Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVII

Eomer wrócił dwa dni później i zastał swoich ludzi powoli wracających do zdrowia. Edna przyznała, że składniki, z których przygotowała kolację musiały być nieświeże, chociaż otwarcie wytknęła mi, że nie wspomniałam o niczym mężowi. Gdyby nie miesiące spędzone z Ioreth, pewnie dotknęłyby mnie te bezpośrednie uwagi.

—  Będzie z tego nieszczęście... —  zawyrokowała smutno.

Z czasem wszystkim zapomniano. Nie mogłam jednak wyrzuć z pamięci wyrazu twarzy Maud gdy zobaczyła mnie rano poprzedniego dnia. Pewnie spodziewała się krzyku i płaczu oraz zakrwawionych prześcieradeł. Zamiast tego otrzymała promienny uśmiech. Postanowiłam udawać głupią i nie mówić jej, że wiem. O ile to była ona. Problem polegał na tym, że bardzo chciałam winić Maud. Od początku mnie nie lubiła i dała mi to odczuć, jednak wątpiłam żeby tak otwarcie przeprowadziła zamach. Tamtego dnia jak wszyscy zwijała się bólu i długo dochodziła do siebie.

Te myśli dręczyły mnie jeszcze przez tydzień, a później stopniowo odeszły. Edna sprawdzała jedzenie każdego dnia i potwierdziła, że już nikt nie podjął kolejnej próby otrucia mnie. Wszystko wróciło do normalności, przynajmniej w kwestii codzienności na dworze. Po upalnym lecie nadeszła deszczowa jesień. Potoki i rzeki wystąpiły z brzegów, zbiory gniły w zalanych piwnicach. Przygnębiające wieści docierały do Meduseld ze wszystkich zakątków kraju. Pogoda nie poprawiała również mojego samopoczucia. Bywały dni, gdy z trudem utrzymywałam otwarte oczy. Eomer długie godziny spędzał na naradach i gdy mogliśmy mieć kilka chwil dla siebie, ja niemal natychmiast zasypiałam. Co nie oznaczało, że nie zauważałam jego nie pokoju i że sama nie patrzyłam w przyszłość z obawą.

Pod koniec listopada spadł śnieg i sprawił, że na kilka godzin zapomniałam o wszystkim innym, w tym o przygotowaniach do wyjazdu do Helmowego Jaru. Mieliśmy ruszyć następnego dnia.

— Przeziębisz się — powiedział Eomer i po chwili zarzucił mi na ramiona swój płaszcz.

Stałam przed drzwiami dworu, w samym sercu śnieżycy, która wciskała zimne płatki do oczu i między warstwy ubrania. Byłam jednak zbyt zafascynowana tym nowym dla mnie zjawiskiem, żeby przejmować się zimnem. W Dol Amroth rzadko mieliśmy prawdziwą zimę. Częściej padał marznący deszcz, który tworzył cieniutką warstewkę lodu na ziemi, ale nawet ta namiastka topniała w ciągu dnia. Za to w Rohanie były prawdziwe zaspy! Czułam się jak dziecko.

— Lothiriel...

— Jeszcze chwilkę, proszę!

— Nigdy nie widziałaś śniegu? 

— Nie w takich ilościach. Jest piękny — zafascynowana wyciągnęłam przed siebie dłonie, pozwalając płatkom topić się na palcach. Jakby czując moją radość, maleństwo poruszyło się, a ja pomyślałam, że już za kilka lat wybiegnie z Meduseld, żeby bawić się w śniegu. 

— I zimny — dorzucił.

— Marudzisz! — Odwróciłam się i uniosłam głowę, żeby go pocałować. Policzki miał zimne i wilgotne od topniejącego śniegu i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że na zewnątrz rzeczywiście jest nieprzyjemnie. — Niech ci będzie... Wejdźmy do środka.

Podróż do Helmowego Jaru miała odbyć się dopiero na wiosnę, jednak Eomer otrzymał kolejne niepokojące wieści i postanowiliśmy wyruszyć natychmiast. Początkowo nie chciał słyszeć o odbyciu przeze mnie tak dalekiej drogi, ale byłam uparta i postawiłam na swoim. Zadomowiłam się już w Edoras i dobrze mi się tu żyło, ale pragnęłam ruszyć w nieznane, zobaczyć nowy kawałek kraju. Poza tym miałam nadzieję, że na otwartej przestrzeni obecność Maud stanie się mniej irytująca.

Rohan zimą wyglądał jak zaczarowany. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie rozciągały się pofalowane połacie białego puchu. Wioski były nim otulone jak kocem i tylko dymiące kominy odznaczały się na tle bieli. Podróżowałam powozem, bo brzuch uniemożliwiał mi wygodną jazdę konną. Z zazdrością patrzyłam na Maud, która mknęła przez zaspy. Ingrid i Aelrun były zadowolone z możliwości podróży w cieple. Zwłaszcza ta pierwsza doceniała przytulne wnętrze powozu. Obie wychowałyśmy się na wybrzeżu o łagodnym klimacie i pierwsze zetknięcie się z prawdziwą zimą było dla nas zaskakujące. Ja szybko przywykłam, ale Ingrid nadal odliczała dni do wiosny.

Dotarliśmy do Helmowego Jaru po tygodniu. Byłam zmęczona ciągłym kołysaniem powozu, ale widok warowni i tak mnie zachwycił. Solidna, przytulona do groźnych skał, była nie do zdobycia. Mur nadal odbudowywano, a w pobliżu wyrosły bezkształtne chaty, niczym pokraczne grzyby u stóp wielkiego drzewa. Domyśliłam się, że to domy budowniczych. Trochę dziwiło mnie, że nadal tu byli, chociaż od zakończenia wojny minęły prawie trzy lata. Nie uszło też mojej uwadze, że towarzyszący nam ludzie niechętnie spoglądali w stronę prowizorycznych zabudowań.

Surowe wnętrze było ciepłe i jasno oświetlone, a w powietrzu unosił się zapach jedzenia. Niemal natychmiast poczułam głód, mimo że niedawno jadłyśmy drugie śniadanie. Odkąd jadłam za dwoje, stale byłam głodna. Gram, pan Helmowego Jaru i okolicznych ziem towarzyszył nam już od bramy, ale teraz stanął u boku żony i jeszcze raz, oficjalnie, powitał nas w twierdzy.

— Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt uciążliwa, Wasza Wysokość — zwrócił się do mnie z uśmiechem.

— Było lepiej, niż się spodziewałam, dziękuję.

Czułam na sobie spojrzenia zebranych. Wiele oczu próbowało przebić się przez gruby, szeroki płaszcz i ocenić, ile zostało do rozwiązania. 

— Wszyscy z niecierpliwością czekamy na następcę tronu — dodała żona Grama, wypowiadając na głos myśli wszystkich zebranych. Najwyraźniej nikomu nie przyszło do głowy, że to może być dziewczynka. — Z pewnością chcesz odpocząć, pani. Wskażę ci drogę do komnaty.

Z ulgą zdjęłam z siebie ciężki płaszcz i usiadłam na łóżku, ciesząc się ciszą. Pani Helmowego Jaru była bardzo gadatliwa i zachowywała się, jakby chciała zaznajomić mnie z każdym aspektem życia w Hornburgu. Zupełnie, jakbym miała wyjechać następnego dnia, a nie za dwa tygodnie. Byłam zmęczona i śpiąca. Najchętniej poszłabym spać, ale wydawano uroczystą kolację, żeby uczcić królewską wizytę. Musiałam zadowolić się kąpielą. Później Ingrid pomogła mi się ubrać, co nie było łatwym zadaniem. Mój brzuch stale rósł i suknie szybko stawały się za ciasne. Ledwo zmieściłam się w ciemnozieloną, uszytą z grubego materiału.

— Niedługo nie zmieszczę się w drzwiach — mruknęłam. 

— Może to bliźnięta? — zażartowała Ingrid. Nawet nie próbowała mnie pocieszać, w końcu to na nią spadał obowiązek poszerzania moich ubrań.

— Nawet mnie nie strasz! — jęknęłam i stanęłam bokiem do lustra. Zostały mi dwa miesiące. Byłam ogromna, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

— Żartowałam, pani. Wyglądasz pięknie.

Skinęłam głową i skrzywiłam się, czując kopnięcie w żebro. Ingrid ostatni raz poprawiła szpilki podtrzymujące fryzurę, strzepnęła jakiś pyłek z obszernego rękawa i oznajmiła, że jestem gotowa. Wyglądam jak olifant w drogich szatach...

Na kolację przybyło wielu możnych z okolicznych majątków. Główna sala zamku pękała w szwach. Razem z gospodarzami zajmowaliśmy miejsce przy głównym stole ustawionym na podwyższeniu. Przedstawiano nam kolejnych gości, a ja niemal natychmiast zapominałam ich imiona. Maud radziła sobie znacznie lepiej, co chwila spotykała kogoś znajomego. Z wdziękiem wymieniała pozdrowienia i uściski. Kwitła. Wyglądała jak jasny płomyczek, światło tańczyło w jej rudych włosach. Nikt nie uwierzyłby, że ta kobieta dziewczęce lata ma już za sobą.

— Dużo nowych twarzy, prawda? — Gospodyni nachyliła się do mnie z uśmiechem. — Opuszczałaś wcześniej Edoras, pani?

— Kilka razy, na krótko. Nie było okazji.

— Naprawdę? Wydawało mi się, że król często wyjeżdżał...

Od odpowiedzi wybawiła mnie kolejna prezentacja i więcej o tym nie rozmawiałyśmy, ale ogarnęły mnie wątpliwości. Może powinnam bardziej naciskać, gdy mówił, że nie ma potrzeby, żebym męczyła się podróżą? Prawda, często spali pod gołym niebem, ale gdybym więcej podróżowała, może nie czułabym się teraz tak obco? Skarciłam samą siebie za te myśli. Ślub odbył się wiosną, a już w lecie zaszłam w ciążę. Skwar i powodzie nie sprzyjały odbywaniu przeze mnie podróży.

Uczta dłużyła mi się niemiłosiernie. Było gorąco i duszno, a dzikie harce w moim brzuchu sprawiały, że nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Musiałam wytrzymać przynajmniej do rozpoczęcia zabawy, nie wypadało mi odejść od stołu przed podaniem wszystkich dań. Obok mnie Eomer śmiał się i rozmawiał, co jakiś czas zerkając na mnie. Uśmiechałam się wtedy wesoło i zapewniałam, że wszystko jest w porządku. Wytrzymałam do końca pierwszej melodii, a później przeprosiłam i wyszłam. Z ulgą zaczerpnęłam świeżego powietrza. Gdzieś na korytarzu zostawiono otwarte okiennice, bo mroźne powietrze swobodnie wpadało do środka. Przystanęłam i oparłam się o ścianę.

— Może już wystarczy? — mruknęłam, układając dłonie na brzuchu. W odpowiedzi otrzymałam kolejne kopnięcie. — A może Ingrid miała rację i rzeczywiście jest was dwoje?

— Lothiriel? Z kim rozmawiasz? 

 Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam głos Eomera, odbijający się echem od ścian pustego korytarza.

— Z naszym dzieckiem — zaśmiałam się krótko. — Usiłuję je przekonać, żeby oszczędziło moje żebra.

— Dokazuje? — zapytał, delikatnie dotykając mojego brzucha.

— I to jak! Pójdę się położyć. — Pogłaskałam go po policzku. — Inaczej zasnę tu, gdzie stoję

Tej nocy spałam wyjątkowo źle. Nie wiedziałam, czy to kwestia otoczenia, czy tego, że nie mogłam się rozgrzać. Gdy już zasnęłam, dręczyły mnie dziwne sny. Najpierw zobaczyłam więdnące kwiaty, rzucone na jasny, pokryty świeżą krwią materiał. Jasne płatki zabarwiły się na czerwono, zwinęły i zbrązowiały. Słyszałam krzyk i płacz, trzask palącego się drewna. Dźwięki narastały, tworząc trudną do zniesienia kakofonię, jednak na moich oczach kwiaty na zakrwawionym materiale odżywały.

Obudziłam się gwałtownie, gdy drzwi komnaty skrzypnęły i Eomer cicho podszedł do łóżka.

— Nie chciałem cię obudzić. Coś się stało? 

— Nie, po prostu miałam dziwny sen — mruknęłam, układając się wygodnie u jego boku. Teraz było mi ciepło i na nowo poczułam senność. — Już wszystko w porządku.

Następnego dnia Eomer, Gram i kilku innych dostojników wyruszyli na objazd terytorium. Mieli wrócić za dwa dni, a ja postanowiłam przeznaczyć ten czas na dokładne poznanie Helmowego Jaru. Przez całe przedpołudnie razem z Aelrun spacerowałyśmy po komnatach i jaskiniach. Maud z wyższością oznajmiła, że doskonale zna Hornburg. Bez żalu zostawiłyśmy ją w ciepłej głównej sali i zapuściłyśmy się w tajemnicze korytarze. Im dalej szłyśmy, tym bardziej surowe były ściany, aż w końcu ustąpiły miejsca litej skale. Zwłaszcza groty zrobiły na nas ogromne wrażenie. Wyglądały, jakby były owocem pracy dawnych rzeźbiarzy. Ciężko było uwierzyć, że takich cudów mogły dokonać woda i czas. Podziemne jeziora były zimne i krystalicznie czyste. Tak głębokie, że nie mogłam dostrzec dna. Zdecydowałam, że kiedyś tu wrócę, ale już bez brzucha utrudniającego poruszanie się.

Po południu postanowiłyśmy udać się na zewnątrz. Ku mojemu zdziwieniu, dostałyśmy liczną eskortę, a sama gospodyni starała się mnie zniechęcić do spaceru. Zupełnie, jakby wstydziła się tego, co mogłabym tam zobaczyć. 

— Nie ma tam nic ciekawego, Wasza Wysokość. Tylko chaty i śnieg.

Ja jednak miałam dość mrocznych korytarzy i postawiłam na swoim. Powoli szłyśmy dróżką wzdłuż muru, skąd rozciągał się piękny widok na dolinę. Czarne skały wyrastały ze śnieżnych zasp i ginęły w nisko wiszących chmurach, zwiastujących kolejną śnieżycę. Krajobraz psuło nieskładne osiedle, przytulone do muru. Drewniane, niskie chaty i prowizoryczne zagrody wyglądały jak narośl na dostojnej bryle twierdzy.

— Kto mieszka w tych domach? — zapytała Aelrun, wskazując chaty.

— Dunlendingowie — odparł jeden z eskortujących nas mężczyzn, a w jego głosie nie sposób było nie usłyszeć niechęci.

— Mieli odbudować mur, prawda? — odezwałam się. — Dlaczego nadal tu są?

— Nie spieszy im się . Wszyscy mamy nadzieję, że król w końcu coś z tym zrobi — powiedział żołnierz z rozdrażnieniem. — Wybacz, Wasza Wysokość — zreflektował się natychmiast. — Po prostu wszyscy z niecierpliwością czekamy, aż stąd odejdą.

Podeszliśmy do zabudowań na tyle blisko, że słyszeliśmy rozmowy przechadzających się między zabudowaniami ludzi. Mówili w dziwnym narzeczu. Ni to po rohirricku, ni we Wspólnej Mowie. Rozumiałam tylko pojedyncze słowa. Byli ubrani w skóry i futra. Ich włosy były zazwyczaj czarne i długie, u większości osób pozostawione luźno. Gdy przechodziliśmy, przystawali i przyglądali się nam z ciekawością. Ze zdziwieniem spostrzegłam wśród nich dzieci i kobiety. Wszyscy bez wyjątku byli ponurzy. Tylko jeden chłopiec odpowiedział na mój uśmiech. To właśnie on przykuł moją uwagę. Był chudy. Przeraźliwie chudy. I sądząc po tym, jak drapał się po głowie, miał wszy.

— Podejdź tu — powiedziałam, wyciągając rękę w jego stronę. Popatrzył na towarzyszące mu dzieci i pokręcił głową. Przynajmniej wiedziałam, że mnie rozumie. — Nie bój się — dodałam i podeszłam bliżej.

— To dzikusy, pani. Nie rozumieją, co do nich mówisz — odezwał się jeden z żołnierzy z powątpiewaniem w głosie.

— Rozumiem! — oburzył się chłopiec. Z brudnej buzi biło oburzenie. — Mój brat jest chory. Pomożecie mu? — zapytał nagle.

— Już ja cię nauczę, jak zwracać się do królowej — mężczyzna wyminął mnie i szybkim krokiem ruszył w stronę chłopca.

— Nie ma takiej potrzeby! — zawołałam. — Nic się nie stało. Gdzie jest twój brat?

— Wasza Wysokość, proszę. Chodźmy stąd. Ten dzieciak chce wyłudzić od ciebie pieniądze. Wszystkim dookoła opowiada o chorym bracie

— Jeśli tak się boisz dziecka, panie, pozwalam ci odejść — odparłam zdenerwowana i weszłam za chłopcem do pobliskiej chaty.

Było w niej gorąco i duszno, a jedynym źródłem światła było na wpół wygasłe palenisko. Chłopiec podbiegł do niego i dołożył torfu. Po chwili w chacie zrobiło się jeszcze cieplej, ale przynajmniej mogłam zobaczyć jej wnętrze. Dom był maleńki, we czworo ledwie się w nim mieściliśmy. Pod przeciwległą ścianą na skórach leżał chory. Zdjęłam płaszcz i podeszłam do chłopaka. Nie myto go od dawna, a przykrycie i ubranie miał całkowicie przepocone. Wyczuwałam też charakterystyczny dla starych ran zapach. Dotknęłam jego ramienia, na co natychmiast otworzył oczy i szarpnął się gwałtownie. Jego wzrok padł na towarzyszącego mi żołnierza.

— Żaden słomiany łeb mnie nie dotknie! — warknął, próbując mi się wyrwać. Jego ręka była jak piec. Musiał majaczyć, ale nie zmieniało to faktu, że nikt o jasnych włosach nie będzie mógł się nim zająć.

— Nie jestem słomianym łbem — odparłam i przerzuciłam warkocz przez ramię, żeby mógł zobaczyć jego kolor. — Nie pochodzę z Rohanu. Proszę, pozwól mi zobaczyć ranę.

Ostatkiem sił powstrzymałam wymioty, gdy poczułam zapach zaniedbanej rany. Skóra dookoła poczerniała, nie pozostawiając wątpliwości, że całej nogi nie da się już uratować. Przypomniała mi się nieszczęsna Beth, która zmarła, bo zbyt długo zwlekano z operacją. Odwróciłam głowę i wzięłam kilka głębszych oddechów. Nie mogłam teraz stracić zimnej krwi.

— Trzeba amputować — powiedziałam. — Przyślijcie mi medyka.

— Pani... Wyjechał kilka dni temu i nie wróci wcześniej, niż za dwa tygodnie. Zostaw tego dzikusa. Nie jest wart twojej uwagi.

— Pozwól, że sama o tym zadecyduję — odparłam, podnosząc głos nieco bardziej, niż chciałam. — Zrobię to sama, jeśli będzie trzeba, ale ktoś musi go trzymać.

— Ale...

— Któryś z was z pewnością widział amputację. Byliście na wojnie, na Valarów!

— Na wojnie z nimi! — Ruchem głowy wskazał chłopaka.

— Nie pytam, z kim walczyliście. Pytam, czy jest tu ktoś, kto ma na tyle siły, żeby ciężarna kobieta, wasza królowa, nie musiała przecinać kości sama!

Do mężczyzny nareszcie dotarło, że nie ustąpię. Widziałam, jak jego twarz czerwienieje, jak z gniewem zaciska pięści. Nie byłam pewna, co bolało go bardziej. To, że ma wziąć udział w organizowaniu pomocy dla wroga, czy to, że nie może mnie nie posłuchać.

— Haleth. On się tym zajmował — odparł niechętnie i wyszedł.

 Wrócił po chwili, prowadząc ze sobą wysokiego młodzieńca, który wcześniej nam towarzyszył. Zapach zatrzymał go na chwilę w wejściu, ale przemógł się i wszedł do środka. Spojrzał na rannego okiem fachowca, zbadał delikatnie nie tylko obie nogi, ale również brzuch i spuchniętą dłoń. Opuchlizna na nadgarstku umknęła wcześniej mojej uwadze.

— Możemy zostawić mu kolano — stwierdził po chwili. — Ale nie więcej.

— Obawiam się, że do pomocy będziesz miał tylko mnie — powiedziałam cicho.

— Ciebie, pani? — otworzył szeroko oczy. — To znaczy... Powinniśmy sobie poradzić. Trzeba go czymś upić...

— Zajmę się tym.

— Wasza Wysokość... Czy król...

— Tym także się zajmę. O nic się nie martw, całą odpowiedzialność biorę na siebie.

— Pomożecie mu? — zapytał chłopiec.

— Spróbujemy — odparłam. — Ale nie mogę nic zrobić bez zgody waszych rodziców.

— Ojciec wróci późno — powiedział. — I nie pozwoli, żeby ludzie Grama kręcili się przy Folce. To przez nich zranił się w nogę.

Haleth spojrzał na mnie ze strachem, jakby chciał zapewnić, że nic o tym nie wie. Uspokajająco pokiwałam głową i wyszłam z chaty. Z radością wciągnęłam w płuca mroźne powietrze.

— Pani... Jesteś pewna? — Aelrun również z ulgą wyszła na zewnątrz.  — Oni są niebezpieczni.

— Nic mi nie będzie — uśmiechnęłam się pokrzepiająco. — Wróć do zamku i przyślij tu Ingrid. Niech zabierze alkohol. Najmocniejszy, jaki znajdzie.

Jakiś czas później ponownie weszłam do chaty, tym razem tylko z Halethem i Ingrid. Starałam się nie zwracać uwagi na tłum gapiów zebrany przy drzwiach. Przez chwilę zastanawiałam się, czy dobrze robię. Dunlendingów ewidentnie unikano i darzono ich nienawiścią. Nie byłam pewna, czy udzielenie przeze mnie pomocy nie zostanie źle odebrane. Niemal natychmiast zbeształam się za te myśli. To był chłopak kilka lat starszy od Bergila. Powinien mieć całe życie przed sobą.

Zdjęłam płaszcz i podwinęłam rękawy, a Ingrid podała mi jeden ze swoich fartuchów i jasną chustkę.

— Jak za dawnych czasów — powiedziała i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

Haleth  również przygotował się do przeprowadzenia zabiegu. Mocno związał włosy rzemykiem i zdjął kolczugę oraz kaftan. Opłukał dłonie alkoholem, odetchnął ciężko i dał znak Ingrid. Dziewczyna odrzuciła cuchnące skóry, a Haleth, nie przejmując się protestami chorego, przytknął mu naczynie z alkoholem do ust.

— Pij — powiedziałam, podchodząc bliżej. — Musimy odciąć nogę — kontynuowałam, głaszcząc posklejane włosy. Poruszył się gwałtownie i zacisnął długie palce na mojej ręce. Zabolało, ale nie wyszarpnęłam jej. — To jedyny sposób. Chcesz żyć? — Chłopak pokiwał głową i przełknął alkohol. — Dobrze. Będziesz żył, obiecuję. Będziesz żył, Folka.

Jeszcze przez chwilę obserwowałam, jak wzrok chłopaka staje się szklisty, a po jakimś czasie jego uścisk na mojej ręce zelżał. 

— Głowa będzie bolała go bardziej, niż noga — mruknął Haleth i zabrał się do pracy.

Nienawidziłam dźwięku przecinanej kości, ale przywykłam do tego na tyle, że mogłam normalnie pracować. Opatrzyłam kikut czystymi bandażami i umyłam Folce twarz i ręce. Wiedziałam, że czuł każdy ruch ostrza, ale teraz był spokojny, zamroczony bólem, gorączką i alkoholem. Kończyliśmy sprzątać po zabiegu, gdy przy drzwiach dały się słyszeć podniesione głosy.
— Ojciec wrócił! — brat Folki wbiegł do środka. Cieszyłam się, że Haleth zdążył wynieść odciętą nogę. — Musicie uciekać, szybko.
— Ale twój brat...

— Poradzimy sobie, ale ty musisz stąd wyjść, Wasza Wysokość! — Jakaś kobieta ujęła mnie pod ramię i niemal siłą wyprowadziła na zewnątrz. — Dziękujemy.

Ingrid czekała na mnie w drzwiach z płaszczem i szybko zarzuciła mi go na ramiona, a czarny warkocz ukryła pod kapturem. To nie był dobry moment na wyróżnianie się z tłumu. Wrzawy, która podniosła się w chacie, gdy byliśmy już przy bramie nie zapomnę do końca życia. Z opóźnieniem dotarło do mnie, co właśnie zrobiliśmy. Podczas kolacji panowała niezręczna cisza. Czułam, że nikt z zebranych nie pochwala mojego postępowania i nie mogłam się im dziwić. A gdyby to był syn korsarza z Umbaru? Jeśli byłby spokrewniony z ludźmi, którzy odebrali Lilly rodzinę?

Oddaliłam się, gdy tylko skończyłam posiłek. Byłam zmęczona i musiałam pobyć sama. Do rana wszyscy będą mówić tylko o tym, że królowa amputowała nogę dziecku wroga. Martwiłam się o mojego pacjenta, ale wiedziałam, że na razie nie będę mogła go odwiedzić. Miałam tylko nadzieję, że gorączka ustąpi i Folka powoli wróci do zdrowia. Brakowało mi Innes, która spojrzałaby na wszystkich groźnym wzrokiem i rzuciła jakąś dosadną uwagą.

Eomer wrócił następnego dnia wczesnym popołudniem. Nie zdążyłam się z nim przywitać i zobaczyliśmy się dopiero na kolacji. Był milczący i po jego minie wnioskowałam, że wie o wszystkim. A przynajmniej, że zna oficjalną wersję, jaka by nie była. Przez cały dzień nie widziałam też Haletha. Miałam nadzieję, że nie spotkają go nieprzyjemności za wypełnienie mojego rozkazu.

 — Powiedz coś... — zaczęłam.

— Nie tu.

— Dlaczego?

— Bo mógłbym nad sobą nie zapanować i urządzić ci awanturę przy wszystkich. Tego chcesz?

Niemal od niego odskoczyłam. Tego oblicza nigdy mi nie pokazał. Zacisnęłam dłonie na fałdach sukni. Nie miałam zamiaru bać się męża. Jeśli chciał się kłócić, byłam gotowa stanąć na wysokości zadania.

— Nie zrobiłam nic złego... — odparłam, czując jak narasta we mnie złość.

— Nie teraz, Lothiriel. Proszę — przelotnie musnął palcami moją dłoń.

— Naszemu wrogowi! 

 Głos z drugiego końca stołu, gdzie zasiadał Gram, po jednej stronie mając żonę, po drugiej Maud. Ta druga uniosła wzrok i spojrzała na mnie z taką pogardą, że zapragnęłam zniknąć. Zaraz jednak odrzuciłam tę niedorzeczną myśl. Nie mogłam dać się zastraszyć. Aelrun odszukała pod stołem moją dłoń i ścisnęła ją delikatnie. Przynajmniej w niej miałam oparcie.

— Byłam tam przed południem — szepnęła. — Obudził się i nie gorączkuje. Ten mały powiedział, że uratowałaś mu życie, pani.

— Co za ulga — uśmiechnęłam się szeroko. — Ale nie powinnaś iść tam sama! — skarciłam ją.

— Byłam z Halethem — odparła i spłonęła rumieńcem. — Nic mi nie groziło.

— Och, doprawdy?

— To honorowy człowiek, pani — powiedziała z oburzeniem.

— Jak miewa się twój pacjent, pani? — usłyszałam ironiczny głos gospodarza. — Przeżyje?

— Wszystko na to wskazuje — odparłam, prostując się na krześle.

— Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Odradziłbym pomaganie akurat jemu. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, wasza wysokość, ale Dunlendingowie mordowali nas jeszcze trzy lata temu. Ich hordy przez wiele miesięcy pustoszyły nasze ziemie.

— To tylko chłopiec.

— A jego ojciec mógł odebrać życie królowi. Może niewiele brakowało?

— Szczęśliwie nadal tu jestem, Gramie — odezwał się Eomer. Zrobiło mi się wstyd, że musiał mnie bronić.

— Ilu innych nie miało tyle szczęścia? — wtrąciła się Maud.

— Martwi są martwi. Teraz należy martwić się o żyjących — odparłam i niemal natychmiast pożałowałam moich słów. 

Zabrzmiałam, jakbym bagatelizowała poległych. Ja, która w Domach Uzdrowień trzymałam umierających za ręce i zamykałam im oczy! W pomieszczeniu powstała wrzawa. Ludzie mówili jedni przez drugich, przekrzykując się. Ze wszystkich stron otaczały mnie wrogie spojrzenia. Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Ktoś zerwał się z krzesła i gestykulował gwałtownie. Czułam narastającą panikę, która udzieliła się również dziecku.

— Wystarczy! — Eomer uderzył pięścią o stół. — Królowa uda się na spoczynek, a jutro nie chcę słyszeć ani jednego obraźliwego słowa pod jej adresem! Lothiriel, idź do komnaty — dodał półgłosem.

— Odsyłasz mnie?!

— Idź — powiedział twardo. — Chociaż raz zrób to, czego się od ciebie oczekuje!

Zabolało.

Powoli podniosłam się z miejsca i ruszyłam do wyjścia, czując na plecach spojrzenia wielu oczu. Nie musiałam patrzeć w stronę Maud by wiedzieć, że na jej ustach wykwitł pełen satysfakcji uśmiech. Po chwili usłyszałam za sobą szybkie kroki i u mojego boku pojawiła się Aelrun. Bez słowa ujęła mnie pod ramię i razem ruszyłyśmy słabo oświetlonym korytarzem, odprowadzane przez cichnącą wrzawę.

W komnacie było chłodno mimo ognia płonącego w niewielkim kominku. Ingrid zapalała właśnie świece. Poruszała się szybko i trochę niezgrabnie. Nie odezwała się ani słowem, co rzadko się jej zdarzało.

— Co za wieczór! — westchnęła Aelrun i opadła ciężko na ławkę pod oknem. — Ingrid, wyobraź sobie, że ośmielili się otwarcie sprzeczać z królem!

— Potrafię sobie to wyobrazić, panienko... — odparła cicho. 

W jej postawie było coś dziwnego. Ingrid zawsze trzymała się prosto, jednak tym razem garbiła się i dziwnie przechylała głowę. Zupełnie, jakby ją coś bolało.

— Ingrid... — Nie wierzyłam w to, o co chciałam zapytać. — Czy... Czy ktoś cię uderzył?

Przez chwilę wszystkie zastygłyśmy w bezruchu, a później Ingrid uniosła nieco kaganek i oświetliła swoją twarz. Lewą brew miała opuchniętą, a warga była rozcięta.

— Moje biedactwo! — krzyknęła Aelrun i zamknęła służącą w uścisku.

— Powiedzieli, że jeśli pojawię się w pomieszczeniach dla służby, zrzucą mnie z muru. Prosto do...

Ingrid rzadko płakała. Zawsze była pogodna i podnosiła mnie na duchu, więc widok jej zapłakanej twarzy był szczególnie bolesny. Tej nocy miała spać z Aelrun i przypuszczałam, że ten stan rzeczy utrzyma się do końca naszej wizyty w Hornburgu.

Położyłam się do łóżka nadal wzburzona. Przynajmniej już się nie bałam, chociaż pobicie mojej służącej było bardzo dosadnym ostrzeżeniem. Kolejny raz cierpiała z mojego powodu i wyrzuty sumienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nadal czekała mnie poważna rozmowa z Eomerem - na samą myśl robiło mi się zimno.

Przyszedł do naszej sypialni jakiś czas później. Nie uczyniłam najmniejszego ruchu, zdecydowana udawać, że jestem pogrążona w głębokim śnie. Przez chwilę chodził po komnacie, a później poczułam, że materac ugina się pod jego ciężarem. Poczułam jego dłoń na ramieniu, ale cofnął ją szybko, jakby wyczuwając mój opór. Chciałam, żeby mnie objął, ale nie mogłam tak po prostu przejść nad tamtą rozmową do porządku dziennego. Jakiś czas leżał bez ruchu, na plecach. Już zasypiałam, gdy położył dłoń na moim brzuchu, gładząc go delikatnie.

— Mogę wiedzieć, co robisz? — zapytałam zirytowana.

— Chciałem sprawdzić, czy kopie.

— Dla was dwóch byłoby najlepiej, gdyby nie kopał. Chcę spać.

— Skąd wiesz, że to chłopiec?

— Kopie za mocno, jak na dziewczynkę...

 Za późno przypomniałam sobie, że miałam się do niego nie odzywać. Też to zauważył, ale nie zabrał ręki i leżeliśmy w milczeniu.

—Jak on się czuje? — zapytał niechętnie.

— Przeżyje — odparłam.

— To jest ta amputacja, o którą pytałaś?

— Co? — uniosłam się na łokciach i spojrzałam na jego twarz, słabo widoczną w nikłym świetle świecy.

— To był jeden z pierwszych listów, który napisałaś po naszych zaręczynach. Zastanawiałaś się, czy będę miał coś przeciwko przeprowadzanym przez ciebie amputacjom.

— Nie myślałam o tym dzisiaj. Ten chłopak... Przypomina mi Bergila i Torondora. Jest trochę starszy, ale to niemal dziecko. Umarłby, gdybym...

— Wiem — westchnął.

— Więc w czym problem?

— Jego ludzie mordowali naszych. Palili wioski...

— I poddali się, a Theoden im wybaczył — przerwałam mu. – Jestem uzdrowicielką i...

— Jesteś moją żoną, Lothiriel — teraz to on wpadł mi w słowo. Zapowiedziana awantura wisiała w powietrzu. — Jesteś królową i to o swoich poddanych powinnaś troszczyć się w pierwszej kolejności. Nie potępiam tego, że uratowałaś mu życie. Po prostu... Ludzie, którzy tu mieszkają nie byli przychylni naszemu małżeństwu. Wykorzystają każdą okazję, żeby podważyć nasz autorytet.

— Nasz? Myślałam, że chodzi im tylko o mnie.

— Według nich wszystko co robisz, robisz za moim przyzwoleniem. Dunedlingom wybaczono i obiecano pomoc, ale nikt nie kwapi się do jej udzielenia. Wszyscy pamiętają tamte rzezie. I tu pojawiasz się ty. Cudzoziemka, która śmie wydawać im rozkazy. Królowa, której muszą słuchać, mimo że jest to sprzeczne z ich sumieniami. Najchętniej zaszlachtowaliby chłopaka, a ty uratowałaś mu życie.

— Nie będę za to przepraszać...

— Wcale tego nie chcę. To tak... Na przyszłość.

— I nie mogę tego tak zostawić. Mogę zapomnieć o braku szacunku względem mnie w czasie kolacji, puścić w niepamięć fakt, że mnie odesłałeś, ale nie pozwolę, żeby pobicie mojej służącej pozostało bez konsekwencji.

Eomer aż usiadł.

— Ktoś zaatakował Ingrid?!

— Niezbyt subtelna wiadomość dla mnie.

— Niech ich ziemia pochłonie... — warknął.

Niemal współczułam gospodarzom, którzy będą musieli zmierzyć się z jego gniewem

* * *

Tamten obiad należał do najcięższych w moim życiu. Całe przedpołudnie spędziłam w komnacie, za jedyne towarzyszki mając Ingrid i Aelrun. Eomer wyszedł wcześnie i wrócił dopiero gdy kończyłam przygotowywać się do uczty. Następnego dnia mieliśmy wyruszyć w drogę powrotną, więc odbywał ostatnie spotkania i rozmowy.

— Jak się czujesz? — zapytał tuż przed opuszczeniem komnaty.

— Bywało lepiej — wzruszyłam ramionami. — Naważyłam piwa, więc teraz je wypiję.

— Racja jest po twojej stronie i oni dobrze to wiedzą — odparł i podał mi ramię. — Nie daj się sprowokować. To ty jesteś u siebie.

Grałam rolę królowej jak nigdy wcześniej. Nigdy nie oczekiwałam, że ludzie wstaną na mój widok, ale tego dnia z premedytacją zatrzymałam się w drzwiach na tyle długo, że wszyscy zebrani musieli podnieść się z miejsc. Maud czekała już przy stole, chociaż teoretycznie nie powinna pojawić się na obiedzie przede mną. Patrzyła na mnie wyczekująco, ale przybrałam już kamienny wyraz twarzy i spokojnie usiadłam na swoim miejscu.

— Jak się czujesz, Wasza Wysokość? — zagadnął mnie Gram. — Wcześnie wczoraj wyszłaś...

— Znacznie lepiej, dziękuję.

— Dzikusy cię uwielbiają, pani. Gotowi są nosić cię na rękach.

— Podejrzewam, że zareagowaliby tak na każdego, kto zdecydowałby się udzielić im pomocy.

— Jakim prawem oczekują od nas pomocy?

— Obiecał im ją król Theoden — wtrącił się Eomer. — A ja zamierzam dotrzymać jego obietnicy.

—Mordowali naszych, zaatakowali Hornburg razem z siłami Sarumana. Sam odpierałeś ten atak, mój panie!

— I odbudowali mur, a teraz oczekują sprawiedliwości. 

— Ta kobieta... — zaczął, celując palcem w moją stronę.

— Obraź moją żonę jeszcze raz, a będzie to ostatnia noc, jaką spędzisz w Hornburgu — odparł spokojnie Eomer. Tylko Gram i ja widzieliśmy, że prawa ręka spoczęła na rękojeści sztyletu. — Nie rzucam słów na wiatr, powinieneś to już wiedzieć i powściągnąć swój język!

— Błagam o wybaczenie — powiedział po nieznośnie długiej chwili.

— Zapomnijmy o tym — odparłam ugodowo i zobaczyłam, że odetchnął z ulgą. — Nie mogę jednak zapomnieć o tym, że moją służącą pobito pod twoim dachem.

Żona Grama zakrztusiła się, a kilku mężczyzn zaśmiało się cicho.

— Nie mieszam się w spory służby, Wasza Wysokość.

— Jako gospodarz jesteś winien zapewnić bezpieczeństwo wszystkim swoim gościom, bez względu na ich pozycję. Ingrid pobito, ponieważ była ze mną pomogła chłopcu. Aelrun, córka Gamlinga, również była tam widziana. Gdyby ją spotkało takie nieszczęście, również umyłbyś ręce?

— Wasza Wysokość, to co innego... Moi ludzie nigdy nie pomyliliby panienki Aelrun ze służącą.

— Och, na pierwszy rzut oka jesteśmy dość podobne... W takim razie musieli się nam dobrze przyjrzeć, może nawet skonsultować z tobą, panie?

Aelrun miała słodki, niewinny głos, a gdy mówiła, sprawiała wrażenie bezbronnej istotki. Jednak jej oczy... Ael mogłaby zabić takim spojrzeniem.

Przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi i okrzyki zdumienia. W stronę podwyższenia szedł niski mężczyzna o splątanych włosach i ponurym obliczu. Zastanawiałam się, kto go tu wpuścił, skoro mieszkańcy Helmowego Jaru ledwie mogli ścierpieć obecność Dunlendingów. Po chwili w drzwiach stanął Haleth i już wiedziałam, że to on był na tyle odważny, by tak otwarcie zlekceważyć rozkazy Grama. Tymczasem tajemniczy mężczyzna dotarł już niemal do naszego stołu.

— Powiedziano mi, że znaleźć... Znajdę tu kobietę, która uratowała życie mojemu synowi – powiedział powoli we Wspólnej Mowie. Wszystkie oczy skierowały się na mnie, więc mimowolnie wstałam i obeszłam stół. — Nie dziękujemy często bo i ostatnio nie ma za co — posłał zebranym chmurne spojrzenie. — Ale za to muszę podziękować.

— Każdy by tak postąpił — odparłam szybko i podeszłam bliżej. — Poza tym, to Haleth wszystkim się zajął. Jemu powinieneś dziękować. 

— Czyli wśród słomianych łbów są jeszcze dobrzy ludzie.

— Więcej, niż wam się wydaje. Nie chcemy waszej krzywdy.

— Przynajmniej nie wszyscy...

— To wszystko? Zakłócasz nam posiłek — wtrącił się Gram.

— Chcę złożyć przysięgę — oznajmił przybysz. — Przysięgę na wierność

— Nie mnie powinieneś przysięgać, lecz królowi Zjednoczonego Królestwa — powiedział Eomer.

— Nie będę przysięgał ani jemu, ani tobie, panie — odparł, a w pomieszczeniu dał się słyszeć pełen wzburzenia szmer. — Przysięgę chcę złożyć królowej. — Teraz dookoła słychać było już gniewne pomruki. Maud zmarszczyła brwi, wpatrując się to we mnie, to w Eomera. Nie pomagasz, przyjacielu. Ani trochę. — Przysięgnę, że nigdy więcej nie zwrócimy się przeciw Władcom Koni i wspomożemy was w walce z waszymi wrogami, a w zamian wy wywiążecie się z obietnicy.

— Przyjmę ją w imieniu króla Marchii — powiedziałam szybko, występując na przód. Zgromadzeni byliby gotowi oskarżyć mnie o przewrót, gdybym nie włączyła w to dziwne wydarzenie męża. — Wezwijcie skrybę.
— Tak nie można, pani — szepnął Gram. Zerknęłam na Eomera. Powoli skinął głową, dając mi przyzwolenie.

— Jeśli król pozwoli, uczynię o co prosi Frygga. 

— Mój panie? — mężczyzna nadal nie wyglądał na przekonanego.

— Królowa przyjmie przysięgę w moim imieniu.

Skryba przysiadł obok, rozkładając na stole przybory do pisania. Był chyba najspokojniejszym człowiekiem w pomieszczeniu.

— W drugim roku Czwartej Ery Śródziemia Lothiriel, córka Imrahila z Dol Amroth, królowa Rohanu, przyjęła przysięgę wierności złożoną przez Fryggę, syna Folki w imieniu Eomera, syna Eomunda, osiemnastego króla Rohanu. Działo się to w trzecim roku jego panowania w obecności świadków — podyktował Gamling, przyzwyczajony do spisywania tego rodzaju aktów. Podał mi pióro. Złożyłam podpis, pierwszy raz podpisując się jako królowa. Frygga nieco nieporadnie zapisał swoje imię obok, a następnie wyciągnął nóż. Gamling w momencie znalazł się między nami, dobywając miecza.

—Nie mam zamiaru nikogo mordować — Frygga naciął skórę po wewnętrznej stronie dłoni. — My składamy żywe przysięgi. Papierowe umowy można przepisać. Podpis sfałszować.

— Ale krew jest tylko nasza — dokończyłam, wyciągając własny sztylet. Z całych sił starałam się nie drgnąć, gdy ostrze przecięło moją skórę. — Niech będzie.

Jednocześnie przechyliliśmy dłonie, a ciemnoczerwone krople spadły na papier przy naszych podpisach.

— Mój syn żyje dzięki tobie, wasza wysokość. Mój klan pozostanie ci wierny. Mogę cię zapewnić, że Dunlendingowie nie sprawią więcej problemów.

— Skąd możemy mieć taką pewność? — zapytał Eomer. — Wielokrotnie najeżdżaliście nasze ziemie.

— Złożyłem królowej przysięgę. Wczoraj zostałem ich wodzem i oni złożyli ją mnie. Chyba nie mają wyjścia — Frygga uśmiechnął się krzywo, pokłonił i wyszedł.

W pomieszczeniu na chwilę zapadła głucha cisza.

— Widzicie, panowie — powiedziałam. — Wystarczyło odciąć jedną nogę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro