Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Love Again

Shot z dedykacją dla moich niezastąpionych Futercia, Alluum i StoneHeartCole.
Polecam wysłuchać najpierw piosenki w mediach.

~★~
Taste the pain right on my tongue,
Novocaine to make me numb.
Don't you worry 'cause the night is young.
Dance until the morning sun,
Morning sun, morning sun~
~★~

Czuję smak bólu na moim języku. Słodko-kwaśny smak kolejnej porażki. Widzę, jak on znowu jest ode mnie lepszy. Szybszy. W jego ruchach czuć precyzję i dostojność, choć często są robione na spontanie. Nie to, co ja. Słaby, żałosny, powolny. Nadrabiam to ciętym językiem. Szydzę z jego osoby, wszystkich sukcesów. Podkreślam, że to ja jestem ten najlepszy. Choć prawda jest inna. Gorzka i nieprzyjemna. Nie mam w sobie nic wyjątkowego. Nie jestem uzdolniony. Kiepski ze mnie pilot. Nikt mnie nie kocha.

Ten ból to znieczulenie. Jestem nieczuły na to, co dzieje się wokół mnie. Widzę jak przez mgłę. Niewyraźne kształty docierają do mojego umysłu. Jedynie ta niewielka, czerwona sylwetka odcina się znacznie na tle kolorowych, rozmazanych plam. To on. Ciągle o nim myślę, choć nawet nie wiem dlaczego. Gdy tylko koło mnie przechodzi, moje serce staje, rozum ucieka, a język wygaduje przekleństwa w jego stronę. Nie rozumiem tych reakcji. Nie rozumiem samego siebie.

Pidge mówi, że się zakochałem. Nie wierzę jej. Ja nie umiem kochać. Już dawno moje serce stało się nieczułe na ten stan. Stop... Jakie serce? Chyba jego okruchy. Straciłem je, gdy kolejna dziewczyna, która zarzekała się, że czuje do mnie coś poważniejszego, po prostu mnie wystawiła. Zerwała, by być z jeszcze bogatszym dupkiem. Nie pokazuję tego po sobie. Podrywam laski dalej. Ale tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że większość dziewczyn jest pusta. Nie mówię o wszystkich. Jednak spora ilość przedstawicielek płci pięknej taka jest. Z Allurą na czele.

Śliczna alteńska księżniczka. Dziewczyna o niesamowitej urodzie, bardzo mądra, wykształcona no i utalentowana. Ma białe włosy ładnie kontrastujące z ciemną skórą oraz obfity biust, od którego nie można oderwać wzroku. To jej opis. Zarywałem do niej od dawna. A ona ciągle mnie zbywała, wyśmiewała. Aż w końcu pewnego dnia podeszła do mnie i ni z tego, ni z owego pocałowała ze słowami, że ona też mnie kocha, ale nie chciała tego mówić innym.

Jakoś jej nie wierzyłem. Jednak miesiące mijały, a my dalej trwaliśmy w tym potajemnym związku. Słodkie słówka i czułe gesty sprawiły, że zakochałem się w niej. Bardzo mocno. Nie sądziłem, że jestem zdolny do tego uczucia, a jednak prawda była inna. Zaślepiony tą ''miłością'' robiłem dla niej wszystko. Skończyło się na tym, że nim się obejrzałem – stałem się chłopcem na posyłki. Spełniałem każdą jej zachciankę, nawet strasznie ryzykowną. W nagrodę dostawałem zazwyczaj szorstkie ''dziękuję'' i jakiegoś całusa. Wreszcie zacząłem zauważać, że coś jest nie tak.

Ale wtedy ona zaproponowała seks. Z szoku zapomniałem całkowicie o moich rozterkach. Bez namysłu się zgodziłem. Nasz pierwszy raz był cudowny. Dostała orgazmu, wcale nie symulowanego. Oboje się wczuliśmy. To było niesamowite przeżycie. Rozkochała mnie jeszcze mocniej. Za tydzień zaproponowała to samo. Tym razem bez gumek. Wypróbowaliśmy nowe pozycje i techniki. Znowu oboje czuliśmy się jak w niebie.

Potem mieliśmy chwilę przerwy. Trwała ona jakiś miesiąc ponownego wykorzystywania mnie, którego ślepy ja zupełnie nie zauważałem. I ponownie Allura podsunęła pomysł stosunku. Tym razem analnego. Za siedem dni – oralnego. Obydwa te razy były niesamowite. Chyba jeszcze lepsze niż poprzednie. Było mi mało, chciałem więcej.

Przez trzydzieści dni grzecznie czekałem na ciąg dalszy. Ale księżniczka nie wyszła już z żadną propozycją. Minęło jeszcze trochę czasu, aż sam coś zaproponowałem. I to był błąd. Dziewczyna się zgodziła, ale na jej twarzy widniał okropny uśmieszek. Zacząłem się lekko bać wieczora. Ale nie było już odwrotu.

Allura skutecznie rozszarpała resztki mojej godności; ubrała w krępujący ruchy strój błękitnego kotka. Lecz na tym się nie skończyło. Związała mnie całego tak, bym nie mógł się ruszać. Wytrzasnęła skądś bicz i wibratory. Jak bardzo łatwo się domyślić, zgwałciła mnie. Bezczelnie. Na nic krzyki i błagania o litość. Podniecało to ją. W końcu wyjęła wibrator z mojego pulsującego tyłka tylko po to, by zastąpić go ogromnym dildo z kolcami... Bardzo ostrymi kolcami...

Zostałem dosłownie rozerwany od środka. Krew była wszędzie, czułem, jak ze mnie wycieka. Prawdopodobnie straciłem jej dobre pół litra, a przynajmniej tak mi się wydawało. Byłem strasznie słaby. A ona co robiła? Wpychała przedmiot jeszcze głębiej. Z bólu zacząłem płakać. Pierwszy raz w życiu poczułem się tak upokorzony. Ale księżniczka nie szczędziła mi cierpienia. Kiedy w końcu na dobre wyjęła ze mnie dildo i pozwoliła się wykrwawić, przysiadła na łóżku zaraz obok mojej twarzy. I zaczęła opowiadać bolesną prawdę.

Nigdy mnie nie kochała. Nawet przez myśl jej to nie przeszło. Wykorzystała mnie. Okazało się, że dobiła targu z jakimś kosmicznym kolesiem od filmów i bez mojej wiedzy kręcili z ukrycia ''dokument''. Miała z tego niezłą kasę. Dlaczego zgodziła się na seks? Po prostu – premia. Allura była zwykłą, pustą dziwką lecącą na kasę. Nie zawahała się wykorzystać do swoich celów członka drużyny. To ona wbiła ostatni kolec w resztki mojego serca. Ona je całkowicie zniszczyła. Ona sprawiła, że nie umiem już nikogo pokochać.

~★~
I am at a lose for words,
Can't believe I let you pull me down to this place.
You stole my heart and so
Just to think that I would dry those tears from your face.
I played such a foolish game,
Feeling you were everything to me anymore.
I don't mean to point the blame,
But baby you hurt me to my very core.
~★~

Teraz siedzę z pamiętnikiem w ręku, wspominając dawne czasy. Zastanawiam się nad miłością. I dochodzę do wniosku, że nie ma ona sensu. Jest sobie dwoje ludzi, którzy się ''kochają''. I co z tego, skoro ona jest z nim dla kasy, a on kręci na boku z inną? Albo inny scenariusz. On pragnie tylko i wyłącznie seksu, ona chce być choć trochę rozpieszczana w inny sposób. Ale kończy się jedynie na spełnieniu zachcianek mężczyzny. Jak zwykle.

Według mnie to jest straszne. Ale jakże prawdziwe w tych czasach. ''Byłem'' z wieloma dziewczynami. I wszystkie mnie wystawiły. Dużo zwalało winę właśnie na moją osobę, że to ja o nie nie dbam. Tymczasem było zupełnie odwrotnie. Po prostu nie dostrzegały mojej miłości.

Nagle słyszę, jak drzwi do mojego pokoju się otwierają. Szybko chowam pamiętnik pod poduszkę i siadam pod ścianą, udając, że wcześniej też nic nie robiłem. Przybieram znudzoną minę i spoglądam z wyższością na osobę, która właśnie weszła. To on.

– Lance, Allura zarządziła trening, chodź – mówi Keith, wyciągając do mnie rękę.

– Nie idę – odpowiadam krótko i oschle.

– Dlaczego? – pyta dziwnym tonem.

– Bo nie mam ochoty. Wyjdź.

Czerwony Paladyn zabiera rękę, ale dalej stoi w miejscu. Zupełnie jakby czekał, aż zmienię zdanie i wstanę. Nie wiem co się z nim ostatnio dzieje. Stał się milszy w stosunku do mnie. Zauważyłem to dość dawno, właściwie jeszcze przed tym, co zrobiła mi księżniczka. Może chce zakopać wojenny topór? A może też mnie wykorzystać? Boję się ufać komukolwiek.

- Jeśli się rozmyślisz, wiesz gdzie nas szukać - mówi i w końcu wychodzi.

Patrzę za nim jeszcze przez chwilę, po czym z powrotem wyciągam pamiętnik. Otwieram na stronie, na której opisałem moje początki ''związku'' z Allurą. To było rok temu. Dziś minęłaby rocznica. Czytam moje pełne zawijasów pismo bez jakiegoś szczególnego zainteresowania. Większość fragmentów znam prawie na pamięć. Przerzucam po parę kartek. W końcu zatrzymuję się na zapisku sprzed równego tygodnia, czyli dnia, w którym ona zrobiła mi TO.

W moich oczach pojawiają się łzy. Zawsze płaczę, kiedy to wspominam. Moje ciało przypomina rozdygotaną kulkę. Podciągam kolana pod brodę. Obejmuję je rękami, a głowę spuszczam. To tak bardzo boli. Jak mogłem być taki głupi?

Nagle kątem oka zauważam, jak drzwi ponownie otwierają się z hukiem. Ale ja jestem już zamknięty w swoim małym świecie. Nie słyszę alarmu. Nie widzę ostrzegawczego migania czerwonego światła. Nie czuję ciepłej dłoni Keitha, która podnosi moją głowę. Nie rozumiem, dlaczego się do mnie przybliża. Nie pojmuję, dlaczego mnie całuje. Nie dopuszczam do siebie myśli, że to prawda. Nie kontaktuję. Osuwam się w ciemność. Wracam w błogi świat dzieciństwa, kiedy nie musiałem rozumieć miłości. Kiedy mówienie ''kocham cię'' było szczere. Kiedy wszystko było dobrze...

~★~
You don't know why,
You don't know how,
You don't know when to love again.
You let me in then shut me out,
You have to learn to love again.
~★~

– Lance? Lance! – Słyszę swoje imię. Wypowiada je kilka głosów naraz.

– Co mu się stało? – To chyba Pidge.

– Zasłabł. Tak po prostu! – woła spanikowany Keith.

– Zaraz mu przejdzie.

Ostatnią kwestię wypowiada Allura. Jej głos jest chłodny niczym śnieg czy lód. Ale oni tego nie dostrzegają. Dalej debatują nad stanem mojego zdrowia, myśląc, że wciąż jestem nieprzytomny. Tymczasem obudziłem się już dawno. Po prostu nie mam siły i ochoty się ruszać. Głównie dlatego, że ONA tu jest.

W końcu jednak otwieram jedno oko. Zauważam, że jestem w tej dziwnej kapsule Corana, w której już raz mnie wyleczyli. To 'coś' chyba wyczuwa, że się przebudziłem. Drzwi automatycznie się rozchylają, przez co upadam. Jestem jeszcze słaby. Szczęściem wylądowałem w czyichś objęciach. Wtuliłem się w tę osobę. Emanowała żywe ciepło. Nie spojrzałem kto to. Wolałem nie wiedzieć.

– Lance? Wszystko w porządku? – pyta mnie z troską Hunk.

– Uhm... – mruczę cicho.

– Co się stało? – Kolejne pytanie zadaje Shiro.

Milczę. Otwieram powoli oczy. Spoglądam na twarz osoby, która mnie uratowała przed upadkiem. Tak. To Keith. Spuszczam wzrok. Ale nie puszczam go, a przytulam jeszcze bardziej. Wiem, że ta sytuacja z boku wygląda bardzo dwuznacznie, ale nie przejmuję się tym. Chcę po prostu poczuć złudną iluzję nadziei, że jestem bezpieczny, wolny, szanowany i... Kochany.

Po chwili znów osuwam się w swój świat. Jednak jakaś część mojej świadomości jeszcze kontaktuje. Czerwony Paladyn przerzuca mnie sobie niczym pannę młodą i wędruje do pokoju. Czuję, jak kładzie mnie na łóżku. Przykrywa kołdrą. Kładzie rękę na czole. Po chwili zabiera.

– Gorączka... Wiedziałem. Te kosmiczne kapsuły nie mają wpływu na typowe ziemskie choroby. – Słyszę jego szept. Faktycznie mam podwyższoną temperaturę? Nie wiem. Chyba zaczynam majaczyć.

Przekręcam głowę w jego stronę. Czy Keith zawsze miał wokół siebie taką złotą poświatę? Coś jest ze mną nie tak. Mam omamy. Przykładam rękę do czoła. Ale dlaczego czuję ją na uchu? Czy ja wariuję? Umrę? Ciekawe, czy Allura przyjdzie na mój pogrzeb...

– Jest! – woła tryumfalnie czarnowłosy i podchodzi do mnie z jakimś cienkim przedmiotem. To termometr.

Chłopak uchyla kołdry i wkłada mi go niepewnie pod pachę. Odczekuje chwilę, po czym wyjmuje. Chwila prawdy. Słyszę jego krzyk. Temperatura jest chyba wysoka. Albo bardzo wysoka, bo widzę, jak Czerwony Paladyn zaczyna panikować.

– Lance'io, żyj! Nie możesz umrzeć! – A więc jednak. Nie myliłem się.

– Keith... – mruczę cicho. – Przyjdziesz na mój pogrzeb?

– Lance! Nawet nie waż się tak mówić! Nic ci nie będzie, zobaczysz!

Ale nic nie widzę, bo zasypiam. Obraz zaczyna mi się rozmywać. Po chwili odzyskuję zmysł. Jednak to tylko mary senne. Nic wartościowego. Keith na jednorożcu, Hunk udający samolot, młody Coran i Allura. Ze swoim psychopatycznym uśmiechem. Trzymająca w jednej dłoni to straszne dildo z kolcami, a w drugiej... Szklane serce. Po chwili rzuca je na podłogę, by się roztrzaskało. Czuję ukłucie w klatce piersiowej. Już wszystko rozumiem. To było moje serce.

~★~
Learn to love again,
Learn to love again,
Learn to love again!
~★~

Budzę się w zdecydowanie lepszym stanie. Przecieram oczy, by pozbyć się niemiłego wrażenia, że mam w nich piasek. Wyspałem się. To bardzo miłe uczucie. Przekręcam głowę i zauważam krzątającego się wokół mnie Keith'a. Ten za to wygląda, jakby nie spał całą noc. Cały czas ziewa, porusza się mozolnie i ma wory pod oczami. W końcu on też mnie spostrzega. Na jego twarzy momentalnie pojawia się szczery uśmiech.

- Witaj Lance, jak się czujesz? - pyta radośnie podchodząc do mnie.

- Znacznie lepiej - odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Przez całą noc nad tobą czuwałem - mówi. - Zmieniałem ci okłady, by zbić gorączkę. Jak widać podziałało!

Chłopak kładzie mi rękę na czole i odsuwa ją z zadowoleniem. Tymczasem ja nie mogę uwierzyć w jego słowa. Całą noc? Ale dlaczego? Czy aż tak mu na mnie zależy?... Nie rozumiem tego.

- Dziękuję - szeptam cicho. - Ale czemu tak się dla mnie poświęciłeś?

- Bo jesteś dla mnie ważny - odpowiada krótko i wychodzi zostawiając moją osobę z mętlikiem w głowie.

Szybko wyciągam pamiętnik spod poduszki i wieczne pióro, które dostałem od rodziców. Otwieram książeczkę na niezapisanej stronie i przykładam końcówkę stalówki do papieru. Co ja tak właściwie chcę napisać? Zaczynam zbierać myśli do kupy. Robię pierwszy zawijas. Po nim następne. Po chwili piszę jak oszalały.

Znów to samo. Keith jest dla mnie coraz milszy. Niepokoi mnie to. Boję się, że się we mnie zakochał. Ale to niemożliwe. Obaj jesteśmy chłopakami! A co, jeśli jest gejem? Mógłby być? Już sam nie wiem. Wczoraj dostałem wysokiej gorączki. Dziś się budzę, a on mówi, że czuwał przy mnie całą noc. Co o tym myśleć? Wszystkie znaki jasno na to wskazują. Obawiam się jednak, że ja...

Momentalnie urywam, bo słyszę jak czarnowłosy z powrotem wraca do mojego pokoju. W pośpiechu chcę schować pamiętnik, ale wypada mi z rąk i z hukiem ląduje na podłodze. Patrzę na to z przerażeniem. On go zaraz znajdzie...

Chłopak faktycznie podchodzi do owego przedmiotu. Niepewnie go podnosi. Otwarty. Już po mnie. Szybko chowam głowę pod poduszkę ze wstydu.

- Keith, nie czytaj tego! - wołam stłumionym głosem. - To mój pamiętnik!

Wychylam głowę. Cały drżę. Spoglądam na czarnowłosego. Czyta! Jak on może! Wyciągam ręce po swoją własność. Jestem przerażony. Przecież tyle tam opisów dotyczących jego osoby i przede wszystkim - wpisy dotyczące moich dziewczyn oraz tego, co zrobiła mi Allura. On nie może tego przeczytać, to naruszanie cudzej własności!

- Keith! Oddawaj albo pożałujesz! - Ton mojego głosu staje się ostrzejszy. - Dawaj to, rozumiesz?!

Ale chłopak po prostu patrzy na mnie po smutno, po czym ucieka z pokoju. Porywa ze sobą pamiętnik. Spoglądam za nim jeszcze dość długo, po czym ponownie zwijam się w kulkę. Z moich oczu po raz kolejny lecą łzy. Dowie się. Dowie się o wszystkim, co było tajemnicą. Pozna moje najskrytsze i najmroczniejsze sekrety. Boję się tego. Nie chcę tego.

Mija kolejna pełna niepokoju minuta. Czekam. Czekam, aż Keith wpadnie z powrotem do mojego pokoju. Nie odwrócę biegu zdarzeń. Mogę tylko oczekiwać na ich ciąg dalszy. I modlić się w duchu, żeby nic gorszego się nie stało. Choć w sumie cieszę się gdzieś tam w podświadomości, że ze wszystkich osób na Statku to właśnie on a nie kto inny odkrywa teraz moje sekrety. Mam jakieś takie dziwne wrażenie, że on mnie nie wyśmieje a nawet... Zrozumie?...

Słyszę jak ktoś powoli otwiera drzwi. Do środka wślizguje się Czerwony Paladyn. Staje naprzeciw mnie. Jego oczy są całe czerwone i opuchnięte. Płakał. Patrzę na niego niezrozumiale. Dlaczego?

- Lance... Ja... Ja nie wiedziałem, że Allura... - zaczyna cicho.

- Ja też nie wiedziałem.

- A te wszystkie inne dziewczyny...

- Trudno. Nie zmienię przeszłości. Nie umiem już kochać.

- Nie chcesz się nauczyć?

W jego oczach jest jakiś dziwny błysk. Chłopak zdaje się być podekscytowany. Czasem go nie rozumiem. Jest jak zwierzątko. To nawet urocze.

- Keith... Obawiam się, że już nigdy nikogo nie pokocham. Będę do końca życia starym kawalerem. Odpowiada mi to. Nie chcę być już raniony. Sam wiesz, co przeszedłem.

- A nie chciałbyś spróbować być z nie-dziewczyną?

- Nie rozumiem...

- Lance, kocham cię.

Cały świat zatrzymuje się w jednej chwili. Pomimo tego, że miałem świadomość tego, że może to być prawda, i tak bardzo się dziwię. Momentalnie wybałuszam oczy i otwieram szeroko usta. Moje serce ponownie staje. Czuję ukłucie w piersi. Mój oddech przyspiesza. Keith, nie rób mi tego. Nie chcę cię ranić. Powiedz, że żartujesz, proszę.

- Nie... - mruczę cicho.

- Co nie? - pyta przekrzywiając głowę.

- Nie możesz mnie kochać. Pozbądź się tego uczucia! Nie chcę już nikogo innego ranić! - Chowam głowę pod poduszkę. Zakopuję się cały w kołdrze.

- Lance'io, co ty wygadujesz?! - krzyczy i stara się mnie wyciągnąć spod pierzyny. - Przecież ty nikogo nie zraniłeś! To wszyscy ranili ciebie!

Udaje się mu. Odkrywa mnie i sadza naprzeciw siebie. Jestem przerażony. Serce bije jak oszalałe, nie umiem się opanować. W jednym momencie przed oczami przelatuje mi wszystko, co zrobiła Allura. Nie chcę powtórki! Nie chcę, by ktoś mnie kochał, bo ja nie umiem pokochać jego! Życie w ciągłym strachu, mam tego dość! Ja nie chcę!

- Keith, idź stąd! - wołam przez łzy. Zaczynam go okładać pięściami, nie pozwalam się zbliżyć. - Idź ode mnie! Wynoś się!

- Lance!

- Uciekaj, słyszysz?! Idź stąd!

Wpadam w szał. Łzy przesłaniają mi widok. Macham rękami jak opętany. Boję się. Nie chcę zostać znów skrzywdzony! Miłość równa się krzywda! Mam dość, nie chcę tego! Wolę umrzeć!

- Lance, przestań! - silne ręce Keith'a wstrzymują moje dłonie. Chłopak wskakuje na łóżko, przybliża mnie do ściany. Oddycham szybko. Czarnowłosy przysuwa swoje usta do moich i wymusza pocałunek. Staram się od niego uwolnić, wyrwać się, ale mam skrępowane ręce, a także siedzę w niewygodniej pozycji. Po chwili poddaję się. Wtedy on mnie puszcza. Jego ręce momentalnie schodzą w moje sfery intymne.

Wykorzystuję moment nieuwagi i szybko go odpycham. Czerwony Paladyn ląduje na podłodze. Po chwili wstaje i patrzy na mnie pytająco. Czy moje przerażone spojrzenie zupełnie nic mu nie mówi? Jest aż taki niekumaty?

- Lance...?

- A więc ty też! - wybucham. - Miłość, dobre sobie! Zależy ci tylko i wyłącznie na seksie! Jesteś żałosny. Taki sam jak Allura. Wyjdź. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy.

- Ale...

- Wyjdź!!!

Keith stoi jeszcze przez chwilę, po czym wychodzi zamykając delikatnie drzwi. Znów zabrał pamiętnik ze sobą. A może w ogóle nie oddawał? Już nic nie wiem. Mam straszny mętlik myśli w głowie. Kim jestem? Dlaczego wszyscy uważają, że mogą się mną bezkarnie bawić? Czy uważają, że jestem dziwką? Ja chcę tylko odrobiny miłości. Prawdziwego uczucia. Nie seksu, nie czułych słówek. Tylko świadectwa tego, że faktycznie jestem kochany. Nie fałszywie, nie na pokaz. Prawdziwie.

~★~
Take me away from here
To a place where my feelings don't go to waste.
We were in the atmosphere
Flying high above the stars that shone in your face.
~★~

Kolejny dzień. Budzę się w dziwnej pozycji, na siedząco. Przecieram oczy. Coś mi tu nie pasuje... Przekręcam głowę. Momentalnie odskakuję w bok, przez co przywalam o coś głową. Nie jestem w swoim pokoju, a wnętrzu jednego z Lwów! Czerwonego! Jak ja się tu znalazłem? I w jakim celu? Wstaję niepewnie i idę na miejsce pilota. On tam jest.

- Keith - zaczynam oschle. - Oczekuję wyjaśnień.

- O, Lance. Już wstałeś? - mówi obracając się w moją stronę. Na jego twarzy widnieje szyderczy uśmieszek.

- Dlaczego mnie porwałeś?

- Nie porwałem.

- Eche, to ciekawe dlaczego teraz tu jestem i na dodatek w samej piżamie!

Czarnowłosy nic nie odpowiada, tylko zaczyna się cicho śmiać. Nagle gwałtownie skręca w prawo, przez co upadam na podłogę. Jednak on też chce mnie upokorzyć. Jeszcze bardziej niż już to robi. Nikt nie ma do mnie szacunku.

- Siadaj, Lance'io - mówi nagle pokazując na swoje kolana.

- Nigdy - odpowiadam, choć z chęcią skorzystałbym z tej propozycji. Zauważam, że zbliżamy się do pasu asteroid. Czyli będzie dużo turbulencji.

- Lance... - jego ton głosu stał się nieco ostrzejszy. - Siadaj.

Niechętnie się podnoszę i siadam na jego kolanach. Kątem oka zauważam uśmiech na jego twarzy. Chyba jest zadowolony. Ja nie czuję nic, żadnego jakiegoś szczególnego uczucia. Po prostu siedzę na nim. Siedzę bardzo blisko osoby, która mnie wczoraj całowała i najprawdopodobniej też chciała zgwałcić. Normalka.

Spoglądam przez szybę na otaczający nas kosmos. Co rusz gwałtownie skręcamy, by nie wlecieć w jakieś asteroidy. Muszę przyznać, że Keith jest świetnym pilotem, znacznie lepszym ode mnie. Zapewne ja rozwaliłbym się już na pierwszej.

- Mogę o coś spytać? - zaczynam nagle.

- Tak?

- Gdzie mnie zabierasz?

- Niespodzianka.

- A dlaczego to robisz?

- Jeszcze większa niespodzianka.

- Wredny chuj.

- Też cię kocham.

- Nie kocham cię.

Na tym urywam rozmowę. Keith próbuje ponownie ją zagaić, ale marnie mu idzie. Nie jestem teraz skory do gadania. Robi mi się zimno. Niepewnie przytulam się do ciepłej sylwetki, by się ogrzać. Ale czarnowłosy chyba źle zrozumiał moją reakcję. Całuje mnie po głowie. Zwijam się w mały kłębek. Chłonę ciepło.

- Jesteś słodki. Jak mały kotek - szepcze czule chłopak.

- A idź mnie... Zimno mi. Daj się ogrzać, chyba, że wolisz zawieść tam gdzie mnie wywozisz małą bryłkę lodu.

- Mnie by to nie przeszkadzało, he he - zaczyna się śmiać.

- Ale mnie tak. Quzinak... Cichaj.

Przez ładnych parę minut tulę się tak do niego. Faktycznie jest ciepły. Już prawie usypiam, gdy chłopak nagle oświadcza, że lądujemy. Niechętnie się odsuwam. Natychmiast robi mi się jeszcze zimniej, ale Keith zauważa, że się trzęsę. Podaje mi swoją kurtkę. Biorę ją patrząc na czarnowłosego spod byka. To jakiś podstęp? Mimo wszystko dziękuję i tak. Wychodzimy.

Naszym oczom ukazuje się przepiękna łąka. Jest cała w przeróżnych odcieniach zieleni. Od malachitowej przez morską, szmaragdową aż do pistacjowej. Wygląda to jak tęcza składająca się z jednej barwy. To niesamowite. Ale na tym nie koniec. Na owej łące znajduje się dużo przeróżnych kwiatów, takich, jakich w życiu nie widziałem. Ich kolory wprost powalają na kolana. Są tu praktycznie wszystkie odcienie różu, błękitu, fioletu i żółtego. Robi to ogromne wrażenie.

Keith schyla się i zrywa jakiś lazurowy, niewielki kwiat. Przypomina połączenie róży i tulipana. Jest przepiękny. Chłopak mi go podaje z radosnym uśmiechem na twarzy. Przyjmuję ów podarunek i wsuwam go sobie za ucho. Może i to dziecinne, ale właśnie takich drobnych gestów mi brakowało. Rzeczy wywołujące uśmiech na twarzach obu osób, które się kochają. To jest piękne.

Ale nie. Ja nie kocham Keith'a. Nie umiem kochać. Może i to co zrobił jest słodkie, jednak mam świadomość, że zależy mu tylko na moim tyłku. Nie oczaruje mnie tęczową łąką i kwiatkami. Nie oddam mu się tylko po to, by cierpieć jeszcze bardziej. Mam już tego dość.

- I jak ci się tu podoba? - pyta nagle czarnowłosy obejmując mnie w talii. Podskakuję na ten gest. Źle mi się kojarzy.

- Jest przepięknie - odpowiadam nieco sucho odsuwając się od niego.

- Nie lubisz przytulania?

- Mam z tym złe wspomnienia. Jedna z moich ''dziewczyn''- tu zaznaczyłem cudzysłów w powietrzu - Ursula, zawsze mnie tak tuliła. A uścisk miała potwornie mocny. Złamała mi żebro. Wylądowałem w szpitalu i miałem operację. Niezbyt przyjemne to było, nie polecam.

- Przykro mi - mówi smutno i spuszcza głowę. - A od przodu?

- Agnes się tak do mnie przytuliła w momencie, kiedy ze mną zrywała. A raczej chwilę przed. Dostałem od niej z kolana w krocze. Bolało.

- A inne?

- Co inne?

- Co inne dziewczyny ci zrobiły?

- No cóż. Betty wyprała mi portfel z prawie całej kasy. Lizzie chciała się tylko ruchać. Nina była psychopatką i prawie mnie udusiła - wymieniam. - Caroline próbowała zrobić ze mnie transwestytę. Yui, pomimo tego, że była moją dziewczyną, i tak usiłowała umawiać mnie z chłopakami. Rosalie mnie głodziła, zakazywała jeść. Pozostałe inne: w sumie tylko seks i pieniądze. A. No i Allura mnie perfidnie wykorzystała.

- To straszne... Podziwiam cię.

- Za co? - pytam zdziwiony.

- Za to, że się nie załamałeś.

- Jak to? Załamałem.

- Przecież dalej wyrywasz laski!

- Dla zabawy! Chcę po prostu zobaczyć, czy wszystkie są takie puste. W większości są.

Obaj milkniemy. Keith oddala się ode mnie o kilka kroków. Nie dziwię mu się. Jestem żałosny. Co on we mnie takiego widzi? Zauroczył się w wyglądzie? Odpada. Nie mam jakiejś szczególnej urody. Charakter? Definitywne nie. Przecież ciągle robię z siebie głupka, udaję pana wszechświata, obrażam go przy każdej okazji. Więc o co chodzi? Nic już nie rozumiem.

- Lance... Chcę ci pokazać coś jeszcze. - Nagle chłopak wraca. Chwyta mnie za rękę, po czym zakrywa dłońmi oczy. Zaczyna mnie prowadzić.

Idziemy dłuższą chwilę. Kluczymy po jakiejś skomplikowanej niewidzialnej strukturze. Nie pytam gdzie mnie ciągnie. To nie ma sensu. I tak nie odpowie. Nagle czuję na mojej twarzy jakąś zimną... Kroplę wody... Ale skąd ona się tu wzięła? To na pewno nie łzy. Tę możliwość wykluczam. Czuję coraz więcej kropel. Co tu jest grane? Wreszcie Keith odsłania moje oczy. Przecieram je, po czym podnoszę do góry.

- Deszcz... - bardziej stwierdzam niż pytam. Moja twarz momentalnie wykrzywia się w radosnym uśmiechu. Serce bije szybciej. Zaczynam wirować w tym szalonym tańcu łez uronionych przez chmury. W końcu zatrzymuję się i podnoszę głowę do góry. Rozchylam usta, by złapać w nie jak najwięcej wody.

- Z pomocą Corana udało mi się znaleźć taką planetę, na której padałby deszcz. Wiem, że go uwielbiasz. To moja niespodzianka - mówi Keith nieśmiało.

- Jest przepiękna... Dziękuję! - odpowiadam cały przemoczony i rzucam się mu na szyję. Choć nie powinienem, i tak całuję go lekko w policzek.

- Cieszę się, że ci się podoba - mówi zarumieniony. - Lance... Uwierz mi, ja kocham cię naprawdę, nie na pokaz czy na niby. Nie zależy mi tylko na stosunku. Ja taki nie jestem... Kocham cię.

- Och, Keith... - wzdycham cicho. Tego się bałem. - Rozumiem to. Ale ja nie umiem pokochać ciebie. Nie chcę byś cierpiał przez niespełnione uczucie.

- Dlaczego nie umiesz kochać?

- Boję się, że jak znów poczuję do kogoś silniejsze uczucie, to znów zostanę zraniony, jeszcze gorzej niż wcześniej.

- Ja nigdy bym ci tego nie zrobił.

- Chcę ci wierzyć.

- Lance. - Ton jego głosu zmienia się na bardzo oficjalny. Chłopak patrzy mi prosto w oczy. - Pozwól, że nauczę cię ponownie kochać.

~★~
So I'm running running baby from this hurting that you've given me
All through the night.
Are we dancin' baby dancin' so your pretty face is hard to see
Tonight, tonight, tonight (Dancin' through the night)!
~★~

Keith nie kłamał. Czarnowłosy robi wszystko, by przekonać mnie o swoim uczuciu. To nawet miłe. Nie ogranicza się do samych przytulasów i całusów. Bardzo mi pomaga, często prawi komplementy i przede wszystkim - jest. Nie musimy się trzymać za ręce. Wystarczy sama fizyczna obecność. Chłopak ciągle stara się nauczyć mnie ponownie kochać. Efekt? Na razie marny. I nie ważne czy patrzę na niego czy na przepiękne lasencje podczas naszych misji, i tak nic do nikogo nie czuję. Nawet zwykłego pociągu czy chwilowego zauroczenia.

Teraz siedzę w saloniku. Patrzę jak Keith, Hunk i Pidge grają w jakąś głupawą kosmiczną grę podobną do Monopoly. Nie chciałem z nimi grać. Nie mam nastroju. Wolę obserwować. Jak na razie wygrywa Zielony Paladyn. Ta mała wbrew pozorom ma głowę do interesów. Ewentualnie wielkie szczęście do wszelkich gier lub giełd.

- Lance? - słyszę nagle moje imię. To Shiro. - Jest sprawa. Możesz ze mną?

- Jasne - odpowiadam i idę za kapitanem. - Co się stało?

- Allura chciała się z tobą widzieć. Nie mówiła czemu.

Na dźwięk tego imienia serce od razu podskakuje mi do gardła. Czego ona ode mnie chce? Poznęcać się? Zabawić? Przeprosić? Nie, ostatnią opcję wykluczam. Najchętniej zapadłbym się teraz pod ziemię albo uciekła gdzieś daleko stąd. Ale nie mogę. Nie, gdy jest ze mną Shiro, który nie ma pojęcia o tym, co się wydarzyło między mną a księżniczką.

- Zostawiam was samych - mówi puszczając oczko, gdy dochodzimy do jej komnaty.

Niepewnie pukam do drzwi. Słyszę wyniosłe ''proszę''. Przełykam ślinę, robię dwa wdechy i wydechy. Wchodzę. Już na wejściu odurza mnie zapach perfum Allury. Używa ich zdecydowanie za dużo. Rozglądam się po pokoju. Zauważam dziewczynę siedzącą w kuszącej pozie na łóżku. Na szczęście jest ubrana. Ma na sobie sukienkę. Co prawda dość skąpą, ale ma.

- Co chcesz? - pytam niemiło.

- Widzę, że kotek dziś nie w humorze - prycha cicho, by po chwili się uśmiechnąć. I to wcale nie radośnie. - Mam coś dla ciebie.

- Serio? - podnoszę jedną brew do góry. - Cóż to może być?

Księżniczka wyjmuje coś spod poduszki i rzuca w moją stronę. Zręcznie łapię owy przedmiot. Ma kształt prostokąta, jest opakowany w ozdobną folię. To książka? Dlaczego ta alteńska dziwka miałaby mi dawać książkę?

- Odpakuj - mówi z podejrzanym uśmieszkiem.

Niepewnie zdejmuję kolorową osłonkę. Pod nią jest jeszcze jedna. Z tą też rozprawiam się dość szybko. Moim oczom ukazuje się nie książka, jak wcześniej podejrzewałem, a film. Film porno. Na okładce widnieje postać Allury w trakcie orgazmu i jakiegoś gościa, który właśnie jej wkłada. Po bliższym przypatrzeniu orientuję się, że tą osobą jestem ja... Ale po lekkim retuszu. Mam rude włosy, jaśniejszą skórę i te same błękitne symbole na ciele co księżniczka i Coran.

- To... To jest... - zaczynam stłumionym głosem.

- To mój prezent dla ciebie. Dostajesz ten egzemplarz za darmo, ciesz się.

- TY SUKO JEBANA! JAK ŚMIAŁAŚ! - nie wytrzymuję i wybucham. Odrzucam opakowanie w kąt pokoju i zaczynam okładać dziewczynę pięściami. Ona jednak nic sobie z tego nie robi, zręcznie unika wszystkich ataków.

- Tak mi dziękujesz? - ponownie prycha. - To cierp!

Allura momentalnie wstaje z łóżka i przyciska jakiś guzik na pilocie, którym pewnie bawiła się cały czas. Nagle czuję, jak moje ciało zostaje skrępowane przez liny. Wiją się niczym małe, żywe węże, wpełzają pod ubranie i zaciskają na cienkiej skórze. Przekręcam głowę w lewo tylko po to, by wrzasnąć z bólu. Delikatne a jednocześnie silnie ręce dziewczyny znów zaczynają mnie rozbierać. Sznury wpijają się w moje ciało jeszcze mocniej. Czy ona znowu chce mnie zgwałcić?! Dlaczego mnie? Czemu wszyscy ubzdurali sobie, że mogą się nade mną znęcać?!

Nagle drzwi do pokoju otwierają się hukiem. Do środka wpada uzbrojony Keith. Rzuca w księżniczkę swoim nożykiem, po czym momentalnie przykuca obok łóżka. Zaczyna przecinać sznury scyzorykiem. Robi to uważnie, by mnie nie uszkodzić. Kiedy jestem już uwolniony, on natychmiast przerzuca mnie sobie przez ramię i wybiega z komnaty. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy.

Chłopak puszcza mnie dopiero w swoim pokoju. Zamyka go na klucz. Siadam pod ścianą cały dygocząc z przerażenia. Jestem goły i obolały. Moja skóra jest przetarta w kilku miejscach, a na pośladku chyba zrobiła mi się rana. Będzie więcej blizn do kolekcji, świetnie. Podciągam nogi wyżej, by zasłonić swoją nagość. Głowę chowam w kolanach. Zaczynam cicho pochlipywać.

- Lance? W porządku? - czuję jak Keith siada koło mnie i gładzi po włosach.

- Nie, nic nie jest w porządku... - odpowiadam szczerze. Nie mam siły kłamać.

- Dlaczego Allura ci to zrobiła?

- Bo jest psychopatką i lubi się nade mną znęcać.

- Musiała mieć jakiś powód.

- Uwierz, że nie. Ale to i tak nie jest najgorsze co zrobiła.

- Co jeszcze ci zrobiła?

Odwracam głowę speszony. Jak mam mu to powiedzieć? Czy to w ogóle przejdzie mi przez gardło?

- Ona... Te nagrania z naszym seksem... Opisałem to w pamiętniku, prawda?

- Prawda - potakuje.

- Dziś pokazała mi film, płytę z porno. Z moim udziałem...

- CO TAKIEGO?! JAK ŚMIAŁA!

Jeszcze nigdy nie widziałem tak wkurzonego Keith'a. Wygląda przerażająco, jakby zwariował. Momentalnie chwyta mnie za rękę i podnosi do góry. Piszczę cicho, boję się. Czy on chce się wyżyć na mnie? Ale jedyne co robi, to patrzy mi w oczy, całuje prosto w usta, po czym puszcza i wybiega z pokoju. Wiem, gdzie się kieruje. Z powrotem do pokoju tej dziwki Allury, czuję to.

Nie mylę się. Po chwili wraca do pokoju z owym nagraniem. Patrzy na mnie pustym, tępym wzrokiem. Spuszczam głowę. Co on teraz zrobi? Mam się go bać? Może jemu też odbije i zechce mnie wykorzystać?

Nagle chłopak do mnie podchodzi. Chwyta za rękę i momentalnie przewala na łóżko. Zaczynam krzyczeć i się wyrywać, ale zatyka moje usta. Po chwili rezygnuję z walki. Keith patrzy na mnie przez chwilę niepewne, po czym przykłada usta do mojej szyi i zaczyna składać delikatne pocałunki. Robi to z czułością. Po chwili przenosi się niżej. Zauważam jednak, że robi to według jakiegoś schematu. Dopiero po chwili orientuję się, że całuje mnie w miejscach, gdzie byłem związany, tam gdzie zyskałem otarcia od ostrej liny.

Czarnowłosy schodzi coraz niżej. Jego ręce przenoszą się na biodra. Dotyk chłopaka jest bardzo delikatny. Zaczynam cicho jęczeć, choć wcale nie miałem tego w planach. Odczuwam przyjemność. Taką, jakiej jeszcze nigdy nie doznałem. Po chwili chłopak znajduje się przy mięśniach brzucha. Schodzi na podbrzusze. Głos więźnie mi w gardle. Ale Keith omija miejsca intymne, choć one są najwięcej pokiereszowane. Rozumiem czemu to robi. Nie chce naruszać prywatnej sfery bez mojej zgody.

Teraz składa pocałunki na moich udach, raz na prawym, raz na lewym. Ponownie cicho jęczę. Przykładam dłoń do ust, by jeszcze bardziej stłumić ten głos. Chłopak nie protestuje na mój czyn. Kiedy kończy pocałunki na stopach, delikatnie obraca mnie na brzuch, by powtórzyć historię od nowa, tym razem z drugiej strony.

W końcu przestaje. Podnosi głowę i obraca mnie ponownie. Patrzy smutno w moje przerażone a zarazem zdziwione oczy. Nic nie mówi. Ja też nie przerywam ciszy. Trwamy w tym stanie dłuższą chwilę, po czym on wreszcie ze mnie schodzi. Podnoszę się do pozycji siedzącej i spoglądam na niego pytająco.

- Ucieknijmy stąd - mówi nagle.

- Co takiego? - pytam, bo nie za bardzo rozumiem kontekst tych słów.

- Ucieknijmy od nich wszystkich. Od Allury, drużyny i bólu. Nie chcę by ktokolwiek cię krzywdził.

- Ależ Keith - uśmiecham się smutno. Złażę z łóżka i podchodzę do niego, by go przytulić. - Ja już uciekłem.

- Jak to? - pyta zdziwiony nie tylko moimi słowami co bardziej gestem.

- W twoich ramionach czuję się bezpiecznie. Po raz pierwszy w życiu. Nie umiem nazwać tego uczucia jakie do ciebie żywię, ale nie jest to ani miłość, ani nienawiść. Jednak wiem, że coś czuję. Tylko jeszcze nie wiem co.

- Och, Lance...

I chłopak porywa mnie do siebie. Kładzie jedną rękę na ramieniu, a drugą oplata mnie w talii. Ruszamy w niemy taniec bez muzyki. Keith prowadzi mnie jak zawodowiec. Prowadzi mnie przez życie unikając wszelkiego zła i niepokoju. Jego ruchy są perfekcyjne. I czułe. Są robione specjalnie dla mnie. A kiedy czuję, że mam się wywrócić, on przyciąga mnie do siebie ratując przed upadkiem i ponownym upokorzeniem. Nasze życie to jeden wielki taniec. A on w nim przewodniczy.

~★~
You don't know why,
You don't know how,
You don't know when to love again.
You let me in then shut me out,
You have to learn to love again.
~★~

Boję się. Boję się samego siebie. Mam wrażenie, że się zakochuję. Nie chcę tego. Może i Keith wiele razy pokazywał, że mu na mnie zależy, jednak dalej nie wiem co do niego czuję, czy aby na pewno mogę mu całkowicie ufać. Nie chcę być znów wykorzystany. Ale z każdym dniem spędzonym u jego boku coraz bardziej stwierdzam, że jemu nie zależy tylko na moim ciele. Umie się powstrzymać. Mógłbym przejść obok niego nago i powiedzieć, żeby nie patrzył, a on nawet okiem nie rzuci. Bardzo to w nim cenię.

Dzięki jego ''skromnej'' pomocy, Allura boi się w ogóle do mnie podejść. Kiedy jesteśmy razem z całą grupą staramy się rozmawiać normalnie. Do konfrontacji sam na sam nigdy nie dochodzi. A nawet jeśli, to zazwyczaj on pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Nie pozwala mnie skrzywdzić. Podczas każdej misji wraz z Czerwonym Lwem lecą bardzo blisko mnie i Niebieskiego. Gdy ktoś nas atakuje - osłaniamy się nawzajem. I to bynajmniej nie jak zwykli koledzy, ale osoby, na którym bardzo sobie nawzajem zależy.

- Co porabiasz? - z zamyślenia wyrywa mnie Pidge. Dziewczyna siada obok mnie na łóżku i zaczyna ruszać się do przodu i tyłu, zupełnie jak małe dziecko.

- Tak właściwie to się nudzę - odpowiadam.

- Zagrasz z nami w butelkę? - na jej twarzy momentalnie pojawia się szeroki uśmiech, a oczy dosłownie świecą. - Proooszę... Będzie Keith.

Czuję jak na moich policzkach pojawia się nieznany mi dotąd czerwony, gorący nalot. Czy to te przesławne rumieńce? Ja się rumienię!? Jak to możliwe! Chyba po raz pierwszy w życiu doświadczam tego uczucia. To nawet całkiem miłe...

- O-okey, zagram - odpowiadam jąkając się.

Na twarzy Pidge zauważam tryumfalny uśmieszek. Dziewczyna chwyta mnie za rękę i prowadzi do salonu. Wszyscy z drużyny już tak są, nawet Shiro. Niepewnie siadam obok Czerwonego Paladyna. Keith rzuca mi nieśmiały uśmiech. Odpowiadam tym samym.

- Kto zaczyna? - pyta Hunk?

- Shiro! - pada jednogłośnie.

Lider bierze pustą butelkę po jakimś (zapewne niesmacznym) kosmicznym napoju i zaczyna kręcić. Wypada na Pidge. Zielony Paladyn bierze na siebie wyzwanie. Jej zadaniem jest odegrać samej ze sobą scenę romantyczną z ''Romea i Julii''. To całkiem śmieszne. Nawet humor mi się poprawił i znów stałem się nieco sarkastyczny. Brakowało mi tego.

Zabawa jest przednia. Dużo przy tym śmiechów, chichów a nawet zboczeństwa. Do czasu, gdy Pidge nie dostaje butelki w swoje ręce i nie wylosowuje mnie.

- Lance, pytanie czy wyzwanie? - pyta ruszając znacząco brwiami.

- Wyzwanie - odpowiadam dumnie.

- He he. Pocałuj Keith'a.

- Co?!

- Prosto w usta.

Wszyscy łącznie z Czerwonym Paladynem patrzą na mnie wyczekująco. Pewnie są ciekawi czy podołam temu zadaniu. Mogę spasować, to fakt. Ale wtedy przylgnie do mnie łatka cykora. Jestem na to zbyt dumny. Zwłaszcza teraz, gdy odzyskałem swoją porywczość.

- To jak będzie? - ponagla dziewczyna.

- Patrzcie i się uczcie - mówię.

Nachylam się nad Keith'em patrząc mu prosto w oczy. Widzę w nich przerażenie pomieszane z zawstydzeniem i ciekawością. Chwytam go za podbródek i lekko przyciągam do siebie. Przybliżam nasze usta, by połączyć je w jedno. Najpierw delikatne je muskam, by potem przygryźć i wparować językiem do środka jego kuszącej mordeczki. Badam niepewnie wnętrze. Zamykam oczy. Czuję jak ręce chłopaka owijają się wokół mojej głowy. Czynię to samo. Keith przewraca mnie. Leżymy teraz na podłodze, ja na posadzce, on na mnie, złączeni w tym namiętnym pocałunku, który mógłby trwać i trwać.

Jednak zaczyna brakować nam powietrza. Odklejamy się od siebie na chwilę tylko po to, by uzupełnić tlen w płucach. Ponownie zasysamy się razem. Walczymy o dominację. Znów wygrywam. Mój język nie daje mu litości. Wiruje w szalonym tańcu razem z jego. Ucierają się o siebie zupełnie jak nasze ciała w tym momencie. Nagle do moich uszu dociera dziwny dźwięk, który przerywa ową pieszczotę. To reszta drużyny. Zaczęli wołać ''Gorzko, gorzko!''. I niech wołają, mnie to nie obchodzi. Liczy się tu i teraz.

W końcu jednak odsuwamy się od siebie całkowicie. Między naszymi ustami powstaje cienki sznureczek śliny. Przerywamy go dosłownie w tym samym momencie. Keith jest czerwony jak burak. Ja pewnie też wyglądam podobnie. Speszeni odwracamy wzrok.

- Wow! To było niezłe! - woła Pidge.

- Wyglądaliście jak para zakochańców - dodaje Hunk.

- Gorzko, gorzko! - śmieje się dalej Shiro.

- A cicho mnie tu... - mówię zawstydzony. - To tylko wyzwanie...

- Ale i tak świetnie całujesz - mruczy mi na ucho Keith, po czym momentalnie ucieka. Błądzę za nim wzrokiem czując, że moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Chyba powoli uczę się kochać.

~★~
Imma teach you how to love.
Imma teach you.
Imma teach you how to love.
Imma teach you.
~★~

Stoję nad Keith'em i robię mu warkoczyki. Właściwie nie mam pojęcia jak do tego doszło. On sam to zaproponował. Jego włosy są śliczne. Taka błyszcząca czerń. I w dodatku miłe w dotyku, bardzo puszyste. Lubię się nimi bawić.

- Gotowe - mówię i pokazuję w lusterku swoje dzieło.

- Są przepiękne - przyznaje Czerwony Paladyn. - Dziękuję.

Robi mi się miło na dźwięk tych słów. Rzadko kiedy ktoś chwali szczerze moją pracę. To całkiem fajne uczucie. Chłopak wstaje z fotela i podchodzi do mnie. Dostaję całusa w nos. Lubię, gdy mi tak robi. Zawsze wtedy chichoczę i się lekko rumienię. Ostatnio coraz częściej odczuwam ten stan. Moje niegdyś nieczułe, ciemne policzki teraz często są różowe i radosne. Nie mam pojęcia jak to się stało.

- Lance, mogę zadać ci pytanie? - zaczyna nagle czarnowłosy bawiąc się jednym warkoczykiem.

- Jasne, wal śmiało.

- Co byś zrobił, gdybym nagle odszedł?

- W jakim sensie odszedł?...

- Umarł, zginął. Gdyby ktoś mnie zabił.

- Nawet nie waż się tak mówić! - Na mojej twarzy widnieje przerażenie. Wybałuszam oczy, rozchylam usta. Oddech staje się szybszy. Czy on naprawdę zadał takie straszne pytanie?

- Odpowiedz. Co byś zrobił? Tęskniłbyś za mną? Odczuł ulgę? Byłoby ci to obojętne?

- Tęskniłbym i to jak! Załamałbym się! - wykrzykuję. Czuje pierwsze łzy. - Nie możesz ode mnie odejść, nigdy!

- Kochasz mnie?

- Skąd to pytanie?...

- Bo ja ciebie bardzo kocham. Kochasz mnie?

- Keith... Chyba... Chyba cię kocham.

- Chyba?

- Na pewno.

- To powiedz to.

- Keith. Kocham cię.

~★~
Learn to love again (Imma teach you how to love).
Learn to love again (Imma teach you).
Learn to love again, love again, love again (Imma teach you to love)!
~★~

Zrobiłem to. Zakochałem się. Zakochałem się bez pamięci w Keith'ie. To pierwsza osoba, która walczyła o mnie do samego końca. Nie poddała się na początku. Nie chciała mnie wykorzystać. Codziennie zaskakiwała i dawała świadectwo swojego uczucia. Podziwiam to. Ja już dawno straciłem motywację, by tak się o kogoś starać. A on nie. Kocham go. Pokochałem już dawno. Nawet wtedy, gdy sam sobie wmawiałem, że nie umiem już nikogo kochać.

Żałuję, że dostrzegłem to tak późno. Oszczędziłbym sobie wiele smutku. Teraz na powrót stałem się tym sarkastycznym Lance'm wyrywającym panienki, jednak robię to tylko dla żartu. Mam już wybranka swojego serca i nigdy w życiu nie byłbym w stanie go zdradzić.

A co z Allurą? Drużyna dość szybko dowiedziała się co mi zrobiła. Coran wysłał ją na jakieś badania. Nie oszalała ani nic. Po prostu jest sobą. Ma spaczoną psychikę przez jakiś uraz. Próbujemy dowiedzieć się przez jaki. Jednak to i tak nie zmienia faktu, że jest suką i dziwką. Trzymam się od niej na dystans, nigdy nie zostajemy razem w jednym pomieszczeniu. Tak na wszelki wypadek, dla bezpieczeństwa.

Teraz siedzę w swoim pokoju. Razem z Keith'em oglądamy jakiś głupawy film na laptopie przytulając się do siebie. Chłopak cały czas wcina popcorn a ja komentuje zachowania bohaterów. Dziwię się, że go to nie wkurza. Ale on lubi mój głos. Ostatnio często mi to przypomina i próbuje przekonać, bym coś zaśpiewał. Z marnym skutkiem. Nie lubię nucić a co dopiero śpiewać.

- No nie, popcorn mi się skończył - słyszę nagle jego głos. Chłopak odwraca się do tyłu.

- Przynieść ci?

- Nie, sam pójdę. Ale zapauzuj film. Nie ufam ci w kwestii opowiadania fabuły.

Oboje wybuchamy śmiechem, po czym chłopak wychodzi z łóżka. Strzepuje z siebie okruszki i kieruje się do drzwi. Patrzę za nim z rozmarzonym uśmiechem. Lubię błądzić wzrokiem za jego niesamowitą sylwetką. Jest bardzo wysportowany.

Nagle błogą ciszę przerywa dzwonienie alarmu. Szybko odrzucam laptopa i wyciągam mój skafander. Ubieram go, po czym z prędkością światła zbiegam do swojego Lwa. Razem z Niebieskim wylatujemy ze Statku. Są już wszyscy oprócz Keith'a, jednak i on szybko się zjawia. Do naszych Lwów zostają wysłane współrzędne.

- Galra atakuje pobliską planetę! - woła Coran przez głośnik. - Musicie tam lecieć i ich pokonać! Współrzędne już macie.

- Bez skoku? - słyszę pytanie Hunka.

- To niedaleko. Lećcie na północ - odpowiada Allura.

Całą piątką ruszamy we wskazanym kierunku przy okazji dostając kolejne instrukcje i informacje od Corana. Ten stary dziwak otrzymał jakieś dziwne anomalie z tamtego miejsca. Nie mamy pojęcia co możemy tam spotkać oprócz wrogów. Mam nadzieję, że wyjdziemy z tego cało...

~★~
Taste the pain right on my tongue.
Novocaine to make me numb.
Don't you worry 'cause the night is young.
Dance until the morning sun.
~★~

To niemożliwe. Nikt z nas się tego nie spodziewał. Faktycznie, jest tu galra, nawet całe wojsko. Ale oprócz zwykłej rasy fioletowych kosmitów jest tu także... Zmutowana galra. Czyli owi kosmici będący hybrydą swojej rasy z typowymi galaktycznymi zwierzętami, jakie wiele razy spotkaliśmy na swojej drodze. Wygląda to ohydnie. Na przykład ogromny, owłosiony fioletowy wąż, który strzela jadem. I jak my mamy z takim czymś walczyć?!

- Shiro? Jaki jest plan? - pytam przerażony krążąc z Niebieskim i obserwując te kreatury z góry.

- Voltron? - podsuwa Hunk.

- Na razie nie. Postarajmy się pojedynczo sprawdzić do czego to nowa galra jest zdolna - zarządza lider. - Keith, Lance! Wy poszukajcie cywilów!

- Tak jest! - odpowiadamy równocześnie i oboje oddalamy się od grupy.

Po chwili wcale nie tak spokojnego lotu znajdujemy osadę. Po krótkiej naradzie lądujemy i wychodzimy ze swoich Lwów. Jest czysto. To podejrzane. Nie ma tu żywego ducha, ani kosmitów ani naszych wrogów...

- Hop hop? Jest tu ktoś? - wołam. Odpowiada mi cisza.

- Nikogo nie ma - mówi Keith uchylając okiennicę jakiegoś glinianego domku.

- Może to miasto duchów?

- Nie żartuj z poważnych rzeczy. Ktoś musi tu być.

- Oj, ale ty nieruchawy jesteś. Może nasi mieszkańcy zostali zmniejszeni do rozmiaru karaluchów? I teraz po nich depczemy?!

- Uspokój się Lance! - ucisza mnie czarnowłosy. - Chodź tu - przywołuje mnie gestem.

- Hmm? Co tam znalazłeś? - podchodzę zaciekawiony.

- Spójrz. Pajęczyna. I kurz. Wygląda na to, jakby to miasteczko było opuszczone już dawno.

- Czy ty sugerujesz, że to może być...

- ZASADZKA! - wołamy obaj i w tej samej chwili napada na nas piątka galrańskich żołnierzy.

Szybko zostajemy obezwładnieni i związani. Jeden z nich zabiera nasze beyardy oraz nożyk Keith'a. Jesteśmy bezbronni. Na szczęście nasze Lwy zdołały uciec. Pewnie lecą po pomoc. A przynajmniej mam taką nadzieję.

- Czego od nas chcecie!? - woła Czerwony Paladyn cały czas się miotając.

- Najpierw się zabawimy, a potem zabijemy, he he! - odpowiada rechocząc jeden z tych fioletowych dziwaków.

- Nie! Nie odważycie się! - nadal wrzeszczy Keith. - Zostawcie nas!

- Keith, uspokój się - mówię. - To ci nic nie da.

- Da!

Kręcę przecząco głową. Siadam zrezygnowany. To już koniec. Po dłuższej chwili dołącza do mnie czarnowłosy. W jego oczach widzę łzy. Chyba po raz pierwszy w życiu.

- Ty... Ty płaczesz? - pytam zdziwiony.

- Nie widać? - odpowiada szorstko.

- Dlaczego?

- Zginiemy tu!

- Ale przynajmniej razem.

- Co masz na myśli?

- Kocham cię. Umrzemy razem, jak prawdziwi kochankowie.

- Nie zgadzam się. Nie pozwalam ci umrzeć. Jeśli jeden z nas miałby zginąć, wolałbym, żebym to był ja.

- Keith!

- Ty musisz przeżyć! Musisz! Musisz pokazać tym wszystkim pustym ludziom czym jest miłość. Nauczyć ich kochać! Kto jak kto, ale ty wiesz czym jest prawdziwa miłość.

- Keith...

- Obiecaj mi, że jeśli umrę, znajdziesz sobie dziewczynę. Czarnowłosą najlepiej, ale to tylko szczegół. Nie wolno mi narzucać takich rzeczy. Ożenisz się z nią i będziesz mieć dzieci. Synka nazwiesz Keith, po mnie, a gdybyś miał córeczkę do Kelly, jasne?

- Keith! Ale!...

- Żadnych ''ale''. Mam przeczucie, że jeden z nas umrze. I zrobię wszystko, żebym to był ja. Pamiętaj o mojej prośbie.

- Keith! Nawet nie waż się tak mówić!

Nagle podchodzi do nas jakiś galrański osiłek. Bez słowa zabiera mnie i Keith'a do jakiegoś budynku. Znajduje się tu dziwna arena, zupełnie jak dla gladiatorów. Galran rozwiązuje nas. Patrzymy na to dziwnie. Po chwili jednak zaczyna się śmiać. Ten ruch był specjalny. Zapewne zaraz czeka nas coś niemiłego.

- Ta planeta to nasz obóz wypoczynkowy - zaczyna tubalnym głosem. - Dziwię się wam, ludziki, że odkryliście to dopiero teraz. Zapłacicie za wtargnięcie tutaj.

Kosmita popycha mnie na podłogę. Upadam. Z moich ust wyrywa się krzyk bólu. Keith momentalnie przy mnie przyklęka i pomaga wstać. Nasz wróg tylko się śmieje.

- Solidarność. Zawsze mnie to śmieszyło, gdy wam, ''dobrym'' - tu zaznacza cudzysłów w powietrzu - ktoś wyrządzi krzywdę pobratymcowi, natychmiast lecicie go ratować. To żałosne.

- Sam jesteś żałosny - cedzę cicho przez zęby.

- Ja? Żałosny? A kto dał się złapać jak małe dziecko w tak oczywistą pułapkę?

Nic nie odpowiadamy. Ma rację, ale i tak obaj wolimy się nie odzywać, bardziej nie pogrążać.

- Ale przydacie się. Naszemu komandosowi ostatnio bardzo się nudzi. Chętnie zobaczy walkę gladiatorów w wykonaniu jakiegoś nieznanego mu osobnika.

- Co masz na myśli? - pyta Keith podejrzliwie.

- Jeden z was weźmie udział w walce na śmierć i życie.

- Który? - pytam drżącym głosem.

- Czarnowłosy.

~★~
Taste the pain right on my tongue (You don't know why, you don't know how)...
Novocaine to make me numb (You don't know when to love again)...
Don't you worry 'cause the night is young (You let me in then shut me out)...
Dance until the morning sun (You have to learn to love again)...
Morning sun (Love again)...
Morning sun (Love again)...
Morning, morning sun (Love, love again)...
~★~

Z moich oczu leci potok słonych łez. Nie zważam na to, że od tego płaczu bolą mnie oczy i prawie nic nie widzę. Dostrzegam to, co najważniejsze. Ponownie czuję smak bólu na moim języku. Słodko-kwaśny smak porażki. Osobistej porażki. Na moich oczach ginie Keith. A ja nie mogę NIC zrobić by mu pomóc! Jedynie drzeć się i płakać. Dlaczego to boli bardziej niż najgorsza rana fizyczna? Osoba, którą kocham zaraz umrze...

- Keith! Keith! - wrzeszczę w pustkę. Ale on pewnie i tak mnie nie słyszy. Walczy teraz na arenie z jakimś zmutowanym galrą-jaszczurem. Jest cały poraniony i posiniaczony. Choć mam mgłę przed oczami, i tak widzę, że się męczy. Nie pociągnie tak długo.

- W tej rundzie na pewno przegra - słyszę jakiś głos obok siebie. Odwracam nieznacznie głowę. To dwójka galrańskich żołnierzy.

- Ten maluch nie ma szans z naszą nową hybrydą.

- Musiałby być nie wiadomo jak silny. A już przeszedł dużo. Przegra i zginie.

- Ciekawe jak smakuje jego mięsko. Jeszcze nigdy nie jadłem podobnego stworzenia.

- Cicho, przecież i tak wiesz, że ofiary lądują na stole komandosa. My możemy jedynie się oblizywać.

W tym momencie nie wytrzymuję. Momentalnie wstaję i wyrywam się dwóm innym strażom, którzy mnie trzymali. Zbiegam szybko po trybunach na dół z bojowym okrzykiem nie zwracając uwagi, że wszystkich potrącam. Po chwili znajduję się na arenie. Szybko dobiegam do Keith'a, który ostatkiem sił utrzymuje się na nogach.

- Lance? Co ty tu robisz? - pyta mnie słabym głosem.

- Nie będę patrzył jak umierasz!

- Ale...

- Żadnego 'ale'! Nie chcę mieć czarnowłosej żony, synka Keith'a i córeczki Kelly. Ja chcę mieć męża Keith'a, dwa koty i do końca zasranego życia budzić się w twoich objęciach! Rozumiesz?! Nigdy nie pokocham nikogo innego! Kocham tylko ciebie! I jeśli mamy przeżyć to razem. Jeśli dane nam umrzeć: też razem. Wbij to do swojej łepetyny, jasne?! KEITH, KURWA, KOCHAM CIĘ, CZY TEGO CHCESZ CZY NIE!

I w tym momencie w obu nas wzbiera nowa siła. Czerwony Paladyn podnosi się dumnie. Nabiera powietrza i dosłownie zaczyna mutować się na moich oczach! Jego oczy robią się żółte, skóra fioletowa. Wyrastają uszy i ogon. Sam chłopak rośnie o kilka centymetrów. Zmienia się w galrę!

- Lance, dobrze ci radzę, lepiej myśl jak nazwiemy te dwa kotki - woła nieswoim głosem puszczając mi oczko, po czym w pełnej furii rusza na hybrydę.

Walka trwa tylko kilka minut. Keith pokonuje przeciwnika z łatwością, zupełnie jakby to nie był galrański jaszczur, a zwykła zwinka, jaką można znaleźć na Ziemi. Publika szaleje. Staram się złowić co nieco pojedynczych głosów. O dziwo wcale nie jest to buczenie, bardziej... Podziw. Sam jestem zdziwiony.

W końcu Czerwony Paladyn do mnie wraca jest wykończony. Pomimo tego, że wygląda teraz jak fioletowy kosmita i tak jest śliczny. Chwytam go w ramiona. W duchu modlę się, żeby to był koniec. Ale nadzieja matką głupich. Wrota, z których wychodziły te piekielne bestie otwierają się jeszcze raz. Z niecierpliwością i przerażeniem wypatruję kolejnej kreatury. Co ma być to będzie. Ważne, że siedzimy w tym razem, ja i Keith.

~★~
Imma teach you how to love!
~★~

Z bramy wychodzi ON. Ten zmutowany galrański wąż, którego widzieliśmy zaraz po przylocie. Już po nas. Przyklękam niepewnie. Przytulam do siebie mocniej rozdygotane ciało mojego chłopaka. Jestem przygotowany na śmierć. Jeśli mamy przeżyć, to razem. Jeśli umrzeć - też razem.

- Do zobaczenia w niebie, Aniołku - szeptam cicho prosto do jego dużego, kociego ucha.

- Do zobaczenia, Misiu - odpowiada słabo.

Zamykam oczy gotowy na śmierć. Nie boję się jej. Nie teraz, gdy wiem, że umrę razem z kimś, kto mnie kocha.

Nagle rozlega się huk. Ostatnie co czuję to trzęsienie ziemi. Później widzę tylko ciemność. Tonę w niej. Głucha cisza. Mrok. Czy już umarłem? Dlaczego nie pamiętam żadnego strzału jadu czy ukąszenia? Czy tak wygląda niebo? Czemu jest tu tak ciemno? A może to piekło?... Raczej nie. Gdzie ja tak właściwie jestem?

- Budzą się! - słyszę znajomy głos.

- Wreszcie! - jeszcze więcej znanych mi tonów.

Otwieram powoli oczy. Pierwsze co spostrzegam to Keith. Wygląda już jak człowiek. Ma mnóstwo ran na ciele, jego strój jest poharatany. Dalej się do niego przytulam. Po chwili czuję jak coś się otwiera i obaj wypadamy z ciasnej klitki w ramiona Hunka. Zaraz, zaraz. Hunk?!

- Żyją!

Potrząsam delikatne głową. Jesteśmy na Statku, w pomieszczeniu, gdzie znajdują się kapsuły lecznicze. My... Przeżyliśmy!

- Lance... Możesz mnie już puścić? - słyszę najsłodszy głos na świecie. Nieco otumaniony rozluźniam uścisk i puszczam Keith'a wolno.

- Jak to się stało? - pytam. - Byłem przekonany, że czeka nas śmierć!

- A i owszem, prawie zginęliście - mówi Pidge. - Wasze Lwy nas do was zaprowadziły. Co prawda sami musieliśmy jeszcze trochę poszukać, ale zjawiliśmy się w ostatnim momencie.

- Shiro rozwalił tego wielgachnego węża, a Pidge was zgarnęła - dokańcza Hunk. - Ojejku, to było straszne.

- Cały czas się tuliliście. Chcieliśmy was rozdzielić, ale się po prostu nie dało! - śmieje się Shiro. - Jest jakiś szczególny powód tego zachowania?

- Nie, nie ma żadnego - odpowiada naprędce Keith. - Po prostu wiesz, byłem umierający i te sprawy...

- Nie owijajmy w bawełnę - przerywam jego tłumaczenie. - Shiro, Hunk, Pidge, jesteśmy z Keith'em parą.

Reakcja drużyny mile mnie zaskakuje. Wszyscy zaczynają nam gratulować, mała Pidge szczególnie. W życiu nie czułem się tak dobrze przedstawiając komuś swoją drugą połówkę. Bo nigdy nie była ona szczera. Nie to co dziś.

Keith. Czerwony Paladyn. Pół-galra, pół-człowiek. Czarnowłosy. Mój chłopak. Osoba, w której się szczerze zakochałem. Osoba, która nauczyła mnie znów kochać. Osoba, która pokazała mi, czym jest miłość. Osoba, z którą będę do końca życia. Osoba, która nie boi się wziąć publicznie mojej ręki do swojej. Osoba, z którą dzielę nie tylko łóżko, ale i życie. Osoba, która pokazała mi sens życia. Osoba, której szukałem od zawsze. Osoba, która mnie znalazła.

~★~
You don't know why.
You don't know how.
You don't know when to love again.
You let me in then shut me out.
You have to learn to love again!
~★~

8204 słowa.
Trzy dni.
Biję własne rekordy.

Dziękuję wszystkim, którzy tu dotarli. Kolejny ważny (i długi) shot Klance. Mam nadzieję, że Wam się podobał. Jako temtykę wybrałam piosenkę mojego ukochanego zespołu Pentatonix - "Love Again". Przyznam, że po raz pierwszy pisałam coś dosłownie na podstawie piosenki. Nie jako inspiracja, po prostu cały shot jest na podstawie właśnie tej piosenki. Jeśli ktoś nie wierzy - wejdźcie w tłumaczenie. Poszczególne kawałki, które stosowałam jako przerywniki odnoszą się w mniejszym lub większym stopniu do kawałków tego shota. Licząc słowa nie brałam ich pod uwagę. I to w sumie tyle ode mnie. Mam cichą nadzieję, że pozostawicie po sobie ślad w postaci komentarza. Jeszcze raz dziękuję za uwagę.

Wonsz ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro