II.6.
Spędziłam z mężem niesamowity weekend. Dawno się już tak dobrze nie bawiłam. I dawno nie uprawiałam tyle seksu. No, oczywiście, nie tylko to robiliśmy, ale to była jedyna rzecz, z którą nie można było poszaleć, kiedy dzieci były w domu. Hubert też wyglądał na zadowolonego i odprężonego. Ten reset był potrzebny nam obojgu, żebyśmy przypomnieli sobie, że jesteśmy nie tylko małżonkami i rodzicami, ale też parą ludzi, którzy się kochali i pragnęli nawzajem swojej bliskości.
W niedzielę po południu pojechaliśmy do rodziców Huberta na obiad i po nasze dzieci.
– Jak wam minął weekend we dwoje? – spytał jego ojciec, uśmiechając się sugestywnie i lustrując mnie wzrokiem. Teść nie owijał w bawełnę. Zawsze walił prosto z mostu. Na początku myślałam, że Hubert był inny, ale on jednak sporo odziedziczył po tacie.
– Tato, odstaw viagrę – zażartował sobie mój mąż w stylu swojego ojca – i nie patrz tak na moją żonę, bo nie będziesz mógł spać.
– Przynudzasz, synu – prychnął jego ojciec. – Ładna ta moja synowa, ma na czym usiąść i czym oddychać, muszę sobie popatrzeć, bo tylko to mi zostało – zarechotał po chwili, kiedy do salonu weszła mama Huberta i zmierzyła go oburzonym spojrzeniem.
– A ty znowu swoje, Czesław?
– Cześć, mamo. – Mój mąż podszedł do matki i pocałował ją w policzek.
– Dzień dobry, synu.
– Dzień dobry, pani Heniu – przywitałam się też ja, podając teściowej rękę. Wiedziałam, że Henryka Zawiślak nie przepadała za mną, ale była kulturalną kobietą i nigdy nie okazywała tego wprost. Poza tym dobrze wychowała mojego męża, no i była świetną babcią dla dzieci. Zawsze starałam się być dla niej miła.
– Witaj, moja droga – przywitała się ze mną uprzejmie.
– Mamusiaaaaa! – usłyszałam za jej plecami głos Kajetana, który wybiegł z kuchni i rzucił się na mnie. Z przyjemnością wzięłam go na ręce i uściskałam. Mimo wszystko, zdążyłam się już stęsknić za tym małym łobuzem. Córki, oczywiście, nie zaszczyciły nas takim przywitaniem. Wychyliły się ze swojego pokoju dopiero, kiedy babcia Henia zawołała je na obiad, a dokładnie na rosół, bo w domu Zawiślaków w niedzielę musiał być rosół. Inna zupa byłaby obrazą dnia. Hubert nie tylko nigdy nie mógł się doczekać niedzielnego rosołku u mamusi, ale i na początku naszego związku próbował na mnie wymóc, żebym też zawsze w niedzielę go gotowała. Ostatecznie stanęło na tym, że rosół mieliśmy w domu co drugą niedzielę.
– O, już jesteście – zauważyła Kornelia i podeszła, żeby się przywitać.
– O, tata – Kamila nawet mnie nie zaszczyciła swoją uwagą.
– Może usłyszałybyście nas wcześniej, gdybyście nie siedziały w pokoju ze słuchawkami na uszach – stwierdził Hubert, mierząc swoją pierworodną sugestywnym spojrzeniem. Kamila spuściła oczy, ale po chwili znowu je podniosła i powiedziała:
– Lepiej słuchać muzyki niż jak się babcia z dziadkiem kłócą, a Kajtek wydziera. – Mina mojej teściowej była bezcenna. Ukochana wnuczka chyba nigdy dotąd nie zrobiła jej takiego obciachu. Henryka aż się zapowietrzyła.
– Kamila, jak się odzywasz do dziadków? Masz ich przeprosić – zażądał mój mąż, trochę wkurzony postawą córki.
– Niech się pani nie przejmuje, pani Heniu – wtrąciłam się, zwracając się do teściowej. – Kamila zaczyna dojrzewać i coraz częściej będzie miała takie humory. Już przez to przeszłam przy Kornelii, więc czuję się doświadczona.
– Nie wiedziałam. Nigdy nie miałam córki – westchnęła. Taka była prawda. Zawiślakowie mieli dwóch synów. Hubert był starszy od swojego brata o dziesięć lat. Łukasz mieszkał i pracował z Gdańsku, więc rzadko bywał w domu rodzinnym.
– Będzie dobrze – uspokoiłam teściową.
– Przepraszam, babciu – powiedziała cicho Kamila. W oczach miała już łzy. Zrobiło mi się jej żal, ale nie mogłam podważać zdania Huberta.
– Dziewczynki, to naprawdę ważne, żeby być dla siebie nawzajem miłym – zwróciłam się do córek. – Każdy przeżywa na swój sposób przykrości. Jedna osoba wam okaże, że czuje się skrzywdzona waszą postawą, inna zareaguje agresywnie, a jeszcze inna będzie to trzymać w sobie i cierpieć w milczeniu. – Kamila wtedy podeszła do babci i ją przytuliła. Starsza pani Zawiślak uśmiechnęła się delikatnie, tuląc wnuczkę.
– Ja też chcę do babci na kolana! – wyrwał się wtedy Kajtek. Henryka uśmiechnęła się już całą sobą. Miała tylko dwoje wnucząt, Kamilę i Kajtka właśnie, bo dwudziestoośmioletni Łukasz nie szykował się do zakładania rodziny. A może i dobrze, bo napatrzył się na niepowodzenie brata związane z wczesnym założeniem rodziny i uznał, że nie ma co się spieszyć.
Po rodzinnym obiedzie u rodziców Huberta (tak, zgadliście, po rosole był schabowy z ziemniakami i sałatką z kapusty kiszonej, a na deser szarlotka i sernik) wróciliśmy do domu. I znowu byliśmy rodzicami. Trzeba było sprawdzić czy dziewczyny przygotowały się do szkoły na następny dzień, wykąpać Kajetana, ugotować coś dla niego do przedszkola.
Wieczorem mój mąż wziął prysznic i położył się przed telewizorem razem z Kajtkiem, kiedy ja jeszcze byłam w kuchni. Obaj zasnęli, zanim ja wyrobiłam się z gotowaniem dla synka. Kiedy przyszłam do salonu, rozczulił mnie widok wielkiego i małego faceta, którzy spali na kanapie przytuleni do siebie. Kajetan był tak bardzo podobny do Huberta, że chyba przez to kochałam ich obu jeszcze bardziej. Obudziłam delikatnie męża i kazałam mu iść do sypialni, a sama zaniosłam synka do łóżeczka. Jeszcze ja musiałam iść pod prysznic...
O dwudziestej trzeciej kładłam się do łóżka, ledwo powłócząc nogami, a przede mną był cały długi tydzień pracy. Dopiero kończył się marzec, a ja już marzyłam o urlopie. Takim prawdziwym, bez telefonu i laptopa, z dala od pracy, domu i wszystkich problemów.
W poniedziałek rano wstałam z trudem, ale szybko się doprowadziłam do porządku. Punktualnie o ósmej byłam już w swoim gabinecie, uzbrojona w szpilki, nową garsonkę oraz swoją wiedzę i inteligencję, na którą musiałam liczyć nieraz w tej trudnej pracy. Nigdy nie było wiadomo, co wydarzy się danego dnia, a ja musiałam ogarniać wszystkie sprawy organizacyjne marszałka i szybko reagować na nieprzewidywalne sytuacje, których w roku wyborczym mogło być znacznie więcej niż zwykle.
Ostatni tydzień marca nie był jednak w niczym inny od poprzednich. Nie mieliśmy w planach żadnych większych imprez. Marszałek nie był też zaproszony nigdzie, gdzie chciałby i powinien się pokazać, więc pracowaliśmy stacjonarnie. Przez cały tydzień wracałam do domu o normalnych porach i wydawało się, że jest idealnie. Na długi weekend przypadały święta wielkanocne, które mieliśmy spędzić z naszymi rodzinami – pierwszy dzień u moich, a drugi u rodziców Huberta.
W poniedziałek byliśmy objedzeni i wypoczęci, a tydzień pracy zaczynał się dopiero od wtorku.
Ale to była tylko cisza przed burzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro