Rozdział V - Poznajmy się
Obudził mnie Hubert. Poczułam jego ciepłą dłoń na ramieniu i zrobiło mi się miło.
– Chyba przysnęłaś, kochanie, a już południe – powiedział. Dopiero kiedy przypomniałam sobie, że miał mnie nie dotykać, poczułam złość.
– Miałeś mnie nie dotykać – przypomniałam mu.
– Czy ty trochę nie przesadzasz, Marlena? Jak miałem cię obudzić? Przynieść gong? – prychnął. – Poza tym jesteś moją żoną i nie mogę cię w ogóle nie dotykać. Na dobrą sprawę, nawet obcy ludzie się dotykają...
– Okej, może rzeczywiście trochę przesadziłam – przyznałam.
– No, miło, że to zauważyłaś. Idziemy na tę lazanię?
– Tak, jasne, przecież się umówiliśmy.
– To się szykuj, laleczko – Hubert puścił do mnie oko.
– Czekaj, dopiero się obudziłam. Jeszcze mi wszystkie klepki nie wskoczyły na miejsce – zażartowałam sobie.
– Coś czytałaś? – spytał, wskazując na tablet. – Czy grałaś w gierki internetowe? – zażartował sobie.
– Czytałam.
– Znowu jakieś ostre seksy? – Próbował mnie sprowokować, ewidentnie.
– Nie, tym razem klasyczny romans bez żadnych podtekstów – odpowiedziałam, wystawiając do męża język.
– Nie wystawiaj tak tego języka, słoneczko, bo ci go ugryzę – odparł, siląc się na powagę.
– Wariat – odparłam ze śmiechem, ze zdziwieniem zauważając, że taka rozmowa z mężem sprawiała mi przyjemność. Szybko jednak przywołałam się do porządku. Miałam się przecież gniewać... – Zaraz, zaraz. A ty co robiłeś, kiedy ja czytałam i spałam?
– Sama zobacz – odpowiedział i podał rękę, żeby mi pomóc wstać. Zawahałam się i on to zauważył, ale w końcu chwyciłam jego dłoń. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło. – Chodź – pociągnął mnie za rękę przed dom. Na podjeździe stał mój samochód. Umyty i wypolerowany tak, że można było przejrzeć się w lakierze, jak w lustrze.
– Wow, od kiedy to specjalizujesz się w detailingu?
– Od dziś. To nawet zabawne – stwierdził, wzruszając ramionami.
– Dziękuję – odpowiedziałam, bo tylko tyle mogłam z siebie wydusić. – Auto wygląda genialnie.
– Cieszę się, że ci się podoba – odpowiedział i znowu chciał mnie pocałować. Nie odsunęłam się, bo sprawiłabym mu przykrość, ale też nie oddałam pocałunku. – Długo będziesz mnie tak jeszcze karać? – spytał.
– Nie karam cię. Potrzebuję czasu, żeby to sobie poukładać – próbowałam wyjaśnić.
– Ależ tak. Karasz mnie i siebie przy okazji. Nie możemy zachowywać się w domu jak para nieznajomych. To niedorzeczne! Jesteśmy małżeństwem.
– A może spróbujmy dziś poudawać, że nie jesteśmy, dobrze?
– Co masz na myśli? – spytał oburzony.
– Dopóki dzieci nie wrócą do domu, zachowujmy się jak para nieznajomych, którzy właśnie się spotkali. Poznajmy się – zaproponowałam.
– Nie wiem czy będę potrafił, ale jeśli tak ci na tym zależy, to spróbuję – obiecał. – W takim razie, o piękna nieznajoma, przygotuj się, proszę, do wyjścia. Mamy zarezerwowany stolik na czternastą, nie powinniśmy się spóźnić na naszą randkę.
– Na randkę?
– Zobaczysz – odpowiedział tajemniczo.
Skoro mąż zaprosił mnie "na randkę", poszłam pod prysznic i ubrałam się w lekką sukienkę w kwiaty. Taką, jakiej nigdy nie założyłabym do pracy. Druga połowa maja była w tamtym roku wystarczająco ciepła, żeby tak się nosić. Po minie Huberta zobaczyłam, że zrobiłam na nim wrażenie. Chyba o to mi chodziło. Chciałam się czuć kochana przez męża. Chciałam, żeby mnie zdobywał, żeby pokazał mi, że to ja jestem najważniejsza... I jedyna. Analiza moich uczuć względem Huberta wypadała na jego korzyść. Byłam zakochana w mężu i już, nawet jeśli tłumaczyłam sobie, że okropnie mnie potraktował i miałam prawo być na niego wściekła, to jego obecność i tak działała na mnie kojąco.
Hubert zaskoczył mnie jeszcze raz. Zabrał mnie na lazanię do Siesta Trattoria, chyba najlepszej włoskiej restauracji we Wrocławiu. W dodatku to była restauracja, gdzie poszliśmy na naszą pierwszą randkę, więc wiązały się z nią przyjemne (i trochę zabawne) wspomnienia.
– Całe wieki tu nie byliśmy – zauważyłam, kiedy już siedzieliśmy przy stoliku, czekając na kelnera.
– To prawda. Widzę, że powinienem częściej zapraszać cię na randki, żono.
– Gdyby to było takie proste... – westchnęłam i zobaczyłam, że Hubert posmutniał. Wzięłam go za rękę. – Nie smuć się.
– Gdybym mógł...
– Możesz – wtrąciłam, wierząc, że chciał powiedzieć "gdybym mógł się nie smucić".
– Gdybym mógł cofnąć czas – dokończył zdanie, które mu przerwałam. – I nie, nie mogę tego zrobić.
– Wiem. Myślałam, że chodziło ci o coś innego. Niestety, czasu cofnąć nie możemy i ja też tego żałuję.
– Kochanie, nie mówmy już o tym, proszę. – W tym momencie podszedł do nas kelner.
– Dwie lazanie poproszę – powiedział Hubert. – Kochanie, chcesz coś do picia? – spytał.
– Tak, proszę o sok pomarańczowy.
– Dla mnie to samo – dodał. Kelner nawet nie zapisywał naszego zamówienia, tylko poszedł prosto do kuchni.
– Jak sobie przypominam, jaką tu mają dobrą lazanię, to już się robię głodna – powiedziałam.
– Niedługo twój głód zostanie zaspokojony – uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. – Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się umilić ci czas.
– A jak to zrobisz?
– Opowiem ci o tym, jak poznałem kobietę swojego życia – odpowiedział, a mi mina zrzedła. – Kochanie, co się stało? No, przecież musiałaś się domyślić, że chodziło mi o ciebie?
– Właśnie tak nie pomyślałam... – spuściłam głowę.
– Marlena, wróćmy do podstaw naszego związku, proszę – powiedział wtedy poważnym tonem. – Mówiłem ci już i podtrzymuję to, że kiedy poznałem ciebie, moje życie zmieniło się na lepsze. Jesteś moim skarbem, słońcem, rozświetlającym mój dzień i ogrzewającym noc, moją partnerką, przyjaciółką i najpiękniejszą kobietą na świecie.
– Chyba trochę przesadzasz... – powiedziałam, zastanawiając się, gdzie on znalazł ten tekst, bo byłam prawie pewna, że sam go nie wymyślił.
– Dla mnie jesteś najlepsza, rozumiesz? Masz nie tylko piękną twarz, seksowne ciało i oszałamiającą osobowość, ale przede wszystkim masz serce. Dzięki tobie wiem, co to miłość, kochanie – Hubert pochylił się przy stoliku w moją stronę i złapał moją dłoń w swoją. Przytrzymał ją drugą. Moja dłoń przy jego wyglądała jak rączka dziecka.
– Powiedzmy, że postaram się w to uwierzyć. Znowu.
W tym momencie kelner przyniósł nam soki i powiedział, że lazania będzie za jakieś dwadzieścia minut.
– Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym, proszę – spróbował Hubert.
– O dzieciach?
– Nie, tylko nie o dzieciach. Nie na randce – zażartował sobie.
– Przecież na naszej pierwszej randce rozmawialiśmy o córkach – przypomniałam mu.
– Rzeczywiście. – Hubert podrapał się po głowie. – To nie był klasyczny podryw...
– U nas nic nie było klasyczne – uświadomiłam go. – W zasadzie ani moi, ani twoi znajomi nie dawali nam szansy na udany i trwały związek. Tak wiele nas dzieliło...
– I tak wiele łączyło. Ciągle łączy – zauważył. – Przede wszystkim to, że się kochamy.
– Hubi, gdyby to wystarczyło...
– Przestań, Marlena. Nie spisuj nas jeszcze na straty. – Powtórzę ci to wszystko, kiedy dowiesz się o mojej zdradzie – pomyślałam.
– Okej. Pomówmy o czymś innym.
Przez najbliższe kilkanaście minut rozmawialiśmy o wakacjach, bo to był jedyny temat, który nie wywoływał lawiny kontrowersji. Oboje lubiliśmy polskie morze i wypady pod namiot. Mieliśmy urlopy zaplanowane na lipiec, bo w sierpniu kampania miała przyspieszyć i to była ostatnia chwila, żeby złapać trochę oddechu od pracy przed nadchodzącą harówką.
W końcu doczekaliśmy się obiadu. Lazania z pieca pachniała obłędnie, ale była też ekstremalnie gorąca, więc przez kilka minut mogliśmy tylko ją podziwiać i wąchać. Hubert złamał się pierwszy.
– Trudno, gorące czy nie, ja już chcę spróbować – stwierdził, nabierając małą ilość lazanii na widelec i dmuchając w niego zapamiętale. Kiedy zbliżył jedzenie do ust, zobaczyłam tę jego szelmowską minę w najlepszym wydaniu. Głodnego chłopczyka. Tak samo wyglądał Kajetan, kiedy miał zjeść ulubione danie. Nie wiem czemu, ale ten widok i to porównanie rozczuliło mnie tak, że w oczach pojawiły mi się łzy.
Dalibyście szansę Hubertowi po takich wyznaniach?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro