Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXI

Widziałam, że Innes ostatkiem sił powstrzymuje się od śmiechu i sama również miałam ochotę roześmiać się głośno. Dziewczyna przybiegła z przyjaciółką, już w progu oznajmiając, że umiera. Jak na osobę umierającą była całkiem żwawa, mimo nienaturalnej bladości na twarzy. Skończyłam właśnie zmieniać opatrunek jednemu z murarzy i weszłam do pokoju obok akurat w momencie, gdy Innes podawała dziewczynie kawałek białego materiału.

— Ile masz lat, dziecko?

— Czternaście.

— Boli cię brzuch?

— T... Tak, bardzo. Czy ja umrę?

— Wszyscy kiedyś umrzemy — odparła Innes, wzruszając ramionami. — Ale nie od miesięcznego krwawienia. Matka ci nie powiedziała?

— Nie żyje. —Dziewczyna powoli się uspokajała. — Czyli... To normalne?

— Jak najbardziej. To znak, że możesz mieć dzieci.

— I mogę wyjść za mąż?

— To już nie ode mnie zależy. — Innes zdjęła z półki pęczek ziół i podała pacjentce. — Zaparz i pij dwa razy dziennie. Złagodzi ból.

Podobne sytuacje zdarzały się dosyć często. Ofiary nocy spędzonych w karczmach, które przychodziły z połamanymi nosami i rękami lub bolącymi żołądkami, dziewczęta krwawiące po raz pierwszy, nawet maluchy wiedziały, że jeśli obedrą kolano podczas zabaw, ktoś w Domach Uzdrowień przemyje i opatrzy ranę. Lubiłam tę codzienność. Bez krzyków rannych i umierających było tu spokojnie i cicho.

— Kiedy wyjeżdżasz? — zapytała Innes, gdy dziewczęta wyszły.

— Jutro rano, jeśli Amrothos uporał się ze wszystkim, jak zamierzał. Przyjedziesz na ślub Mairen?

— Dostałam zaproszenie, ale musiałam odmówić. Opiekuję się trzema kobietami przy nadziei. Wszystkie urodzą pod koniec lipca, albo na początku sierpnia. Ciebie nie będzie, więc wszystko na mojej głowie.

— Nie mogłabym opuścić ich ślubu.

— Wiem, wiem. Rzecz w tym, że w przyszłym roku ubędzie nam nie jedna, ale dwie uzdrowicielki.

— Podobno Erica chce pójść w ślady siostry...

— Erica ma czternaście lat i wszystkiego trzeba ją nauczyć.

Czasem miałam wrażenie, że Innes ma nam za złe fakt, że wychodzimy za mąż. Wiedziałam, że żałuje decyzji Mairen, ale nigdy nie powiedziałabym, że będzie chciała zatrzymać mnie. Cóż, od dnia, w którym spotkałyśmy się po raz pierwszy minął ponad rok. Ja też przywiązałam się do niej. Uwielbiałam pomagać jej przy porodach i obserwować jak zamienia się w stanowczą, ale pełną ciepła kobietę.

— Tak samo, jak musiałyście nauczyć mnie. Nawet Mairen z pewnością nie wiedziała wszystkiego od pierwszego dnia.

— Cóż... Pewnie masz rację — westchnęła i energicznie złapała za miotłę. — Dziewczyna od rzeźnika chciałaby wstać. Pomóż jej, przejdź z nią kilka kroków. Tylko uważaj na szwy!

— Wiem, Innes. Nie robię tego od wczoraj.

* * *

— I znowu w drodze — powiedział Amrothos, gdy następnego dnia rano opuszczaliśmy Białe Miasto. — Gdy wreszcie osiądę w Fornoście, nie będę pamiętał, jak to jest być w jednym miejscu dłużej niż miesiąc.

— Przyzwyczaisz się — odparłam w roztargnieniu.

 Myślami byłam już w Dol Amroth. Dzień Ofiar Morza przypadał na kolejny tydzień, kładąc się cieniem na radość z oczekiwania na ślub Amrothosa i Mairen. Nie chciałam, żeby do krwawych snów dołączyły wspomnienia tamtego dnia.

W tym roku postanowiłam sobie, że będę twarda. Nie pozwolę sobie na nadmierne rozżalenie, omdlenia i awantury na plaży. Z odrobiną czarnego humoru musiałam przyznać, że tym razem nie będę musiała znosić Ulrada i reszty zalotników. Powtarzałam sobie, że muszę tylko przeżyć ten jeden dzień, a potem wyruszymy do Pinnath Gelin. Przy okazji spotkamy się z Eowiną i Faramirem. Poprzedniego dnia potwierdzili swoje przybycie na ślub. Nie mogłam się doczekać, aż ich zobaczę. Zastanawiałam się, czy już będzie widać... Do tego miała przyjechać Rinah, której nie widziałam już rok. Powinnam sobie poradzić...

Było jak zawsze, a jednak inaczej. Jak co roku obudziłam się o świcie, ale tylko dlatego, że podmuch wiatru przewrócił stojącą na balkonie doniczkę. Razem z Amrothosem zrobiliśmy dwa wianki, siedząc w milczeniu, myślami będąc jedenaście lat wcześniej.

— Też to czujesz? — zapytał nagle.

—Jest... Inaczej — odparłam. Zamykając oczy i wystawiłam twarz na promienie słońca. — Lżej.

— Myślisz, że... — urwał na chwilę, niepewny, czy powinien wypowiadać swoje myśli na głos — Że się od tego uwolniliśmy?

—Nie wiem — powiedziałam zgodnie z prawdą. Podejrzewałam, że nigdy nie przestanę czuć wyrzutów sumienia. Ale może czas nareszcie zaczął goić rany i teraz miało być łatwiej?

Gdy ostatni raz rzucałam wianek na fale, nie czułam znajomego, przejmującego smutku, który towarzyszył mi przez tyle lat. Wszystko poszło idealnie, udało mi się nawet uśmiechnąć kilka razy, mimo że od zapachu wodorostów nadal było mi niedobrze.

Ludzie zaczepiali mnie w drodze do powozu i składali gratulacje. Było niemal jak za życia mamy. Avraniel z dumą wystąpiła w roli pani Dol Amroth. Z wdziękiem witała gości z Ostoherem na ręku. Z ulgą przyjęłam fakt, że już nie musiałam martwić się jej stosunkami ze służbą. Najwyraźniej wystarczyło wyjechać na jakiś czas.

— Twoja matka byłaby taka szczęśliwa, pani — słyszałam tu i tam.

 Ku własnemu zdziwieniu, odpowiadałam na te słowa ze szczerym uśmiechem. Było w tym trochę nostalgii i głęboko ukrytego smutku, ale wspomnienie mamy nie sprawiało, że miałam ochotę uciec z płaczem.

Wieczorem udaliśmy się na plażę. Amrothos rzucił na fale wianek dla Lalaith, a później usiedliśmy na wyrzuconym na brzeg pniu.

— Czuję się winny, że niemal nic nie czuję. Nieważne, jak dziwnie to brzmi — powiedział i zapatrzył się na morze. — Myślę tylko o Mairen.

— Mama by tego chciała — odparłam cicho. — Pomyśl, jaka byłaby szczęśliwa. Elphir ma drugiego syna. Żenisz się, a ja wychodzę za mąż.

— Jeśli będę miał córkę, dam jej na imię Nimloth.

— Ejże! To mój pomysł!

— Nie wiedziałem — zaśmiał się. — Ale zdania nie zmienię.

— Ja też. Co zrobimy, gdy się spotkają?

— Możemy wołać je zdrobniale. — Podniósł kamień i obracał go przez chwilę w palcach. — Na przykład Lothi, jak ty. W ten sposób miałaby imię po mamie i po tobie.

— Jeśli Eomer się zgodzi i rzeczywiście dam jej tak na imię... Nim. Nimmie. To ładne zdrobnienie.

— A rohirricka wersja jej imienia? Jak powiedzieć „biały kwiat"?

— Nie wiem... Dzisiaj mam wolne od nauki rohirrickiego.

— Czyli za kilka lat będziemy mieli Nimloth z Fornostu i Nimloth, księżniczkę Rohanu.

Rok temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Wtedy wszystko było takie niepewne. Amrothos i ojciec skakali sobie do gardeł, a ja przeżyłam jeden z najgorszych tygodni w życiu. Żadne z nas nie pomyślałoby, że rok później będziemy siedzieć w tym samym miejscu i dyskutować o tym, jak damy na imię córkom. Już sama myśl o zaręczynach i wyjściu za mąż byłaby dla mnie niedorzeczna.

Z Rinah spotkałam się następnego dnia w porcie. Spacerowałyśmy między marynarzami, spoglądając na liczne maszty. Rozmawiałyśmy, a Rinah bezlitośnie poprawiała wszystkie błędy w mojej wypowiedzi.

— Ten koń, nie „ta koń", Lothiriel. Będziesz królową ludzi, którzy mają to zwierzę w godle. Postaraj się przynajmniej to jedno słowo wymówić jak trzeba.

— Chyba nie jest aż tak źle!

— Szczerze? — zapytała, przybierając poważny wyraz twarzy. Zaczęłam zastanawiać się, ile kolejnych błędów mi wytknie. — Jest dobrze — powiedziała, łagodniejąc. — Robisz głupie błędy, to wszystko. Nie martw się, do wiosny będziesz mówić całkiem płynnie, chociaż wprawy nabierzesz dopiero wtedy, gdy zaczniesz używać tego języka codziennie.

— To potrwa wieczność — jęknęłam.

— Nauka, czy czekanie do wiosny?

— Czekanie — odparłam, czując że rumieńce wypełzły mi na policzki. Rinah wzięła mnie za ręce i uśmiechnęła się czule.

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, kwiatuszku. Nareszcie wyglądasz, jak na dwudziestoletnią dziewczynę przystało. Promieniejesz! — powiedziała. — Rohan to surowy kraj — dodała, a jej twarz przybrała zamyślony wyraz. — Wydaje mi się jednak, że ty nauczyłaś się dostrzegać w nim łagodność i ciepło. To dobrze, królowa powinna rozumieć swój kraj.

Byłam daleka od stwierdzenia, że rozumiem Rohan. Dopiero się go uczyłam, każdego dnia odkrywałam coś nowego.

— Opowiedz mi o ślubie Amrothosa. Jego narzeczona przyjechała?

— Nie, Mairen została w Pinnath Gelin. Z ostatniego listu wynika, że cała wioska jest zaangażowana w przygotowania...

* * *

Tydzień później powoli posuwaliśmy się w stronę Pinnath Gelin. Orszak był większy, niż początkowo zakładaliśmy. Avraniel, Alphros i Ostoher tym razem wyruszyli z nami, podobnie jak ciotka Ivriniel. We czwórkę zajęli miejsca w powozie. Największym zaskoczeniem była obecność Faramira i Eowiny. Księżna Ithilien nadal była szczupła i zgrabna. Nie dokuczały jej mdłości i czuła się świetnie. Mimo swojego stanu kategorycznie odmówiła podróży powozem i jechała obok mnie, rozmawiając z mężem.

Amrothos, Erchirion i ojciec jechali na przedzie orszaku. Pan młody nie zdradzał jeszcze zdenerwowania, chociaż każdego wieczoru przyglądał się prowadzonym przez siebie weselnikom z odrobiną niepokoju. Ten ślub miał być zderzeniem dwóch światów. Ciężko było wyobrazić sobie ciotkę Ivriniel i Eowinę siedzące w otoczeniu gospodyń.

— Zaczynam żałować, że nie ożeniłem się na wiosnę, gdy tylko jej ojciec się zgodził — powiedział, gdy byliśmy dzień od wioski Mairen. — Boję się pomyśleć, do czego może dojść podczas wesela.

— Cóż... — zaczęłam i urwałam. Chciałam go pocieszyć, ale prawda była taka, że nie miałam pojęcia, czego się spodziewać.

Gdy następnego dnia wjechaliśmy pomiędzy pierwsze zabudowania, wszyscy byliśmy zdenerwowani. Zgraja dzieci wybiegła nam na powitanie. Nie widzieliśmy żadnych dorosłych, a niektóre maluchy wyglądały, jakby chwilę wcześniej buszowały w stogu siania. Za nimi szły dwie dziewczęta, podobne do siebie jak dwie krople wody oraz Eryn. One z kolei miały odświętne ubrania i włosy schludnie splecione w warkocze. Domyśliłam się, że mamy przed sobą Drinę i Ericę, siostry Mairen. Eryn odpędził maluchy i stanął po środku placu, czkając aż się zbliżymy. Zmężniał, w niczym nie przypominał chłopaka, którego poznałam w Domach Uzdrowień.

Amrothos zsiadł z konia i uścisnęli sobie ręce. Faramir niemal natychmiast zeskoczył na ziemię, o chwilę wyprzedzając ojca. Eowina i ja poszłyśmy w jego ślady. Ostatni zsiedli Erchirion i Elphros, przywykli do rozmów z niżej urodzonymi z wysokości końskiego grzbietu.

— Witajcie, szlachetni goście — odezwał się Eryn, kłaniając się. — Ojciec nie mógł powitać was osobiście, zdrowie mu na to nie pozwala. Jestem Eryn, syn Heriona. Brat panny młodej — uściślił, najwyraźniej dostrzegając zdziwione spojrzenia części zgromadzonych. Gdybym sama nie czuła się niezręcznie, śmiałabym się w głos, widząc miny rodziny.

— Prowadź, Erynie — powiedział ojciec, wcześniej uścisnąwszy dłoń zdziwionemu chłopakowi. Zobaczyłam, jak Amrothos wypuszcza z ulgą powietrze.

Rodzina Heriona mieszkała w dość dużym, drewnianym domu, składającym się z trzech izb, co było rzadkością. Budynek i płot został pięknie przyozdobiony polnymi kwiatami. W ogródku rosły róże, a zza węgła wyglądały listki winorośli. Przed domem stała ławka, na której siedział mężczyzna w paradnym mundurze piechoty. Miał jasne włosy i twarz ogorzałą od słońca. Sprawiał wrażenie silnego i zahartowanego. Jego noga kończyła się nieco poniżej kolana. Jedna z bliźniaczek pomogła mu wstać, a druga podała laskę.

Ojciec powoli oswajał się z otoczeniem i to on pierwszy stanął w otwartej bramie. Musieliśmy wyglądać dość osobliwie. Orszak dostojników niepewnie stojący przed chłopskim domem.

— Zapraszam, książę — odezwał się Herion. — Witajcie, dostojni państwo. Kapitanie — skinął głową Faramirowi.

— Książę — poprawił go Erchirion i skrzywił się, gdy wbiłam mu palce w żebra.

— Daruj sobie — syknęłam i podeszłam do ojca i Amrothosa.

— Moja siostra, Lothiriel — przedstawił mnie Amrothos. Herion uśmiechnął się szeroko, gdy podałam mu rękę.

— Mairen wiele mi o tobie mówiła, pani.

— Cieszę się, że nareszcie mogłam pana poznać.

— Mairen nie wyjdzie do nas? — zapytał Amrothos, rozglądając się dookoła. Herion zaśmiał się serdecznie.

— Długo wytrzymałeś, chłopcze. To dobrze o tobie świadczy. Drino — skinął w stronę córki. Dziewczyna zniknęła w domu.

 Nareszcie mogłam je rozróżnić. Drina była śmielsza, zuchwale patrzyła na gości, podczas gdy Erica rumieniła się i skromnie spuszczała wzrok. To ona miała w jesieni przyjechać do Białego Miasta, żeby podjąć naukę w Domach Uzdrowień. Nie znałam ich, ale podświadomie czułam, że z Ericą nie będzie problemów. Drina mogłaby rozpraszać pacjentów.

W głębi domu rozległy się kroki i po chwili w progu stanęła Mairen. Drgnęła zaskoczona, widząc tyle wpatrzonych w nią oczu. Amrothos podszedł bliżej i wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń, którą on pocałował, szepcząc powitanie. Później niezdecydowanie dygnęła przed ojcem, a na końcu odwróciła się do mnie. Objęła mi na powitanie i szepnęła do ucha:

— Do licha, co oni wszyscy tu robią?!

— To twoi goście weselni — odparłam robawiona.

Mairen stanęła wyprostowana obok swojego ojca i gościnnym gestem rozłożyła ręce.

— Witajcie. Ugościmy was, jak możemy. Dzisiaj zasiądziemy przy jednym stole, wypijemy zdrowie naszych ojców, braci i sióstr. Eryn pokaże wam miejsce, w którym można rozstawić namioty — zakończyła z delikatnym uśmiechem. To była Mairen – gospodyni. Nie znałam jej pod tą postacią. W Minas Anor łatwo było zapomnieć, że po śmierci matki to ona była panią tego domu, mimo że rzadko w nim bywała. — Zostań — złapała mnie za ramię, widząc że chcę odejść z innymi.

Zaczekałyśmy, aż wszyscy oddalą się na łąkę, odprowadzeni przez grupkę dzieci. Szli niezdecydowani, przyglądając się wszystkiemu dookoła. Mogłam sobie tylko wyobrazić minę ciotki Ivriniel, albo niezadowolenie Avraniel. Eowina beztrosko złapała Faramira pod ramię i szli przez łąkę śmiejąc się i rozmawiając. Erchirion i Elphir zachowywali się, jakby połknęli kije. Sztywno szli między domami, prowadząc swoje konie.

— Jakby pierwszy raz widzieli wioskę — skwitowała jedna z bliźniaczek. Znów nie byłam w stanie stwierdzić, która to.

— Drino! — skarcił ją ojciec.

— Nie mamy zbyt wielu okazji do pobytu w wioskach — odparłam. — A moi bracia miewają problemy z przystosowaniem.

— Przynajmniej dwaj z nich — zaśmiała się Mairen i pociągnęła mnie do domu. — O tylu rzeczach musimy porozmawiać! Ale najpierw... — otworzyła drzwi na końcu sieni i wpuściła mnie do środka. — Wiedziałam! Po prostu wiedziałam to od dnia, w którym słyszałam, że rozmawiacie.

— Wiem, pisałaś o tym w liście...

— To nic! Muszę powiedzieć ci to w twarz! — Klasnęła w dłonie. — Będziesz królową! Jesteście taką piękną parą! O, Eru! — Ciężko opadła na łóżko, ale nadal niemal podrygiwała w miejscu. Usiadłam obok i Mairen natychmiast mocno mnie objęła. — Tyle szczęścia!

— Jak idą przygotowania? — zapytałam, licząc że zmiana tematu ją uspokoi.

— Dobrze. Cała wioska jest w nie zaangażowana. Myślę, że do jutra z wszystkim się uwiniemy. Pokażę ci moją sukienkę. — Zerwała się miejsca i wbiegła do sieni. Ruszyłam za nią, zastanawiając się, w których drzwiach zniknęła. — No chodź! — Wychyliła się z wejścia po prawej. Była jak huragan, wiecznie w ruchu. Pomyślałam, że to przeznaczenie musiało połączyć te dwie niespokojne dusze.

Pokój, do którego weszłam był większy i w większości zastawiony słojami i beczkami. Obok okna siedziała na oko pięćdziesięcioletnia kobieta zajęta robótką.

— Ciociu, poznaj Lothiriel. Moją przyjaciółkę i siostrę Amrothosa. Lothi, to moja ciocia, Heleen.

— Miło mi panią poznać — powiedziałam niepewnie, bo kobieta cały czas mierzyła mnie wzrokiem.

— I mnie jest miło, dziecko. Mogę pominąć tytuły? Mairen mówiła, że nie jesteś taka jak oni.

— Proszę mówić, jak pani wygodniej — odparłam, ignorując wzmiankę o „nich".

— Ciocia jest hafciarką — powiedziała Mairen i podeszła do szafy stojącej w rogu pokoju. — Spójrz... 

 Rozłożyła na stole jasnożółtą sukienkę o prostym kroju, za to ozdobioną najpiękniejszym haftem, jaki kiedykolwiek widziałam. Wzory układały się w czerwone róże, które zdobiły dół spódnicy, pas oraz dekolt. Kwiaty wykonano z niezwykłą dbałością o szczegóły. Farbowane nici tworzyły łodyżki i pojedyncze płatki, złączone w skomplikowanych splotach. To było arcydzieło.

— Eru... — szepnęłam, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dotknięciem materiału. Nadal nie umyłam rąk po podróży. — Nigdy nie widziałam piękniejszych wzorów... Coś wspaniałego.

— Zajęło mi to pół roku — odparła z dumą. — Wiedziałam, że Mairen kiedyś wyjdzie za mąż i chciałam, żeby pięknie wyglądała. A ona wiosną przywiozła narzeczonego i to nie byle jakiego! Valarowie wiedzieli, co robią, gdy kazali mi zaczynać.

— Czy... Mogłaby pani wyhaftowa również moją suknię? — zapytałam spontanicznie. Aż do tego dnia nie myślałam o sukni ślubnej.

— O Eru! — zaśmiała się. — Na stare lata mam szyć dla królowej?

— Jeśli tylko jest pani w stanie.

— Oczywiście, że jestem! Nie mam dziewięćdziesięciu lat! Porozmawiamy o tym po weselu. — Poklepała mnie po ręce. — Mairen, kto pilnuje gulaszu?

— Drina.

— Zabawne. Dlaczego w takim razie rozmawia z tamtym młodzieńcem? — Końcem igły wskazała na okno.

— Niech to licho! — Mairen pobiegła do kuchni.

Kolacja przebiegła bez przeszkód, chociaż obie strony wyraźnie nie miały pojęcia, jak się zachować. Na całe szczęście piwo złagodziło nieco napięcie i przed północą wszyscy rozmawiali. Wyjątkiem były ciotka i Avraniel, które, wciśnięte w najdalszy kąt kuchni, obserwowały towarzystwo z wyniosłymi minami. Bałam się myśleć, co będzie podczas wesela, gdy znajdą się w otoczeniu całej wioski.

Amrothos i Mairen nie przejmowali się niczym. Rozmawiali przyciszonymi głosami, nie zwracając uwagi na otoczenie. Eowina wyszła jakiś czas wcześniej, zmęczona hałasem i podróżą. Inni goście również powoli udawali się na spoczynek. Drina i Erica uwijały się przy stole, dolewając piwa i soku, oraz zabierając brudne naczynia. Heleen siedziała obok brata, pogrążona w rozmowie z moim ojcem.

— Nie śpij, Lothi — Amrothos sięgnął przez stół i potrząsnął moim ramieniem.

— Nie śpię — odparłam, wyrwana z zamyślenia. — Obserwuję.

Amrothos podążył za moim spojrzeniem i również omiótł wzrokiem pomieszczenie. Usta rozciągnęły mu się w ironicznym uśmiechu.

— Prędzej spodziewaliby się śmierci, niż mojego ślubu w takich okolicznościach.

— Czy ja wiem? — roześmiała się Mairen. — Sam mówiłeś, że od dziecka nieco odstawałeś od reszty.

— Czyli wychodzisz za dziwaka — odparł i pocałował jej palce.

— Zupełnie mi to nie przeszkadza. Och... — urwała. Heleen wstała i podeszła do nas, a za nią stanęły Drina i Erica.

— Niech ucałuje cię ostatni raz, bo nie zobaczycie się do ślubu — zarządziła Heleen i mrugnęła do Amrothosa. — Czas żeby panna młoda udała się na spoczynek. Jeśli zobaczę cię pod jej oknem, posmakujesz najgrubszej z moich igieł!

Zebrani ryknęli głośnym śmiechem, a jeden z przyjaciół mojego brata, Hallas, niemal spadł z ławy, na której siedział. Jak na zawołanie, zebrani zaczęli się rozchodzić. Mairen wyszła do sieni razem z siostrami, a Heleen została, żeby razem z bratem pożegnać wychodzących.

— Przyjdź jutro rano — powiedziała do mnie. — Będzie chciała mieć cię przy sobie. Erica pomoże wam upiąć włosy.

Poranek wstał mokry od rosy i zasnuty mgłą, która szybko się podnosiła. Z pobliskich lasów napłynął słodki zapach żywicy i ziół, a ptaki śpiewały od świtu. Mimo to, miałam wrażenie, że nikt poza mną nie zwraca uwagi na uroki poranka. Sądziłam, że wstałam wcześnie, ale gdy zobaczyłam krzątających się pod lasem ludzi, zmieniłam zdanie. Mężczyźni znosili z wioski stoły, ławy i krzesła, które dzieci natychmiast dekorowały polnymi kwiatami i zielonymi gałązkami. Przewiesiłam przez ramię suknię i ruszyłam w stronę domu Mairen. Od progu powitał mnie gwar wielu rozmów. Kobiety wchodziły i wychodziły, a zapach gotowanych potraw było czuć z daleka.

Herion siedział na ławce przed domem i ze spokojem palił fajkę, chociaż jego twarz zdradzała, że intensywnie nad czymś myśli. Najwyraźniej uświadomił sobie, że ma jeszcze dwie córki, którym będzie musiał wyprawić wesele i nie napawało go to optymizmem. Pozdrowiłam go krótko i weszłam do domu. Ilość dźwięków dobiegająca z sieni na chwilę mnie oszołomiła. Każdy gdzieś się spieszył.

— Jest u siebie — rzuciła przez ramię Drina i pognała gdzieś z koszykiem przykrytym białą ściereczką.

Z radością zamknęłam drzwi pokoju zajmowanego przez Mairen i odgrodziłam się od hałasu. Mairen siedziała przy toaletce z surowego drewna i zaplatała nad czołem luźny warkocz. Suknia ślubna wisiała na szafie, a na łóżku ułożono wianek z białych kwiatów. Dwa pozostałe posłania były wzorowo zaścielone - ich właścicielki od świtu brały udział w przygotowaniach.

— Ciocia wygoniła mnie z kuchni. Podobno panna młoda nie powinna pachnieć rosołem.

— Coś w tym jest — zgodziłam się i rozłożyłam moją suknię obok wianka. — Czym mam się zająć?

— Żartujesz sobie? — Mairen odwróciła się od niewielkiego lustra i popatrzyła na mnie rozbawiona. — Nikt nie wpuści cię do kuchni i to wcale nie dlatego, że nie potrafisz gotować. Ciocia i tak ledwo panuje nad tymi wszystkimi przekupkami — mówiła, nerwowo skubiąc wstążkę leżącą na blacie. Mairen rzadko okazywała zdenerwowanie, jednak tego dnia niemal się trzęsła. — Najchętniej zajęłaby się wszystkim sama, ale nie może odmówić im udziału w takim wydarzeniu. Nie, tam jest zdecydowanie za dużo osób. Przydałaby się Innes. I Ioreth. Zrobiłyby porządek. Ciocia jest zbyt łagodna dla tych kobiet. Że też Ioreth musiała złamać nogę akurat teraz!

Ioreth była gotowa jechać do Pinnath Gelin mimo to i dopiero kategoryczny zakaz Opiekuna ją powstrzymał. W efekcie, gdy wyjeżdżałam, uzdrowicielka nadal się do niego nie odzywała. Bawiło mnie to niezmiernie, jednak nie zmieniało to faktu, że nieobecność Ioreth kładła się cieniem na ten dzień.

— Więc mam tu po prostu z tobą siedzieć, tak? — upewniłam się.

— Byłoby miło — przyznała i wyciągnęła do mnie rękę. — Usiądź. Spróbuję z tym coś zrobić — powiedziała, wskazując na mój warkocz. Włosy szybko mi odrastały, ale nadal nie chciały się układać. — Dziewczęta gdzieś przepadły, chociaż miały nam pomóc.

— To ja powinnam zajmować się tobą.

— Proszę Lothiriel. Denerwuję się, a to pomaga mi się odprężyć.

Skinęłam głową i zamieniłyśmy się miejscami. Palce Mairen powoli rozdzielały pojedyncze pasma i delikatnie układały je na moich ramionach, Przez chwilę milczałyśmy, każda pochłonięta własnymi myślami.

— Jak to jest? — zapytałam po chwili. — Obudzić się w dzień ślubu i wiedzieć, że dzisiaj wszystko się zmieni?

— Nadal to do mnie nie dociera — powiedziała w zamyśleniu. — Jest trochę tak, jakbyś śniła o dniu, o którym marzyłaś od dawna. A potem mija jedna godzina, druga, a ty powoli uświadamiasz sobie, że to nie jest sen i ... — urwała, wpatrując się z uśmiechem w swoje odbicie nad moją głową.

— I? — ponagliłam ją.

— I ogarnia cię panika — dokończyła ze śmiechem. — Ale to jest takie dobre zdenerwowanie. Nie mogę się doczekać!

— Mairen, to boli! — jęknęłam, bo jej palce zacisnęły się na moich włosach stanowczo za mocno.

— Wybacz! — Wypuściła kosmyki z palców i zaczęła pracę od nowa. — To już niedługo! — Niemal podskoczyła w miejscu.

Gwar w domu ucichł niemal całkowicie. Kobiety udały się do swoich domów, aby się przebrać przed ślubem. Słychać było tylko kroki bliźniaczek i odgłosy rozmowy toczonej gdzieś w ogrodzie. Zdawało mi się, że rozpoznałam głos Eryna.

— Już czas, dziewczęta! — Heleen energicznie weszła do środka. Ona zdążyła się już przebrać i upiąć włosy w ciężki kok na karku. — Erico, chodź tu i pomóż siostrze!

Po chwili Mairen stała na środku pokoju, a Heleen kończyła sznurować gorset. Materiał spódnicy spływał z bioder i układał się w delikatne fale przy kostkach. Erica ostatni raz poprawiła siostrze suknię na ramionach i odsunęła się, podziwiając całość. Mairen wyglądała pięknie. To powinno utrzeć nosa Avraniel. Nawet przyszła księżna Dol Amroth nie wyglądała tak pięknie w dniu swojego ślubu.

— Och, Mairen... — szepnęłam, porzucając na chwilę próbę zasznurowania własnego gorsetu.

— Spodoba mu się?

— Spodoba? Zapomni jak się nazywa! — powiedziałam i niemal natychmiast wciągnęłam gwałtownie powietrze, bo Heleen zaszła mnie od tyłu i pociągnęła za tasiemki. Gorset ścisnął mnie niemiłosiernie, a kobieta zorientowała się, że włożyła w tę czynność za wiele siły. — Mam coś dla ciebie – dodałam, gdy odzyskałam oddech. — Myślę, że będzie pasować.

Podałam jej haftowany woreczek. W środku znajdował się złoty łańcuszek i zawieszką w kształcie łabędzia. Ptak miał skrzydła ozdobione drobniutkimi szafirami. Było to częściowo dzieło Torondora, zamówione specjalnie dla Mairen.

— Nie mogę go przyjąć.

— Możesz, a nawet musisz — powiedziałam, zapinając go jej na szyi. — To prezent ślubny od prawie-siostry.

— Skoro tak... — Uśmiechnęła się, obejmując mnie delikatnie. — Dziękuję, Lothiriel.

— Już czas — powiedziała Heleen i nałożyła jej wianek. Erica i Drina ucałowały siostrę w policzki i ustawiły się po obu jej stronach. Wyszłam z domu i skierowałam się w stronę głównego placu wioski. Teraz ojciec pobłogosławi córkę i ostatecznie wypuści spod swoich skrzydeł. Moje miejsce było przy bracie.

Ze wszystkich stron otaczali mnie odświętnie ubrani ludzie. Dzieci biegały dookoła, za nic mając upomnienia matek. Cała wioska wstrzymała żniwa, żeby uczestniczyć w tym ślubie. Niedaleko udekorowanego kwiatami podwyższenia czekała moja rodzina. Zdenerwowany Amrothos krążył niespokojnie między Erchirionem, a Faramirem, ale zatrzymał się gwałtownie, gdy mnie zobaczył. Moje pojawienie się oznaczało, że Mairen też jest gotowa

Miał na sobie odświętny mundur w barwach naszego rodu i miecz u boku. Granatowy płaszcz obszyty srebrną nicią musiał grzać go niemiłosiernie, jednak nie mógł go zdjąć do końca ceremonii. Faramir położył mu pokrzepiająco dłoń na ramieniu. Kto mógł zrozumieć Amrothosa lepiej, niż on? Szmery za nami zamieniły się w westchnienia zachwytu.

Mairen stanęła w drzwiach domu, wsparta na ramieniu brata. Przed nimi, podpierając się na kulach stanął Herion. Drina i Erica stanęły za siostrą i uniosły dłuższy tył sukni. Amrothos wstrzymał oddech, a ja poczułam łzy w oczach. Ojciec panny młodej szedł powoli, ale zdecydowanie, za nic mając ciekawskie spojrzenia. Bronił Osgiliath. Czymże było przejście od domu do podwyższenia w porównaniu z tym, co przeżył?

Widziałam, że Avraniel otworzyła usta ze zdziwienia na widok sukni. Eowina udawała, że nie płacze, ale łzy nie przestawały płynąć jej po policzkach. Tylko nieliczni wiedzieli, że nie jest skora do wzruszeń i właściwie nie wie, dlaczego aż tak ją wzrusza ten ślub. Odwróciłam głowę, żeby się nie roześmiać. Tymczasem Mairen i Amrothos stali już twarzą w twarz przed Faramirem, który po raz pierwszy w życiu udzielał ślubu.

Radość Amrothosa i Mairen odczuwałam jak własną. Tyle łez, złych słów i problemów, które wydawały się nie do pokonania, a jednak byliśmy tu, w Pinnath Gelin, na głównym placu niewielkiej wioski. Ja nie spodziewałam się dziecka, ale już po chwili płakałam na równi z Eowiną i nie mogłam przestać. Gdy złączyli się w pocałunku dostrzegłam, że na policzku mojego brata zalśniła łza. Z niedowierzaniem popatrzył na Mairen i pocałował ją ponownie. Porwał ją na ręce i zawirowali oboje, śmiejąc się głośno. Wygrali.

Zebrani klaskali w dłonie dzieci otoczyły nowożeńców, obsypując ich płatkami kwiatów, a ja stałam pośród tego radosnego zgiełku, mając w głowie tylko jedną, jedyną myśl.

Eru, błagam. Niech teraz będzie szczęśliwy...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro