Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.3.

Odetchnęłam głęboko, wyrównując ciśnienie i wstałam znowu, tym razem powoli. Poszłam oddać Dorocie telefon, potem do łazienki, a kiedy wracałam, kupiłam sobie kawę smakową w automacie. – Może to nie najzdrowsze, ale sekretarka nie pomyśli sobie, że się nią wysługuję – pomyślałam. Wróciłam do swojego biura i zajrzałam do szafki w biurku. Miałam tam jeden jogurt owocowy i kajzerkę. To miało być moje drugie śniadanie, ale zeszło mi do trzynastej, więc można było powiedzieć, że to wczesny obiad. Wyjęłam to, co miałam do jedzenia i przypomniałam sobie, że muszę znaleźć szefa. Moje „śniadanie" zostało na biurku, a ja znów wyrwałam z biura, jakby mnie diabli gonili.

– Szef się odzywał? Udało ci się go namierzyć? – spytałam Doroty, która właśnie zrobiła sobie przerwę i przeglądała Facebooka i Instagrama. Nie, żebym ja go nigdy nie przeglądała w pracy, ale ona najwyraźniej niespecjalnie przejmowała się zniknięciem marszałka.

– Nie odzywał się, a co?

– To dzwoń do niego do skutku, to pilne – powiedziałam, trochę zdenerwowana jej nonszalancją.

– Jezu, Marlena, pali się czy co? – prychnęła wkurzona.

– Owszem, pali się. Dzwonił Wojciech Natali, a ja muszę pilnie z nim porozmawiać.

– Wiem, kto dzwonił, przecież mi się przedstawił... – Dorota nadal bawiła się swoim przedłużonym do granic wytrzymałości czerwonym paznokciem.

– No to dzwoń do szefa i daj mi znać, jakby ci się udało. Ja muszę coś zjeść, bo zaraz zemdleję – poinformowałam ją i wyszłam z sekretariatu, prawie trzaskając drzwiami.

Wróciłam do swojego biura, zjadłam jogurt truskawkowy, przegryzany bułką i popijany kawą karmelową z papierowego kubka. Prawdziwy miks smaków, ale cukier i kofeina postawiły mnie na nogi. Po cichu marzyłam jeszcze, że Krawczewski nie będzie chciał mnie zabrać na ten nagły konwent, ale bałam się robić sobie nadzieję. – Przecież Hubert mnie zabije. Zamorduje gołymi rękami... Następny weekend w pracy. Ja tego nie przeżyję, a moje małżeństwo tym bardziej.

Po pół godzinie wróciłam do sekretariatu, czując się już trochę lepiej fizycznie, ale ani odrobinę spokojniejsza.

– I jak, Dorota? Udało się namierzyć pana marszałka? – spytałam sekretarki bardziej oficjalnie niż zwykle, ponieważ w sekretariacie zauważyłam właśnie dyrektorkę Departamentu Współpracy z Administracją Rządową. – Dzień dobry, pani dyrektor – przywitałam się z naszym gościem.

– Dzień dobry, pani Marleno. Marszałek był dziś ze mną na spotkaniu z panią wojewodą. Jeszcze nie wrócił? – spytała zdziwiona.

– Najwyraźniej. Co gorsze, ma wyłączony telefon służbowy.

– Może mu się rozładował – stwierdziła dyrektor Iwanicka, wzruszając ramionami. – No trudno, przyjdę później.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że to nic poważnego – uznałam i wróciłam do swojego biura. Dochodziła czternasta. Czas najwyższy, żeby szef dowiedział się o tym, jak spędzi nadchodzący weekend. Nie mogąc dodzwonić się do niego na telefon służbowy, musiałam sięgnąć do środków ostatecznych. W pamięci komórki wygrzebałam jego numer prywatny, obwarowany zastrzeżeniem, że mogę go używać tylko w sytuacji podbramkowej. No cóż... taka właśnie była. Wybrałam numer i po chwili usłyszałam sygnał połączenia. – Uff...

– Krawczewski, słucham? – usłyszałam po chwili głos szefa i odetchnęłam z ulgą.

– Szefie, jest pilna sprawa. Jutro ma pan być w Warszawie na konwencie krajowym. Natali nie przyjmuje odmowy. Powrót w niedzielę. Kiedy będzie pan w biurze? – wyrecytowałam szybko, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek innego. W słuchawce usłyszałam szum i stłumione przekleństwo.

– Przepraszam, zaskoczyła mnie pani – wytłumaczył się zaraz. – Jestem jeszcze na spotkaniu u pani wojewody...

– Dyrektor Iwanicka też pana szukała – dodałam zaraz, zanim zdążył zaplątać się w kolejne kłamstwa. Znowu usłyszałam przekleństwo i po chwili szef znów mnie przeprosił.

– Proszę mi wybaczyć, to z nerwów – wyjaśnił szybko. – Będę w biurze w ciągu... dwudziestu minut. Może być?

– Oczywiście. Do widzenia – odparłam i się rozłączyłam. Spojrzałam na telefon i pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Czy ten dzień może być jeszcze lepszy? – pomyślałam ironicznie.

Marszałek rzeczywiście pojawił się w biurze dwadzieścia minut później. Nie miał najszczęśliwszej miny.

– Pani Marleno, do mnie, proszę – zarządził. – Pani Doroto, nie ma mnie teraz dla nikogo – dodał w stronę sekretariatu.

– Przyjęłam – odpowiedziała Dorota uradowana. Niczego nie lubiła tak bardzo, jak tego maleńkiego poczucia władzy nad oczekującymi na marszałka gośćmi czy współpracownikami. „Pan marszałek jest zajęty, proszę zaczekać", mówiła wtedy z najdzikszą satysfakcją.

– Proszę siadać – wskazał mi fotel. – Dobra, pani mówi, a ja słucham – stwierdził, kiedy zamknęły się za nami z impetem drzwi jego gabinetu. Przeciąg.

– Natali twierdzi, że konwent zaczyna się jutro na dziesiątą. Przykro mi, ale trwa do niedzieli do czternastej, a pan Wojtek twierdzi, że nie wypuszczą pana stamtąd aż do obiadu.

– Mnie? Pani musi jechać ze mną. Przecież ja wszystkiego sam nie ogarnę.

– Panie marszałku... – zastanowiłam się, jak to powiedzieć – to już drugi weekend w maju, który spędzę w pracy. Mój mąż zaczyna się niecierpliwić – powiedziałam, choć wiedziałam, że nie powinnam tego robić. W końcu co szefa obchodzi moje życie prywatne?

– Pani Marlenko... musi pani ze mną pojechać. Obiecuję nie przetrzymywać pani dłużej niż to konieczne. Jeśli się okaże, że w drugi dzień nie będzie mi pani potrzebna, wróci pani w sobotę.

– Ale koszty...

– Koszty nie są tak ważne, jak udane życie prywatne – stwierdził tonem znawcy. – Nie zrobię pani tego, co sam zrobiłem z moim małżeństwem – dodał, a mnie zatkało. – Szefa wzięło na szczerość?

– W porządku. Doceniam ten gest, naprawdę – westchnęłam. – Musimy jednak ustalić pewne zasady współpracy na najbliższe miesiące. Przykro mi – wróciłam do rzeczowego, profesjonalnego tonu – ale nie może mi pan znikać w czasie kampanii wyborczej. Muszę wiedzieć, gdzie pan jest i co robi, żebym mogła szybko reagować na różne informacje. O, tak jak dzisiaj z dyrektor Iwanicką. Głupio wyszło – zauważyłam, a marszałek się lekko zarumienił.

– Przyłapała mnie pani na kłamstwie.

– Owszem, ale ja nie wnikam w pańskie życie prywatne. Musimy je jednak trochę podrasować na potrzeby mediów. Gdziekolwiek pan jest i cokolwiek robi, ja muszę wiedzieć, co przekazać ludziom i mediom w razie potrzeby. Ustalamy więc zawsze oficjalną wersję.

– Czasem się pani boję – westchnął Krawczewski. – Pani Marleno, ja jestem prostym facetem. Nie umiem wymyślać wymówek.

– Od tego ja jestem. Pan po prostu nie może robić mi pod górkę. No więc... gdzie pan był?

– U pani wojewody, tak jak powiedziałem.

– Ale spotkanie skończyło się godzinę wcześniej. Była tam z panem Renata Iwanicka.

– To prawda, ale ja zostałem dłużej.

– W porządku. Czyli za tydzień lub dwa nie znajdziemy w tabloidzie pańskich zdjęć z innego miejsca?

– Nie ma takiej możliwości. Nie opuściłem urzędu wojewódzkiego przez godziną czternastą.

– I o to chodzi. Dziękuję za rozmowę. Teraz proszę mi powiedzieć, czy mam nam bukować hotel i przelot do Warszawy, zamawiać pana Gienka z samochodem służbowym, czy preferuje pan jeszcze inną formę transportu? Niestety, ale mamy mało czasu.

– Pozwoli pani, że zadzwonię do Wojtka?

– Oczywiście. Mam wyjść?

– Nie, proszę zostać, to potrwa chwilę – odparł, po czym wyjął telefon i wybrał numer z pamięci. – Halo? Tu Rysiek Krawczewski – przywitał się przez telefon. Rozmówca po drugiej stronie wyraźnie się ucieszył, a mój szef uśmiechnął się i wygodnie rozsiadł w fotelu. Mogłam podziwiać jego niekontrolowaną radość z tej rozmowy. – Tak, ale mnie zaskoczyłeś. Co wy tak wyskoczyliście z tym konwentem? – Szef znowu słuchał jakiejś odpowiedzi, a potem powiedział: – Na pewno macie jeszcze jakieś wolne pokoje. Załatw mi dwa... Tak, dla mnie i pani Marleny... Wspólny? Pojebało cię do reszty? – spytał niecenzuralnie, a ja poczułam, że robię się czerwona na twarzy. – Co za kretyn z tego Wojtka... – A może masz jakieś przeloty z Wrocławia do Warszawy albo z powrotem, zabukowane na czarną godzinę? Nie wiem czy coś znajdziemy, a nie zamierzam tłuc się autem i płacić delegacji kierowcy. – Marszałek wysłuchał jeszcze odpowiedzi na swoje pytanie i dodał: – W takim razie biorę ten lot jutro o ósmej, a powrotnego sobie poszukamy. Dzięki, Wojtek. – Mój szef się rozłączył i poinformował mnie z zadowoleniem: – Wszystko załatwione, pani Marleno.

– Ale jak to „wszystko"?

– Wojtek załatwił nam dwa pokoje w hotelu i przelot na jutro o ósmej rano z Wrocławia. Proszę tylko kazać Dorocie poszukać nam czegoś na niedzielę po południu. Da pani radę?

– Dam, oczywiście.

– To dziękuję. Jak to pani załatwi, jest pani wolna.

– Dziękuję, szefie – odpowiedziałam. – Zbytek łaski, jak na kogoś, kto właśnie zajął mi cały weekend – pomyślałam, ale nie powiedziałam już nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro