3.5. "Common People"
Ilość wyrazów: 6456
⛔: drobna scena erotyczna, wulgaryzmy
Jeśli nie znacie tej piosenki, warto jej sobie posłuchać xd
Akt XV: Hernan
Na lekcje przyszłam spóźniona o pięć minut. Postanowiłam uniknąć wysłuchiwania na korytarzu komentarzy na swój temat. Ta czynność zajmowała pierwsze miejsce na długiej liście znienawidzonych przeze mnie rzeczy. Szarpnęłam za klamkę, przeklinając siarczyście, bo usłyszałam, że nauczyciel zaczął już sprawdzać obecność. Drzwi się otworzyły, a widok, który stanął mi przed oczami, sprawił, że aż opuściłam szczękę ze zdumienia.
Teresa siedziała w środku, wyglądała na trzeźwą i nawet zdążyła się już rozłożyć z naszym bristolem. Tego dnia powinnyśmy spisywać na plakacie cytaty wykorzystujące środki stylistyczne, a potem wyjaśniać reszcie grupy, co poeta miał na myśli.
— Zaczęłam to robić sama w domu, bo myślałam, że ty będziesz zdychać gdzieś napruta w jakimś rowie – przywitała mnie, wyjmując z torebki małego różowego laptopa z notatkami.
Odważyłam się spojrzeć w jej kierunku, żeby się upewnić, czy nie podmieniono mi koleżanki na androida z uruchomionym zapalnikiem ładunku wybuchowego. Model T-20 posiadał wbudowaną opcję przygotowywania się do lekcji i na pewno nie był tą Teresą Pereirą, którą znałam lepiej, niż bym sobie tego życzyła.
To prawda, że przez całą niedzielę nie zajrzałam do żadnej książki ani zeszytu. Kiedy wreszcie zdołałam zasnąć, to najpierw wybudzałam się koszmarami, a potem spałam aż do późnego popołudnia z napiętymi mięśniami szyi, co po obudzeniu wywołało ból głowy. Półprzytomna, zrobiłam sobie coś do jedzenia, wzięłam tabletkę i wróciłam spać. Mój organizm musiał ciężko odreagować sytuację stresową.
— Wyświetlę najpierw na slajdzie kilka cytatów, które doskonale powinniście samodzielnie dopasować do dzieł i autorów... – Profesor Sastre, jak co rano, toczył nierówny bój z rzutnikiem.
Patrzyłam przez chwilkę, jak się szarpał, zanim wreszcie nieuchronnie miał uznać swoją porażkę i poprosić o pomoc kogoś z pierwszej ławki.
Siedzący tuż przed rzutnikiem Hernan Jimenez Moncada obrócił się do tyłu i uśmiechnął się do mnie, antycypując przebieg wypadków.
Do mnie.
Nie do kogoś innego.
Porozumiewawczo odwzajemniłam uśmiech.
Od chwili, którą spędziliśmy wspólnie w toalecie przed rozpoczęciem roku, zawsze mówił mi cześć, a gdy jego arystokratyczni znajomi nie patrzyli, wymienialiśmy nawet parę zdań na neutralne tematy. Na przykład mówiliśmy sobie, że na pewno nie zdamy matury. Obiektywnie rzecz biorąc, nasza dwójka akurat należała do mocnych kandydatów do zaliczenia wszystkich sześciu przedmiotów, ale nigdy nie wiadomo, czy nagle strach nad kartką by nas nie sparaliżował, czy byśmy źle nie zinterpretowali polecenia, albo czy zestaw zadań nie okazałby się wyjątkowo trudny.
Widziałam, że Hernan zaczął coś pisać w telefonie i pokazał mi gestem, żebym zajrzała do swoich wiadomości. Na Messengerze dostałam od niego trzy emoji: serce przewiązane żółtą wstążką, sakiewkę ze znaczkiem dolara, oraz znak zapytania.
Sytuacja zrobiła się wielowątkowa. Nie opłacało mi się już zdejmować spodni za parę peso. Stałam się wybredna. Z Hernanem mogłabym uprawiać seks za darmo, ale nie mogłam mu tego zaoferować, żeby nie pomyślał, że mi na nim zależało.
Sama nie wiedziałam, co o nim myślę. Owszem, lubiłam go. Podobał mi się. Ale ciągle należał do grona prestiżowców, więc nie chciałam dopuścić do tego, żeby mnie wykorzystał, a następnie przestał się do mnie odzywać, traktując moje ciało i psychikę jak nieodłączny element zużytej prezerwatywy, której miejsce znajdowało się w koszu na śmieci.
— Panie Jimenez, odpowiedzi nie szukamy w Google, tylko we własnej głowie. – Profesor Sastre samodzielnie ujarzmił dziki rzutnik i nieoczekiwanie, bez niczyjej pomocy, wyświetlił na ekranie slajd.
Zdecydowałam się podać Hernanowi stawkę, którą brałam kiedyś za czynności ponad standardem. – 100$ – odpisałam. Już wiedziałam, że Jimenez nie dostawał kieszonkowego adekwatnego do statusu, a to, którym dysponował, przetracał na towar na imprezach, półlegalne suplementy do nauki oraz na kolejne edycje Fify na Playstation. Jeżeli potrafił przeznaczyć znaczną część swojego budżetu na mnie, to znaczyło, że był godzien mojego towarzystwa w ustronnym miejscu.
Po odczytaniu wiadomości obrócił się i zasugerował spojrzeniem, że najwyraźniej postradałam zmysły. Zrobiłam niewinną minkę, wzruszając ramionami. Prawo rynku. Nie stać cię, to nie poruchasz.
— Pochowajcie wreszcie te telefony, bo pozabieram! – zirytował się nauczyciel. – Pani Williams, co mu tam pani sprzedaje w czasie lekcji? Kokainę czy swoje używane majtki?
— Majtki, panie profesorze! – krzyknęła Teresa. Miałam ochotę ją udusić.
— Ach, zapomniałem, że po kokainę to raczej do pani Pereiry – skomentował profesor, ale wśród ogólnego wybuchu wesołości też się uśmiechnął pod nosem i mrugnął do nas spod swoich wielkich okularów.
Miałam wrażenie, że pomimo tych codziennych złośliwości to właśnie mnie i Teresę lubił najbardziej. Interesował się, jak nam szło na innych przedmiotach, czy nadążałyśmy z materiałem, zapraszał nas na osobne konsultacje projektowe, chociaż żadnej z nas nie groziło zdawanie na Oxford. Dzięki temu, nie znienawidziłam szkoły i ciągle znajdowałam w sobie radość i ciekawość świata podczas nauki.
Dopiero w grudniu profesor wyznał, że założył się ze wszystkimi w pokoju nauczycielskim o pięćset dolarów, że Teresa Pereira zda w tym roku maturę. Od tego momentu Teresita trollowała go bez litości.
Rzuciłam okiem na telefon, zanim groźne spojrzenie profesora Sastre dobitnie przypomniało mi o tym, że musiałam schować go do torebki. Odpowiedź brzmiała: OK. Po lekcjach. Ale majtki gratis.
***
Przez następnych sześć godzin lekcyjnych zagryzałam nerwowo zęby na czubku niebieskiego długopisu, spoglądając dyskretnie na zegarek i odmierzając czas przybliżający mnie do dźwięku ostatniego dzwonka, który zwiastował koniec zajęć na dziś. Wreszcie zabrzmiał. Zgarnęłam swoje rzeczy i poszłam do ubikacji, żeby poprawić ułożenie włosów oraz odświeżyć makijaż.
Spotkaliśmy się pod szatnią damską. Tego popołudnia miałam jeszcze indywidualny trening na sali gimnastycznej. Odkąd nie było mnie już stać na szkołę artystyczną, zdecydowałam się docisnąć dyrekcję Santa Marii o wywiązanie się z realizacji oferty sportowych zajęć dodatkowych, i tak oto dwa razy w tygodniu zbierałam solidny wycisk na przyrządach od byłej olimpijki, która pracowała tu jako wuefistka.
Weszliśmy do czystej, nowoczesnej, klimatyzowanej szatni urządzonej w jasnym drewnie oraz białym kamieniu. Prysznice na fotokomórkę i z opcją masażu wodnego nie różniły się niczym od tych, które montowano w luksusowych hotelach. O tej porze dnia przychodziłam tu jak do siebie do domu. Walnęłam szerokim gestem torbę na ławkę, aż prześlizgnęła się niemal na jej koniec.
— Mamy to wszystko do naszej dyspozycji – powitałam Hernana na swoim terytorium. – Mogę się nawet przebrać w stanik sportowy i białe legginsy, ale zapomnij o tym, że dostaniesz ode mnie jakiekolwiek gacie. Potrzebuję ich.
Hernan uśmiechnął się do mnie. Nie powiedział nic, bo wyraźnie nic mu nie mogło przejść przez ściśnięte gardło. Jego oczy błyszczały, a ciemna blond grzywka sterczała zabawnie. Gdy przyjrzałam mu się z bliska na trzeźwo, zauważyłam, że naprawdę miał kilka piegów na zarumienionych w tej chwili policzkach. Pomyślałam, że wyglądały słodko.
Czułam się dziwnie. Wszystko wskazywało na to, że moja sympatia do niego mogła być odwzajemniona. Hernan nigdy nie zrobił mi żadnego świństwa. A jednak bałam się, że to jakaś kolejna pułapka albo durny żart i za chwilę z korytarza wyjdzie reszta naszej klasy, żeby się pośmiać. Uśmiech zszedł mi z twarzy. Spuściłam wzrok.
— Mogę cię pocałować? – zapytał.
Skinęłam głową, nie patrząc mu w oczy, wciąż pogrążona w introspekcji. Zastanawiałam się, czy powinnam rozpiąć bluzkę, czy mógłby uznać, że moje piersi były jednak zbyt płaskie jak na jego standardy.
— A mogę ci coś powiedzieć? – pytał dalej. – Tylko, że to pewnie będzie strasznie głupie.
Wydałam z siebie nerwowe parsknięcie, uciekłam wzrokiem daleko i zaczęłam sobie wykręcać palec z nadzieją, że udałoby mi się go jakoś urwać.
— W zeszłą sobotę usłyszałam tyle głupich rzeczy, że pewnie ich nie przebijesz – wymruczałam.
— Okej. – Hernan udał, że kaszle przed przemową. – Jesteś najfajniejszą dziewczyną, jaką znam. Nigdy nie oceniasz ludzi. Zawsze wszystkim pomagasz.
Podniosłam oczy z nieśmiałością. Objęłam sama siebie ramionami, jakbym chciała się ochronić tą najpodlejszą tarczą przed wypowiedzianymi zdaniami, które pragnęłam usłyszeć, ale za żadne skarby nie potrafiłam ich przyjąć. Poczułam suchość w gardle, a moja skóra pokryła się gęsią skórką. Na moich rzęsach nieoczekiwanie pojawiła się mgła z nieplanowanych i psujących efekt srebrnych łez wzruszenia. Musiałam odrzucić ten komplement, bo mój umysł zachowywał się jak pies katowany przez poprzedniego właściciela. W wyciągniętej dłoni zawsze doszukiwał się następnego mocnego ciosu.
— Czasem oceniam. Nie zawsze pomagam, ale staram się – mamrotałam bezsensownie.
Hernanowi również nie było łatwo mówić. Przestępował z nogi na nogę. Z trudnością dobierał wyrazy. Z każdym słowem przełamywał wstyd, niczym zarośnięte chaszcze, i ukrywał go pod nerwowym uśmiechem, który unosił się i opadał, jakby był podłączony do prądu naderwanym kablem.
— Tylko mam wrażenie, że jesteś o wiele dojrzalsza ode mnie – westchnął. – Lubię cię, i to bardzo, ale nie czuję się przy tobie zbyt pewnie.
Zamyśliłam się. Jego szczerość sprawiła, że w głębi duszy właśnie zaczęłam się rozklejać. Przeżywałam to w samotności. Czerpałam poszczególne litery z jego słów i odtwarzałam je w pamięci na raty. To była najbardziej autentyczna i – w gruncie rzeczy – miła rzecz, którą usłyszałam od niepamiętnych czasów. Wiedziona impulsem, zdecydowałam się wyciągnąć rękę do Hernana i chwycić jego ciepłą, arystokratyczną dłoń, złączając nasze palce w na wpół przyjacielskim, a na wpół romantycznym uścisku. Moje serce waliło w piersi z całych sił. Chciałabym zapisać tę chwilę na pocztówce, żeby móc ją do siebie zaadresować i wysłać, a następnie odczytywać ją w chwilach smutku i niepewności. Uśmiechnęłam się do niego.
— Myślę, że to właśnie wymaga bardzo dużej odwagi, żeby być facetem i powiedzieć coś takiego dziewczynie – wyszeptałam z pewną dozą nieśmiałości.
Czułam, że ja również powinnam opuścić swoją tarczę i powiedzieć szczerze o swoich uczuciach. Jednak to nie było proste. Powędrowałam wzrokiem na posadzkę. Mój oddech przyspieszał, a policzki się zaróżowiły. Łatwiej mi szło wchodzenie w określoną rolę przy starszych mężczyznach, gdzie znałam schemat, którego oczekiwały obie strony. Tutaj nagle spojrzałam na siebie taką, jaką byłam naprawdę: nastolatką wstydliwie odsłaniającą swoją intymność, obawiającą się zranienia i odrzucenia po tym, jak już została zdeptana przez ludzi, którym zdecydowała się zaufać.
— Ja też cię bardzo lubię – odważyłam się wreszcie. – Wiem, że nie jesteś taki, jak inni. Nawet, kiedy próbujesz się przed nimi popisywać.
— Nie będę już się popisywać. Mam już dość fałszywych ludzi w moim otoczeniu. – Przewrócił oczami. W moim odczuciu wyglądał w miarę wiarygodnie. – Zostaniemy przyjaciółmi? – zaproponował nieoczekiwanie.
– Nie wierzę – mamrotałam w myśli sama do siebie. – Nie wierzę, kurwa. Gdzie tu jest jakiś haczyk?
Skinęłam ochoczo głową, a potem nasze usta złączyły się w głębokim, namiętnym pocałunku. Pieściliśmy się językami, jakbyśmy wylizywali pudełka po ulubionych deserach. Przytuleni, całując się do szaleństwa, wylądowaliśmy na szafkach. Moje plecy trzasnęły głośno o metal. Krzyknęłam i przygryzłam Hernana w wargę, ale on tylko zajęczał z podniecenia. Przycisnął mnie mocno do szafki, moje majtki poszły w dół a spódniczka do góry. Oparł moją nogę na swoim biodrze, i już po chwili zatraciliśmy się w niesamowitej miłości, robiąc rzeczy, o których oboje musieliśmy po cichu marzyć od bardzo dawna.
Było mi dobrze. Właśnie tak sobie wyobrażałam ten seks. Wtuliłam się z całych sił w jego szyję, wzdychając coraz szybciej, czując jak wypełnia mnie mocnymi pchnięciami aż do końca. Moje uda zacisnęły się, odrzuciłam głowę do tyłu, metal znów zadźwięczał, przygłuszając mój ostatni krzyk, którego nie umiałam powstrzymać. Skończyliśmy w tym samym momencie. Całowaliśmy się jeszcze powoli, bez słowa, regulując oddech. Oboje lekko się zgrzaliśmy. Miałam zaliczoną rozgrzewkę i rozciąganie przed treningiem.
Hernan był jedynym w miarę normalnym chłopakiem, który mnie lubił, albo wręcz uważał za atrakcyjną. Nie wierzyłam w to. Gdzieś musiał tkwić ten ukryty podpunkt. Byłam zdeterminowana, żeby go odkryć. A właściwie, odkrył się sam, kiedy usiedliśmy koło siebie na ławeczce i zapaliliśmy po papierosie, chociaż w szatni był zainstalowany czujnik dymu i teoretycznie mógł zacząć piszczeć w każdej chwili, mimo że w praktyce nigdy na nic nie reagował.
Jimenez wyrzucił z siebie to jedno zdanie, które zaczęło wić się po podłodze w coraz słabszych odruchach gasnącego życia:
— Zaręczyłem się z Isadorą Neville Martinez.
— Co zrobiłeś? – Zerwałam się na równe nogi. Poczułam, że właśnie wylał na mnie wiadro zimnej wody. – I, kurwa, z kim? Z Elsą? Jak? Dlaczego?
I dlaczego chcesz się ze mną pieprzyć? Idź do swojej narzeczonej, niech ci daje za darmo!
— Na jej balu debiutantek w sobotę – odpowiedział, wbijając swój blady wzrok w marmurową podłogę.
Kiedy Carmen niezwykle intensywnie przeżywała swoje osiemnaste urodziny, a mój brat ignorował moje problemy, bo udzielał wywiadów hiszpańskim gazetom ekonomicznym, Hernan Jimenez Moncada zaręczał się z Elsą z Krainy Lodu. Wszystkie plagi egipskie trzasnęły jednego dnia.
— Musiałem – jęknął. – Mój stary będzie popierał jej starego w wyborach. A my będziemy razem dobrze wyglądać.
Olivier Neville ubiegał się o bycie kandydatem swojej partii w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Sondaże dawały mu nawet szansę na wygraną.
— Tak? To pewnie wszyscy w domu czekają już na wnuki – skomentowałam złośliwie. – Szykują się jakieś?
— Gitana, ja z nią rozmawiałem trzy razy w życiu. Rozumiesz to? – Hernan zaskomlał żałośnie, znajdując się na granicy płaczu. – Jesteśmy razem w grupie od początku liceum i rozmawiałem z nią na żywo trzy razy. Nawet na tym pierdolonym balu debiutantek przez cały czas chodziła z kimś z rodziny. Nie byliśmy sami nawet przez minutę. O przepraszam, zatańczyliśmy raz jebanego walca wiedeńskiego, wyszło chujowo, weszła mi pięć razy na nogę. Ona pewnie tego nie chce tak samo jak ja.
Isadora Neville Martinez urodziła się jako potomkini brytyjskiej królowej Wiktorii, a także była skoligacona z dawnymi dworami w Meksyku, Grecji, Rumunii i Jugosławii. Szkolny Middle Years Programme ukończyła w Pireusie, mieszkając u swojej rodziny, która należała do grona potentatów stoczniowych.
Ponieważ startowała w międzynarodowych juniorskich turniejach tenisowych, było jej łatwiej podróżować, kiedy miała bazę w Europie. Naukę w liceum kontynuowała już w Kolumbii, ale z racji tego, że wciąż startowała w większych zawodach, uzyskała indywidualny tryb nauczania. Na lekcjach widzieliśmy ją niezwykle rzadko. Chodziła wszędzie z ochroną i nie odzywała się do nikogo, czym zyskała sobie szereg pseudonimów oscylujących wokół bycia królową lodu.
— No to dlaczego się zgodziliście? – zadałam Hernanowi pytanie, które narzucało się samo.
— A co mieliśmy powiedzieć starym? – odpowiedział z wyrzutem. – My nie możemy sobie robić wszystkiego, na co mamy ochotę. Reprezentujemy nasze rodziny. Ty nigdy tego nie zrozumiesz.
— No tak, bo moja rodzina jest taka zajebista i mogę sobie w niej robić wszystko, co mi się podoba – przedrzeźniałam go. Trafiał mnie szlag. Najpierw ten piegowaty kretyn naciągnął mnie na seks, potem sprawił, że, jak największa idiotka pomyślałam, że coś pomiędzy nami mogło się wydarzyć, a teraz jeszcze wydawało mu się, że był jedynym męczennikiem wśród narodów świata.
— Przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć. – Hernan ukrył głowę w dłoniach. – Nie wiem co mam robić. – Szarpnął za swoje włosy. – Boję się.
Westchnęłam, przechylając głowę. Nawet zrobiło mi się go odrobinę szkoda. Widziałam jeden taki układ z bliska. Mój brat też ożenił się, bo musiał. Rodzina Alex miała majątek i potężne nazwisko, a jedyne, czego jej brakowało, to pomysłów Tima na uratowanie tego wszystkiego. Teoretycznie – przepis na sukces. W praktyce – nuklearna katastrofa.
Hernan i Isadora, podobnie jak Alejandra, byli niewolnikami duchów przodków. Indywidualna świadomość, która powinna należeć do tych ludzi, została zastąpiona wtłaczaną im od maleńkości świadomością kolektywną. Jak u pszczół robotnic, które bezrefleksyjnie pracowały na rzecz swojej królowej. Dosłownie, jakby każde z nich stawało na korytarzu i wpatrywało się w surowe oblicza namalowanych pradziadków, którzy grozili, że za chwilę wyjdą z pozłacanych ram olejnych obrazów i udzielą ostrej reprymendy każdemu, kto ośmielił się działać na niekorzyść rodziny.
— Niektóre zaaranżowane małżeństwa okazują się trwalsze, niż te z miłości – próbowałam pocieszyć rozklejającego się Jimeneza, chociaż pod moją skórą kipiało moje ego, mocno podrażnione jego niedojrzałością. – Z pewnością jest wiele rzeczy, które was łączą. Na przykład posłuszeństwo wobec herbów rodowych. Jak nie będzie wam się układało w łóżku to wyjmiecie sobie herbarz i będziecie mogli sobie do niego potrzepać.
Hernan zaśmiał się przez łzy i otarł sobie twarz dłonią.
— Ale jeśli, jak na panicza przystało, szukasz prostej kochanki z gminu, żeby zaspokajała twoje potrzeby, i myślisz, że ja zgodzę się nią zostać, to zapomnij – dokończyłam.
Przebrałam się mu pod nosem w strój sportowy i poszłam na trening sprężystym krokiem. Z urażoną dumą, ale z uniesioną głową. Trzasnęłam za sobą drzwiami, dając do zrozumienia, że zamykam niniejszy rozdział.
Akt XVI: Dora
Po skończonych zajęciach zdecydowałam, że pójdę jeszcze kupić kawę z automatu ustawionego przy sekretariacie, bo ta mi smakowała najbardziej. Rozkoszowałam się dźwiękiem własnych kroków odbijających się od ścian wyłożonych jasnym marmurem. Lubiłam szkołę wieczorami. Nic, tylko pustka, spokój, a do tego limitowana możliwość nabrania do płuc charakterystycznego zapachu pastowanej podłogi.
Tym razem jednak zauważyłam, że na korytarzu, na którym mieścił się sekretariat i gabinet dyrekcji, świeciło się światło. Ktoś wciąż pracował. Wyostrzyłam wzrok i dostrzegłam pod drzwiami dwóch uzbrojonych, barczystych typów w kamizelkach kuloodpornych. Na ławeczce tuż przy automatach z napojami i batonikami siedziała natomiast złotowłosa Elsa, z lekko zakręconą fryzurą, która kończyła jej się przed ramionami. Miała na sobie spódniczkę od mundurka i czarny sweter oversize, a na klatce piersiowej zaciskała teczkę z kompletem dokumentów.
Co za paskudna ironia. Musiałam akurat wpaść na laskę, z której narzeczonym dopiero co ruchałam się parę godzin temu w szatni. Chyba specjalnie przyszła pod mój automat, mimo że mogła posadzić swoją książęcą dupę na dosłownie każdej drewnianej ławce w tej opustoszałej o tej godzinie szkole.
Bez zbędnego przyglądania się dziewczynie, podeszłam do automatu. Moje ruchy spowolniły jednak, gdy tylko na podłodze zauważyłam zaschniętą plamę o kształcie, kolorze, a nawet o zapachu rozlanej kawy. Zastanawiałam się, czy automat przestał działać.
— Nie ma kubków – odezwała się Elsa, jakby była czujnym, reagującym na każdy szept zwierzęciem, gotowym do poderwania się z miejsca i natychmiastowej ucieczki. – Widziałam, że na kogoś tu plunęło przed chwilą.
— Nie używam plastikowych jednorazówek – oznajmiłam z wyższością i wyjęłam z torebki swój własny, zaznaczając odpowiednią opcję na panelu kontrolnym.
Przywołałam w pamięci moment chwały, kiedy wygrałam z nią w debacie prowadzonej podczas lekcji z czasów lockdownu na Zoomie. Obie dostałyśmy wtedy wysokie oceny, ale, moim zdaniem, ona dostała swoją za nazwisko.
— Ale wiesz, że i tak działania pojedynczych osób nie uratują środowiska? – drążyła Elsa. Mówiła bardzo cichym, dziewczęcym głosikiem, a jednak udało mi się wychwycić w nim pewne rozbawienie. Dobrze, że chociaż jednej osobie w tej całej sytuacji dopisywał humor. – Potrzebne są przede wszystkim zmiany systemowe – dodała.
— Opowiadasz bzdury, które ludzie wymyślają na usprawiedliwienie własnego konsumpcjonizmu – fuknęłam, wybierając podwójne espresso. – Każdy z nas powinien ograniczać wszystko, co tylko może, bo jedynie w ten sposób pewne postawy rozpowszechniają się w społeczeństwie i oddolne naciski przychodzą w naturalny sposób i wymuszają zmiany. Poza tym ty, jako jednostka, możesz naciskać na swojego ojca, kiedy zostanie prezydentem, więc nie mów, że pojedyncze osoby się nie liczą.
Nastawiłam się do niej podwójnie konfrontacyjnie. Raz, że gadała głupoty, a dwa, że zwinęła mi sprzed nosa chłopaka, na którego miałam ochotę i który, co najważniejsze, najprawdopodobniej miał ochotę na mnie. Kątem oka zobaczyłam jej uśmiech pokryty czerwonym błyszczykiem, rozświetlający nieco jej pucołowatą buzię. Kierowała go w moją stronę. Trochę spuściłam z tonu.
Być może źle ją oceniliśmy. Może wcale nie była wyniosła. Może była po prostu straszliwie zamknięta w sobie. Nic dziwnego, skoro wszędzie musiała chodzić z tym całym inwentarzem ochrony. W rankingu osób, które warto porwać w Kolumbii, zajmowała zaszczytną, czołową lokatę.
— No ale przynajmniej coś mówisz. Nie wiedzieliśmy, czy potrafisz – dodałam w miarę pojednawczo jak na szarpiące mnie nerwy, po czym usiadłam koło niej z kawą.
— Szczerze, ja też nie wiedziałam. – Przykryła usta dłonią i zachichotała tak, jakby właśnie popełniła największe przestępstwo swojego krótkiego życia.
— Twoi rodzice załatwiają coś u dyrektora? – zagadałam do niej.
W sumie nie wiadomo, po co.
— Tak. Będę chodzić z wami na zajęcia. Z badań wynika, że ludzie są nastawieni negatywnie, kiedy dziecko kandydata na prezydenta nie chodzi do szkoły na takich samych warunkach jak inni.
Zwróciłam uwagę na jej skórzany choker ze ślicznym rubinowym kółeczkiem. Trochę mi ten element nie pasował do jej wizerunku panny idealnej i zdziwiłam się, że styliści rodziny pozwalali na jego użycie. A może po prostu to już było moje zboczenie, bo sama z perwersyjną przyjemnością codziennie zapinałam na szyi swój perłowy naszyjnik, który mnie przenosił myślami na luksusowe spotkania, gdzie byłam przez kilka godzin w tygodniu traktowana jak wartościowa osoba. Isadora od razu wyłapała mój wzrok.
— Lubię rock gotycki i darkwave – wyjaśniła pospiesznie, obronnie zaciskając dłoń na skórzanym pasku. – W Europie są bardziej popularne niż tu. Chciałabym się móc ubierać przez cały czas na czarno, ale mi nie pozwalają, więc noszę tylko ten choker.
Kojarzyłam taką muzykę, chociaż nie należała ona do moich ulubionych.
— Toni. – Podałam jej rękę. – Mówią na mnie Gitana. Zawsze zwracam uwagę, że to pejoratywnie nacechowane określenie na społeczność romską, ale nikogo to nie obchodzi.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, czy Elsa miała jakiekolwiek pojęcie o życiu szkoły. Nie znała zbyt dobrze własnego narzeczonego, więc sądziłam, że nie.
Widziałam, że zastanawiała się przez chwilę, jak powinna się przedstawić, ile imion i nazwisk wymienić, czy podawać całą tytulaturę. Pewnie zawsze musiała się przedstawiać oficjalnie. Rzadko robiła to pod automatem z kawą z przypadkowymi typiarami.
— Mam imię po Isadorze Duncan i nawet nie umiem dobrze tańczyć – powiedziała w końcu, decydując się na uściśnięcie mojej dłoni.
Zaśmiałam się na głos, jak świetnie się dopasowałyśmy.
— Mam nazwisko po Serenie Williams i nawet nie umiem dobrze grać w tenisa.
— Możesz poćwiczyć ze mną. Mamy własne korty – zaproponowała z entuzjazmem.
— Jeśli szukasz partnerki do tańca, to właśnie ją znalazłaś – opromieniłam ją w odpowiedzi uśmiechem na pół gęby.
— Podobno mówią na mnie Elsa albo Ice Queen. – Uśmiechnęła się smutno. – Ale też tego za bardzo nie lubię. Ktoś, kto to wymyślił, na pewno nie zamierzał być miły. – Zaczęła skubać nitki wystające ze spodu czarnego swetra.
Przez cały czas wydawała mi się przez te drobne gesty nieśmiała i wystraszona.
— W takim razie nie będę cię tak nazywać – zgodziłam się. – Może być Dora?
— Brzmi super. Dziękuję, Toni.
Być może wszystko od pewnego czasu sypało mi się w życiu na głowę, ale przynajmniej od tej pory zwracałam się po imieniu do osoby ze sto dwudziestego któregoś miejsca w kolejce do tronu brytyjskiego.
***
Kto by pomyślał, że karma miała zacząć obracać się na moją korzyść za sprawą tragedii? W Arabii Saudyjskiej zaginął kolumbijski dziennikarz, który przygotowywał reportaż o prawach tamtejszych kobiet. Pół internetu zaczęło żartować że nie musiał wyjeżdżać za granicę, żeby zniknąć bez wieści, a drugie pół odpowiadało, że nie wolno śmiać się z tragedii. Incydent zrobił się głośny.
Państwo arabskie zaprzeczyło jakiemukolwiek uwikłaniu w temat, niemniej jednak stosunki dyplomatyczne zaogniły się tak bardzo, że ambasador Arabii Saudyjskiej został odwołany z Bogoty w trybie natychmiastowym. Oznaczało to dla mnie tyle, że dwóch jego synów odeszło z naszej klasy, a ja i Teresa zostałyśmy dołączone do grupy z Hernanem i Isadorą.
I pomyśleć, że jeszcze niedawno Carmen mi tłumaczyła, że należało się odciąć od swoich toksycznych znajomych. Zupełnie przypadkiem się okazało, że niewłaściwego towarzystwa pozbyłam się przede wszystkim ja. Zaledwie parę dni później, trafiłam na najbardziej wyczekiwanych ludzi pod słońcem.
Nikt z naszej czwórki nie miał prawdziwych przyjaciół, chociaż wszyscy w głębi duszy bardzo chcieliśmy ich mieć. Wreszcie się odnaleźliśmy. Przy połączonych stolikach. Na samym środku sali lekcyjnej.
Pochodziliśmy z różnych środowisk. Szczerość, otwartość, bezwarunkowe wsparcie znaleźliśmy dopiero tam, gdzie nikt z nas by nie zgadywał, że warto szukać. Nie interesowało nas to, co mówiono za naszymi plecami. Trzymaliśmy się razem.
Hernan i Dora bardzo do siebie pasowali. On nie był typem bad boy'a, a ona była tak dobrze wychowana, że aż miałam wrażenie, że od dziecka poddawano ją tresurze. Kiedy usiadła krzywo albo powiedziała coś niewłaściwie, wyglądała tak, jakby od razu miała dostać za to linijką po łapach. Musieliśmy nauczyć ją trochę luzu. I tego, że wydurnianie się w naszej obecności było nie tylko dozwolone, ale wręcz jak najbardziej wskazane.
Hernan naprawdę tracił język w gębie tylko w jednym przypadku – kiedy musiał porozmawiać z Dorą na osobności. Jego narzeczona była osobą atrakcyjną pod każdym względem, więc nic dziwnego, że Hernan chciał, żeby ich związek istniał nie tylko na papierze, balach charytatywnych i na obiadach u rodziny. Jednak właśnie przez to, że naprawdę wpadła mu w oko jako dziewczyna i polubił jej charakter, bał się ją zniechęcić do siebie jakimkolwiek niewłaściwym słowem lub nieprzyzwoitym zachowaniem w tej bezsensownej sytuacji, w której oboje zostali postawieni zbyt szybko i wbrew własnej woli.
To był zbyt delikatny temat dla naszej nowej przyjaźni, żebym mogła zapytać Dorę bezpośrednio o to, jak wyobrażała sobie swoją przyszłość. Na pewno lubiła Hernana, co stanowiło już jakiś punkt zaczepienia, ale czy potrafiła go pokochać na całe życie?
Teresa i ja strasznie im kibicowałyśmy. Rozmawiałyśmy między sobą, że rozwody przyjaciół, zwłaszcza pełne wyciągania brudów, o których nikt wcześniej nie miał pojęcia, musiały być niesłychanie bolesne. Miałyśmy nadzieję, że za piętnaście lat żadne z nich nie postawiłoby nas pod ścianą, zmuszając mnie i Teresę do wybierania strony. Ich historia była tym, co żadnej z nas nigdy nie dotyczyło, więc żyłyśmy ich życiem, i pragnęłyśmy, żeby wszystko skończyło się jak w bajce, a nie jak to naprawdę bywa.
— Nie wiem, czy mam jakoś inicjować dotyk, próbować ją pocałować? – Hernan zażenowanym głosem szukał u nas porad, kiedy popalaliśmy szlugi pod murkiem za szkołą.
— Ja bym jej dała czas – zauważyłam. – Wywierając na nią za dużą presję, mógłbyś ją wystraszyć.
Przypomniało mi się, jak Mika uzasadniał, dlaczego nie chciał zrealizować ze mną swoich fantazji, dopóki sama go o to nie poprosiłam. Moim zdaniem, miał rację. Gdyby wtedy docisnął mnie poza moją granicę bólu, nie patrzyłabym później na niego tak samo. Mogłabym być posłuszna, mogłabym brać pieniądze, ale nie potrafiłabym go już lubić, ani tym bardziej mu zaufać.
— Ja bym na twoim miejscu jednak próbowała ją dotykać – radziła Teresa. – Chodzi o to, żeby nawiązać ten pierwszy kontakt fizyczny. Im dłużej zwlekasz, tym mocniej okopujesz się w strefie dla przyjaciół i ona patrzy na ciebie jak na kogoś, kto nam robi zadania z matmy, a nie na faceta, który mógłby ją zerżnąć. Potem weźmiecie ślub, tobie będzie rodzić dzieci, a po orgazmy pójdzie sobie do ogrodnika i chłopca stajennego, czy kogo wy tam macie na zamku.
W tym pewnie też było trochę prawdy, przy czym ja na tym etapie miałam już dosyć niegrzecznych chłopców i znacznie przychylniej patrzyłam na tych spokojnych, mało wystrzałowych, którzy nie zapewniali żadnych emocji. Już odrobiłam lekcje w tym temacie. Chciałabym się cofnąć do momentu, kiedy Brian był takim nieśmiałym chłopakiem, który dopiero uczył się zachowania w łóżku, a ja narzekałam, że serce mi nie podchodziło do gardła. Tak było właśnie bardzo dobrze. Miejsce serca jest w klatce piersiowej. Najlepiej w jednym kawałku.
— Nie mam żadnego zamku – Hernan przewrócił oczami z irytacją.
— No co ty? – oburzyła się Teresa. – To ty na jakiejś melinie mieszkasz, a do księżniczki startujesz? – Przybliżyła się do niego i poklepała go lekko po plecach. Słuchaj, mam biznes do ogarnięcia – zniżyła głos. – Są paczki do dostarczenia przez kogoś, kto nie wzbudza podejrzeń. Nic nie musisz mówić, nie musisz nawet wiedzieć, co jest w środku. Rozwozisz tylko paczki...
— Teresa! – zaczęliśmy się śmiać i próbowaliśmy jej zablokować usta dłońmi, zanim woźny miał się wyłonić z kantorka i donieść do tym do dyrekcji.
Akt XVI: Gabriel Trujillo Rivas
Pewnego dnia w moim telefonie wylądowało zdjęcie starej, analogowej fotografii, która przedstawiała mężczyznę w kraciastej koszuli oraz w jeansach podtrzymywanych szelkami. Przypominał mi idealny crossover wujka z wesela i piłki z wąsem. Mój brat błysnął poczuciem humoru. – Twój nowy chłopak – podpisał.
Ciężko westchnęłam, przypominając sobie, że jednak miałam za zadanie pracować, a nie wybierać Mistera Ameryki Południowej i że zadbani trzydziestolatkowie pewnie się Timowi skończyli. – Chyba twój – odpisałam mu.
Środa, godzina 18.00, do północy. Ubierz się jak głodująca artystka z fin de siècle i bądź bardzo miła. Mój prezent dla Ciebie na Święta – przyszła odpowiedź.
Domyśliłam się, że piłka z wąsem lubiła dawać napiwki.
Mimo wszystko nie spodziewałam się, że w drzwiach rozpoznam Gabriela Trujillo Rivasa, wielkiego meksykańskiego bossa, który nie współpracował na stałe z żadną organizacją z naszego kontynentu, chociaż wszystkie by sobie bardzo tego życzyły. Facet był o trzydzieści lat starszy na żywo, niż na zdjęciu. Aktualnie dogrywał duży transport z Mercedes Rodriguez i zatrzymał się u niej w rezydencji. Tim do niego zadzwonił i wprost zaproponował mu spotkanie ze mną. Po raz kolejny musiałam mu przyznać, że miał gadane.
Nie widywałam się na co dzień z taką ligą. Trujillo również nie widywał się z dziewczynami. Nic dziwnego, że do niczego między nami nie doszło, chociaż Meksykaninowi najwyraźniej zależało na zrobieniu dobrego wrażenia, skoro przygotował mi do wysłania stare zdjęcie, nie mając nawet pojęcia, że nie podobała mi się moda z lat dziewięćdziesiątych.
Okazało się, że chciał mnie poznać, ponieważ jego ukochana wnuczka przeszła na weganizm. Pragnął ją zaskoczyć dodatkowymi informacjami, których, jego zdaniem, mogłam mu udzielić.
Wyciągnął z kieszeni pogniecioną kartkę.
— Mam tutaj adres jej Facebooka. Ma tam wielu fanów – pochwalił się, a następnie zaczął przepisywać coś z tej kartki w wyszukiwarkę telefonu. Powoli. Literka po literce.
Dzięki mojej interwencji w ten bolesny dla mężczyzny proces okazało się, że chodziło o TikToka. Odnalazłam zasugerowane mi konto i przyjrzałam się tej szeroko zapowiadanej wnuczce. Na oko dwudziestoletnia dziewczyna po kilku operacjach plastycznych mieszkała w pałacu z rozdmuchanej bajki i pokazywała wszystko, co było aktualnie modne, w tym weganizm.
Potem Trujillo opowiedział mi o wnuczku, który chciał grać w piłkę nożną, ale nie radził sobie z miejscem w podstawowym składzie. Trzeba było kupić dla niego cały klub, a następnie wymienić w nim trenera na takiego, który zgodziłby się wystawiać chłopaka w wyjściowej jedenastce. Ponieważ wnuczek dalej sobie nie radził, trzeba było też zacząć kupować mecze. Dopiero wtedy chłopak zaczął odnosić sukcesy.
Tym razem nie zamówiliśmy jedzenia z restauracji. Trujillo sam zrobił zakupy, więc rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, przygotowując ciasto na tortillę z fasolą i sosem guacamole. Pomiędzy rozcieraniem awokado a obieraniem limonki, jak gdyby nigdy nic, szef kartelu z Zatoki Meksykańskiej odebrał przy mnie połączenie telefoniczne i kazał komuś obciąć rękę.
Takie rzeczy wciąż robiły na mnie wrażenie, choć uśmiechałam się przy rozgrzewaniu patelni i udawałam, że niczego nie słyszałam. Żeby być dobrą dziewczyną do towarzystwa, musiałam być dla swoich klientów meblem bez uszu.
Na koniec spotkania Trujillo stwierdził, że nie wie, co dziewczynce w moim wieku mogłoby się spodobać, więc najlepiej by było, gdybym sama wybrała sobie prezent. A potem otworzył wysłużoną, skórzaną saszetkę, włożył do niej dłoń, wybierał stamtąd banknoty studolarowe jakby były jednocentówkami, i rzucał je kolejno na stół, garść za garścią.
Rzucał je w nieskończoność.
Tego dnia po raz pierwszy naprawdę poczułam, że mam pieniądze.
Po wyjściu Trujillo z mieszkania, pozbierałam całość, posegregowałam pliki i pozwiązywałam kupki banknotów gumką recepturką. Z mocno bijącym sercem wsiadłam do metra. Ściskałam torebkę z całych sił. W każdym podejrzanie wyglądającym pasażerze doszukiwałam się potencjalnego rabusia i kieszonkowca. W końcu udało mi się dotrzeć do domu, chociaż ta półgodzinna podróż kosztowała mnie dobre dwa lata życia, zupełnie jakbym zawarła kontrakt z którymś z Bogów Śmierci z Death Note. Otworzyłam szafkę z butami i sięgnęłam po ukryte na jej samym dnie pudełko. Uchyliłam wieczko, spojrzałam do środka, i...
Pomyślałam o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia. W tym roku również miałam je spędzić sama. Dwanaście miesięcy temu leżałam opatulona kocem, nie mogąc zasnąć do czwartej nad ranem, z żalu jedząc kalendarze adwentowe kupione na wigilijnej wyprzedaży, rozmyślając o tym, jak inni całymi rodzinami dekorowali choinkę, dawali sobie prezenty i wspólnie śpiewali kolędy.
Zdecydowałam się nie wkładać tych pieniędzy do oszczędności. Pomyślałam, że może faktycznie coś mi się należało od życia. Postanowiłam zaszaleć.
Zarezerwowałam pokój w pięciogwiazdkowym hotelu w Bogocie. Kupiłam bilet na autobus. Ruszyłam na kilkudniową wycieczkę.
Wróciłam z niej ze znalezioną w antykwariacie oryginalną edycją pierwszej płyty Velvet Underground. Wszyscy płytowi kolekcjonerzy pragnęli mieć ten winyl u siebie, więc był drogi i trudno było go zdobyć. U nas sprzedał go amerykański emeryt z nożem na gardle, a ja miałam niesamowite szczęście, żeby pojawić się w odpowiednim miejscu i czasie. Oglądałam jeszcze sprzęt audio. Patrzyłam na ceny i ze złością stwierdzałam, że audiofilia obok reformy edukacji to dwie dziury bez dna, które były w stanie zeżreć każde pieniądze.
Po powrocie do Medellin kupiłam jednak stosowny zestaw.
Aż trudno było mi w to uwierzyć. Sięgnęłam pamięcią do sytuacji sprzed ponad roku. Jak dużo się przez ten czas zmieniło.
Naprawdę byłam... tak jakby... bogata.
Akt XVII: Tim
Żeby tego było mało, obudziła mnie wiadomość od Tima: – Przeprowadzasz się. Wybieraj mieszkanie. Jakie chcesz – napisał. Potarłam dłonią zaspane oczy, zastanawiając się nad sensem odczytanego na wpół śpiąco SMS-a. Istotnie, mogłam już sobie pozwolić na wyższy czynsz i nie musiałam dłużej siedzieć w swojej klitce obok pijanych turystów, więc pewnie miał rację. Nakierowałam kciuka w pole tekstowe, żeby udzielić mu pozytywnej odpowiedzi, zaznaczając, że będę przytomniej odpisywać dopiero po wypiciu kawy. Prawdziwy szok nadszedł jednak dopiero w kolejnej wiadomości.
On płacił.
Żeby zrozumieć wyjątkowość tej sytuacji, należało się cofnąć do samej Księgi Rodzaju, czyli do przebiegu uroczystości świątecznych w rezydencji rodziny Guerra. Nie towarzyszyła im w tym roku najlepsza atmosfera. W sensie – jeszcze bardziej, niż zwykle. Choć zaczęło się miło. Od sukcesu Solaris. Firma wreszcie pozbyła się złej prasy i wszyscy wyczekiwali doniesień z frontu prac nad kolumbijskim samolotem napędzanym wodorem.
Solaris, co do zasady, było uważane za legalny biznes. Przy aferach związanych z dochodem gwarantowanym i ETA dziennikarze spekulowali, że jedynie początkowa faza rozwoju firmy została wsparta pieniędzmi z narkobiznesu. Według powszechnej opinii, Amado prowadził ten projekt, żeby uwiarygodnić się jako normalny przedsiębiorca. Nie ryzykowałby mieszania koncernu, który sam w sobie osiągnął pozycję giganta w zakresie dóbr energii odnawialnej, z narkotykami.
Tymczasem chodziło dokładnie o narkotyki. Nikt nie miał pojęcia o bezczelności fałszerstw, które przechodziły dzień w dzień przez tamtejsze księgi. Gdyby Solaris za dwadzieścia lat naprawdę było w stanie sprzedawać samoloty wodorowe na skalę globalną, Amado mógłby sobie wyprać ponad wszelką wątpliwość chyba cały majątek.
Dopiero teraz zobaczyliśmy, dlaczego przy rozwodzie wolał oddać byłej żonie terytoria do zbytu towaru w Stanach Zjednoczonych. Chciał odwrócić jej uwagę od połowy udziałów w Solaris. Kluczem do sukcesu nie był bowiem transport kokainy. Ani sprzedaż. Ani nawet sprowadzenie pieniędzy ze wszystkich rynków zbytu do Kolumbii.
Kluczem był pomysł na stopniową legalizację miliardów dolarów. Mercedes wybrała tradycyjną metodę: handel nieruchomościami. My tymczasem robiliśmy przekręt stulecia, a najśmieszniejsze było to, że mogliśmy wejść na światowy rynek z powszechnie oczekiwanym produktem przed Amerykanami i znowu ich oszukać na niewyobrażalne pieniądze.
Jak wszystkie śmiałe plany, ten również miał swoje słabe punkty. Było jasne, że amerykańskie korporacje, dla obrony własnych interesów, musiały zacząć domagać się aresztowania Ibaigurenów. Amado i Mika nie mieli dzieci, które mogłyby objąć po nich zarządzanie. Mimo wartości obniżonej okolicznościami, żadnej z bogatych kolumbijskich rodzin nie byłoby stać na przejęcie koncernu, który rozrastał się stopniowo na cały świat. Nawet rząd w Bogocie pewnie nie mógłby sobie na to pozwolić. Wtedy Amerykanie spróbowaliby zbić wartość Solaris jeszcze bardziej, żeby wziąć je za bezcen.
Amado zamierzał w takiej sytuacji podzielić firmę na kilka mniejszych, zawczasu ją rozparcelować po kraju, a majątek przeznaczyć na szlachetne cele, dopóki jeszcze byłby w stanie kontrolować przepływ pieniędzy. Rozmawiał z politykami na tyle potężnymi, żeby go osłonili i kupili mu trochę czasu. Zanim Amerykanie by do nas weszli z butami, Solaris by już było posprzątane. W końcu, najbardziej na świecie, Amado nie znosił zostawiać po sobie nieporządku.
W takich okolicznościach, przy świątecznym stole, ojciec Alejandry przypomniał sobie, że pomimo blisko czterdziestu lat na karku, Alex również nie dorobiła się potomka, który byłby przedłużeniem rodu oraz dziedzicem majątku.
Dopóki ja chodziłam po domu w charakterze dziecka, temat nie istniał. Alejandra była dla mnie książkową złą macochą, nie znosiła mnie, ale do jednej rzeczy faktycznie byłam jej potrzebna: nie chciała rodzić ani babrać się z niemowlęciem, a ja przez lata stanowiłam świetną wymówkę, zamykającą usta wszystkim krytykom:
— Przecież Toni jest dzieckiem.
To nie było tak, że siedziałam zamknięta w piwnicy, rozdzielając popiół od piasku, a ptaszki zaglądające przez okno płakały nad moim nieszczęściem. Miałam dostęp do wszystkiego, co powinna dostać dziewczyna z wyższych sfer. Dyskutowano o moich studiach. Alejandra zgodziła się, że dziennikarstwo to był dla mnie dobry kierunek, bo zapewniał rodzinie dostęp do mediów. Zauważyła jednak, że gdybym wybrała coś związanego z ekonomią, byłoby mi łatwiej o karierę w rodzinnych firmach. Mogła mnie zatem nie lubić, ale planowała mnie jakoś zagospodarować. Być może nawet wykorzystać w przyszłości moją osobę przeciwko dzieciom swojego starszego brata.
Teraz nestor rodu Guerra, który wielokrotnie paskudnie wypowiadał się o Timie i o mnie w naszej obecności, zaczął wypytywać:
— A gdzie Antonia?
Właśnie zauważył, że z reszty najmłodszego pokolenia jego rodziny nic wielkiego już nie wyrośnie i że jednak ja, przygarnięta znajda, wcale nie byłam taka zła.
— Wróci, kiedy zmądrzeje – odpowiedziała Alex, bez wchodzenia w szczegóły.
Wtedy ojciec ostro na nią wskoczył, wytykając wielkiej prezes firmy dosłownie wszystko, jakby znowu była pięcioletnią dziewczynką, która nie potrafiła poprawnie usiedzieć przy stole. Krytykował każdą jej decyzję w życiu i w Solaris, wyciągając najdrobniejsze szczegóły. Kazał jej analizować na głos co zrobiła źle i co mogła zrobić lepiej. Aż mój brat nie mógł sam tego słuchać, bo jeśli kogoś nie cierpiał bardziej niż Alex, to z pewnością swojego teścia. Poszli na noże.
Reszta stała się historią.
— Dziękuję – Alejandra wyciągnęła z sejfu rzadko używane słowo, gdy w akompaniamencie fałszywych uśmiechów i tasaków trzymanych za plecami udało im się wreszcie wysłać wszystkich do łóżek o drugiej nad ranem. Poczęstowała Tima papierosem.
— Akcja humanitarna w Korei Północnej. – Wzruszył ramionami.
— Jeśli dziś organizujemy dla siebie dzień dobroci, oddaję ci pełną kontrolę nad twoim kontem bieżących operacji. – Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, unikając spoglądania w twarz mojego brata i w zamian kierując swój przepełniony nienawiścią wzrok w oczy jednego z namalowanych przodków. – Nie będę już tego sprawdzać. To było dla mnie tak samo żenujące, jak i dla ciebie. Zresztą słyszałam, że twojej siostrze się teraz powodzi. Ale czy dla nas to zaskakujące? – spytała tonem przepełnionym jadem, który mogłaby dolewać innym do herbaty. – Oboje wiemy, że potrafi się rżnąć, więc nic dziwnego, że robi karierę.
— Co o niej słyszałaś? – Tim nauczył się pomijać komentarze Alex jak atrybucje w dialogach podczas czytania książek.
— Wyobraź sobie, że była w spa w La Reinie – mówiła z przekąsem, delektując się własnym głosem, jakby opowiadała dobrą historię. – Recepcjonistka zapytała ją, czy jest moją szwagierką, odpowiedziała, że tak, i dostała za to z moich punktów premium butelkę Moëta. Poprosiłam, żeby za resztę punktów następnym razem zrobili jej specjalny zabieg peelingująco-nawilżający na kolana. Z pewnością jej się przyda.
Alex stwierdziła, że tak bardzo przyzwyczaiłam się do luksusu, że to, czy Tim będzie mi opłacał mieszkanie czy szkołę, nie miało już żadnego znaczenia, bo ja już nigdy nie będę w tym mieście niczym innym, tylko kurwą. Ani nikt nie będzie na mnie inaczej patrzył, ani on mnie z tego nie wyciągnie. Bo nie będę go słuchać. Jej zdaniem, zdążyłam się już rozsmakować w kurewstwie.
Nie wiedziała tylko jednej rzeczy. Ja z tego miasta wyjeżdżałam na zawsze, a jej męża zabierałam ze sobą. Właśnie nasze zdolności oszczędzania zwiększyły się kilkukrotnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro