Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII.2.

Po późnym śniadaniu odwieźliśmy Wiktorię do hotelu, bo była umówiona z ojcem. Poszliśmy jeszcze z Hubertem na małe zakupy do galerii. Mój mąż uparł się, żebyśmy sobie sprawili takie gadżety, jakie miała nasza trenerka. Trochę zaszaleliśmy na tych zakupach. Zamiast samej tylko linki i kajdanek, kupiliśmy jeszcze rozpórkę na nogi, siatkowe ubranko typu bodystocking dla mnie, skórzane bransoletki i opaski na ramiona z ćwiekami dla Huberta, mały korek analny i trzy rodzaje żelu intymnego.

Przy okazji nieźle się bawiliśmy na tych zakupach. Hubert zaproponował mi strój pokojówki, ale go wyśmiałam. Wolałam przebranie za policjantkę. Tym razem to on miał ze mnie ubaw. Ja też zażartowałam sobie z niego, pokazując mu skórzane "spodnie" z wycięciem na pośladki. Zebrałam za to klapsa. W końcu zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, co by nas najbardziej nakręciło w łóżku i Hubert przyznał mi się, że zawsze chciał, żebym poudawała jego kota.

– Kota??? – nie wierzyłam. Nie podejrzewałam męża o zoofilię.

– Żołnierza, wariatko – zachichotał. – Przebrałbym się w mundur szeregowego...

– Chciałbyś mną podowodzić? – spytałam rozbawiona, bo dopiero do mnie dotarło o jakim "kocie" mój mąż mówił.

– Och, jeszcze jak... – Ekspedientka przyglądała nam się z zainteresowaniem, kiedy przepychaliśmy się przy półkach i wieszakach i chichraliśmy ze wszystkiego.

Ostatecznie nie powiększyliśmy naszych zakupów o żadne przebranie, ale Hubert obiecał, że poszuka w Internecie damskiego munduru dla mnie.

Zakupy nas trochę zmęczyły i nie chciało nam się gotować, więc zostawiliśmy torby w samochodzie i wróciliśmy do galerii na obiad. Dawno już nie czułam się z mężem tak beztrosko. Od lat musieliśmy wszystko planować, nawet nasze "randki", czyli wyjścia z domu bez dzieci. A ten weekend był tak szalony, że trudno było w to uwierzyć.

Trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby w jednej dobrej restauracji trafić na cztery niepożądane osoby w tym samym czasie. – Może trzeba było wybrać jakiś bar szybkiej obsługi?

Zajęliśmy z Hubertem stolik i zaczęliśmy studiować karty menu. Ja szybko wybrałam swój obiad, bo miałam ogromną ochotę na łososia z grilla z warzywami i pieczonymi ziemniakami. Hubert tradycyjnie wybrał mięso, czym wcale mnie nie zaskoczył. Schabowy z kiszoną kapustą i gotowanymi młodymi ziemniakami z koperkiem, to było jego ulubione danie.

Kiedy podniosłam głowę znad karty, zauważyłam przy jednym ze stolików swojego szefa, marszałka Krawczewskiego. Był ubrany nieoficjalnie i towarzyszyła mu kobieta, która na pewno nie była jego żoną, ale też wydawała mi się znajoma. Nie mogłam tylko skojarzyć, skąd ją znałam. Oni już skończyli jednak obiad i zaraz wyszli z restauracji. Miałam nadzieję, że szef mnie nie zauważy, ale wychodząc, spojrzał w moją stronę. Skinęłam mu głową i obróciłam się w stronę męża, żeby mu pokazać, że mam wolne i nie interesuje mnie, z kim przyszedł. To nie była prawda. Bardzo mnie to interesowało, bo obawiałam się, że nie tylko ja go dziś zobaczyłam, ale nie miałam pola manewru. Zwrócenie na niego uwagi w miejscu publicznym, ściągnęłoby jej więcej.

Kiedy wyszedł Krawczewski, a my już złożyliśmy zamówienie, w restauracji pojawił się Wojciech Natali z jakąś, bardzo elegancko ubraną kobietą, na pewno sporo młodszą od niego. On był ubrany oficjalnie: w granatowy garnitur, błękitną koszulę, która podkreślała kolor jego oczu, więc wystawiał się na widok publiczny. Wybrali stolik i usiedli, też zaglądając w menu. Wojtek mówił coś do swojej towarzyszki, a ona się śmiała. W końcu zamknął menu i zaczął rozglądać się po lokalu. Nasze oczy się spotkały i zrobił zaskoczoną minę. Skinęłam mu głową i przeniosłam spojrzenie na męża, który musiał od dłuższej chwili mi się przyglądać.

– Kto to? – spytał.

– Gość marszałka, przewodniczący KKS – odpowiedziałam mu cicho.

– To czemu nie przyszli razem?

– Bo teraz obaj mają czas wolny i przyszli tu prywatnie – odparłam.

– Acha. A czemu on się na ciebie gapi?

– Nie wiem, może czegoś chce, ale ja mam dziś wolne. Jutro będę w pracy – odpowiedziałam zdecydowanie. Mój mąż uznał to najwyraźniej za właściwą odpowiedź, bo nie drążył tematu.

Niedługo przyniesiono nasze obiady, a do restauracji wszedł ktoś jeszcze. – No, tylko jej tu brakowało... – Po chwili do lokalu weszła Jolka i rozsiadła się przy jednym ze stolików blisko wyjścia. Ewidentnie na kogoś czekała. Nie zauważyła nas jeszcze, a ja nie zamierzałam się pokazywać. Hubert wyglądał na wkurzonego, ale zajął się jedzeniem. Nasz dobry humor gdzieś się ulotnił, a to nie był jeszcze koniec niespodzianek. Przynajmniej obiad był smaczny.

Kiedy my już skończyliśmy obiad i Hubert poprosił o rachunek, do restauracji weszła... Wiktoria z jakimś starszym gościem, którego chyba też skądś kojarzyłam. Facet, kiedy się zorientował, że jest tam Wojtek, podszedł do niego i się przywitał. Usłyszałam, jak przedstawia Wiktorię: "Moja córka". – A więc przyszła na obiad z ojcem, tak jak mówiła. Tylko skąd ja znam tego ojca? I skąd on zna Wojtka? – Odpowiedź mogła być tylko jedna. – Z pracy! Jezu, jaką jesteś kretynką, Marleno! Vicky Lee. Wiktoria Leer, córka Stanisława Leera, starosty wałbrzyskiego...

Wiktoria wydawała się zaskoczona, widząc mnie i Huberta w restauracji, ale przeprosiła ojca i podeszła do nas się przywitać.

– Cześć, nie spodziewałam się was tu spotkać...

– Cześć. Trafiliśmy tu przypadkiem i zaraz wychodzimy. Wracaj do ojca, Wiki – odpowiedziałam.

– Czy to nie ten facet, z którym spotkałaś się na kawę? – spytała, wskazując na Wojtka.

– Co? – zaskoczył Hubert. Wiktoria zrozumiała wtedy, że mnie wkopała, bo zasłoniła usta w geście bezradności.

– Wiktorio, nadinterpretujesz. Spotkałam go w kawiarni, tam gdzie byłam umówiona z tobą. Znamy się z pracy.

– Okej.

– A ty nie mówiłaś, że jesteś córką starosty wałbrzyskiego – wygarnęłam jej.

– Nie wiedziałam, że to ma jakieś znaczenie – odparła oburzona. – Nie przeszkadzam wam już – dodała i wróciła do swojego stolika.

– Czy ktoś mi wyjaśni, co tu się dzieje? – spytał w końcu mój mąż, patrząc na mnie rozeźlony.

– Kochanie, wyjdźmy z restauracji, opowiem ci w drodze do domu – poprosiłam.

– Dobrze.

Kiedy wychodziliśmy z restauracji, zauważyła nas Jolka. Obrzuciła nas oboje pogardliwym spojrzeniem, więc ostentacyjnie złapałam męża za rękę i przytuliłam się do jego ramienia. Nie miałam zamiaru jej okazywać żadnej słabości.

Wracaliśmy jednak do domu w kiepskich humorach.

– Wyjaśnisz mi w końcu, co to był za facet?

– Mówiłam przecież, przewodniczący KKS.

– A czemu się z nim spotykasz na kawę?

– Spotkałam go tam przypadkiem, czekając na Wiktorię – powtórzyłam to samo kłamstwo.

– I dlatego tak się dziś na ciebie gapił?

– A widziałeś z jaką laską przyszedł?

– Tym bardziej mnie dziwi, że uwziął się na ciebie.

– Co proszę??? Sugerujesz, że nie mogę się podobać?

– Jezu, Marlena, nie ciągnij mnie za słówka. Przyszedł z laską, a gapił się na ciebie, bo ty jesteś jeszcze lepsza. Czego nie rozumiesz?

– Nie rozumiem, dlaczego masz o to pretensje do mnie? Czy ja ci wyrzucam, że Jolka nas śledzi?

– To absurd!

– No właśnie. Wojtek przyszedł tam przypadkiem, podobnie jak wcześniej mój szef, a potem Wiktoria. Mieliśmy pecha.

– Albo szczęście. Teraz już wiemy kim jest nasza trenerka.

– Właściwie to nie jest nasza. Ani jej nie zatrudniliśmy, ani jej jeszcze nie płaciliśmy.

– A musimy?

– Wypadałoby. Pomogła nam.

– Wiesz co? Fajnie było, ale jakoś nie mam ochoty oglądać, jak ktoś inny cię zadowala. Niezależnie od tego czy to facet, czy kobieta – uznał mój mąż.

– A jeśli ja bym chciała się jeszcze z nią spotkać?

– Jeszcze raz się zgodzę, ale nie ma mowy o regularnych spotkaniach. A już tym bardziej beze mnie.

– Nie mam zamiaru więcej cię zdradzać – przypomniałam mu.

– Wiem.

– To w czym problem?

– Najwyraźniej też jestem zazdrosny – przyznał. – Chcę być twoim jedynym kochankiem.

– Jesteś i będziesz, misiaczku – odpowiedziałam pewnie. No bo co mogłabym mu odpowiedzieć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro