VI.3.
Rozmowa z marszałkiem, a potem z Wojtkiem wykończyła mnie psychicznie. Nie miałam ochoty na przeglądanie tych durnych zaproszeń. Doszłam do wniosku, że mogę to zrobić później, bo i tak nie będę rozmawiała z Krawczewskim prędzej niż w poniedziałek przed południem. Rozłożyłam się na moim fotelu i zalogowałam na Facebooka. Ciekawe, że nie tak dawno objeżdżałam Dorotę w myślach za to, że leni się w pracy i na okrągło przegląda fejsa i insta, a teraz sama relaksowałam się z telefonem w ręce.
Vicky Lee oczywiście niezawodnie napisała: „Mój zawód nie jest tajemnicą. Jestem love coach, czyli trenerką miłości. Chętnie opowiem ci o sobie więcej, jeśli tylko chcesz. To mój numer: 510515625. Napisz, jeśli będziesz miała ochotę porozmawiać. Pozdrawiam serdecznie. Wika." – No wow, tego się nie spodziewałam... Co to w ogóle za zawód? Coś jak seksuolog? Czy bardziej taki coaching? – zastanowiłam się. Czułam, że to podejrzane, ale i tak nie mogłam przestać myśleć o nietypowym zawodzie tajemniczej Wiktorii. Zapisałam jej numer telefonu i obiecałam sobie, że napiszę do niej SMS-a wieczorem, a na razie odpisałam tylko na Messengerze: „Ciekawy masz zawód. Pracujesz na etacie czy na własny rachunek? A ja też ci się pochwalę. Dziś w końcu odbieram moją wyczekiwaną książkę. Napiszę później. Pozdrawiam. M."
Przez pół godziny przeglądałam jeszcze grupy książkowe, a w końcu uznałam, że zresetowałam się na tyle, żeby wrócić do pracy. Teraz już sterta zaproszeń nie była dla mnie straszna. Posortowałam je datami, potem według ważności, zwłaszcza te, których daty się pokrywały. W końcu zestawiłam je w Excelu i wpisałam do kalendarza szefa. Harmonogram na czerwiec można było uznać za wstępnie przygotowany. Wiadomo było, że jeszcze coś może się pojawić, ale na ten moment miałam zaplanowany tylko jeden weekend w pracy i bardzo mnie cieszyło, że nie więcej.
W ten piątek wyszłam z pracy bardzo punktualnie. Nawet chwilę przed Dorotą, która przecierała oczy ze zdumienia. Pojechałam najpierw pod paczkomat, a potem prosto do domu. Wiedziałam, że Hubert miał zrobić zakupy dziś rano, więc nie potrzeba nam było nic więcej.
W domu byłam pierwsza. To było prawdziwe zaskoczenie, bo znaczyło, że mój mąż zabrał też ze sobą dziewczyny. – Może jednak nie zdążył zrobić tych zakupów rano? – jeszcze większa niespodzianka spotkała mnie, kiedy zobaczyłam, że w naszym łóżku leży jego telefon. – Nie wziął ze sobą komórki, jadąc po Kajtka i na zakupy?
Kilkanaście minut później byłam przebrana w wygodne domowe weekendowe ciuchy i zastanawiałam się, co zrobić na obiad, ale zobaczyłam, że Hubert przygotował swoje popisowe risotto i zostawił je na patelni. Pachniało obłędnie, ale postanowiłam, że zaczekam na swoją rodzinkę. Wróciłam do sypialni i rozwaliłam się na łóżku z telefonem. Napisałam do Wiktorii: „Cześć, z tej strony Marlena. Teraz już masz mój numer. I tak, jestem ciekawa, czemu wybrałaś taki zawód i na czym on właściwie polega". Wysłałam wiadomość i uśmiechnęłam się do siebie. – W sumie niczym nie ryzykuję, gdyby się okazała wariatką, zawsze mogę zablokować jej numer – pomyślałam.
W tym momencie zapiszczał telefon Huberta, tuż obok mnie. Odruchowo po niego sięgnęłam, a to, co zobaczyłam na wyświetlaczu, mną wstrząsnęło. – Jolka... To musi być ta szmata, co mi wyrwała męża na baletach – pomyślałam. Odblokowałam ekran telefonu (tak, od dawna znałam kod męża) i przeczytałam całą konwersację z ową „panią".
„J: Kiedy się znowu zobaczymy, Huberciku?
H: Nigdy. Mówiłem ci przecież.
J: Na pewno twoja żonka niedługo znowu wyjedzie. Pamiętaj o mnie.
H: Zapomnij. Nie pisz do mnie więcej, bo cię zablokuję. I najlepiej wykasuj mój numer.
J: Na pewno pamiętasz, jak nam kiedyś dobrze było, sam mówiłeś, że twoja żona nie umie w łóżku połowy tego, co ja. I tak byś ze mnie zrezygnował? Masz ostatnią szansę, Hubert. Umów się ze mną.
H: Przestań do mnie pisać, wariatko. Odczep się, nie rozumiesz po polsku?"
I najnowsza wiadomość od tej Jolki: „Masz ostatnią szansę. Spotkajmy się dzisiaj o osiemnastej w centrum handlowym Magnolia naprzeciw mojego salonu JLD." – Ja jej, kurwa, dam spotkanie w Magnolii. Wszystkie kłaki jej powyrywam! – wkurzyłam się. Pozostał jeden problem... – Jak powiem Hubertowi, że grzebałam w jego telefonie?
Odłożyłam telefon Huberta w to samo miejsce, z którego go wzięłam, i wyszłam z sypialni. Wybrałam numer do Kornelii, żeby dowiedzieć się, gdzie się podziali. Moja córka odebrała dopiero za drugim razem. Usłyszałam, że byli w samochodzie.
– Tak, mamo?
– Gdzie jesteście?
– Właśnie wracamy do domu z Kajtkiem i zakupami.
– A gdzie byliście na zakupach?
– W Magnolii – odpowiedziała moja córka, a mnie aż zatrzęsło. Mimo że nie było jeszcze osiemnastej, a ta wiadomość przyszła do Huberta, kiedy ja byłam już w domu, poczułam się, jakby mój mąż zabrał dzieci na randkę z kochanką. – Przecież to absurdalne.
Niedługo rzeczywiście na podjeździe przed domem pojawił się samochód Huberta. Najpierw wyskoczyły z niego dziewczyny, a potem Hubert wyciągnął Kajetana z fotelika. Wyszłam przed dom, a synek rzucił się w moją stronę z okrzykiem radości.
Po chwili przywitały się dziewczyny, a na koniec podszedł Hubert, obładowany torbami. Wysłałam dziewczyny z powrotem, żeby wzięły przynajmniej po jednej reklamówce z bagażnika i sama też wzięłam tyle zakupów, ile się dało. Kajtek przytrzymał nam drzwi. Włożyłam mrożone produkty do zamrażarki, a pozostałe musiały poczekać, aż zjemy obiad, bo wszyscy byliśmy już bardzo głodni.
Risotto Huberta było, jak zawsze, przepyszne i wszyscy zjedli je ze smakiem. Przez chwilę wyglądaliśmy, jak normalna szczęśliwa rodzina. Dzieci głośno rozmawiały i nawzajem się uciszały, a w końcu Kajetan zaproponował dziewczynkom wyścigi w jedzeniu i strasznie się wkurzył, kiedy pierwsza zjadła obiad Kamila.
Kiedy posprzątałam po obiedzie, poszłam do sypialni, gdzie nadal leżał telefon mojego męża. Musiał zupełnie o nim zapomnieć, bo przecież rzadko się z nim rozstawał. – Albo zostawił go tu specjalnie... – Miałam dwie możliwości: – Albo mu o tym powiem, albo poczekam aż sam się domyśli, widząc, że ostatnia wiadomość jest odebrana... – doszłam do wniosku, że nasze małżeństwo musi być oparte na szczerości, bo inaczej nie będzie miało sensu. Nie chciałam już zawsze zastanawiać się czy mąż mówi mi całą prawdę, czy niekoniecznie. Zawołałam go więc do pokoju.
– Co chciałaś ode mnie, kochanie? – spytał, wchodząc do naszej sypialni z wielkim uśmiechem.
– Nie ciesz się tak – zaśmiałam się. – Chciałam porozmawiać. – Mina mu trochę zrzedła, ale usiadł na łóżku obok mnie.
– O, mój telefon – zauważył.
– Tak, musiałeś go tu zostawić. A w ogóle to o której wróciłeś dziś z pracy?
– Skończyłem dziś koło czternastej, bo nie było nic do roboty dla mnie.
– A to dlatego udało ci się zrobić obiad przed wyjściem po Kajtka? A jak to się stało, że zabrałeś ze sobą dziewczyny?
– Kornelia chciała jechać po coś do galerii, a Kamila stwierdziła, że w takim razie ona też się zabierze.
– Myślałam, że... – zawahałam się, zastanawiając się, jak to powiedzieć – ja też przejechałabym się dziś do Magnolii, bo dawno nie byłam.... – trzeba było szybko coś wymyślić – u fryzjera.
– Jak to? – w oczach Huberta pojawił się niepokój. – Przecież ty nie chodzisz do fryzjera w Magnolii.
– Ale może bym teraz poszła.
– Ale tam się trzeba umawiać...
– Hubert!
– Co?
– Zostawiłeś telefon w domu – próbowałam wyjaśnić.
– No i?
– Dostałeś wiadomość od niejakiej Jolki. – Mój mąż zbladł.
– Przeczytałaś ją?
– Tak. I pozostałe też. Wybacz, ale nie umiałam się powstrzymać.
– I co teraz?
– To ty mi powiedz co takiego umie ona, czego ja nie umiem? – spojrzałam na niego z wyrzutem. Hubert nie był już blady, tylko czerwony na twarzy.
– Ja... przepraszam, Marlenko.
– Teraz chyba za późno na przepraszanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro