Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.8. "Heroin"

Ilość wyrazów: 6187

⛔: scena erotyczna, narkotyki, stosunki zależności

Akt XXII: Profesor

Wkroczyłam do szkoły bojowym krokiem. Z szaleństwem w oku. Z niewinnym uśmiechem na spierzchniętych ustach. Przemierzałam dumnie połacie wypastowanej kamiennej podłogi, a docinki kierowane pod moim adresem rozbijały się o niewidzialny mur. Amado Ibaiguren zaproponował mi kolejne spotkanie. Przesuńcie się, niegodni!

Gitana zdążyła się już zjarać przed pierwszą lekcją – zaopiniowała Paula Giron, kiedy przeciskałam się przed nią w drodze do otwartej sali. – Przed końcem zajęć pewnie zacznie pakować w żyłę – dodała.

Nic nie było w stanie mnie wybić z równowagi. Zajęłam swoje miejsce. 

Carmen się spóźniała, więc położyłam torbę na jej krześle. Wyjęłam laptopa oraz książki. Carlos Morelli obrócił się, zaczął się na mnie bezczelnie gapić, aż wreszcie złożył usta, żeby mi posłać obrzydliwego buziaka.

Pokazałam mu środkowy palec.

Zamierzałam jeszcze przeciągnąć nim o wnętrze policzka, ale akurat profesor Sastre odwrócił się od tablicy, a następnie popatrzył w moim kierunku.

— Możesz już ją zostawić – usłyszałam cichy głos Briana, który siedział tuż przy Morellim. – Nie warto.

— Ciebie też nie było warto – odpowiedziałam dość głośno, uciekając przed krytycznym spojrzeniem wychowawcy.

— Lubię ją – odszepnął mu Carlos. – Jest ostra. Nie daje sobą pomiatać.

— Słyszę cię, idioto – mruknęłam. Na tyle cicho, żeby nauczyciel nie wpisał mi uwagi.

— Ale ja będę nią pomiatać, a ona będzie się z tego cieszyć. To, że ty nie umiałeś nad nią zapanować, nie oznacza, że ja też nie umiem – dodał Carlos.

Prychnęłam śmiechem z politowaniem. Bawiło mnie, że Brian zachowywał się teraz jak mały piesek pokazujący zęby i warczący zza pleców dużego psa. Zrozumiałam istotę problemu, której nigdy nie powiedział mi wprost. 

On nie mógł nade mną zapanować.

A nie potrafił ze mną tak naprawdę zerwać. 

Powinien był to zrobić. Cierpiałabym, przepłakałabym swoje, ale wytrzymałabym poważną rozmowę na ten temat. Zamiast tego, czyniliśmy sobie infantylne wyrzuty, wspomagane alkoholem. Z finałowym seksem na zgodę.

Miałam wrażenie, że ja robiłam się coraz poważniejsza i bardziej odpowiedzialna, a on po roku układu, który mu pasował, nagle potraktował mnie w klubie jak obrażony dzieciak. Nasz romans, wydawało mi się, że osadzony w prawdziwej przyjaźni, naprawdę nie musiał się kończyć w ten sposób. Gdyby tylko Brianowi zależało na mnie tak po ludzku.

Carmen wleciała do sali z kawą i telefonem w ręku. Przeprosiła za spóźnienie z rozbrajającym uśmiechem, po czym wyciągnęła do Carlosa i do Briana środkowy palec. Profesor Sastre, wciąż tytanicznie przepisujący na tablicę plan semestru z sylabusa, pochwalił się oczami dookoła głowy:

— Widzę cię, Sanchez. – Obrócił się, a następnie przemówił do Carlosa. – Dlaczego mnie nie dziwi, że zaczyna pan przygodę w Colegio Santa Maria del Pilar od wpadnięcia na te dwie gwiazdy?

— Nie wiem, o co chodzi, panie profesorze – odrzekł Carlos niewinnym głosem. – Ja przyszedłem się tylko uczyć.

Profesor Sastre wiedział o czym mówi, ponieważ sam od dawna użerał się z tymi dwiema gwiazdami. Był moim wychowawcą oraz nauczycielem języka hiszpańskiego, jeszcze w czasach, gdy chodziłam do gimnazjum. Pamiętałam go ze starych, dobrych lat. Zawsze pojawiał się rozczochrany, w śmiesznych swetrach i za dużych okularach, zupełnie jak archetyp niezorganizowanego, głodującego poety.

Potem miał sprawę rozwodową, która go kompletnie zmieniła. I sprawiła, że stał się najbardziej ciętym z nauczycieli na wszystkie dzieci mające jakikolwiek, najdrobniejszy, związek z kartelami.  

Jego piękna żona pracowała jako analityczka finansowa w Solaris. Była na tyle dobra, że zaproponowano jej pracę wewnątrz organizacji. Ona jednak mierzyła jeszcze wyżej. Ku potwornej zgrozie profesora, porzuciła go, by zostać jedną z najbardziej prestiżowych, wyrafinowanych dziewczyn, które kiedykolwiek stąpały po drewnianej podłodze Red Roomu.

Gdy profesor odkrył prawdę, kompletnie go to złamało i wyniszczyło. Najfajniejszy nauczyciel, z jakim miałam w życiu do czynienia, został w krótkim czasie okropnym cynikiem. To był dla mnie pokaz praktycznego zastosowania mema o błędnym kole, w którym wredna suka robiła z miłego faceta skurwiela, a ten potem rozkochiwał w sobie i porzucał następne kobiety, i tak powtarzał się schemat.

Kiedy odwiedzałam go tuż po jego rozwodzie, wciąż jeszcze planując start w olimpiadzie z języka hiszpańskiego, moją uwagę przykuły ulotki o jakichś kursach uwodzenia, coś o braciach samcach, alfach, beta providerach. Odłożyłam to czym prędzej na miejsce, bo wydawało mi się obrzydliwe, jak można było tak instrumentalnie traktować drugą osobę.

Tak wyglądała rzeczywistość mojego ulubionego nauczyciela. Teraz ile razy na niego patrzyłam, gdy podwijał rękawy koszuli i poprawiał na nosie ogromne okulary, ogarniało mnie uczucie przykrości. Wiedziałam, że spoglądam na człowieka, którego życie rozbiło się na części, a on próbował je złożyć w całość przy użyciu fałszywych zaklęć. 

Tymczasem miałam wrażenie, że skurwysynem trzeba było się po prostu urodzić. W szatni w szkole artystycznej zawsze mówiłyśmy, że niezależnie od tego, jak długo byśmy ćwiczyły, i tak gdzieś na świecie istniało jakieś chińskie dziecko, które potrafiłoby zrobić ten sam program lepiej od nas.

Akt XXIII: Quality of primeshit

Wbiegałam radośnie po schodach. Opuściłam trening, który odbywałam po lekcjach w sali gimnastycznej, bo chciałam się jak najszybciej wykąpać, przebrać i już lecieć na randkę z człowiekiem, którym absolutnie nie powinnam się tak ekscytować, zwłaszcza, że zapowiedział mi w SMS-ie, że proponował mi pięć tysięcy dolarów za wieczór, ale w zamian miałam spełniać wszystkie jego życzenia.

Chwilowo przestałam myśleć logicznie. Pięć tysięcy dolarów spadło mi z nieba. Do tego miałam zobaczyć Amado. Mało tego. To on chciał zobaczyć mnie. Pragnął mojego towarzystwa. Jak mogłam się tym nie ekscytować?

Nagle kątem oka uchwyciłam brązowy karton leżący pod moimi drzwiami. Nie spodziewałam się paczki. To mogło być coś, co zostawiła ekipa sprzątająca sąsiadujące mieszkanie airbnb, ale dlaczego w takim razie to leżało na mojej wycieraczce? Przed oczami przeleciały mi wszystkie filmy mafijne z Ojcem Chrzestnym włącznie. Spodziewałam się ujrzeć w pudełku jakieś ryby zawinięte w gazetę albo nawet głowę konia. Rodzina Alejandry miała stajnie.

Przypomniał mi się film Siedem, gdzie Morgan Freeman odkrył w pudełku głowę Gwyneth Paltrow. Adrenalina ścisnęła mi wnętrzności. Co, jeśli tam była głowa Tima? Chwyciłam z całej siły za poręcz, bojąc się, że zemdleję. Czy to mogła być jakaś wiadomość dla nas od Norte del Valle?

Bardzo ostrożnie wysunęłam tułów zza barierki. Moja szyja wydłużyła się do góry tak wysoko, że aż zobaczyłam na pudełku jakieś napisy naniesione czarnym markerem. Podreptałam z sercem w przełyku w stronę tajemniczej przesyłki. Odczytałam wiadomość:

To nie jest od Norte del Valle. Możesz otworzyć.

Zgięłam się w pół i wybuchnęłam zduszonym śmiechem. Znałam tylko jednego takiego dowcipnisia.

Uśmiech przykleił mi się do twarzy. Wkopałam pudło przez próg do środka i zaczęłam je obrabiać przy pomocy ostrych nożyczek.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to czarny materiał i ułożona na nim mała karteczka. Po jednej z jej stron grafitowy atrament żądał starannym, pochylonym w prawo, ładnie połączonym pismem:

Nie zgub tym razem.

A.

Odwróciłam na drugą stronę. Sądząc po charakterystycznym odcieniu, przy wpisywaniu dedykacji Amado i Mika skorzystali z tego samego pióra, a jednak naciskali na nie inaczej. Tu każda literka stała osobno, w nieco mniej równym rządku.

Ladies and gentlemen, you're about to witness the quality of primeshit.

M.

Odłożyłam karteczkę na biurko. Już wiedziałam, że to będzie cenniejsza pamiątka od ubrania, które leżało w paczce. Zamierzałam ją wykorzystywać jako zakładkę na książki. I oczywiście nigdy jej nie zgubić.

Główną część prezentu stanowiła czarna wiskozowa sukienka na ramiączkach. Bez dekoltu, ale ledwie zakrywająca pupę. Do niej należały wsuwane osobno długie rękawki, sięgające niemal końca ramion, z prostokątnymi nacięciami na całej długości. Komplet uzupełniały czarne kabaretki i ciemnoszare zamszowe buty na koturnie, mocno za kolano.

Pospiesznie zrzuciłam ubranie, żeby przymierzyć nowe rzeczy. Spojrzałam w lustro. Dostrzegłam w nim obcą mi osobę. Drapieżną, groźną, elegancką. Jednak niepasującą do mojej dziecięcej twarzy. Zrobiłam kilka zdjęć sylwetki przy dużym lustrze. Następnie położyłam się na łóżku, ułożyłam na ścianie niesamowicie zgrabnie wyglądające nogi i zaczęłam strzelać selfies z powietrza. Wyzywająca kreacja działała na wyobraźnię. Podobałam się sobie. Ale nie mogłam odnaleźć w tym swojego elementu.

To nie był strój dla dziewczyny, która słysząc strzał z pistoletu, pierwsza znajduje wyjście ewakuacyjne. Raczej dla takiej, która wyciąga z tego kozaka własną broń. Panowie A. i M. nie trafili do końca z prezentem. Odwiesiłam komplet głęboko do szafy i zaczęłam szukać czegoś innego, co mogłoby spełnić estetyczne kryteria pana A.

Akt XXIV: Celesta

Amado Ibaiguren przyszedł do Red Roomu o kilka godzin za wcześnie. Potrzebował ciszy, a tej mógł zaznać jedynie w samotności. Wpatrywał się w okno balkonowe. Przez ulicę przetaczał się wesoły korowód turystów i nachalnych sprzedawców pamiątek, którzy ze swych indywidualnych hałasów czynili jeden anonimowy szum tła.

Zbierał siły na wieczór. Pomyślał, że musi zbudować dystans, przywrócić Miss Strawberry do pionu i ustawić ją w pozycji posłuszeństwa, żeby nie odważyła się dalej spoufalać. W ten sposób będzie mu łatwiej kontrolować sytuację. Może kiedy zrobi z Toni kolejną dziewczynę przywiązaną za ręce do łańcuchów opuszczonych z sufitu i odnajdzie się w znanym schemacie, jego serce przestanie tak irracjonalnie bić z myślą o Truskawce, a przypomni sobie o swoim właścicielu, czyli o Amado.

Rozważania przerwał mu perlisty śmiech dochodzący z korytarza i dźwięk klucza przekręcanego w zamku.

Cabron, my tylko na chwileczkę – odezwał się Mika z przedpokoju.

— Don Amado. – Celesta Amarante przywitała się niepewnym głosem. Strzelała piwnymi oczami po kątach mieszkania, żeby tylko on się nie odwrócił i nie zamienił jej smukłej sylwetki oraz kasztanowych loków w kamień. Celesta nie miała wątpliwości, że szef organizacji potrafił robić takie cuda i gdyby wiedziała, na kogo tu wpadnie, nie naciskałaby na to spotkanie.

Zauważyła, że na szczęście on był w tym momencie bardziej zainteresowany badaniem stanu firanki. Wykrycie jakiejś plamy lub – o zgrozo – źle posortowanych śmieci potrafiło zająć uwagę Amado na długie minuty.

Pomyślała, że gdyby go nagrać kiedyś nad śmietnikiem, ubolewającego nad ludzką ignorancją, wyszedłby z tego niezły happening artystyczny, a Celesta zyskałaby miano artystki zaangażowanej społecznie. Być może jej pracami zainteresowałyby się jakieś galerie w Stanach Zjednoczonych.

— Na pewno nie masz ochoty na chwilkę przyjemności? – dopytywał Mika, gdy wyciągał i podpisywał zestaw ozdobnych bloczków na zakupy w La Reinie.

— Może kiedy indziej – zbywała go Celesta. – Bardzo się spieszę.

Nawet lubiła Mikę. Kiedy zapraszał ją na kolację, chodziła bez obrzydzenia. Był przystojny, zadbany i uprzejmy. Umiał się zachować po alkoholu, co odróżniało go od większości bogatych mężczyzn, z którymi Celesta miała przyjemność. Dało się z nim porozmawiać. Wieczór szybko mijał, gdy Mika wypytywał ją z zainteresowaniem o trendy w malarstwie, jej opinię na temat korzyści i zagrożeń z globalizacji sztuki, czy o rynek inwestycji artystycznych. Gdyby ktoś zobaczył, jak delikatnie ją całował na dobranoc pod jej apartamentem, mógłby pomyśleć, że to taki romantyczny dżentelmen. Jednak Celesta widziała też jego inną stronę. Rozumiała, że powinna czasem dotrzymywać swojej części umowy, ale jednak bez przesady.

— Okej. W takim razie kiedy indziej. – Mika nie spodziewał się innej reakcji, bo to on zaciągnął kobietę do Red Roomu pod pretekstem spokoju.

Wiedział, że zastanie tutaj swojego brata, który ostatnio ujawnił zainteresowanie specyficznym typem wrażliwej, artystycznej dziewczyny. Jego zdaniem, Celesta mogłaby pomóc Amado wypełnić pustkę po Toni, gdyby tylko zechciał spędzić z nią trochę czasu i poznać ją bliżej. Wprawdzie w prywatnej rozmowie jego brat nazwał malarkę doświadczonym, wyrachowanym kurwiszonem i ostrzegł, żeby nawet nie wymieniać jej w jednym zdaniu z Toni, ale nie zaprzeczył umiejętnościom Celesty w sztuce zarówno artystycznej, jak i erotycznej. Mika dostrzegł w tym cień szansy.

— A ile pieniędzy potrzebujesz? – zapytał.

Celesta organizowała wystawę, na którą zamierzała zaprosić znane figury ze świata artystycznego, dając sobie tym samym przepustkę na największe salony. Luksus powinien wyciekać z każdego elementu dekoracji, z cateringu, z szampana, z pokoi hotelowych i podarunków dla wybranych gości.

— Jeszcze dwieście pięćdziesiąt tysięcy.

Amado przestał mielić w palcach firankę i obrócił się w stronę kobiety, wprawiając ją w popłoch, zupełnie jakby nie udało jej się przejść po cichu na palcach obok śpiącego krokodyla.

— Słyszałaś o czymś takim, jak dotacje z Ministerstwa Kultury? – zapytał.

— To są moje pieniądze, a nie twoje – przerwał Mika, nie dopuszczając do potencjalnego zaognienia sytuacji. – Ja decyduję, na co chcę je wydać. Jeśli chcę wspierać sztukę w tym mieście, to ją wspieram. La Reina będzie partnerem strategicznym.

Liczył, że Amado zrozumie wykorzystanie luki umożliwiającej pranie środków finansowych.

— Ćwierć miliona dolarów na pokazanie kilku obrazów w piwnicy? – drążył starszy z Ibaigurenów. – Shakira ma tam u was ma zaśpiewać?

— Dlaczego przestałeś się gapić przez okno? – wypalił rozzłoszczony Mika. – Tak dobrze ci szło.

— Nie widzisz, że ona nie okazuje ci wdzięczności? – Amado ruszył w stronę tej dwójki i oskarżycielsko wskazał na brata palcem. – Jesteś tylko portfelem.

Przerażona Celesta chwyciła Mikę za ramię tak mocno, jakby odnalazła talizman broniący ją przed silnymi zaklęciami.

— Oczywiście, że dziękuję – wyrzuciła z siebie pospiesznie. – Chcę to zrobić porządnie, nie w pięć minut.

— Wystarczy pięć minut. – Amado stanął tuż przed nią. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i zmierzył Celestę wzrokiem mrożącym krew w żyłach, aż kobieta ze strachu rozsunęła usta. – Na kolana – zażądał.

— Daj jej spokój. – Mika próbował bronić Celestę przed czymkolwiek, co Amado mógł wymyślić dla niej jako karę za brak należytego szacunku. – Twoja francuska księżniczka chodzi rozpuszczona jak lody w piekarniku i tobie to nie przeszkadza.

— Nieprawda – sprostował Amado. – Aurélie bardzo dobrze zna granice. Wie, czego jej nie wolno i zawsze potrafi się zachować.

Doceniał za to pannę Desjardins i nie miał problemu z nagradzaniem jej za posłuszeństwo. Mógłby startować z nią w konkursach dominacji.

— Nie wspominając nawet o pewnej Miss... – Mika w złości sięgnął po niebezpieczny argument.

— Nie wspominaj. – Amado uciął tak ostro, że jego brat aż pomyślał, że za chwilę będzie musiał klęczeć obok Celesty.

Mika wiedział, że go poniosło. Spojrzał przepraszająco. Delikatnie odczepił wbite wręcz w niego alabastrowe dłonie zakończone ślicznymi, perłowymi paznokciami.

— Rób, co ci każe – poprosił cicho.

Kobieta uklęknęła. Cienkie pończochy podrażniły skórę jej kolan stykających się z twardymi deskami. Zadręczała się niepewnością, co ten sadysta czerpiący satysfakcję z poniżania innych mógł wymyślić. Planowała już dawno zapytać Mikę, czy Amado nie rozważał nigdy wizyty u seksuologa, być może znalazłby jakieś inne metody na rozładowywanie swoich frustracji.

— Kim jesteś? – spytał Amado.

Celesta dobitnie przypomniała sobie pozycję w tym układzie, o której faktycznie czasem zapominała, gdy młodszy z braci bez przerwy spełniał jej zachcianki bez żadnych kosztów.

— Niewolnicą, don Amado.

— Jakie to wygodne. – Uśmiechnął się pod nosem starszy Ibaiguren. – Nie tak się poznaliśmy. Pamiętasz?

— Tak, don Amado.

— Świetnie. Kim w takim razie jesteś?

— Kurwą, don Amado.

— Otóż to – pochwalił ironicznie. – Nie byłaś najlepsza na roku, prawda? – Amado zadał sobie kiedyś trud, żeby dotrzeć do recenzji z jej wystawy dyplomowej. – Ciekawe, czy jeszcze się witasz ze znajomymi, którzy sprzedają tu na ulicy akwarelki po dwieście peso?

Celesta uciekła wzrokiem w róg pokoju, chociaż protokół wymierzania kary nakazywał wytrzymywać spojrzenie swojego Pana. Amado uderzył tam, gdzie zabolało.

Przez długie semestry zazdrościła przyjaciołom wizji artystycznej. Później jednak to ona nawiązała znajomości, otrzymała pieniądze na promocję i stała się cenioną artystką. Osoby z przeszłości prosiły ją o podesłanie najpodlejszych zleceń czy o szepnięcie słówka agencjom reklamowym, z którymi współpracowała, ale dla niej to było nieopłacalne wizerunkowo. W dodatku zabierało jej czas, który mogła poświęcić na własny rozwój. 

Nawet nie kupowała prac ludzi, których kiedyś podziwiała. Traktowała ich jak natrętne, żebrzące robactwo, które należało strącić z modnej sukienki.

— Nie musisz odpowiadać. Widziałem cię przez to okno, przez które nasz nieoceniony mecenas kultury, a prywatnie mój brat, polecił mi się gapić – dokończył oschle Amado, zabierając marynarkę z oparcia hokera. – Wychodzę coś zjeść. Za godzinę ma was tu nie być.

Mika wiedział, że usłyszał kłamstwo. Amado i jedzenie to były dwa rozłączne zbiory.

Pomógł Celeście wstać z kolan i podtrzymywał ją, gdy ustawiała zdrętwiałe nogi na swoich obcasach. Poczęstował ją papierosem i sam zapalił. Chciałby wymazać z głowy tę sytuację.

— On ma dzisiaj bardzo zły dzień – zaczął przepraszać za brata.

— A kiedy ostatnio miał dobry? – burknęła Celesta i zaciągnęła się kubańskim tytoniem, na który zawsze mogła liczyć u Ibaigurenów.

Mika uśmiechnął się z sympatią na samo wspomnienie ostatniego naprawdę dobrego dnia Amado. Pojechali we dwóch anonimowo i bez żadnej ochrony na piłkarskie Mistrzostwa Europy. Chodzili w kolumbijskich koszulkach, upijali się winem we francuskich tawernach i bawili się z kibicami z całego świata.

Na meczu Islandii z mocno faworyzowaną Anglią dostali miejsce akurat przy angielskich kibicach, którzy już na dzień dobry pojawili się w bojowych nastrojach, ostro rozochoceni piwem, a po bramce dla swojej reprezentacji, na widok kolumbijskich trykotów, zaczęli nazywać Kolumbię krajem trzeciego świata i przypominać o egzekucji jednego z piłkarzy w latach dziewięćdziesiątych za strzelenie samobójczego gola.

Amado nie reagował za głupie prowokacje, tylko spokojnie oglądał mecz. Dopiero kiedy skazana na porażkę malutka Islandia odwróciła wynik i wygrała, obrócił się i z zadowoloną miną pokazał im dwa palce, co nie było uznawane w Wielkiej Brytanii za gest przyjaźni. Mika chyba nigdy nie widział Amado tak szczęśliwego, jak właśnie wtedy.

— Może powinieneś go częściej zabierać na mecze? – spytała Celesta.

Mika uśmiechnął się jeszcze raz. Ona nie rozumiała. Powoli podszedł do drzwi balkonowych, wiedząc dokładnie, co zobaczy na dole. Jego brat właśnie kupował całe alejki akwarelek. Znał najciemniejszą stronę Amado, jaka tylko istniała. Kochał go pomimo wszystko. Ale kiedy widział go w takich sytuacjach, jak ta, kochał go najbardziej na świecie.

Akt XXV: Velvet Underground

Amado nie miał pojęcia, jak bardzo potrzebowałam tych pieniędzy. Przestępowałam na korytarzu z nogi na nogę, a gdy tylko w drzwiach stanęła mi jego sylwetka w beżowych spodniach i białej koszuli, bez przywitania rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam go z całych sił.

Nie odezwał się. Nawet się nie ruszył. W przeciągu paru sekund z ust zniknął mi uśmiech, moje mięśnie zrobiły się lekkie jak wata, a żyły pokryły się szronem. Z trudnością cofnęłam się o krok, uciekając spojrzeniem na podłogę. Obróciłam się i bez słowa zamknęłam za sobą drzwi. Na moich ramionach rozgościł się nieznośny ciężar melancholii.

Amado w tym czasie podszedł do marynarki zawieszonej w przedpokoju i wyjął z wewnętrznej kieszeni grubą kopertę, którą następnie mi wręczył. Szukałam cienia uśmiechu na jego zaciśniętych ustach albo w obojętnych oczach. Nie doszukałam się niczego. Przecież nawet kiedy człowiek kupował paczkę papierosów w kiosku, to unosił choćby kąciki ust do ekspedientki. Zastanawiałam się, czy to była jego prawdziwa twarz. Ta, przed którą mnie ostrzegał. Zachowawcza. Zimna. Okrutna.

— Dziękuję – przerwałam wreszcie ten brak komunikacji pomiędzy nami, który odbierał mi z każdą sekundą pewność siebie.

— Odśwież się w łazience i przyjdź do pokoju – nakazał cicho, lecz zdecydowanie.

Skinęłam głową, unikając kontaktu wzrokowego. Bezszelestnie ruszyłam w stronę łazienki. Obejrzałam dokładnie swoje odbicie w dużym lustrze. Miałam na sobie obcisłą sukienkę od Chanel, w kolorach kremowym, czarnym i pomarańczowym. Na szyi zawiesiłam otrzymany podczas ceremonii perłowy naszyjnik.

Do tej sukienki przeważnie chodziłam w pomarańczowych plastikowych botkach z recyklingu, nawiązując stylizacją do brytyjskiej psychodelii, jednak tego dnia wybrałam czarne, płaskie sandałki. Amado liczył sobie około 185 centymetrów. Nie chciałam dorównywać mu wzrostem.

Wyszłam z łazienki i ruszyłam korytarzem w stronę salonu. Widziałam jak Amado stoi z rękami w kieszeniach przy charakterystycznej, skórzanej uprzęży zwieszającej się z sufitu w wolnej części pokoju. Oszacowałam, że było tam na tyle miejsca, żeby móc swobodnie uderzyć batem po plecach. Zbliżyłam się trochę niepewnie. Wiedziałam, że zaraz mnie do tego przypnie.

— Podaj mi rękę – rozkazał, gdy tylko zauważył moją obecność. – Sprawdzimy coś sobie.

Przymierzył moje wyciągnięte ramię, czy wysokość łańcuchów zakończonych skórzanymi kajdankami wciąganymi na nadgarstek była odpowiednia. Zależnie od wzrostu, można było tam doczepiać lub skracać metalowe elementy. Pasowało. Chyba odmierzył już to wcześniej. Zakuł więc moje nadgarstki w skórzane pęta i zapytał, czy nic mnie nie uciskało. Było idealnie, o ile o takich warunkach można było w ogóle powiedzieć w ten sposób.

Cicho wypuściłam powietrze. Wyobrażałam sobie zupełnie inny wieczór, przy szampanie i pocałunkach, jednak pamiętałam też, że pięciu tysięcy dolarów nie dostawało się za darmo. Ciężko przełknęłam tę gorycz rozczarowania. Mężczyzna, który tak mi się spodobał, odpinał brzęczącą złotą sprzączkę paska, którym zapewne planował mnie uderzyć. Spuściłam oczy na podłogę. Usłyszałam przeciągły ślizg paska wyciąganego energicznym szarpnięciem ze szlufek.

Amado trzymał w dłoni ciemnobrązowy, kawałek skóry średniej grubości. Bezczelnie spojrzał mi w twarz i trzasnął nim głośno w powietrzu. Przygryzł dolną wargę i okrążył mnie jak torreador, nie spuszczając ze mnie oczu. Czy to z winy biologii, czy wdrukowanego we mnie kulturowego patriarchatu, zadrżałam, czując charakterystyczny ucisk pomiędzy nogami. Widziałam w nim tę unikatową pewność siebie, wiedziałam, że robił to wiele razy i wierzyłam w to, że mnie nie skrzywdzi. Może powinnam się odblokować i odkryć w tej perwersyjnej scenie coś dla siebie. Może powinnam podążyć za jego fantazjami i zobaczyć prawdziwego Amado.

— Jesteś gotowa? – zapytał. Skinęłam głową.

Wtedy podszedł bliżej i zarzucił mi pasek przez szyję. Chwycił za jego końcówki opadające poniżej moich piersi, przyciągnął je do siebie tak, że odrobinę wyrwało mnie z miejsca.

Przymknął oczy. Usta zacisnął mocno w wąską kreseczkę. Stał się przygaszony. Nie wiedziałam, co się zmieniło, ale wyraźnie cierpiał. Może to migrena. Amado niedawno podróżował do La Paz, które było najwyżej położoną stolicą państwa na świecie, a takie zmiany wysokości potrafiły dać się we znaki.

— Coś się stało? – spytałam zmartwiona.

— Trochę mi słabo. Zaraz będzie lepiej.

Amado nabierał powoli powietrza nosem, następnie wypuszczał je ustami. Regulował oddech.

— Pewnie masz problemy z aklimatyzacją – próbowałam mu pomóc, podpowiadając prawdopodobną przyczynę. – To ta różnica wysokości między La Paz...

— O jakim La Pa... – przerwał, otwierając szeroko oczy.

Ściągnęłam brwi. Uważnie przeanalizowałam jego reakcję i przez chwilę pomyślałam, że razem z Miką wymyślili jakieś kłamstwo, żeby Amado miał pretekst do uniknięcia mnie w sobotę w rezydencji. Zakłuło mnie w sercu. Bardzo chciałam wierzyć, że to nie była prawda.

— Tak, miałem lecieć do La Paz – przypomniał sobie nagle. – Ale w Bogocie było coś pilniejszego.

— Bogota leży na wysokości 2640 metrów nad poziomem morza – wyrecytowałam linijkę z książki do geografii. – Medellin jest o ponad tysiąc metrów niżej.

Niespodziewanie Amado zabrał pasek z mojej szyi i wycofał się o kilka kroków.

— Posłuchaj. Dzisiaj nie dam rady – podniósł głos i pokręcił głową, rozczarowany. – Dziękuję ci za twój czas. Nie będę cię zatrzymywał.

Pospiesznie odczepił mnie z kajdanek, a następnie zainstalował element garderoby z powrotem w spodniach. Ułożył dłoń pomiędzy moimi łopatkami, sugerując, że powinnam się skierować w stronę wyjścia. Wszystko działo się zaskakująco szybko i zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam.

— Jak chcesz, mogę z tobą zostać. Nie musimy nic robić – zaproponowałam, idąc w kierunku drzwi. Nie chciałam, żeby wyszło, że wzięłam pieniądze za kilkanaście minut spotkania. Poza tym wiedziałam, że po pożegnaniu będzie mi go znowu brakować.

Kiedy on się martwił, ja też robiłam się od razu smutna, zupełnie jakby nasze gwiazdy na niebie zostały połączone niewidzialną szarfą. Tak delikatną, jak moja jedwabna smycz, leżąca w szufladzie.

— Dobrze. Mam pomysł – zgodził się Amado. – Przez dziesięć minut możesz zrobić ze mną wszystko. Powiedz, czego potrzebujesz, to ci przyniosę.

— Ale ty źle się czujesz! – wykrzyknęłam. Nie chciałam żeby traktował moją propozycję jak emocjonalny przymus na seks, w myśl stereotypu, że facet powinien zawsze mieć ochotę.

Obrócił się twarzą do mnie, uchwycił moje dłonie i zamknął je w swoich.

— Teraz czuję się bardzo dobrze. – Pocałował mnie w czoło. – Cieszę się, że zostaniesz.

Zastanawiałam się, o co mu chodziło. Może o to, że zaproponowałam, że chciałabym z nim spędzić czas. Koperta z banknotami leżała już przecież w mojej torebce. Może poczuł się dowartościowany.

Ale co mogłam wymyślić na te dziesięć minut? Nie miałam żadnych szalonych fantazji. Najbardziej cieszyłam się z tego, że spędzimy ze sobą jeszcze trochę czasu i że nie bolała go głowa. Miałam ochotę na trochę bliskości. Na czułą rozmowę.

— Podaj mi hasło do laptopa – poprosiłam.

Amado ustawił stoper w telefonie, a ja w tym czasie odszukałam siedmiominutowy utwór mojego ulubionego zespołu, Velvet Underground. Nosił tytuł Heroin. Pochodził z płyty ze słynną okładką z bananem, którą zaprojektował Andy Warhol i o którą była afera, że fundacja Warhola sprzedała ją na futerały na produkty Apple'a, zaś muzycy nie mieli z tego pieniędzy.

Amado zajrzał mi przez ramię i gdy dostrzegł tytuł utworu, zapytał:

— Chcesz zapytać, czy kiedyś brałem? – Oparł się plecami o stół, splótł ręce na klatce piersiowej i łobuzersko mrugnął do mnie.

— Chcę posłuchać z tobą Velvet Underground – droczyłam się w odpowiedzi. – Wiem, że brałeś.

Powiedziałam to żartobliwym tonem, żeby nie wziął tego na serio i się nie obraził.

On jednak potwierdził.

Stanęłam jak zamurowana, a przed oczami mignęły mi sceny wybitnych artystów, których heroina ścięła jak dorodne kwiaty. Była jak kołysanka, która pomarszczoną dłonią zakrywała ci oczy, a nożem przebijała skórę, żeby patrzeć, jak wykrwawiasz się przez długie lata.

Pomyślałam o potwornie zabliźnionych rękach Amado. Czy to możliwe, żeby doznał infekcji od igieł? Przecież nie był jakimś zwykłym lumpem spod mostu, nawet jeśli odrobinę go przypominał.

— Nie jestem grzecznym chłopcem, co? – flirtował, niezrażony moją zaskoczoną miną, a wręcz dumny z siebie, jakby faktycznie miał się czym chwalić.

Doskonale wiedziałam, że z tego się tak po prostu nie wychodziło. Nie miałam pojęcia, jak zareagować. Gdybym zaczęła go pytać o szczegóły, mógłby mi nie powiedzieć całej prawdy. Musiałam przetrawić tę informację.

— Przy mnie będziesz – zmieniłam temat na luźniejszy, w ramach swoich dziesięciu minut władzy. – Nauczę cię.

Stanęłam przed Amado, spojrzałam w jego zaciekawione oczy i wsunęłam dłonie w jego miękkie włosy, przyciągając nasze usta do siebie. Przymknęłam powieki, składając delikatny pocałunek na jego wargach. Mruknął z lekkim niezadowoleniem i odruchowo szarpnął szyją. Nie lubił się całować. Pewnie go to zniżało do poziomu zwykłego śmiertelnika.

— Co to za nieposłuszeństwo, proszę pana? – spytałam karcąco.

— Przepraszam... – Poddał się moim gestom i lekko uśmiechnął. – Już nie będę.

— No, ja myślę.

Wprosiłam się językiem do jego ust. Miękkim czubeczkiem przesuwałam po nieco chropowatej teksturze jego języka. Poczułam smak espresso, niezłych papierosów i dropsów miętowych. Starałam się nie spieszyć. Zaczynałam rozumieć przyjemność płynącą z powolnego dawkowania doznań. Amado zaprzestał protestów. Dawał mi się prowadzić. Zanurzył się w tej tajemniczej fazie pomiędzy jawą a snem, gdzie miał ograniczoną kontrolę nad tym, co się z nim działo.

Objęłam ramionami jego szyję, przysuwając się mocno do jego torsu. Nasze serca dopasowały się do siebie, jak odnalezione przez bluetooth. Biły teraz jednym rytmem. Czułam to tak wyraźnie. Westchnęłam i pogłaskałam Amado po policzku. Jego serce od razu przyspieszyło, zostawiając moje nieco w tyle.

Czułam, że mam dla niego jakieś znaczenie. To było w tej subtelności, z jaką mnie dotykał. W szacunku i bezpieczeństwie, które mi zapewniał. Po raz pierwszy nie miałam żadnych wątpliwości. Zakochałam się w tym mężczyźnie po uszy. Wiedziałam również, że będę musiała się z tego wyplątać i będzie mi niezwykle trudno.

Piknięcie alarmu przerwało nasz głęboki, namiętny pocałunek. Amado oderwał się od moich ust. Fuknęłam niezadowolona. Uśmiechnął się, jakby się mną bawił.

— Dobrze się zachowywałem? – spytał.

— Tak – pochwaliłam. Byłam pod wrażeniem. Postępował dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie w swoich marzeniach.

— Zasłużyłem na nagrodę? – Spojrzał prosząco.

— Tak, zrobię ci kawę. – Udałam, że nie zrozumiałam aluzji i pomaszerowałam do kuchni.

— Przecież powiedziałaś, że nie umiesz obsługiwać naszego ekspresu – zawołał za mną. – Możesz mi zrobić coś innego. Na przykład masaż. – Dogonił mnie, złapał moją dłoń i przyjrzał się uważnie moim palcom. – Okej, paznokcie nie są za długie.

— Chętnie. – Ucieszyłam się. Pomyślałam, że przydałoby mu się coś na rozluźnienie karku i pleców, a ja będę miała okazję dotykać go po całym ciele. – Mogę wziąć ten balsam, który mi kupiliście. Jest bardzo miły, ładnie pachnie.

— Nie, Miss Strawberry. – Roześmiał się Amado. – Ten masaż wykonuje się z żelem.

Przekrzywiłam głowę i szukałam w jego oczach odpowiedzi na pytanie, o jaki masaż mu chodziło konkretnie. Kiedy mnie oświeciło, musiałam strzelić minę jak stateczna matrona z epoki wiktoriańskiej na widok odsłoniętego kolana.

— Robiłaś to już kiedyś? – zapytał, rozbawiony moją reakcją.

— Raz. Znaczy... pacjent przeżył, ale... – jąkałam się w próbach wytłumaczenia niewielkiego doświadczenia w tej kwestii.

— Nie szkodzi. Nie wymagam od ciebie perfekcji. Chodziło mi tylko o to, czy się tego nie boisz. – Oparł dłoń na moich plecach, popychając mnie lekko do przodu. – Chodź, pokażę ci, jak obsłużyć ten ekspres, a potem... pokażę ci inne rzeczy.

Akt XXVI: Amado

Amado objaśnił mi tajniki działania programu smart house, potem zaprowadził mnie do pokoju, z którego braliśmy czystą pościel, a na końcu pokazał mi pralnię i suszarnię na strychu. Wyjaśnił, że drobne rzeczy sprzątaliśmy po sobie sami, zaś ekipa z rezydencji przyjeżdżała na większe porządki dwa razy w tygodniu.

W końcu dotarliśmy do kuchni. Usiedliśmy przy stole, a każde z nas wyjęło swoją paczkę papierosów. Amado nie odezwał się ani słowem, jednak ostentacyjnie skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wbił we mnie wzrok, pokazując, co myślał o moim zachowaniu. Pod wpływem jego analizującego, przeciągającego się spojrzenia, czułam się, jakby mi wylewał wrzątek z czajnika za kołnierz.

— Nie masz moralnego autorytetu, żeby mnie pouczać – wypaliłam zniecierpliwiona.

— Wiem – odrzekł, zaciągając się papierosem. – Bardzo tego żałuję.

W dalszym ciągu się gapił. Nawet mój brat mi pozwalał palić, a przynajmniej potrafił się zamknąć, słysząc o braku autorytetu. Na widok pasywno-agresywnego zniesmaczenia Amado trafiała mnie cholera.

— Ej, ale serio – podniosłam głos, strzepując nerwowym ruchem popiół. – Nie brakuje mi ojca.

— Świetnie. – Amado rozłożył ręce w konfrontacyjnym geście. – Bo mi wcale nie brakuje dziecka. Ale skoro już przyszłaś do mnie i prosisz o pomoc, to chyba mogę powiedzieć, co mi się podoba w twoim zachowaniu, a co nie.

— Daj sobie spokój z patronizowaniem. – Nie potrafiłam się zamknąć. Amado grzebał tam, gdzie mnie bolało. – Chyba mi nie powiesz, że te swoje miliardy dolarów to zarobiłeś na emerytach?

— Inni mnie nie interesują – oznajmił, gasząc swojego papierosa w popielniczce. – Ty mnie interesujesz.

W jednej sekundzie wyciągnął mi wąski przedmiot z dłoni, kiepując go w szklanym pojemniczku. Zanim zdążyłam się oburzyć, Amado włożył jedno ramię pod moje kolana, a drugim podparł mnie za plecy i podniósł mnie z krzesła. Nie myślałam, że tego doczekam, ale ten wielki niedotykalski właśnie niósł mnie na rękach. W przeciwieństwie do Miki, trochę się szarpał, bo nie był aż tak silny, jednak udawał, że wszystko było jak najbardziej w porządku.

I jeszcze powiedział, że go interesowałam. Mój mózg musiał to wszystko przetworzyć.

— Na pewno nie chciałaś mnie do tego przywiązać, zakneblować i zadzwonić do ambasady amerykańskiej? – zapytał, gdy przechodziliśmy koło łańcuchów. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, więc dodał: – Widocznie jeszcze za mało czasu ze sobą spędziliśmy.

Żartował.

Albo i nie.

Posadził mnie na skraju łóżka, a następnie zewnętrzną częścią dłoni pogłaskał po moim policzku. Zaczął powoli rozpinać guziki swojej koszuli. Mówił do mnie takim miłym, ciepłym głosem, zupełnie jakby wyczuł moje onieśmielenie wynikające z braku doświadczenia.

— Cokolwiek zrobisz, będzie dobrze – wyszeptał nad moją twarzą. – Chciałbym, żebyś się tym bawiła. Bez pośpiechu.

Pochylił się nade mną, żeby delikatnie ująć w dłonie moją twarz i mnie pocałować. Miał na sobie tylko rozpiętą koszulę i bokserki. Powędrował ręką do zamka od mojej sukienki i przesunął go na dół, a następnie osunął materiał, uwalniając moje ramiona i ukazując czarny stanik.

— To jest śliczna sukienka, Truskaweczko. – Oparł się dłońmi o łóżko, po obu stronach moich kolan. Zajrzał z troską w moje oczy. – Ale czy nie spodobał ci się nasz prezent?

— Spodobał. – Przełknęłam ślinę, tłumacząc, dlaczego nie założyłam czarnego stroju. – Nawet za bardzo. Trochę źle się w tym czułam.

Pomyślałam, że najwcześniej mogłabym się zobaczyć w czymś takim za dziesięć lat.

— Nie chciałabyś włożyć takich wysokich butów i przespacerować się w nich po tych, którzy się z ciebie śmieją? Lubisz Nancy Sinatrę? These boots are made for walking – zaśpiewał, nie przejmując się brakiem umiejętności.

Pewnie bym chciała. Jednak trudno mi było wyobrazić sobie konfrontację z całą moją szkołą.

— Jesteś inna od kobiet, które tu przychodzą – mówił dalej Amado. – Inaczej myślisz. A ludzie inaczej na ciebie reagują, bo, tak naprawdę, jesteś jedną z nas. Jeśli zaakceptujesz ten ciemniejszy fragment swojej osobowości, weźmiesz wszystko, na czym ci zależy. Możesz zmienić świat. Pójdziesz tam, gdzie innym zabraknie odwagi.

Wpatrywałam się w te jego oczy, wiecznie przekonane o swojej racji, wiecznie planujące o kilka kroków w przód. Nieomal mogłabym mu uwierzyć. Trudno mi jednak było odnaleźć to w sobie, połączyć i jeszcze nadać temu jakiś sensowny kierunek.

— Co powiesz o takim patronizowaniu? – Trzepnął mnie palcem po nosie.

Amado nie był najprzystojniejszy na świecie, ale obłędnie mnie fascynował. Przy nim inni mężczyźni nie mieli więcej charyzmy, niż tyle, ile zmieściłoby się na czubku Pall Malla.

Wodziłam wzrokiem za jego dłońmi, gdy podchodził do biurka i wyciągał rzeczy, których potrzebowaliśmy. Marzyłam, żeby ten romans trwał jak najdłużej. Wiedziałam, że nigdy, przenigdy, nie mogłabym się związać na stałe z facetem, który prowadził organizację narkotykową. To by pogrzebało cały mój system wartości i powoli zniszczyłoby mnie od środka. Znałam siebie, nie wytrzymałabym psychicznie. Jednocześnie potrzebowałam pretekstu, żeby móc widywać Amado. Usprawiedliwiałam się, że byłam zmuszona sytuacją i to mi pomagało redukować dysonans poznawczy.

— Wiesz, jak trudno dostać teraz te gumowe rękawiczki? – narzekał, wyciągając papierowe opakowanie. – Może powinienem zmienić branżę na czas pandemii.

Zsunęłam z siebie sukienkę i buty, a Amado zdjął bokserki, choć wciąż nie zdejmował rozpiętej koszuli. Położył się na łóżku, podłożył sobie pod plecy poduszkę i założył kondom. Włożyłam na lewą dłoń rękawiczkę, a na palec wskazujący wycisnęłam żel o przyjemnej konsystencji. Nie wszystkie z żeli były równie dobre. Nie lubiłam zbyt płynnych.

Klęknęłam wygodnie między jego nogami i zgodnie z instrukcją rozpoczęłam delikatny masaż męskiego punktu G. Czułam, jak Amado napina mięśnie ud, a jego bardzo twardy już członek zaczyna pulsować w mojej dłoni i po chwili w ustach. Jego całe ciało drżało. Dłonie zaciskały się na kołdrze. Zamykał oczy. Miałam tego niebezpiecznego człowieka pod kontrolą, kompletnie zależnego ode mnie, błagającego mnie, żebym nie przestawała.

Odrzuciłam rękawiczkę na podłogę i zdjęłam bieliznę. Wdrapałam się na jego biodra, pocałowałam go zachłannie w usta, wsunęłam w siebie jego męskość i powoli zaczęliśmy się poruszać w tym samym rytmie. Amado przesuwał dłońmi po moich włosach, potem ostrożnie ujął w palce moją twarz, gdy zamierzał złączyć nasze rozpalone wargi ze sobą.

— Jesteś najbardziej zmysłowym facetem na świecie – wyszeptałam wprost w jego usta.

Wtedy ogarnęły mnie myśli. Brudne jak ziemia. Trujące, niczym płatki czerwonego maku. Nie byłam jedyna. Ani wyjątkowa. Służyłam Amado jako czasoumilacz oraz narzędzie do odciągania nagromadzonej spermy. Element programu smart house. Nawet nie najdroższy.

Oparłam się na dłoniach, usztywniając całe ciało.

Kiedy jednak Amado odgarnął z mojego policzka włosy, pytając: – Wszystko w porządku? – tonem, który obiecywał słodycz kremu brûlée na czubku języka, rześkość morskiej bryzy pomiędzy palcami, całkowite zaćmienie umysłu i brak happy endu, rzuciłam się w jego ramiona, oddając mu się bez reszty, aż połączyła nas bezgłośna rozkosz przeżywana w rytmie przyspieszonego bicia serc.

Leżałam na jego torsie przez długie minuty, czując się jak ostatnia królowa upadającego imperium.

Brakowało mi tylko jednego elementu, aby w pełni celebrować tę chwilę. Kokainy. Podeszłam do biurka i wyciągnęłam z niego drewniane pudełeczko, w którym Ibaigurenowie trzymali imprezowy niezbędnik. W środku bezbłędnie zlokalizowałam zdobiony emaliowymi wzorami pojemnik. Nałożyłam sobie odrobinę białego proszku na palce, po czym wciągnęłam zawartość równocześnie w obie dziurki nosa. Ekstaza wypełniła moje żyły. Odchyliłam głowę i spojrzałam w sufit.

Amado przyglądał mi się z lekkim niesmakiem, ale przez dłuższy czas nie reagował. W końcu przemógł się i spytał:

— Próbowałaś rzucić?

— Mhm.

— O, widzę, że ci wyszło.

— Tak, nawet kilka razy – zamyśliłam się, zakładając bieliznę. Usiadłam po turecku na łóżku. Amado westchnął, pocierając z niezadowoleniem czoło i sięgając do szafki nocnej po papierosa.

— Kiedyś rzucę na serio – zapowiedziałam. – Na razie lepiej się przy tym bawię.

Pokręcił głową. Nie skomentował. Uznałam, że ja w takim razie też mogłam o coś zapytać.

— Skąd masz tę bliznę? – Wskazałam podbródkiem na jego obojczyk, lekko przysłonięty kołnierzykiem koszuli.

— Była żona do mnie strzeliła – odpowiedział beznamiętnie, a moje oczy aż wyszły na wierzch.

— Dlaczego? – Próbowałam pozbierać myśli z przerażenia, wyobrażając sobie jak mogło dojść do tej sytuacji.

— Bo powiedziałem jej, że w życiu tego nie zrobi.

— I celowała w obojczyk?

— Nie. – Amado spokojnie wsunął sobie papierosa w usta, a następnie przyłożył jego końcówkę do zapalniczki. – Chyba w głowę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zrobiłam pewnie jakąś głupią minę. Mercedes Rodriguez Perez musiała mieć dobry powód do tak desperackiego kroku. Kobieta zarządzająca organizacją o podobnym zasięgu do naszej celowała do Amado z bliska. A jednak zadrżała jej ręka.

— Z tobą bym tak nie ryzykował. Ty byś się nie zastanawiała. – Amado utkwił we mnie palec.

— No co ty? W życiu nie chciałabym nikogo zabić – oburzyłam się. Nigdy nie miałam nawet pistoletu w ręku.

— Widziałem cię przy podejmowaniu decyzji. Masz instynkt. Trenowałaś go od dziecka. – Rozejrzał się w poszukiwaniu popielniczki, ale ta leżała za daleko, więc strzepał kawałek popiołu do górnej części opakowania. – Strzelałabyś w brzuch. Gdziekolwiek byś nie trafiła, coś by pękło. Żołądek, wątroba, jelita, trzustka. Założyłbym się o to z tobą, ale mógłbym nie doczekać wygranej.

Nigdy nie patrzyłam na siebie w ten sposób. Może miał rację? Czy umiałabym zrobić coś takiego w samoobronie? Nikt tego nie wiedział, dopóki nie znalazł się w tak dramatycznej sytuacji. Amado pamiętał, że skoczyłam mu na rękę, w której trzymał nabity pistolet, próbując obronić swojego brata. Musiał mieć dla mnie odrobinę respektu.

Moje życie właśnie nabierało rozpędu. Wkrótce musiałam odpowiadać sobie na coraz trudniejsze pytania. A za ten cudowny wieczór, gdy Amado Ibaiguren Betancur pozwalał mi się całować w nieskończoność i pokazał z tak ludzkiej strony, jak chyba nikomu innemu, poza Miką, przyszło mi bardzo słono zapłacić.

Czy chciałabym cofnąć czas?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro