III.5.
Poszłam do kuchni, zrobiłam najszybsze z możliwych dań obiadowych, to jest spaghetti z sosem serowym z paczki. W tym czasie Hubert zdążył już wyjść z łazienki. Wykąpany, pachnący, ogolony. W samym ręczniku. Spojrzałam na niego tęsknym wzrokiem, ale on nawet nie zaszczycił mnie komentarzem i poszedł do sypialni. Wyszedł stamtąd po chwili, już ubrany w dżinsy i koszulkę polo. Mój mąż nie uznawał koszul, chyba że na wesela czy pogrzeby. Krótkie rękawki opinały się na jego umięśnionych ramionach. Od samego patrzenia chciało się go dotknąć, spróbować.
– Zrobiłam spaghetti z sosem serowym. To chyba najszybszy obiad, jaki znam – powiedziałam, patrząc na niego pytająco.
– Smacznego – odpowiedział, nie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem.
– Myślałam, że zjesz ze mną...
– Po tym, jak dowiedziałem się, że nie chcesz ze mną przebywać w jednym pomieszczeniu? – zdziwił się.
– Hubert, tak się mówi... Ty też nie byłeś dla mnie najmilszy.
– Ja cię nie zostawiam na cały weekend, tylko na jeden wieczór. Jakoś przeżyjesz – odpowiedział i obrócił się na pięcie. Wyszłam za nim do przedpokoju i patrzyłam, jak wkłada buty, bierze portfel i telefon do kieszeni spodni.
– Pozdrów Freda – powiedziałam jeszcze. Bo tak. Manfred Szklarski, zwany przez kolegów z wojska Fredem, był ostatnim kawalerem z paczki Huberta. Był w moim wieku i właśnie w tym roku miał przejść na emeryturę. Postanowił się wreszcie ożenić. Mieliśmy nawet zaproszenie na ślub, który miał być w pierwszy weekend czerwca. Ale Hubert nic mi nie wspomniał dotąd o wieczorze kawalerskim... Aż do dziś. – No jak? Pozdrowisz go ode mnie? – spytałam. Hubert nie zaszczycił mnie odpowiedzią. Patrzyłam, jak wychodził. Nie obrócił się, nic nie powiedział. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, nie powstrzymywałam już łez. – Ja pierdolę! Co się właśnie stało???
Nie miałam ochoty jeść sama, ale głód zaglądał mi w oczy, więc zjadłam małą porcję przez łzy. Resztę zapakowałam w pudełko i schowałam do lodówki, licząc na to, że Hubert zje, jak wróci. – Jeśli wróci... – Pierwszy raz, od kiedy go poznałam, przyszła do mnie taka myśl. – A co, jeśli nie? Jeśli stwierdzi, że lepiej mu beze mnie? – Serce, bijące jak szalone, uświadomiło mi, że to by był mój prywatny koszmar. – Spokojnie, Marlena, Hubert wróci w nocy, zdążysz go przeprosić i się z nim pożegnać – podpowiedział uspokajający głos w mojej głowie. – Oby...
Poszłam pod prysznic i przebrałam się w koszulkę do spania, choć było jeszcze całkiem wcześnie. Nie mogłam się położyć spać o tej porze, więc wyjęłam tablet i zalogowałam się na Facebooka. Moje grupy książkowe stęskniły się za mną przez ostatni miesiąc. Miałam straszne zaległości. Przy okazji dowiedziałam się, że następna część tej fantastycznej serii wychodzi na początku czerwca, więc od razu zamówiłam sobie premierowy egzemplarz. Szybciej niż pomyślałam. To było silniejsze niż ja. Bardzo chciałam przeczytać tę książkę i sam fakt, że premiera miała być dopiero za trzy tygodnie, okropnie mnie wkurzał.
Przeglądanie grup książkowych i komentowanie postów pochłonęło mnie tak, że nawet nie zauważyłam, jak zrobiło się późno. Ponieważ nazajutrz musiałam wstać bardzo wcześnie, bo samolot odlatywał do Warszawy o ósmej (co znaczyło, że o siódmej musiałam być na lotnisku), z żalem wyłączyłam tablet i poszłam się położyć. Już w łóżku sprawdziłam jeszcze swój telefon. – Zero wiadomości. Nic od Huberta... – Postanowiłam napisać do męża. „Jak się bawisz kochanie? Jak się ma Fred? Ja się już kładę, bo muszę wstać wcześnie. Jak wrócisz, to mnie obudź, chciałabym się pożegnać przed wyjazdem. Kocham cię. Twoja M." Wysłałam wiadomość, ustawiłam sobie budzik na piątą i podłączyłam telefon do ładowania. Hubert mi nie odpowiedział zanim zasnęłam.
Telefon rozdzwonił się spokojną melodyjką i przez moment zastanawiałam się nieprzytomnie gdzie jestem i o co chodzi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to budzik. Wyłączyłam go i spojrzałam na ekran. – Nadal żadnej wiadomości od Huberta – stwierdziłam z żalem. Rozejrzałam się po sypialni. Wszystko wskazywało na to, że tutaj też go nie było. – Może śpi na kanapie w salonie?
Wolnym krokiem poszłam do łazienki, ale po drodze zatrzymałam się przy wejściu do salonu. Na kanapie też nie było Huberta, a to oznaczało, że prawdopodobnie nie wrócił na noc. Wchodząc do łazienki, myślałam intensywnie: – I dlaczego nie wrócił? Bo ja mam taką pracę? Czym ja mu zawiniłam poza tym, że próbuję zarabiać na życie tak, jak umiem? Przecież robię, co mogę... – W tym momencie poczułam złość. – Dlaczego on mnie tak dręczy? Za co? Myśli, że może się bawić moim kosztem? Ja mu pokażę, jak może!
Wyszłam z łazienki wkurzona, ale silniejsza moją złością. Ubrałam się, uczesałam, zrobiłam makijaż. Spakowałam do torebki telefon i ładowarkę, a na nogi włożyłam wygodne buty na szerszym obcasie. Zanim wyszłam, o szóstej, napisałam jeszcze do męża: „Nie sądziłam, że nie wrócisz na noc. Zawiodłam się. Właśnie wychodzę, więc dzięki tobie zobaczymy się dopiero w niedzielę wieczorem. M." Wysłałam wiadomość na numer Huberta, zamknęłam dom i wyszłam. Pod moim domem czekała już zamówiona taksówka. Nie chciałam jechać na lotnisko swoim autem, bo tam był problem z parkowaniem.
Na miejscu musiałam jeszcze trochę poczekać na szefa, którego przywiózł spod domu jeden z naszych firmowych kierowców. Na szczęście, pan Gienek był bardziej ogarnięty od marszałka Krawczewskiego, bo dopilnował, żeby szef wziął teczkę z naszymi delegacjami i biletami.
– Dzień dobry, szefie przywitałam się.
– Dzień dobry, pani Marleno. Gotowa?
– Bardziej nie będę – odparłam oględnie. Nie miałam ochoty wdawać się z szefem w dyskusje na temat tego wyjazdu. Jeszcze bym powiedziała za dużo...
Na szczęście, odprawa była szybka, a samolot wystartował punktualnie. Jeszcze lepiej, że miejsce w samolocie miałam w innej części pokładu niż marszałek, więc mogłam choć na chwilę zamknąć oczy i próbować zapomnieć o tym wszystkim, co mnie tam przywiodło. – Mój mężu, gdzie jesteś, kochany? Czemu się nie odzywasz? Aż tak ci źle z moją pracą?
Mój telefon milczał nawet po lądowaniu w Warszawie, kiedy znowu go włączyłam. Żadnych wiadomości, żadnych połączeń. Ta cisza była nieznośna. Nie chciało mi się wierzyć, że mój ukochany tak mnie potraktował.
Marszałek Krawczewski tymczasem był w swoim żywiole. Zanim wyszliśmy z lotniska, zdążył już udzielić wywiadu. Nawet nie zastanawiałam się, jak te dziennikarskie hieny go tam wyczaiły. Znając Nataliego, wszyscy pewnie już wiedzieli, że KKS ma dziś konwent przedwyborczy w Warszawie, więc dziennikarze tylko czekali na ważniejszych regionalnych polityków, którzy przyjeżdżali do stolicy.
Taksówka zawiozła nas do Hotelu Lord, który znajdował się prawie w równej odległości między lotniskiem Okęcie a centrum Warszawy. Tam miał odbyć się konwent i tam Natali zarezerwował nam pokoje. Kiedy zameldowaliśmy się, okazało się, że mamy z marszałkiem pokoje na tym samym piętrze, ale po przeciwnych stronach korytarza. Całkiem fajnie. Nie miałam ochoty spać zbyt blisko szefa. Zawsze starałam się unikać sytuacji, które ktoś nieżyczliwy mógłby odczytać niejednoznacznie, dlatego byłam zadowolona zarówno z osobnego miejsca w samolocie, jak i z odległego pokoju w hotelu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro