Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.3. "Stay High All The Time"

Ilość wyrazów: 5530

⛔: narkotyki, drobna scena erotyczna, wulgaryzm => Amado jest chujem

Akt VII: Amado

Snułam się po domu jak pijana. Wyciągając z lodówki sok, włożyłam do środka smartfona. Nawet, gdyby ktoś uderzył mnie pięścią w twarz, ten cios nie bolałby tak intensywnie co świadomość, że człowiek, który potrafił zdobyć moje zaufanie, planował się tylko zabawić moim kosztem. To było nieznane mi dotąd poczucie odrzucenia, które krążyło w moim układzie nerwowym jak ładunek przekazywany przez szereg zepsutych neuroprzekaźników. Włączało mi się w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy pociągałam za drzwi łazienki, mój mózg wysyłał pytanie: – Hej, Toni! Pamiętasz jak Amado cię upokorzył, ustawiając cię obok francuskiej laleczki, żebyś mogła się poczuć brzydsza i gorsza w łóżku?

Do tamtej chwili wydawało mi się, że Amado i mnie łączyło coś niewypowiedzianego. Teraz wiedziałam, że to był tylko efekt mojej wyobraźni. Coś, o czym marzyłam. Być może Amado faktycznie potrafił sprawić, że każda kobieta czuła się przy nim wyjątkowa, ale w ukryciu prowadził swój prywatny ranking, w którym zdecydowanie nie zajmowałam pierwszej pozycji. Parsknęłam pustym śmiechem. Jak mogło mi się w ogóle wydawać inaczej?

Mój brat miał rację mówiąc, że było dla mnie za wcześnie na poważnych klientów i że życie musiało mnie najpierw poobijać w swoim tempie takimi różnymi Brianami. Myślałam, że mogłam dużo wytrzymać. Przygotowywałam się na ból fizyczny. Jednak to zaangażowanie emocjonalne sprawiło, że właśnie wylądowałam przy biurku z foliową torebką w dłoni i z nosem na blacie. Rozpamiętując każdą scenę. Klatka po klatce. Doszukując się w nich ziarenek swojej winy. Przecież Amado dokładnie mi objaśnił, kim był. Powinnam była zachować czujność.

Chciałam cofnąć czas, żebym nigdy nie nabrała się na żadne sztuczki. Traktowałabym go z wyrachowaniem: jako bankomat i środek do celu. Tymczasem dałam sobie wmówić, że byłam specjalną dziewczyną, która potrafiła patrzeć głębiej, podążała w życiu za prawdziwymi wartościami, nie dbała o powierzchowność. Owszem – byłam! Młoda i nieskończenie naiwna.

Zastanawiałam się, czy za swoją głupotę mogłam już dostać nagrodę Darwina, czy koniecznie musiałam najpierw umrzeć. Miałam złamane serce. Więc pewnie nie żyłam. Czy stałam się zombie? Czy zacznę teraz wyjadać ludziom mózgi, skoro nie posiadałam własnego? Skąd mogłam wiedzieć, że moja pierwsza tak intensywna miłość miała się zakończyć smartfonem w lodówce?

Szukałam w Google odpowiedzi na pytanie: Jak bronić się przed manipulatorem? Odpowiedzi na stronach internetowych były niezwykle proste:

Zapomnieć.

Nie zwracać uwagi.

Zająć się sobą.

Wyrzucić z głowy.

Największą karą dla niego było podobno ułożenie sobie szczęśliwego życia, gdyż uderzało to nie w jego uczucia, a w ego.

Jeszcze kilka tygodni temu udzielałabym identycznych porad. Wcale nie pociągali mnie źli chłopcy. Potrafiłam rozpoznać toksyczne zachowania. Kiedy trafiali mi się tacy klienci, rozdzielałam seks od uczucia. Zupełnie jakby mój system wartości pełnił rolę bezpiecznika, albo wręcz emocjonalnego pasa cnoty. Dlaczego tym razem nie zadziałało? Chyba dlatego, że Amado był dla mnie dobry, a szczęście w chwilach spędzonych wspólnie zdawało się takie prawdziwe. Czułam potężny dysonans.

Przesunęłam palcem po ekranie chłodnego smartfona, świeżo wyciągniętego z lodówki. Szukałam dalszych odpowiedzi na swoje pytanie: Dlaczego ludzie manipulują?

Przeczytałam odpowiedź: Bo mogą. Dostają to, czego chcą, a że robią to kosztem innych, nie stanowi dla nich problemu. Nigdy nie będą mogli poznać prawdziwej przyjaźni lub miłości, gdyż zamiast człowieka, widzą tylko magazyn rzeczy i emocji, z których mogą korzystać na własny użytek.

Zrobiło mi się przykro. Nie potrafiłam sobie wyobrazić człowieka, który świadomie odrzuca piękne i dobre uczucia, które mogłyby mu przynieść szczęście większe niż cokolwiek, co dotąd poznał, i w zamian decydował się na powleczone złotą farbą artefakty. Pewnie dlatego nigdy nie potrafiłam zrozumieć mojej szwagierki, która również była taką wypierającą dobrowolnie uczucia, zimną, manipulującą osobą, zorientowaną jedynie na sukces finansowy i na osiągnięcie wysokiej pozycji we własnej rodzinie.

Ktoś napisał w komentarzu, że manipulator nie ma żadnych uczuć. Inny ktoś odpisał, że ma: złość, agresję i chorą satysfakcję. 

Sama nie umiałabym tego lepiej oddać. 

Podobno wisienką, czy też w naszym przypadku truskawką na torcie było to, że ciało ofiary stawało się uzależnione od wysokiego poziomu bodźców emocjonalnych – negatywów przeplatanych rzadkimi pozytywami. Dlatego tak trudno było odejść oraz pogrzebać manipulatora w pamięci. Może i byłam mądra i uważna jak na swój wiek, ale też nie znalazłam się jeszcze w ręku tak przewrotnego eksperta, który od piętnastu lat wyprowadzał w pole konkurencję oraz międzynarodowy wymiar sprawiedliwości wielopoziomowymi intrygami, a także brylował na świeczniku, śmiejąc się ludziom w oczy. Jaką szansę miałam przeciwko niemu?

Pamiętałam piękno Aurélie, ustawione tak blisko mnie, że aż swoją poświatą doskonałości strącało moje poczucie własnej wartości w otchłań. A potem spokojny, życzliwy głos Amado. Jego nostalgiczny pocałunek. Dotyk. Sześć lat temu tańczyłam w szkole artystycznej program do piosenki Tove Lo:

I gotta stay high all the time

To keep you off my mind

Myślałam, że to zabawne, bo szwedzki przebój wspominał o – hehe – narkotykach, a dzieci miały tendencję do niezdrowej fascynacji tym, co zakazane. Jednak dopiero teraz zrozumiałam, że tekst piosenki z dzieciństwa opowiadał o dziewczynie, która musiała być wiecznie na haju, żeby zapomnieć o tym, jak bardzo tęskniła.

Ja również. Najpierw stawiałam sobie granicę: koks tylko przed klientami. Potem przesunęłam ją na wszystkie imprezy, żeby się dobrze bawić i nigdy nie wstydzić. Teraz już chciałam po prostu przytłumić przeciągłe, przewlekłe cierpienie, które rozrywało mi każdy nerw i pożerało całą moją uwagę.

Akt VIII: Teresa

Z rozmyślań wyrwał mnie irytujący brzęk dzwonka. W drzwiach stała Teresa Pereira, przyciskająca do piersi olbrzymi segregator.

— Uczymy się, Gitana! – wykrzyknęła radośnie, po czym minęła mnie w przejściu, szturchając moje ramię barkiem i wchodząc do środka.

Zamrugałam kilkakrotnie, nie do końca wierząc w to, co miałam przed oczami. 

— Matura się sama nie napisze! – wrzasnęła dziewczyna w ciemnej bluzie i legginsach, która ukazała się ciałem i krwią w moim mieszkaniu.

— Niech zgadnę, już próbowałaś? – Podrapałam się po głowie i wreszcie ogarnęłam swój huragan myśli na tyle, żeby móc zamknąć za nią drzwi.

— Przyniosłam notatki z poprzednich lat. Tu jest wszystko. – Teresa rąbnęła segregatorem na biurko. Zadudniło, jakby wylądowała na nim wielka paczka z kokainą, co uruchomiło moje podejrzenia i sprawiło, że bardzo ostrożnie zajrzałam do środka. Znalazłam tam jednak tylko kilogramy kartek i kserówek z notatkami. Zaczęłam je powoli wertować.

— Mikrobiologia? – Ściągnęłam brwi w niedowierzaniu. – Podstawy immunologii? To na pewno nasze?

Teresa wyrwała mi z dłoni wspomnianą kartkę, a następnie zaczęła nią obracać na wszystkie strony i przyglądać się jej z nabożną uwagą, jakby wyhodowała w laboratorium jakąś nową formę grzyba.

— To może być ze studiów – przyznała. – Brałam wszystko, co dawali.

Następnie mogłam się jedynie przyglądać temu, jak Teresa zaczęła się obsługiwać przy moim biurku zawartością swojego plastikowego woreczka, po czym wytarła sobie nos z resztek białego proszku. Zupełnie, jakby przyniosła ze sobą zestaw lunchowy.

Obawiałam się, że tak właśnie wyglądała zapowiedź naszej wspólnej nauki. Mogłyśmy się tutaj zaćpać na śmierć, bo Pereira nie miała żadnych hamulców, a i moje zdawały się coraz bardziej luzować. Poczułam się jak w Opowieści Wigilijnej, w której oglądam swoją przyszłość za trzy lata. Nie chciałam tak skończyć, chociaż właśnie zdałam sobie sprawę, że pędziłam w tę samą stronę.

— Próbowałaś rzucić? – zapytałam niepewnie. Słyszałam o jej pobytach na odwykach, ale wywnioskowałam, że to ojciec pakował ją tam siłą. 

— Mhm – mruknęła, wrzucając zużytą chusteczkę higieniczną do torebki.

— O, widzę, że ci wyszło – rzuciłam.

Po chwili zdałam sobie sprawę, że odpowiedziałam to samo, co Amado, kiedy zadał mi takie samo pytanie. Odruchowo ugryzłam się w język.

— Tak, nawet kilka razy. – Teresa użyła słowo w słowo mojej linii.

Nie wiedziałam już, czy miałam halucynacje, czy ta rozmowa toczyła się naprawdę. Z zamyślenia wyrwała mnie Teresa, która rozgościła się w moim mieszkaniu, podnosząc i oglądając z bliska każdy przedmiot, który znalazł się w zasięgu jej wzroku.

— O, a to co? – Podniosła mój rozgrzebany szkic na zaliczenie godzin z przedmiotów artystycznych.

Zadanie polegało na narysowaniu którejś z muz we własnym ujęciu. Próbowałam przedstawić Terpsychorę na scenie, robiąc z ciała jedynie prostokąt, dłonie zastępując tulipanami, a zamiast nóg rysując tarcze zębate.

Teresa wzięła mój blok i ołówek i rozsiadła się na paskudnej, niebieskiej kanapie, gryzmoląc sobie po szkicu. Myślałam, że nie tracę nic wielkiego. Szło mi dość opornie. Niby byłam typową humanistką, a jednak nauka matematyki i umiejętność logicznego myślenia przychodziła mi łatwiej niż rysunek czy jakakolwiek próba gry na instrumentach. Może to dlatego, że Tim zadbał o to, żeby mnie odpowiednio wytresować.

— Ej Gitana, a ile ty bierzesz za numerek? – usłyszałam nagle.

Poczułam się niepewnie. Teresa chyba naruszyła sferę mojej nieprzekraczalnej prywatności.

— A co, masz dla mnie propozycję? – obroniłam się pytaniem. Nie powinna mnie o to pytać. Nie znałyśmy się aż tak dobrze. 

— Nie, nie lubię lasek – zaśmiała się Teresa. – Przynajmniej dopóki nie jestem porządnie zrobiona. Twoi sąsiedzi z USA pytali, ile ja biorę, i nie wiedziałam, co odpowiedzieć, żeby nie zepsuć rynku.

Zmarszczyłam brwi, rozważając, czy Teresa naprawdę potrzebowała pieniędzy. Teoretycznie nie. Ale przypomniałam sobie, jak opowiadała o próbie kradzieży w butiku, a potem spojrzałam na jej bluzę wyciągniętą chyba psu z samego gardła, aż wreszcie doszłam do wniosku, że najwyraźniej pan Nicolas Pereira odciął córkę od kieszonkowego z obawy przed tym, że będzie wyłącznie imprezować.

Zdawałoby się, że Teresa wszystkie otrzymane pieniądze wydawała w klubach, przez co nie wystarczało jej już na nic innego. Nie było to prawidłowe ustawienie priorytetów, więc pomyślałam, że może powinnam jakoś inaczej zareagować, żeby przywrócić ją do pionu, ale nie zauważyłam przeszkód w podzieleniu się tajnikami zawodu.

— Ja bym sobie w ogóle nie zawracała głowy Amerykanami – zaczęłam. – Ci, którzy zatrzymują się w takich miejscach, i tak nie mają pieniędzy. Za to nas traktują, jakbyśmy modliły się do nich o każdego dolara.

Kiedyś popełniłam ten błąd. Gdy tylko gość wyszedł do łazienki, zobaczyłam u niego na otwartym laptopie na Facebooku moje zdjęcie i obrzydliwy komentarz o nieletnich, napalonych Latynoskach, które marzyły o byciu wyruchanymi amerykańskim penisem i patrzyły swoimi słodkimi, brązowymi oczami, żeby je zabrać do Stanów.

Ktoś mu odpisał pod spodem, żeby zrobił dla kilku z nas konkurs i wybrał najbardziej zdeterminowaną oraz najładniej proszącą. Myślałam, że się porzygam. Zostawiłam mu te i tak ciężko wytargowane trzydzieści dolarów na stole i poszłam na parę dni do hostelu, żeby przypadkiem nie wpaść na gościa na korytarzu, bo wiedziałam, że mogłabym nie ręczyć za siebie.

— Warto zakręcić się przy odpowiednich Kolumbijczykach – mówiłam dalej. – W klubie dostaję po pięćdziesiąt, siedemdziesiąt dolarów za różne rzeczy. Jak masz starszego klienta, to będzie ci płacić jeszcze więcej. Jesteś ładna, pełnoletnia, możesz sobie poznać kogoś legalnie na stałe.

Z premedytacją przemilczałam pewną zbyt nisko wycenioną usługę, którą wykonałam dla Hernana Jimeneza, pozwalając mu zapłacić połowę ceny zagubionym uśmiechem, piegami i zainteresowanym spojrzeniem jego niebieskich oczu.

— Nie Gitana, ja mam hajsy – zaśmiała się Teresa. – Ja się tylko nudzę. Szukam sobie jakichś ciekawych zajęć.

Zamrugałam kilkakrotnie, uderzona w twarz tym szczerym wyznaniem. – A próbowałaś na przykład odrabiać lekcje? – cisnęło mi się na usta. Po dłuższej rozmowie okazało się, że Teresa korzystała bezpośrednio z pieniędzy swojego ojca, co przypuszczalnie czyniło ją najbogatszą osobą w Santa Marii.

Problem polegał na tym, że Nicolas Pereira nie miał pomysłu, co zrobić z córką, ani też czasu, który mógłby jej poświęcić, a jej samej brakowało pomysłu na siebie. 

W związku z tym nie robiła nic, poza regularnym pakowaniem się w różne kłopoty.

Ile razy później wychodziłyśmy do baru, do kina, na kawę, na obiad, Teresa zawsze upierała się, że zapłaci, twierdząc, że ja miałam przed sobą jakąś przyszłość, a ona tylko korzystała z życia, dopóki jej ojciec był na wolności, bo sądziła, że potem i tak umrze. Najgorsze było to, że ta dziewczyna miała świadomość swojej sytuacji, ale broniła się przed zmianą. A ja nie dysponowałam odpowiednio mocnymi środkami do zmuszenia dorosłej osoby do przejęcia kontroli nad własnym życiem, skoro nawet jej ojciec i szkoła nie byli w stanie tego zrobić. Próbowałam prośbami i groźbami. Bezskutecznie.

Zajrzałam Teresie przez ramię, co ona tam bazgrała po tej mojej kartce w trakcie opowiadania o sobie, i aż mną wstrząsnęło z wrażenia. Ujrzałam prawdziwe dzieło sztuki. Idealnie pocieniowane ołówkiem. Jakby wyszło prosto z programu graficznego na komputerze. W pierwszej chwili aż zobaczyłam Teresę umierającą w swojej luksusowej wannie w otoczeniu rozsypanych tabletek, narkotyków oraz otwartej butelki alkoholu. Kończącą życie w sposób, który wybrało wielu wybitnych artystów.

— Myślałaś o ASP? – zapytałam, nakierowując ją ostrożnie na ścieżkę edukacji.

— ASP? Czekaj... – Teresa zmrużyła oczy, odszukując w pamięci potrzebnego wyrazu. – To coś na amfie? Wy tym handlujecie?

I tak oto w tym semestrze prowadziłam swój pług przez kości umarłych.

Akt IX: Tim

Tim usiadł na kanapie, założył nogę na nogę, a następnie sięgnął po porzuconą przeze mnie paczkę fajek oraz zapalniczkę. Nie biedniałam od częstowania go papierosami, ale irytowało mnie, że on we własnych oczach był wolny od nałogu, bo przecież nigdy nie kupował papierosów i nie nosił ich przy sobie. Zmarszczyłam czoło na ostatnim etapie ładowania jakiejś sarkastycznej uwagi, podczas gdy mój brat z lubością zaciągnął się dymem. Był podejrzanie zadowolony. 

Ostatni raz widziałam Tima z takim wyrazem twarzy, kiedy kupił mi rower górski pod choinkę i tak go schował, że nie mogłam go przedwcześnie znaleźć, pomimo usilnych prób oraz szantażów emocjonalnych.

— Będę twoim managerem – powiedział wreszcie.

— Ta, wpisz to sobie jeszcze na LinkedIn – prychnęłam. – Myślałam, że nie chcesz ryzykować?

Uświadomiłam mu, że nasza sytuacja nie była już dramatyczna. Pierwszy semestr miałam opłacony, a do początku drugiego jeszcze wiele mogło się zdarzyć. Carmen kończyła osiemnaście lat w listopadzie i otrzymywała dostęp do swojego Funduszu Inwestycyjnego, dzięki czemu mogła mi pożyczyć znaczną kwotę bez konieczności uzyskania zgody rodziców. Znajomość z Teresą Pereirą zapowiadała się ciekawiej niż na początku. Nie chciałam sobie wprawdzie robić długów u osoby z konkurencyjnej organizacji, ale mogłam jej zaoferować napisanie esejów, będących częścią zadań maturalnych. Bieżące rachunki opłacałabym tak, jak do tej pory.

Magiczna osiemnastka wybijała mi dopiero na początku marca, co oznaczało, że byłam zodiakalną Rybą. W charakterystyce poświęconej mojemu znakowi zodiaku, czytałam: Często przejawia skłonności do uczuć dziwnych, zazwyczaj niespełnionych, lub odbiegających od norm mieszczańskich. W porywach miłosnych Ryby są zdolne do ponoszenia największych ofiar, potrafią się zdobyć na heroizm o niespotykanej sile, którego źródłem nie jest fizyczna siła człowieka, ale jego hart i moc ducha. To fakt, że marzyłam o historii miłosnej, która wstrząsnęłaby całym światem, ale miałam nadzieję, że dałoby radę się obyć bez tych największych ofiar.

— Po tym, co się wydarzyło, nie wracasz do klubu – zadecydował Tim. – Nie ma takiej opcji.

To prawda, że nie spieszyłam się wcale do powrotu do pracy w ubikacji. W dodatku samo wspomnienie ostatniej wizyty w klubie wywracało mi żołądek na drugą stronę. Jednak jeszcze bardziej nie chciałam, żeby mój brat otrzymał zarzut o stręczycielstwo osoby niepełnoletniej. Tym razem naprawdę nie mieliśmy noża na gardle.

— A może sprzedamy teraz tych kilka zegarków? – pomyślałam o naszej rezerwie ostatecznej. – Gdybyśmy musieli uciekać, to weźmiemy tylko tego Patek Philippe'a. I tak gdziekolwiek nie pojedziemy, to najłatwiej będzie nam spuścić złoto.

W idealnych warunkach, liczyliśmy na kilka kont rozrzuconych po różnych krajach, z kilkoma milionami dolarów upchanymi na każdym. W wersji pesymistycznej – byliśmy w stanie ewakuować się z miasta w dosłownie kilka minut.

Tim sprzedałby Teslę poniżej wartości. Następnie, przygotowywałby do jazdy starego Forda z wymienionymi częściami, który od dawna czekał na swój dzień w jednym z miejskich garaży. Ja spakowałabym najpotrzebniejsze rzeczy. Bylibyśmy gotowi do drogi.

Cały problem polegał na tym, że gdy zwierzyna uciekająca przed pościgiem wychylała głowę na powierzchnię, to znaczyło, że była tak zdesperowana, że musiała płacić za wszystko o wiele ponad czarnorynkowym kursem. Kilkusettysięczne oszczędności z bagażu podręcznego mogliśmy stracić w mgnieniu oka, kupując broń, wręczając łapówki, płacąc za schronienie, zmieniając samochody.

— Toni, posłuchaj – zaczął Tim, wyglądający na przekonanego co do swojego pomysłu. – Mam kilku znajomych, którzy nie są znajomymi Alex i jednocześnie nie są na tyle ważni, żeby Amado zawracał sobie nimi głowę. Mogę ich zapraszać na weekendy i namawiać, żeby się z tobą spotkali. Tylko wiesz. To będą brudne pieniądze.

— Okej. Małe kwoty – pokiwałam głową ze zrozumieniem. – I bez stałej relacji.

Gdy rozmawialiśmy z Timem na poważne tematy, łapałam w lot każdy sens. W naszym świecie tempo myślenia decydowało o życiu lub śmierci. Nie było czasu na robienie scen, rozczulanie się nad sobą czy na zadawanie zbędnych pytań. Przy podrabianiu pieniędzy też się pracowało na niższych nominałach, bo te najczęściej nawet nie były sprawdzane.

Każdy z tych gości zapewne mógłby mi kupić dom i samochód, tylko że w ten sposób przypiąłby mnie pinezką do korkowej tablicy w biurze DEA, CIA, Interpolu, Komisji Nadzoru Bankowego lub kogokolwiek innego, kto mógł takich ludzi śledzić.

— Tysiąc za spotkanie plus jakieś tam prezenty, które normalnie daje się kobietom. Łańcuszek, torebka, voucher do spa... – wymieniał mój brat.

— Nigdy nie byłam w spa – przerwałam mu, zaskoczona.

Wyobraziłam sobie siebie zawiniętą w ręcznik, otrzymującą masaż relaksacyjny w pięknym miejscu, ze świeczkami pachnącymi różą i cynamonem. Nie pasowało to zupełnie do życia, które prowadziłam przez ubiegły rok i niemal chciałam powiedzieć, że nie powinnam dostawać takich prezentów. Nie zasłużyłam. Zapach, który był przyporządkowany moim zleceniom, to mieszanka marihuany i domestosu w klubowej toalecie.

— Zasługujesz na trochę życia – odpowiedział Tim, jakby potrafił odczytać moje myśli. – Wkrótce będziesz bogatą dziewczyną. Nie będziesz musiała się martwić o studia. Przeprowadzisz się w lepsze miejsce. Nauczysz się prowadzić rozmowy. Powoli wkręcisz się w towarzystwo. Potem sama poznasz kogoś właściwego. – Uśmiechnął się do mnie. – Ale najpierw daj w łeb swojej śwince skarbonce i wyciągnij z niej, co tam masz. Zrobimy z ciebie absolutny primeshit.

Przyjrzałam mu się badawczo, czy miał już coś zaplanowane.

— Jedziemy do tego lumpa, w którym kupowałaś Chanel – zachęcił. – Zaraz zaczniesz się uśmiechać. Zobaczysz.

Przypomniałam sobie radę, że największą karą dla ego manipulatora było ułożenie sobie życia bez niego. Nagle nabrałam ochoty na sukienki, szpilki, pończoszki i przewracanie rzęsami do nowych klientów.

— Racja. Niech Amado wie, co stracił – zapowiedziałam bojowo.

Widziałam, jak Tim się skrzywił, jakby przypadkiem wsypał sobie do kawy sól zamiast cukru.

— Polityka grubej kreski, Toni. Jak będziesz chciała być szczęśliwa jemu na złość, a nie sama dla siebie, to nic z tego nie wyjdzie.

— A propos grubych kresek... Możesz zaczekać na mnie na korytarzu?

— Nie potrzebujesz tego dzisiaj. Mam faceta, który poprawi ci humor. – Tim cieszył się tak bardzo przez cały czas, bo wiedział, że miał dla mnie wystrzałowy prezent. – Lubisz Wenezuelczyków? Chciałabyś być z synem Miss Universe? Tylko się znowu nie zakochaj – ostrzegł mnie ze śmiechem. – On jest fajnym gościem, ale jest żonaty.

Wiedziona ciekawością, wysypałam na stół oszczędności i dałam się zaciągnąć do najbardziej luksusowego second-handu.

Akt X: Valentino

Valentino de Rossi okazał się kolegą mojego brata ze studiów. W ten weekend przylatywał do Kolumbii, by świętować zjazd absolwentów zorganizowany z okazji którejś tam rocznicy założenia uniwersytetu. Jednak gdy tylko usłyszałam, że pracował w przemyśle naftowym jako człowiek prezydenta Nicolasa Maduro, to już wiedziałam, że tak naprawdę pojawił się w Medellin, żeby szukać możliwości nawiązania stosunków biznesowych. 

W odciętej od świata Wenezueli inflacja przybrała tak ogromny rozmiar, że rządzącym krajem komunistom po prostu zabrakło pieniędzy na wydrukowanie nowych (!). Elity musiały sobie poradzić, żeby utrzymać się przy władzy, a to oznaczało poszukiwanie swych szans w narkobiznesie.

Tamtego piątkowego wieczora syn Miss Universe, specjalista handlu zagranicznego, komunista raczej z oportunizmu niż z przekonania, miał być wyłącznie do mojej dyspozycji. Gdy tylko zobaczyłam go w drzwiach Red Roomu, nie mogłam wykonać choćby kroku naprzód i nie była to wcale kwestia nierozchodzonych, nowych szpilek.

Opalony brunet w doskonale skrojonym białym garniturze błyszczał swą urodą niczym model z billboardu. Mocna dziesiątka. Nogi potrafiły rozłożyć się same. Pomyślałam, że kiedy Mika wróci z delegacji i spróbuje tu wejść, włączy się alarm, który go poinformuje o tym, że nie jest już najprzystojniejszym facetem, który kiedykolwiek stąpał po deskach Red Roomu. Lata imprezowania odcisnęły na twarzy Miki zasłużone piętno, czyniąc z młodszego Ibaigurena coraz bardziej zużytą, choć wciąż ulubioną zabawkę. Valentino był o parę lat młodszy i lepiej dbał o swoją formę. Jego czarujący uśmiech odebrał mi możliwość oddychania.

De Rossi przełamał mój impas, chwytając mnie za nadgarstki i delikatnie przyciągając do siebie, jakby chciał mi się przyjrzeć z bliska. Miałam na sobie czarną bluzkę odsłaniającą ramiona, z rękawem na trzy czwarte długości i czarną, rozkloszowaną spódnicę do kolan, z wzorami z kwiatów. Pod spodem nosiłam nową bieliznę w cielistym kolorze i jasne pończochy, przypięte do pasa.

Wenezuelczyk pocałował mnie z obu stron w policzek, zawieszając usta tuż nad moimi, sprawdzając, czy chciałabym przejść od razu do rzeczy. Czułam się niepewnie i odruchowo cofnęłam tułów. Przez cały czas zastanawiałam się, czy to nie był kolejny podstęp. Ten gość był podejrzanie zbyt przystojny. Co on w ogóle robił tutaj, ze mną? Dlaczego nie bawił się w klubie z kimś ze swojej ligi? Nie zauważyłam w bramie nic podejrzanego, bo Tim zaznaczył w grafiku sam siebie, z adnotacją, żeby mu nie przeszkadzać. Valentino i ja byliśmy naprawdę sami. Mimo wszystko – nie potrafiłam zaufać.

— Twój brat sporo mi o tobie opowiadał. – De Rossi próbował zachęcić mnie do konwersacji.

— Tak? Dobre rzeczy? Złe rzeczy? – spytałam, nie patrząc mu nawet w oczy.

Rozmowa się rwała. Nie dyskutowaliśmy o niczym konkretnym. Mieliśmy zamówioną na ten wieczór wykwintną kolację i zjedliśmy ją praktycznie w milczeniu. Widziałam, że starał się być miły, nie przekraczać żadnej mojej granicy, ale ja nie mogłam się przy nim wyluzować, bo w każdym jego słowie i spojrzeniu szukałam znaków wskazujących na podstęp. Nie byłam w stanie przezwyciężyć nerwów ani czerpać radości z randki z mężczyzną tak przystojnym, cierpliwym i naprawdę sympatycznym, bo moje poczucie własnej wartości stało się mniejsze niż amerykańskie poparcie dla prezydenta Maduro.

Nie wierzyłam nawet Timowi, kiedy mówił na zakupach, że wyglądałam jak mała księżniczka. Kazałam mu się zamknąć, a kiedy gadał dalej, odepchnęłam go na drzwi przymierzalni i poszłam ze złością do kasy. Jednak wiedziałam lepiej, że powinnam była wziąć coś na odwagę i na odpowiedni nastrój.

— Dobrze się czujesz, ślicznotko? – zapytał Vale, pochylając się z troską w moją stronę.

Byłam jak zwierzątko przewożone samochodem w tekturowym pudełku. Samo ze swoimi lękami. Napotykające ciemność, hałas i odbijające się od ścianek, w którąkolwiek stronę się nie obróciło.

— Nie bardzo – wypaliłam, próbując uspokoić łomoczące serce. – I nie nazywaj mnie ślicznotką. – Wbiłam się mocno plecami w krzesło, aby zachować dystans. – Przepraszam. – Wytarłam usta wykrochmaloną serwetką i wybiegłam do łazienki.

Nie wytrzymywałam komplementów. Myślałam, że je mówił, żeby mnie oswoić, a potem zranić. Albo w ogóle nad nimi się nie zastanawiał. To zwykłe słowa, które nic nie znaczyły.

— Toni? Czy zrobiłem coś nie tak? – usłyszałam jego głos, kiedy zatrzaskiwałam się od środka.

Tim pewnie zaprezentował mnie jak ósmy cud świata. Valentino spodziewał się zobaczyć kogoś innego. Gdyby tylko wiedział, że mógł się teraz bawić z kimś lepszym niż z przeciętną panienką, co jeszcze do tego strzelała fochy, zrobiłby to bez wahania. Byliśmy tu we dwójkę wyłącznie z takiego powodu, że nie dostał wyboru. 

Przyleciał po południu, zapytał: – Co ciekawego jest w Medellin dzisiaj wieczorem?, a Tim odpowiedział pytaniem: – Chcesz zabawić się z moją siostrą? W naszej kulturze, jeśli ktoś zezwalał na dotykanie swojej siostry, oznaczało to najwyższą formę zaufania. Tim sprytnie to wymyślił. Wielu to naprawdę kręciło, nawet gdyby normalnie nie byli zainteresowani.

Siedziałam na podłodze, z plecami opartymi o drzwi, i poszukiwałam w Google informacji o Valentino, który stał w tym czasie na korytarzu, nie wiedząc, co się ze mną działo.

Dwadzieścia osiem lat i trzy żony na koncie. Jedna aktorka, druga modelka, trzecia z zawodu czyjaś tam córka. Oprócz tego, nieślubne dziecko z jakąś czwartą, a o zamówionym teście na ojcostwo właśnie informowała bulwarowe media piąta. Spanikowana sprawdziłam, czy to naprawdę wszystko o tym jednym typie, który właśnie pukał do łazienki i pytał, czy czegoś mi nie potrzeba.

Tak, paczki prezerwatyw! Najlepiej takich plemnikobójczych!

Zobaczyłam, że każda z jego lasek wyglądała inaczej: mniejsza, większa, w różnych kolorach, usta zrobione albo niezrobione (aż tak bardzo). Oczywiście, na przefiltrowanych zdjęciach każda wyglądała na ładną i zadbaną, ale trudno powiedzieć, żeby Valentino miał swój ideał urody. Trzasnęłam się dłonią po czole. On po prostu szukał przygód. Lubił nowe. Wcale nie miał jakichś szalonych standardów. Ważne, żeby była chętna. To zadziwiające, że czasem z przystojnym facetem łatwiej było wylądować w łóżku niż z jakimś przeciętnym.

Później usłyszałam, że Mika też się nie ograniczał do żadnych wyśnionych piękności. Szerokim gestem oddawał się każdej, która go chciała. Rozmyślałam, czy to kwestia tego, że taki gość był przyzwyczajony do uwagi, czuł się z tym naturalnie, miał to przećwiczone, ułożone w głowie, podryw nie był dla niego jakimś wydarzeniem, a w pewnym momencie po prostu uzależnił się od bodźców i musiał iść na ilość. Po co przebierać w dziewczynach, skoro mógł mieć je wszystkie, jak kolekcję pokemonów.

Stwierdziłam, że w takim razie nie miałam się czym przejmować. Kiedy się siedziało w królewskim apartamencie w pięciogwiazdkowym hotelu, nie było sensu cały czas sobie powtarzać, że się na to nie zasługiwało. Trzeba było się rozkoszować widokiem z okna, wystrojem wnętrza, najlepszym łóżkiem i zamawiało się szampana. 

Otworzyłam drzwi szeroko, trzaskając niechcący Wenezuelczyka w nos. De Rossi jęknął i złapał się za uderzoną twarz, a ja bezczelnie zaśmiałam się z jego reakcji. W zmienionych warunkach wydał mi się nagle taki ludzki.

— Możemy zacząć ten wieczór jeszcze raz? – spytałam niewinnym głosem.

— Tak, zagrajmy jeszcze raz ten moment, w którym wychodzisz z łazienki. Odsunę się pod ścianę – narzekał Vale, pocierając dłonią miejsce uderzenia. Zrobiło mi się trochę głupio. Chyba dostał mocniej, niż myślałam. Postanowiłam mu to jakoś wynagrodzić.

Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w policzek.

— Boli? – zapytałam.

Od razu zapomniał o uderzeniu, opuścił dłoń i uśmiechnął się do mnie. Zobaczył, że noc nie była jeszcze stracona, więc natychmiast poprawił mu się humor.

— Zatańczę dla ciebie – obiecałam. – Wiesz, że nigdy nie tańczyłam prywatnie dla żadnego klienta? Usiądź sobie na krześle w salonie i zaczekaj na mnie. – Położyłam dłoń na jego plecach i popchnęłam go delikatnie w kierunku pokoju.

Zawsze wyobrażałam sobie, że będę tańczyć dla Amado. Teraz poczułam dziką satysfakcję, że to nie on będzie moim pierwszym. Jakbym zdecydowała się mu coś odebrać, przecinając tym jedną z wielu nici, które wcześniej utkałam, łącząc mój rozgorączkowany umysł z jego kamiennym sercem.

Zrzuciłam spódnicę, aż wylądowała na oparciu kanapy. Odszukałam w laptopie utwór Malamente Rosalii i już po chwili wystukiwałam obcasami po parkiecie rytm nowoczesnego flamenco, przybliżając się do grzecznie siedzącego na środku pokoju Valentino. Oparłam się dłońmi o jego kolana. Widziałam, jak pożera wzrokiem moją twarz, piersi ukryte pod bluzką, biodra przewiązane pasem do pończoch. W myśli z pewnością dobierał się już do moich majtek. Posłałam mu uśmiech, który informował, że kontrola nad sytuacją należała do mnie.

— Co tam wzięłaś w łazience? – wyszeptał mi do ucha, gdy ocierałam się o jego klatkę piersiową – Chcę to samo.

— Odrobinę pewności siebie – zbyłam go półsłówkiem. – Myślę, że tobie jej nie brakuje. Jesteś najprzystojniejszym facetem, który będzie mnie kiedykolwiek pieprzył – wymruczałam, spoglądając w jego ciemne oczy. Valentino momentalnie złapał moją dłoń i nakierował na swoją erekcję, jakby chciał tym gestem pokazać gotowość do podjęcia akcji. Zabrałam jednak rękę i zaczęłam rozpinać mu koszulę, ujawniając jego zadbany, wyrzeźbiony tors.

Usiadłam na nim tyłem, wyginając plecy w łuk. Sięgnęłam prawą ręką za siebie, by złapać Valentino za ramię, pozwalając rytmowi hiszpańskiej piosenki prowadzić swoje biodra. Mężczyzna objął mnie w talii. Wsunął dłonie od spodu pod moją koszulkę. Następnie przejeżdżał po jasnych figach, przesuwając palce pod materiał, by opuszkami podróżować po wszystkich moich częściach intymnych.

— Jesteś taka seksowna. Pewnie wszyscy tutaj za tobą latają – wymruczał mi do ucha.

— Tylko ci jebnięci – przyznałam zgodnie z prawdą.

— To nie mam u ciebie szans. Jestem porządnym facetem – powiedział człowiek, który właśnie próbował znaleźć metodę na obejście sankcji USA i załatwienie dla swojego kraju ropy z Iranu, bo Wenezueli nie było w tym momencie stać na wydobycie własnych gigantycznych pokładów surowca. Jak w tym dowcipie o Saharze, Związku Radzieckim i konieczności importu piasku po miesiącu.

— Pokaż mi swoją nieporządną stronę – odpowiedziałam kokieteryjnie. – Zobaczymy, co da się z tym zrobić.

Jednym ruchem mnie podniósł i przeniósł na łóżko, układając brzuchem na kołdrze. Zdjął swoje spodnie, bokserki, klęknął za mną i podciągnął moje biodra do góry. Założył kondom. Owinął sobie moje włosy dookoła przedramienia, otwartą dłonią przytrzymując moją głowę na poduszce. Drugą wymierzył mi lekkiego klapsa w pośladek, po czym opuścił moje majtki, tak, że zatrzymały się na nogach. Złapał mnie za udo i ustawił mnie sobie w wygodny dla siebie sposób. Najpierw sprawdził, na jaki kąt i rodzaj pchnięcia zareaguję najlepiej. Trzymał mnie w unieruchomieniu i dalej zabawiał się moim ciałem, stopniowo zwiększając mi porcję przeżyć, tak, że chwilowo potrafiłam odłączyć od siebie wszystkie zmartwienia. Było mi dobrze w jego mocnych rękach.

— Teraz jest wystarczająco nieporządnie? – zapytał, pochylając się lekko nade mną, wchodząc głębiej, i sprawiając, że moja pupa zaczęła podskakiwać przy każdym kontakcie z jego podbrzuszem.

Udało mi się wcisnąć rękę pod siebie, dosięgnąć palcami swojej kobiecości i pomóc sobie w doznaniu orgazmu. Gdy wzdychałam z rozkoszy, Vale wsunął mi kciuk do ust i po chwili poczułam, jak jego penis zapulsował we mnie, a potem pięknie wyrzeźbione męskie ciało wylądowało na moich plecach, a jego właściciel próbował złapać oddech tuż przy moim uchu.

Rozluźniłam się, gdy przytulił mnie mocno do siebie i niespiesznie całował po policzku, potem po szyi oraz ramieniu. Przymknęłam oczy. Znalazłam się gdzieś pomiędzy jawą a snem. Od pewnego momentu, zgubiłam świadomość, kim był ten mężczyzna, który mnie tak delikatnie pieścił.

Rano wypiliśmy jeszcze kawę i kochaliśmy się pod prysznicem. Oboje byliśmy w ponadprzeciętnej formie. Objęłam jego szyję i bezproblemowo oplotłam nogami jego twarde, umięśnione biodra i pośladki. Wyglądał nieziemsko z kropelkami wody na tym fantastycznym torsie i brzuchu z wyraźnie zarysowanymi mięśniami. Valentino opierał mnie plecami o ściankę kabiny i całował z namiętnością, a ja ciągle miałam w głowie, jak kiedyś porzygałam się tutaj, położyłam na podłodze i Amado wparował do środka w ubraniu, żeby udzielić mi pierwszej pomocy.

Moja skóra reagowała na pieszczoty Vale, chciała więcej, sutki prężyły się, a pochwa zaliczała skurcze na jego członku, natomiast głowa była zupełnie gdzie indziej. Wiem, że moje ciało osiągnęło orgazm, a w zasadzie De Rossi i ja osiągnęliśmy go jednocześnie, ale jakoś spłynęło to po mnie, jak ta woda z prysznicowej słuchawki zawieszonej u góry.

***

— Tu jest tysiąc dolarów. – Valentino podał mi kopertę. – Ale przywoziłem je wczoraj z Wenezueli. Dzisiaj mogą być już warte jednego centa – mrugnął do mnie.

Lubiłam mężczyzn z dystansem do siebie i z poczuciem humoru. Gdybym poznała go kilka tygodni wcześniej, faktycznie mogłabym się w nim zakochać. Ale Amado tak mi zatruł głowę, że chociaż przed chwilą byłam z facetem słodkim i gorącym jak świeżo przygotowane czekoladowe fondue, jedyne co czułam w tym czasie, to jakbym ugryzła firankę.

— A tu mam coś, co powinno się poddawać inflacji nieco wolniej. – Valentino sięgnął do swojej teczki. – Słyszałem, że lubisz Chanel?

Ze skórzanego nesesera wyjął przewiązane wstążeczką opakowanie perfum Chanel No 5 i obserwował, jak zaczynają mi się błyszczeć oczy. To nie był kosmetyk wegański i przez moment zastanawiałam się, czy nie odsprzedać, ale doszłam do wniosku, że skoro już wyprodukowano ten flakon i dostałam go w prezencie w dobrej wierze, to powinnam go sobie zatrzymać oraz używać na specjalne okazje. Zapach luksusu mógł mi się przydać do ważniejszych celów niż jednorazowa deklaracja poglądów. Musiałam rozważnie wybierać swoje wojny.

Popatrzyłam na uśmiechniętą twarz Vale z tymi jego dołeczkami w policzkach i od razu przypomniało mi się, jak Amado ukradł mi portfel w klubie i jaką miał zadowoloną minę, kiedy oddawał mi go później w windzie. Mówił, że jest człowiekiem wielu talentów. Nie kłamał. Odetchnęłam głęboko, odpychając tę wizję od siebie i pocałowałam Valentino w usta na pożegnanie.

***

Zamknęłam za nim drzwi. Posprzątałam w mieszkaniu. Zmieniłam pościel, żeby wszystko wyglądało tak, jakby mnie tu w ogóle nie było. Podparłam się dłonią o biodro i – pełna najgorszych przeczuć – wybrałam numer do swojego brata. Odebrał po kilku sygnałach.

— Tim, to pierdolnie – przywitałam się.

— O co ci chodzi? – zapytał z niepokojem. – Vale już dzwonił i mówił, że jesteś świetna. Chciałby się z tobą spotkać, kiedy będzie w Medellin następnym razem. Z nim możesz się pokazywać na mieście. Najwyżej oskarżą cię o sympatię dla reżimu w Wenezueli, ale ty i tak przechodzisz przez tę fazę zauroczenia komunizmem, więc tobie to bez różnicy.

— Nie o to chodzi. – Pokręciłam sceptycznie głową. – Vale też jest świetny i ja naprawdę próbowałam się cieszyć tym spotkaniem, nie tylko pod takim kątem, że dostanę hajs. A jednak... – Potarłam dłonią po czole w zakłopotaniu, wstydząc się własnego uwikłania w emocje bez przyszłości. Wreszcie dokończyłam myśl, przyznając ze zrezygnowaniem: – Nie mogłam.

Tim westchnął ciężko. Głośnik w słuchawce zacharczał.

— Z czasem zapomnisz – oznajmił ze stanowczością, której mogłaby mu pozazdrościć najlepsza grecka wyrocznia. – Na początku będzie trudno, ale jak zaakceptujesz fakt, że to i tak by nie miało nigdy szans, to jakoś sobie poukładasz wszystko w głowie i pójdziesz dalej. Korzystaj z życia. Nie umawiam cię z chamami. Wybieram ci fajnych gości. Nie będziesz młoda dwa razy. Bierz od nich pieniądze i baw się.

— A od kiedy ty jesteś takim ekspertem od leczenia złamanych serc – odrzekłam, celowo wbijając mu szpilkę. – Z tego, co wiem na twój temat...

— Od momentu, w którym też musiałem o kimś szybko zapomnieć – przerwał mi ostro. – I to tak skutecznie, żeby nie miało prawa już więcej pierdolnąć. Zaufaj mi – przekonywał. – Dla swojego bezpieczeństwa, musisz teraz zrobić to samo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro