Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII.5.

Nie miałam już nic do dodania, ale za chwilę w biurze marszałka pojawił się Tobiasz, który zaczął się gęsto tłumaczyć swojemu szefowi.

– Gdzieś był, kiedy ustalaliśmy z panią Marleną zmiany w strategii? – spytał Wojtek, mierząc asystenta wzrokiem bazyliszka. – Ty nie masz żadnych uwag? Za co ci płacę?

– A od kiedy szef kogokolwiek słucha w sprawie strategii wyborczej? – zdziwił się Tobiasz. – Przecież ostatnio zrugał pan marszałka pomorskiego i starostę staszowskiego – przypomniał mu. – Marszałek Krawczewski nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

– Pani Marlena, to nie byle kto – stwierdził bez zażenowania. – Gdybym miał nawet słuchać tylko jej, to warto. – Tym razem to ja nie wytrzymałam spojrzeń trzech facetów na sobie i zarumieniłam się mimowolnie.

– Widzę, że nie mamy już merytorycznych tematów – zauważyłam po chwili, próbując przestać się uśmiechać.

– Też mi się tak wydaje – stwierdził marszałek. – Poprosi pani Dorotę, żeby zawołała kierowcę po naszych gości? Trzeba ich zabrać do hotelu.

– Oczywiście – wstałam z miejsca i już miałam wyjść, kiedy zatrzymał mnie głos Wojtka:

– Nie, proszę tego nie robić. Przejdziemy się, przecież hotel jest rzut beretem stąd. A może zechce nas pani odprowadzić osobiście?

– To ja już wolę zawołać kierowcę.

– Pani Marleno, jest pani wolna na dziś. Widzimy się w niedzielę na rynku, tak? – wtrącił się wtedy mój szef, ucinając te nagabywania ze strony swojego gościa.

– Tak, będę wcześniej. Do widzenia – rzuciłam w stronę trzech panów i wyszłam z gabinetu szefa. Poszłam jeszcze do swojego biura, żeby wyłączyć komputer, zamknąć biurko i szafkę. Miałam właśnie napisać do Wiktorii, że mogę być w Galerii Dominikańskiej za pół godziny, kiedy dostałam wiadomość na służbową komórkę. – O nie, znowu Wojtek... – pomyślałam, widząc nadawcę. Odebrałam jednak SMS-a. „Proszę, spotkaj się ze mną na kawę, choć raz. Mogę przyjść za pół godziny, gdziekolwiek zechcesz. Nie będę cię już męczył, obiecuję. W." – W sumie co mi zależy, przecież nie będzie mnie molestował w miejscu publicznym – pomyślałam i napisałam mu: „Za pół godziny w Galerii Dominikańskiej. To jest tuż obok twojego hotelu, trafisz nawet bez Google Maps. Będę miała dla Ciebie tylko pół godziny, bo jestem umówiona. M." Wysłałam wiadomość do Wojtka i napisałam do Wiktorii: „Mogę się z Tobą spotkać za godzinę w Dominikańskiej. Lulu Cafe pasuje?" Nie minęła minuta, jak miałam odpowiedź: „Idealnie, też uważam, że mają świetne ciasta :-). Do zobaczenia."

Wyszłam z pracy przed piętnastą, jak rzadko kiedy. Ceną jednak było zajęte niedzielne popołudnie, ale przecież taką miałam pracę. Powoli skierowałam się w stronę Placu Dominikańskiego. To nie było daleko z urzędu marszałkowskiego. Zanim doszłam na miejsce, miałam jeszcze jedną wiadomość od Wojtka: „Gdzie dokładnie mam na Ciebie czekać?". – To było dobre pytanie, zwłaszcza w ustach kogoś, kto nie znał Wrocławia i nie bywał w tutejszych galeriach handlowych. Zastanowiłam się przez chwilę, czy powinnam się z nim umówić w tej samej kawiarni, co z Wiktorią, i uznałam, że nie mam ochoty co pół godziny przenosić się do innej. „Wejdź głównym wejściem od strony Placu Dominikańskiego, spotkamy się w środku", odpowiedziałam i zwolniłam trochę, bo poczułam, że zaczynałam się pocić.

Wchodząc do galerii, czułam jednocześnie stres i ekscytację, a przecież powinnam być spokojna, zrównoważona i pewna siebie. Nic nie mogłam poradzić na to, że moje zwykłe życie zaczęło nagle przypominać scenariusz filmu z romantycznym dreszczykiem i nie potrafiłam się w tym odnaleźć.

Nie zauważyłam go od razu. Spodziewałam się tego samego Wojtka, którego widziałam pół godziny wcześniej w urzędzie, a naprzeciw mi wyszedł przystojny brunet z rozwichrzonymi włosami, w dżinsach i niebieskiej koszuli oraz, obowiązkowo, w przyciemnianych okularach. Uśmiechnął się do mnie zabójczo.

– Cześć, Marlenko. – Czemu ty to robisz? – pomyślałam. – Przecież utrudniasz życie i sobie, i mnie. – Przywitałam się jednak normalnie:

– Cześć.

– Mogę cię zaprosić na kawę?

– A może ja zaproszę ciebie? W końcu jesteśmy na moim terenie – zażartowałam sobie.

– Nie ma mowy – zaprotestował.

– Wojtek, jestem umówiona w Lulu Cafe z koleżanką za pół godziny. Chodźmy tam po prostu.

– Okej. – Wojtek chciał podać mi ramię, ale pokręciłam głową. Zrozumiał.

Kawiarnia miała przytulny wystrój. Zamówiliśmy kawę i po ciastku, ustalając, że każdy płaci za siebie, to było najuczciwsze podejście, skoro żadne z nas nie dało się drugiemu zaprosić. Usiedliśmy przy stoliku, gdzie zaraz kelnerka przyniosła nasze zamówienie. przyglądała się przy tym Wojtkowi dziwnie, ale nic nie powiedziała.

– Czemu chciałeś się ze mną spotkać prywatnie? – spytałam, nie owijając z bawełnę.

– Myślę, że to wiesz. Mnie samego to zaskakuje, ale nie mogę przestać o tobie myśleć, Marlenko. Może ciężko ci w to uwierzyć, ale nikt dotąd mnie nie odrzucił. Stałaś się moją obsesją.

– Bo ci powiedziałam, że nic z tego nie będzie? – zdziwiłam się. – Przecież wiedziałeś od początku, że mam rodzinę i nie interesują mnie żadne zmiany.

– Sam nie wiem, co sobie myślałem... Musisz przyznać, że jest coś między nami.

– Wojtek... między nami jest jedno wielkie GDYBY. Gdybyśmy byli młodsi, gdyby żadne z nas nie było w związku, gdybym nie kochała męża, gdybym nie miała dzieci, gdybyśmy mieszkali bliżej, gdyby nie łączyła nas praca i jeszcze wiele takich powodów. Ty jesteś wolny, a ja nie, zrozum to wreszcie.

– Niby rozumiem, ale nic nie umiem poradzić na moje uczucia – przyznał uczciwie.

– Ja też cię rozumiem, ale nie mogę nic poradzić na to, jak jest. Próbuję ratować moje małżeństwo, bo mi na nim zależy. Gdybym znowu uległa tobie, nie byłoby co zbierać.

– Powiedz mi prawdę. Czy mąż cię wtedy zdradził, jak byłaś w Warszawie?

– Niestety tak. Może dlatego nie mam aż takich wyrzutów sumienia z tego powodu, że poszłam z tobą do łóżka. Ale ja kocham tego drania i nie umiem nic na to poradzić. Proszę cię, daj mi spokój – spojrzałam na niego błagalnie.

– Spróbuję. Tyle ci mogę obiecać. Ale ty też mi coś obiecaj...

– Słucham.

– Jeśli ci się nie uda z mężem, dasz mi szansę? – Mimowolnie się zaśmiałam. Nie spodziewałam się po nim aż takiej desperacji.

– Wojtek, a co jeśli będziesz chciał być kiedyś prezydentem? – spytałam. – Będziesz potrzebował normalnej żony, dzieci... Wiesz, jak jest w tym zawodzie. Patrzą ci nie tylko na ręce. Po co ci dwukrotna rozwódka z dziećmi? Nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu. A dla moich dzieci tym bardziej. – Tym razem to Wojtek parsknął śmiechem.

– Ty też dołączyłaś do spisku?

– Jakiego spisku?

– Tych, którzy chcą mnie wystawić w wyborach prezydenckich. Ja się nie nadaję i, spokojnie, nie mam takiego zamiaru. Lubię kierować partią polityczną, obmyślać strategię, realizować ją, lubię wygrywać, ale nie zamierzam się nigdzie wystawiać. Poza tym – tu spojrzał mi w oczy – mam czterdzieści pięć lat, chyba dla mnie za późno na „normalną" żonę i dzieci. A ty nie jesteś nienormalna. Jesteś wyjątkowa, Marlenko.

– Ty też jesteś wyjątkowy. Bardzo cię lubię i naprawdę moglibyśmy być przyjaciółmi, gdybyś zrozumiał, że nikim więcej być nie możesz.

– Chcę być twoim przyjacielem, niezależnie od tego, co będzie.

– Na to mogę przystać.

– To zgoda? – spytał, wyciągając w moją stronę rękę. – Nie będziesz mnie unikała?

– Zgoda – odpowiedziałam, przyjmując uścisk jego dłoni. – Ale ty się zachowuj, przynajmniej publicznie. – Uśmiechnął się promiennie.

– Rozumiem, że mam się zbierać? – spytał, widząc, że spoglądam na ekran komórki.

– Niedługo przyjdzie moja znajoma.

– W porządku – odpowiedział spokojnie, kończąc swoje ciastko i dopijając kawę. – Dziękuję ci za spotkanie. Wstał i po chwili już pochylał się nade mną, całując mnie w policzek zanim zdążyłam zaprotestować. – Do zobaczenia w niedzielę, Marlenko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro