V.6.
– Hubi, chcę więcej – poprosiłam.
– Więcej czego?
– Więcej ciebie, głupolu. Całego najlepiej – zaśmiałam się cicho.
– Zgodnie z życzeniem, moja pani – odpowiedział i przewrócił mnie na plecy. – Ale już?
– Wejdź we mnie i nie pytaj głupio – odparłam, nie chcąc znowu się śmiać.
– A nie wygonisz mnie znowu?
– A wyglądam, jakbym chciała?
– Wtedy też nie wyglądałaś...
– Hubert, teraz zachowujesz się, jakbyś ty nie chciał.
– Opanuj się, kobieto – odpowiedział mi z naganą w głosie. – Ja miałbym nie chcieć mojego pączusia? – Mogłeś wymyślić inne porównanie – pomyślałam i już otwierałam buzię, żeby mu to wygarnąć (no bo kto by chciał być dla męża pączusiem?) ale w tym momencie Hubert odwrócił moją uwagę od uwag, zamykając mi usta pocałunkiem i jednocześnie wchodząc we mnie do końca.
– Mmmmmm... – jęknęłam w jego usta. Odsunął się na centymetr, tak że jego wargi nadal dotykały moich, i spytał:
– I jak, moja mała?
– Super, mój duży. – To była nasza zabawa, taka gra słów. On czasem nazywał mnie małą, bo przy nim rzeczywiście wyglądałam jak nierozwinięty kurczak przy indyku. Hubert był wyższy ode mnie o dwadzieścia pięć centymetrów i ważył o trzydzieści sześć kilogramów więcej. Wyobrażacie sobie tę różnicę? Dlatego też ja nazywałam go dużym. – No i jeszcze z jednego powodu, z którego facetom zależy na takiej ksywce...
Nie żałowałam ani przez chwilę, że udało nam się tego wieczoru przełamać i przejść ponad tym, co narobiliśmy osobno, do tego, co możemy zrobić razem. Nie szczędziliśmy sobie czułości i choć nie był to najlepszy seks, jaki mieliśmy w życiu, na pewno był bardzo emocjonalny, a taka niczym nie zakłócona bliskość była nam niezbędna.
Kiedy zasypiałam na jego klacie, objęta wielkim ramieniem, wsłuchując się w coraz spokojniejsze bicie jego serca, przypomniałam sobie... o Wojtku. – Tego mi tylko brakowało... – pomyślałam zniesmaczona.
– Czemu tak wzdychasz, kochanie? – spytał Hubert, który już prawie spał.
– Żałuję, że takie chwile zdarzają się rzadko i szybko kończą – skłamałam. No, przecież nie mogłam powiedzieć mężowi, że w chwili największej bliskości z nim pomyślałam o gościu, który miał być przypadkowym kochankiem na jeden raz.
Weekend spędziliśmy z dziećmi. W sobotę pojechaliśmy w końcu do ogrodu zoologicznego. Kajetan był wniebowzięty, a nawet Kornelii i Kamili udzielił się jego nastrój. Zdjęły maski znudzonych nastolatek i na powrót były dziećmi, które tak dobrze pamiętaliśmy. Być może to dlatego, że nie pozwoliliśmy im zabrać smartfonów, ale i tak było warto zaryzykować ich focha dla takiej reakcji.
W niedzielę pojechaliśmy do moich rodziców, którzy mieszkali ponad sto kilometrów od Wrocławia, więc nie odwiedzaliśmy ich tak często jak rodziców Huberta. Dzieciaki bawiły się na podwórku, korzystając z pięknej pogody. Moi rodzice zainwestowali w plac zabaw dla wnuków. Na ich ogrodzie stała trampolina, dwie huśtawki, zjeżdżalnia i drewniany domek. Dzieci bawiły się też z kuzynami, bo mój brat przyjechał z żoną i dziećmi. Jeden jego synek był starszy od Kajetana, a drugi o rok młodszy. I to był właśnie ukochany kuzyn Kajtka.
Rodzinny weekend można było uznać za udany, mimo że Kajetan zasnął, kiedy wracaliśmy w niedzielę wieczorem w stronę Wrocławia.
Taaaak. Kajetan, który wyspał się w samochodzie, to nie był dobry synek. To był wściekły trzylatek, który wieczorem miał za dużo energii, nie chciał się kąpać, jeść kolacji ani spać. Hubert próbował go ogarnąć z podziwu godnym zaparciem, ale poległ. Kajetan, który nie dawał się nikomu ogarnąć, wymagał mamy. I tak, niedzielny wieczór musiałam spędzić na zabawie z synem (żeby się zmęczył), potem z nim w kuchni (żeby zjadł kolację), następnie z nim w łazience (żeby się wykąpał) i w końcu w jego pokoju, siedząc na brzegu jego łóżka, czytając mu bajki i śpiewając kołysanki (żeby w końcu zasnął). Kiedy usłyszałam słodkie pochrapywanie synka, byłam już tak zmęczona, że nie wyobrażałam sobie nic innego niż szybki prysznic i zanurzenie się pod kołdrą.
Zanim Hubert wrócił z łazienki, zajrzałam jeszcze na telefonie na moje grupy książkowe. Kilka osób chwaliło się już, że dostało swoje przedpremierowe egzemplarze „Podejrzanego". „Ja jeszcze ciągle czekam", napisałam. I już miałam się wylogować, kiedy zobaczyłam powiadomienie na Messengerze. Kliknęłam w jego ikonkę i moim oczom ukazały się najnowsze konwersacje. W tym najnowsza z najnowszych. Z Wiktorią, zwaną Vicky Lee.
„Co u ciebie słychać, Marleno?", pytała. „Ciężko tak odpowiedzieć w jednym zdaniu", odpisałam. „Spróbuj w kilku, mam czas", odpowiedziała mi zaraz. Musiała być online. Po chwili dostałam od niej zaproszenie do znajomych. Zaakceptowałam je, bo to przecież było nieoficjalne konto. Trudno byłoby obcej osobie domyślić się, że to ja, skoro nie było nazwiska ani zdjęcia profilowego, na którym byłoby widać twarz. „Czemu pytasz?", spytałam Wiktorii. „Bo naprawdę mnie to interesuje. Ty nie pytasz przyjaciół, co u nich słychać?". Ciekawe miała podejście. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że naprawdę chodziło jej o to, żeby mnie podejść. „Pytam, ale my się nie znamy". „Właśnie próbuję się z tobą poznać, a potem będziemy mogły się zaprzyjaźnić", odpowiedziała zaraz.
Uczucie sympatii do tej bezpośredniej kobiety walczyło u mnie z ostrożnością. To jednak była zupełnie obca osoba poznana w Internecie... Ostatecznie zwyciężyła jednak moja wrodzona ciekawość. – A niech jej będzie. Może to rzeczywiście przypadkowy początek fajnej znajomości? – pomyślałam i odpisałam jej zaraz: „Okej, to opowiedz mi coś o sobie, Wiktorio", poprosiłam w wiadomości. W panelu Messengera zobaczyłam symbol, że rozmówca pisze. Wiktoria pisała i pisała... Końca nie było widać, a z łazienki wrócił właśnie Hubert.
– Z kim tak piszesz? – spytał, na razie bez podejrzliwości w głosie, raczej z zaciekawieniem. Plus dla niego. Jedno, czego nie znosiłam organicznie, to była męska zazdrość. Zwłaszcza nieuzasadniona.
– Napisała do mnie jedna kobieta z grupy książkowej – wyjaśniłam. – Ale skoro już jesteś, to chyba się położymy, co? Kajtek mnie dziś wykończył – dodałam, wychodząc z Messengera i podłączając telefon do ładowania na noc.
– Mnie też – przyznał. – Dobrze, dobranoc skarbie – powiedział mój mąż i pocałował mnie na dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziałam mu i przytuliłam się do jego pleców, wdychając uspokajający zapach mojego męża. Zamknęłam oczy i błyskawicznie odpłynęłam w krainę snów. Mogłam zasnąć spokojnie, wiedząc, że wszystko jest na swoim miejscu, moja rodzina w komplecie i bezpieczna, a facet, do którego byłam przytulona, mój.
Myślicie, że to koniec problemów między Marleną a Hubertem? Wyjaśnili już sobie wszystko czy to dopiero wierzchołek góry lodowej? I co sądzicie o tej ciekawskiej Wiktorii? ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro