Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIII


— Coś się stało? — To była moja pierwsza myśl. Dlaczego przychodziłaby do niemal obcej osoby o świcie?

— Nie, chyba nie. Nie mogłam spać. Poza tym... To jedyna pora, o której mogę się wymknąć gdzieś sama. Muszę z kimś porozmawiać!

Skinęłam głową, chociaż niewiele z tego rozumiałam i wskazałam jej ławkę. Przez chwilę patrzyłyśmy, jak wiatr szarpie obłoki mgły nad uśpionym Pelennorem.

— On poprosił cię o rękę, pani. Prawda?

— Tak, jakiś czas temu. Odmówiłam...

— Dobrze zrobiłaś — odparła szybko. Spojrzała na mnie przelotnie i natychmiast odwróciła wzrok. — Nic dobrego by z tego nie wynikło.

— Widział to jako małżeństwo dla zysku. Przynajmniej ja tak to odebrałam...

— Chciał syna.

— Przecież ma syna... — powiedziałam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. — Mówił, że niedawno się ożenił.

— Mój brat wrócił z wojny bez ręki i z pomieszanymi zmysłami. Podobno widział, jak orkowie zjadają jego towarzyszy. Miał koszmary, krzyczał tak bardzo, że Hilda bała się przebywać z nim w jednym pokoju. Utopił się krótko po koronacji. Ojciec odesłał Hildę do rodziców, do Losarnach. Jestem jedyną dziedziczką... — Firiel oderwała wzrok od horyzontu i spojrzała na mnie. — Nigdy nie zgodziłby się, żeby mój mąż zagarnął nasz majątek. Dlatego szuka żony. Zaczął wysoko, od ciebie, pani.

— Lothiriel — poprawiłam ją odruchowo. Na myśl o motywach Ulrada coś ścisnęło mnie w żołądku.

— Wrócił wściekły, mówiąc że Imrahil przebiera w kandydatach i daje wodzić się córce za nos. Ponoć już drugi raz zrobiono z niego głupca w Dol Amroth. Zasugerowałam, żeby poszukał gdzie indziej. Tyle jest panien, które być może nigdy nie doczekają się ślubu. Uderzył mnie.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Dotychczas postrzegałam Ulrada jako konserwatywnego mężczyznę prawiącego wyszukane komplementy. Takiego, któremu żona potrzebna jest do rodzenia dzieci i opieki nad domem. Nie pomyślałabym, że mógłby posunąć się do podniesienia ręki na córkę.

— Zmienił się po wojnie. — Firiel nie zauważyła mojej reakcji i opowiadała dalej, niemal obojętnym tonem. — Wszyscy się zmieniliśmy. Wcześniej też był surowy, ale nie aż tak. Teraz rozstawia nas wszystkich po kątach, mówi do siebie. Czasem mam wrażenie, że on też oszalał. Mówi o jakiejś dawno zmarłej kobiecie, ale nie o mojej matce.

— Dlaczego mi o tym mówisz? — Nie chciałam być niemiła, ale poznałyśmy się poprzedniego wieczora, a Firiel dzieliła się ze mną najskrytszymi sekretami.

— Boję się, że poprosi ponownie o twoją rękę. Z takim zamiarem tu przyjechał.

— Nie zgodzę się. — Odetchnęłam z ulgą. Nareszcie poznałam powód tej dziwnej wizyty. A przynajmniej tak mi się wydawało. — Nie musisz się tym martwić. W tej kwestii jestem nieugięta.

— Słyszałam... Niewiele z nas odrzuciłoby tak łatwo dwie propozycje małżeństwa. I to pod rząd — powiedziała po chwili z lekkim wyrzutem w głosie. Najwyraźniej nie mieściło jej się w głowie, że nawet się nie zastanawiałam. Odprawiałam konkurentów z niczym jeszcze tego samego dnia. — Chyba, że... Jest już ktoś, komu oddałabyś rękę bez wahania.

Spuściłam wzrok na zsiniałe z zimna dłonie. Czy gdyby Eomer był teraz w Minas Tirith i spełnił swoją obietnicę sprzed kilku miesięcy, nie zawahałabym się? Na myśl o tamtej rozmowie poczułam ciepło na policzkach, a na ustach pojawił się uśmiech. On jeden nie kojarzył mi się z natychmiastową utratą niezależności. Przy nim czułam się wolna...

— Tak... Wydaje mi się, że jest ktoś taki — odparłam i zaczęłam zastanawiać się, czy podjęcie decyzji przyszłoby mi tak łatwo. Była to kusząca myśl, a jednak...

— Więc nie masz pojęcia, jak wiele masz szczęścia. — Chłodne brzmienie jej głosu sprowadziło mnie na ziemię.

Pomyślałam wtedy, że nadal nie wiem, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. Zrozumiałam wiele miesięcy później, ale tamtego ranka zaczynałam się zastanawiać, czy cząstka szaleństwa Ulrada nie zakiełkowała też w umyśle Firiel. Od gniewu i smutku przechodziła do chłodnej obojętności.

Pożegnała się kilka minut później, dziękując mi za rozmowę. Podobno bardzo jej pomogłam.

Z radością weszłam do ciepłego wnętrza, rozcierając dłonie. Chwilę później zapomniałam o całej rozmowie, oddając się zwyczajnym zajęciom. Pacjentów było niewielu, a do południa ich liczba jeszcze się zmniejszyła. Mogłabym uznać ten dzień za nudny, gdyby nie popołudnie, które okazało się pasmem niespodzianek.

— Jakaś ładna pani tu idzie! — Lilly zeskoczyła z ławy, na której stała i wyglądała przez okno.

— Ciszej! — skarciłam ją, przymykając okno. W pokoju zrobiło się chłodno. Mimochodem spojrzałam na ścieżkę i zamarłam.

Główną alejką szła królowa. Ubrana w prostą, szafirową suknię i z delikatnie upiętymi włosami wyglądała zupełnie inaczej, niż poprzedniego dnia na kolacji. Skromniej, bardziej... Ludzko.

Tylko dlaczego przyszła do Domów Uzdrowień? Gdyby coś jej dolegało, posłano by po Opiekuna. Królową rzadko można było zobaczyć poza Siódmym Kręgiem. O ile nie towarzyszyła królowi, nie pojawiała się w mieście. Mogłam tylko się domyślać, jakie poruszenie spowodowała jej wizyta.

— Eru... — jęknęłam i wybiegłam na korytarz. Bez pukania wpadłam do gabinetu Opiekuna.

— Co to ma znaczyć?! Jestem zajęty...

— Królowa tu idzie — przerwałam, przewidując dłuższy wywód.

— Eru!

Przynajmniej co do jednego się zgadzamy...

Opiekun wygładził szatę i wyprostował ramiona, po czym oboje ruszyliśmy w stronę głównego wejścia. On sztywno, z powagą podszytą przerażeniem na twarzy, ja spokojniej, ledwie panując nad ciekawością.

Gdy zorientowałam się, że zostawiłam Lilly samą, było już za późno. Zamiast Opiekuna, królową powitało w drzwiach niespełna sześcioletnie dziecko. Musiałam jednak przyznać, że zachowała się bez zarzutu. Dygnęła niepewnie i zaprosiła gościa do środka, nieśmiało skubiąc końce warkoczy.

— Wasza Wysokość, to dla nas zaszczyt! — Opiekun zgiął się w ukłonie, a Lilly grzecznie podeszła do mnie i złapała moją rękę. — Jak mogę ci, pani, służyć?

— Słyszałam wiele dobrego o tym miejscu i zapragnęłam zobaczyć je na własne oczy. — Królowa uśmiechnęła się delikatnie, a na blade dotychczas policzki Opiekuna wróciły kolory.

— W takim razie... Zapraszam.

Przez kolejną godzinę chodziliśmy po Domach Uzdrowień, a Opiekun przybliżał historię tego miejsca. Nudziłam się niesamowicie, bo dzieje Domów znałam na pamięć. Był to jeden z tematów koniecznych do zdania egzaminu. Od założenia, przez mroczne lata trucicielstwa, po dekady, które niemal doprowadziły do upadku lecznicy.

— Nie brakuje wam ludzi do pracy? — zapytała królowa, gdy przeszliśmy do ogrodów.

— Takie są następstwa wojny. — Opiekun potrząsnął głową ze smutkiem. — Ale nasze uzdrowicielki robią, co mogą, aby wszyscy chorzy otrzymali pomoc.

Z trudem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Gdyby tylko na codzień był taki skory do pochwał!

— A ty, pani? Jesteś uzdrowicielką? — zwróciła się do mnie.

— Nie do końca. Nie zdałam jeszcze egzaminu...

— Jestem przekonana, że wkrótce się to zmieni.

Opiekun najwyraźniej również pomyślał o tym, że stale przekłada jego termin, bo zręcznie zmienił temat.

Królowa opuściła Domy Uzdrowień chwilę później, na odchodnym zapraszając mnie do pałacu. Zaskoczona podziękowałam i zapewniłam, że pojawię się następnego dnia wieczorem.

Opiekun odetchną z ulgą, widząc że królowa przekroczyła bramę. Zgarbił ramiona i otarł pot z czoła, mimo że było chłodno.

— Co za dzień! — rzucił na odchodnym.

— Mogę zająć ci jeszcze chwilkę, panie? — Postanowiłam, że tym razem nie dam się zbyć i będę nalegała, aż wyznaczy termin egzaminu.

— Oczywiście. O co chodzi? — Po tonie jego głosu zorientowałam się, że już wie, o co zapytam.

— Uważam, że jestem już gotowa i chciałabym przystąpić do egzaminu.

— Rozumiem — odparł z powagą, a ja omal nie otworzyłam ust ze zdziwienia. Żadnej zmiany tematu? — Jednakże muszę cię prosić, pani, żebyś jeszcze to przemyślała.

— Dlaczego?

— Jaki jest sens zdobywania kwalifikacji, skoro...

— Tak? — naciskałam, siląc się na spokój.

— Niedługo wyjdziesz za mąż, pani. I tak nie będziesz pracować, jako uzdrowicielka... — Wypowiedział te słowa na jednym oddechu, wykręcając palce i uciekając wzrokiem. Wyraźnie męczyła go ta sytuacja, ale ja nie miałam zamiaru niczego mu ułatwiać. Nie w tym przypadku.

— Nie przypominam sobie, żebym się ostatnio zaręczyła. Chcę zdać ten egzamin dla samej siebie. Dla własnej satysfakcji.

— Twój ojciec, pani...

— Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że odbywam szkolenie. Ostatnio nawet zapytał, kiedy odbędzie się egzamin. — To akurat było kłamstwo, ale dało oczekiwany efekt.

Opiekun zmarszczył brwi i zamyślił się. Po chwili westchnął ciężko, a ja w momencie poznałam odpowiedź. Nadal bał się skandalu, ale wygrałam.

— Niech będzie. Za trzy tygodnie od tego dnia licząc. Rano.

Odszedł energicznym krokiem, więc na szczęście nie widział, jak podskoczyłam ze szczęścia. Ten egzamin wiele dla mnie znaczył. Wojna się skończyła, ale na wiele spraw otworzyła mi oczy. Wprawdzie nigdy nie byłam idealną księżniczką, a niektóre zajęcia odpowiednie dla mojej pozycji śmiertelnie mnie nudziły, jednak dostrzegałam wiele rzeczy, które wcześniej mi umykały. Łaknęłam wiedzy pod każdą postacią i nie obchodziło mnie, że ktoś może ją uznać za nieodpowiednią dla mnie.

Tak, jak się umawialiśmy, wieczorem odwiedził nas Faramir. Po kolacji siedzieliśmy we troje przy ogniu i słuchaliśmy o zmianach, jakie zaszły w Ithilien. Poczyniono przygotowania do odbudowy mostu na Anduinie, jednak prace miały ruszyć dopiero wiosną. Teraz skupiono się na odbudowaniu ludzkich siedzib. Niestety, wielokrotnie trzeba było zaczynać od fundamentów, bo opuszczone przez wiele lat budowle były w tragicznym stanie. Mimo to, Faramir był zadowolony.

— Valarom niech będą dzięki za architektów z Lothlórien! Teraz najbardziej skupiam się na pracach w pałacu. Część mieszkalna musi być gotowa na wiosnę. Postradałbym zmysły, gdybym musiał pilnować wszystkiego sam! 

— Pierwszy ślub, który odbędzie się bez cienia grozy z Mordoru! — Ojciec klasnął w ręce. — To będzie wielkie wydarzenie!

— Wolałbym cichy ślub i małe wesele — przyznał z zakłopotaniem Faramir. — Wtedy mógłbym bardziej skupić się na odbudowie Ithilien. Ale to nie wchodzi w grę. Jestem księciem, a Eowina siostrą króla. Wielu poczułoby się urażonych, gdyby nie zostali zaproszeni.

— A zwłaszcza ja — dodałam z udawaną powagą.

— Będziesz jedną z pierwszych osób, która otrzyma zaproszenie. I byłabyś obecna nawet gdybym pominął smago króla — zapewnił. — Chcę, żebyście wszyscy byli przy mnie w tym dniu...

Byłam niemal pewna, że wszyscy pomyśleliśmy o tych, których zabraknie. Złapałam się na tym, że przywykłam już do tego, iż Boromira nie ma. Zdarzało mi się zapominać o nim w ciągu dnia. Uważałam, że to niesprawiedliwe. Powinnam pamiętać. To wstyd, że pieśniarze układają o nim piękne teksty, a jego własna kuzynka, którą nauczył trzymać miecz, zapomina.

— Z chęcią znów zobaczę Rohan — powiedziałam, żeby skierować rozmowę na nieco przyjemniejsze tory. — Chciałabym zobaczyć stepy wiosną.

— Osobiście wolę lasy i wzgórza. Tam jest tak płasko i pusto — odparł Faramir. — I ten wiatr... Dmie tak, jakby miał wywiać duszę z człowieka

— Raczej tak, jakby mógł ponieść cię gdzieś daleko. Uwolnić...

— Tak ci tu źle, Lothiriel? — Ojciec uniósł brwi i uśmiechnął się lekko.

— Nie. Oczywiście, że nie. Może po prostu potrzebuję odmiany.

— Kolejnej? — roześmiał się.

— Dlaczego nie? Życie jest krótkie i kruche. Chcę z niego w pełni korzystać.

— Jakbym słyszał Finduilas czterdzieści lat temu! — Obaj uważnie na mnie spojrzeli. — Czasami bardzo mi ją przypominasz.

* * *

Następnego dnia uświadomiłam sobie, że wbrew przewidywaniom Firiel, Ulrad nie pojawił się w naszym domu. Dowiedziałam się za to, że oboje opuścili miasto. Wtedy poranna rozmowa stała się dla mnie jeszcze dziwniejsza. Nie umiałam rozgryźć mojej nowej znajomej. Z jednej strony wrażliwa i nieco zahukana, ale bardzo inteligentna i oczytana a z drugiej... Przyszła do Domów Uzdrowień o świcie, prosząc o rozmowę, z której właściwie nic nie wynikło.

Niektórzy po prostu są dziwni.

Wygładziłam materiał sukni, idąc za służącą do prywatnych komnat królowej. W ostatnich miesiącach rzadko bywałam w „towarzystwie", ale to nie znaczy, że nie docierały do mnie plotki. Według nich, królowa rzadko kogokolwiek zapraszała, najbardziej ceniła sobie samotność, a przynajmniej tak twierdziła służba. Łatwo było mi w to uwierzyć. Dotychczas widziałam królową dwa, może trzy razy i zawsze wydawała się zdystansowana, mimo całej swojej uprzejmości i miłego uśmiechu. Wiele osób przyznawało, że trochę się jej boi Dopiero poprzedniego dnia dała się poznać z zupełnie innej strony.

Komnaty królowej diametralnie różniły się od reszty budynku. Tu również dominowała biel, ale wnętrze sprawiało wrażenie lżejszego i bardziej otwartego. Duże okna wychodziły na ogród, a ich szerokie parapety były wyłożone poduszkami. W kominku wesoło buzował ogień, rzucając na ściany komnaty migotliwe cienie.

Królowa siedziała na jednym z parapetów, wpatrując się w szalejącą za oknem ulewę. Wiał mocny wiatr, który naginał pozbawione liści gałęzie drzew i krzewów.

— Moja pani? — zaczęła nieśmiało służąca. — Księżniczka Lothiriel — zaanonsowała mnie i niemal bezszelestnie wyszła z komnaty.

Zostałyśmy same. Królowa oderwała w końcu wzrok od okna i spojrzała na mnie.

— Cieszę się, że znalazłaś czas, pani.

— To zaszczyt, Wasza Wysokość — uśmiechnęłam się, nadal stojąc przy drzwiach

— Oczywiście. Wszyscy mówią, że to zaszczyt. Chyba boją się, że jeśli nie wyrażą swojej wdzięczności, poczuję się urażona.

Poczułam, jak moje brwi unoszą się do góry. Te słowa, oraz ton jej głosu zbiły mnie z tropu bardziej, niż rozmowa z Firiel. Zaczynałam rozumieć, skąd wzięły się te wszystkie plotki. W towarzystwie tej kobiety rzeczywiście można było czuć się nieswojo.

— Taka jest ludzka natura... — powiedziałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Na chwilę zapomniałam, że królowa była elfem.

— Tak, może na tym polega problem — odparła z uśmiechem. — Ja nie rozumiem ludzi, a oni nie rozumieją mnie. Przepraszam — roześmiała się zupełnie swobodnie i wskazała mi krzesło. — Dużo dzisiaj myślałam, dawne przyzwyczajenie. Mój lud spędza na rozmyślaniu i kontemplacji długie godziny, czasem nawet dni. Dlatego często sprawiamy wrażenie nieobecnych. Z pewnością to zauważyłaś.

Skinęłam głową, nie wiedząc, co mogłabym odpowiedzieć.

— To nie był najlepszy początek rozmowy — przyznała, siadając prosto na parapecie. Była boso, a czarne włosy swobodnie spływały jej po ramionach i plecach. Mogłabym uznać ją za moją równolatkę, gdyby nie oczy. Nie umiałam tego dokładnie określić, ale wydawało mi się, że widzę w nich mądrość i doświadczenie. — Jednak ludzie nadal mnie zaskakują, mimo że kocham jednego z nich od kilkudziesięciu lat.

— Jak to się zaczęło? — zapytałam, nie myśląc, co mówię. Nie chciałam być wścibska. Królowa jednak uśmiechnęła się z melancholią.

— Spotkaliśmy się w Imladris. Wróciłam z Lothlórien i chciałam odwiedzić wszystkie miejsca, za którymi stęskniłam się podczas mojej nieobecności. Był w jednym z nich — powiedziała i zamilkła. Przez chwilę myślałam, że powie coś jeszcze, ale gdy milczenie przedłużało się, zrozumiałam że to wszystko, co mi powie. — To było tak dawno temu, a wydaje się, jakby było wczoraj – dodała w zamyśleniu.

— Cieszę się, że mnie odwiedziłaś — podjęła po długiej chwili milczenia. — Bez moich pobratymców czuję się tu trochę samotna. Miło jest porozmawiać z drugą kobietą.

— Przebywanie w towarzystwie samych mężczyzn bywa męczące — przyznałam, rozluźniając się.

— Poza tym... Gdy na ciebie patrzę...

— Tak? — podjęłam, w duchu przygotowując się już na jakąś nie do końca zrozumiałą uwagę.

— Ożywają we mnie zasłyszane za młodu opowieści. Opowiadała je jeszcze moja matka. Nimrodel i Amroth, upadający Gondolin... Mithrellas, która zaginęła tak dawno temu... Jesteś żywym dowodem na to, że chociaż na chwilę odnalazła szczęście w śmiertelnym świecie.

— Twoi potomkowie będą jak ja...

— Owszem. I ta myśl napełnia mnie spokojem.

Na chwilę odebrało mi mowę. Początki naszego rodu owiane były legendą. Nie wszyscy dawali wiarę opowieściom o zagubionej elfce i jej bliźniętach, które przyszyły na świat dzięki związkowi ze śmiertelnikiem. A jednak miałam przed sobą osobę, która przeżyła kilka ludzkich żywotów, a członkowie widzieli Śródziemie takim, jakim oglądał je Galador.


— Chciałam też prosić cię o radę. — Głos królowej gwałtownie sprowadził mnie na powrót do ciepłej komnaty. — Wiem, że poddanych zastanawia fakt, iż nie wybrałam sobie dam dworu. — Podniosła się z miejsca i podeszła do stojącego w głębi komnaty stolika. Ze stojącej na nim karafki nalała do delikatnych kubków napoju o delikatnym, różowym kolorze. Podała mi jeden z nich i ponownie usiadła na parapecie. — Chciałabym to zrobić, ale nikogo tu nie znam. — Uśmiechnęła się, jakby zawstydzona.

Upiłam łyk napoju, chcąc zyskać na czasie. Jak miałam jej powiedzieć, że ja też nie znam szlachetnie urodzonych panien? Znałam raczej mężatki... Właściwie mogłam zaproponować tylko dwie osoby: Firiel i Elise, wnuczkę cioci Ivriniel. Elise miała, o ile się nie myliłam, piętnaście lat. Osiągnęła więc odpowiedni wiek, żeby pojawić się na królewskim dworze. Nie widziałam jej jednak od ponad pięciu lat, wobec czego nie miałam pojęcia, jaką jest osobą. Pamiętałam ją jako dziewczynkę o bladej buzi i kręconych, czarnych włosach.

— Rzadko bywam w towarzystwie — zaczęłam ostrożnie. — Wydaje mi się, że moja krewna, Elise, byłaby odpowiednią osobą. Jej ojciec jest moim kuzynem. Mogłabym jeszcze zasugerować rozważenie kandydatury Firiel, córki Ulrada z Anfalas.

— Pamiętam ją, była na kolacji kilka dni temu. Wydała mi się... interesująca.

W myślach przyznałam królowej rację. Firiel była osobą, o której nie potrafiłam wyrobić sobie zdania.

— Jej relacja z ojcem... — ugryzłam się w język. Królowa czy nie, Arwena była obcą osobą i nie powinnam z nią rozmawiać o cudzych problemach.

— Relacja z ojcem to nie wszystko. W tym jest coś jeszcze...

Po plechach przebiegł mi dreszcz. Słyszałam o zdolnościach elfów. Świetna pamięć, wiecznie młody wygląd i sięganie wzrokiem w przyszłość, a także w ludzkie umysły. Królowa najwyraźniej wiedziała, a może domyślała się, znacznie więcej, niż ja.

Nie wróciłyśmy już do tematu dam dworu. Rozmawiałyśmy o ostatnich miesiącach, trochę o Domach Uzdrowień. Musiałam przyznać, że królowa bardzo zyskiwała przy bliższym poznaniu. Cała ta powaga elfów przestała rzucać się w oczy. Niemal wypuściłam kubek z ręki, gdy w pewnym momencie odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się głośno. Słysząc to, poczułam że napięcie związane z tą wizytą powoli mnie opuszcza.

Ostatecznie wieczór uznałam a nieco dziwny, ale całkiem udany. Jednak gdy tylko opuściłam mury królewskiej siedziby, moje myśli zaprzątał już tylko egzamin. Mimo wcześniejszej pewności siebie teraz ogarnęły mnie wątpliwości. Raz za razem przypominały mi się zwroty w quenyi, których jeszcze nie znałam.

Kolejne dni niemal w całości poświęciłam na naukę. Spałam mało, przekonana że zabraknie mi czasu. Jesień na dobre rozgościła się w Minas Tirith. Dni były coraz krótsze, a Domy Uzdrowień zapełniały się chorymi przychodzącymi po leki.

— Nareszcie! — sapnęła pewnego dnia Innes, opierając się o ścianę przy piecu. Ostatni chory właśnie zamknął za sobą drzwi i w korytarzach zapanowała względna cisza. — Myślałam, że ta kolejka już się nie skończy! A, zapomniałabym! Przyszła do was poczta.

Z półki nad piecem zdjęła dwie koperty. Podała mi grubszą.
— Z Rohanu — dodała, zupełnie jakbym nie rozpoznała odciśniętego w wosku konia.

— Widzę — mruknęłam, przełamując pieczęć. Dlaczego ten list jest taki gruby?

Ostrożnie rozprostowałam arkusze, szukając wśród nich małej karteczki, której jednak nie znalazłam. Zmarszczyłam brwi. Napisałam coś nie tak? Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na pierwsze linijki listu, żebym odetchnęła z ulgą.

Kochana Lothiriel!

Mam nadzieję, że nasze listy zastaną Cię w dobrym zdrowiu. Muszę przyznać, że czuję się trochę dziwnie dodając do mojej korespondencji list Eomera, ale widać takie mamy czasy. Poza tym, czego się nie robi dla brata?

Szybko przerzuciłam strony. Dwie kartki dalej zaczynał się kolejny list.

— Rumienisz się — rzuciła ostrzegawczym tonem Mairen.

— Gorąco tu — odparłam, wzruszając ramionami. Złożyłam listy i włożyłam je do kieszeni. Postanowiłam przeczytać je później, gdy już nie będę narażona na docinki przyjaciółek.

Szybko narzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam na zewnątrz, już od progu zmagając się z przenikliwym wiatrem. Mimo to coś rozgrzewało mnie od środka. Z uczuciem takiego ciepła budziłam się czasem w nocy i nie pamiętałam, co mi się śniło. Jednocześnie czułam, jak ręce zaczynają mi się trząść. Co będzie w tym drugim liście?

Gdy dotarłam do domu, natychmiast pobiegłam do pokoju, po drodze rozpinając płaszcz. Zmusiłam się, żeby nie rzucić go w kąt, tylko rozwiesić na krześle, w pobliżu kominka. Następnie usiadłam wygodnie na łóżku i, podciągając kolana pod brodę, zaczęłam czytać.

Jak cudownie jest móc jeździć konno ot tak, dla rozrywki i bez strachu! Już niemal zapomniałam, jak to jest. W ciągu ostatnich miesięcy step stał się moim drugim domem. Eomer śmieje się ze mnie, że korzystam z ostatnich miesięcy panieństwa. I kto wie, może ma rację... Nie zrozum mnie źle, nie mogę doczekać się wiosny, ale jednocześnie czuję, że coś utracę. Z drugiej strony, często zastanawiam się, jak to jest jeździć po lesie i wśród wzgórz.

Wolę za to nie myśleć o tych wszystkich przygotowaniach. Chcę, żeby to było wielkie wydarzenie, które wszyscy zapamiętają. Mimo to, gdy ktoś zaczyna przy mnie mówić o koronkach, kwiatach i krojach sukni, nie czuję nic, poza rozdrażnieniem.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Rzeczywiście ciężko było mi wyobrazić sobie ją siedzącą i słuchającą o tym, które kwiaty najlepiej podkreślą ten, czy inny atut.

Moim skrytym marzeniem jest, żebyś tu była, gdy całe to zamieszanie zacznie się na dobre. Co Ty na to? Byłoby wspaniale, gdybyś przyjechała kilka tygodni przed ślubem. Chciałabym mieć przy sobie kogoś poza Eomerem.

Skoro już jestem przy moim bracie... Unikałam tej kwestii przez cały list, ale teraz zbliżam się ku końcowi i nie wiem, po raz który w moim życiu przegrywam z ciekawością. Co się dzieje i dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?!

Pokręciłam głową ze śmiechem i odłożyłam list Eowiny na bok. Przesunęłam opuszkami palców po kolejnym arkuszu. Eomer miał drobniejsze pismo, niż siostra, nieco niedbałe. Zupełnie, jakby ręka nie nadążała za myślami. Serce biło mi tak mocno, że czułam szum krwi w uszach, mimo że jeszcze nie zaczęłam czytać. List nie miał nagłówka ani daty. Zupełnie, jakbyśmy podjęli przerwaną przed chwilą rozmowę.

Śniłaś mi się ostatniej nocy. Stałaś wśród traw, a wiatr rozwiewał Ci włosy. Śmiałaś i się pokazywałaś mi coś. Nie wiem, co – obudziłem się. Nie wiem, czy powinienem rozpoczynać list w ten sposób, ale tak rzadko zapamiętuję sny, że ten pozostał ze mną przez cały dzień. Poza tym, wszystkie poprzednie dotyczyły śmierci i wojny. A Ty byłaś taka piękna i szczęśliwa...

Nie chcę zarzucać cię moimi problemami ,ale wiele bym dał, żeby móc znów z Tobą rozmawiać. Wtedy, na wiosnę miałem wrażenie, że mnie rozumiesz. Muszę komuś w końcu powiedzieć, że się boję. Boję się, że nie podołam. Czuję się jak dziecko wrzucone do głębokiej wody. Nie wiem, jakim cudem jeszcze nie utonąłem...

Też coś! Rohan dźwigał się z ruiny, a o młodym królu nie słyszałam niczego złego. Wszyscy byli pod wrażeniem tego, jak szybko opanował sytuację w kraju. On miałby nie podołać? Zaraz jednak skarciłam się za te myśli. Każdy ma prawo do odczuwania lęku, na Eomerze spoczywała ogromna odpowiedzialność. Jednak gdy ponownie zaczęłam czytać, zobaczyłam że poprzestał na tych kilku.

Mam nadzieję, że nie jesteś już taka smutna jak wtedy, gdy się żegnaliśmy. Amrothos przyznał, że nie miałaś się najlepiej, gdy wyjeżdżał. Nie miej mu tego za złe. Eowina zaczęła go wypytywać, gdy tylko pojawił się w Meduseld. Nie miał szans.

Roześmiałam się akurat w momencie, w którym drzwi mojego pokoju uchyliły się i stanął w nich ojciec.

— Dobrze się czujesz? Tak szybko pobiegłaś przedtem do pokoju, że myślałem, że coś się stało.

— Nic mi nie jest. — Machnęłam w powietrzu kartkami. — Przyszła poczta. Od Eowiny — dodałam szybko, na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy podejść bliżej i rzucić okiem na list.

— Och... To dobrze. Zejdziesz na kolację? — zapytał, kładąc rękę na klamce.

— Za chwilkę — odparłam z uśmiechem, w duchu wyrzuciwszy go za drzwi już trzy razy.

Chciałbym móc Ci wtedy pomóc. Wstyd mi, że dopiero teraz do Ciebie napisałem. Wydaje mi się jednak, że ciężko byłoby mi wytłumaczyć Imrahilowi, dlaczego piszę do jego córki.

Czy gdybym przeczytała te słowa kilka miesięcy temu, byłoby mi łatwiej? Już sama świadomość, że myślał o mnie sprawiła, że poczułam miłe ciepło.

Tamtej zimy wymieniliśmy wiele listów. Początkowo były  nieporadne i krótkie, stopniowo jednak stawały się dłuższe i dłuższe. Z czasem zaczęliśmy opowiadać sobie o naszym życiu. Niektóre rzeczy łatwiej było napisać, niż wypowiedzieć na głos. I tak, nie wiedząc nawet kiedy i jak, opowiedziałam mu o tamtym strasznym dniu na plaży. Płakałam podczas pisania, a jeden arkusz musiałam przepisać, bo łzy rozmazały atrament, ale poczułam się lżejsza mając świadomość, że tak bliska mi osoba wie, z czym się zmagam. Jakiś czas później przeczytałam o śmierci jego rodziców i przez wiele dni nie mogłam dojść do siebie. 

W międzyczasie śpiewająco zdałam egzamin, mimo że zadawano mi pytania, które wykraczały poza przewidzianą dla mnie wiedzę. Po wszystkim Innes oświadczyła, że przecież wiedziała, co robi gdy zabierała mnie ze sobą do porodów.

Zima mijała mi na pracy w Domach Uzdrowień, oczekiwaniu na listy i na coraz częstszych wizytach u królowej. Z czasem polubiłam je, a nawet nauczyłam się lubić samą królową. Zdarzało się, że siedziałyśmy po prostu w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach. Ojciec z radością patrzył na moje wizyty w pałacu, aż pewnego dnia przyznał otwarcie, że cieszy się że wybieram czasem towarzystwo kogoś poza chorymi.

Wielkimi krokami zbliżała się pierwsza rocznica pokonania Surona. Moje dwudzieste pierwsze urodziny przeszły niemal niezauważone, przyćmione przygotowaniami do uroczystych obchodów, po których miałam wyruszyć do Rohanu. Amrothos zapowiedział, że w połowie marca przyjedzie do Minas Tirith. Podobno miał wspaniałe wiadomości, którymi jednak nie chciał się podzielić w liście.

Minął tylko rok, a świat zmienił się nie do poznania.

Najdłuższy rozdział łącznikowy w historii rozdziałów łącznikowych!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro