Love game
"Jest właśnie styczniowy wieczór, a ja leżę na hamaku, który znajduje się na balkonie i przeglądam konwersacje z moim najlepszym przyjacielem. W ciągu zeszłego miesiąca ze zwykłych znajomych z klasy staliśmy się sobie niezwykle bliscy, a wszystko zaczęło się od wiadomości od niego na początku zeszłego miesiąca.
02.12.2018
Luke:
Zagajmy w pewną grę.
Wspierajmy się,
Udawajmy sprzeczki,
Rozmawiajmy 24/7 ,
Każdego dna witajmy się, a każdego wieczoru życzmy sobie dobrej nocy,
Wymyślmy sobie przezwiska,
Przy znajomych wysyłajmy sobie sygnały, że coś jest na rzeczy,
Umawiajmy się na randki,
Ten kto pierwszy się zakocha - przegrywa.
I zagraliśmy w tą grę. Na początku było to trochę niezręczne, ale w końcu stało się to codziennością. Oficjalnie byliśmy parą, lecz tak naprawdę najlepszymi przyjaciółmi. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim, wiedzieliśmy o sobie każdą rzecz, znaliśmy wszystkie sekrety. Nie mogliśmy czasami opanować śmiechu, kiedy nasi znajomi naprawdę uznawali nas za parę. Był moim pierwszym i jedynym prawdziwym przyjacielem. Wreszcie się dobrze bawiłam. To był najlepszy moment w moim życiu.
Dotarłam właśnie do wiadomości-dyskusji o moim śpiewie podczas jednej z grudniowych nocy. Od razu moje usta uniosły się w szerokim uśmiechu. On wtedy upierał się, że pięknie śpiewam, a ja pisałam mu, że to nieprawda. Uwielbiałam jak on tak pisał; jak mnie chwalił. W ogóle to całego jego uwielbiałam.
Ej! Ja go uwielbiam?! O nie!
Zakochałam się się w nim. Od razu do niego napisałam o tym, bo nie potrafiłam tego przed nim ukrywać: Przegrałam. Tą grę <3
Od razu mi odpisał: Ja też. Właśnie to sobie uświadomiłem <3
Nie tego się spodziewałam. Zadzwoniłam do niego i przez dwie godziny i 23 minuty rozmawialiśmy o naszych uczuciach. Od tej pory staliśmy się parą i oficjalnie i naprawdę.
Czy nasze życie będzie zawsze takie?"
Zaśmiałam się myśląc o dniu w którym nudziło mi się i nagrałam tą chwilę. Minęły 64 lata, 4 miesiące i 24 dni od tamtego momentu, a ja nadal idealnie go pamiętam.
Świat w ciągu tych lat zdołał wywołać jeszcze jedną wojnę, ale na szczęście tylko w Stanach Zjednoczonych, wynaleźć lek na raka, przeżyć dwa poważne trzęsienia ziemi, obalić ustrój demokratyczny we Francji, zapobiec inwazji robotów w nasze codzienne życie, wydać miliard głupich filmów i wiele innych rzeczy. Nie zdołał jednak zapobiec wypadkom samochodowym, do których dochodziło coraz częściej.
I tak pewnego wieczoru trzy lata temu, gdy Luke - mój mąż wracał od kolegi jakiś debil wjechał w jego nowiutki samochód swym potężnym tirem, z czasów mojej młodości. Nie no przesadzam. Ale na pewno tir miał z 40 lat. Lekarze, powiedzieli, że miał słabe serce i zmarł w skutek przerażenia, co spowodowało pęknięcie serca.
Z Lukiem nie mieliśmy dzieci; nie czuliśmy się na siłach, by podołać temu wyzwaniu, a później byliśmy na nie za starzy. Wystarczała nam nasza obecność i dwóch koni, z przydomowej stajni. Mieliśmy też kota, ale któregoś poranka wyszedł i nie wrócił.
Dzisiaj mija trzecia rocznica jego śmierci, ale nie jest mi smutno. Wiem, że patrzy na mnie z góry i czeka, aż do niego przyjdę.
-Obiecuję, przyjdę niedługo.-szepnęłam, opierając ręce o starą framugę okna i patrząc na gwiazdy. Jeszcze raz włączyłam sobie nagranie z 05.01.2019 i usiadłam na miękkim fotelu.
-Kocham cię, Luke - szepnęłam tylko i zamknęłam na zawsze oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro