Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.3. "Home With You"

Ilość wyrazów: 5799

⛔: wulgaryzmy, elementy manipulacji, narkotyki, broń palna, ogólna tragikomedia - podobnie jak i to całe opko

Akt XI: Amado

Aurélie opierała się o podświetlany bar. Przekrzywiała głowę z niedbałym blond koczkiem. Uśmiechała się zalotnie. Była ubrana w czarny koronkowy stanik, figi, pas do pończoch, a także pończoszki z ozdobnym szwem, który układał się z tyłu jej zgrabnych nóg. Jej palce muskały podstawę wysokiego kieliszka. Dzień zwycięstwa? Być może. Skąd mogła wiedzieć, że musiałyby upłynąć jeszcze miliony lat świetlnych, zanim udałoby jej się roztopić serce tego na A.?

Idealne usta rozchyliły się w pachnącym frezją, uwodzącym erotyzmem szepcie:

Feliz cumpleaños, señor.

Amado uwielbiał jej francuski akcent. Nieświadomie poruszył brwiami na sam jego dźwięk. Uniósł kącik ust w uśmiechu. Jego alibi na brak odpowiedzi. Powinien wreszcie zejść myślami z trzeciego piętra. Szacunku do siebie nie miał i tak od dawna. Teraz zapomniał o czymś zupełnie innym. O czymś banalnym.

O, właśnie. O muzyce.

Wyjął z kieszeni marynarki smartfona. Otworzył Spotify. Przeglądał swoje playlisty. Nie chciał wyjść przed nią na kogoś, kto zatrzymał się w czasie i stracił kontakt z dyskursem kulturowym piętnaście lat temu. Prawda była taka, że ostatnią nową płytą, którą przesłuchał, było Blackstar Bowiego przed pięcioma laty. Zrobił to tylko dlatego, że Bowie wtedy umarł.

Niechętnie zawierzył swój los playliście oznaczonej tytułem: Mika's best sex songs.

Zaczęła śpiewać FKA twigs.

Amado zbliżył się do Aurélie. Ujął jej dłoń, przysunął do swoich ust i pocałował koniuszki palców, patrząc jej w oczy.

Była taka piękna.

Przede wszystkim zaś, była lojalna, chociaż robił wszystko, żeby ją zdenerwować. Zastanawiał się, czy właśnie w tym momencie nie trzymał między swoimi ramionami kobiety, której mógł zaufać na zawsze. Która spełniała szereg wymogów, aby stać się jego partnerką w zbrodni. Która wreszcie mogła mu dać małego spadkobiercę lub spadkobierczynię gigantycznej fortuny i zadbać o odpowiednie wychowanie dziecka, gdyby jego zabrakło.

Amado spoglądał bardzo daleko do przodu. Nie musiał kochać Aurélie. Wystarczyło, że doceniał jej dojrzałość, rozsądek, zimną krew oraz poświęcenie, które już mu kilka razy udowodniła. Toni była przy niej tylko słodką maskotką, której nigdy nie zamierzał traktować poważnie.

Emocjonalną.

Wrażliwą.

Zdecydowanie zbyt młodą.

Ułożył dłoń na policzku Francuzki. Objął wargami jej górną wargę. Po chwili zetknął swój czubek języka z jej czubkiem. Całował ją delikatnie, jakby chciał odebrać znaczenie wszystkim pocałunkom z Toni. Nigdy wcześniej nie ofiarował Aurélie tego drobnego gestu bliskości i przywiązania. Poczuł, jak z zaskoczenia zassała powietrze i z wrażenia oparła się dłońmi o bar stojący za jej plecami.

Amado przypomniał sobie jeszcze wcześniejszy ostatni pocałunek.

Ten sprzed prawie dwóch lat.

Ostatnia sprawa rozwodowa. Nareszcie wolny. Po dwudziestu czterech miesiącach najbrudniejszej wojny w historii kolumbijskich gangów, przy której nie użyto choćby grama ołowiu. 

Nie dość, że Amado i jego była żona dzielili majątek, to jeszcze kobieta założyła mu sprawę karną o znęcanie. Sąd w Medellin musiał się wypowiadać na tematy będące wówczas na ustach wszystkich, w związku z pewną modną hollywoodzką produkcją. Czy układ BDSM, na który zgodę wyrażały obie strony, wyczerpywał znamiona kontratypu w prawie karnym?

Pięć metrów mułu poszło na stół do publicznej oceny. Manuel Mendoza zeznawał po stronie Mercedes. Mika po stronie Amado.

Odkąd się okazało, że, oskarżycielka posiłkowa romansowała z Miką, a szczegóły rozprawy wyciekły do mediów, muł się tylko zagęścił. Bulwarowi dziennikarze i komentatorzy z internetu żyli tą historią miesiącami. To były ostatnie podrygi, kiedy starszy z Ibaigurenów jeszcze jako tako wyglądał. Dla odmiany, Mercedes w krótkim czasie przytyła dwadzieścia pięć kilo.

Incele na przeznaczonych dla siebie niszowych miejscach w internecie wskazywali to jako koronny dowód na niesprawiedliwą supremację kobiet nad mężczyznami w portalach randkowych, bo skoro nawet takiemu grubemu baleronowi udało się wyłapać jednocześnie dwóch samców alfa i wyłudzić od nich pieniądze, to zwyczajni mężczyźni nie mieli żadnych szans w walce o prawo do seksu.

Opinia publiczna komentowała, że Mercedes powinna się raczej cieszyć, że tak jej się trafiło, a teraz jeszcze dostanie pieniądze za nic, za to feministyczne aktywistki, razem z połową Twittera, nie zostawiały na Amado i Mice suchej nitki.

Wreszcie Amado Ibaiguren Betancur i Mercedes Rodriguez Perez mieli usłyszeć to upragnione błogosławieństwo. Oficjalnie stawali się wolni od siebie.

On również już miał dosyć tych sądowych batalii. Chociaż nie dawał tego po sobie poznać, to był wyczerpany do cna, a wciąż jeszcze czekało na nich posiedzenie organizacji kolumbijskich, na którym razem z Mercedes musieli dokonać nowego podziału stref wpływów.

Poszedł tylko przepłukać twarz zimną wodą w sądowej łazience, a przy umywalce stała ona i poprawiała makijaż po ataku płaczu. Na jego widok zastygła w miejscu. Słowa były już w tym momencie zbędne.

Zdążyli sobie powiedzieć już wszystko, co trzeba.

I jeszcze więcej tego, czego nie trzeba.

Nagle, z dala od świadków, zgiełku, prawników i dziennikarzy zaczęli się szaleńczo całować. Granatowa garsonka Mercedes wylądowała na zimnych kafelkach sądowej ściany, a ręce Amado wyszarpywały ze spódnicy jej białą bluzkę. Nigdy nie umiał jej dać emocjonalnie tego, czego potrzebowała, ale uważał ją za ważną część swojego życia przez ponad połowę jego trwania. Wytworzyli silną, w tym momencie okrutnie toksyczną, niszczącą więź, której żadne z nich nie było w stanie się pozbyć ani podczas rozwodu, ani jeszcze przez dłuższy czas po nim. Nie pożegnali się. Każde z nich poprawiło ubrania i poszło do swojego zespołu. 

Od tamtej chwili Amado nie odczuwał potrzeby całowania nikogo innego.

Aż wreszcie zaczął.

Pamiętał te roziskrzone, brązowe oczy. Uśmiech, który zmiażdżył mu serce. Żart po baskijsku. Toni widziała w nim coś, czego w sobie nie miał. Ale kiedy spoglądał w jej ufną twarz, wiedział, że chciałby to mieć. Dla niej.

Miał wrażenie, że tamtej nocy połączyli się na zawsze i nierozerwalnie.

A także zdecydowanie wbrew jego planom.

Była okrutnie młoda. Nie powinien o niej myśleć. Ona jednak wtuliła się w jego ramiona, jakby był najsilniejszym zaklęciem, które było w stanie zburzyć wszystkie mury, ale jego użycie mogło ją kosztować resztki zdrowych zmysłów. Nie zdawała sobie sprawy ze skali swojej desperacji. Powinien ją trzymać na dystans. Wykonać przysługę. Odejść.

Nie mógł też jej nie pocałować.

Nie mógł nie przytulić.

Była taka samotna.

Dla niego to był tylko gest współczucia.

Tak myślał.

Toni urodziła się w miejscu, o które nie prosiła. Straciła rodziców. Nie była kochana w nowym domu. Musiała kilka razy pakować się i uciekać za granicę.

Potem przydarzył jej się wyjątkowy dramat. Została wykorzystana przez o wiele starszą, najbliższą jej osobę. Amado miał w tym temacie jasne zdanie. Nawet jeśli Tim zachował się nieracjonalnie pod wpływem ekstremalnej sytuacji, a Toni uważała się za starszą niż była, to on i tak powinien być o wiele mądrzejszy niż się okazał, podczas gdy konsekwencje poniosła głównie ona. Wylądowała na ulicy. Zmuszona do pracy ciałem. Uzależniona od narkotyków i ulotnych endorfin. Nie chciała czuć, jak szybko elita potrafiła się odciąć od spadków klasowych.

Zakochał się, bo Toni była tym porzuconym kociakiem ze schroniska. Niechcianym prezentem, wciśniętym komuś, kto miał inne plany na życie. Nikt jej nie przytulał w dzieciństwie. Nikt nie okazywał jej czułości, której teraz tak bardzo szukała. Amado, głęboko nienawidzący gatunku ludzkiego, był bezradny wobec pustych, smutnych oczu tych, którzy zostali skrzywdzeni. Którymi gardzono. Którzy nie mieli równych szans. Kiedy zmasakrowana po swojej przygodzie w klubie zapytała, czy mógłby ją obronić, trafiła go w samo serce.

Ale w jego życiu też nie było miejsca dla niej. Ani dla uczuć, które przejmowały w nim centrum dowodzenia. Jedyną odpowiedzią, którą znał, była ucieczka w dobrze sprawdzone korytarze, z których się wychodziło, zamykało drzwi, po czym naciskało się przycisk z napisem dekontaminacja. A potem wszystko wybuchało.

Kiedy spojrzał na Toni tak przestraszoną, uwieszoną u Miki na ramieniu, poczuł po raz pierwszy charakterystyczny impuls dyskomfortu, który inni ludzie nazywali wyrzutami sumienia. Amado zrzucił go na nerwy oraz na brak snu.

Jednak instynkt kazał mu zdejmować stanik Aurélie i całować jej piersi, a potem leżeć z nią twarzą w twarz, tak jak robił to z Toni, żeby tylko czymś ten dyskomfort zagłuszyć. Wiedział, że odbierając wyjątkowość tamtym momentom, robił krzywdę przede wszystkim sobie, ale ból był jedynym uczuciem, które Amado potrafił docenić.

Podskórnie chciał, żeby Toni go znienawidziła. To były emocje, które rozpoznawał. Czuł się wśród nich jak u siebie w domu. Nie wzbudzały w nim niepokoju. Znajdował się na własnym terenie. Mógł sprowadzić Toni do swojego poziomu i pokonać ją doświadczeniem. Skazał ją na upodlenie. Chciał, żeby w jednym budynku, w jednym momencie, ich serca mogły zostać rozprute zniszczeniem cennej, oprawionej w ramkę pamięci o wspólnych chwilach.

Kochał się z Aurélie. Muskał niespiesznie ustami jej szyję, przesuwając opuszkami palców po idealnie gładkich łydkach i udach, ofiarując jej całą dostępną czułość tego świata, jakby zamierzał wyrzucić na zewnątrz ostatnie pozostałości po swojej dobroci. Każdy pocałunek i pieszczota nie był po prostu pocałunkiem i pieszczotą. Był ostrzem, odcinającym kolejne nici od tego, o czym często myślał podczas bezsennych nocy.

Po upojnych dwóch godzinach obydwoje relaksowali się w podświetlanym jacuzzi wbudowanym w podłogę w ciemnym pokoju i popijali szampana. Amado zsunął się po ściance by zanurzyć na chwilę swoją głowę i zaskoczył Aurelie pod wodą, łapiąc ją wpół i sadzając sobie na kolanach. Zapiszczała jak podlotek.

— Chyba jeszcze nie dostałem od ciebie prezentu. Doczekam się? – flirtował, całując powoli jej nagie ramiona.

— Dostaniesz, ale chyba nie dzisiaj, bo musiałabym wyjść po niego na zewnątrz.

Aurélie udało się emocjonalnie przymusić Florencię, żeby jednak zjawiła się na after party. Teraz jej przyjaciółka o zerowym poziomie asertywności pewnie krążyła gdzieś na górze wśród znajomych swoich rodziców, nadziewając się na ich osłupiały wzrok. Amado jednak kompletnie zaskoczył Francuzkę swoim miłym zachowaniem, więc nie chciała psuć atmosfery poprzez zaproszenie do mieszkania dodatkowej osoby.

— Ta noc jest tak idealna – powiedziała słodko. – Chciałabym, żeby po prostu trwała.

I wtedy ich błogi relaks, przy muzyce leniwie sączącej się z głośników, nagle się przerwał. Z klatki schodowej doszedł ich huk strzałów z broni palnej.

Akt XII: Florencia

Mika siedział na kanapie i oglądał na smartfonie przebieg kary, którą odbywała Toni. Towarzyszyła mu w tym perwersyjna przyjemność. Kiedy mrugnęła do niego, klęcząc twarzą do kamery, a czyjaś dłoń wplotła się od tyłu w jej włosy, przytrzymując jej głowę, oblał się rumieńcem i momentalnie przyspieszyło mu tętno.

Uwielbiał ją, ale powoli godził się z bolesną prawdą. Pocałunek na huśtawce nie był prawdziwy. Gdyby zależało jej na Mice choć trochę, posunęłaby ich relację do przodu już wcześniej. Chciała uzyskać jedynie złagodzenie kary.

Mimo wszystko, starał się trzymać żal w sobie i nie wyładowywać na niej swoich nerwów. Nie widział powodu, dla którego nie mogliby zostać bliskimi przyjaciółmi. Może nawet bardzo bliskimi? Tak bliskimi, że seks pojawiłby się sam z siebie? Zdziwił się, że chyba pierwszy raz w życiu zamarzył o tym, żeby jakaś kobieta poszła z nim do łóżka nie z pożądania, a zwyczajnie z litości.

Nagle obok niego radośnie wylądowała Mariana Rojas. Zarzuciła mu ręce dookoła szyi, na co Mika pospiesznie wyłączył telefon, a następnie ukrył go w kieszeni.

— Nie mam dzisiaj na sobie żadnej bielizny – powiedziała zmysłowo dziewczyna o długich włosach w kolorze ciemnego blondu. – Zgadnij, na co się wszyscy gapią?

— Niegrzeczna. Strasznie niegrzeczna. Jak zwykle. – Mika pokręcił głową, po czym musiał dokładnie zlustrować Marianę, żeby samemu sobie wyrobić opinię. Zauważył, że wciąż nosiła na kostce złoty łańcuszek, który dostała od niego na potwierdzenie przynależności. Teraz była oficjalną kochanką kogoś innego i widywał się z nią znacznie rzadziej.

— Zasłużyłam na karę? – zapytała z nadzieją.

— Tak. Pięćdziesiąt razy pasem na ten goły tyłek.

Mariana spojrzała na niego niecierpliwie, jakby chciała zapytać: No to na co jeszcze czekamy? Miała dwadzieścia osiem lat i kilkunastu milionerów na koncie. Z nikim nie czuła się jednak tak dobrze, jak z Miką. Mieli identyczny temperament. Lubili te same rzeczy. Kiedyś na wakacjach rozwalili łóżko, a potem zasnęli na podłodze, otuleni prześcieradłem. 

Obudziły ją kroki Amado na schodach. Pamiętała, jak starszy z Ibaigurenów wzniósł tylko oczy do sufitu, westchnął, nasypał sobie musli, powąchał, po czym od razu poszedł zwymiotować, a potem bez słowa zabrał plecak i pojechał na kilka dni na zwiedzanie ruin antycznej Grecji, zostawiając ich samych.

— Nie dzisiaj. – Na twarzy Miki wymalował się obraz rozczarowania. – Dzisiaj muszę pilnować porządku.

Kobieta ściągnęła brwi. Już na Martynice był jakiś nie w sosie. Przecież Mika nigdy nie odmawiał seksu. Zwłaszcza ostrego. Ten, którego znała, zrobiłby to z nią natychmiast. Na tej kanapie. Przy gościach. On i nie dzisiaj? Nie wierzyła.

— Zobacz, ile tutaj jest nowych osób. – Mika obawiał się tego, że powoli wychodził w oczach Mariany na mężczyznę, który przestał sobie dawać radę i próbował ukryć ten fakt. Jak najszybciej starał się zdobyć wytłumaczenie swojego zachowania. – Wiesz na przykład, co to za dziewczyna? – Wskazał gestem na pierwszą lepszą kobietę, która miała wątpliwe szczęście przechodzić akurat w tym momencie tuż obok ich kanapy. – Ja pierwszy raz w życiu widzę ją na oczy. Po moim własnym Red Roomie chodzi jakaś dziewczyna, której ja nie znam.

Mariana spojrzała na szatynkę z falami do ramion i przedziałkiem ułożonym na prawą stronę. Dziewczyna nosiła białą, elegancką koszulę i czarne, bardzo luźne spodnie z wiskozy, przepasane złotym łańcuszkiem, którego koniec obijał się o jej udo.

— Nie, ja też nie mam pojęcia kim są te wszystkie nowe laski – przyznała Mice rację, czując, że tego dnia działo się tu coś dziwnego. Doszła do wniosku, że może lepiej było wreszcie porządnie się najeść, a potem zadzwonić po taryfę, zanim miałaby stać się niepożądanym świadkiem niepokojącego zajścia.

— Pewnie ktoś ją zamówił i wysłał jej zdjęcie sprzed trzydziestu lat. – Mika uśmiechnął się. – Pójdę jej pomóc.

Zostawił blondynkę w towarzystwie podniesionego w ostatniej chwili kieliszka z szampanem, a następnie wyruszył w kierunku tajemniczej nieznajomej.

Już z oddali zauważył, że nowa dziewczyna miała na sobie drogie ubrania, zaś jej włosy musiały być systematycznie pielęgnowane przez dobrego fryzjera. Jakimś cudem znalazła się na tym przyjęciu. Wyraźnie za kimś się rozglądała. Nie wyglądała mu jednak na seksworkerkę. Niepewnie zerkała dookoła i trzęsącymi się dłońmi rolowała sobie skręta przy stoliku. Przypominała raczej przerażone zwierzę, które przypadkiem znalazło się na murawie boiska podczas jakiegoś meczu Ligi Mistrzów czy Copa Libertadores. Jeśli Mika nie zdołałby jej natychmiast jej stąd zabrać, za chwilę mogła ją trafić kopnięta z całej siły piłka.

Im bliżej podchodził do nieznajomej, tym bardziej zauważał jej śliczną twarz. Miała ciemne oczy, oprawione odrobiną cieni z palety nude. Usta pociągnęła jasnym, niemal przezroczystym błyszczykiem. Mika świetnie się bawił z niegrzecznymi dziewczynkami, ale niedawno boleśnie odkrył, że miał ogromną słabość do tych grzecznych.

Stworzona dla niego?

Bardzo możliwe.

Ciekawe, czy miała jakoś na imię?

Mika zastanawiał się nad odpowiednio efektownym przywitaniem nieznajomej, ale – Are you lost, baby girl? było już zajęte. Myślał dalej. – Co taka piękna kobieta, jak pani, robi w takim brzydkim miejscu, jak to? – Niby pasowało, chociaż istniało prawdopodobieństwo, że tajemnicza szatynka i tak uznałaby to za zbyt seksualizujące. W końcu postawił na klasykę, z którą każdemu zawsze było do twarzy:

— Dobry wieczór – zwrócił się do niej. – Jestem gospodarzem tego przyjęcia. Jeszcze nie mieliśmy ze sobą przyjemności. Mikel Ibaiguren Betancur. – Podał jej rękę, uznając, że całowanie w dłoń mogła odebrać jako przestarzałe. Wyglądała na zaledwie dwadzieścia parę lat, a pierwsze wrażenie robiło się przecież tylko raz. Zamierzał ją całować po całym ciele, ale to w odpowiednim czasie.

— Florencia Quintero Nuñez – odrzekła drżącymi ustami.

Niechętnie wyciągnęła swoją alabastrową dłoń, ukrywając ją w pewnym, lecz szczęśliwie niezbyt agresywnym uścisku Miki. Miała nadzieję być niewidzialną do czasu, kiedy Aurélie wreszcie łaskawie odblokowałaby swój telefon i wcisnęłaby zieloną słuchawkę, a co najmniej odpisałaby na coraz bardziej desperackie wiadomości z pytaniem, dokąd Florencia powinna pójść. Chociaż przebywała na tej imprezie od piętnastu minut, już zdążyła wpaść na dwóch znajomych swoich rodziców, a teraz jeszcze, na domiar złego, na tego typa. Przeklinała się w myśli za brak asertywności i brak szacunku do samej siebie. Liczyła na to, że skoro zadowolony typ się tylko z grzeczności przedstawił, to zaraz sobie pójdzie.

Mika z wrażenia uniósł brwi. Nie szukał, ale przypadkiem trafił na córkę ambasadora Kolumbii w Stanach Zjednoczonych. Nigdy wcześniej jej nie widział, gdyż ojciec ją chował, co było zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że Amado go kiedyś wystraszył. Czyżby ambasador był na przyjęciu? Jakim cudem Mika mógł przeoczyć taką ważną personę? Pewnie dlatego, że Amado był zajęty narzekaniem na wszystko i wszystkich, i zapomniał go poinformować o ostatnich zmianach na liście gości. Z kolei na miejscu pojawiło się aż tylu ludzi, że mógł zwyczajnie kogoś nie dostrzec.

— Pani papa tu jest? – spytał z najwyższym zaskoczeniem.

— Ależ skąd, mój papa nie uczęszcza na tego typu... – Florencia rozejrzała się dookoła, poszukując odpowiedniego słowa na określenie bankietu połączonego z orgietką, żeby jednocześnie wyrazić się wystarczająco oględnie przed gospodarzem. – Uch... wydarzenia kulturalne.

— Ach, rozumiem! – ucieszył się Mika. – Pani uczęszcza.

Nie docenił jej. Przygryzł wargę. Ta noc mogła się wciąż zakończyć happy endem. Oczami wyobraźni widział, jak obraca ją twarzą do ściany w pomieszczeniu gospodarczym i niecierpliwie rozpina te drobne guziczki przy jej koszuli, a potem układa dłonie na piersiach w rozmiarze, jak mu się wydawało, C.

— Nie, nie, skądże! – Florencia zaśmiała się i pomachała ręką przed swoją twarzą, jakby opędzała się od diabła. – Przyszłam z koleżanką, jako taka, właściwie, osoba towarzysząca – tłumaczyła. – Sama nie wiem, po co – dodała o wiele ciszej i znacznie bardziej ponuro.

Muzyka rozwalała bębenki w uszach, więc dziewczyna przysunęła się do Miki, a on nachylił się nad nią, żeby usłyszeć dłuższą wypowiedź. Widziała jego roześmianą twarz i błyskające iskierki w jego zielonych oczach. Ze zdziwieniem zauważyła, że zachowywał się dość spokojnie. Aurélie opisywała go jako erotomana, który nie patrzył na nic, kiedy tylko dostrzegł okazję, żeby sobie gdzieś włożyć.

— Strasznie głośna jest ta muzyka – wytłumaczyła pospiesznie powód swojego zbliżenia. – Nie wiem co za wariat może słuchać tak głośno czegoś tak okropnego – wypowiedziała się na temat nowego albumu Lady Gagi.

Mika nad wyraz sprawnie przełknął tę gorzką pigułkę, która była nieoczekiwaną krytyką jego gustu muzycznego.

— Sam się nad tym zastanawiam. To pewnie ktoś, kto wykładał catering. – Był zdeterminowany, żeby nie stracić swej szansy zbyt szybko. – A pani jaką muzykę preferuje?

— Na pewno nie taką! – wydarła mu się do ucha. – Klasyczną, filmową. W samochodzie mam teraz soundtrack do Czarnobyla.

— Może wyjdziemy na balkon? Tam będzie spokojniej. – Mika wymyślił doskonały pretekst, aby móc jeszcze raz podać dziewczynie dłoń. Przeprowadził ją za rękę przez grupki zgromadzonych. Znaleźli wreszcie chwilkę intymności przy balkonowej barierce.

Miał tego pełną świadomość, że musiał się teraz odpowiednio zachowywać, żeby nie przepłoszyć tak doskonale zapowiadającej się okazji. Aktywował program dżentelmen plus. Przyszło mu to dość łatwo, gdyż znalazł z tajemniczą szatynką wspólne tematy. Czas upływał im szybko i miło. Bardzo nieśmiała na początku Florencia zapaliła w końcu swojego skręta i się rozluźniła, uspokojona, że jej rozmówca na nic nie naciskał.

W kieszeni spodni miała ustawiony na wibrację telefon, gdyż wciąż czekała na kontakt od Aurélie, choć w tym momencie wolała, żeby ten jednak nigdy nie nastąpił. Zamierzała jeszcze pogadać z Miką o nowych kryteriach przyznawania Oscarów dla najlepszego filmu, potem zamówić taksówkę i wrócić nią do domu. I – zdecydowanie – nigdy więcej nie dać się przymusić do takich wyczynów.

Akt XIII: Mercedes

Niespodziewanie zza ich pleców odezwał się poirytowany damski głos:

— Gdzie on jest?

— Nie ma go tu – odpowiedział Mika, zanim jeszcze się odwrócił i zdołał spojrzeć na kobiecą sylwetkę w kombinezonie z wzorami imitującymi tygrysie futro. Czarne włosy miała związane wysoko w koński ogon, jakby chwyciła kruka za nogi i przypięła go do swojej głowy. Karmin jej szminki był wściekły jak bulgocząca krew. Dało się go dostrzec nawet w słabym świetle lamp ulicznych i księżyca.

— I bardzo dobrze, bo muszę z tobą porozmawiać. – Niezapowiedziana przybyszka utkwiła swój wzrok we Florencii, następnie przeniosła go na Mikę, po czym westchnęła: – Miej litość. Odpuść chociaż tej jednej dziewczynie.

Mika się aż zapowietrzył, zresztą Florencia również.

— Florencia Quintero, córka ambasadora Quintero, doktorantka na uniwersytecie Ignacego Loyoli – przedstawił kreującej rzeczywistość kobiecie swoją nową znajomą, robiąc dobrą minę do złej gry. – Mercedes Rodriguez, inwestorka i specjalistka rynku nieruchomości. Poznajcie się panie.

Mercedes zignorowała wyciągniętą rękę. W zamian sięgnęła po skręta ukrytego w drugiej dłoni dziewczyny. Zaciągnęła się trawką, patrząc głęboko w jej przestraszone oczy, a następnie oddała blanta z powrotem, przejeżdżając kciukiem po wewnętrznej części jej dłoni. Pod Florencią ugięły się nogi. Wystarczyło dziesięć sekund, żeby ta niebezpieczna, czarnooka kobieta została w jej pamięci na długo.

Kiedy Mika już wyszedł z balkonu, Mercedes rzuciła na odchodne: – Dziwne, że nikt ci jeszcze nie zawiązał tego paseczka dookoła szyi i nie wyprowadził cię stąd, jak na smyczy – po czym zlustrowała Florencię od stóp do głów, jakby zamierzała ją przemienić w złoty posąg, sprawiając, że dziewczyna musiała złapać za pręt ogrodzenia za swoimi plecami.

Była żona Amado włożyła ręce w kieszenie kombinezonu, a następnie zdecydowanym krokiem dogoniła Mikę.

— Ona nie pieprzy się z facetami – powiedziała mu wprost do ucha, starając się przekrzyczeć ciężkie bity, dochodzące z głośników. – Uratowałam ci noc. A zaraz jeszcze uratuję ci życie.

Mika ściągnął brwi. Reakcja Florencii na to, co zrobiła Mercedes, mogła faktycznie wydawać się zastanawiająca. Wcześniej rozmawiał z nią przez półtorej godziny i nawet nie przyszło mu do głowy, że mężczyźni jej nie interesowali. Tak bardzo przypadła mu do gustu, że ta opcja w ogóle nie przebijała się przez pancerz ochronny, który bronił jego świadomości. Ale miało to sens. Rozczarował się tylko tym, że zmarnował na nią aż tyle czasu. Zarumienił się i pospiesznie zmienił temat.

— Jak się tu dostałaś?

— Przecież ja mam klucze do tego kurwidołka – zaśmiała się Mercedes. – Ale weszłabym tu i bez nich. Patrz, ilu jakichś dziwnych ludzi tu ci nawchodziło. Wiesz w ogóle, kto to jest? – Pokazała gestem dłoni na grupki mężczyzn, których Mika nie kojarzył ani trochę. Byli znajomymi swoich znajomych. Pojawili się, kiedy stał na balkonie, a ochroniarze pod jego nieobecność zajęli się piciem oraz flirtowaniem z dziewczynami. Pomyślał, że gdy tylko skończy rozmawiać z Mercedes, przywoła swoją ochronę do porządku i poleci im usunąć nieproszonych gości.

— Każdy wprowadza kogoś od siebie, jak na tamtym Sylwestrze – komentowała dalej.

Mika westchnął, jakby coś nieodwracalnie strzeliło w jego krzyżu. Ten nieznośny trzask. Niezapowiedziany powrót wspomnień. Doskonale wiedział, o którą sytuację chodziło. Oboje z Mercedes przeżyli już ponad trzydzieści Sylwestrów, ale tamten był tylko jeden. Amado skończył wtedy osiemnaście lat. Udało mu się przekonać rodziców, żeby dali ludziom wolne i pozwolili mu zorganizować w domu przyjęcie dla najbliższych znajomych, za które wziąłby stuprocentową odpowiedzialność. Przecież był już dorosły – tak mówił. Rodzice wyjechali na bal. Nocowali w hotelu, w którym on się odbywał. Mieli wrócić o dziesiątej rano.

O godzinie dwudziestej drugiej Amado zażył pigułki niewiadomego pochodzenia, a następnie popił je wódką, po czym stracił kontakt z Ziemią, zamykając się uprzednio w łazience. Mercedes i kompletnie przerażony tym faktem piętnastoletni, niepijący jeszcze Mika, starali się gasić pożar w rezydencji, do której wchodzili coraz to nowi i coraz mniej znani komukolwiek goście. Po mieście poszła fama, że tej nocy można było wbić do Ibaigurenów na chatę, więc każdy zapragnął skosztować kawałka tego tortu.

Z wystroju domu zostały strzępy. Ukradziono kilka cennych kolekcji i – nie wiedzieć czemu – stary, radziecki aparat fotograficzny. Pierwszą rzeczą, którą Amado zapamiętał o poranku, były dwa plaskacze od ojca. Dopiero po ich otrzymaniu zaczął się trochę orientować, gdzie się znajdował i co się wydarzyło. Za karę musiał sam wszystko posprzątać, naprawić tyle szkód, ile zdołał, odkupować skradzione telefony swoich znajomych, jeździć po ludziach oraz osobiście przepraszać poszkodowanych.

— Chodźmy do gabinetu – zaproponował Mika. Planował szybko ją spławić.

— Nie zamierzam się przekrzykiwać z twoją muzyką. Dziwne, że jeszcze nie ogłuchłeś. – Mercedes przypomniała sobie te odległe czasy, kiedy poznała go jako cichego chłopca, pogrążonego w świecie książek, do tego uwieszonego u spódnicy mamy. – Ale widać już po tobie imprezowanie. Najpóźniej za trzy lata będziesz wyglądał tak jak on, wspomnisz moje słowa.

— O, przepraszam – Mika oburzył się za porównanie swojej pięknej twarzy do rozkładających się zwłok, którymi aktualnie był Amado. – Ja nie mam problemów ze snem, z niejedzeniem, z psychopatią, ani tym bardziej z heroiną.

— Za to masz ze wszystkim innym.

Poszli na strych, do pralni. Mercedes rzuciła okiem na starą kanapę, która wciąż tam stała, przypominając kobiecie o czasach (nie)słusznie minionych. Na jej twarzy zagościł na wpół nostalgiczny, na wpół ironiczny uśmiech.

— Dalej się tutaj czasem chowasz? – spytała, pozornie beztrosko. Przeszłość ścisnęła ją twardym chwytem za gardło.

— Nigdzie się nie chowam – zabulgotał Mika. – Dzielimy się tymi, którymi chcemy, jeżeli tak cię to interesuje i przyszłaś tutaj specjalnie po to, żeby mnie zapytać.

Mercedes wzruszyła ramionami. Przechadzała się pomiędzy rozwieszonymi na sznurach suszącymi się kompletami pościeli.

— I tak wiedział o nas od samego początku – powiedziała gorzko. – Po prostu miał to w dupie.

Pomyślała, że łatwiej przeżyłaby awanturę ze strony Amado, niż jego obojętność. Ale on już taki był. Okazywanie uczuć nie należało do jego mocnych stron. Posiadał tych uczuć ograniczoną ilość, w dodatku zużył je już na kogoś innego.

Spojrzała za siebie. Mika zatrzasnął za sobą drzwi od suszarni i podszedł bliżej. Mercedes obróciła się gwałtownie w jego kierunku i wyszeptała z gniewem, jakby zamierzała rozpalić aerozolem ogień z zapalniczki:

— ETA? Poważnie? Czy jego do końca już popierdoliło?

Mika schował dłoń za głowę i podrapał się w zdziwieniu po karku. Sprawa była bardziej skomplikowana niż to przedstawiała Mercedes, ale nie chciało mu się zagłębiać w szczegóły. Jeśli chodziło jej o aferę sprzed kilku miesięcy, to przecież już ją dawno zamietli pod dywan.

— A co cię to obchodzi? – zapytał, przechodząc do ofensywy. – Nie twoje pieniądze.

Mercedes ogarnął pusty śmiech.

— Masz rację. Mnie – wcale. Gdyby chodziło o niego, to nie zastanawiałabym się ani sekundy. Niech zdycha. – Rozłożyła ręce. – Gdyby chodziło o ciebie, zastanawiałabym się może przez pół minuty. Zdychaj. – Wbiła palec wskazujący w jego pierś. – Nie kupiłabym nawet kwiatka na twój pogrzeb, bo szkoda by mi było zmarnować choćby jedno peso na takiego bezwartościowego śmiecia jak ty.

— Widzę, że nasze relacje są dokładnie tam, gdzie je zostawiliśmy. – Mika rozejrzał się po strychu. Pewnie wciąż leżały w którymś z tych zakurzonych kufrów.

— Tak. Zgadza się. Nasze – tak. – potwierdziła Mercedes z sarkazmem. – Ale ta organizacja to byli też moi ludzie, którzy trzymali moją stronę – zaakcentowała – dlatego myślałam przez dwa tygodnie i zdecydowałam się jednak uratować wasze nieszczęsne, nie zasługujące na moją litość, dupy.

Mika zrozumiał, że te karminowe usta, które kiedyś tak namiętnie całował na tej starej kanapie, stojącej za nimi, mogły mu zdradzić jakąś cenną informację, która dotąd nie dotarła do Ibaigurenów, a wylądowała u konkurencji. Uznał więc, że lepiej było na pewien czas schować dumę do kieszeni i z pokorą posłuchać. Skinął głową, po czym oboje usiedli. Pamiętał miękkość tych poduch. Jak łatwo było się w nie zapaść. Jak bardzo trzeba było się nagimnastykować, żeby utrzymać pozycję. Dostrzegł cień uśmiechu na twarzy Mercedes, kiedy i ona wbiła swoją dłoń w siedzenie. Zasłoniła się włosami, a następnie odwróciła na chwilę głowę, żeby się uspokoić.

Gardziła Miką jak odpadem atomowym, ale gdy oboje wylądowali w miejscu z przeszłości, nieproszone wspomnienia, lekko muśnięte filtrem nostalgii, wróciły same i były nieznośnie słodkie. A Mika, co by nie myśleć o jego wyniszczającym stylu życia, dalej był cholernie seksowny. Powinni byli wrzucić Amado pod pociąg i zgarnąć jego majątek. Ona zrobiłaby to bez wahania i patrzyłaby mu w oczy, jak umiera. Do dzisiaj myśl o tym, że Mika zdradziecko wziął jego stronę w sądzie, budziła w niej odrazę.

— Skontaktował się ze mną człowiek z hiszpańskiej policji – zdecydowała się zacząć, zanim zdążyły ją wypełnić, a następnie zawładnąć nią do końca demony przeszłości. – Żaden mój człowiek, żaden wasz człowiek. Człowiek widmo – oznajmiła. – Organizuje w ramach współpracy z Europolem akcję, która ma was zniszczyć.

— Hiszpania ma lepsze więzienia niż Stany Zjednoczone – wtrącił Mika, bagatelizując wagę przekazywanych mu informacji. Panika nie pasowała do jego białego garnituru. Ani do jego układanej palcami, niedbałej fryzury. Najprzystojniejszy z Ibaigurenów musiał przecież dbać o zachowanie stylu. – Zawsze to Unia Europejska – wyjaśnił, odpalając sobie papierosa. – Tam obowiązują standardy.

— Mika. Daruj sobie. – Mercedes westchnęła. Jej twarz była poważna. – Nie powiedziałam, że chce was aresztować. On chce wam zabrać wszystko, kawałek po kawałku. A potem osobiście przejechać się po was walcem. Dlatego rozmawiał ze mną – podała mu powód, przez który ona, a nie ktoś inny, otrzymała propozycję współpracy. – Ludzie, którzy to przygotowują, nawiązują kontakt wyłącznie z tymi, co mają do was personalną, głęboką urazę. Dlatego przez tyle miesięcy udało im się utrzymać tajemnicę. Ojciec tego człowieka zginął w zamachu ETA.

Przypomniała sobie spotkanie z Hiszpanem w średnim wieku, w skórzanej kurtce, w bejsbolówce i w adidasach, które miało miejsce w jednej z jej restauracji, po godzinach zamknięcia. Wyglądał jak trochę starszy Enrique Iglesias, którego dziadek zresztą też został swego czasu porwany przez organizację baskijskich terrorystów.

— Był spokojny. Zdecydowanie zbyt spokojny, kiedy ze mną rozmawiał. Tylko psychopaci potrafią być tacy spokojni. – Mercedes spojrzała na Mikę znacząco, żeby ten nie miał wątpliwości, kogo miała na myśli oprócz hiszpańskiego policjanta. – Ja już zawsze rozpoznam ten typ człowieka. To jest vendetta. I zapewniam cię: poleje się krew.

Mika oddychał coraz wolniej, jakby konserwował energię, a jego czoło zaczynało się marszczyć od natłoku myśli i scenariuszy. Nadszedł wreszcie ten moment w ich życiu, w którym – jak to ludzie mówili – kończyło się rumakowanie.

— Powiedział, jak się nazywa?

— Podał fałszywe dane. Nic się nie zgadza. Pewnie oprócz jego motywu, ale nie znalazłam informacji na ten temat, a poszukałam trochę za was, żebyście mogli udawać, że dalej o niczym nie wiecie.

Wyjęła z torebki aktówkę i podała ją Mice. On pobieżnie przeskanował kilkudziesięciostronicowy raport. Zapowiadało się na najbardziej spektakularną akcję w historii walki z kartelami. Hiszpania, przy wsparciu policyjnej agencji Unii Europejskiej, wprowadzała swoich ludzi do Kolumbii i od podstaw tworzyła w Bogocie nową organizację.

— Europol będzie handlował narkotykami? A to ciekawe.

— Nie śmiej się. To jest zaakceptowane na poziomie rządowym. Mówi ci coś nazwisko: Thomas Aragonés?

Mika napiął mięśnie twarzy tak wyraźnie, aż na środku jego czoła uformowała się długa, pozioma zmarszczka. Nie słyszał o tym człowieku prawie od dwudziestu lat i naprawdę nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek będzie do tego zmuszony.

— To jest ten koleś, który próbował wpakować Amado do więzienia za śmierć tamtego chłopaka – odpowiedział.

Mercedes skinęła głową.

— Dzisiaj jest ekspertem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

Mika ciężko odetchnął i niespokojnie poruszył się na miękkim siedzisku.

— Pamiętam, że miał jakieś dymy za składanie fałszywych zeznań. Jego rodzina musiała go schować...

— Nie wiemy nawet, czy te zeznania były fałszywe – przerwała Mercedes. – Wasza matka od razu poleciała do Hiszpanii i zaczęła tam sprzątać.

— Przecież wiem dokładnie, co tam się wydarzyło. – Mika zaczynał się niecierpliwić. Nie podobało mu się, że Mercedes Rodriguez tak obco wypowiedziała o jego mamie, której była zawsze ulubienicą, bo jako jedyna dziewczyna potrafiła wytrzymać z tym nieco bardziej wadliwym spośród jej synów.

— Byłeś wtedy z nimi w pokoju? – spytała Mercedes. – Bo ja nie. Nie zdziwiłabym się, gdyby Amado sam uwierzył w wersję waszej matki. Pamiętasz, że on wylądował wtedy na ciężkich psychotropach? Jak myślisz, dlaczego?

Mika spojrzał na nią z ukosa. Nie podobało mu się nakładanie winy na jego brata. Owszem, Amado miał potworne wyrzuty sumienia, ale Mika nie miał wątpliwości, że to był jedynie tragiczny wypadek.

— Amado nie jest...

— Mordercą? – Mercedes zaniosła się histerycznym śmiechem. Pochyliła się do przodu i oparła łokcie o swoje uda, usiłując z trudnością zaczerpnąć powietrza. – Mika, no błagam cię. Wy naprawdę żyjecie w oderwaniu od wszystkiego.

Sięgnęła do małej, czarnej torebki, żeby wyciągnąć stamtąd paczkę chusteczek i oczyścić swoje oczy z kawałków mascary, które wpadły jej do środka, kiedy się popłakała ze śmiechu. Byłaby skłonna uznać Ibaigurenów za tragikomicznych, gdyby nie wiedziała, że obaj byli przede wszystkim trucizną. Powodującą zaćmienie mózgu i paraliżującą układ nerwowy. Sama nie wiedziała, jakim cudem udało jej się wyrwać z tego wyniszczającego ją tydzień po tygodniu, chorego trójkąta.

— Możecie się tylko modlić, żeby Neville wygrał następne wybory – powiedziała, kiedy już się uspokoiła. – Wasza jedyna szansa.

Mika skinął głową z powagą. Rozumiał, że Mercedes miała wszelkie powody do nienawiści względem polityka. Rozszarpałaby go gołymi rękoma, gdyby tylko miała ku temu okazję. Skoro spokojnie wymieniła jego nazwisko w kontekście prezydentury w Kolumbii, to przemyślała już tę sytuację wzdłuż i wszerz.

Mika i Amado teraz już otrzymali jasny sygnał, że musieli zacieśnić rozluźnione przez pewne wydarzenia stosunki z Olivierem Neville'em, następnie dopilnować, żeby wygrał w wyborach, a do tego czasu nie pozwolić Hiszpanom na rozwinięcie skrzydeł. Policjantów nie chroniły w tej kontrowersyjnej misji legitymacje. Jeśli chcieli udawać producentów narkotyków na tym terenie, musieli się liczyć z tym, że zostaną odpowiednio potraktowani.

— Na pewno cię śledzili – zauważył.

— O tak, mój sztab zabezpieczeń już zniszczył kilka hiszpańskich dronów. Powiedziałam facetowi, żeby się nie bawił w ten sposób, bo kończymy rozmowy. Może uda mi się kupić wam jeszcze dwa tygodnie, ale nie obiecuję.

— Wiedzą, że tu jesteś i że rozmawiamy. – Mika przymknął oczy, jakby dostał w kulę w brzuch i wykrwawienie się na śmierć przed dojazdem karetki było nieuniknione.

— Ależ oczywiście. Niech wiedzą. Powiem, że zażądałam połowy udziałów w Solaris w zamian za pewną ciekawą informację. – Mercedes zdecydowała się wykorzystać opinię na temat bossów narkotykowych jako ludzi pozbawionych skrupułów, wchodzących w kontakty z DEA, CIA czy ze swoimi największymi wrogami, jeżeli tylko pojawiała się opcja zysku. – Potem mu powiem, że ten skurwiel Amado w ogóle nie chciał mnie widzieć, ty mnie obraziłeś, a ja natrzaskałam tobie po pysku i na tym nasze negocjacje się zakończyły. Zaraz zejdziemy do ludzi i strzelę ci przy świadkach.

— Mechi... – Mika wyciągnął ramię, by chwycić dłoń Mercedes, tak często niegdyś pieszczoną, w czułym geście podziękowania. Ratunek przed międzynarodową intrygą, która wciągała imperium Ibaigurenów w wojnę, przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. – Masz moją wdzięczność do końca życia... – zaczął.

Ona tymczasem odskoczyła na drugą stronę kanapy, rozglądając się po ścianach nad najbliżej leżącym krucyfiksem.

— Teraz to ja już szczam na całą twoją wdzięczność! – ryknęła. – Rozumiesz? I dla ciebie, bezczelny bydlaku, nazywam się doña Mercedes, a nie żadna Mechi. Pamiętaj, do kogo się odzywasz!

Nagle jednak zamilkła. Jej oczy powędrowały w kierunku szczelnie zamkniętych drzwi. Coś jej nie pasowało. Zaczęła nasłuchiwać odgłosów dochodzących zza ściany. Była przekonana, że w oddali rozległy się strzały.

— Słyszałeś? Kilka pięter niżej. – W pośpiechu zanurkowała dłonią do swojej torebki, w poszukiwaniu swojej najlepszej przyjaciółki, policyjnej Beretty. Mika również sięgnął odruchowo po broń do wnętrza marynarki, chociaż nie słyszał niczego. – Ogłuchłeś – komentowała Mercedes. – Przysięgam, ogłuchłeś.

Mika puścił tę uwagę mimo, nomen omen, uszu. Nie miał czasu na to, żeby się z nią teraz kłócić. – Mechi, wyjdziesz przez dach – zarządził. – Nie powinnaś ryzykować. Ja muszę zejść tam na dół. – Serce podeszło mu do gardła, gdy zdał sobie sprawę, że w bramie wciąż przypuszczalnie wciąż znajdowali się Amado i Toni, a pod nieobecność szefa ochrony, to on był jedyną osobą, na którą mogli stuprocentowo liczyć.

Rzucił okiem na buty Mercedes.

Puta madre, nie, po prostu nie – podsumował skórzane botki na wysokim obcasie, przecierając sobie dłonią po ustach z rezygnacją. – Przecież ty nie wejdziesz w tym na dach. Wychodzimy razem. Osłaniaj mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro