Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.2.

Mój mąż już spał. Chyba dał sobie spokój z czekaniem na mnie. I może dobrze, bo Kajetan skutecznie zmienił mi nastrój, nawet jeśli nie kochałam się z mężem od ponad miesiąca. Poza tym został jeszcze jeden dzień pracy w tym tygodniu i przeczuwałam, że wcale nie będzie lekki. Naprawdę miałam nadzieję, że uda nam się chociaż spędzić ze sobą weekend, choć wcale nie chodziło mi o to, żeby Hubert wywoził nasze dzieci do dziadków. Liczyłam, że uda nam się pogodzić bycie rodzicami i rodzinny weekend z dziećmi z potrzebą bliskości i spędzeniem czasu tylko we dwoje. Nasze dzieci przecież kładły się spać dość wcześnie.

W piątek rano obudziłam się nawet przed budzikiem. Przyszykowałam Kajtka do przedszkola, a Hubert złapał mnie w kuchni.

– Może jednak zawiozę ich dziś do rodziców? – spytał ponownie.

– Kochanie, nie chcę znowu pozbywać się dzieciaków. Dawno nie spędziliśmy całego weekendu razem – przypomniałam mu. – Może poszlibyśmy z dziećmi do zoo? Wiesz, jak Kajtuś uwielbia zwierzęta. – To była prawda. Nasz syn był fanem wszystkiego na czterech nogach, a jeśli miało ciekawe umaszczenie, rogi, kły lub trąbę i wydawało dźwięki, to tym lepiej.

– Spędzilibyśmy weekend razem, gdybyś nie pracowała od pierwszego do trzeciego maja – wyrzucił mi. To był cios poniżej pasa.

– To nie ja ustalam zasady tej gry – przypomniałam mu – ale moja praca polega na tym, żeby ktoś w nią wygrał. Ten ktoś, kto mi płaci.

– Myślałem, że oszaleję wczoraj wieczorem, kiedy zostawiłaś mnie w tym stanie i poszłaś usypiać Kajtka – sapnął mój mąż, prowokując mnie wzrokiem.

– Nie wiem, co mam ci na to odpowiedzieć. Przecież nie mogłam go zostawić w tym stanie. Obudziłby całe osiedle.

– Wiem, ale czasem strasznie mnie to frustruje.

– Co?

– No wiesz... że zawsze jest ktoś ważniejszy ode mnie – wydusił, patrząc na swoje stopy. Nie chciało mi się wierzyć, że mój mąż jest takim dużym dzieciakiem. – Zazdrosny o dziecko...

– To nasz syn. Nie byłoby go, gdybyśmy się nie kochali. – Naprawdę miałam to na myśli. Nigdy w życiu nie uprawiałam seksu bez miłości. Wiem, że Hubert miał kiedyś do tego inne podejście, a dokładniej w czasach, kiedy był już zawiedziony pierwszym małżeństwem i nie znał jeszcze mnie, ale ja nie umiałabym aż tak oddzielić serca od ciała.

– A może nie byłoby go, gdyby nie pękła ta gumka – przypomniał mi. – Jak on śmiał? To była tak samo jego wpadka, jak moja. Przypadek zdecydował. Jakoś żadne z nas się wtedy tym nie przejęło. To nie był środek cyklu, a Hubert wycofał się szybko. Dopiero kilka tygodni później, kiedy się okazało, że jestem w ciąży, dotarło do nas, że stało się coś nieodwracalnego.

– Żałujesz tego? – spojrzałam na niego w wyrzutem.

– Nie, po prostu stwierdzam fakt.

– A zabrzmiało, jakbyś chciał cofnąć czas. – Hubert zrobił głupią minę i wyszedł z kuchni, a ja, wkurzona, zacisnęłam dłonie w pięści. – Jeszcze tego brakowało, żeby wypominał mi Kajetana – pomyślałam.

Poszłam za nim. Akurat ubierał naszego syna do przedszkola, to znaczy zakładał mu bluzę i buty.

– Idę do pracy – rzuciłam tylko, kładąc torbę z rzeczami Kajtka w przedpokoju. Hubert nawet nie podniósł na mnie wzroku. Włożyłam szpilki, żakiet i wzięłam torebkę, a potem zamknęłam za sobą drzwi, przeklinając pod nosem. Nie śmiałabym tego zrobić głośno przy dzieciach. Zawsze się powstrzymywałam przed głośnym przeklinaniem. W zasadzie, sama nie wiedziałam czemu...

W pracy miałam taki zapiernicz od rana, że nawet nie zauważyłam, kiedy przyszło południe. Byłam głodna, zmęczona i marzyłam tylko o przerwie, ale właśnie do mojego biura wpadła Dorota z przejętą miną:

– Centrala KKS* na linii – powiedziała do mnie, podając słuchawkę.

– A marszałek?

– Nie ma go w biurze i nie mogę do niego przełączyć, bo komórkę ma poza zasięgiem. Musisz odebrać, to pilne – stwierdziła. Nie pozostało mi nic innego, jak posłuchać. Znowu zaklęłam pod nosem. Całe szczęście, że Dorota już zdążyła wyjść z mojego biura. Po chwili jednak odbierałam telefon z najczystszym profesjonalizmem w głosie:

– Marlena Zawiślak, asystentka marszałka Krawczewskiego, słucham?

– Konwencja Krajowa Samorządowców. Pani Marleno, jak dobrze, że to pani... – w słuchawce usłyszałam westchnienie i już wiedziałam, kto dzwoni.

– Panie Wojtku, w czym mogę panu pomóc?

– Proszę nie pytać – zachichotał – bo zaraz znalazłbym mnóstwo takich spraw. – Wojciech Natali zawiesił na chwilę głos, dając mi czas, żebym przewróciła oczami i w myślach zwyzywała go od zbereźników. Tak, żebyście wiedzieli... Tyle niemoralnych propozycji, co od niego, nie otrzymałam w życiu od nikogo. Co najgorsze, facet był chodzącym ideałem. Przystojny, z włoskimi korzeniami, inteligentny, zrobił oszałamiającą karierę w polityce i ciągle był oficjalnie singlem... Mój radar na kłopoty jednak przy nim zawsze piszczał jak szalony. – Ale teraz to poważne, muszę skontaktować się pilnie z marszałkiem Krawczewskim – głos rozmówcy wyrwał mnie z zamyślenia.

– Postaram się go zlokalizować. Proszę mi jednak chociaż przybliżyć temat.

– Jutro Krawczewski ma być w Warszawie. Nie wiem, jak tego dokonacie, ale nie ma nawet opcji, żeby się nie pojawił – powiedział, a mi na moment stanęło serce. – Ale jak to? Znowu weekend w pracy?

– A powie mi pan, co to będzie za wydarzenie? Na którą? Gdzie ma się pojawić? Nie wiem czy mam szukać mu samolotu na ostatnią chwilę, czy zamawiać kierowcę z autem służbowym dla szefa...

– Nie jemu, tylko wam, Marleno – odpowiedział Natali tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Z tego co wiem, kieruje pani jego kampanią wyborczą. – Niestety, chciałoby się powiedzieć w takich chwilach. – Nie mogłam jednak tego powiedzieć głośno.

– Oczywiście – odpowiedziałam, wypuszczając powietrze z płuc z głośnym świstem.

– Krawczewski ma szczęście, jak łysy koń, że na panią trafił – stwierdził wtedy mój rozmówca. – Proszę spowodować, żeby zadzwonił do mnie jeszcze dziś i koniecznie dać mi znać, gdzie się zatrzymacie.

– Jak to „zatrzymamy"? To sprawa na dłużej? – spytałam z przerażeniem, którego nie mogłam się pozbyć z głosu, zaskoczona tak, jak on mnie zaskoczył.

– Konwencja kończy się w niedzielę po południu, więc tak – odparł bez cienia emocji. – Kurwa, ja pierdolę!

– Oczywiście, marszałek zadzwoni do pana, jak tylko go znajdę. Do widzenia – pożegnałam się i rozłączyłam, kiedy tylko po drugiej stronie usłyszałam, jak rozmówca pieści się z tym samym zwrotem. „Do widzenia, pani Marleno".

Wstałam gwałtownie od biurka, żeby oddać telefon Dorocie, ale nagle zrobiło mi się słabo i zakręciło się w głowie. Znowu usiadłam. – Cholera, przecież na nic nie jadłam ani nie piłam od kilku godzin – przypomniałam sobie.



*Konwencja Krajowa Samorządowców – partia polityczna wymyślona na potrzeby tej historii, ale, jeśli ktoś choć trochę zna się na polityce, domyśli się, o co chodzi ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro