba jednak chciałabym pojechać do domu – oznajmiłam łamiącym się głosem.
To były ostatnie momenty, w których nasze nagie ciała się stykały.
Usłyszałam, jak woda zachlupotała. Amado odchylił się głęboko do tyłu. Oparł kark na brzegu wanny. Spoglądał w sufit. Odsunął ode mnie dłonie na dużą odległość. Czy on też czuł to, co ja? Że tak wyglądało nasze zakończenie... a raczej... długa pauza?
— Jeśli tego chcesz, niña – westchnął. Powiedział to lekko zawiedzionym głosem, ale nie robił mi żadnych problemów. W jego rankingu miłych słów niña plasowała się mocno poniżej Truskaweczki. Straciłam jeden poziom. Jak w grze komputerowej. – Poproś kogoś, żeby cię odwiózł.
Gdy wychodziłam z wanny, podtrzymywał mnie najlżej, jak się dało. Żeby tylko mnie zabezpieczyć przed poślizgnięciem się i skręceniem kostki. Nie przedłużał kontaktu naszych ciał. Podał mi bez słowa ręcznik. Od razu się nim okryłam. Zamiast pójść prosto do wyjścia, zerknęłam jeszcze za siebie przez ramię. Nie spoglądał na mnie, tylko na ścianę naprzeciwko. Jego mina była trudna do nazwania. Trochę niezadowolona. Trochę rozczarowana. Mocno zamyślona.
— Toni – usłyszałam jego głos, gdy otworzyłam drzwi do łazienki ze swoimi ubraniami w ręku.
A więc przeszliśmy już oficjalnie na zwracanie się do siebie po imieniu.
Obróciłam się. Zacisnął powieki. Przez moment wyglądał, jakby chciał mi coś powiedzieć. Jakoś skomentować to wszystko, co miało miejsce. Ale powiedział tylko:
— Podaj mi, proszę, moje palenie. Pierwsza szuflada biurka po prawej.
Złapałam mocno za koniuszek ręcznika na sam dźwięk tych słów. Wiedziałam, że nie znajdę w tamtym miejscu papierosów.
Tylko heroinę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro