Rozdział 19
Rozdział 19
Annalise przywykła do poranków na strzelnicy. Pierwotnie, gdy Claude stał za nią, układając jej dłonie i szeptał do ucha instrukcje dotyczące postawy, czuła dreszcze i wstyd. Ten był obecny bez przerwy, ale coraz częściej zdarzało się jej zatracić w skupieniu. Na każdym filmie strzelanie wygląda tak prosto. Była świadoma, że to mylne wrażenie, ale nie spodziewała się, że będzie tak ciężko. Bronie miały różną wagę, odrzut i wiele innych parametrów. Nie musiała skupiać się na rozszerzonych kwestiach, ale podstawy należałoby znać.
Zmęczona cofnęła się o krok, opierając o tors Claude. Zrobiła to z całkowitą premedytacją. Zauważyła, że ilekroć zbliży się do Claude w taki sposób, ten się napnie i rozluźni po pewnym czasie. Reagował na nią i chociaż nie tak dawno było jej to obojętne, a wręcz niemiłe, tak teraz dawało uczucie satysfakcji. Lubiła się z nim drażnić, zwłaszcza gdy czuła, że Claude nie dostanie tego, co chce. Przynajmniej nie w tej chwili.
Wyczuwając dłonie na biodrach, szybko obróciła się, patrząc mu w oczy. Uśmiechnęła się, kładąc dłonie na białej koszuli.
— Jesteśmy na strzelnicy — przypomniała niewinnie, ale niecną grę zdradzały rumiane policzki.
Coś się zmieniło w spojrzeniu Claude. Wyglądał jak łowca, który dopatruje się zwierzyny i w końcu ją przechytrzył. Mężczyzna uśmiechnął się i nachylił się. Po chwili z ust Annalise umknął pisk. Ugryzł ją w ucho.
— C-Co ty...?
— Jesteśmy tu sami, Lotosie — stwierdził dumny. — Zadbałem, aby tak było.
Kobieta zamrugała, aby po chwili słabo się uśmiechnąć. Mogła spodziewać się takiego obrotu spraw. Drażniła go od kilku dni, a Claude nie był osobą, która przeszłaby obok tego obojętnie. Był raczej... Przebiegły. Spryt nie równa się kłamstwu, ale każda intryga ma swoje ryzyko. Była gotowa na swoje. Ale wolałaby drażnić go dalej.
Annalise nagle zarzuciła ręce na ramiona Claude i słabo się uśmiechnęła.
— Nienawidzę cię — powiedziała nagle, wyczuwając, jak mężczyzna sztywnieje. — Ale również... Kocham — dodała i stanęła na palcach, aby złożyć na ustach de Maladie pocałunek.
Tak... Był jej wrogiem, diabłem, który wywrócił jej życie do góry nogami, dręczycielem i oprawcą jej brata, ale był też zdobywcą jej serca.
Nawet anioł ulegnie diabłu, a diabeł skłoni się przed aniołem.
Claude chwycił za tył głowy Annalise, nie pozwalając jej się odsunąć. Całowali się z pasją i gorącym pragnieniem. Męska dłoń spoczęła na biodrze kobiety, a ręka Annalise zawędrowała pod koszulę, którą wcześniej odpięła.
— Chodźmy do Piekła razem, mon amour.
***
Piekło wcale nie wiązało się z bólem. Prędzej przyjemnością, której nikt nie mógł powstrzymać. Obejmując kierującego motor Claude, Annalise zastanawiała się, kiedy postawiła się w takiej pozycji. Pamiętała, jak jeszcze jakiś czas temu chciała uciekać. Nadal, gdyby mogła, to wzięłaby to pod uwagę, ale wiedziała, że w końcu nie zrobiłaby tego. Próbując natomiast, straciłaby balans i wolność. Claude nie pozwoliłby jej odejść, nie bez niego, a jego zaufanie to najbardziej krucha rzecz, jaką zdobyła.
Czarny kask okalał jej twarz, gdy obserwowała mijający krajobraz. Obok przejeżdżały samochody, ale to nie one były najistotniejsze. Ważniejsze było ciepło i spokój. Była zmęczona, ale nie na tyle, aby nie doceniać piękna otoczenia. Francja była dziwnym i obcym miejscem. Posiadała zarówno chwytające za serce miejsca, ale i takie, którym daleko było do przyjemnych. Zwykły kraj, ale to właśnie z niego pochodził Claude. Przytuliła się mocniej do jego pleców, widząc, jak skręca.
W tym miejscu nigdy dotąd nie była. Nie czuła niepokoju. Zaufała diabłu, a raz ofiarowanego zaufania nie można prosto cofnąć. Jeśli ktoś to robi, to znaczy, że nigdy go nie dał.
Motor stanął, a Annalise dostrzegła leśną gęstwinę. Przymknęła oczy, ściągając kask.
— Wiesz, że las i niebezpieczny człowiek to zwykle śmiercionośne połączenie? — spytała pół poważnie, pół żartem.
Claude zaśmiał się i dźwięk ten chwycił Annalise za serce. Siłą rzeczy to wciąż zdarzało się bardzo rzadko.
— Dla mnie jedynie ty jesteś niebezpieczna, Lotosie. Tylko ty mogłabyś mnie zabić.
To nie była prawda. Mógłby go zabić każdy, ale wiedziała, że w tych słowach było drugie dno. Tylko ona mogła zabić to, co było cenniejsze od ciała. Duszę.
Zeszli, stając po chwili obok siebie. Wtedy Claude chwycił za telefon, w który wpatrywał się przez chwilę. Jego mina stała się chłodniejsza, a Annalise bez pytania spojrzała w odczytywaną wiadomość.
— Twój ojciec...?
— Ostatni raz we Francji byłem kilka lat temu — wytłumaczył. — Dlatego organizuje tę szopkę. To pewnego rodzaju łowy.
W tej rodzinie nawet bankiet musiał być z powodu interesów? Wychowali się jako narzędzia, nie byli krewnymi, a rywalami i sojusznikami. Łowca i ofiara... Annalise rozbolała głowa, dlatego przymknęła oczy i oparła się o ramię partnera.
— Co to za miejsce? — spytała.
— Sądzę, że nie ma nazwy. Znalazłem je przy okazji. Ma ładny widok. W bagażach znajdziesz koc — stwierdził. — Weź go i wodę — poprosił.
Nie oponowała przed wykonaniem prośby. Po prostu to zrobiła, widząc wyraźnie, że Claude nie czuje się najlepiej. Zaproszenie zepsuło mu humor. Chwyciła za koc i butelkę z wodą, podchodząc do niego. Podała te rzeczy, a mężczyzna od razu je chwycił. Wtedy Annalise podeszła i pocałowała go w policzek. Wspomnienia niedawnych uniesień przemknęły przez jej umysł, ale prędko się otrząsnęła.
— Jesteśmy teraz razem — stwierdziła. — A więc... Nie myśl o ojcu — poprosiła cicho.
Claude nic nie odpowiedział, po prostu rozkładając koc pod drzewem i siadając. Poklepał spokojnie miejsce obok siebie, ale Annalise nie od razu się ruszyła. Wyglądał... Ktoś tak ubrany. Może nie w garnitur, ale w wyraźnie drogie i elegancki strój siedział na kocu, a wiatr delikatnie zmierzwił mu włosy. To było niesamowite. Drgnęła, w końcu siadając. Mówiąc szczerze, Annalise nie wiedziała, co zrobić w tej sytuacji. Claude bywał różny, ale nigdy nie tak milczący i chłodny.
— Była nas trójka — skomentował, przerywając ciszę. — Ja, Sophie i Elodie. Jestem najstarszy. Sophie była młodsza o rok i w wieku szesnastu lat popełniła samobójstwo.
Mówił o tym tak nagle, co wywołało u Annalise napięcie. Niewiele wiedziała o rodzinie męża, ale była świadoma, że był to temat wypełniony bólem.
— Była inna. Delikatna, dobra i wrażliwa. Nie wytrzymała. Ojciec wiele od nas wymagał, Annalise. W wieku sześciu lat widziałem pierwsze morderstwo. Nie zareagowałem na to najlepiej, ale powtarzano mi to, co jest prawdą. Słabość mnie zabije. Zahartowałem serce, zacząłem torturować zwierzęta zgodnie z zaleceniem ojca. Powinienem go nienawidzić. Tak zrobiłby każdy normalny, ale ja jestem mu wdzięczny, Annalise — stwierdził. — Gdyby nie jego nauki, nie byłbym człowiekiem, który może stanowić prawo. Jestem łowcą, bo dał mi wybór i go dokonałem. Moja siostra również.
Claude położył się na kocu i westchnął.
— Powiedziała mi kiedyś coś, co zaakceptowałem wiele lat później. Myślę, że każdy łowca ma zwierzynę, której nie chce stracić. Taką, przy której zmięknie mu serce. To jej słowa.
Pamiętała, że do niej mówił kiedyś coś podobnego. Jednak nie to było najważniejsze. Widziała coś, co jak dotąd zdarzało się Claude zwykle tylko wobec niej. Miękkość. Gdy mówił o Sophie, wyraźnie coś w nim było inne.
Kochał ją.
Prawdopodobnie było niewiele osób, które cenił, jak ją. Annalise położyła się obok niego i chwyciła za dłoń.
— Czasami również zwierzyna nie chce stracić swojego łowcy, Claude.
~ CDN ~
Mamy to! Powiem tak, zgodnie z planem zostały jeszcze dwie części: jeden rozdział i epilog. I w tym rozdziale po raz pierwszy wypróbowałam te zaplanowane publikacje. No zobaczymy, jak to będzie działać (mam nadzieję, że cacy).
Data pierwszej publikacji: 17.08.2023
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro