Rozdział VI - Chciałabym, ale się boję
Po wspaniałym weekendzie w górach z rodziną niechętnie wróciłam do Wrocławia i do pracy. Czułam przeciążenie systemu i nie mogłam już doczekać się letniego urlopu, wakacji bez telefonu. Coraz częściej musiałam sobie robić przerwy, bo mój organizm domagał się odpoczynku. No bo ile można pracować na najwyższych obrotach?
Czerwiec był zawsze początkiem sezonu festynowego, co oznaczało, że trzeba było przyszykować się na wiele wyjazdów z marszałkiem. Mieliśmy czas do września, żeby objechać cały Dolny Śląsk. Lipiec się nie liczył ze względu na to, że wtedy właśnie najwięcej Polaków jest na urlopach i trzeba by było jechać nad morze, żeby zdobyć zasięgi. To by jednak rozmyło target, bo jakie jest prawdopodobieństwo, że w jednym miejscu zebraliby się akurat głównie Dolnoślązacy? No, okej, większość, tak jak ja, jeździło na Pomorze Zachodnie, bo to było od nas najbliżej, ale nie można było wykluczyć, że duża grupa pojawi się zupełnie gdzie indziej, nie mówiąc już o tych, którzy wyjechali za granicę.
W pierwszym tygodniu czerwca Dorota przekazała mi piętnaście zaproszeń dla marszałka. Pod koniec tygodnia poszłam z tym do niego, żeby ustalić plan wizyt w poszczególnych powiatach, a szczególnie w tym, z którego się wywodziliśmy, bo to był matecznik Krawczewskiego i miejsce, gdzie zbierał zawsze najwięcej głosów.
Tak, mój szef zrobił oszałamiającą karierę. Można powiedzieć, parafrazując znane powiedzenie, "od zera do politykiera". Oczywiście, to duże uogólnienie, bo Krawczewski zerem nie był. Skończył studia inżynierskie na akademii rolniczej (choć ciężko było w to uwierzyć, słuchając go czasem), w młodości był nauczycielem matematyki, a nawet dyrektorem wiejskiej szkoły. To były jeszcze czasy, kiedy należał do PZPR, i ten element był zawsze pomijany w oficjalnych życiorysach. Potem zaczął się udzielać społecznie, założył stowarzyszenie i został wybrany do rady powiatu. W końcu został wicestarostą, a w następnej kadencji wybrano go na starostę.
To były czasy, kiedy ja byłam jeszcze na studiach i średnio interesowało mnie, kto rządził w naszym powiecie. Zainteresowałam się tym dopiero, kiedy z dyplomem magistra politologii zaczęłam szukać pracy. Kornelka miała już trzy latka i właśnie poszła do przedszkola, więc nic nie trzymało mnie w domu.
Większość potencjalnych pracodawców zbywała mnie kpiącym uśmiechem albo w ogóle nie zaszczycili mnie odpowiedzią. To był też czas, kiedy zdecydowałam, że będę kontynuować naukę na studiach doktoranckich. Uznałam, że nikt nie będzie się ze mnie śmiał i ja im pokażę...
Mój były mąż uznał, że mogę zapomnieć o dziennych studiach i mam iść do pracy. Myślał, że w ten sposób odwiedzie mnie i od jednego, i od drugiego, bo zauważył, że moje poszukiwania pracy nie przynoszą efektów. W końcu zaczął mi proponować pracę w markecie na kasie, żeby mnie pognębić mocniej, podciąć mi skrzydła. Wkurzona, zacięłam się jeszcze bardziej.
W tamtym czasie z nieśmiałej i niepewnej siebie Marlenki stałam się kobietą walczącą o swoje. Chamstwo byłego męża tylko mnie sprowokowało do buntu. "A właśnie, że dam radę", stało się moim mottem.
Pół roku później trafiłam do pracy do starostwa powiatowego. Dostałam mało wymagającą pracę i pensję na poziomie najniższej krajowej, ale cieszyłam się jak dziecko. Co z tego, że ówczesny małżonek uważał, że zarabiałam na waciki? Grunt, że miałam pracę w zawodzie, a nie na kasie, jak on by sobie życzył.
W następnym roku złożyłam dokumenty na zaoczne studia doktoranckie, licząc na to, że uda mi się pogodzić pracę i studia z wychowaniem dziecka. I udało się. Co więcej, nowy szef zauważył, że nadaję się do czegoś więcej niż do wpisywania poczty do rejestru, bo przyznałam się, że specjalizuję się w marketingu politycznym, a akurat zbliżały się wybory samorządowe. Angażując się w pomoc staroście (Krawczewskiemu właśnie), zapracowałam sobie na lepsze stanowisko, bardziej odpowiedzialną pracę i podwyżkę.
Jak to było do przewidzenia, Krawczewski, z moją pomocą, wygrał wybory i został wybrany starostą na następną kadencję, ale on miał już wyższe aspiracje i od razu po wyborach zaczął omawiać ze mną strategię na następne, na wyższy poziom.
W międzyczasie moje małżeństwo się rozpadło. Mój były mąż nie wytrzymał presji. On chciał mieć żonę, która będzie posłusznie czekała w domu z dzieckiem na zapracowanego mężusia... Kobieta z doktoratem i ambicjami zawodowymi nie była mu potrzebna. Kretyn, to mało powiedziane! Po pewnym czasie nie było między nami już nic dobrego. Chciałam się uwolnić od tego małżeństwa, ale nie wiedziałam, jak to zrobić... Mąż pomógł mi sam.
Cztery lata od tamtych wyborów ja byłam już doktorem nauk politycznych, a mój szef został wybrany do sejmiku wojewódzkiego, gdzie jego partia zaproponowała mu stanowisko marszałka. Ponieważ KKS miałą większość w sejmiku, głosowanie było formalnością. I tak trafiliśmy oboje do Wrocławia.
W piątek rano dostałam powiadomienie, że moja paczka czeka w paczkomacie. – Wreszcie jest! Moja wyczekana książka! – ucieszyłam się. Nie miałam jednak czasu, żeby się tym komukolwiek pochwalić, bo szef właśnie mnie wezwał do siebie. Akurat miał wolną godzinę i zgodził się omówić sprawę tych zaproszeń.
– Pani Marlenko, proszę mi powiedzieć, czego pani ode mnie oczekuje – zaczął szef.
– Panie marszałku, musimy rozplanować to tak, żeby trafić na największe imprezy do każdego miasta w województwie i na najważniejsze uroczystości. Do końca września musi pan odwiedzić każdy powiat, to jest trzydzieści jednostek oraz dodatkowo wszystkie gminy w naszym powiecie, dożynki wojewódzkie i imprezy o zasięgu subregionalnym. Trzeba to rozplanować tak, żeby nie dublowały się nam imprezy. Ja przygotuję harmonogram i zapiszę go panu w kalendarzu. Oczekuję – zaśmiałam się – tylko tego, że będzie pan uczestniczył we wskazanych imprezach i nie zwróci pan na siebie niechcianej uwagi w czasie kampanii. Na pewno rozumie pan, o czym mówię? – spojrzałam na niego wymownie. Odchrząknął, zanim odpowiedział:
– Tak, oczywiście, pani Marleno. Postaram się być ostrożny. A powie mi pani czemu Wojtek Natali ciągle mnie pyta o panią i pani plany? – spytał nagle, a mi zabrakło tchu.
– Jak to? – wydusiłam z siebie tylko.
– No, ja się obawiam, że wpadła mu pani w oko, a jak on zagnie na kogoś parol, to już po nim.
– Nie wierzę...
– Pani Marleno, spytam wprost... – zaczął, a ja pomyślałam, że zaraz dostanę zawału. – Czy on wie? – ... Czy Wojciech Natali rozmawiał z panią na temat pracy? Chce mi panią podebrać, a pani nic nie mówi? – spytał. – No i najważniejsze – spojrzał mi w oczy. – Czy pani by pojechała do Warszawy? – Jezus, Maria... Ale ulga. On tylko o pracy mówi... – Mój zestresowany mózg powoli przyswajał informacje. – Tylko o pracy, nic nie wie o naszej "przygodzie"...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro