5.5. "My Heart is in Havana"
Ilość wyrazów: 6163
⛔: drobna scena erotyczna, narkotyki
Akt XII: Lenin Zawodowiec
Amado doturlał się pod ścianę wsparty na mojej ręce, bo sam nie był w stanie przejść więcej niż kilkanaście kroków. Stanęłam tuż przed nim. Żegnaliśmy się. Wyjeżdżałam.
Przygryzłam wargę i mocno wbiłam wzrok w podłogę, szukając dłonią po omacku czarnej rączki pokaźnej walizki. Zastanawiałam się, czy powinnam go pocałować na do widzenia. Nie miałam pojęcia, na jakiej zasadzie działała teraz nasza relacja. Bo chyba mieliśmy jakąś relację? Płakał za mną. Powiedział, że o mnie myślał. Przezwyciężył swoje wewnętrzne ograniczenia, które sam na siebie nałożył i wreszcie zaczął się mną naprawdę opiekować, a ja...
No cóż. Ja się okrutnie o niego martwiłam. I – niestety – w dalszym ciągu go mocno kochałam, chociaż starałam się to robić nieco ostrożniej, niż do tej pory.
Ale nie łączył nas już dłużej żaden układ. Nie musiałam go słuchać. Nie byłam mu winna żadnego zachowania. Owszem, chciałam go pocałować. Ale może byłoby lepiej, gdybym tego jednak nie zrobiła. Może to dla niego za duże emocje. Może coś by mu się poprzestawiało w głowie. Jakieś nie do końca zrośnięte styki znowu by mu się przepaliły, i zacząłby myśleć, że wszystko, co nas łączyło, było jedynie jego zaćmieniem umysłu, którego powinien się jak najszybciej pozbyć.
Poza tym, sama nie wiedziałam, czy zasłużył na mój pocałunek. Pewnie nie. Może nie powinnam tego robić, dla zasady. Może i sama nie byłam jeszcze na niego gotowa.
Ale czy na kogoś takiego, jak Amado, można być w ogóle kiedykolwiek gotowym?
W końcu nabrałam powietrza, stanęłam na palcach i wycelowałam ustami wprost w jego policzek. Amado zarzęził cicho z wrażenia. Jego serce natychmiast przyspieszyło, a ja w panice wycofałam się, żeby nie dostał przeze mnie kolejnej zapaści.
Nie było to najbardziej romantyczne pożegnanie na świecie. No cóż.
Może tych kilka tygodni, które mieliśmy spędzić z dala od siebie, mogłoby nam pomóc poukładać w głowach tę krwawą fontannę wydarzeń i emocji.
O ile Amado w ogóle miał czas, żeby o mnie myśleć. Nie byłam w końcu jego jedynym problemem.
Na szczęście byłam pierwszym, którym się zajął, kiedy tylko wstał z łóżka. Wysyłał mnie na Kubę, gdzie czekało mnie przeszkolenie z zakresu walk partyzanckich i samoobrony. – Wylatuje Matylda, a wróci Leon Zawodowiec – podsumował.
Wsiadłam ze swoją ochroną do samolotu rejsowego. On z bólem się na to zgodził, gdyż miał dosyć słuchania moich umoralniających wynurzeń, jak to najbogatszy jeden procent społeczeństwa niszczył środowisko bardziej niż pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent, a prywatne loty były jednym z elementów szczególnie opresyjnych dla środowiska.
Pytał, czy powinien w takim razie zaprzestać korzystania z samolotów do stałego przerzutu narkotyków i wyzłośliwiał się, że zanim Solaris ruszy z produkcją samolotów wodorowych, to kupi mi katamaran, żebym pływała w każde miejsce na Ziemi, jak Greta Thunberg.
***
Czekało mnie pięć tygodni ciężkiej pracy, chociaż musiałam uczciwie dodać, że mieszkałam i trenowałam w niesamowicie wygodnych warunkach.
W dawnych czasach Kuba była hotelem, burdelem oraz kasynem dla Amerykanów (co ukazano w drugiej części Ojca Chrzestnego), zaś sami Kubańczycy nic z tego nie mieli. Później przyszła rewolucja i wprawdzie Kubańczycy dalej nic z tego nie mieli, ale przynajmniej nie musieli już usługiwać Amerykanom. Obecnie zwykli ludzie wciąż nie mieli niczego, za to dla bogatych były tu dostępne wszelkie możliwe wygody.
Kuba dysponowała również światowej klasy trenerami, którzy pracowali tu za psi pieniądz, ponieważ nie wolno im było oferować swoich talentów poza wyspą. Moim trenerem przygotowania fizycznego został Felix Soto, niegdyś dwukrotny mistrz olimpijski w boksie.
Za przeszkolenie z zakresu partyzantki odpowiadał natomiast człowiek, który nazywał się – uwaga – Lenin Stalin Ortiz. Nie zdziwiły mnie te imiona. W Ameryce Łacińskiej znajdowały się one na porządku dziennym.
Lenin Stalin miał idealny personal branding do tego, czym się zajmował, a mianowicie prowadzeniem szybkich kursów dla rewolucjonistów, którzy uczestniczyli w przewrotach pałacowych: głównie w Afryce, ale także i w post-sowieckich republikach azjatyckich.
Uczył mnie obsługi różnego rodzaju broni: od karabinów maszynowych, przez granaty, po środki wybuchowe domowej produkcji. Ćwiczyłam celność nie na strzelnicy w słuchawkach wygłuszających, tylko na torze przeszkód, wspinając się po linie, staczając ze wzgórza oraz uciekając przed pociskami padającymi tuż obok mnie.
Pobudka wybrzmiewała o piątej trzydzieści rano. Ścieliłam łóżko i szłam na poranny rozruch. O siódmej brałam prysznic, następnie jadłam śniadanie, które przygotowywano mi w willi według zapotrzebowania kalorycznego. Potem otwierałam Zooma i zajmowałam się przez kilka godzin szkołą. Po obiedzie przez chwilę odpoczywałam, najczęściej lekko drzemiąc, i ruszałam w bój. Mimo, że byłam w bardzo dobrej formie, każdy nowy sport uczył mnie tego, że w moim ciele gnieździły się nieznane dotychczas mięśnie. Zaś wytrzymałość i koncentracja, którą opanowałam wcześniej, okazywała się zawsze niewystarczająca. Do tego jeszcze tych kilka dni w miesiącu. Wiadomo, których.
Kiedy padałam z nóg wychodząc z siłowni, Felix z uśmiechem pokazywał mi francuskich youtuberów, którzy przylecieli kręcić tu swoje wyczyny w parkourze. – Ty za rok – obiecywał. Wyśmiewałam go, mówiąc, że gdybym nie bała się tak skakać z budynku na budynek, to chyba w następnym Mission Impossible grałabym główną rolę zamiast Toma Cruise'a. Ze sportem, który ja uprawiałam, nie miało to nic wspólnego.
Od dwudziestej miałam czas wolny. Mogłam iść na masaż albo na miasto, ale po całym dniu wykonywania intensywnych czynności, zwyczajnie zamykałam swój duży, pomalowany na biało pokój, rzucałam się na łóżko i po prostu odpoczywałam przed snem.
No dobrze. Prawda była taka, że nie wychodziłam nigdzie, bo już pierwszego dnia dostałam wiadomość mówiącą: – Dobry wieczór.
Z dołączonym do niej emoji z truskawką.
Oraz emoji z monoklem i uniesionymi brwiami.
Pisałam z Amado codziennie. Był bardzo miły, serdeczny, wysłuchiwał wszystkiego, co miałam do powiedzenia. Pytał o mój postęp, czy dawałam sobie radę z treningiem i z lekcjami (tak, brałam koks, czyli w skrócie, byłam na dopingu), czy panowie, będąc przyzwyczajonymi do szkolenia żołnierzy, nie wymagali ode mnie niemożliwego, czy kuchnia była smaczna, czy miałam okazję zobaczyć też trochę miasta.
Rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o nas. Nie wiedziałam, jak Amado zapatrywał się na dalszą naszą znajomość. Skoro powiedział, że weszłam mu do głowy, to zamierzałam chwycić tam za linę i się do niej mocno przywiązać. Z drugiej strony, ten pocałunek na pożegnanie. Wyszło tak niezręcznie. Możliwe, że to był powód, dla którego nie poruszał tematu.
Postanowiłam przejąć inicjatywę i usiadłam na łóżku w koronkowej bieliźnie. Miałam na sobie czarne, wycięte majtki, które sporo obiecywały. Stanik podciągnęłam odrobinę do góry. Kamerka włączyła się sama, przez przypadek. Wystarczyło przeciągnąć palcem po ikonce – któż by pomyślał? Byłam ciekawa, jak zareaguje.
Skończyło się tym, że zniknął na piętnaście minut.
Zastanawiałam się, czy to kwestia stresu. A może jego detoksu?
A może po prostu mu się znudziłam i się rozłączył?
Może znowu w coś grał?
Zrobiło mi się przykro.
– Prześliczna – odpisał wreszcie. Odetchnęłam z ulgą. Udało mu się wywołać duży uśmiech na mojej twarzy. – Czy brakuje Ci seksu? – zapytał w kolejnej linijce.
Znowu zwątpiłam.
Poważnie, zapytał o seks?
Ciągle miałam przed oczami sceny z tamtej popieprzonej imprezy. Nie, zupełnie nie o to mi chodziło. Oczekiwałam od niego poczucia bezpieczeństwa oraz uzyskania jaśniejszej deklaracji co do amadowych intencji.
A zatem napisałam mu wprost:
– Brakuje mi miłości.
Znowu gdzieś zniknął, zostawiając mnie samą. Moja dłoń zaczęła krążyć bez celu gdzieś pomiędzy udami a brzuchem. Wreszcie telefon zadźwięczał. Spojrzałam w ekran.
– Myślę o Tobie. Porozmawiamy później.
Wciąż o mnie myślał – ucieszyłam się.
Porozmawiamy później – obiecał.
A potem przestał się do mnie w ogóle odzywać.
Akt XIII: Mika
Stanęłam w drzwiach wejściowych do siłowni. Miałam na sobie biały top oraz krótkie, czerwone spodenki gimnastyczne. Moje dłonie były owinięte bandażem, a wierzchy bosych stóp czerwieniły się od kopania po ciężkim worku treningowym. Oparłam się leniwie o framugę, mrużąc oczy i patrzyłam, jak ładnie zachodzące słońce oświetlało rząd niewysokich domków po drugiej stronie ulicy, z których każdy został wybudowany na inną modłę, a następnie pomalowano go na niepasujący do niczego kolor. Było ciepło, przyjemnie.
Zauważyłam, jak z sąsiadujących z nami drzwi wyszedł mężczyzna i zaczął się rozglądać.
Zajęło mi krótką chwilkę, żeby ustalić tożsamość pozornie nieznajomego przystojniaka w podartych jeansach, ciemnozielonym podkoszulku, w okularach słonecznych i z odbijającym się od piersi krzyżykiem, zawieszonym na srebrnym łańcuszku.
— Are you lost, baby boy? – zaczepiłam go.
Mika zdjął okulary i zahaczył jeden z zauszników o koszulkę przy szyi. Zawrócił w kierunku mojego głosu, uśmiechnięty, dokładnie lustrujący mnie wzrokiem, jakby już wiedział, co dostanie na kolację. Minęły czasy przepitego, zaniedbanego faceta, którego stres przygniótł tak bardzo, że słowa z trudnością opuszczały jego gardło. Już zdążył się z powrotem zrobić na bóstwo. Odruchowo spróbował mnie przytulić, ale w ostatniej chwili zawahał się. Jego ręka zawisła w powietrzu, a zielone oczy zaczęły nagle mrugać pytająco.
— Co się stało? – spytałam.
Pierwszy raz w życiu zaczął się zachowywać, jakbym miała na sobie wielki znak drogowy: Nie ruszać. Grozi poparzeniem.
— Nie wiem, czy sobie życzysz – wycofał się.
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, poprawiając swoją pozycję z plecami opartymi o framugę. To zdecydowanie nie był ten Mika, którego znałam. Tamtemu nie przyszłoby nawet do głowy, że mogłabym mu przypierdolić. Ten zerkał dyskretnie na moje bandaże, zachodzące lekko krwią. Zwrócił uwagę na moją pewną siebie postawę. Zaczął sobie zadawać pytania, które mogły zadecydować o jego życiu lub śmierci.
— O, a wcześniej dotykałeś mnie bez pytania i było dobrze? – Postanowiłam go trochę przyszpilić.
— W sensie, mam na myśli, że nie wiem, czy dalej jesteś taką przytulanką, jaką byłaś – przeszedł do defensywy, zasłaniając się rękami.
Ściągnęłam groźnie brwi.
Już ja dobrze wiedziałam, co on miał na myśli.
Oczywiście, gdybym sobie naprawdę nie życzyła jego dotyku, to bym mu powiedziała, ale to było i tak zabawne, że nigdy wcześniej po prostu nie zapytał.
— Czyli uważasz, że dziewczyna, która trochę potrenowała, automatycznie przestaje lubić pieszczoty? – pogrążałam go, a on miał minę, jakby szukał przycisku cofnij w realnym życiu i chciał podejść do mnie jeszcze raz.
W końcu wyzwoliłam go z tego dramatu, rzucając mu się na szyję i całując gorąco w policzek. Mika objął mnie w pasie i przytulił tak mocno, że poczułam coś twardego w jego spodniach i nie była to ani klamra od paska, ani pistolet. Odnalazłam jego wzrok nad sobą, posyłając w jego stronę zmieszaną minę. Odpowiedział mi jeszcze bardziej zmieszaną miną.
— Po co przyjechałeś? – spytałam go, żeby odwrócić uwagę od naszego wspólnego odkrycia. – Odwiedziny? Biznes? Uzupełniasz braki w cygarach?
— Dostałem dwa dni urlopu. – Puścił mnie i zajrzał do środka sali gimnastycznej, żeby powiedzieć Felixowi, że kończyliśmy wcześniej, bo zabierał mnie dzisiaj ze sobą. – Od tych nieszczęsnych urodzin pracuję non stop. Teraz, kiedy Amado zaczął wreszcie chodzić, kazał mi sobie odpocząć, zobaczyć, jak ci tutaj idzie, zabrać cię na jakąś kawę. No i przywieźć cygara – dodał z uśmiechem.
— W takim razie, opatrzę sobie tylko te kontuzje, przebiorę się i spadamy – powiedziałam entuzjastycznie, po czym od razu pobiegłam szukać spray'u oraz świeżych bandaży, podczas gdy Mika witał się z dawnymi znajomymi oraz rozmawiał z nimi na temat moich postępów.
Spokojnym spacerem udaliśmy się w kierunku willi. Po założeniu butów, poczułam palące otarcia na stopach. Nie pamiętałam takiego ciągłego życia i trenowania w bólu od czasu zajęć baletowych, na które uczęszczałam w szkole artystycznej. Miałam wrażenie, że jako dziecko byłam twardsza i bardziej wytrzymała, chociaż teraz pewnie byłam bardziej świadoma własnego ciała.
Weszliśmy do pokoju, zamknęłam drzwi i walnęłam się na łóżko, a potem sięgnęłam po przygotowany już dla mnie sok ze świeżo wyciskanych cytrusów z szafki obok.
Mika przeszedł od razu do rzeczy:
— Przede wszystkim, chciałem cię przeprosić – oznajmił poważnie, szykując się do dłuższej przemowy, a ja musiałam aż zamrugać, sądząc że się przesłyszałam. – To, do czego doszło na after party, to moja wina, i to na kilku poziomach. Po pierwsze, nie dopilnowałem sytuacji. Nie wziąłem pod uwagę wszystkich możliwych scenariuszy. Powinienem był komuś jasno powierzyć zadanie pilnowania ciebie przez cały czas, niezależnie od tego, gdzie ja byłem. Wtedy nasi chłopcy by nie zabalowali, tylko staliby pod drzwiami, a potem odwieźliby cię do domu.
O mało nie stanął mi w gardle pokaźny kawałek pomarańczy. Nie myślałam, że kiedykolwiek doczekam się jakichkolwiek przeprosin. Słuchałam tego z potężną satysfakcją. Po jego skupionym obliczu i napiętym głosie zgadywałam, że sprawa od dawna nie dawała mu spokoju.
— Po drugie – kontynuował – ta kara nigdy nie powinna była mieć miejsca. Kiedy Amado rzucił pomysłem, nie zaprotestowałem. Byłem zły, że wolałaś jego. Zawsze był dla ciebie numerem jeden, nawet, kiedy chujowo cię traktował. A ja nie mogłem przeżyć twojej decyzji. Chciałem cię mieć dla siebie. Jedyny raz w życiu naprawdę chciałem wzajemności, której nie mogłem dostać, bolało mnie to i dostawałem kurwicy. Ale przyznaję, że to było z mojej strony niskie i żałosne. Przez moje ego ucierpiała osoba, którą uważam za wyjątkową i na której mi naprawdę zależy.
Spoglądał na mnie tylko raz na jakiś czas. Wzrok miał utkwiony głównie w krawędzi łóżka, która ewidentnie pomagała mu w koncentracji. Starał się jasno i klarownie przejść przez wszystkie punkty. Wiedziałam, że przygotowywał się do tego wystąpienia.
— Po trzecie, straciłem cię z oczu na podglądzie, bo zobaczyłem w pokoju dziewczynę w pewnym sensie podobną do ciebie, więc byłem ciekaw, czy to może był jakiś znak – mówił dalej.
— Okazała się lesbijką. – Starałam się nie zaśmiać z jego tragedii i oszczędziłam mu konieczności opowiadania dalszego ciągu tej historii.
— Tak, tak właśnie było. – Mika uśmiechnął się i przycupnął koło mnie, już nieco rozluźniony. Wyrzucił z siebie najważniejsze rzeczy, które kłuły go od wewnątrz przez ostatnie tygodnie. Przejechał delikatnie ręką po mojej odsłoniętej łydce. – Bardzo nas zmieniłaś, Toni – powiedział łagodnie i wsunął się głębiej na łóżko, obserwując moje zmasakrowane stopy, które wyglądały, jakbym zeszła z planu filmowego jakiegoś niskobudżetowego spin-offu do Cobra Kai. – On za tobą kompletnie oszalał. Mówi, że ocaliłaś teraz życie pięćdziesięciu osobom, bo gdyby nie twoja mina, nawet by się nad tym nie zastanawiał. Kazałby wszystkich tak doszczętnie zniszczyć, żeby cała Kolumbia widziała, jak postępujemy ze zdrajcami. Powiedział, że gdybyśmy to zrobili, odeszłabyś.
— Miał rację – przyznałam cicho. – Chociaż wiem, że w waszym świecie tak się załatwia sprawy. Wiem, że przez tę decyzję wasze życie jest zagrożone. Moje pewnie też.
Ciężar tych moralnych wyborów był dla mnie przytłaczający. Nie mogłabym się dziwić, gdyby zdecydowali się na czystkę, ale też i oni nie mogliby się dziwić, że ja nie chciałabym potem mieć z nimi nic wspólnego. Gdzieś tam w głębi, miałam nadzieję, że uda mi się mieć na nich jakiś pozytywny wpływ. Chyba dlatego bez przerwy dawałam im szanse. Chociaż nie mogłam się też dziwić, gdyby wybrali inaczej. Zbyt duże pieniądze. Zbyt poważni przeciwnicy. Do tego ta nieuchronna walka na śmierć i życie.
— Mówiłeś, że oszalał za mną? – Spojrzałam na Mikę spod opuszczonych rzęs, które nagle zatrzepotały niczym spłoszony motyl.
Szaleństwo było wyrazem bardzo często używanym w kontekście Amado, jednak po raz pierwszy usłyszałam je przy opisie miłości.
— Uwielbia cię, Toni. – Mika pokręcił głową, starając się wyrazić bezmiar tego uwielbienia. – Kiedy pisze z tobą, mówi, że absolutnie nie można mu przeszkadzać. Mówi, że rozmawia ze swoją dziewczyną.
— I jesteś pewien, że ma na myśli akurat mnie? – spytałam zjadliwie.
Mika nie skomentował, tylko się zaśmiał. Dalej wodził delikatnie palcem po moich łydkach.
— Jesteś cudowna i wartościowa. A ja mu przecież życzę wszystkiego, co najlepsze. Trochę zajęło mi to czasu, ale teraz, gdy patrzę na to, ile szczęścia mu dajesz... Takiego, którego on nigdy wcześniej nie poznał... – Mika zatrzymał się na chwilę, robiąc sobie przerwę na oddech i, sądząc po rozmarzonej twarzy, zaczął sobie wyobrażać więcej, niż powinien. – Nawet nie umiem być o niego tak na poważnie zazdrosny – dokończył.
Zmarszczyłam czoło, przyglądając mu się uważnie.
— Może wy się faktycznie zmieniliście od czasu tego wypadku – orzekłam, jednak z zachowaniem należytej ostrożności. – Na pewno nikt was nie podmienił na jakieś klony? Jak w tym filmie, gdzie Simon Pegg, Nick Frost, Paddy Considine i Martin Freeman chodzą od pubu do pubu i okazuje się, że ich dawni znajomi są kosmitami?
Uniosłam prawą nogę i wbiłam palce stopy Mice w ramię. Wyglądało mi na ludzkie, ale co ja mogłam wiedzieć o klonach? Może tylko tyle, że rosły w Kanadzie i robiło się z nich syrop do naleśników. Mika chwycił moją stopę, a następnie złożył na niej pocałunek, jednocześnie patrząc na mnie bardzo sugestywnie.
Okej, to był dalej ten sam Mika.
— Gdzie podziałeś Carmen? Spotykacie się jeszcze? – zmieniłam temat.
— Kto? – Uważnie nachylił się w moją stronę, jakby próbował skojarzyć, kogo miałam na myśli. – A, ona. – Machnął ręką, przypominając sobie. – Nie. Nie podobało mi się, kiedy cię skreśliła z listy na imprezie. Fałszywa dziewczyna.
— Wtedy ci to nie przeszkadzało. Wtedy ci przeszkadzało, że nie chciałam polecieć z tobą nad morze – konfrontowałam Mikę z momentami, w których kazał mi wybierać pomiędzy sobą a moją byłą przyjaciółką, a następnie polecił swojej ochronie wpuścić mnie do lokalu, zamiast powiedzieć wprost, co czekało mnie za pikowanymi drzwiami, w przytulnym zaciszu kabiny dla rodzica z dzieckiem.
— Tak, w pierwszej chwili tak – westchnął męczeńsko, jakby go ktoś ściągnął z krzyża. – Potem zdałem sobie sprawę, jak bardzo lojalna byłaś wobec niej. Niestety, to sprawiło, że zapragnąłem cię mieć jeszcze bardziej.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Po dzwonku poznałam, że to Amado, więc od razu zajrzałam do telefonu. Przez kilka dni nie pisał, więc zdążyłam się stęsknić.
– Podoba Ci się mój prezent? – zapytał.
Pomyślałam, że Mika coś dla mnie przywiózł i jeszcze mi nie dał, więc rzuciłam ponaglające spojrzenie na nierozpakowaną torbę. Tymczasem Mika przysunął się bliżej do mnie i właśnie zajmował się cierpliwym oraz niezwykle dokładnym oglądaniem moich kolan.
– Jaki prezent? – dociekałam, na co Amado wysłał mi w odpowiedzi zdjęcie roześmianego Miki. Wypuściłam gwałtownie powietrze. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Sugestia była dość dwuznaczna.
– Wolałabym dostać pieniądze niż prezent – obróciłam to w żart, chociaż czułam się średnio komfortowo, a Mika właśnie patrzył na mnie jak pies, któremu nałożono pełno żarcia do miski, ale on i tak uważał, że należało mu się z talerza. Byłam pewna, że wiedział, o czym właśnie rozmawiałam z jego bratem.
– Why not both? – Amado wysłał mi swoje ulubione emoji z monoklem i ściągniętą brwią. – Oboje zasłużyliście na trochę relaksu. Nacierpieliście się przeze mnie.
– Nie jesteś o mnie zazdrosny? – odpowiedziałam tym samym emoji. Nie wyglądało mi to na podpuszczanie. Wskazywało natomiast, że nie zależało mu na mnie aż tak bardzo, skoro oddawał mnie tak łatwo.
– To nie jest proste, ale staram się nie być. Wiem, że wyznałaś mu miłość. A potem napisałaś, że brakuje ci miłości – odpisał rzeczowo. – Wysłałem go, żeby zaspokoił Twoje potrzeby.
Zaczęło mi brakować słów na wytłumaczenie tej sytuacji. Owszem, powiedziałam Mice, że kocham ich obu. Ale to Amado był tym moim wybranym. To on potrzebował mnie bardziej. Moja deklaracja nie oznaczała zmiany priorytetów. Właściwie, trudno powiedzieć, co oznaczała konkretnie. Chyba chciałam po prostu podnieść Mikę na duchu.
– Pochwalił mi się – doczytałam odpowiedź.
Poczułam zalewającą mnie falę gorąca i to, jak na moich policzkach rozkwitał rumieniec wstydu. Nie byłam pewna, czy chciałam, żeby Amado po powrocie do świata żywych dowiedział się o moich słowach. Zerknęłam na Mikę krytycznie, a on odpowiedział tak anielskim, niewinnym uśmiechem, że aż zaczęłam się zastanawiać, do czego jeszcze potrafił używać tego długiego jęzora.
Owszem, wyglądał cholernie apetycznie, kiedy patrzył mi w twarz i wiódł palcem w górę mojego uda, badając, na ile mógł sobie pozwolić. Czułam dreszcz podniecenia w całym ciele. Błysnęłam mu ogniem w oku, odpowiadając na jego spojrzenie, po czym zdecydowałam się mimo wszystko wydać rozkaz:
— Koniec. Zabieraj łapę.
Uśmiech zniknął mu z twarzy. W jego oczach, najwyraźniej wciąż mocno nieprzyzwyczajonych do odmów, pojawiły się znaki zapytania.
Uważałam jednak, że to było nie fair wobec Amado, który siedział uziemiony na miesięcznym detoksie. Jak właśnie mi tłumaczył, przyjmował antydepresant, który w ramach środków ubocznych blokował mu osiąganie orgazmu, co boleśnie przećwiczył, kiedy zobaczył mnie przed kamerą, przeciągającą się dla niego w bieliźnie.
— Tam jest łazienka, jeżeli potrzebujesz. – Pokazałam Mice drzwi.
Ten obrócił się na plecy i westchnął ciężko kilka razy, oglądając sufit.
— Co to za wpędzanie w poczucie winy, Mika? Trzeba było się nie nakręcać. – Nie dawałam wejść sobie na głowę. Ani pomiędzy nogi. Musiał jasno wiedzieć, co było mu wolno, a czego nie. – Przytulanie na przywitanie tak, dłoń wysoko między udami nie – zakomunikowałam.
— Okej, niña – zgodził się grobowym głosem, uznając swoją porażkę. – Myślałem, że może masz ochotę. On nie ma nic przeciwko, jeśli o to ci chodzi – dodał przy wstawaniu.
Trochę go podpuszczałam i droczyłam się z nim, bo tak naprawdę miałam dla niego małą niespodziankę. Najprawdopodobniej przyjemną.
— Pozwól na momencik – poprosiłam, żeby na chwilę podszedł, zanim skieruje się do łazienki. Odwróciłam w jego stronę ekran telefonu. Chciałam, żeby przeczytał coś, co napisałam do Amado.
– Ty też potrzebujesz relaksu. Wolałabym, żebyśmy zrelaksowali się we trójkę. Wtedy nikt z nas nie czułby się pominięty, siedząc samotnie gdzieś daleko.
Starszy z Ibaigurenów odpowiedział całą długą linią emoji z monoklem, kończąc obrazkiem z eksplodującą głową.
— Co o tym sądzisz? – spytałam Miki.
Przez dłuższy czas ściągał brwi, marszcząc czoło i wpatrując się w wiadomości, jakby upewniał się, czy dobrze czyta, a potem tylko zagwizdał, obrócił się na pięcie i poszedł pod prysznic.
Właśnie załatwiłam sobie wystrzałową osiemnastkę.
Akt XIV: Sweet 18
Czwartego marca wybiło mi osiemnaście lat. Wciąż jeszcze przebywałam na Kubie, gdzie musiałam stawiać się punktualnie na treningach. Dlatego skończyłam zabawę jedynie na dwóch drinkach z lokalnym rumem oraz na kilku dodatkowych, nieplanowanych deserach.
Na urodziny w Kolumbii zaprosiłam tylko najbliższych znajomych. Z Teresą, Dorą i Hernanem najpierw przygotowywaliśmy różne rzeczy w kuchni, co trwało bardzo długo, ponieważ okazałam się jedyną osobą, która potrafiła gotować, piec, robić sałatki, a nawet – o zgrozo – kroić chleb w tym wysoko postawionym towarzystwie, a potem mój brat jak zwykle wpadł na gotowe i wieczór upłynął nam na jedzeniu, piciu, wydurnianiu się oraz na oglądaniu horrorów.
To były takie najprostsze rzeczy, dostępne niemal każdemu, a łzy wzruszenia i tak cisnęły mi się do oczu. Te chwile tak dużo dla mnie znaczyły. Niewiele podobnie szczerych, beztroskich momentów przeżyłam i wiedziałam, że równie mało brakowało, żebyśmy nigdy już w tym gronie się nie spotkali.
Spokój w moim życiu? Stabilizacja? To brzmiało niemal zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe. A jednak. To trwało.
W naszych rozmowach musiały się jednak pojawić plotki o szkole.
— A Morelli, taki nagle potulny zajączek się zrobił – oznajmiła Teresa z satysfakcją. – Dobrze, że ten wasz typ nie stuknął po kablach, tylko faktycznie miał tego koronawirusa, bo chyba bym srała w gacie, gdybym naprawdę miała się hajtnąć.
Poprawiłam pozycję na kanapie, wyglądając, jakby ktoś mi włożył w tyłek kij od szczotki. Nie chciało mi się tego nawet dementować.
Oj, Teresita. Gdybyś ty wiedziała.
Organizacji udało się wypuścić w świat wersję, że Amado doznał komplikacji związanych z Covid-19, w związku z czym leżał długo pod respiratorem. Obecnie poważnym głosem zapewniał w telewizji, że choroba mogła okazać się groźna dla wszystkich, niezależnie od wieku oraz stanu konta. Pouczał też, że należało chronić starszych, chodzić w maseczkach, często myć ręce, jak również unikać wielkich skupisk ludzkich. Nagłówki portali plotkarskich z kolei ostrzegały, że zażywanie kokainy nie chroniło przed zakażeniem.
Claudio Morelli widział na własne oczy, co wydarzyło się w rezydencji. Wydawało mu się, że z gabinetu wynoszono już nieboszczyka. I nieomal miał rację.
W organizacji panował podejrzany spokój. Dedukowałam, że ojciec Carlosa uznał, że Amado po prostu nie dowiedział się o spisku, gdyż w przeciwnym razie wszyscy, którzy do niego należeli, już by zajęli zaszczytne miejsca w dołach wypełnionych wapnem.
Być może Morelli planował kolejne ruchy, ale na razie przyjął pozycję wyczekującą. Amado budził strach, więc nie dziwiłam się. Przecież Morelli też miał rodzinę, a Amado jednak stać było na najstraszniejsze pomysły, jakby się zerwał prosto z filmu Finchera.
Sama nie miałam pojęcia, co on planował. Trudno było mi uwierzyć, że po prostu odpuści. Nie teraz, kiedy nieujawnieni agenci Europolu krążyli po Kolumbii i wyszukiwali sobie jego najbardziej zdeklarowanych wrogów do pomocy.
Z zamyślenia wyrwały mnie śmiechy towarzyszące sypaniu białego proszku na stolik. Hernan chciał pokazać Dorze, w jaki sposób należało konsumować towar, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona już go wciągnęła w obie dziurki nosa, jak profesjonalistka. Mój przyjaciel w całej swojej naiwności tego nie zauważył, natomiast ja w tym momencie nabrałam przekonania, że wcale nie wiedzieliśmy wszystkiego o naszej księżniczce. Z jakichś przyczyn nie chciała nam się pochwalić. Jej decyzja. Nie naciskałam.
— W tym będę szła na bal maturalny. Już zamówiłam. – Dora pokazała mi i Teresie złotą sukienkę z frędzelkami oraz czarną koronką, przed kolana, w stylu flapper girls z lat trzydziestych. – A wy? Już wybrałyście?
Wymieniłyśmy z Teresą spojrzenia. Ja ostatnio nie miałam nawet czasu pomyśleć, jak się nazywam, a Teresa nie wybiegała planami poza bycie do tej matury w ogóle dopuszczoną.
— Nie wiem, może coś takiego. – Pokazała na telefonie wyniki wyszukiwania frazy latex costume BDSM.
— A wiecie już, z kim idziecie?
— Ja idę z profesorem Sastre – odrzekła z niezmąconym spokojem Teresa, popijając pomarańczowego drinka.
— Myślisz, że on będzie chciał po balu odwozić cię na SOR zamiast do domu? – dogryzał jej Hernan.
— Kupował przecież ode mnie lolki na Sylwestra. Mógł od kogoś innego. – Teresa przypomniała nam z dumą o tym akcie, który w jej oczach stawiał ją na piedestale zainteresowań naszego profesora. – Oczywiście, że będzie chciał. A jak się okaże, że nauczycielom nie wolno, to pójdę wtedy z bratem Gitany.
Teresa zsunęła się ze swojego siedzenia na stole, podeszła do Tima i nachyliła się nad nim, zasłaniając mu telewizor. Następnie, podczas gdy nasze szczęki stopniowo opadały coraz niżej, kompletnie od czapy pocałowała go w usta. Gdy obróciła się, jakby nic się nie stało, Tim był jednocześnie zszokowany i rozbawiony. Ale wzrok i tak zatrzymał mu się na jej wypukłym tyłku w legginsach.
— On ma żonę, wiesz o tym? – spytałam, ledwie będąc w stanie zebrać do kupy jakieś wyrazy.
— Z żoną jak z meblem. Da się przestawić – zawyrokowała Teresa, nie zdając sobie sprawy, że ta konkretna żona nigdy w życiu by nie wypuściła mojego brata na szkolne przyjęcie z naćpaną dwudziestolatką. – A ty, Gitana? Z kim idziesz?
— Ja chyba w ogóle nie idę. Nie mam tam nikomu nic do powiedzenia – mruknęłam. Humor mi siadał. Oczywiście, że nie miałam partnera na bal, a poza tym i tak nie zamierzałam rzucać się w oczy.
— A co się tam przejmujesz jakimiś dupkami? To jest impreza dla wszystkich. – Teresa szczebiotała, będąc w doskonałym nastroju. – Mogłabym ci w zamian oddać któregoś ze swoich braci, ale wiesz o tym, że wszyscy siedzą w pierdlu.
— Ona już ma kogoś na oku. – Tim odwrócił się od Anthony'ego Hopkinsa na ekranie i nieproszony wtrącił się w rozmowę, aktywując tym samym kartę-pułapkę.
Moi przyjaciele nieomal zaczęli mnie szarpać, żądając natychmiast szczegółów i oskarżając mnie o zdradę oraz brak elementarnego zaufania, podczas gdy mi nie wolno było puścić pary z ust.
— Ech, no może mam – wyjąkałam. – Ale nie chciałabym tego zapeszyć...
Akt XV: Miss Chocolate Eyes
Ze skrzynki na listy zazwyczaj wyciągałam korespondencję z banku, awiza do poprzednich właścicieli, ulotki oraz reklamy jedzenia na wynos. Tym razem dostałam list adresowany do mnie, a po charakterze pisma adresującego kopertę od razu rozpoznałam nadawcę. Roześmiałam się sama do siebie, rozrywając biały papier, idąc do góry na schodach. Wiedziałam, że to był prezent, chociaż Amado siedział cicho przez kilka dni, zachowując tajemnicę.
W środku znajdował się bilet na samolot rejsowy na Martynikę i karteczka z napisem: Poćwiczysz sobie swój francuski.
Myślałam, że padnę.
Pogoda w piątkowe popołudnie na Martynice przywitała mnie słońcem. Sala przylotów tętniła od przemieszczających się w niej turystów. Miałam na sobie malinową, krótką, przewiewną sukienkę i papierowo-plastikowe japonki, które kupiłam za dolara ze trzy lata temu i jakimś cudem jeszcze się nie rozpadły, więc w dalszym ciągu w nich chodziłam.
Moją uwagę przykuwała ilość par, w których mężczyzna był około sześćdziesiątki, a kobieta była od niego o jakieś dwadzieścia lat od niego młodsza. Piękna, zadbana, uśmiechnięta, choć wyraźnie już nie pierwszej młodości. Być może, kiedy była w moim wieku, też zafascynowała się sporo starszym mężczyzną. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że Amado i ja też będziemy tu przylatywać za dwadzieścia lat i zachowywać się tak samo? Czy też będziemy patrzeć na siebie z taką miłością oraz trzymać się za ręce, jak te pary, które tu napotkałam? Oni zapewne nie mieli przeszkód takich jak my, ale i tak zrobiło mi się ciepło na sercu, że innym ludziom udawało się utrzymać związek, pomimo tak ogromnej różnicy wieku.
Przed lotniskiem czekały na nas Jeepy.
Unai Etxebarria zapowiedział, że bliżej letniej rezydencji zjedzie ze mną w boczną uliczkę, w której komuś mnie przekaże, podczas gdy on wraz z resztą ochrony zajmie się obstawianiem terenu oraz udawaniem, że nie wie o niczym, co będziemy robić w środku. Uśmiechnął się tą podłużną twarzą chyba po raz pierwszy w życiu, po czym puścił mi oczko. Miałam fajną ochronę. To prawda, że wolałabym jej w ogóle nie potrzebować, ale nie zamierzałam narzekać ani urządzać scen.
Dzięki tym facetom czułam się bezpieczna i mogłam koncentrować się na naprawdę ważnych rzeczach, takich jak scrollowanie smartfona podczas spaceru ulicą, a nie na rozglądaniu w panice na lewo i prawo, czy aby ktoś mnie nie próbuje porwać (albo czy nie rozjeżdża mnie właśnie samochód).
Dopiero po dłuższej chwili samotnej jazdy minęliśmy tabliczkę z napisem teren prywatny. Unai zatrzymał wóz i kazał mi wysiadać. Spojrzał za zegarek. Dwie minuty później z przeciwległej strony podjechał czarny Jeep z przyciemnianymi szybami i od strony kierowcy wyszedł Mika, ubrany cały na biało. Pisnęłam ze szczęścia, gdy zobaczyłam jego szeroki uśmiech oraz ramiona rozkładające się, żebym podbiegła i żeby mógł mnie objąć. Biły od niego spokój, pewność siebie oraz niekłamana radość. Uważam się za osobę, dla której wygląd nie był najważniejszy, ale Mika był po prostu jednym wielkim przeżyciem estetycznym. Ciastkiem z kremem. I przez świadomość, że wkrótce będę go miała, ciesząc przy tym oczy widokiem lazurowego morza oraz czując na skórze delikatne podmuchy orzeźwiającego wiatru, podskoczyłam wręcz z ekscytacji.
— On zaraz pojedzie, a ty wtedy podwiniesz do góry sukienkę i pokażesz mi swoją bieliznę – wyszeptał mi prosto do ucha.
Kiedy ochroniarz nas mijał, żeby przepakować moją torbę, Mika włożył mi końcówkę palca do ust. Momentalnie poczułam skurcze między nogami, a moje sutki zaczęły dumnie sterczeć przez materiał sukienki.
— Och, Toni. – Dotknął czołem mojego policzka, w dalszym ciągu mówiąc do mnie szeptem, żebym tylko ja mogła go usłyszeć. Jego oddech od razu przyspieszył, gdy zobaczył reakcje mojego ciała. – Ostatnio byłaś taka niedostępna, a teraz co się dzieje?
— A teraz jestem dostępna – ucięłam, zastanawiając ilu Basków potrzeba było do włożenia jednej niewielkiej torby do bagażnika oraz na jakiej zasadzie ta prosta czynność zajmowała ochroniarzowi aż tyle czasu. Widziałam, jak gość nas dyskretnie podglądał, zamiast się streszczać.
Kiedy wreszcie łaskawie Unai zapakował się z powrotem do Jeepa i odjechał w swoją stronę, Mika złapał mnie mocnym uchwytem za włosy, przeprowadził ze sobą parę kroków, otworzył drzwi od strony kierowcy, po czym popchnął mnie twarzą do fotela. Oparłam się na siedzeniu łokciami, podczas gdy moje nogi stały na asfalcie. Wyczuwałam jego podniecenie i niecierpliwość. Bez podwijania sukienki do góry zsunął moje czarne figi na kostki i strzelił mi palcówkę wszech czasów. Cała się trzęsłam, krzycząc w dłoń wbijającą się w skórzane obicie fotela. Bałam się, że w końcu stracę nad sobą całą kontrolę, aż posiusiam się z rozkoszy jemu na rękę. Nikt ze mną nigdy nie zrobił tego w ten sposób. Nie wiedziałam, że tak w ogóle można.
Zatrzymał się dopiero, gdy moje kolana zaczęły się raz za razem tak uginać, jakby były z roztapiającej się plasteliny, przez co nie mogłam trzymać pozycji. Odwrócił mnie, półprzytomną, bez majtek, i przywarł do mnie całym swoim gorącym ciałem. Oparł mnie plecami o karoserię i zaczął całować, a ja jęczałam cichutko prosto w jego usta, gdy jego język wpraszał mi się do buzi i w niej dominował.
— Miss Chocolate Eyes, to tylko początek – przerwał na chwilę. – W nocy będziesz tak krzyczała, że Pentagon schowa się do schronu, biorąc to za alarm przeciwlotniczy.
— Nie przestawaj – poprosiłam go, złapałam obiema dłońmi za koszulę i przyciągnęłam z powrotem do swoich ust.
A potem wylądowaliśmy na tylnym siedzeniu.
***
Piętnaście minut później, poszukiwałam w bagażniku bielizny na zmianę. Mika podciągnął spodnie. Podał mi buteleczkę wody mineralnej. Oboje potwornie się zgrzaliśmy, chociaż w klimatyzowanym samochodzie, który rozbujaliśmy tak, że prawie się przewrócił, było w miarę chłodno.
Nie wiedziałam, że naprawdę chciałam seksu, do momentu, w którym poczułam jego gorący szept na swoim policzku. Stałam się rozluźniona. Bezpieczna. Odnalazłam poczucie własnej wartości w tym, że on mnie naprawdę pragnął i dawał mi to do zrozumienia każdym jednym gestem.
Przez ostatnich kilka tygodni Ibaigurenowie w niczym mi nie podpadli. Jakby chodzili wokół mojej osoby na palcach obwiązanych pianką, powydłubywaną z ptasiego mleczka. Nie miałam pojęcia, czy potrafili utrzymać ten stan na zawsze. Pewnie nie. Ale odgoniłam od siebie niepotrzebne myśli, zamierzając w pełni celebrować swoją wyjątkową datę urodzin. Przecież osiemnaście lat kończyło się tylko raz! Podajcie mi szampana i rozpocznijmy już imprezę!
Huknęłam drzwiami do samochodu i zapięłam się pasem na przednim siedzeniu. Mika zajął pozycję kierowcy.
— Popsułaś mnie – oznajmił z lekkim wyrzutem, kiedy uruchomił silnik i ruszyliśmy wreszcie z miejsca. Czułam wewnątrz siebie wciąż rozkoszne pulsowanie, jakby jego męskość dalej znajdowała się w moim wnętrzu.
— Widzisz gdzieś tu popsucie? Wszystko działa, jak powinno. – Uśmiechnęłam się, zakładając nogę na nogę. Słońce wyciągnęło do mnie radośnie swoje promienie, pragnąc muskać moją nagą skórę, przez co założyłam na nos okulary z filtrem UV i wyjrzałam na chwilę przez uchyloną szybę, podziwiając, jak pogodnie i beztrosko wyglądała linia horyzontu, współgrająca doskonale z moim idealnym nastrojem.
— Nie działa. – Pokręcił głową Mika. Jego głos zabrzmiał nieoczekiwanie ponuro. Jakby dobrze poukrywane myśli opuściły nagle tajny schowek, nabrzmiały, spuchły, zderzyły się ze sobą, aż wreszcie przysłoniły Mice chmurami jego prywatne niebo.
Odwróciłam się w jego stronę. Jeśli potrzebował mojej pomocy, musiałam mu jej natychmiast udzielić. To było dla mnie oczywiste. Zawsze pomagałam, choćby kosztem siebie. Po prostu czułam ten impuls, który kazał mi to robić. Bez względu na wszystko.
Mika natomiast wpatrywał się w ciągnącą się przed nami asfaltową, wąską drogę. Temat? Nie spieszył się z jego podjęciem. Jakby miał świadomość, że raz wypowiedziane słowa miały już zawisnąć nad nami na zawsze. Musiał się dobrze zastanowić nad tym, czy powinien wybrać do tego wersję ostrą, tnącą jak tasak, czy lepiącą i słodką, jak rozlana Cola.
— Zwykły seks już mnie nie podnieca – wyjaśnił wreszcie. – Jest jak puste kalorie: zjem coś i dalej jestem głodny. Potrzebuję jakiegoś dodatkowego kopa.
Zamyśliłam się. Zwykły seks na pewno nie był dobrym określeniem na to, co Mika robił zazwyczaj w łóżku. Według mojej eksperckiej opinii, zwykły seks przestał go podniecać już dawno temu. Natomiast byłam w stanie uwierzyć, że naprawdę był wiecznie głodny. Nawet teraz poprosił mnie o rozpakowanie mu batonika, bo sam miał zajęte ręce prowadzeniem samochodu oraz odpalaniem sobie papierosa.
— Widziałeś ostatnio, jak uczę się kopać. Mogę ci pomóc z tym kopem – zażartowałam, przyglądając się jednak Mice uważnie oraz zachęcając go do jaśniejszych zwierzeń. Skrzyżowałam ramiona, opierając dłonie na udach, jakbym próbowała zasłonić się przed słowami, które bardzo chciałam, ale jednocześnie obawiałam się ich usłyszeć.
Wypowiedziane przez niego na głos, przesunęłyby nas w zupełnie inne miejsce. W którym chyba i tak już siedzieliśmy. We trójkę.
Mika westchnął. Przechylił głowę na lewo, a potem na prawo. Rozluźnił kark tak mocno, że aż chrupnęły mu kości.
— Z innymi brakuje mi czegoś głębszego – powiedział.
Zaczął bezpiecznie. To nie była rozlana Cola. To był zaledwie syk dwutlenku węgla, który ulotnił się spod otwieranego kapsla.
— Uważasz, że nasza relacja jest głęboka? – zapytałam ostrożnie, lekko drżąc i bojąc się usłyszeć wszystkiego, co miał mi do powiedzenia, ale jednocześnie naprawdę z całego serca tego pragnąc.
— A uważasz, że po tym, co razem przeszliśmy, jest płytka?
Hmm.
Ten moment, kiedy wypłakiwał mi się na piersi, gdy Amado tuż obok walczył o życie. Albo raczej o nie kompletnie NIE walczył, co stanowiło główny problem.
Niezależnie od miliardów na koncie, Mika był bezbronny w obliczu spraw ostatecznych. Jak my wszyscy.
A potem powiedział coś, co mną trzepnęło.
— Czuję się przy tobie bezpieczny.
On, chodzący w obstawie sześciu partyzantów z bojówek, weteranów wojny domowej, którzy żyli w uzależnieniu od ryzyka i nie bali się niczego. Człowiek, któremu sztab specjalistów sprawdzał bezpieczeństwo planowanych tras oraz na bieżąco monitorował jego położenie. Bezpieczny czuł się przy mnie, kiedy kładł głowę na moich kolanach, a ja muskałam jego skroń i wsuwałam palce we włosy.
Bez słowa położyłam swoją dłoń na jego dłoni, gdy zmieniał bieg w samochodzie. Będziemy chronić siebie nawzajem. Mika i Miss Chocolate Eyes.
Oboje mieliśmy wspólnie do ochronienia jeszcze jeden, skrajnie beznadziejny przypadek. Przez pewien czas wyglądało, że u Amado coś się zmieniło na lepsze, ale kogo ja oszukiwałam. Dopiero tamtego dnia zrozumiałam, jak ciężka i wyboista droga jeszcze była przed nim, i że absolutnie nie dałby rady kroczyć po niej sam. Będziemy go musieli prowadzić za rękę. I to we dwójkę.
Do końca zostało jeszcze 10 odcinków (dwa chyba będę musiała napisać na nowo, więc możliwe, że będę musiała podzielić, jeśli wyjdą za długie).
Jeśli myślicie, że wiecie, jak to się skończy i co tu się jeszcze będzie działo, to raczej nie wiecie ;) Ale może? Ktoś chce mnie zaskoczyć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro