Rozdział XXXIV
— Możemy popatrzeć?
Elise stała w progu mojej komnaty i wyciągała szyję, by zobaczyć jak najwięcej. Jej błagalne spojrzenie odbiło się w lustrze, przed którym siedziałam. Mairen od godziny układała każdy kosmyk moich włosów, żeby fryzura nie zepsuła się podczas przyjęcia. Kark całkiem mi już zdrętwiał, ale wiedziałam, że będzie warto. Reszta pomieszczenia wyglądała jak pobojowisko, a w powietrzu unosił się zapach olejków.
— My? — zapytałam z rozbawieniem.
— Ja i Aelrun. I Lilly.
— Wejdźcie, tylko nie przeszkadzajcie Mairen.
— Teraz to ty mi przeszkadzasz — skarciła mnie. — Nie wierć się.
Nadal miała na sobie codzienną sukienkę, która nie ograniczała jej ruchów. Uparła się, że to ona mnie uczesze, mimo że sama też musiała się przygotować. Wcześniej Ingrid pomogła jej upiąć włosy w koronę, niemal siłą ozdabiając je rubinowymi szpilkami. Była blada po porannych nudnościach, ale uśmiechała się szeroko, rozmawiając ze mną i z dziewczętami, które rozsiadły się na moim łóżku.
Widziałam, jak Lilly delikatnie wodzi palcami po wzorach na narzucie i rzeźbionych kolumienkach. Wyglądała, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół. Elise i Aelrun szczebiotały o rycerzach, których widziały na wieczornym przyjęciu. Przerzucały się w domysłach dotyczących pań ich serc. Powtarzały niedorzeczne często plotki z taką powagą, że wraz z Mairen z trudem zachowywałyśmy powagę. Ingrid nie udało się powstrzymać i musiała zamaskować przypływ wesołości atakiem kaszlu.
— I gotowa. — Mairen z zadowoleniem skinęła głową.
Ingrid ustawiła mnie na środku komnaty i przystąpiła do karkołomnego procesu założenia sukni. Kolejne warstwy lekkich halek stworzyły podporę dla ciężkiej, zdobionej spódnicy. Później wraz z Mairen upięły tren, który sam w sobie był dziełem sztuki. Wyhaftowano na nim spienione fale w kształcie stada koni, znad których podrywały się do lotu łabędzie. Biele, srebra i granaty były kolorami mojego rodu i nie mogłam wyobrazić sobie piękniejszej reprezentacji dla nich. Ślubna kolia mamy przyjemnie ciążyła mi na szyi. Włosy przyozdobiłam prostym wiankiem ze świeżych kwiatów. Niezadowolonej ciotce, która przyszykowała kilka diademów na tę okazję, wytłumaczyłam tę decyzję koronacją. Przede wszystkim chciałam jednak podtrzymać rohirricką tradycję.
— Jesteś taka piękna... — szepnęła Lilly, a dziewczęta energicznie pokiwały głowami.
Ktoś zapukał do drzwi i po chwili do środka weszła Eowina, wyjątkowo bez Elborona na ręku. Cała w bieli i złocie, wyglądała, jakby jaśniała własnym światłem. W tamtej chwili zrozumiałam, dlaczego co jakiś czas nazywano ją Białą Księżniczką
— Zasnął — wyjaśniła już w progu. — Uznajmy to za cud. Pięknie wyglądasz! I masz wianek — dodała wzruszona.
— Nie obeszłabym się bez niego — odparłam, biorąc ją za ręce.
Cały ten dzień był zderzeniem zwyczajów, a Eowina miała w tym swój udział. W ciągu ostatnich miesięcy wymieniłyśmy wiele listów. Przydatna okazała się również pomoc Fii. Ciotka Ivriniel z największym trudem godziła się na wprowadzenie tylu „udziwnień" do gondorskiej ceremonii. Nie rozumiała, dlaczego upieram się na wianek, zamiast diademu matki. Dlaczego muzycy sprowadzeni z Minas Tirith nie wystarczą. I dlaczego, na wszystkie świętości, część przysięgi ma być po rohirricku?! Jednak po ostatniej rozmowie traktowałam jej narzekania z przymrużeniem oka. Mogła utyskiwać, ile chciała, ale nie zmieniało to faktu, że jej ślub odbył się prawie pięćdziesiąt lat temu, a od mojego dzieliły mnie minuty.
— Aelrun, matka cię szuka — powiedziała Eowina. — A ty, Elise? Nie powinnaś być z królową? Goście zajmują już miejsca.
— Możemy najpierw zobaczyć wróżbę? — Aelrun złożyła błagalnie ręce. — I chyba... Mama mówiła, że...
— Do rzeczy, Ael — ponagliła ją Eowina.
— Ktoś powinien wypowiedzieć błogosławieństwo... — dokończyła speszona dziewczyna.
— Właśnie! – zawtórowała jej Elise, chociaż zapewne nie miała pojęcia, o jakie błogosławieństwa i wróżby chodzi. — U nas nie ma takich tradycji. Lothi, proszę!
— W porządku... Eo?
— To powinna być moja matka...
Eowina ponownie ujęła moje dłonie i obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem, a później odezwała się po rohirricku.
— Niech wszystkie błogosławieństwa dobrych duchów cię prowadzą, Lothiriel, córko, którą dziś zyskuję. Niech strzegą twojego domu, męża i waszych dzieci...
Na koniec tej nieco nieśmiałej przemowy uniosła moje dłonie do ust i ucałowała je. Wiedziona impulsem, zrobiłam to samo. Odetchnęła ciężko i roześmiała się.
—Dziwnie było nazywać cię córką, ale cieszę się, że mogłam to zrobić. A teraz czas na wróżbę! — dodała, nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Nadal byłam poruszona.
Na toaletce leżał jej ususzony wianek. Przez cały rok bardzo dbałam, żeby nie odpadł ani jeden listek i teraz musiałam już tylko donieść go do niewielkiego ogniska, które, ku ubolewaniu ogrodnika, rozpalono obok jednej z alejek.
— Panny mają pilnować, żeby płatki i listki nie opadały, bo w dniu ślubu można za ich pomocą dowiedzieć się, ile będzie się miało dzieci. I jakiej płci będą.
Potrząsnęła lekko wiankiem, a na ciemny blat spadły płatki i listki.
— Płatki oznaczają córki. Listki synów — powiedziała. — Spójrzmy... Trzy córki. I dwóch synów
— Piątka dzieci! — wykrzyknęła Elise.
— No dobrze, mądralo. A kto będzie pierwszy? Chłopiec, czy dziewczynka?
— Ta wróżba nie jest aż tak dokładna.
W tej samej chwili do komnaty wszedł ojciec. Od rana był zajęty i zdenerwowany, biegał z jednego pomieszczenia do drugiego, teraz jednak jego twarz nie zdradzała najmniejszych oznak niepokoju.
— Chodźcie, dziewczęta. Ty też, Lilly — Mairen wzięła ją za rękę i wraz z Eowiną wyszły, zostawiając nas samych.
— Mama byłaby taka szczęśliwa... — powiedział, patrząc na kolię na mojej szyi.
— Brakuje mi jej... — Ścisnęłam jego dłoń. — Ale cieszę się, że ty przy mnie jesteś.
— Jesteś piękną panną młodą, Lothiriel.
Rano poślubię chłopca ze snów. Takiej miłości nikt wcześniej nie zaznał. Jest krwią z mojej krwi...
Służące od rana śpiewały tę piosenkę, przechodząc pod moimi drzwiami. Po dziesiątym razie straciłam rachubę.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu, a z dołu dochodził nas gwar rozmów i dźwięk muzyki. Nagle moja komnata wydała mi się bardzo przytulna. Jakaś część mnie zapragnęła tu zostać i nigdy nie wyjeżdżać. Poczułam, jak oczy mi wilgotnieją.
— A miałam nie płakać — roześmiałam się zawstydzona, ocierając łzy wierzchem dłoni. — Tato? — Drgnął, słysząc to zdrobnienie. — Skoro mamy nie ma... Dasz mi błogosławieństwo?
Wtedy zobaczyłam, że w jego oczach też błyszczą łzy. Podszedł bliżej i położył dłonie na moich ramionach. Miał na sobie kolczugę z jasnego srebra, błyszczącą się w słońcu właśnie jak łzy.
— Bądź szczęśliwa, Lothiriel. Jesteś silna i mądra. Chcę, żebyś wiedziała, że jestem z ciebie dumny. Może nie zawsze umiałem to pokazać, ale... Jesteś niesamowitą młodą kobietą i będziesz dobrą królową. Eomer to mój przyjaciel, człowiek honoru i cieszę się, że teraz to on będzie się tobą opiekował. Niech Valarowie ci błogosławią, Lothiriel — dokończył i pocałował mnie w czoło. — Kocham cię, kwiatuszku — tym razem głos mu się załamał.
— Też cię kocham, tato.
— Aż do tej chwili nie wierzyłem, że do tego dojdzie. A jednak stało się, wychodzisz za mąż.
— Jak możesz?! — zaśmiałam się i łzy odeszły w niepamięć.
Ostatni raz spojrzałam na moją panieńską komnatę. Przeszłość wyglądała z każdego kąta, ale przyszłość już mnie wzywała dźwiękami muzyki i zapachem kwiatów. U stóp chodów czekali na mnie bracia i reszta rodziny. Wszyscy uśmiechnięci i odrobinę wzruszeni, nawet Erchirion, który starał się to ukryć pod złośliwym uśmieszkiem. W głównym korytarzu utworzyliśmy mały orszak. Na czele Elphir, Avraniel i Alphros, następnie Amrothos i nadal blada Mairen, a na końcu Erchirion. Wszyscy kolejno wychodzili na dziedziniec, aż w końcu zostaliśmy z ojcem sami. Przy drzwiach stały Elise i Aelrun, które miały mi pomóc z trenem.
— Jesteś pewna?
— Jak niczego wcześniej — odparłam i głęboko wciągnęłam powietrze.
Wyszliśmy na słońce. Niedaleko wejścia, w żelaznym koszu płonął ogień. Ogrodnik zrobił wszystko, żeby uchronić trawę przed ogniem. Wrzuciłam do niego suchy wianek Eowiny. Goście, głównie z Rohanu, zaklaskali, wyrażając uznanie dla uszanowania tradycji. Pierwszy krok został uczyniony.
Ruszyliśmy powoli między zebranymi. Na końcu szpaleru utworzonego z kwiatów i kwitnących gałęzi czekał Eomer. W koronie królów Rohanu i zielonym płaszczu obszytym złotą nicią wyglądał znacznie dostojniej niż poprzedniego dnia. I czekał tylko na mnie. Gdyby nie dopasowany gorset, serce pewnie wyskoczyłoby mi z piersi. Mijaliśmy znajome, uśmiechnięte twarze: Ioreth, Lilly, a nawet Torondor i Innes, którzy przyjechali poprzedniego dnia razem z resztą gości z Minas Anor. Nieco dalej z przodu zobaczyłam Opiekuna i jeszcze kilku znajomych dostojników. Najbliższa rodzina zajęła miejsce przed samym podwyższeniem. Elboron drzemał z buzią opartą na ramieniu Faramira. Alphros stał dumnie wyprostowany między Elphirem a Eowiną i starał się nie rozglądać dookoła. Ivriniel i Rinah zajęły miejsca obok siebie i starały się wzajemnie ignorować. Mairen, Amrothos i Erchirion stali tuż przy przejściu. Na honorowym miejscu zasiadała para królewska. Dygnęłam przed nimi delikatnie, bo tylko na taką formę okazania szacunku pozwalała mi sztywna suknia.
Mairen ukradkiem ocierała łzy z policzków, a Amrothos uniósł jej dłoń do ust i mrugnął do mnie, dodając mi otuchy. Ojciec ostatni raz pocałował mnie w policzek, a następnie wsunął moją dłoń w dłoń Eomera. Król Elessar wstał ze swojego miejsca i stanął między nami. Muzyka i rozmowy ucichły, rozpoczęły się zaślubiny.
— Złap mnie, jeśli się potknę — szepnęłam. Obawiałam się, że z nadmiaru emocji zaplączę się w materiał sukni, gdy będziemy schodzić z podwyższenia.
— Zawsze — uśmiechnął się porozumiewawczo. Przecież robił to już tyle razy!
— W tym radosnym dniu będziemy świadkami zaślubin Eomera, syna Eomunda, króla Rohanu i księżniczki Lothiriel, córki Imrahila.
Król był wtajemniczony w nasz plan. Wygłosił krótkie przemówienie o małżeństwie we Wspólnej Mowie, podkreślając znaczenie prostych słów zapewniających o oddaniu. Z mocno bijącym sercem czekałam na to jedno, jedyne „przysięgam" , które miało jakiekolwiek znaczenie. Ręce mi się trzęsły. Eomer uniósł lekko brwi i pokrzepiająco ścisnął moje dłonie. Patrzył mi w oczy, upewniając się, że jestem pewna i mocnym, pewnym głosem wypowiedział tylko jedno słowo.
— Gehálse, Lothiriel.
Dobiegł nas szmer zdezorientowanego tłumu. Gdzie długie przemówienie o miłości, wierności i szacunku? Nadeszła moja kolej. Czułam, że zaschło mi w gardle.
— Gehálse, Eomer — powiedziałam i zrozumiałam, że jest coś szczególnego w wypowiadaniu tylko jednego słowa. Najważniejsze widać w oczach. Cieszyłam się, że mimo nacisków rodziny zdecydowałam się na tę wersję.
— Niech Manwe, wzór męża, w imieniu Iluvatara przyjmie tę przysięgę, a Valarowie niech nam błogosławią — wsunął złoty pierścień na mój palec.
— Niech Varda, wzór żony, w imieniu Iluvatara przyjmie tę przysięgę, a Valarowie niech nam błogosławią — odpowiedziałam, robiąc to samo. Tę formułę zawsze lubiłam. Wezwanie wszystkich dobrych mocy na świadków miłości dwojga śmiertelników nadawało ceremonii głębsze znaczenie.
— Ogłaszam was mężem i żoną! — Głos Elessara dobiegał gdzieś z oddali.
W chwili, gdy Eomer mnie pocałował, z dachu altanki posypały się kwiaty. To siedzące na daszku córki ogrodnika włożyły w powierzone im zadanie całe serce. Uniosłam głowę, obserwując biało-różowy deszcz. Rohirrimowie i rycerze z Dol Amroth utworzyli dwa rzędy i czekali, żeby dobyć mieczy. Wszyscy patrzyli na nas z wyczekiwaniem. Zdjęłam z głowy ślubny wianek i uświadomiłam sobie, że nie zdecydowałam, komu go oddam. Mairen była już mężatką, a Lilly była za mała. Na szczęście Elise nadal stała blisko, klaszcząc w dłonie i śmiejąc się radośnie. Ciotka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, gdy podeszłam do jej wnuczki i włożyłam jej na głowę wianek.
— Masz rok — powiedziałam, uśmiechając się porozumiewawczo, a następnie wzięłam wiązankę od Mairen.
Eomer wyciągnął do mnie rękę, a ja ujęłam ją, wracając na podwyższenie. Aelrun pomogła mi przyklęknąć na stopniach. Królowe Rohanu nie mają osobnej koronacji. Tytuł otrzymują w momencie zawarcia małżeństwa. A mimo to złota opaska w kształcie dwóch koni podtrzymujących czołami zielony kamień, którą Eomer włożył mi na głowę sprawiła, że przez chwilę czułam się niezręcznie.
— Wasza Wysokość — uśmiechnął się na widok mojej przestraszonej miny. — Teraz nie ma już odwrotu.
Pomógł mi wstać i przeszliśmy pod obnażonymi mieczami, depcząc po miękkich płatkach, otoczeni śmiechem, wiwatami i muzyką. Dopiero pochylone głowy członków mojej rodziny sprawiły, że dotarła do mnie ta nieodwracalna zmiana w moim życiu. W ciągu kilku minut stałam się żoną i królową. Dziewczyna z klifów Dol Amroth i Domów Uzdrowień odeszła.
Przez kolejną godzinę słuchaliśmy życzeń od mniej i bardziej znanych nam gości.
— Cierpliwości do żony — powiedział Amrothos. — Jak sobie coś postanowi, to łatwo nie odpuści.
— Niech cię licho, braciszku.
Po nim podchodziło do nas jeszcze wiele, wiele osób. Rinah, Mairen, Innes, Torondor... Starzy i nowi przyjaciele, mówiący różnymi językami. Wszyscy życzyli nam tego samego: szczęścia i miłości. Błogosławieństwa wszystkich dobrych sił Śródziemia. Słowa niektórych sprawiały, że miałam łzy w oczach, podczas rozmów z innymi z trudem zachowywałam powagę. Ostatnie były Ioreth i Lilly.
— Na co mi przyszło na stare lata! Królewskie wesele! Musisz wiedzieć, panie, że łatwo ci tego nie zapomnimy! Zabierasz od nas jedną z najbardziej obiecujących uzdrowicielek!
— Babciu, ale to jest król! Nie możesz tak do niego mówić!
— Może masz rację... Tak, czy inaczej, życzę wam miłości i wytrwałości. Tylko tyle wam trzeba. Bądź szczęśliwa, dziecko! — przytuliła mnie mocno i poczułam, że drży ze wzruszenia. — Jeśli cię nie docenią, będą głupcami — szepnęła na koniec.
Lilly zaczęła coś mówić, ale po chwili zrezygnowała i przytuliła się do mnie z siłą, o jaką jej nie podejrzewałam. Pochyliłam się pocałowałam czubek jej głowy.
— Będę za tobą tęsknić — to mówiąc, oderwała się ode mnie i pobiegła do Ioreth.
— Niemal czuję się winny — powiedział Eomer.
— Niemal? — zapytałam rozbawiona.
— Tak. Nawet Ioreth nie sprawi, że poczuję wyrzuty sumienia dlatego, że ożeniłem się z tobą.
Gdy rozpoczęła się zabawa, szybko straciłam rachubę mężczyzn, którzy prosili mnie do tańca. Toasty i taniec, toasty i taniec. Kręciło mi się w głowie, nim minęła połowa przyjęcia. Zatańczyłam nawet z Torondorem, którego twarz przybrała odcień intensywnej czerwieni. Wyrósł tak bardzo, że niemal dorównywał mi wzrostem, chociaż nie skończył jeszcze trzynastu lat. Później nadszedł na innych, których imion nie znałam. Wykorzystałam najbliższą przerwę między jedną melodią a drugą i uczepiłam się ramienia Eomera.
— Wychodzimy — zarządziłam, ciągnąc go w stronę ogrodu.
— Z własnego wesela?
— Tylko na chwilę...
Wieczorne powietrze chłodziło przyjemnie nasze twarze, gdy powoli oddalaliśmy się od pałacu, zagłębiając się w rzadziej uczęszczane części ogrodu. Nie sądziłam, że przyjęcie weselne może tak zmęczyć. Pilnowałam się na każdym kroku, zdając sobie sprawę, że są tu osoby, które tylko czekają na moje potknięcie. Wiedziałam, że prawdopodobnie nie uniknę błędów w przyszłości, ale ten dzień miał być idealny.
— Za dużo wypiłam — powiedziałam szczerze. — Te wszystkie toasty...
— Nie żartowałaś, gdy mówiłaś, że masz słabą głowę — zaśmiał się.
— To nie jest zabawne! — oburzyłam się, ale widząc jego minę, nie mogłam być poważna. — Może odrobinę jest... Ale i tak muszę się przewietrzyć.
Słońce znikało na zachodzie, podświetlając od tyłu odległe wzgórza, a morze przybrało ciemny, granatowy kolor. Ptaki śpiewały w gałęziach drzew i krzewów, na chwilę zagłuszając gwar przyjęcia. Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, wpatrzeni w przestrzeń. Oparłam głowę na ramieniu Eomera, ale po chwili wyprostowałam się, bo korona wbiła mi się w czoło. Zdjęłam ją niecierpliwym ruchem i ponownie wygodnie się ułożyłam.
— Już ci ciąży? — zapytał ze śmiechem.
— Nie, po prostu przeszkadza — odparłam i przymknęłam oczy.
— Wiele razy miałem ochotę cisnąć swoją do Iseny lub odrzucić daleko w trawę, na step... Ale dzięki tobie czuję, że sobie poradzę — dodał cicho, biorąc mnie za rękę.
W odpowiedzi jeszcze bardziej do niego przylgnęłam. Nie znajdowałam odpowiedzi na takie słowa. Uczucie spokoju, jakie mnie ogarnęło było cudowne. Mogłabym nie wracać do gości.
— Jakie to dziwne...
— Co?
— Przecież dopiero się poznaliśmy. Staliśmy w Domach Uzdrowień przy łóżku Eowiny. Jakby to było wczoraj...
— Nie miałaś pojęcia, jak się zachować. Patrzyłaś na mnie tak, że poczułem się niezręcznie.
— Naprawdę? — roześmiałam się i usiadłam prosto. — Nie wiedziałam, że tak potrafię. Być może jeszcze skorzystam z tej umiejętności. Pamiętasz takie szczegóły?
— Myślę, że wolałem zapamiętać minę pięknej uzdrowicielki, niż cierpienie siostry. A później... — nachylił się w moją stronę. — Później myślałem o tobie coraz częściej.
Objęłam jego twarz dłońmi i pocałowałam go delikatnie, po raz pierwszy tego dnia bez obecności świadków. Poczułam, jak kładzie dłoń na moim karku i pomyślałam, że w pewnym sensie ten dzień był daleki od zakończenia. Z lekkim niepokojem uświadomiłam sobie, że za jakiś czas część oficjalna dobiegnie końca.
* * *
https://youtu.be/JQVop3-OOXc
Słyszałam muzykę i przytłumione głosy weselników. Wieczorny watr poruszał moimi włosami i koszulą nocną, a chusta, którą miałam na ramionach, przestawała chronić mnie przed chłodem. Oparłam się o barierkę, zaciskając dłonie na zimnym kamieniu. Zdobiące moje palce pierścienie, zaręczynowy i ślubny, zalśniły w świetle księżyca.
Spojrzałam na morze. Ile czasu minie, nim znów je ujrzę? Nie darzyłam go miłością, ale przez ponad dwadzieścia lat było częścią mojego życia. Huk fal budził mnie w nocy, a pachnący solą i wodorostami wiatr towarzyszył nam podczas dziecięcych zabaw.
Dwoje ludzi biegło alejką, śmiejąc się i rozmawiając. Oni też zaczynają od wymykania się z przyjęć. A później, kto wie?
Drzwi komnaty otworzyły się, a moje serce momentalnie przyspieszyło.
— Przyniosłam wino, pani.
Ingrid postawiła tacę na stoliku, na którym stały już talerze z lekkimi przekąskami.
— Dziękuję — powiedziałam, wchodząc do środka. Przyszła wiosna, ale noce nadal były chłodne.
Ingrid zostawiła mnie samą, uprzednio zapaliwszy kilka dodatkowych świec, a ja ostatni raz spojrzałam w lustro. Uwolnione z ciasnych splotów włosy opadały mi falami na ramiona osłonięte cieniutkim niczym mgiełka materiałem. Dekolt koszuli nocnej był tak głęboki, że na początku czułam się tak, jakbym nic na sobie nie miała. Policzki miałam zaróżowione od chłodu. Wtarłam balsam w dłonie. Skóra ponownie zrobiła się szorstka. Niechętnie, ale musiałam przyznać Mairen rację. Jazda konna bez rękawiczek z pewnością nie poprawiła wyglądu moich rąk.
Ukrywanie zdenerwowania przestało mieć sens. Czułam, że brakuje mi tchu.
Cały dzień był jak bajka. Na ślubie wszystkie historie się kończyły, pomijając to, co działo się po zachodzie słońca. Powinnam usiąść na łóżku, czy przy toaletce? Zdjąć chustę z ramion? Nie, z tym głębokim dekoltem wyglądałam zbyt wyzywająco. Koszula nocna, którą miałam na sobie miała krój tak odważny, że zarumieniłam się gdy po raz pierwszy ją ujrzałam. Sięgała ziemi, ale równie dobrze mogłaby kończyć się przed kolanami i efekt byłby ten sam. Dekolt odsłaniał stanowczo za wiele, a materiał... Przeglądając się w lustrze widziałam każdy zarys mojego ciała. Spiąć czymś włosy? Nie, tak jeszcze gorzej!
Drzwi otworzyły się cicho a ja podskoczyłam, wyrwana z zamyślenia. Jak mam się zachować? Gdzie stanąć? Eomer zamknął za sobą drzwi, ale nie podszedł bliżej. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zmienił ubranie, miał na sobie tylko brązowe spodnie i jasną koszulę. Oboje byliśmy boso, co z jakiegoś powodu mnie rozbawiło.
Jednak gdy tylko zrobił krok w moją stronę, zesztywniałam i cofnęłam się. To było śmieszne! Całowaliśmy się już i nieraz wydawało się, że coś rozsadzi nas od środka. A moment, w którym pocałował mnie w szyję poprzedniego dnia nadal powodował przyjemny dreszcz. Dlaczego więc teraz stałam jak słup, zachowując się jak nieśmiała panienka, którą nigdy przy nim nie byłam? Teraz nadszedł czas na to, przed czym powstrzymywaliśmy się siłą woli.
— Boisz się mnie, min freo? — zapytał, wplatając palce w moje włosy.
— Nie, po prostu... Nie wiem... — szepnęłam, czując jak jego dłoń gładzi mnie po karku.
Powiódł palcami po mojej szyi, zatrzymując się przy obojczykach. Gwałtownie wciągnęłam powietrze. W momencie zapomniałam, co miałam powiedzieć. Sięgnęłam po karafkę z winem i napełniłam dwa kielichy. Piliśmy, bacznie się obserwując. W końcu wino się skończyło i nie mieliśmy czym zająć rąk i umysłów. Czułam, jak szybko bije mi serce, miałam wrażenie że jego łomot można usłyszeć z korytarza.
— Co my wyprawiamy? — zapytał nagle.
— Zachowujemy się, jak obcy — odparłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. Mimo to, nie mogłam pozbyć się zdenerwowania. Czego ode mnie oczekiwał?
— Nadal w to nie wierzę — powiedział ochrypłym głosem. Uniósł do ust moją dłoń i delikatnie pocałował. — Ty naprawdę za mnie wyszłaś!
— Wątpiłeś? — Zdenerwowanie zaczęło mnie opuszczać. Stanęłam na palcach i pocałowałam go. Najpierw łagodnie, później mocniej, gwałtowniej. Zrozumiałam, że tu nie ma miejsce na analizowanie kolejnych kroków. — Powinnam poczuć się urażona.
— Pozwól, że ci to wynagrodzę...
Kolejne wydarzenia na przemian zamazują się i nabierają ostrości, gdy próbuję je sobie przypomnieć.
Chusta zsunęła mi się z ramion, więc odrzuciłam ją niecierpliwie. Wywołany tym podmuch musiał zgasić przynajmniej część świec, bo znaleźliśmy się w przyjemnym półmroku.
W jednej chwili staliśmy przy toaletce, w następnej opierałam się o kolumienkę łóżka. Gdy obsypał pocałunkami moją szyję, objęłam jego głowę, nie chcąc, by się odsunął.
Nareszcie! Jesteś tylko...
— ...mój... — wyrwało mi się.
Wtedy niewiele rozumiałam z tego co się dzieje. Wszystko było nowe, a jednocześnie tak naturalne, jakbym znała to uczucie od zawsze, tylko na chwilę o nim zapomniałam.
Przestałam słyszeć cokolwiek poza szumem krwi w uszach i naszymi przyspieszonymi oddechami. Stałam się niecierpliwa. Chciałam wciąż więcej i więcej, chociaż z każdą chwilą wydawało mi się, że nic więcej nie mogę już odkryć. Zrozumiałam, co poeci mieli na myśli, układając poematy o rozkoszy. W jedną noc stałam się bogatsza o tak wiele doznań!
— Pozwól mi... — szepnął, zsuwając mi cieniutki materiał z ramion. Odpiął jedną z klamerek, które spinały dekolt. Cicho spadła na podłogę. Cieniutki jak mgiełka materiał zaczął odsłaniać coraz więcej ciała.
— To niesprawiedliwe...
W odpowiedzi pozbyłam się jego koszuli. Po chwili czułam pod palcami jego napięte mięśnie i blizny, które znaczyły skórę w wielu miejscach. Delikatnie pocałowałam jedną z nich i poczułam, jak drgnął. Zadowolona z efektu i zdumiona własną śmiałością, musnęłam ustami kolejną. Złapał mnie za ręce i odsunął odrobinę, obrzucając wzrokiem moją postać. Znów mierzyliśmy się wzrokiem, ale tym razem nie było w nim wahania. Ocenialiśmy mocne i słabe strony przeciwnika, stopniowaliśmy napięcie.
Koszula nocna trzymała się na moim ciele tylko dlatego, że ręce miałam zgięte w łokciach. Ostatnia klamerka nie mogła utrzymać obfitych fałd materiału. W nagłym przypływie śmiałości pozwoliłam jej spaść na posadzkę. Materiał zsunął się ze mnie z cichym szelestem, przyjemnie drażniąc moją skórę. Eomer głośno wciągnął powietrze i przez chwilę po prostu patrzył. Spodziewałam się, że na policzkach wykwitną mi rumieńce, w końcu stałam tam zupełnie naga, za jedyne okrycie mając migotliwe cienie. Mimo to, czułam jedynie ekscytację. Czekałam.
Delikatnie dotknął moich ramion, a następnie przeniósł dłonie na biodra. Skóra zdawała się płonąć w miejscach, w których dotknęły jej jego palce. Przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że niemal uderzyłam go głową w brodę. Pocałował mnie gwałtownie, a ja oddałam pocałunek wyzbywszy się resztek nieporadności.
— Na Eorla — jęknął po chwili.
— Nie tak mam na imię — powiedziałam, odrzucając głowę do tyłu.
Pomyślałam, że jeśli jego usta jeszcze raz znajdą się tak blisko moich piersi, oszaleję z rozkoszy. Odkrył i tę moją słabość.
— Lothi... — urwał i nie wiedziałam, czy zrobił to celowo, chcąc zdrobnić moje imię, czy po prostu tak jak mnie, zabrakło mu oddechu. Nie miało to najmniejszego znaczenia.
Nie było odwrotu. Udami otarłam się o krawędź łóżka. Szum krwi w uszach stał się niemal nieznośny. Podniósł mnie, jakbym ważyła tyle co nic i pomógł usiąść, a potem...
Potem był już tylko chłód pościeli pod moimi plecami, nasze szybkie oddechy, łomotanie serc i... Czysty, słodki chaos...
* * *
Obudziłam się obolała i zdezorientowana. Gwałtownie usiadłam w łóżku i poczułam chłód na nagiej skórze. Eomer nadal spał, jasne włosy opadły mu na twarz. Spojrzałam na prześcieradło między nami. Na białym materiale zobaczyłam kilka zaschniętych kropel krwi. Chciałam pogłaskać męża po policzku, ale zastygłam z ręką nad jego twarzą. Poczułam, że potrzebuję kilku chwil samotności, by uspokoić myśli kotłujące mi się w głowie. Ostrożnie, żeby go nie obudzić, wstałam i podeszłam do okna, po drodze owijając się chustą, którą w nocy porzuciłam przy toaletce. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam na swojej twarzy szeroki uśmiech. Rozczesałam włosy i na palcach weszłam do pomieszczenia obok. Drzwi dla służby były uchylone, co oznaczało, że Ingrid przyniosła już gorącą wodę. Powoli napełniłam wannę i zanurzyłam się w ciepłej wodzie.
Skórę miałam wrażliwą na każdy, nawet najbardziej delikatny dotyk. Przez głowę przelatywały mi ulotne obrazy poprzedniego dnia i nocy. Z czasem pojawiało się co raz więcej szczegółów, na które moje ciało zareagowało w niekontrolowany sposób. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje, jednak nie był to nieprzyjemny stan.
Wyciszona i szczęśliwa wyszłam z wanny, owinęłam się ręcznikiem i wróciłam do sypialni. Najciszej jak mogłam, otworzyłam szafę w poszukiwaniu czegoś, w co mogłam się ubrać bez pomocy Ingrid. Za sobą usłyszałam szelest pościeli, a po chwili Eomer objął mnie w pasie.
— Muszę się ubrać — powiedziałam i westchnęłam cicho, gdy pocałował mnie w szyję.
— Nie musisz. Czy to rumieniec? — zapytał ze śmiechem.
— Zawstydziłeś mnie, mężu.
— Błagam o wybaczenie — odparł nieszczerze. — Chodź — bez trudu wziął mnie na ręce i ruszył w stronę łóżka. Ręcznik został przy otwartej szafie.
— Nie uważasz, że powinniśmy pojawić się na śniadaniu? — zaprotestowałam słabo. — Mamy gości. Król i królowa...
— Czyli my — przerwał mi, sadzając sobie na kolanach. — a król i królowa Gondoru są, ściśle rzecz ujmując, gośćmi twojego ojca. Naszym zmartwieniem byliby w Edoras. Możemy pojawić się, kiedy uznamy za stosowne. Oczywiście już po tym, gdy weselnicy upewnią się, że wszystko poszło jak trzeba. — Ruchem głowy wskazał krew na prześcieradle.
— Barbarzyństwo... — mruknęłam i przymknęłam oczy. Palce Eomera błądziły po moich plecach.
— I to w sercu Gonodru — zaśmiał się, a potem spojrzał na mnie uważnie.
— Co? — znałam to spojrzenie. Chciał coś powiedzieć i zastanawiał się, jak ubrać to w słowa.
— Czym zasłużyłem na tyle szczęścia?
— Wydaje mi się... — Powiodłam palcem po jego czole i policzku, zatrzymując się przy ustach. — Że oboje na to zasługujemy. Po tym wszystkim co nas spotkało... Teraz czas na szczęście.
Położył się na plecach, ciągnąc mnie za sobą. Poddałam się temu ze śmiechem. Skoro i tak musieliśmy zaczekać, nie miałam nic przeciwko.
— Ic lufie þe — szepnęłam.
— Ic lufie þe ...*
Przerwało nam głośne pukanie do drzwi. Zerwałam się jak oparzona i zaczęłam szukać koszuli nocnej. Znalazłam ją pod łóżkiem, ale klamerki gdzieś zginęły więc równie dobrze mogłam nie zakładać na siebie nic. Wyjęłam z szafy halkę i wciągnęłam ją przez głowę, pospiesznie sznurując dekolt.
— Ubierz się — mruknęłam do Eomera, a pukanie do drzwi rozległo się ponownie.
— Nie mówcie, że jeszcze śpicie — głos Amrothosa zdradzał rozbawienie.
— Teraz już nie – odparłam zaczepnie.
— Możesz otworzyć?
— Dlaczego miałabym to zrobić? — zapytałam, czekając aż Eomer się ubierze. Nie miał zamiaru tego robić.
— Lothiriel, musimy wejść, to tradycja — głos ciotki sprawił, że mój mąż w końcu wciągnął na siebie ubranie. Ivriniel i Amrothos. Ciekawe, kim były dwie kolejne osoby.
Eomer podszedł do drzwi. Westchnęłam i skinęłam głową. Miejmy to już za sobą. Klucz zazgrzytał i po chwili drzwi stanęły otworem. Pierwsza weszła ciotka, a jej wyraz twarzy jasno dawał do zrozumienia, co sądzi o moich rozczochranych, mokrych włosach i zarumienionych policzkach. Rzuciłam szybkie spojrzenie w lustro. Obojczyki miałam lekko zaczerwienione. Podniosłam z podłogi chustę i owinęłam nią ramiona. Ciekawe, jakiego widoku oczekiwała w taki poranek.
Następnie wszedł Amrothos z szerokim uśmiechem na twarzy. Na widok ostatniej pary odetchnęłam z ulgą. Gamling i Fia z pewnością zachowają się jak trzeba.
— Z czego się tak cieszysz? — zapytałam brata.
— Mamy piękny dzień — odparł, przystając obok mnie. — Mairen nareszcie lepiej się czuje, a mnie udało się wyprowadzić cioteczkę z równowagi jeszcze przed południem — dodał ciszej.
— Aż żałuję, że tego nie widziałam.
— Mało spektakularne, muszę przyznać. Wystarczyło stanąć pod tymi drzwiami. Chyba uważa, że nie jestem wystarczająco dojrzały na to — zakreślił ręką krąg.
— A jesteś? — wtrącił się Eomer.
— Drogi szwagrze! — Amrothos udał oburzenie. — Od roku jestem statecznym mężem, a wkrótce zostanę ojcem! Nie ma nikogo lepszego do...
— Amrothosie! — Ciotka stała już przy łóżku, wraz z Gamlingiem i Fią. Podszedł do nich i nachylił się nad pościelą.
— Małżeństwo zostało skonsumowane — powiedział, wchodząc Ivriniel w słowo. — Chodźmy na śniadanie.
* Kocham cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro