2.1. "Bullets Are The Beauty Of The Blistering Sky"
Ilość wyrazów: 6524
⛔: scena erotyczna, narkotyki, praca seksualna, trauma, wykorzystanie stosunku zależności, broń
Akt I: X-Rated
Chłód bijący od kamieni na korytarzu otulił moje rozgorączkowane policzki. Zacisnęłam w dłoniach spód rękawów kurtki, napięłam mięśnie, z trudnością przełknęłam ślinę i przeniosłam wzrok na opadającą powoli klamkę.
Już za dwie sekundy miałam się spotkać oko w oko z... No właśnie. Z kim?
Powierzchnia drzwi jeszcze się nie otworzyła, a już usłyszałam ciepły, męski głos, który powitał mojego brata:
— ¡Hola, hermano!
Tim błyskawicznie zastąpił zdenerwowany wyraz twarzy uśmiechem udającym beztroskę, po czym uścisnął czyjąś dłoń. Wiedziałam, że gdyby mógł, to by ją oderwał i rzucił bezpańskim psom do zabawy.
Potem przeniosłam swoją uwagę na stopniowo uchylające się drzwi i chwilę później dojrzałam JEGO.
A więc to był Mika.
Miałam przed sobą dobrze zbudowanego, wysokiego bruneta o pociągłej twarzy, z zielonymi oczami, z przedziałkiem na prawą stronę i włosami opadającymi daleko na smagnięty słońcem policzek. Ci wszyscy gangsterzy mieli dzieci z pięknymi kobietami, co poprawiało wygląd ich kolejnych pokoleń. Musiałam to uczciwie przyznać: Mikel Ibaiguren mógł się podobać. W dodatku chyba o tym wiedział, bo pewność siebie, luz i totalna kontrola biły od niego na kilometr.
Zaprosił nas do środka i weszliśmy w głąb długiego przedpokoju, z którego można było skręcić do czterech pokoi, kuchni oraz dwóch łazienek. To wciąż był mój teren. Rozpoznałam charakterystyczną podłogę z jasnych desek. Zawsze ją lubiłam. Wprowadzała klimat.
— Dzień dobry, śliczna księżniczko. – Mika szarmancko ujął moją dłoń. Nigdy nie stałam tak blisko kogoś tak niebezpiecznego.
Ani tak przystojnego.
Przyłożył wierzch mojej dłoni do ust, spoglądając na mnie niczym pies, który lubił biszkopty, i wiedział, że za chwilę otrzyma kolejnego.
Onieśmielał mnie tak bardzo, że myślałam, że się spalę ze wstydu.
Miał na sobie czarną bluzę dresową z ogromnym, czerwonym napisem Balenciaga X-Rated i szare, wąskie jeansowe spodnie. Zastanawiałam się, czy tacy ludzie też przygotowywali się na takie spotkania. Czy myśleli, w co się ubrać, jakich perfum użyć, czy też chcieli wpaść w oko dziewczynie. Przecież nie musieli tego robić.
— Podoba ci się? – Pokazał gestem dłoni napis na bluzie. – Nie mogę się z tym flexować, bo gdyby ktoś mi zrobił zdjęcie na ulicy, toby ludzie znowu mówili, że wspieramy ETA.
Tim się zaśmiał, ale ja w pierwszej chwili nie złapałam żartu. Dopiero w domu sprawdziłam w internecie, że założycielem firmy był Cristobal Balentziaga Eizagirre z baskijskiej miejscowości Getaria, który wyjechał do Paryża podczas hiszpańskiej wojny domowej w latach trzydziestych, a później pracował dla Audrey Hepburn, a także dla Grace Kelly. Oczywiście, z ETA nie miało to związku żadnego.
— Jesteś X-rated? – zapytałam nieśmiało, patrząc bardziej w podłogę niż na niego. Musiałam się przemóc, żeby wytrzymywać jego wzrok, jeśli chciałam zrobić dobre wrażenie. Nerwowo odgarnęłam włosy za ucho.
— Jak chcesz, zaraz się przekonamy. – Mrugnął do mnie.
Tak nawiązałam kontakt z tym mniej rąbniętym.
Ledwie zdążyłam odzyskać równowagę, a już usłyszałam głos wypełniony przekąsem, który się wylewał gdzieś z wnętrza i wypalał kwasem dziurę w podłodze.
— Rodzina Borgiów przyszła? – zabrzmiało z salonu.
Wiedziałam, że Tim był zmuszony do wyznania Ibaigurenom prawdy, żeby mogli uwierzyć w skalę idiotyzmu naszej sytuacji.
Nie oznaczało to jednak, że chciałam się konfrontować z traumą w ich obecności.
Wystarczyło, że czułam się okropnie, kiedy sama przed sobą rozpamiętywałam tamte wydarzenia. Podobno traumy powinny ulegać wyparciu, organizm powinien się jakoś bronić, natomiast moja podświadomość uważała, że zasłużyłam na przeżywanie tego samego wiele razy, w zwolnionym tempie. Czasem budziłam się bardziej wyczerpana, niż byłam, kiedy kładłam się do łóżka.
— Lukrecjo, pokaż swoje oblicze – odezwał się ponownie głos, który usłyszałam kiedyś w słuchawce telefonu satelitarnego. Rozpoznałabym go nawet w środku nocy.
Porównanie do włoskiej księżnej, którą oskarżano o utrzymywanie stosunków ze swoim bratem, nawet odrobinę mnie rozbawiło. Ibaigurenowie znali moją historię, a mimo wszystko zdecydowali się ze mną spotkać.
Może nie będzie aż tak źle – dodawałam sobie otuchy. – Ja pierdolę, może właśnie będzie – odpowiedziałam sobie sama. – Ci wszyscy psychopaci potrafią udawać takich zabawnych, elokwentnych i opanowanych, a w środku mają piekło Dantego pomnożone przez obrazy Francisa Bacona. Nie zawsze je widać przez starannie naciągniętą powłokę skóry, ale zawsze tam jest i nimi kieruje.
Wkroczyłam do wielkiego salonu ze ścianami z czerwonej cegły. W rogu zobaczyłam bursztynowy kompleks wypoczynkowy, czarny stolik kawowy, ogromny telewizor zawieszony na ścianie oraz bardzo porządne głośniki. W głębi pokoju, na czerwonym, przetartym dywanie z frędzelkami stało łóżko, które spokojnie mogło pomieścić kilka osób. Przykrywała je jasna, satynowa pościel. Wszystko pachniało moralnym zepsuciem i dekadencją. Nawet mi się podobało, chociaż w głowie wciąż trzymałam wystrój, który pamiętałam z dzieciństwa.
Mój brat strategicznie oparł się o ścianę, a Mika od razu klapnął sobie wygodnie na łóżku, podpierając się z tyłu rękami. Amado stał na środku pokoju, nie witał się z nikim, tylko podrapał się po czole, najprawdopodobniej zdegustowany i poirytowany, że musiał uczestniczyć w tym wydarzeniu.
Miał na sobie szary, luźny sweter z bawełny, spod którego wystawał kołnierzyk białej koszulki. Nosił jasne spodnie i brązowe, skórzane buty. Żadnych modowych popisów, swobodnie, a mimo wszystko elegancko. Podeszłam w jego kierunku, jednak zatrzymałam się w bezpiecznym dystansie, bez naruszania żadnej przestrzeni osobistej. Czułam zbyt duży respekt.
Wtedy on zbliżył się na odległość dosłownie kilku centymetrów, aż uderzyła mnie po nosie mieszanka wody kolońskiej i tytoniu. Bez słowa zaczął mi się przyglądać, jakby oglądał samochód z drugiego obiegu, szukając najmniejszych zarysowań. Czoło, oczy, policzki, szyja, włosy. Chodził sobie dookoła mnie i oglądał. To było mocno deprymujące, ale rozumiałam, że musiał mnie ocenić pod względem wyglądu. Pomimo dyskomfortu wywołanego bezpardonowym wtargnięciem w moją strefę intymną, zachowywałam na zewnątrz spokój i cierpliwość, a także wykorzystałam tę sytuację, żeby przyjrzeć się jemu.
Był ode mnie ciut wyższy. Przede wszystkim jednak, był przeraźliwie szczupły. Jego biodra i klatka piersiowa nie mogły być o wiele szersze od moich. Narkotyki – pomyślałam. To by wyjaśniało też jego problemy z nastrojem.
Włosy w tonacji gorzkiej czekolady sięgały mu do ramion. Przymrużone, zmęczone piwne oczy wciąż szukały defektów mojej urody, zapewne sporo ich już znalazły. Dwudniowy zarost był tu i ówdzie poprzetykany siwizną.
Ibaiguren zrobił kółko. Stanął naprzeciwko mnie. Rozchylił zaciśnięte dotąd wargi w celu wydania ostatecznej opinii i wtedy zauważyłam, że te zęby przeżyły już czasy świetności, nie uświadczywszy nawet aparatu ortodontycznego. Zastanawiałam się, czy swój charakterystyczny wygląd zawdzięczały papierosom, czy jakaś heroina również bywała w użyciu.
Mimo wszystko, Amado nie był brzydki. Był tylko solidnie zmasakrowany, jakby coś się po nim przejechało. I to tak z rozpędu. Poza tym, głupotą byłoby oceniać na podstawie wyglądu człowieka, który wiele razy udowodnił, że myśli szybciej od innych i w zupełnie inny sposób niż zwykli ludzie. To czyniło go tak niebezpiecznym, a zarazem intrygującym. Zapragnęłam się dowiedzieć, co ukrywał za tą nieodgadnioną miną.
— Hijueputa – przerwał ciszę, klnąc w kolumbijskim slangu. – Ile ona ma lat?
— Siedemnaście i pół – odpowiedział Tim.
To dużo czy mało? – zastanawiałam się. Ludzie byli różni.
— Przykro mi. Nie mogę. – Amado pokręcił głową w kierunku przystojnego bruneta w bluzie od Balenciagi. – Widziałem ją jakieś dziesięć lat temu i była wtedy taka mała. – Zilustrował mój ówczesny wzrost dłonią umiejscowioną w okolicy bioder.
— Teraz jest prawie taka duża, jak ty – zauważył Mika. – Za pół roku będzie dorosła.
Amado posłał mi bardzo powątpiewające spojrzenie. Jakby nie wierzył w to, że kiedykolwiek będę dorosła w wystarczającym stopniu, więc szukał pretekstu, żeby się wycofać z ustaleń. Wbiłam sobie paznokcie w dłonie. Na szczęście Mika wziął na siebie rolę mojego adwokata.
— Dziewczyna potrzebuje pieniędzy – przypomniał. – Skąd ma je wziąć?
— Nie wiem. – Amado rozłożył ręce. – Niech założy Tik Toka i coś reklamuje.
Wiele razy chciałam wykorzystać social media do wpływania na decyzje konsumenckie oraz promowanie wartościowych postaw, ale choćbym nie wiem jak się starała, nigdy nie udało mi się zgromadzić licznej widowni. Być może nie miałam odpowiednio przyciągającej osobowości. Albo wyglądu.
Postanowiłam się wtrącić. Zacisnęłam w dłoni materiał spódniczki i wypaliłam:
— Próbowałam. Nie wychodziło.
— A co ci w życiu wychodzi, poza ćpaniem i spaniem ze starszymi facetami? – Amado popatrzył na mnie w sposób, który mnie zgasił jak peta. Poczułam, jakby mi strzelił w pysk.
Obróciłam głowę, licząc na jakąś podpowiedź u Tima, on jednak tylko zasugerował miną, żebym się nie poddawała i rozmawiała dalej. Przygryzłam wargę. Starałam się nie rozpłakać, chociaż po cichu musiałam przełknąć parę gorzkich łez. Pewnie zasłużyłam na taki komentarz. Byłam ludzkim śmieciem.
Istniała jedna rzecz, która mi w życiu dobrze mi wychodziła. Umiałam wyszukiwać sprzęt elektroniczny bez podzespołów produkowanych w Chinach. Nie potrafiłam wspierać produkcji kraju, który organizował pracę na rzecz zachodnich marek w obozach koncentracyjnych dla Ujgurów. Ale nie powiedziałam o tym Amado. Pewnie go to nie obchodziło.
— Tim poprosił nas o pomoc – flegmatycznie zwrócił uwagę Mika. – Zgodziliśmy się. Więc nie bądź teraz takim edgelordem, bo zaraz nas tu pokaleczysz krawędziami.
Amado spuścił nieco z tonu. Powiedział już znacznie łagodniej:
— Po prostu nie chcę, żeby skończyła jak...
Nie dokończył tego zdania. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Amado najwyraźniej nie chciał, żebym podzieliła los jakiejś osoby.
— Co ci się daje w prezencie? – zapytał mnie głosem akceptującym porażkę, jednak wciąż przygotowanym na złośliwość. – Kokainę?
Tak wyglądała jego dłoń wyciągnięta na zgodę.
— Kreski, molly, trawkę – odpowiedziałam w dobrej wierze.
Amado załamał ręce i spojrzał na mnie, jakby on w moim wieku był już co najmniej na drodze do kanonizacji oraz regularnie odbywał pielgrzymki w worku pokutnym do Jerozolimy. W sumie wyglądało to zabawnie, że starszy Ibaiguren był równie mocno przestraszony mną, co ja nim.
Przeklął, wywracając oczami na drugą stronę.
— Proszę się częstować. Kolacja przy świecach na koszt firmy. Wszystko wegańskie, samo zdrowie. – Wskazał mi gestem na wielką toaletkę połączoną z lustrem, ozdobioną łańcuchem żarówek, dających przyjemne, ciepłe światło. Sporo rzeczy na niej leżało i raczej nie były to kosmetyki.
Wybrałam czyste MDMA w proszku. Pod jego wpływem miałam się poczuć jak bogini. Mika również przygotowywał sobie coś na bazie tej substancji. Mężczyźni często napotykali podczas chemseksu problem z płonięciem konara, toteż przyjmowali środki wspomagające naturę, co pociągało za sobą skutki dla ich serca. Dla nich liczyło się tylko to, że konar płonął wtedy bez przeszkód.
Amado stanął za nami. Długo się przyglądał, w końcu zrolował sobie skręta. Oparł się plecami o toaletkę, zaciągając się błogo. Widziałam, jak na tym wkurzonym obliczu stopniowo pojawiał się tajemniczy uśmiech. Edgelordowi nieco stępiły się krawędzie.
— Chcesz się dzisiaj zakochać? – Mika częstował go MDMA.
— W tobie? Błagam. – Amado w odpowiedzi podszedł do niego od tyłu i cmoknął go w policzek.
Nasze substancje jeszcze nie zaczęły działać, a już się zaczynało robić zabawnie. Miałam wrażenie, że ten pokój widział najprzeróżniejsze rzeczy.
— Dalej się zastanawiasz? – dopytywał Mika, ściągając swoją bluzę i kładąc ją na krześle. Pod spodem nosił czarny, dopasowany T-shirt. Zobaczyłam, że facet był konkretnie wysportowany. Zaciekawiło mnie, czy był też dobry w łóżku. – Porzuć swoje wątpliwości etyczne. Nawet nie będziesz dla niej tym pierwszym.
— A kto był tym pierwszym? – zainteresował się Amado i znów przyjrzał mi się bardzo uważnie. Potem przeniósł wzrok na mojego brata. Mężczyźni byli jednak strasznymi plotkarzami. Nie twój interes. – Cesare Borgia?
— Nie – odpowiedział Tim. Widziałam że kiwa głową i się uśmiecha, a mi daje znak ręką, że wszystko jest pod kontrolą. Był trzeźwy, żeby w razie problemów przytomnie zareagować.
— Panowie. Nie może tak być. Przyprowadziliście tu do mnie jawnogrzesznicę. – Szef kartelu narkotykowego wzniósł oczy ku sufitowi, udając oburzenie. – Nikt z tego pokoju nie dostąpi zaszczytu wstąpienia do Królestwa Niebieskiego.
Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Wiedziałam, że Ibaigurenowie nie byli tacy zawsze i wszędzie, pewnie najczęściej wcale, jednak w naszym towarzystwie zachowywali się jak rozbrykane tygrysięta, pokazując, że potrafią być dowcipnymi, inteligentnymi facetami z ogromnym dystansem do siebie i swojej działalności. To było bardzo niebezpieczne i złudne. Łatwo było stracić czujność; zapomnieć, z kim miało się do czynienia.
— Słyszeliście ten śmiech? Szatan właśnie przemówił przez jej usta. – Amado ponownie stanął tuż przed moją twarzą. – Już się mnie nie boisz, prawda?
— Nie – odpowiedziałam, wciąż rozbawiona.
— A teraz?
Amado wyciągnął zza pasa pistolet, w mgnieniu oka go odbezpieczył, skierował w stronę mojego brata i przesunął palcem w taki sposób, jakby od razu zamierzał nacisnąć na spust.
Nie zdążyłam krzyknąć. Zadziałał mój instynkt. Jednym susem odbiłam się z podłogi i skoczyłam na jego wyprostowaną rękę, żeby zmienić tor lotu pocisku. Nie myślałam o tym, że sama mogłabym zostać śmiertelnie ranna. Zareagowałam tak, jak Tim, kiedy w Gujanie zasłonił mnie swoim ciałem, gdy tylko usłyszeliśmy na schodach kroki Manuela Mendozy. Nie baliśmy się oddać za siebie życia. Ibaigurenowie nie mieli pojęcia, z kim zadarli.
Albo mieli. I planowali to wykorzystać przeciwko nam.
Upadłam biodrem na podłogę i przekręciłam się kilka razy na deskach, amortyzując lądowanie. Szumiało mi w głowie. Przed moimi oczami kręciła się ściana, nogi od toaletki, drzwi balkonowe, w końcu udało mi się wyhamować. Z paniką wypisaną na twarzy obróciłam się w drugą stronę i zobaczyłam, że Tim stał przyklejony do ściany, z zamkniętymi powiekami, blady, niczym przenajświętszy sakrament.
Ten widok wbił mnie w ziemię. Nie mogłam się ruszyć. Amado Ibaiguren był chorym pojebem. Nie interesowało mnie, że nie powinno się używać takich słów, żeby nie obrażać osób z chorobami natury psychicznej. Ten człowiek się kwalifikował do leczenia. Nie rozumiałam, dlaczego tego nie robił.
Siedziałam na podłodze i szczękałam zębami. Mika zostawił narkotyki na stole, podszedł do mnie, a następnie przykucnął. Dostrzegłam cień wstydu w tych jego zielonych oczach.
— Hej, maleństwo. – Pogłaskał mnie czule po głowie. – To miał być tylko taki żarcik.
Nie wiedziałam, dokąd mogłabym uciec. Chciałabym pod biurko, ale moje nogi i ręce były wciąż mocno przyspawane do ziemi.
Żarcik. Do kurwy nędzy.
Największe talenty komediowe marnowały się w narkobiznesie.
Amado przeniósł wzrok na moją twarz. Obdarzył mnie zaciekawieniem, zupełnie jakby jego uwagę skupiła przypadkowa bójka na ulicy albo clickbaitowy nagłówek w portalu internetowym.
— Odważna jesteś – rzucił.
Następnie zwrócił się do mojego wciąż roztrzęsionego brata:
— Mógłbym być nią zainteresowany.
Te słowa wyszarpnęły mnie z szoku i sprawiły, że w pewnym sensie poczułam się... odrobinę lepiej? Nie taka całkiem beznadziejna? Zrobiłam coś, co w oczach Amado Ibaigurena zasłużyło na rozpatrzenie mojej kandydatury.
Pozwoliłam, żeby Mika pomógł mi podnieść się z ziemi.
— Pośmialiśmy się – przemówił Amado. Pośmialiśmy się. Tak powiedział. – Posłuchaj mnie teraz. – Spoważniał, odłożył pistolet. Z rozmysłem dobierał słowa. – Jesteś fajną dziewczyną. Naprawdę fajną dziewczyną. To, co my tutaj robimy, to nie są rzeczy dla ciebie. Ciągniemy przez całą dobę na ogromnej adrenalinie. Potrzebujemy odreagować. I dzieje się to w sposób, który cię przerazi.
— Wchodzę w to – przerwałam mu. Już widziałam próbkę. Chciałam mieć wszystko za sobą. Zacznijmy i skończmy.
Amado zawahał się przez chwilę, zanim kontynuował.
— Może powiem tak: jeśli zdecydujesz się wejść z nami w grę, ta gra się nie skończy, dopóki nie stracisz swojej godności. W Red Roomie w ogóle nie będziesz jej miała. Zapomnij.
— Okej, zgadzam się. Od razu.
Godność. To był pewnie kolejny żarcik. Już prawie zapomniałam, co to takiego.
Wyobraziłam sobie zera na banknotach. Był w tym totalny paradoks, że aby uwolnić się od Ibaigurenów, musiałam najpierw nawiązać z nimi relacje. Planowaliśmy uciec za ich pieniądze.
— Nie możecie z nią po prostu poimprezować? – wtrącił się Tim. Usłyszałam, że był podenerwowany. – Toni jest najlepsza na balety. Mówiłem wam przecież.
Właśnie do mnie dotarło, że umówił się z nimi na coś innego, niż to, co zaproponował mi teraz Amado.
— Nie rozmawiam z tobą, tylko z nią – odpowiedział szef kartelu. Jego wzrok był utkwiony w mojej twarzy. Przełknęłam ślinę z nerwów, jednak czułam, że byłam naprawdę blisko domknięcia biznesu. Nie zamierzałam wypuścić tej szansy z rąk. W końcu po to tutaj przyszliśmy.
— Ale to ja jestem jej opiekunem i to ja decyduję – odezwał się Tim wkurzonym głosem, co powinno mi zapalić wszystkie możliwe czerwone lampki, łącznie z choinkowymi.
Amado włożył dłonie w kieszenie spodni, przechylił się na podeszwach butów i posłał mojemu bratu niezwykle rozbawione spojrzenie, jakby oglądał zdychającego karalucha, przewróconego na plecy.
— Naprawdę? A sąd rodzinny już się dowiedział, że wkładałeś jej rękę do majtek?
Zobaczyłam, jak twarz mojego brata z białej zrobiła się purpurowa, a następnie znowu biała, aż przez zaciśnięte zęby warknął w moim kierunku:
— Toni, wychodzimy. Nie będziemy dyskutować z tymi... Z nimi.
Tim znał Ibaigurenów lepiej ode mnie i jeśli uznał, że gra nie była warta świeczki, powinnam była go wtedy posłuchać. Ale tego nie rozumiałam. Plan opierający się na tym, że Amado powinien mnie polubić, był dla mnie od początku okrutny, więc czy istniało coś, co mogło go uczynić jeszcze gorszym?
— Powiedziałam, że się zgadzam – powtórzyłam uparcie.
Amado przeniósł wzrok na mnie. Przez chwilę miał w oczach taki smutek, że aż nabrałam wątpliwości co do trafności swojej decyzji. Próbował mnie ostrzec, że to, co w nim siedziało, było silniejsze od niego i nie mogło się uspokoić, dopóki nie otrzymało krwawej ofiary z czyjegoś upokorzenia.
— Posłuchaj, maleństwo. – Mika zwrócił się do mnie protekcjonalnym tonem, o wiele poważniejszym niż do tej pory. Kiedy to cholerne MDMA zacznie działać? – Zawsze możesz powiedzieć stop. Ale to będzie koniec. Żadnych ostrzeżeń. Nie dajemy drugich szans. Szkoda nam czasu na dziewczyny, które nie umieją się bawić, bo znamy takie, które umieją.
— Zrozumiałam.
— Mieliśmy kiedyś taki przypadek, który wymknął się spod kontro... – Mika zaczął wątek, ale urwał w pół słowa, gdy Amado wręcz zasztyletował go wzrokiem. Atmosfera w pokoju zrobiła się napięta jak plandeka na samochodzie wojskowym.
Młodszy Ibaiguren był o krok od detonacji jakiejś bomby.
Podejrzewałam, że miał na myśli tę byłą żonę Amado. Powtarzałam sobie, że byłam inną osobą, w innej sytuacji, a poza tym, w każdej chwili mogłam odejść. Tak przecież powiedzieli.
Obróciłam się w kierunku Tima. Skrzywił się cierpko, jakby właśnie mi mówił: – Chciałaś, to masz.
Sama nie wiedziałam. Każda ścieżka w moim życiu wydawała mi się niewłaściwa. Musiałam jednak zdecydować się na jakiś kierunek, więc wybrałam ten, który dawał nam szansę i oznaczał pieniądze.
— Tim, czego byś chciał dla niej najbardziej na świecie? – przerwał ciszę Amado. – Nie mówię o dzisiaj czy jutrze, tylko o jej przyszłości.
Mój brat westchnął, po czym udzielił szczerej odpowiedzi:
— Żeby była bezpieczna. Jak najdalej od tego wszystkiego.
Myślał o mojej o ucieczce z naszej organizacji. Jednak powiedział to tak bezczelnie wprost, że zabrzmiało to, jakby miał na myśli DEA, skorumpowanych policjantów, narkotykową konkurencję, ulicznych porywaczy, samochody-pułapki i wszystko inne, co mogło mi grozić każdego dnia w Kolumbii. Wszystko, tylko nie najświętszego Amado Ibaigurena.
— Rozumiem – zamyślił się Amado. Wrócił do biurka, odpalił z powrotem swojego skręta i już po chwili pokój wypełnił się charakterystycznym, słodkawym dymem. – To znaczy, że potrzebujecie czystych pieniędzy – dał do zrozumienia, że przebywanie w towarzystwie osób z kartelu ściągało na mnie niepotrzebną uwagę. – Dajcie nam trzy dni. Wymyślimy coś.
Akt II: Mika
Nagle głośniki błysnęły zielonymi diodami i wyleciał z nich zimny, trapowy, nieco przytłumiony bit, który otulił pokój duszną aurą. Powietrze rozmazywało się przed moimi oczami; przestawałam słyszeć i rozumieć własne myśli. Stawałam się lekka, jakbym rozpuszczała się w atmosferze. Nadchodził czas działania substancji. Wkrótce mieliśmy się w sobie zakochać.
Mika podszedł do mnie od tyłu, wziął w ręce moje nadgarstki i ułożył je na mojej klatce piersiowej, przytulając się do moich pleców.
— Nauczymy cię, jak być grzeczną dziewczynką – wyszeptał mi do ucha.
Znalazłam się w jego ramionach. To było takie dziwne, wręcz nierealne. Cały czas pamiętałam, kim on był. Kiedy zamknęłam na chwilę oczy, wyobraziłam go sobie jak kopie zwijającego się z bólu na podłodze człowieka. Ale kiedy poczułam jego ciepły, spokojny oddech na moim policzku i dotyk jego palców wplatających się w moje, znajdowałam tam troskę, opiekuńczość, jakby starał się mnie nie skrzywdzić choćby najdrobniejszym gestem.
Muskał wargami moją szyję. Był taki delikatny i zarazem gorący. Wywoływał na moich ustach błogi uśmiech. Ponownie przymknęłam oczy. Miałam wrażenie, że byliśmy na sali w klubie i właśnie zaczynaliśmy tańczyć. Światła i kolory rozbłyskiwały mi pod powiekami. Pomarańcz i fiolet przenikały się ze sobą. Kołysałam zmysłowo biodrami. Wraz z uwalniającą się chemią, stopniowo przestawało się dla mnie liczyć to, co Mika robił na co dzień. Podążałam za irracjonalną, ogarniającą mnie przyjemnością, z którą nie dało się walczyć. Ostatnim, co zarejestrowałam ze świata zewnętrznego, były słowa Tima, który próbował przekrzyczeć anglojęzyczny soulowy sampel:
— To ja pójdę sprawdzić, czy w kuchni jest jakaś... woda.
Gwałtownie odwróciłam się, aż moja zarzucona na ramiona kurtka zafurczała, lecąc na ziemię. Zarzuciłam Mice ręce na szyję, a on objął mnie w talii i wpił się ustami w moje usta. Masakra, jak on cudownie całował. Jego język przejmował kontrolę nad moim, na zmianę pieszcząc go i sprowadzając na dół. Nie znałam nikogo, kto umiałby zrobić to lepiej. Dawał mi do zrozumienia, że on tu rządzi, ale ja w zamian dostanę ekstazę.
Miał zamknięte oczy. Pewnie jego też prowadziły jakieś wizje, kiedy na środku pokoju rozpinał mi koszulkę i bezpośrednio kierował dłonie do wewnątrz stanika, namierzając mój niewielki biust, który przestał rosnąć w chwili, w której zaczęłam ćwiczyć akrobatykę. Czasami marzyłam o tym, żeby go powiększyć, ale wiedziałam, że wtedy straciłabym swoje supermoce. To byłby koniec wykonywania salt na barze.
— Jesteś mięciutka. – Mika nie narzekał. Nawet wielcy koneserzy kobiecej urody w chwili podniecenia wykazywali bardzo proste potrzeby.
Wsunęłam ręce za jego czarny T-shirt i przejechałam po całej połaci pleców. To był wyjątkowy moment, który na chwilę aż ścisnął moje wnętrzności. Nie mogłam się doczekać, kiedy w pełni poczuję nagą skórę tego atrakcyjnego mężczyzny na swojej. Nasze pieszczoty stawały się coraz śmielsze. Mika odnalazł figi pod moją spódniczką i zsunął je po udach, aż same opadły na kostki. Przesunął dłoń po moim pośladku, a następnie przyłożył palec do wejścia do mojej kobiecości, nie przestając trzymać mnie w ramionach i całować. Poczuł, że jestem mokra, więc wprawnym ruchem wsunął go do środka. Zajęczałam z rozkoszy. Przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
— Podoba ci się, tak? – upewnił się.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Odebrało mi mowę. Na świecie byliśmy tylko my we dwójkę i z całego serca pragnęłam, żeby wszedł we mnie i wypełnił mnie tym, co miał twardego w spodniach i co bezdyskusyjnie wyczuwałam na swoim podbrzuszu. Zarzuciłam nogę na jego biodro, dając do siebie lepszy dostęp. Trzymał mnie za udo i pieścił moje wnętrze palcem, a ja obejmowałam ramionami jego szyję.
— Wow... – zdołałam tylko wyszeptać. Nasze reakcje nakręcały nas wzajemnie.
— Chcę cię mieć, mała księżniczko. Natychmiast.
— Jestem twoja – odpowiadałam, między pocałunkami.
— Pokaż mi, co lubisz – szeptał mi prosto do ucha, co chwilę je subtelnie przygryzając. – Chcę, żebyś ze mną odleciała, żebyś zapomniała kim jesteś i po co tu przyszłaś.
Już nie pamiętałam.
— Muszę się odwrócić i... będę potrzebowała twojej ręki.
Opierałam się plecami o jego tors, a głową o ramię. Całował mnie po odsłoniętej szyi, wsuwał język pod mój krawacik, poluźniał go zębami, i obiecywał, że zaraz znajdę się na innej planecie. Złapałam jego dłoń i włożyłam pod spódniczkę. Ułożyłam ją na łechtaczce, przykryłam własną dłonią, a następnie poruszałam nią zdecydowanymi ruchami na boki.
— Trzymaj mnie, bo ja już tego nie kontroluję – wyrzuciłam z siebie, gdy nadchodzący ogień dosłownie zginał mnie wpół.
Mika objął mnie w pasie bardzo solidnym uściskiem. Wbiłam się mocno palcami w jego przedramię. Przewieszałam mu się przez rękę, gdy kończył to, co zaczęliśmy razem. Próbowałam wierzgać nogami. Wszystko czułam tak intensywnie. Wciąż widziałam kolory. Nie radziłam sobie z siłą tego orgazmu. Krzyknęłam, wyrwałam się z objęć i wylądowałam na kolanach. Otarłam je sobie paskudnie o deski, co miałam odczuć dopiero kilka godzin później, gdy narkotyk przestał działać.
Strużka zimnego powietrza uderzała w moje półnagie ciało przez nieuszczelnione drzwi balkonowe. Nagle poczułam się tak samotna bez jego dotyku. Chciałam płakać, że to już koniec.
Mika klęknął przy mnie. Pogłaskał mnie po głowie. Rozsmakowałam się w tym jak głodująca. Pocałował moją skroń. I powiedział:
— Chodź, niña, teraz ja chciałbym odlecieć z tobą.
Podniósł mnie z podłogi, wziął mnie na ręce i przeniósł na łóżko. Uwielbiałam być noszona w ten sposób, ale nie chciałam się narzucać partnerom, bo to jednak wymagało kondycji. Parę razy usłyszałam, że chyba mnie pojebało, więc dałam sobie spokój z proszeniem.
— Zdejmij tylko buty, zostaw resztę – zamruczał mi do ucha, pieszcząc przy tym moje piersi i uda. – Wyglądasz tak słodko, że chciałbym cię zabrać ze sobą do domu i kochać się z tobą bez przerwy przez tydzień.
Zaśmiałam się i przytuliłam się do jego szyi. Miałabym zero powodów do narzekania, byłabym w doskonałych rękach. Zwłaszcza, gdybyśmy przez cały czas byli tak samo sieknięci chemią jak teraz.
Mika zsunął swoje spodnie, bieliznę i nałożył kondom. Chwyciłam w dłoń jego dużego i twardego penisa, ostrożnie wprowadzając go w swoje przygotowane wnętrze. Usiadłam wygodnie na jego męskości, a on zaczął podrzucał mnie ku górze, poruszając coraz mocniej swoimi cudownie wyrzeźbionymi biodrami. Podskakiwałam jak mała piłeczka. Wzdychałam z uczuciem, trzymając dłonie na jego klatce piersiowej, patrząc na jego piękne oblicze, a potem wysoko, ponad siebie.
Mężczyźni, których znałam, nie wydawali dźwięków podniecenia, co najwyżej ciche stęknięcia tuż przed wytryskiem. Mówili, że to niemęskie, mało seksowne w męskim wykonaniu, albo że nie mogli słuchać swojego głosu w takiej chwili. Mika się tym w ogóle nie przejmował i urządzał hałas, niczym aktorka porno. Kiedy on przeżywał rozkosz, świat powinien o tym jego zdaniem wiedzieć.
Moja twarz wylądowała tuż nad jego twarzą. Mika chwycił moją brodę, lekko ją przytrzymując.
— Jesteś prześliczna, księżniczko.
W normalnych warunkach nie uwierzyłabym w żadną z jego głupot.
— Jesteś taki przystojny – odpowiedziałam szczerze i bez żadnego zastanawiania się.
Przymknął oczy, zagryzł wargę, uśmiechnął się tajemniczo. Wiedział. Skurczybyk wiedział, że był przystojny, ale i tak lubił o tym słuchać.
— Kocham na ciebie patrzeć. Uwielbiam twój styl – mówiłam dalej, widząc, że to go nakręca. – Nigdy nie byłam z kimś tak cholernie seksownym. Chcę widzieć na twojej ślicznej buźce, jak tracisz tę swoją kontrolę i robisz się bezbronny w moich rękach.
Jego mina rozanielała się z każdym moim słowem. Zastanawiałam się, czy inne dziewczyny też mówiły mu takie rzeczy. Zapewne miał ich setki. Nie było szans, że wszystkie pamiętał. O mnie też wkrótce zapomni.
Oparł ręce na moich biodrach, zapewniając sobie ulubiony kąt, a następnie zgiął kolana, kładąc stopy na prześcieradle. Uderzył we mnie jeszcze kilka razy i podzielił się swoim momentem ekstazy ze wszystkimi w mieszkaniu, przekrzykując się przez ogłuszającą muzykę. Zakręciło mi się w głowie. Przysięgam, że doznałam orgazmu od samego patrzenia na rozkosz, którą przeżył ze mną. Wylądowałam na jego torsie. Oboje łapaliśmy oddech.
Akt III: Amado
Leżałam na klatce piersiowej Mikela Ibaigurena, a on głaskał mnie po głowie. Jakby nie był człowiekiem, którego musiała szanować cała Ameryka Południowa. Jakbym ja nie była przeciętną, onieśmieloną dziewczyną ze złamanym życiem.
Jakby w ogóle nie był tak kurewsko przystojny.
Ciekawiło mnie, o czym mógł myśleć w takiej chwili, ale bałam się go zapytać. Sam dotyk jego skóry przenosił mnie w inny wymiar, a ciężka, orientalna nuta jego perfum przywodziła mi na myśl zapach najdroższego przepychu.
Mika był stuprocentowo rasowym, luksusowym facetem.
Musiałam to przyznać, nawet jeśli nie czułam się przy nim w pełni komfortowo i nie rozumiałam, dlaczego na co dzień zajmował się tak obrzydliwym biznesem.
Amado siedział na brzegu łóżka po przeciwnej stronie. Nie patrzył na nas. Widziałam tylko jego plecy, kiedy wyłączał smartfonem muzykę, zmniejszał głośność i przełączał na piosenkę z teasera do Cyberpunka 2077 ze swojej biblioteki audio.
— Toni, pozwól na momencik – poprosił, nie odwracając się w moją stronę.
Nie chciałam się ruszać. O ile z Miką potrafiłam stworzyć odrobinę intymności, o tyle zamarłam w przerażeniu, słysząc głos Amado. Nawet nie potrafiłam go sobie wyobrazić zbliżającego się do kobiety i uprawiającego seks. Podświadomie złapałam Mikę za rękę.
Amado obrócił się w moim kierunku i obdarzył mnie krytycznym spojrzeniem, niewerbalnie pytając, dlaczego nie rozumiałam, co się do mnie mówiło. Ścisnęłam więc dłoń Miki jeszcze mocniej.
— Możesz go już puścić. – Amado przewrócił oczami. – Gwarantuję ci, że on będzie żył.
— Nie wiemy tego – wtrącił urażony Mika, ale sprzedał mi lekkiego klapsa w pośladek, a następnie pocałował w czubek głowy i poradził iść tam, gdzie mnie wołano.
Przeturlałam się zatem posłusznie przez szerokie łóżko, znajdując się obok starszego z Ibaigurenów. Zanim zdążyłam się namyślić, czy powinnam go przytulić czy chociażby dotknąć, wydał mi rozkaz:
— Na podłogę.
Powiało złym humorem.
Nie chciałam kłopotów, więc opuściłam posłusznie stopy na dywanik, wstałam, i obróciłam się twarzą do niego, oczekując na dalsze polecenia.
— Klęknij albo sobie usiądź, jak ci wygodnie – powiedział już znacznie łagodniejszym tonem.
Domyślałam się, do jakiej czynności mogła prowadzić ta pozycja, jednak coś mi podpowiadało, że to by było zbyt proste rozwiązanie jak na człowieka, który nie zadowalał się banałami. Usiadłam tuż przed nim, trzymając nogi po jednej stronie i podpierając się ręką z drugiej, żeby zachować balans. Amado patrzył na mnie z góry. Mrużył oczy, przygryzał dolną wargę swoimi wykrzywionymi zębami, przewiercał się umysłem do mojego wnętrza.
Następnie ułożył łokcie na kolanach i pochylił się do przodu. Widziałam, że myśli, zastanawia się. Podejmował decyzję, co ze mną zrobi.
— Zaczekaj – oznajmił niespodziewanie. – Umyję sobie ręce, bo dotykałem telefonu.
Wyminął mnie siedzącą na podłodze, a sam wyszedł na krótką chwilę do łazienki. Kiedy wrócił, usiadł z powrotem w tym samym miejscu i porozumiewawczo mrugnął do mnie, mówiąc:
— Miłość w czasach zarazy, tak?
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Potrafiłam docenić nawiązanie do książki Garcii Marqueza, podobnie jak i fakt, że chyba nie chciał, żebym zachorowała na Covid. Jego dłonie pachniały teraz różanym, kremowym mydełkiem.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie bez słowa, obserwując się w nieskończoność, a twarz Ibaigurena rozluźniała się uśmiechem. Prawie że wyciągnęłam szydełko i zaczęłam tkać pierwsze, niewprawne ściegi tej przeczącej rozsądkowi relacji.
To on przerwał ciszę, pytając:
— Mogę cię dotknąć?
Żaden z moich klientów o to nie pytał. Skoro ktoś mi płacił, to wiadomo, że będzie dotykał. Może to był podstęp. Skinęłam twierdząco głową, ale zrobiłam to bardzo niepewnie.
Amado zauważył moją reakcję i dotknął mojego ramienia z maksymalną ostrożnością. W pierwszym odruchu zadrżałam, jednak jego gest był tak wyważony, nieomal opiekuńczy, że – ku swojemu zdumieniu – natychmiast się uspokoiłam. Amado odczytał to zachowanie. Pokiwał głową z zadowoleniem. Wypuściłam nagromadzone w płucach powietrze. Zaczynałam się czuć dziwnie bezpieczna.
— Czy mogę teraz dotknąć twojej twarzy? – zapytał opanowanym, łagodnym głosem.
Posłałam mu zakłopotany uśmiech. Tylko jedna osoba mnie traktowała tak delikatnie. Jednak to, co Tim i ja robiliśmy było złe, brudne i skażone. Miałam w głowie wypaloną dziurę. Czasem zdawało mi się, że zasługiwałam wyłącznie na przemoc. Dobro, miłość i szacunek kojarzyły mi się z chorym zachowaniem. Cała byłam wywrócona na drugą stronę.
Amado Ibaiguren był ode mnie o dwadzieścia lat starszy, niewyobrażalnie bogaty i zajmował pozycję, z której mógłby mnie wgnieść butem w ziemię. Udawało mi się jakimś cudem wyciągać najbardziej ludzkie reakcje z najgorszych pomyleńców. Nie wiedziałam, czy to przydatna rzecz, czy jednak przekleństwo.
Zgodziłam się, żeby mnie dotykał.
Byłam ciekawa, dokąd mnie to zaprowadzi. Narkotyki przecież wciąż działały.
Amado subtelnie ujął mój podbródek w dłoń i podniósł go ku sobie. Przejechał kciukiem po moich wargach. Powoli. Bardzo powoli. Jego dłoń eksplorowała moje policzki, relaksowała je delikatnym naciskiem, znowu wracała do ust, przejeżdżała leniwie po brodzie, wędrowała na czoło, zamykała moje powieki swoim delikatnie aplikowanym ciężarem. Poczułam, jak mój oddech się uspokaja.
Amado dotykał mojej twarzy bez granic, zaskakiwał mnie, a jednak nie odczuwałam zagrożenia. Po prostu wiedział, w jaki sposób to robić, żeby mój układ nerwowy, moja podświadomość mu zaufały i zgodziły się iść tam, dokąd je poprowadził. Te minuty bez słowa, bardziej intymne niż seksualne, dawały nam jakieś irracjonalne połączenie. Nie umiałam tego zdefiniować. Nie poznałam dotąd takiego dotyku, który potrafił zmienić prawie nieznajomą dziewczynę w posłuszną i ufną, idącą jak po sznurku na zatracenie, na koniec świata zmysłów. Bez krzyków, rozkazów i wymuszania. Bez brutalności. Przysłaniając dłonią całą moją twarz, pozwalając mi się relaksować, ten chory człowiek podstępnie anektował mój umysł, kawałek po kawałku.
Podczas oglądania filmów występowało zjawisko nazywane suspended disbelief. Polegało na zawieszeniu niewiary w ekranowe kombinacje, które w normalnym świecie nie miały prawa się wydarzyć. Ignorowało się dziury w fabule, niespinające się teorie, żeby tylko nie psuć swojej przyjemności. Ja dla własnego komfortu przestałam myśleć o tym, kim Amado Ibaiguren Betancur był na co dzień. Zmieniałam się stopniowo w kulkę naelektryzowaną uczuciem. Nie chciałam, żeby przerwał nasz kontakt i zostawił mnie samą.
Zastanawiałam się tylko, ile kobiet było tu przede mną: czy w tym miejscu znajdowała się jakaś ujeżdżalnia dzikich klaczy, które najpierw musiały oswoić się z zapachem swojego właściciela, zanim pozwoliły się dosiąść. Ten przebłysk świadomości zniszczył mi magię chwili. Nie byłam dla Amado nikim specjalnym. Nie budowaliśmy żadnej relacji. Nie przyszłam tu nawet dla własnej przyjemności. Wzdrygnęłam się odruchowo, przerywając pieszczotę.
On jednak nie zdenerwował się na mnie.
— Już wiem, gdzie cię widziałem – powiedział. – Ty jesteś Gogo Yubari. Brakuje ci tylko liu xing chui – podał profesjonalną nazwę chińskiej broni wykorzystanej w Kill Billu, tej słynnej kuli z kolcami na łańcuchu, której używała dziewczynka w szkolnym mundurku, podobnym do mojego.
No nie. Kochałam ten film. Od dzieciństwa. To była najbardziej stylowa nawalanka wszech czasów, w dodatku z dobrze napisaną historią. Chyba każdy z nas miał takie filmy, gry czy muzykę, że kiedy okazywało się, że inna osoba znała i lubiła tę samą rzecz, od razu dostawała za to punkty. Tylko jeden element się nie zgadzał. Identyfikowałam się z główną postacią, kreowaną przez Umę Thurman.
— Gorzej. Jestem Beatrix Kiddo.
— O, najpierw się mnie nie boisz, a teraz już mnie straszysz? – żartował.
Przejechał dłonią po mojej twarzy z góry na dół i odepchnął mnie troszeczkę, cały czas się uśmiechając. Bawił się ze mną jak z kociakiem, którego gilgotał po brzuchu, a ten zaciskał mu na ręce łapki z pazurkami i do tego gryzł, ale to i tak wydawało się słodkie.
Jego palec wskazujący rozchylił moje wargi. Ukryłam zęby i zaczęłam go pieścić językiem i ssać, patrząc Amado bezwstydnie i głęboko w oczy. Wykonaliśmy pełną symulację fellatio, ze wszystkimi niuansami, z kinky elementem, gdy zdecydowanie chwycił mnie za twarz, tak, że nie mogłam ruszyć głową, a jego palec trafił aż do mojego przełyku. Oczy podeszły mi łzami. Ślina poleciała po brodzie. Krztusiłam się.
Amado wycofał dłoń i pogładził mnie jej zewnętrzną częścią po policzku, a potem po włosach. Znowu zrobił to tak spokojnie i delikatnie, aż ponownie rozluźniłam wszystkie swoje mięśnie i zaczęłam oddychać normalnie. W tym momencie było mi już tak przyjemnie, że sama ocierałam się o jego rękę jak zwierzątko, szukając jego pieszczot, prosząc o kolejną porcję. Wiedziona impulsem, zasypywałam wewnętrzną część jego dłoni i nadgarstka pocałunkami. Uśmiechnął się do mnie tak promiennie. Nie wiedziałam, że tak w ogóle potrafił. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że robił to często. Nawet w swojej ujeżdżalni klaczy.
— Zrobisz to po kolei ze wszystkimi pięcioma palcami?
Pokiwałam głową. Moja mascara na tym etapie znajdowała się już wszędzie, tylko nie na rzęsach, ale Amado nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek mu przeszkadzało. Raczej na odwrót, wolał mnie w takiej wersji niewinnej dziewczynki sprowadzanej stopniowo, bardzo delikatnie, do parteru.
Dyskretnie, bez słowa, ustalaliśmy między sobą szczegóły. Znajdowałam się w bezpiecznym otoczeniu, przykryta ubraniem, siedząca w miarę wygodnie. Amado sprawdzał moje reakcje.
To był seks. Ale zupełnie inny, niż wszystko, co sobie wyobrażałam. Amado na pierwszej randce prawie w ogóle nie dotknął mojego ciała. Za to zerżnął mój mózg w każdy możliwy sposób. Wiedziałam, że kiedy wyjdę z Red Roomu, nie zapomnę o tym spotkaniu tak łatwo.
— Powiedz mi teraz jakiś tani komplement. Tak jak jemu – poprosił.
Halo. Moje komplementy nie były tanie. Były bardzo szczere.
— Kiedy mnie dotykasz, czuję, jakby przebiegał przeze mnie prąd – zaczęłam cicho. Moje słowa, wypowiedziane na głos, mnie onieśmielały. Jednak mówiłam samą prawdę. – W całym ciele. Nigdy nie przeżyłam czegoś takiego. Nie wiem w ogóle, co się ze mną dzieje.
Jego szeroki, ironiczny uśmiech zdawał się krzyczeć: – Ale ściema. Obrócił się do tyłu, w poszukiwaniu swojego brata, który relaksował się, patrząc w sufit i paląc papierosa.
— Ile ona wzięła tego gówna? Długo ją jeszcze potrzyma? – zapytał.
— No, trochę ją potrzyma.
Widziałam, że Amado mi nie uwierzył i z jakichś przyczyn poczuł się niedowartościowany, bo przerwał zabawę, a potem zaczął strzelać fochy do całej naszej trójki. Próbowałam kilka razy powiedzieć coś jeszcze, ale gdy tylko nabrałam powietrza i otwierałam usta, on unosił dłoń i kręcił głową przecząco, sugerując, że nie powinnam się w ogóle odzywać, bo sama sobie odebrałam prawo do wypowiedzi.
Kiedy Tim i ja wychodziliśmy, Amado był w tak złym humorze, jakby chciał, żeby nas już od dawna w tym pokoju nie było. Nie wiedziałam, ile było w tym mojej winy, a ile tego, że introwertycy tolerowali gości tylko przez określony czas, a potem najchętniej by ich wywalili przez okno, spuszczając za nimi koktajl Mołotowa.
Ale wręczył mi obiecane pieniądze.
Mika odprowadził nas do drzwi, przepraszając za humory swojego brata. Jeszcze raz objął mnie w pasie, przyciągnął do swojej piersi i bardzo namiętnie pocałował, obiecując, że wszystko będzie dobrze.
Naprawdę, chciałam mu wierzyć.
***
— No i jak wrażenia? – zapytał Tim, gdy wsiedliśmy do samochodu.
— Żyję – oznajmiłam z dumą.
— A coś więcej? Powiedz mi, jak ich odebrałaś na żywo. – dopytywał z ciekawością w głosie. – To nie są zwykli ludzie, prawda?
Usłyszałam w jego słowach cień fascynacji, chociaż bardzo dobrze wiedziałam, co sądził o Ibaigurenach.
Podjeżdżaliśmy na skrzyżowanie z czerwonym światłem.
— No tak. Nigdy czegoś takiego nie widziałam – przyznałam uczciwie.
Przekonałam się na własnej skórze, kto był naszym przeciwnikiem i przed kim zamierzaliśmy uciekać. Szczerze mówiąc, podejrzewałam, że Ibaigurenowie mogliby nas odnaleźć w dowolnym miejscu na świecie, gdyby tylko mieli na to ochotę.
Zastanawiałam się też, czy Mika naprawdę był mniej rąbnięty, jak go Tim określił, czy po prostu lepiej się z tym ukrywał. Moim zdaniem, obaj z Amado byli siebie warci.
— Jeśli masz na myśli seks, to było zaskakująco... fajnie. – Przeniosłam się myślą do wspomnień dłoni błądzącej po zakamarkach mojej twarzy. – Tak zmysłowo.
Tim prawie udusił się powietrzem.
— Nie chciałem tego wiedzieć – oznajmił nieco urażony i oparł łokieć na parapecie okna otwartego po swojej stronie. – Obiecuję, że żaden z nich nie położy na tobie rąk choćby o jeden raz więcej, niż to konieczne.
Ostentacyjnie oparłam stopy o deskę pod przednią szybą i zaczęłam się wachlować otrzymanymi banknotami.
— Ale to chyba nie jest twoja decyzja? – Zaśmiałam się prowokacyjnie. Odkąd dostałam do ręki tysiąc dolarów, poczułam się wyemancypowana.
— Ciągle jesteś naćpana – burknął. – Pogadamy jutro.
— Ej, oczywiście, że jestem sobą! – wydarłam się w odpowiedzi. – Chyba rozmawiasz ze mną normalnie, co nie?
To nie była do końca prawda. MDMA usuwało opory i intensyfikowało przeżycia. Zwykły dotyk wywalał na koniec kosmosu. Cały czas chciałam się pieprzyć.
— Amado też się strzępił, że mu nie mówiłam komplementów na trzeźwo – mruknęłam, niezadowolona.
Wciąż mogłam poczuć wyraźnie jego palce, pachnące różami, odznaczające swe linie papilarne na moich powiekach, policzkach i na wargach. W pewien niewytłumaczalny sposób, chciałam to przeżywać jeszcze raz. I jeszcze...
— Nie przejmuj się Amado. – Tim machnął lekceważąco ręką, po czym oparł ją na kierownicy. – On jest chory. Mógłby sobie ulżyć tylko w jeden sposób, ale nie powiem jaki, bo stwierdzisz, że nie wolno tak mówić o ludziach.
— Nie – przerwałam mojemu bratu, który właśnie zasugerował, że Amado powinien popełnić samobójstwo. – Nie wolno tak mówić, bo na pewno masz tu gdzieś zamontowany podsłuch.
Tim wyprostował się w oka mgnieniu. Przez chwilę zastanowił się nad konsekwencjami swoich słów, aż w końcu wyluzował, wzruszył ramionami i beztrosko dodał:
— To tylko taki żarcik.
Po raz pierwszy musimy sobie zadać to pytanie, które wciąż pozostaje pytaniem otwartym – Amado czy Mika?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro