Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII.4.

Musiałabym być nienormalna, żeby powiedzieć mu "nie". Hubert zagarnął całe moje ciało i zadbał o każdy jego skrawek. Budował napięcie do szaleństwa. Ani przez chwilę nie sprawił mi bólu, choć chwilami nie był to delikatny seks. Byłam już jednak tak podniecona, że chciałam tylko więcej i więcej. Znowu uznałam, że takie całkowite poddanie się komuś jest cudowne. – Zwłaszcza, jak poddaje się komuś, kto cię kocha i kogo ty kochasz.

I pomyśleć, że gdyby nie Wiktoria, jeszcze długo zastanawiałabym się czy pozwolić się skrępować... – Tyle jej zawdzięczam.

W sobotę wieczorem zasypialiśmy zmęczeni, odurzeni rozkoszą i przytuleni do siebie tak mocno, jak mieliśmy to w zwyczaju na początku związku. Nie było nikogo, tylko my.

W niedzielę rano zajrzałam na telefon, bo podejrzanie migał. Przestraszyłam się, że był wyciszony, a ktoś się próbował pilnie ze mną skontaktować, więc od razu odblokowałam ekran. Miałam trzy nieodebrane połączenia i z piętnaście wiadomości. Wszystkie od Wiktorii. – Czego ona może chcieć? – zdziwiłam się i zaczęłam czytać wiadomości od najstarszej:

"Marlenko, dziękuję ci za cudowną noc i poranek. Dawno już się tak dobrze nie bawiłam. W.", to była pierwsza, wysłana niedługo po tym, jak odwieźliśmy ją do hotelu. "Hej, nie odpowiadasz, pewnie masz co robić z mężem... Daj znać, jak skończycie. W.", to była druga. Trzecia była już chyba po tym, jak zobaczyła nas w restauracji: "Nie wiedziałam, że wyszliście, daj znać, jak wrócisz do domu, chciałam pogadać. W." Każda następna z piętnastu wiadomości była podobna. Wiktoria prosiła mnie o kontakt, a ja nie zajrzałam wczoraj nawet na telefon. Przedostatnia była już ostrzejsza w wymowie: "Hej, nie sądziłam, że aż tak mnie olejesz. Ja otworzyłam przed tobą serce, a ty nawet głupiej wiadomości nie możesz napisać? Zawiodłam się na tobie... :-(". – O, cholera, co jest? – zastanowiłam się. Nie miałam pojęcia, czemu Wika tak uparcie dobijała się do mnie wczoraj. Fakt, mogłam zajrzeć na telefon, ale przecież nie musiałam. Nie olałam jej, tylko zwyczajnie nie korzystałam z telefonu. To jakaś wielka wina?

Ostatnia wiadomość była spokojniejsza: "Kochana Marlenko, przepraszam za poprzednią wiadomość. Poniosło mnie, bo się martwię. Mam nadzieję, że spędziłaś relaksujący dzień i wypoczęłaś. Odpowiedz mi, jak będziesz mogła. Twoja Wika :-*". – To nie brzmi dobrze – zauważyłam.

"Hej, dopiero zajrzałam na telefon, tak wyszło. Przykro mi, że bezskutecznie próbowałaś się ze mną skontaktować. Gdybym wiedziała, odebrałabym wiadomości wcześniej. Dziś po południu będę w pracy. Mam nadzieję, że spędziłaś udany weekend we Wrocławiu. M." Wysłałam wiadomość do Wiktorii i odłożyłam telefon na miejsce.

Hubert przekręcił się na plecy i otworzył oczy.

– O, już nie śpisz, kochanie?

– Nie, wyspałam się. A ty?

– Ja już dawno tak dobrze nie spałem. – Hubert uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam mu tym samym. Poczułam się szczęśliwa. – Mogłabym mieć codziennie takiego męża...

Zaraz miałam jechać na Rynek we Wrocławiu, na wiec wyborczy KKS, ale to miał być tylko krótki przerywnik w moim weekendzie z mężem. Wiedziałam, że w południe pojedziemy do jego rodziców na niedzielny obiad i po dzieci. Nie będziemy już parą kochanków, tylko mężem i żoną, synem i synową, rodzicami... Czy jednak nasza codzienność była aż taka zła?

Zjedliśmy spokojne i leniwe niedzielne śniadanie, ubraliśmy się dopiero po jedzeniu, spojrzeliśmy jeszcze na siebie, uśmiechając się do swoich myśli. Nie wiedziałam o czym myślał Hubert, ale ja obracałam w głowie obrazy z poprzedniego wieczora i miałam nadzieję, że on też.

Na Rynek pojechaliśmy razem, ale Hubert obiecał nie przeszkadzać. Kręcił się po rynku i w końcu zniknął mi z oczu.

Ludzie Wojtka zorganizowali to wszystko bardzo sprawnie. Na miejscu zastałam rozstawioną scenę, banery i roll-upy promocyjne z wizerunkami przewodniczącego i czołowych polityków partii. Wojtek na zdęciach nie był jednak aż tak przekonujący, jak na żywo. Brakowało mu tego, co ja o nim już wiedziałam. Ale może właśnie dlatego się podobał innym? Był w towarzystwie tej samej kobiety, z którą go widziałam w restauracji w sobotę. Co prawda posłał mi przejmujące spojrzenie ze sceny, ale udałam, że tego nie widziałam.

Na szczęście, moje zadanie polegało tylko na przygotowaniu marszałka do wystąpienia i pilnowaniu go, żeby nie palnął publicznie żadnej gafy. Nie rozmawiałam z nim na temat spotkania w sobotę, choć miałam ciągle ten temat z tyłu głowy. Ciągle nie wiedziałam, skąd znałam tę kobietę, z którą był w restauracji.

Wiedziałam już za to, dlaczego Wiktoria ukrywała w Internecie swoje prawdziwe nazwisko i dlaczego wyjechała do Holandii na długich dziesięć lat. – Pewnie ciężko jest być córką polityka i lesbijką, która w dodatku pracuje jako instruktorka miłości w naszym kraju.

Wiktoria mnie chyba nie widziała, bo nie wychodziłam na scenę, a na Rynku były już tłumy, kiedy Wojtek rozpoczął wiec. Jej ojciec jednak tam był. Ilekroć patrzyłam w jego szarobłękitne oczy, widziałam w nich spojrzenie Wiki i to strasznie mi nie pasowało.

Z ulgą wyrwałam się stamtąd po dwóch i pół godziny. Szef stwierdził, że już mnie nie będzie potrzebował, a ja czmychnęłam tak szybko, jak się dało. Znalazłam Huberta i razem pojechaliśmy do jego rodziców.

Niedzielny obiad u teściów nie zaskoczył mnie niczym. Teść jak zwykle komentował, teściowa się na niego wkurzała, nasze dzieci robiły, co chciały, a na obiad był rosół i schabowy w tradycyjnym zestawie. Mała stabilizacja. Niby tak jak zawsze, ale w pewnym momencie poczułam jednak, że to za dużo jak na moje nerwy. Chciałam zmiany. Rozpaczliwie jej pragnęłam. Nie chciałam, żeby moje życie wracało do punktu wyjścia, do momentu, kiedy wszystko się zepsuło między mną a mężem. Ja po prostu MUSIAŁAM coś zmienić, żeby nie zwariować.

– A może na następną niedzielę rodzice przyjadą do nas na obiad? – spytałam, wprawiając w konsternację w pierwszej kolejności mojego męża i jego matkę, a w drugiej nasze dzieci. Teść od razu mi przyklasnął.

– To jest świetny pomysł! Marzę, żeby się w końcu wyrwać z domu w niedzielę – powiedział.

– Ale mój rosół... jak go przewieźć? – spytała teściowa przerażona.

– Nie przewozić. Ugotuję swój. Albo pomidorową – odpowiedziałam. Tu już wszyscy spojrzeli na mnie oburzeni. – Co tak patrzycie? Zapraszam was na obiad za tydzień i liczę, że przyjdziecie – dodałam i zaraz zmieniłam temat, pytając Kajtka, co ciekawego robił z dziadkiem. – Wielkie zmiany zaczyna się od małych zmian – uznałam.

Kiedy wieczorem (czyli po obiedzie, kawie i cieście, czyli tradycyjnie szarlotce i serniku) wracaliśmy do domu, Hubert milczał. Za to dzieciaki nadawały dwa razy więcej, opowiadając o minionym weekendzie.

W końcu w domu mój maż nie wytrzymał:

– Coś ty wymyśliła?

– To zależy o co pytasz?

– Czemu zaprosiłaś moich rodziców do nas? Przecież wiesz, że mama musi niedzielny obiad zjeść w domu.

– Właśnie dlatego. Czemu to zawsze my musimy się dostosowywać? Czemu ja muszę? Czy korona jej spadnie z głowy, jak raz przyjedzie do nas i zje pomidorową? Chyba się od tego nie umiera?

– Ale...

– No co „ale"? Umiera się czy nie?

– Nie.

– To wyluzuj. Wielkie zmiany zaczyna się od małych zmian – powtórzyłam sentencję wywodzącą się z kultury japońskiej, z filozofii kaizen*.

– Co???

– Kochanie, zaufaj mi – spojrzałam na niego wymownie. – Nie tylko ty miałeś potrzebę zmiany. Ja też. I właśnie ją realizuję... bezkrwawo.

– To ma być bezkrwawo? Nie znasz mojej mamy?

– Zawsze chciała mieć córkę, a dziwi się, że ktoś w końcu powiedział jej „nie"? – zaśmiałam się.

– No, dobra, poddaję się. Ty to bierzesz na siebie.

– Nic z tego, kochanie. Bierzemy to na siebie razem. Tak się właśnie działa w duecie. Twoja Marlenka ma dość robienia ciągle tego, czego inni od niej oczekują. Teraz się zabawimy po mojemu, jasne?

– O, kurczę... Jasne, skarbie.

Jaka byłam z siebie dumna! Pierwszy raz w życiu postawiłam się teściowej i jeszcze przekonałam męża do niesubordynacji. Pozostało tylko wprowadzić swoje groźby w życie.

Tego wieczoru zasypiałam z poczuciem dobrze wykonanej misji naprawienia mojego życia rodzinnego. Pozostała jeszcze kwestia pracy... i Wojtka. A zupełnie nie myślałam o Wiktorii.



*kaizen – słowo wieloznaczne, jedno ze znaczeń to „zmiana na lepsze". Wywodzi się z kultury japońskiej z filozofii rozwoju (na przykład biznesu) i pochwala metodę „małych kroków".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro