Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.6. "You Know I'm No Good"

Ilość wyrazów: 7786

⛔: perwersyjna scena erotyczna (ale z bardzo ważnym dialogiem dla fabuły), narkotyki, wyniszczenie, manipulacje, zastraszanie... ogólnie jest to dość przerażający rozdział

Wybrałam osiemdziesięciometrowe mieszkanie na poddaszu. Nie pochodziło od developera ani od landlorda, który dysponował pięćdziesięcioma takimi samymi na wynajem i tylko czekał, żeby móc podwyższać czynsz przy każdym nadarzającym się kryzysie ekonomicznym. Wyglądało jak wyremontowane i urządzone specjalnie dla mnie. 

Sosnowe deski rozpościerały się na podłodze, a także przyozdabiały spadzisty sufit. Centralny punkt w łazience stanowiła biała, wolnostojąca wanna ceramiczna. W kuchni znajdował się duży, drewniany stół oraz płyta indukcyjna. Przestronna sypialnia posiadała wygodne łóżko. Do tego wszędzie stało mnóstwo roślin w doniczkach. W środku było tak przytulnie, jakby dwa wróbelki znosiły sobie do gniazda po kawałku znalezionego guziczka, szkiełka, kolorowego piórka. Wiedziałam, że nie chciałabym żadnego innego lokalu.

Niestety, kiedy zadzwoniłam pod wskazany numer, kobiecy głos w słuchawce wydawał się rozczarowany moją osobą. – Maturzystka, studentka, będzie imprezować i zniszczy – usłyszałam. – Każdy student twierdzi, że nie imprezuje i nie niszczy – powątpiewała moja rozmówczyni. 

Obawiałam się, że bezpowrotnie straciłam szansę na to mieszkanie. Wtedy do akcji wkroczył mój brat, przedstawiając się jako poważny pracownik korporacji. 

Właściciele przez chwilę zastanawiali się, czy powinni wynajmować apartament obcokrajowcowi, jednak przekonała ich kaucja o wartości półrocznego czynszu, którą Tim zapłacił im do ręki. Podpisali umowę. Mieszkanie z moich marzeń należało do mnie.

— Plany na wieczór? – zapytał Tim z wywieszonym językiem, kiedy o poranku w Sylwestra, jakimś cudem, udało nam się wtargać po schodach dwadzieścia kartonów. Nawet nie wiedziałam, że zdążyłam nazbierać aż tyle rzeczy. Zorientowałam się, gdy musiałam je pakować i znosić do samochodu, a potem wnosić na górę. Gdybym była mądrzejsza, to bym szukała domów ze swoich marzeń wyłącznie w budynkach z windami.

— Teresa robi imprezę, idziemy się naje... – zaczęłam, ciężko łapiąc oddech i rzucając ostatnim z kartonów o glebę.

— Nie – przerwał. – Dzisiaj oddajesz mi prezent. Spotkasz się z kimś, oprowadzisz po mieście, i nie weźmiesz pieniędzy.

Podparłam się dłonią o biodro. Spojrzałam na Tima podejrzliwie, próbując jak najszybciej rozszyfrować o co mu chodziło, podejrzewając, że od tego mogło zależeć moje życie. Z pomysłami mojego brata przecież bywało różnie. 

W odpowiedzi na moją zatroskaną minę, Tim włączył swój tajemniczy uśmieszek, który zwiastował – jak zwykle – kłopoty. Potem przeciągał każdą możliwą czynność. Najpierw odszukał w tęczowej torbie z Ikei butelkę Moëta. Wyjął długie kieliszki z szafki zawieszonej nad zlewozmywakiem i otworzył z hukiem korek. Z ciemnozielonej butelki polała się piana, nieubłaganie lądując na wypolerowanej powierzchni stołu. Pobiegłam szukać jakiejkolwiek szmaty, żeby już w pierwszym dniu pobytu w mieszkaniu nie porobić zacieków na drewnie.

— Dzisiaj wreszcie zaczynamy grać w pełni na swoją przyszłość – oznajmił z dumą.

Nabrałam do ust powietrza, żeby zyskać na czasie, zanim byłam w stanie zaprezentować jakąś bardziej skonkretyzowaną reakcję. Wiadomo, że powinnam się cieszyć, a moje ręce istotnie zadrżały z podekscytowania, jednak przede wszystkim byłam pełna obawy. Nasza sytuacja przypominała w tej chwili odbijanie się od brzegu i wypływanie gumowym pontonem na pełne morze, podczas gdy Amado dysponował pełną flotą samolotów patrolujących w dzień i w nocy niebo unoszące się nad wodami międzynarodowymi.

Podobno to było moje największe i najważniejsze zlecenie w historii i absolutnie nie miałam prawa go położyć. Spotykałam się z dwoma Amerykanami, pracującymi w największym banku w Sacramento – mieście Lady Bird, Sashy Grey, najbardziej żałosnej drużyny w NBA i... i w sumie niczego innego. Skinęłam głową, rozumiejąc, że wracaliśmy do tematu cichego wyprowadzania majątku dla siebie i przeciągania go po światowych bankach na fikcyjne nazwiska, żeby zgubić ślady.

Tim nie podawał mi szczegółów, jedynie ciągle powtarzał, że to ważne i żebym nie zabierała Amerykanów do Red Roomu ani do swojego mieszkania, tylko żebym poszła z nimi do ich hotelu. Zrozumiałam, że robiliśmy coś, o czym Amado nie wiedział. Zapytałam, na ile to bezpieczne w skali od jednego do dziesięciu. Mój brat podejrzanie szybko odpowiedział, że na osiem i pół. 

— Czyli pewnie na cztery – mruknęłam. 

Nie wsadzałby mnie na minę, ale miałam świadomość, że zapowiadał się jakiś szemrany interes, co do którego wcale nie miałam przekonania. Musiałam być niezwykle ostrożna. Zwłaszcza, kiedy Tim dodał, że moim zadaniem było jedynie dotrzymywanie im towarzystwa, a gdyby któryś z nich próbował mnie dotknąć, powinnam to nagrać i upewnić się, że mówię do mikrofonu o tym, że nie skończyłam jeszcze osiemnastu lat. Zależało mu na ewentualnym materiale do szantażu.

Zacisnęłam dłonie na nóżce kryształowego kieliszka tak, że prawie się roztrzaskał. Teoretycznie znaleźliśmy się wreszcie o krok od tego, czego zawsze pragnęłam. Od spełnienia nadziei, którą mój brat i ja żyliśmy przez ponad siedem lat. Jednak odkąd poznałam Amado osobiście i przekonałam się na własnej skórze, do czego był zdolny, wydawało mi się, że po prostu nie mieliśmy z nim szans. Zmierzaliśmy wprost do nieuniknionego, tragicznego zakończenia. Może trzeba było przestać. Wycofać się. Zaakceptować naszą rzeczywistość.

W tej chwili jednak nie czułam się na siłach, żeby poważnie porozmawiać z Timem na ten temat. Ta myśl dopiero we mnie zakiełkowała. Po prostu nie czułam się przekonana, że Amado naprawdę mógłby darować mi życie. A nawet jeśli, to na pewno nie odpuściłby zdrady mojemu bratu. A ja nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby Tim został zamordowany. Nie przyjmowałam w ogóle do siebie takiej ewentualności.

— Zaczynasz we mnie wątpić? – zapytał Tim ze sporą dawką rozczarowania. – Jestem o dziesięć razy mądrzejszy od tego heroinisty – dodał, żeby mnie uspokoić.

— Tylko dziesięć? – Wywróciłam oczami. – Co tak ubogo?

— Doceniam go – przyznał niechętnie.

Prychnęłam cicho i pokręciłam tylko głową z rezygnacją na widok jego uśmiechu wypełnionego arogancją, jakby próbował dać mi do zrozumienia, że karta się wreszcie odwróciła na jego korzyść. Że to był ten moment, w którym czuł się na tyle mocny, żeby wypowiedzieć Ibaigurenom niepisaną wojnę. A ja, niestety, od dziecka byłam przygotowana do tego, żeby stanąć do walki po jego stronie.

Wzięłam prysznic, przebrałam się w luźne, bawełniane spodnie w pomarańczowo-czarne wzorki oraz zwykłą bluzeczkę na ramiączkach, i pojechałam odebrać z lotniska dwóch tajemniczych mężczyzn z banku ze stolicy Kalifornii.

Akt XVIII: Amerykanie

Amerykanie zaopatrzeni w szorty, ciemne okulary, sandały, kapelusze oraz małe walizeczki zjawili się w imprezowo-wakacyjnym nastroju. Ich roześmiane miny wskazywały na to, że na pokładzie samolotu serwowano drinki. Jeden z gości, o imieniu Doug, był wysokim, chudym, blondynem z pociągłą twarzą o kolorze nieupieczonego chleba. Drugi okazał się z pochodzenia Kubańczykiem i miał na imię Ernesto. Zapewne po Che Guevarze.

— Ernesto z Kuby, a pracuje w amerykańskim banku jako kapitalista – skomentowałam na przywitanie, kiedy całowaliśmy się po policzkach.

— Rozwalam system od wewnątrz – zaśmiał się.

Przez kilka godzin robiłam dla nich za przewodniczkę turystyczną. Żartowaliśmy i częstowaliśmy się lokalnymi przysmakami w różnych barach, a potem wróciliśmy na chwilkę do hotelu, ponieważ zamierzaliśmy się wprawić w odpowiedni nastrój przed wieczorną fiestą w centrum. 

Wtedy wpadliśmy na wysoce nieodpowiedzialny pomysł, żeby wypić po butelce kolumbijskiego wina na głowę, a następnie skorzystać z dobrodziejstwa jamajskiej marihuany, z którą, niestety, dość mocno przesadziliśmy. Zdecydowałam się mimo wszystko wyciągnąć Amerykanów do miasta. Naprawdę bardzo mocno wczułam się w powierzoną mi rolę animatorki. Jakby od poziomu mojej gościnności miała zależeć niepodległość kraju.

Dobre intencje nie do końca przyniosły pożądany skutek. Stawaliśmy na chodniku co dwadzieścia metrów. Umieraliśmy ze śmiechu z rzeczy, które pewnie nawet nie były śmieszne. Rozmawialiśmy o okropnej drużynie koszykarskiej z ich miasta. Ludzie, którzy nas mijali, patrzyli na nas jak na żuli. Naprutych, zanim jakiekolwiek obchody sylwestrowej nocy się w ogóle zaczęły.

Nagle zorientowałam się, że staliśmy pod Cuba Libre. W mojej głowie zapaliła się lampka, która oznaczała zstąpienie z niebios wprost do moich niespodziewających się ust i prawie że zdrętwiałego języka najgenialniejszego pomysłu. Ernesto był przecież właśnie Kubańczykiem, a Mika kazał ochronie zawsze mnie wpuszczać do klubu. Niesamowicie podniecona, zaczęłam szarpać obu mężczyzn za rękawy, przekonując ich, że moglibyśmy wejść do środka potańczyć. Doug dość przytomnie jak na swój stan zauważył, że skoro nie dajemy rady chodzić, to pewnie nie dalibyśmy rady też tańczyć. Trudno ocenić, jak długo dyskutowaliśmy nad tym, stojąc zaledwie o parę metrów przed wejściem do lokalu, co chwilę wybuchając śmiechem i gubiąc wątek, kompletnie nie pasując strojami do wytwornych pań i panów, którzy wchodzili do środka na przyjęcie sylwestrowe.

Aż wreszcie, podczas mojego napadu histerycznej głupawki, gdy opierałam się na ramionach Ernesto i Douga, przyjechała ta jedna limuzyna. Po czerwonym dywanie, rozłożonym pomiędzy szpalerem palm w doniczkach, stąpał Amado w czarnym, jedwabnym garniturze, a pod rękę z drugiej strony trzymała go Aurélie Desjardins w granatowej, koktajlowej sukience z jednym pufiastym rękawem. Cała obsługa skakała dookoła nich już od momentu zaparkowania wozu.

— Toni, powiedz mi, czy to jakaś mafia przyjechała? – zapytał Ernesto, łapiąc powietrze ze śmiechu. – Może odejdziemy trochę dalej, w razie gdyby mieli zacząć strzelać.

— Mówię ci, u nas w Sacramento nic się nie dzieje, na porządne strzelaniny musimy jeździć do Los Angeles – narzekał dalej Doug.

— Żadna mafia. To wszystko legalny biznes – oznajmiłam z największą powagą. Miałam tę formułkę tak wrytą w podświadomość, że chyba nawet próbowałabym o tym przekonywać własnego brata.

Amado obrócił głowę w prawo i nasze oczy się spotkały. Na ułamek sekundy wytrzeźwiałam. Szedł przed siebie, ale – niczym na zwolnionych obrotach – wciąż przyglądał mi się bardzo dokładnie, choć jego wzrok nie wyrażał żadnych emocji. Po prostu zanotował moją obecność, a następnie ruszył dalej, w kierunku wejścia.

— Ty, to jest przecież ten. – Ernesto próbował sobie przypomnieć nazwisko. Kojarzył Amado bardzo dobrze, bo przecież pierwsze transakcje w Sacramento Tim przeprowadzał właśnie dla niego. Były to kwoty trudne do zapomnienia, a moi nowi znajomi z pewnością uzyskali solidny procent za swoją przychylność.

— Chodźcie, idziemy dalej, bo on zaraz zostawi tę blondynę i zabierze nam Toni – zarządził Doug.

— Dlaczego tak sądzisz? – dopytywałam. Nie wiedziałam, czy mój język ciała wysyłał jakieś sygnały oczywiste dla innych.

— Nie widziałaś, jak na ciebie patrzył?

Przyjrzałam się Dougowi podejrzliwie.

— Jak patrzył? – Nie umiałam tego obiektywnie ocenić. Amado na pewno mnie widział. I tyle.

— No właśnie mówię. Jakby chciał zostawić blondynę i nam ciebie zabrać. Przecież to jest Kolumbijczyk. On wie, z kim się warto bawić.

Chociaż absolutnie nie powinnam tego robić, w hotelu dorwałam się do kolejnej flaszki wina i wyciągnęłam pozostałą w niej zawartość z gwinta, aż upadłam na podłogę i tak zasnęłam. W ubraniu i w butach. Jak osoba z chorobą alkoholową i narkotykową. A na domiar złego, jeszcze wyniszczona psychicznie. Od momentu tego spotkania oraz wysłuchania opinii, którą wygłosił Doug, miałam milion myśli na sekundę. Chciałam roztrzaskać sobie głowę młotkiem, żeby nie myśleć w ogóle o niczym. Kac na drugi dzień okazał się idealnym substytutem.

Akt XIX: Meksykanie 

Powinnam wykorzystać końcówkę ferii na przygotowanie się do ostatnich sprawdzianów. Jednak to nie tak wyglądało. Najpierw dochodziłam do siebie przez dwa dni, a następnie skusiły mnie duże pieniądze.

Meksykanie z Sinaloi wrócili. Znów mieli w mieście jakieś sprawy do załatwienia, jednak tym razem nie chcieli się spotkać z Aurélie, tylko ze mną. Nawiązali kontakt z moim bratem. Sprawdziła się w ten sposób teoria, że dla niektórych nowe i nieznane było bardziej intrygujące od pięknego, ale już zaliczonego. Zastanawiałam się, czy nie unieść się honorem i ich nie olać, ale dostałam propozycję na dobrze płatne czynności spoza cennika, gdyż facetów było trzech, więc zdecydowałam się zacisnąć zęby.

A może po prostu ciągnęło mnie na kolejną imprezę, która nie pozwoliłaby mi koncentrować się na tym, co widziałam w Sylwestra. Ile ja bym dała, żeby Amado wziął mnie wtedy w ramiona i pocałował przy wszystkich. Na środku miasta. Czułabym się szczęśliwa, doceniona i bezpieczna. Zupełnie, jakby miał wszechpotężną moc ochrony mnie przed każdą przeciwnością losu. Ale on patrzył w moim kierunku i udawał, że mnie nie zna. Jakbym była przezroczysta. Zastanawiałam się, czy od takiego szmaciarza można się było uzależnić fizycznie, tak jak od narkotyków.

Przypudrowałam nos. Przyjrzałam się śladom krwi na chusteczce higienicznej, po czym pozbyłam się niewygodnego widoku, wrzucając papier prosto do śmietnika z zamykanym wieczkiem. Zaprawiłam się kolejną kreską na odwagę. Pod jeansową kurtką miałam na sobie szary gorset. Pod spodniami – czerwone stringi i wysokie pończochy w szaro-czarne paski. We włosach – kilkanaście czerwonych wstążeczek, zaplecionych w kokardki.

Od razu w chwili, w której przekroczyłam próg mieszkania, poczułam całą paletę zapachów, jakby w drodze do Red Roomu nasi goście obrabowali perfumerię. Moim oczom ukazało się trzech mężczyzn po trzydziestce, którzy przywitali mnie tak, jakbym była jedynym brakującym elementem toczącej się domówki. Polały się shoty. Przegryzaliśmy je limonką. Na streamingu leciał w tle film Machete z Danny'm Trejo. Meksykanie wciągnęli kokainę z mojego dekoltu. Na stół rzuciliśmy karty do pokera. Poszliśmy w tango. Nie wiedziałam, co robiła z nimi Aurélie, ale miałam ambicję udowodnić, że posunę się dalej. Wszelką moralność zostawiłam przed drzwiami. Puszczałam mimo uszu wulgarny język. Zamierzałam bawić się tak, jakby jutra miało nie być.

Trzy godziny później, ten zawsze utrzymany w najwyższym porządku pokój wyglądał jakby Robert Rodriguez nakręcił w nim nowego Predatora. Zerwaliśmy firankę razem z karniszem, przewróciliśmy oba fotele, potłukliśmy jedną z lampek nocnych, a na dokładkę jeszcze rozwaliliśmy kilka butelek z wódką. Ubrania leżały wszędzie, nawet na żyrandolu, bo kazałam Meksykanom robić striptiz i jeden z nich wczuł się w rolę. Całą pościel z łóżka przenieśliśmy na środek podłogi.

Siedziałam w gorsecie na ziemi między poduszkami. Miałam na twarzy dużą ilość spermy, popalałam papierosa i czułam ten charakterystyczny relaks, gdy endorfiny uderzały we mnie, jak po zakończeniu wymagającego treningu cardio. Czytałam o akcji wywieszania billboardów w Europie Wschodniej, z założenia wymierzonych w mniejszości seksualne, z hasłem: Moje ciało nie służy do rozpusty. Moje właśnie posłużyło do ogromnej.

Zawieszona gdzieś między nietrzeźwością a introspekcją, nie zorientowałam się od razu, że jeden z chłopaków rozmawiał z kimś w przedpokoju. A powinnam. Może udałoby mi się w porę zapaść pod ziemię. Jednak było o minutę za późno. Przede mną stał on. Obiekt mojej beznadziejnej miłości. Człowiek, który obiecał się mną opiekować. Który tego nie robił. Dlatego teraz musiał mnie oglądać z kilogramem meksykańskiej spermy na twarzy.

Cabron, co tu się działo! – Mężczyzna z Sinaloi złapał się za głowę. – Powinieneś przyjść o godzinę wcześniej.

Amado zbył go uprzejmym uśmiechem.

— Chciałbym. Obowiązki.

Mogłam się założyć, że pojawił się dokładnie wtedy, kiedy zamierzał. Ten ciemny garnitur. Biała koszula. Ręce w kieszeniach. Świeżo pocieniowane włosy. Mętne spojrzenie znudzonego życiem artysty. Wyglądał dokładnie tak, jak chciał wyglądać, żebym automatycznie padła przed nim na kolana i przeciągnęła się plecami po podłodze.

Przez chwilę rozmawiał z Meksykanami. Nie zauważał mojej obecności. Dyskretnymi ruchami gałek ocznych oceniał poziom zniszczeń w salonie. Powstrzymał się jednak od komentarza na ich temat.

W pewnym momencie podszedł do biurka, otworzył w nim jedną z szuflad, zawinął sobie dookoła dłoni kilka listków ręcznika papierowego, a następnie podał je mi, nie patrząc nawet przez sekundę na moją twarz, i przez cały czas opowiadając o planowanym transporcie kokainy do Stanów Zjednoczonych.

Czułam się zawstydzona, że widział mnie w moim upokorzonym wydaniu, nawet jeśli zależało mu tylko na spotkaniu z naszymi gośćmi, a ja stanowiłam jedynie bibelot na zagraconej podłodze. 

Wtedy zapytał:

— Pożyczycie mi tę malutką na dziesięć minut?

Wyprostowałam się i wbiłam w niego wzrok. Zastanawiał się, co on chciał ze mną robić po kilku miesiącach nieodzywania się do mnie. Tyle czasu chyba by nawet nie wystarczyło, żeby porządnie opierniczyć mnie za nieporządek w mieszkaniu.

— Dziesięć minut? Cabron! – przeraził się Meksykanin. – Dam jej coś specjalnego, będzie się po tym rżnęła z tobą przez całą noc!

— Ona tak, ale ja nie dam rady. Już nie te lata. Chcę się tylko spuścić. – Amado dopasował swój język do rozmówców. – Mówię wam, te dwa etaty mnie kiedyś wykończą. Jak ten wasz Zorro dawał radę robić jedną rzecz w dzień, a drugą w nocy? – narzekał.

— Bo w Meksyku mamy prawdziwych, twardych skurwieli, nie to co u was w Kolumbii, cabron, same panienki! – zarechotał gość z Sinaloi, a następnie poklepał Amado po ramieniu.

— Co ty na to, niña? Znajdziesz dziesięć minut dla mnie? – zapytał Ibaiguren przyjacielskim tonem, pochylając się w moją stronę, gdy tylko skończyłam wycierać swoją twarz z białej substancji, która przyjęła na tym etapie już konsystencję twardej skorupy. 

Dostrzegłam w jego wzroku błysk porozumienia. Zapewne zależało mu na tym, żeby ten półuśmiech i lekkie przymrużenie powiek uderzyło mi natychmiast do głowy. Niestety, zadziałało. Momentalnie zmiękły mi nogi. Oddech przyspieszył.

A mózg zniknął.

Czyli chodziło o seks. Zastanawiałam się, jaki miał interes w tym, żeby się ze mną nagle kochać. Mogłam się na to nie zgodzić, wykręcając się zmęczeniem. On był wieloma rzeczami, ale nie był napalonym chamem, który by mnie przymuszał do seksu. Powinnam prosić go o zniknięcie z mojego życia. Raz na zawsze. Nie wiedziałam, co zrobiłam nie tak, że stale w nim mieszał i je dezorganizował, zwłaszcza po tym, jak obiecał, że przestanie. Miał czym się zajmować na co dzień, więc dlaczego tracił swój cenny czas na mnie? Otóż przypuszczalnie dlatego, że go to bawiło.

Jednak nie dawało mi to spokoju. Skoro zjawił się tuż po tym, jak mnie zobaczył przed klubem, może też nie mógł o mnie zapomnieć? Może też działałam na niego choć w pewnej części tak, jak on na mnie? Bardzo chciałam się o tym przekonać, bo jakiś fragment mnie wciąż naiwnie wierzył, że tak właśnie było. Skinęłam głową twierdząco.

— A możecie wyjść? – zwrócił się do Meksykanów. – Nie spałem od dwudziestu godzin. Padam na pysk. Będziecie mnie rozpraszać i może mi się nie udać.

Amado pozbył się gości z Red Roomu za cenę męskiego honoru. Meksykanie żartowali sobie z niego, podkreślając różnicę między Meksykiem a Kolumbią, ściągając gacie z lampy i zakładając ubrania. Amado brał to na klatę i śmiał się razem z nimi. Wiedziałam, że jego celem było to, żeby się znaleźć sam na sam ze mną, do czego normalnie nie miałby okazji.

Ta scena była nawet zabawna, do momentu, kiedy goście nie zaczęli opowiadać, co tego wieczoru robili w moim towarzystwie, i to językiem tak wulgarnym, że aż więdły mi uszy. Amado niby się do mnie uśmiechał, ale unosił przy tym brwi i kręcił głową z niedowierzaniem. Meksykanie nie dostrzegali tej mikrokomunikacji między nami. Nie wiedzieli, jak dobrze się znaliśmy. Amado nie nazywał mnie nawet przy nich Miss Strawberry.

Kiedy goście z Sinaloi zaczęli się dzielić publicznie szczegółami z własnej perspektywy, chciałam się zapaść pod ziemię. Próbowałam ponaglić ich do wychodzenia, więc podbiegłam do laptopa, w pośpiechu wybrałam piosenkę Amy Winehouse You Know I'm No Good w opcji zapętlania i włączyłam na cały regulator, żeby zagłuszyć te opowieści.

Jeden z gości zostawił mi plik banknotów na lepiącym się stoliku, zasyfionym brudnymi szklankami, pustymi flaszkami i popiołem, który nie trafił do popielniczki. Amado rzucił okiem, ile dostałam, wreszcie zamknął za nimi drzwi, powrócił do salonu i od razu ściszył muzykę.

Akt XX: Amado

— Zapraszam do biurka – zwrócił się do mnie z obojętną miną, przesuwając opuszkami palców po klawiaturze. – Twarzą do lustra.

To tyle by było w temacie, czy będzie romantycznie – pomyślałam. Odkąd zostaliśmy sami, Amado zachowywał się zupełnie inaczej. Jego ton głosu zawierał w sobie dawkę rozczarowania faktem, że świat uparcie nie chciał się skończyć, a on sam wciąż był zmuszony do wysuwania nóg kolejno do przodu i stawiania kroków po ziemskiej powłoce. Chwycił nasadę nosa w dwa palce, przymknął podkrążone oczy, po czym odetchnął z takim bólem, jak ryba wyrzucona na piaszczysty brzeg, próbując dogonić ten jedyny oddech, który miał mu wystarczyć do rana.

Bez słowa zrobiłam to, o co Amado mnie poprosił. On zaś podszedł niespiesznie za mną, ostrożnie przesuwając stopami na boki każdego śmiecia, który leżał na jego drodze, po czym wyjął z szuflady zamykanej na klucz mój żel, prezerwatywę oraz więcej papierowych ręczników.

— Majtki na kostki. Rozstaw nogi – rozkazał, otwierając pojemnik z żelem i wyciskając odrobinę na swoją dłoń. Naprawdę wyglądał mi na zmęczonego. Czyżby faktycznie szukał tylko szybkiego zaspokojenia?

Stanął za mną, odgarnął moje włosy na prawą stronę, złapał mnie za kark i położył mój policzek stanowczym gestem na biurku, jakby próbował mi pokazać, że byłam dla niego tylko przedmiotem do przynoszenia mu ulgi. Następnie, dłonią z żelem pomasował wejście do mojej kobiecości. Byłam solidnie znieczulona i wciąż wilgotna, jednak w miarę trwania stosunku, wzrastało ryzyko bólu i otarć, z którymi mogłabym mieć do czynienia na drugi dzień.

Słyszałam, jak Amado rozpina pasek, jak osuwają się jego spodnie i już po chwili poczułam uderzenia coraz twardszym penisem o pośladki. Gdy tylko nabrał gotowości, założył kondom i wszedł we mnie, a potem zgarnął moje nadgarstki w jedną dłoń i dość ostro przycisnął je do moich pleców. Drugą ręką wrócił do przytrzymywania mnie za kark na biurku. Nie była to najwygodniejsza pozycja, ale najbardziej przeszkadzała mi ta bezosobowość, z jaką mnie traktował. Jakbym była lalką ze sklepu dla dorosłych. Workiem na spermę.

Do tej pory jego dotyk kojarzył mi się ze spokojem. Z bezpieczeństwem. Teraz uczucie żalu, przedmiotowości, odbierało mi jakąkolwiek zdolność odczuwania czegokolwiek, co miało jakąś wartość. Gorzko wsłuchiwałam się w tekst refrenu:

I told you I was trouble

You know that I'm no good

Nagle Amado gwałtownie mnie podniósł i przycisnął moje plecy do swojej klatki piersiowej. Mój gorset spotkał się z jego koszulą, z moich ust wydobył się jęk, a nasze oczy odnalazły siebie w lustrzanym spojrzeniu. Amado zacisnął swoje szczupłe palce na moich ramionach i wyszeptał mi do ucha:

— Chcę zobaczyć, jak doprowadzasz się sama do rozkoszy.

Zgodnie z poleceniem, ułożyłam dłoń na łechtaczce, przymknęłam oczy, próbowałam skoncentrować się na poszukiwaniu orgazmu, ale w mojej głowie wciąż kłębiły się niepożądane myśli. On nie kochał się ze mną. Zabawiał się moim ciałem. Oglądał mnie sobie w lustrze jak tancerkę z pozytywki, nakręcaną na korbkę, którą zresztą dla niego byłam, więc nie powinno mnie to dziwić. Zrozumiałam, że nic w jego odczuciu nie znaczyłam. Nawet nie mogłam w tym momencie się odezwać, bo łzy podeszły mi do oczu i chwyciły za gardło. Zacisnęłam wargi i powieki, usiłując przerzucić uwagę na czysto fizyczne doznania. Amado zauważył, że mi nie wychodziło. Musnął ustami moje ramię. Następnie zaczął mnie całować coraz wyżej, przesuwając się stronę szyi i policzka.

— Lubisz, kiedy ktoś cię tak całuje, prawda? – zapytał.

Ktoś. Powiedział to tak bezosobowo. Jakby mi nie robiło różnicy, kto tam za mną stał. Skrzywiłam się lekko, lecz zauważalnie. Amado uśmiechnął się do mojego odbicia. Przybliżył usta do mojego ucha, tak, że mogłam słyszeć jego oddech. Jednocześnie poczułam ciepło jego dłoni na swojej, gdy wyszeptał:

— Zrobimy to razem.

Powoli rozluźniałam mięśnie, kiedy nasze palce podróżowały wokół mojej kobiecości. Wyraźnie lepiej reagowałam na te pieszczoty.

— Nikt nie umie cię dotykać tak jak ja. Nawet ty sama. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, obserwując moje ciało.

Odruchowo odpowiedziałam uśmiechem, bo słowa już mnie opuszczały. Wreszcie odnajdowaliśmy tę bliskość, której tak mi brakowało. Chwyciłam dłonią jego nadgarstek. Mój oddech przyspieszył, a tętno wzrosło. Uwielbiałam czuć raz za razem jego słodkie pocałunki, które składał na moim policzku, i podglądać, jak podziwia ekscytację malującą się na mojej twarzy.

Wreszcie wyszeptał te słowa prosto w moje ucho:

— Tęskniłem za tobą, Truskaweczko.

Tysiące zakończeń nerwowych w moim ciele osiągnęły równocześnie punkt krytyczny. Poczułam nagłe spięcie, a następnie rozlewającą się po wszystkich moich tkankach falę błogiego rozluźnienia.

Zaśmiałam się w myśli. Oczywiście, że dobrze wiedział, co lubiłam i czego mi brakowało, dlatego z premedytacją najpierw wyprawił mnie swoim zachowaniem do piekła, żebym zwątpiła w siebie i myślała tylko o tym, żeby się wycofać, a potem zabrał do nieba, jakby to była najprostsza rzecz, którą zrobił w życiu. Normalny człowiek nie powinien tak się zachowywać względem drugiej osoby. Jednak Amado nie był niczym więcej niż zestawem rozlanych chemikaliów, które wchodziły same ze sobą w przypadkowe reakcje, powodując ferment oraz eksplozje, zabierające ze sobą wszystko, co znalazło się w zasięgu ich wybuchu. Dla mnie już było za późno. Byłam uzależniona.

— A teraz odpowiesz mi na kilka pytań, tak? – wyszeptał, zamykając mnie w bardzo czułych objęciach i poruszając się we mnie spokojnie.

– Jakich pytań? – przyszło mi na myśl. Byłam pewna, że zamierzał pytać mnie o mój biznes. Może o pieniądze. Albo o to, czy poznałam kogoś, kto mógłby zostać moim ostatecznym sponsorem.

— Tak – odpowiedziałam, wciąż przyjemnie dryfując w ukochanych ramionach, przytulona do białej koszuli i okryta jego rozpiętą marynarką.

— Dobrze. – Skinął głową Amado. – Kim byli Amerykanie, z którymi spędzałaś Sylwestra?

Na chwilę zamarłam w bezruchu, szeroko otworzyłam oczy, a zimny dreszcz błyskawicznie ruszył wzdłuż mojego kręgosłupa. Absolutnie nie tego się spodziewałam. Nie w takich okolicznościach. Kiedy ktoś pytał o Amerykanów, wiadomo, że miał na myśli funkcjonariuszy DEA. Nie miałam jednak wiele do ukrycia w kontekście tamtego spotkania.

— Z banku w Sacramento. Robiliście z nimi interesy – odpowiedziałam.

Nie skłamałam, więc miałam nadzieję, że Amado nie zamierzał wyciągnąć błędnych wniosków z mojej pierwszej reakcji, którą z pewnością poczuł, bo trzymał mnie blisko siebie. Tim tak wybrał bank, żeby nie wzbudzać podejrzeń kontaktami.

— Z jakiego kraju był ten czarnoskóry, który znał hiszpański? Kuba? Wenezuela? Portoryko? Dominikana?

Amado musiał dosłyszeć, że Ernesto zwracał się do mnie po hiszpańsku. Wymienił te wszystkie państwa, żeby nakierować mnie na trop, że DEA zawsze wysyłała na nasz teren hiszpańskojęzycznych agentów, którzy łatwiej nawiązywali kontakty i dobrze radzili sobie w naszej rzeczywistości. On naprawdę badał, czy spotkałam się z DEA. Od razu się rozluźniłam. Mogłam mówić prawdę. Amado bał się czegoś znacznie gorszego.

— Z Kuby.

— Przyszliście tutaj?

— Nie. Byliśmy w ich hotelu.

— Dlaczego nie tutaj? – dopytywał.

— Bo to Sylwester. Ktoś pijany mógłby się dobijać, na klatce byłyby inne dziewczyny, a ja bym się stresowała. – Zaczęłam się usztywniać. Amado pocałował mnie w skroń, a następnie ułożył dłonie na moich ramionach, żeby nacisnąć wszystkimi palcami i powoli je rozmasować. Cały czas zwracał się do mnie bardzo opiekuńczo. Postanowił przeprowadzić to przesłuchanie, kiedy byłam najbardziej bezbronna. A więc o to mu chodziło tak naprawdę. O cóż by innego. Na pewno nie o mnie.

— O czym rozmawialiście? – pytał dalej.

— O Sacramento, o NBA, o Lady Bird, o tapas... – Zgodnie z prawdą, wymieniałam same neutralne tematy.

— Co z tobą robili? Nie oceniam. Wiem, że pracujesz. – Pochylił się, żeby musnąć wargami moją szyję.

— Nic. Widziałeś, w jakim byliśmy stanie – wyjaśniałam najrozsądniej jak umiałam, dlaczego spotkanie z dziewczyną do towarzystwa skończyło się jedynie na towarzystwie. – Później byliśmy w jeszcze gorszym. Kiedy włączyliśmy Eurosport, pamiętam, że widziałam jak jacyś ludzie latają w powietrzu z przyczepionymi nartami, a potem strzelają się z karabinów. Złapaliśmy straszną fazę...

— Europejczycy mają takie dziwne sporty. – Amado uśmiechnął się i przytulił mnie mocno do siebie. – Wiem, że mówisz prawdę. Nigdy byś mnie nie okłamała, Truskaweczko. Mam rację? – Znów ułożył palce na mojej łechtaczce i zaczął ją masować. W jednej chwili zrobiło mi się gorąco. Potwierdziłam. – Dobrze. A teraz musimy porozmawiać o czymś bardzo delikatnym. Nie chcę, żebyś mnie zrozumiała źle. – Bawił się wargami mojej waginy, kiedy wypowiadał te słowa. – DEA może próbować kontaktować się z twoim bratem. Mogą go szantażować albo obiecywać mu nowe życie dla ciebie w Stanach. Oni mają swoje metody, a on stwierdzi, że nie ma wyjścia.

Amado niewątpliwie również miał swoje metody. Właśnie ich na mnie używał.

— Tylko ty możesz zapobiec katastrofie – mówił dalej, co chwilę nadstawiając sobie moje ucho do całowania. – Kiedy coś zauważysz, usłyszysz, dowiesz się, zgłaszasz to do mnie. Wiem, że Tim jest twoim bratem i to może być dla ciebie trudne, ale jedynie w ten sposób nikomu nie stanie się krzywda. On może myśleć, że będziesz bezpieczna w programie ochrony świadków, ale to nieprawda. Będziesz łatwa do znalezienia. Bezpieczna będziesz jedynie zachowując uczciwość ze mną.

Zamarłam. Gęsia skórka rozlała się po moim ciele. – Łatwa do znalezienia. – Pytałam sama siebie: – Przez kogo? Paradoksalnie, to, że Amado mnie trzymał i starał się mnie rozluźniać przez cały czas tej rozmowy, próbując udowodnić, że nie musiałam się go bać, ratowało mnie przed paniką i blokadą. Ciągle umiałam kombinować. Chwyciłam za swój naszyjnik, który otrzymałam podczas ceremonii.

— Nie jestem głupia. Wiem, kto mi to kupił. Jestem twoja. Oboje jesteśmy – zarzekałam się. – A ty nigdy, przenigdy nas nie skrzywdzisz.

— Skąd wiesz, kto ci to kupił? – Amado błysnął do mnie okiem w lustrze i się uśmiechnął.

— Mój brat wziąłby najdroższe – powiedziałam w przypływie geniuszu, który się we mnie uaktywnił, gdy starszy z Ibaigurenów trzymał nóż na moim gardle. – A ty kupiłeś cruelty free. On by na to nie wpadł.

— Toni... – Amado zamknął powieki, skrzyżował ramiona na mojej klatce piersiowej, odchylił swoją szyję daleko do tyłu. Poczułam jego głęboki oddech. A potem kolejny. I jeszcze jeden. Jego penis wykonał we mnie kilka szybkich ruchów. – Jesteś taką mądrą dziewczyną. Boję się, że któregoś dnia mogłabyś spróbować być zbyt mądra...

Ze strachu chwyciłam z całej siły za krawędzie biurka, zaciskając na nim palce, aż odpłynęła z nich krew tak, że nagle wszystkie zbielały.

— Grozisz mi – dałam mu do zrozumienia, że przyjęłam jego wiadomość.

— Ależ skąd, maleństwo. – Amado pogłaskał mnie czule po czubku głowy. – Dla ciebie to tylko kilka sekund. Nawet nic nie poczujesz. A ja będę później miał wyrzuty sumienia. To ja będę tęsknił. Twoja śmierć jest ostatnią rzeczą na świecie, której bym sobie życzył.

Boże, co za przerażający człowiek. 

Dlatego właśnie tak ważne było idealne przygotowanie ucieczki. Nie mieliśmy prawa do błędu. Czytałam o Cypryjczyku z adresem do korespondencji w Bułgarii i ze statkiem zarejestrowanym w Mołdawii za pośrednictwem panamskiej firmy, który to statek wynajął Rosjaninowi przez biuro z siedzibą na Wyspach Marshalla, żeby przerzucać saletrę amonową z Gruzji do Mozambiku. To my, za kilka lat. Obywatele Kolumbii z kostarykańskimi paszportami... Szukaj nas wtedy, Amado.

— Popatrz na nas, Toni. – Ibaiguren przyłożył policzek do mojej twarzy, spojrzał w odbicie i pogłaskał mnie po raz kolejny po głowie. – Tak ładnie ci z tymi kokardkami. – Przytulił mnie, a następnie trącił mnie nosem po policzku i uśmiechał się tak długo, aż mimowolnie odwzajemniłam uśmiech, choć w gruncie rzeczy z mojej strony to było puste, sarkastyczne podsumowanie wieczoru. I tego, jak moje ciało zareagowało na seks na adrenalinie, czując się bezpiecznie w ramionach mężczyzny, który zagroził wprost odebraniem mi życia. 

Zostałam rozmontowana psychicznie i złożona od nowa. Nie wiedziałam, przez kogo. Przez mojego brata? Przez Amado? Przez tę całą chorą sytuację, w której obrębie przyszło mi istnieć? Żadna rzecz nie funkcjonowała we mnie prawidłowo. Zupełnie, jakby przyciśnięcie mojego żółtego guzika i oczekiwanie na wywołaną nim żółtą reakcję pociągało tak naprawdę za niebieski kabel.

Miałam świadomość, że wszystko było ze mną w mniejszym lub większym stopniu nie tak, ale nie wiedziałam, co zrobić, żeby niewłaściwe rzeczy zamienić na prawidłowe.

Amado zobaczył w lustrze moją rozmarzoną twarz. Wyczuł niecierpliwość, gdy przestałam gładzić jego przedramię i zaczęłam je podszczypywać. Chwycił moje udo od spodu, podniósł je i oparł moje kolano na biurku, dzięki czemu mógł podejść o krok bliżej i pogłębić penetrację. Przesunął dłoń z uda i mocno zacisnął ją na mojej kostce. Drugim ramieniem objął mnie na wysokości obojczyków. Zarzuciłam ręce za siebie, wplatając palce w jego włosy. Kochaliśmy się namiętnie, obserwując nasze ciała w odbiciu. Nigdy nie czułam się tak podniecona i jego też jeszcze nie widziałam w takim wydaniu, gdzie nie do końca kontrolował swoje pożądanie. Prawdziwa pornografia. Brukająca nie ciało, lecz wszechświat. Poczułam niesamowitą przyjemność, gdy Amado przygryzł delikatnie moje ucho i w tym samym momencie jego penis zapulsował cztery razy i cztery kolejne fale spermy wypełniły nasz kondom.

***

Wróciłam z łazienki zawinięta w szlafrok. Miałam swój ulubiony, który chowałam w szufladzie w pomieszczeniu gospodarczym, żeby go nikt mi nie zabierał pod moją nieobecność. Sama go również w domu prałam. Usłyszałam, że muzyka się skończyła i zauważyłam, że Amado grzebał przy laptopie.

— To już prawie dziesięć lat ona nie żyje, kto by pomyślał – odezwał się. W pierwszej chwili nie skojarzyłam, kogo miał na myśli, bo w przypadku organizacji to wcale nie było takie oczywiste. Dopiero potem zorientowałam się, że mówił o Amy Winehouse. – Wywalałem te wszystkie pliki z dysku. Dlaczego one znowu tu są? Zgrywałaś coś tutaj? – zapytał.

— Nie. Po prostu były – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie lubisz Amy Winehouse?

Podeszłam do niego i z czułością potarłam go po plecach, zaglądając przez jego ramię w ekran srebrnego laptopa. Podobało mi się, że już od dłuższego czasu pozwalał mi się dotykać i nawet nie protestował, kiedy to robiłam.

Amado zaczął sprawnie klikać lewą dłonią po touchpadzie, wyrzucając ponownie całą dyskografię brytyjskiej wokalistki do śmietnika.

— Moja była żona strzeliła do mnie właśnie przy tej piosence – powiedział w zamyśleniu. – I właśnie w tym miejscu.

Natychmiast cofnęłam swoją dłoń.

— Nie miałam pojęcia... – wyjąkałam. Poczułam się głupio, że wybrałam dla niego ten sam utwór. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie i znalazłam się w samym środku sceny pełnej krwi i krzyku. Łez. Błota wzajemnych wyrzutów. Znalazłam się wewnątrz historii, która należała do innych ludzi. Chociaż, po części, przeszłość Amado należała teraz i do mnie. Tak samo mogłam zaśpiewać fragment:

I cried for you on the kitchen floor.

— Wiem o tym, Truskaweczko – odpowiedział mi z przesadną słodyczą, przez co jego głos zabrzmiał bardzo protekcjonalnie. – Zapewniam cię, że gdybyś miała pojęcie, nie byłbym teraz dla ciebie taki miły.

— Jesteś miły, bo chcesz, żebym donosiła ci na swojego brata – skontrowałam, zaplatając ramiona na klatce piersiowej, udowadniając mu, że potrafiłam odczytać jego prawdziwe intencje.

Nie chciałam, żeby uważał mnie za naiwną i zależało mi na tym, żeby wiedział, co sądziłam o tym jego nagłym, niespodziewanym przypływie miłości. Prysznic zmył ze mnie najpierw orgazmy, a następnie otrzeźwił mi umysł.

— Cóż za wielkie kwantyfikatory! Miss Strawberry! – Amado ściągnął brwi nieznacznie. – Prosiłem tylko, żebyś się rozglądała i sprawdzała, czy widzisz coś podejrzanego.

Przewróciłam oczami, dając do zrozumienia, że to jedno i to samo. W odpowiedzi trzepnął mnie lekko palcem po nosie. Był w niezłym humorze. Seks z emocjami i z dobrym zakończeniem musiał go jednak nieco wyluzować.

— Pamiętam, że zdemolowałem wtedy cały pokój – pochwalił się, zamykając laptopa. – Przy rozwodzie dostałem w sądzie skierowanie na leczenie zachowań agresywnych. To była jedna rzecz, której nigdy nie zrealizowałem.

— No i dlaczego nie poszedłeś na terapię? – Nie wiedziałam, czy chciałam tak naprawdę znać odpowiedź. Z każdym ujawnianym faktem na swój temat Amado dorzucał do trzymanego na moich barkach ciężaru sto kilo dodatkowych wątpliwości.

— A wyobrażasz sobie, jak siedzę z innymi ludźmi w kółeczku i przedstawiam się: Dzień dobry, nazywam się Amado Ibaiguren Betancur, zajmuję się...

Prychnęłam śmiechem nad absurdem tej scenki, ale to nie byłby wcale głupi pomysł. Amado byłby cudownym, wartościowym człowiekiem gdyby się pozbył swoich problemów. A zwłaszcza swojej organizacji.

Poczęstował mnie papierosem i przeszliśmy na kanapę, która jeszcze jakoś się trzymała. Ale jeden rzut oka na stolik wystarczył, że byłam jedyną osobą strzepującą tej nocy popiół do popielniczki. Amado jakimś cudem tego w ogóle nie komentował. Gdyby nie te groźby, które skierował pod moim adresem, pomyślałabym, że ktoś go podmienił.

Sięgnął do marynarki zawieszonej na oparciu, wyjął stamtąd portfel, a z niego plik wszystkich banknotów, dolarów i peso, i podał go mi. Zawahałam się przy przyjęciu.

— Mogę podejść do bankomatu po więcej – zgadywał przyczynę. – Jeśli czegoś potrzebujesz...

— Nie, nie o to chodzi – gwałtownie zaprotestowałam. Odebrałam plik i schowałam do kieszeni szlafroka. – Pomyślałam, że gdyby to wszystko się nie wydarzyło, dalej mieszkałabym w rezydencji. Przychodziłbyś czasem do nas na obiad. Któregoś dnia, może przestałabym się chować w swoim pokoju. Może byśmy się poznali w innych okolicznościach...

— Nie mam żadnych dziewczyn w twoim wieku, Truskaweczko – przerwał mi. – Wątpię, że w normalnych okolicznościach zrobiłbym dla ciebie wyjątek.

— Moglibyśmy się lubić i traktować jak normalni ludzie, którzy się znają – zawiesiłam się.

Nie chciałam tak po prostu chlapnąć, że ceniłam sobie jego towarzystwo i zafascynowała mnie jego osobowość. Że zależało mi na jego przyjaźni. Że chciałabym, żeby podchodził do mnie jak do zwykłej osoby ze swoich kręgów. Bez relacji obarczonej piętnem podporządkowania i spełniania seksualnych zachcianek w zamian na finansowe korzyści. Nie potrzebowałam już wcale jego pieniędzy. Pragnęłam wyłącznie jego uwagi.

— Toni. Posłuchaj. – Amado pochylił się w moją stronę i powiedział konspiracyjnie: – Nasz układ nigdy nie przestał obowiązywać. On był zawsze pomiędzy tobą a mną. Nie pomiędzy mną a twoim bratem. – Przejechał palcem po całej długości grzbietu mojej dłoni. – Pamiętałem o swojej obietnicy. Mam kogoś dla ciebie. Niedługo go poznasz. To będzie bardzo przyjemna niespodzianka.

A jednak – ucieszyłam się w duchu. – Przez cały czas chciał dla mnie dobrze. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam. Miałam rację, że naprawdę mogłam mu zaufać.

— Dziękuję! – Posłałam mu promienny uśmiech, rozświetlający twarz.

Chwyciłam go odruchowo za dłoń, po czym bardzo mocno ją uścisnęłam. Amado skinął uprzejmie głową, przeganiając mój entuzjazm nieco dłuższym niż zazwyczaj przymknięciem powiek.

— To oznacza, że ty również mogłabyś coś dla mnie zrobić – zasugerował.

— Co tylko chcesz – zgodziłam się, niesiona falą zbyt wczesnego optymizmu.

Nie używaj wielkich kwantyfikatorów, idiotko.

— Mam urodziny siódmego stycznia – oznajmił. – Pierdolony Koziorożec, pomyślałam. – W środę zabieramy nasze najlepsze dziewczyny i lecimy do rezydencji na Martynice. W sobotę rano wracamy i wieczorem są uroczystości u nas w domu. Jesteś zaproszona.

— Na uroczystości?

Wiedziałam, że musieli się tam pojawić znani ludzie z całego świata. Politycy, biznesmeni, dyplomaci, wysoko postawieni funkcjonariusze policji kolumbijskiej, jak również mój brat ze swoją ukochaną małżonką, której powinnam unikać za wszelką cenę. Mimo wszystko, to był zaszczyt i przyjemność. Dostałabym możliwości do nawiązywania kontaktów z zupełnie czystymi osobami. Pewnie nawet spotkałabym Hernana i Dorę. Ich kalendarz oficjalnych imprez różnił się od tego, z którego korzystała większość z uczniów z Santa Marii, z pozaznaczanymi osiemnastkami, Sylwestrami, domówkami czy wydarzeniami w Clubie 27.

— Również na Martynikę i na after party w Red Roomie – uzupełnił Amado.

Trochę zrzedła mi mina.

— Jako dziewczyna do towarzystwa? – musiałam się upewnić. Z wytwornego przyjęcia dla wyższych sfer nagle trafiłam myślą do samolotu pełnego panienek, do wyboru, do koloru. Wszystkich zwartych i gotowych, żeby spełnić każde polecenie zapraszającego je mężczyzny.

— Tak. Chciałbym spędzić urodziny w twoim towarzystwie.

— I przy okazji w towarzystwie wszystkich innych? – parsknęłam, nieco zbyt nieprzyjemnie. Momentalnie odsunęłam się na drugi koniec kanapy. Poczułam, jakby plunął mi w twarz.

— Sugerujesz, że mnie nie stać? – Amado w odpowiedzi błysnął okiem i uśmiechnął się złośliwie. Doskonale wiedział, o co mi chodziło, ale udawał głupiego. Bolało. Do tego bardzo dokładnie pokazał różnicę pozycji między sobą, a swoimi kochankami. Mógł sobie nas kupować na tony i nie robiło mu to żadnej różnicy. Pewnie nawet nie rozpoznawał wszystkich dziewczyn, skoro Mika co chwilę przyprowadzał mu jakieś nowe.

— To chyba ogólnie nienajlepszy pomysł – próbowałam się wykręcić bokiem, starając się nie mówić wprost o uczuciach, które byłyby okrutnie zranione, gdybym musiała patrzeć z bliska na to, jak by przytulał i całował inne kobiety, jak by z nimi żartował, czy szeptał im na ucho różne rzeczy, tak jak robił to ze mną.

— Dlaczego? – drążył. – Podreperujesz budżet. Kupisz sobie pół antykwariatu. – Oczy wyszły mi na wierzch, kiedy powiedział o antykwariacie. – Widzisz? Wiem, co lubisz – kontynuował zadowolony. – A jak wykonasz dla mnie jeszcze kilka dodatkowych zleceń, to kupisz sobie cały.

Odetchnęłam ciężko. Naprawdę nie chciałam tam lecieć. Musiałam mu to jakoś wytłumaczyć.

— Pracuje dla was była żona mojego wychowawcy – zaczęłam błagalnie. – Jest wredna. Twoją Aurélie widziałam na żywo i patrzyła na mnie jak na mebel, który stał pod śmietnikiem. Byłabym popychadłem. Proszę, nie każ mi tego robić.

— Co to za dąsy? – Amado zaczął się irytować. – Na tym poziomie, na jakim chcesz pracować, dziewczyny muszą przynajmniej udawać, że się lubią – warknął głosem, który natychmiast usadził mnie prosto na kanapie. – Tyle szans i pieniędzy, o które Miss Strawberry prosiła, a jej się teraz nie podoba. Będziecie się widywać. Będziecie na tych samych imprezach. Z tymi samymi klientami. Po kilka z was. Mężczyźni mają fantazje, a na rynku zostają te, które je potrafią spełniać.

— Pewnie masz rację – przyznałam niechętnie, układając dłonie na złączonych kolanach i uciekając wzrokiem w róg pokoju. Naprawdę, nie miałabym nic przeciwko oferowanym mi możliwościom, gdybym nie była zakochana w tym popaprańcu po same uszy.

— Posłuchaj – zwrócił się do mnie przymilnie, nachylając się lekko w moim kierunku. – Wiem, że nasze dziewczyny są starsze i – z twojej perspektywy – pewnie trochę zmanierowane.

Nieśmiało skierowałam głowę w jego stronę. Reagowałam na ten rodzaj głosu. Podniosłam oczy, odnajdując jego spojrzenie, i zamrugałam rzęsami w kierunku jego zmęczonej twarzy. Czułam się, jakby Amado opracował sobie częstotliwość do wysyłania do mnie komunikatów, kiedy tylko chciał, żebym poszła za nim na koniec świata, kalecząc swoje stopy na ścieżce złożonej z dużych, okrągłych kłamstw oraz kanciastych, potłuczonych obietnic.

— Dlatego zapraszamy też Carmen, żebyś miała towarzystwo – dokończył.

Czułam się, jakby uderzył mnie biczem po policzku. Próbowałam zaczerpnąć tchu, żeby natychmiast krzyknąć mu w twarz o tym, co sobie pomyślałam, ale byłam w stanie jedynie poruszać otwartymi ustami, dławiąc się wpadającymi do nich cząsteczkami powietrza.

Przysięgam, że to była kolejna ustawka. – Co ja ci zrobiłam? – przelatywało mi przez głowę. – Dlaczego traktujesz mnie jak kogoś, kto podłożył bombę pod samochód twoich rodziców?

Kiedy udało mi się odetkać przytłumione gardło, w ostatniej chwili uspokoiłam się na tyle, żeby nie podążyć tą ścieżką, którą Amado najprawdopodobniej dla mnie zaplanował. Nie zamierzałam dawać mu satysfakcji oglądania tego, do jakiej desperacji mnie doprowadził.

— Zerwałyśmy kontakty. Mika był świadkiem – powiedziałam, wyniośle unosząc szyję i zmuszając się do opanowania.

— Znasz coś lepszego niż seks na zgodę? – Nie ustępował, będąc przygotowanym na moje argumenty. – Nigdy nie robiłaś tego ze swoim byłym chłopakiem?

Walnął mnie tą bezczelnością jak z liścia. Znowu ścisnęło mi struny głosowe. Znów przed oczami stanęła mi scena z toalety dla matek z dziećmi, kiedy mój wspomniany były chłopak zapinał rozporek w czarnych jeansach, a na jego brzuchu zaciskała się gumka od majtek z logiem Armaniego. Potem cofnęłam się jak w wehikule czasu. Do chwil, w których potrzebowałam Briana przy sobie, a jedynym, co mogłam mu dać w zamian, było moje ciało. Do wykorzystania, w jakikolwiek sposób by sobie nie życzył.

Wydawało mi się że naprawiałam w ten sposób naszą relację. Że wrzucałam kolejną monetę do automatu z napisem: Proszę, nie zostawiaj mnie samej i otrzymywałam paragon opłacony na trzydzieści minut przyjaźni.

— Chciałbym zobaczyć ciebie i Carmen razem – przerwał moje rozmyślania Amado. – Obie w ślicznej bieliźnie. Miałabyś na sobie te czerwone kokardki...

Czułam jak moje łzy zaczęły walczyć ze sobą o to, która jako pierwsza potoczy się po spojówce i spłynie strumykiem na mój rozgorączkowany policzek. Absolutnie nie byłam w stanie zrobić tego, o co mnie prosił. Nie i już.

— To jest akurat dość popularna fantazja, żeby podglądać przyjaciółki. Zdawało mi się, że mam gorsze. – Amado gadał sobie dalej, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości. O ile rozumiałam jego obawy o nasze kontakty z DEA, tak to, co teraz odstawił, było wyłącznie jego indywidualnym skurwysyństwem.

— Dobrze. Polecę – przerwałam mu, żeby się zatkał.

— Obiecujesz? Z kokardkami?

— Tak.

Oczywiście, nigdzie się nie wybierałam. Nie przypuszczałam, że nawet zwróciłby uwagę na moją nieobecność. Miał kim się zajmować. Jedna w tą czy w tamtą, nie sądziłam, że stanowiłoby to dla niego jakąkolwiek różnicę.

Skuliłam się na kanapie. Podciągnęłam kolana pod brodę. Powoli łapałam ciężkość poimprezową. Nie miałam ochoty już palić. Najchętniej zostawiłabym cały ten syf za sobą i poszłabym spać do drugiego pokoju, ale wiedziałam, że nie zasnę tak łatwo, bo gdy tylko pozwalałam myślom dryfować, one odbijały się od raniących wspomnień i wyobrażeń, jakby moja głowa była wysłana od wewnątrz odłamkami szkła.

— Nie wiem, co oni ci tam dzisiaj dali. – Amado przerwał ciszę. – Lepiej będzie, jak zostanę z tobą na noc.

— Koks i alko. – Wzruszyłam ramionami. – Raczej w normie. Nie musisz zostawać.

— A chciałabyś, żebym został?

Przełknęłam ślinę. Nie mogłam tego z siebie wydusić. Byłam jak katowane zwierzę, które nie wiedziało, za co obrywa, i ciągle kochało swojego właściciela, bo inaczej nie potrafiło. Bardzo chciałam, żeby ze mną został i żebyśmy spędzili resztę tej nocy tylko we dwójkę.

— Chodź, przytul się. – Wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciłam za nią i Amado przeciągnął mnie na swoją część kanapy. Wylądowałam w jego objęciach. Chciałabym przede wszystkim, żeby powiedział, co do mnie tak naprawdę czuł. Może trochę sympatii. Może trochę go podniecałam. Ale przede wszystkim, z jakiegoś nieodgadnionego powodu, lubił się mną bawić.

— Co sądzisz o... – Zamierzałam przebić ten gruby worek niedopowiedzeń i zapytać go wprost o to, co myślał na mój temat.

W ostatniej chwili stchórzyłam i zmieniłam temat pytania na drugą rzecz, którą miałam wrytą gdzieś głęboko w głowę:

— O... moich piersiach?

— Podobają mi się – odpowiedział od razu. – Podobnie jak cała reszta mojej Truskaweczki.

Pogłaskał mnie po głowie, a następnie po plecach, co miało na mnie niesamowicie uspokajający wpływ. Najwyraźniej musiałam się leczyć tym, czym się strułam.

— Ktoś nagadał ci jakichś przykrości? – zapytał, trafnie podejrzewając, że ten temat nie urodził się znikąd. – Nazwiska. Będziemy kastrować. – Pocałował mnie w skroń. Po namyśle dodał: – To miał być żarcik. Ale jak chcesz, możemy to zrobić. Dla mnie bez różnicy.

Uśmiechnęłam się.

— Mój były chłopak. Ten od seksu na zgodę.

— To czysta złośliwość. – Amado zaśmiał się pod nosem. – Moja była żona publicznie nazwała mnie impotentem. Jej zdaniem nie potrafię tego robić w normalny sposób i w normalnych warunkach.

Nabrałam pewności, że ktoś już przerobił przede mną całą instrukcję obsługi Amado Ibaigurena.

— I jak zareagowałeś? – zapytałam.

— Nie zareagowałem. Nawet, jeśli ktoś z tobą wygra, nie możesz dać im satysfakcji ze zwycięstwa. Po co komuś taka wygrana, z której nawet nie może się cieszyć? – Przytulił mnie z całych sił, aż wstrzymałam oddech w płucach, po czym wyszeptał wprost do mojego ucha: – Naucz się tego, Toni. Bardzo ci się przyda w życiu.

Pogrążyliśmy się w kolejnych stopniach ciszy, podczas których zastanawiałam się nad tym, co powiedział. Przypominałam sobie kolejno wszystkie nasze spotkania.

— Wtedy, kiedy słuchaliśmy Velvet Underground, zrobiliśmy to mniej więcej normalnie. Pomijając fakt, że przypiąłeś mnie do tych łańcuchów, dałeś mi pieniądze, kazałeś mi robić ze sobą wszystko, na co mam ochotę przez dziesięć minut, i że zrobiłam ci ten specjalny masaż. Poza tym wszystko było normalne.

Potwierdził, bawiąc się moimi włosami, uderzając mnie lekko dredem po nosie. Zbierałam się w sobie przez chwileczkę, pamiętając jak dobrze było mi tamtego wieczoru, w końcu zapytałam:

— Chciałbyś to kiedyś powtórzyć?

Unosiłam się na jego klatce piersiowej i opadałam wraz z jego oddechem. Leniwa nostalgia unosiła się w powietrzu i wypełniała nasz pokój. Moja dłoń jakimś cudem wylądowała w jego dłoni. Z jednej strony, Amado nie udzielał mi odpowiedzi, ale z drugiej, ta bliskość też była w jakimś stopniu odpowiedzią, mimo że nie wiedziałam jaką. W końcu westchnął i powiedział cicho:

— Zobaczymy.

Nad ranem poczułam bardzo delikatne poprawianie mi kołdry i muśnięcie jego warg na moim policzku. Dopiero się przebudziłam. Nawet nie otworzyłam jeszcze oczu. Amado nie wiedział, że już nie spałam. Po prostu miał potrzebę pożegnania się ze mną w taki sposób.

Przysnęłam jeszcze na jakieś trzy godziny. Gdy zwlokłam się wreszcie z łóżka i postanowiłam zabrać się za zmierzenie się z syfem pozostawionym w salonie, odkryłam, że całość była posprzątana, wywietrzona, pościel z podłogi powędrowała do pralni na strychu, a czysty komplet na łóżku był przykryty kremowym kocykiem. Wszystko tkwiło na swoim miejscu w idealnym porządku.

Oprócz mojego mózgu.

On spoczywał na ścianie w charakterze galarety.

A teraz należy już mocno zapiąć pasy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro