IV.4.
Zastanawiałam się przez chwilę, co mam odpowiedzieć Hubertowi, nie pozwalając, żeby ogarnęła mnie złość. Postanowiłam odpowiedzieć tylko na ostatnie pytanie: "Już po konferencji, niedługo jedziemy na lotnisko. Powinnam być na lotnisku we Wrocławiu po siedemnastej." Wysłałam wiadomość i podniosłam wzrok znad telefonu, bo ktoś stanął obok mnie. Wystarczyło, że poczułam zapach i już wiedziałam, kto to był.
– Unikasz mnie, Marleno? – spytał Wojtek Natali.
– Skąd taki pomysł?
– Może stąd, że przez cały dzień nie spojrzałaś na mnie nawet, w przerwach wychodziłaś z sali, a na obiedzie usiadłaś jak najdalej? – zasugerował. Podniosłam oczy i spojrzałam mu w twarz. Nigdy dotąd nie widziałam u niego takiej miny. Wyglądał, jakby był przejęty.
– Wojtek... – nie wiedziałam, jak to powiedzieć. Przecież to było absurdalne. Największy Casanova polskiej polityki z Warszawy miał wobec mnie jakieś oczekiwania? Wobec mnie? Mężatki z Wrocławia?
– Chcesz mi powiedzieć, że wczorajszy wieczór i noc nic dla ciebie nie znaczyły? – spytał cicho.
– A dla ciebie znaczyły? – zdziwiłam się.
– Trafiony, zatopiony – zażartował sobie i złapał się teatralnie za serce.
– Nie żartuj sobie. Fajnie było, ale to tyle. Przecież ja mam męża, wracam do Wrocławia, a ty zostajesz w Warszawie. Przyjemnie mi się z tobą rozmawiało, jesteś fascynującym człowiekiem i spędziłam z tobą niesamowity wieczór, ale już koniec. Trzeba się pożegnać.
– Mogę do ciebie zadzwonić? – spytał z niepewną miną.
– Wolałabym nie, chyba że w sprawach zawodowych – odpowiedziałam pewnie.
– Okej, rozumiem. – Wojtek przybrał z powrotem swoją zwyczajową maskę. – Dziękuję za miło spędzony czas i inspirującą rozmowę. Na pewno odezwę się w sprawach zawodowych – dodał, po czym podał mi rękę i pożegnał się oficjalnie: – Do usłyszenia i do zobaczenia, Marleno. – Polityk w każdym calu...
– Do widzenia, Wojtku – odpowiedziałam, ściskając mu dłoń, i wyszłam z sali. Poszłam prosto do swojego pokoju, żeby zabrać rzeczy, które spakowałam już rano. Na korytarzu spotkałam się z marszałkiem, który też był już gotowy do wyjścia.
– Nie prosiłem pani o zamówienie taksówki, bo marszałek pomorski też jedzie na Lotnisko Chopina i możemy zabrać się z nim – poinformował mnie.
– To świetna wiadomość – ucieszyłam się. – Możemy jechać.
Droga powrotna do domu minęła mi szybko. Na lotnisku działałam mechanicznie, a samolocie się zdrzemnęłam, więc Wrocław zaskoczył mnie prawie. Hubert nawet nie zaproponował, że po mnie przyjedzie, więc miałam zamówić sobie taksówkę do domu, ale szef, najwyraźniej wiedziony jakimś wyrzutem sumienia, zaproponował, że pan Gienek odwiezie do domu najpierw mnie, a potem jego. Powiedział też, że w poniedziałek mam wolne. Byłam mu wdzięczna i nawet nie protestowałam. Zmęczenie przeważyło nad jakimkolwiek poczuciem przyzwoitości.
Zanim weszłam do domu, poczułam przytłaczający mnie ciężar minionego już prawie weekendu. To naprawdę było dla mnie za wiele. Byłam zmęczona, zestresowana, przejęta, zrozpaczona postawą mojego męża i koszmarnie tęskniłam za dziećmi. Jedyne, czego mi nie brakowało, to praca.
Otworzyłam drzwi i przekroczyłam cicho próg. Położyłam walizkę w przedpokoju i ostrożnie zdjęłam żakiet i buty. Zauważył mnie Kajetan, który chyba biegł do toalety i obejrzał się w stronę drzwi.
– Mamusiaaaaaa! – Usłyszałam przeciągły krzyk najmłodszej latorośli i trzylatek po chwili wisiał mi już na szyi. Zaraz w korytarzu pojawił się Hubert. Miał minę tak głupią, że mogliby ją sprzedawać na targu żenady.
– O, już jesteś – zauważył, niezbyt mądrze. Po chwili w korytarzu pojawiły się też zaciekawione dziewczyny.
– O, mama – usłyszałam głos Kornelii.
– Cześć – dodała Kamila.
– Cześć, słoneczka – przywitałam się z całą rodziną naraz. – Dajcie mi chwilę, muszę iść do łazienki – poprosiłam i oddałam Kajetana Hubertowi.
Zamknęłam za sobą drzwi łazienki i odetchnęłam z ulgą. Umyłam ręce i spojrzałam w lustro. – Nie widać po tobie nic oprócz zmęczenia, Marleno – przypomniałam sobie, patrząc w swoje odbicie. – Nie musisz teraz mierzyć się ze wszystkim, po prostu ciesz się tym, że jesteś już w domu.
Wyszłam z łazienki uspokojona.
– Przyniosłem ci obiad od mamy, bo nie wiedziałem czy coś jadłaś przed wylotem – powiedział Hubert, a ja pomyślałam, że mógłby zawsze być taki kochany. – Czemu musiało aż tak nam się spieprzyć, żebym zaczęła doceniać męża?
– Dziękuję. Co prawda jadłam tam o czternastej, ale niewiele, bo nie opycham się przed lotem, więc już zdążyłam zgłodnieć.
– Zjedz sobie, zajmę się jeszcze Kajtkiem – zaoferował się.
– Dzięki – uśmiechnęłam się – ale może siedzieć ze mną w kuchni. Stęskniłam się za tym łobuzem – dodałam, gładząc synka po głowie.
Przełożyłam sobie rosół i drugie danie z pojemników na talerze i usiadłam przy stole w kuchni. Kajtek wpakował mi się na kolana.
– Misiu, ty nie możesz tego makaronu, ale dam ci trochę ziemniaczków – zaproponowałam mu.
– Nie jestem głodny, mamusiu. Chciałem się tylko przytulić – powiedział mój trzylatek, a ja siłą woli powstrzymałam łzy.
– Ja też się chciałam do ciebie przytulić – odpowiedziałam synkowi.
– A do mnie? – usłyszałam głos męża.
– Mamusia jest moja! – zaprotestował Kajetan.
– Jestem twoją mamą, ale żoną taty – przypomniałam synowi – a to oznacza, że tata też ma do mnie jakieś prawa – wyjaśniłam, nie patrząc przy tym na Huberta, tylko na Kajtka.
– Dobrze, to podzielę się z tatą. Jak już pójdę spać, to będzie mógł się do ciebie przytulić – odpowiedział poważnie nasz syn. W tym momencie oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Po prostu nie dało się inaczej. Nie dało się też ukryć, że Kajetan połączył nas bardziej niż się spodziewaliśmy. Przed nim byliśmy tylko parą ludzi, którzy myśleli o wspólnym życiu. Od kiedy okazało się, że jestem w ciąży, nasze plany przyspieszyły, a jak urodziłam Kajetana, byliśmy już pełną rodziną i mieliśmy wspólny dom. – I co teraz z nami będzie?
Kiedy zjadłam późny obiad, poszłam pobawić się z Kajtkiem w jego pokoju. W końcu Hubert zrobił dzieciom kolację. Ja już nic nie jadłam, bo obiad od teściowej mógł robić również za kolację, tak byłam najedzona.
Kiedy dzieci jadły, rozpakowałam swoją walizkę, chcąc nastawić od razu pranie. Moja nocna koszulka pachniała... Wojtkiem. To nie było miłe odkrycie. Szybko wrzuciłam ją do pralki, zarzuciłam innymi ubraniami w tym kolorze i włączyłam program ogólny. Pozostałe rzeczy wrzuciłam do kosza na pranie. Potem przygotowałam kąpiel dla Kajtka, który właśnie kończył kolację.
To byłby zwyczajny niedzielny wieczór, gdyby nie to wszystko, co się wydarzyło od piątku. Teraz miałam wrażenie, że od piątku nie minęły dwa dni, tylko tydzień albo dwa.
Hubert wykąpał syna, a ja położyłam go spać. Dziewczyny zajęły się sobą same. Kiedy synek zasnął, ja też poszłam pod prysznic, bo miałam już dość wszystkiego i marzyłam tylko o tym, żeby się położyć. Mój mąż miał jednak inne plany.
– Mogę iść z tobą pod prysznic? – spytał, kiedy wchodziłam do łazienki.
– Lepiej nie, dziewczyny jeszcze nie śpią i nie wiadomo, jak będzie z Kajtkiem. Zostań w salonie i nasłuchuj – poprosiłam. Hubert obrócił się i bez słowa poszedł do salonu, rozsiadając się na kanapie. Usłyszałam, że włączył sobie telewizor. To był jeden z momentów, kiedy widziałam różnicę w poziomie wykształcenia i obycia między mną i moim mężem. W kwestii rozrywki i kultury mieliśmy zupełnie inne potrzeby. Niechcący pomyślałam sobie o Wojtku i naszych fascynujących rozmowach. – Praca, pasje i poziom wykształcenia łączą ludzi – pomyślałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro