Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII


Nie pamiętam, jak dotarłam do swojego pokoju. Nie pamiętam, jak się kładłam. Amrothos powiedział mi później, że odprowadził mnie i przekazał Ingrid.

Obudziłam się wypoczęta i lekka jak piórko. Widocznie Valarowie wybaczyli moje wczorajsze zachowanie bo po nadużyciu alkoholu nie pozostał ślad. Podczas kąpieli uświadomiłam sobie, że Rinah zasługuje na przeprosiny, Amrothos na wyjaśnienia, a ojciec... Chyba powinnam z nim porozmawiać. Po kolei, nie zafunduj sobie powtórki z wczoraj. Już konfrontacja z Rinah mogła być wymagająca.

Na Amrothosa wpadłam natychmiast po wyjściu z komnaty. Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, szukając jakichkolwiek pozostałości po moim wczorajszym zachowaniu.

— Wszystko wyjaśnię, ale później.

— Mam nadzieję. Wystraszyłaś mnie wczoraj.

— Przez chwilę bałam się sama siebie. Przepraszam.

— Nic się nie stało, Loth. Ważne, że ty czujesz się lepiej.

Przy wejściu do jadalni spotkałam Erchiriona i ojca. Najwyraźniej rozmawiali o mnie, bo przerwali rozmowę gdy podeszłam bliżej.

— Witaj, Lothiriel — powiedział ojciec, całując mnie w policzek. — Erchirion opowiadał mi właśnie, co wczoraj zaszło. Mam nadzieję, że już ci lepiej.

O niczym nie masz pojęcia, tato...

— Tak, byłam po prostu zmęczona. — Uśmiechnęłam się. — Muszę was teraz przeprosić. Rinah jest w mieście i chcę ją odwiedzić.

— Zaproś ją na jutrzejszą kolację. — Ojciec najwyraźniej był w świetnym nastroju.

— Przekażę.

Ten rodzinny obrazek był pełen ciepła. Wszyscy uśmiechnięci, robiący plany na następny dzień. Spotkania, rozmowy, beztroska. Zupełnie, jakby książę Dol Amroth nie spóźnił się na obchody najważniejszego święta w swoim księstwie. Jakby jego córka nie sprawiała wrażenia obłąkanej, krzycząc na całe gardło na plaży. Ale skoro nikt nie wiedział, to nic się nie stało. Prawda?

To był jeden z tych nielicznych dni, kiedy ludzie mieli nadzieję na burzę. Na coś, co przełamałoby duchotę towarzyszącą nam od samego rana. Jak na złość, słońce przygrzewało od świtu, a powietrze było nieruchome. MIasto wyglądało na opustoszałe. Handlarze chronili się pod zadaszeniami, psy i koty szukały choćby skrawka cienia, a wszystkie okoliczne drzewa były oblegane przez nudzące się dzieci.

Widok dzieci przypomniał mi o Lilly, Torongorze i reszcie maluchów z Minas Tirith. Byłam ciekawa, jak sobie radzą. Nie mogłam doczekać się jesieni, kiedy to miałam wrócić do stolicy i podjąć naukę u Ioreth. A to oznaczało, że znowu będę widywać Mairen. Tęskniłam za nią, mimo że widziałyśmy się nieco ponad tydzień wcześniej.

To z kolei przypomniało mi o liście do Eowiny. Postanowiłam, że napiszę, jak tylko uporam się z wszystkim, co zaplanowałam. O ile będę mieć jeszcze siłę na cokolwiek.

Z ciężkim westchnieniem weszłam do gospody. Drzwi były otwarte na oścież, podobnie jak okna. Robiono wszystko, byle uczynić upał bardziej znośnym. Bez skutku.

— Przepraszam, szukam kogoś — zagadnęłam mężczyznę niosącego tacę zastawioną kuflami piwa. Niemal natychmiast poczułam pragnienie.

— Jeśli chodzi o kobietę imieniem Rinah, to mieszka na pierwszym piętrze, trzecie drzwi po prawej. Spodziewa się jaśnie pani — wyjaśnił, widząc moje zdziwienie i odszedł, zręcznie lawirując między stołami.

Niepewnie weszłam na piętro. Wstydziłam się wczorajszego wybuchu złości. Ale postanowiłam, że koniec z odwlekaniem rozmów. Ciekawe, na jak długo starczy ci odwagi...

Zapukałam do drzwi i niemal natychmiast usłyszałam donośne „Proszę!".

— Przyszłaś. — Stała tyłem do drzwi, wyglądając przez okno na ulicę.

— Rinah, przepraszam.

— Nie masz za co przepraszać, maleńka. Ty dałaś upust swoim uczuciom, ja swoim. — Podeszła do mnie i odgarnęła mi włosy z czoła, jak to robiła, gdy byłam mała i czegoś się bałam. — To pomaga. Oczyszcza nas.

— Mam nadzieję, że już nigdy nie wrócimy do tej rozmowy.

— Na razie nie musimy. Ale to jeszcze nie koniec. — Nagle uśmiechnęła się, jakby chciała odgonić złe myśli. — Usiądź i opowiedz swojej starej piastunce o wszystkim. Ile serc złamałaś, co słychać u Faramira i twoich braci. Z tego, co widziałam, Amrothos i ty dalej jesteście blisko.

— Nie zawsze tak było. Jakiś rok po tym jak odeszłaś sprawy się skomplikowały. Pokłócił się z ojcem i uciekł. Mieszkał w Minas Tirith, walczył w Ithilien z Boromirem i Faramirem. Wrócił do domu rok temu.

— A Erchirion?

-—Erchirion to... To po prostu Erchirion. Prawie się nie zmienił. Tu kąśliwa uwaga, tam osąd bez zastanowienia. Jest sobą. Tylko odzywa się jeszcze rzadziej, niż kiedyś.

— Mam nadzieję, że już nie podrzuca szczurów do spiżarni?

— Nic mi o tym nie wiadomo — roześmiałam się, na wspomnienie pisków i wrzasków które dobiegały z zachodniego skrzydła za każdym razem, gdy koś natknął się na niespodziankę Erchiriona. — Za to Faramir się zaręczył, ale o tym musiałaś już słyszeć.

— Przez pewien czas o niczym innym nie mówiono. Namiestnik zaręczony z księżniczką Rohanu, która podobno pokonała Nazgula. Opowieść rodem ze starych ballad!

— Nie podobno. To szczera prawda. Sama widziałam jej obrażenia. Żaden ork nie byłby w stanie zadać jej takich ran.

— Tak, wiem. Pisałaś mi przecież o tym. Ale dalej ciężko mi w to uwierzyć.

— Jak wszystkim.

— I zostanie żoną naszego Faramira? — zapytała, jakby chciała się upewnić. A potem roześmiała się i klasnęła w dłonie. — I dobrze. Nacierpiał się chłopak, zasłużył na szczęśliwe życie. Pasują do siebie?

— Wiesz... Nigdy się nad tym nie zastanawiałam... Gdybyś ich zobaczyła, nigdy nie powiedziałabyś, że mają cokolwiek wspólnego. A jednak... Nie wiem, jak to nazwać. Sposób, w jaki Faramir na nią patrzy. Są jak wykuci z kamienia, dopóki na siebie nie spojrzą. To jest jak... Jak...

— Miłość, Lothiriel. Mówisz o miłości. Tak właśnie wygląda. A skoro to widzisz, gdy na nich patrzysz, to możemy być o nich spokojne.

— Chciałabym kiedyś... Poczuć coś takiego.

— Wszystko przed tobą, kochanie. — Wzięła mnie za ręce. — Wmawiają ci, że to już, że za chwilę będzie za późno. Ale jeśli chcesz być szczęśliwa, nie spiesz się. Wszystko ma swój czas i miejsce.

Wyszłam z gospody po obiedzie, który zjadłyśmy w głównej sali. Rozmawiałyśmy przez kilka godzin. Ona opowiadała mi o dzieciach i wnuczce, ja o wszystkim, co wydarzyło się od zakończenia wojny. Prawie o wszystkim. Pominęłam kwestię Amrothosa i Mairen oraz Eomera.

— Ojciec prosił, żeby przekazać ci zaproszenie na jutrzejszą kolację.

— Podziękuj mu, ale muszę odmówić. Wyjeżdżam jutro z samego rana.

— Nie możesz zostać jeszcze trochę?

— Niestety nie, dziecko. Przyjadę za rok, jeśli dożyję.

— Nie mów tak.

— Dobrze — roześmiała się. — Przyjadę. Może do tego czasu będziesz już mężatką?

- Rinah! Dopiero powiedziałaś, że nie powinnam się spieszyć.

— Wybacz, nie mogłam się powstrzymać. Chodź tu — powiedziała, obejmując mnie. — Wszystko się ułoży.

— Dziękuję — odparłam odsuwając się, żeby spojrzeć jej w oczy. — Za przywołanie mnie do porządku.

— Ktoś musiał. Kto inny miałby odwagę? — Pociągnęła mnie za włosy i jeszcze raz przytuliła.

Idąc ulicami pomyślałam, że jeśli się nie ochłodzi, to wszyscy się udusimy. Do pałacu dotarłam mokra od potu. Marzyłam już tylko o czymś zimnym do picia. Pierwszy raz od lat pomyślałam też, że przyjemnie byłoby popływać, pozwolić żeby woda schłodziła ciało. Przechodząc obok gabinetu ojca postanowiłam, że jeśli pogoda się utrzyma, to poczekam do zmroku i pójdę popływać. O ile jeszcze umiem.

— Lothiriel, pozwól na chwilę. — Ojciec stanął nagle w drzwiach.

— Chciałabym...

— To zajmie tylko chwilkę.

Westchnęłam i weszłam do pomieszczenia. Ojciec najwyraźniej chciał mieć to już za sobą. Niemal natychmiast się zatrzymałam, widząc mojego wczorajszego rozmówcę. Już wiedziałam, co się święci i natychmiast zapragnęłam zniknąć.

— Jest pani jeszcze piękniejsza, niż wczoraj. Jak to możliwe?

Jestem trzeźwa.

— Miło, że pan tak mówi.

— Czuję się głupio, stwierdzając coś tak oczywistego, ale nad twym pięknem pani, nie można przejść bez słowa zachwytu.

Valarowie, miejcie mnie w swojej opiece!

— O co chodzi, ojcze? Dlaczego mnie tu poprosiłeś? — Odwróciłam się do ojca z błagalnym wzrokiem. Po jego minie poznałam, że sam nie wie, co ma zrobić.

— Na moją prośbę — Z egzaltacją ujął moje dłonie i uniósł do ust.

— Do sedna — odparłam ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Po raz pierwszy pożałowałam, że nie jestem mężatką.

— Lothiriel, to pan Ulrad z Anfalas, ważny właściciel ziemski.

— Ach tak... 

— Przybyłem, żeby prosić księcia o twoją rękę, pani.

Nie wiem, jak to możliwe, ale w ciągu dwóch sekund przez głowę przeleciały mi wszystkie brzydkie słowa, które usłyszałam od rannych podczas oblężenia Mnas Tirith. Dobry nastrój wywołany przyjemnie spędzonym przedpołudniem momentalnie się ulotnił. Nieudolnie próbowałam oswobodzić dłonie, ale Ulrad nie miał zamiaru ich puszczać.

— Och... — wydusiłam z siebie. Przynajmniej raz sprawiałam wrażenie zawstydzonej panienki.

— A on w swej wielkiej miłości do ciebie powiedział, że ostateczna decyzja jest twoja.

— Miło z jego strony. — W końcu udało mi się wyrwać dłonie.

— Co mi odpowiesz, najmilsza? Zostaniesz moją żoną?

— Pan raczy żartować! — rzuciłam, nim zdążyłam się zastanowić, co właściwie mówię. — Po raz pierwszy zobaczył mnie pan wczoraj, zamieniliśmy kilka słów i prosi mnie pan o rękę. Chociaż nie. Nie prosisz pan MNIE, tylko mojego ojca. Przyjechał pan w interesach! Dobre sobie! Nie lepiej poprosić od razu o posag?

— Lothiriel, uspokój się i przeproś. — Ojciec szybko opanował się po tym, co usłyszał.

— Masz rację, ojcze. — Odetchnęłam głęboko. — Poniosło mnie. Proszę mi wybaczyć. Nie miałam tego na myśli. — Kłamałam jak z nut, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.

Ulrad skinął głową. Poczerwieniał lekko na twarzy, ale mimo to uśmiechnął się.

— Rozumiem, że to szybko, ale jeśli poznamy się lepiej...

— Nie. — Uniosłam rękę. — Dziękuję za piękne słowa i propozycję małżeństwa. Moja odpowiedź brzmi nie. I raczej się nie zmieni. Mam nadzieję, że mimo moich słów rozstaniemy się w zgodzie. — Zdobyłam się na uprzejmy uśmiech.

— Oczywiście. — Ucałował moją dłoń i skinął głową ojcu. — Wyjadę wieczorem, książę. Dziękuję za gościnę.

— Przepraszam — powiedziałam, gdy zamknęły się za nim drzwi.

— Nie przepraszaj, sam miałem mu przerwać. Zaskoczył mnie. W jednej chwili omawialiśmy sprawy handlowe, a w drugiej prosił o twoją rękę.

— Czyli tak to teraz będzie wyglądało? Obcy ludzie będą chcieli się ze mną żenić?

— Zawsze tak było — odparł spokojnie i wygładził ubranie. — Ja i matka słabo znaliśmy się przed ślubem. Elphir poznał Avraniel dwa miesiące przed zaręczynami. To nie przekreśla udanego małżeństwa.

— Nie jest też jego gwarantem — zauważyłam, a ojciec przewrócił oczami. Wielokrotnie dyskutowaliśmy na ten temat i nigdy nie doszliśmy do pełnego porozumienia. — Chciałabym z tobą porozmawiać.

— Brzmi poważnie. Usiądź. — Wskazał mi krzesło, a sam usiadł za stołem.

— Dlaczego nie pojechałeś z nami?

Pytanie zawisło między nami. Ojciec przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Po chwili wstał i podszedł do barku. Wyjął butelkę i nalał odrobinę do grubej szklanki.

— Nalać ci?

— Nie. Po prostu powiedz.

Wrócił na miejsce i pociągnął długi łyk.

— Minęło dziesięć lat, Lothiriel. Czas się otrząsnąć.

— Otrząsnąłeś się?

— Nie.

— Ja też. Wczoraj, kiedy Erchirion myślał, że jestem pijana, miałam kryzys. Prawie zemdlałam podczas ceremonii — ciągnęłam, z zadowoleniem obserwując przerażenie malujące się na jego twarzy. Chciałam, żeby wiedział. Chciałam rozbić obraz idealnej córki, który sobie wykreował. — Miałam przywidzenia. Znów tam byłam. Widziałam mamę, piasek, krew... Dziecko. Wszystko. Wieczorem faktycznie przesadziłam a alkoholem. A ciebie nie było! Nie było cię, gdy przy obcych powiedziałam, że to moja wina. Chociaż ty pewnie i tak powiedziałbyś, że to wina Amrothosa, prawda?

— To BYŁA jego wina.

— Nie, tato. To był wypadek. Wypadek, który został spowodowany przeze mnie.

Dziwnie było przyznać to po tylu latach. Amrothos zawsze zabraniał mi o tym mówić, zawsze uparcie brał całą winę na siebie. Nie pozwolił, by na mnie padł choćby cień podejrzeń. Dlatego ojciec nie potrafił mi uwierzyć.

— O czym ty mówisz, dziecko?!

— O tym, że nie masz pojęcia, co dzieje się pod twoim dachem! Przez pół życia obwiniałam się o śmierć mamy, a to, że zrzuciłeś winę na Amrothosa nie pomagało.

— Nie rozumiem... Nigdy nie wspomniałaś o tym nawet słowem.

— Nie tobie. Nie pytałeś, a Amrothos i tak nie pozwalał mi o tym mówić. Przyjął twoją wersję wydarzeń. Chronił mnie... — powiedziałam, czując że opuszczają mnie siły.

 Nie potrafiłam dokończyć tamtej rozmowy. Jeszcze nie byłam gotowa. Byłam zła, że mnie przerosła. Wstałam, a ojciec podszedł do mnie i położył mi dłonie na ramionach.

— Mów dalej — poprosił. — Porozmawiaj ze mną.

— Kiedyś pewnie do tego dojdzie. Gdyby jeszcze ktoś stwierdził, że chce się żenić, jestem na plaży.

— Lothiriel... —  Nie pozwolił mi odwrócić się do drzwi. — Przepraszam, że mnie nie było. Proszę, pomóż mi zrozumieć, na czym polega problem. Chodzi o Amrothosa? O moją nieobecność? Chcę ci pomóc.

— Problem polega na tym, tato, że ja sama nie rozumiem — odparłam, nagle w zupełności opanowana. Coś się zmieniło, coś czego nie potrafiłam określić.

Zrozumiałam, że przeceniłam swoje możliwości. Mimo to, jakaś część mnie cieszyła się, że kroki zostały podjęte. Temat został poruszony, unosił się w komnatach jak dym z jesiennych ognisk: raz wpuszczony, długo drażnił oczy i nos.

Wyszłam z gabinetu i, zapominając jak bardzo chciało mi się pić, poszłam w kierunku plaży. Przez dwie godziny spacerowałam w tę i z powrotem, pogrążona w myślach. Wiatr uderzył mnie w twarz piaskiem, ale uparcie szłam przed siebie.

W głowie mi się rozjaśniło, jedna myśl goniła drugą, nasuwając rozwiązania tak oczywiste, że nie mogłam uwierzyć, iż wcześniej o tym nie pomyślałam. Widocznie potrzebowałam czegoś, co pomogłoby wydostać się tłumionym przez lata emocjom.

Uświadomiłam sobie, że nigdy nie zastanowiło mnie, dlaczego to na Amrothosa spadła wina. Gdy byłam mała, ucinał temat, zbywał mnie i pilnował, by narzucona przez ojca wersja wydarzeń była jedyną powszechnie znaną. Z czasem dorośliśmy i przywykliśmy do takiego stanu rzeczy, a tamten tragiczny dzień wracał w rozmowach tylko raz w roku. Na krótko, bo tylko na dzień. A potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wracała codzienność.

My nie rozmawiamy.

Co ja tak właściwie wiedziałam o Erchirionie czy Elphirze? Amrothosa i mnie połączyła tragedia. Ale nie wiadomo, czy dowiedziałabym się o nim i o Mairen, gdybym ich nie podsłuchała.

Ojciec po raz pierwszy wyszedł z inicjatywą rozmowy, mogliśmy to wszystko wyjaśnić, a ja uciekłam.

Dopiero w tej chwili zorientowałam się, że wieje wiatr. Szarpał moją suknią i zwiewał mi włosy na twarz. Morze w końcu się ożywiło. Fale z hukiem zaczęły rozbijać się o brzeg. Odetchnęłam głęboko, odrzucając głowę do tyłu. Ciemne chmury pochłaniały niebo, na horyzoncie błyskawica uderzyła w zburzone morze. Zastygłam w zachwycie. Kochałam tę pogodę, to podczas burzy czułam, jak krew krąży mi w żyłach, miałam wrażenie, że ja i wiatr to jedno...

— Moja pani?

Odwróciłam się, zaskoczona czyjąkolwiek obecnością. Mężczyzna mógł mieć trzydzieści lat, miał brązowe włosy i ciemne oczy.

— Mogę jakoś pomóc? — zapytałam niepewnie. Nie powinniśmy przybywać na plaży sami.

— Chodźmy do pałacu. Tu nie jest bezpiecznie. — Wykonał gest, jakby chciał wziąć mnie za rękę. Jednocześnie niespokojnie spoglądał na morze. Cofnęłam się w stronę fal.

— Nic mi nie grozi. O co chodzi?

— Rozmawiałem z pani ojcem — odparł i wyprostował się. Widocznie odzyskał pewność siebie. — Dał mi swoje błogosławieństwo i polecił porozmawiać z tobą.

— Dał błogosławieństwo? Czego miałoby dotyczyć? — zapytałam ironicznie, przekrzykując nadciągającą burzę.

Eru, chyba aż tak nie zgrzeszyłam! Dwóch idiotów w ciągu jednego dnia?

— Przyjechałem prosić o twoją rękę, pani.

— I ojciec dał ci, panie,  błogosławieństwo, tak?

Skinął niepewnie głową, najwyraźniej zdziwiony kierunkiem, w jakim zmierzała nasza rozmowa.

— A co dokładnie powiedział? — zapytałam ze zniecierpliwieniem. Chciałam jak najszybciej zakończyć tę bezsensowną rozmowę i zająć się tym, co ważne.

— Powiedział... Powiedział, żebym porozmawiał najpierw z tobą, pani. Że poczeka na twoje zdanie. Oraz, że wraz ze służącą spacerujesz w tym właśnie miejscu...

— Właśnie. Pozwoli pan, że przetłumaczę to, co powiedział ojciec z Westronu na Westron. Otóż zdanie „Proszę porozmawiać najpierw z moją córką" znaczy tyle co „Proszę porozmawiać najpierw z moją córką". Nie widzę w tym zdaniu słowa „błogosławieństwo", a pan? No właśnie — ciągnęłam, nie dając mu dojść do słowa. Za jego plecami błyskawica uderzyła w jedyne w okolicy wzgórze. — Rozmowę uważam za zakończoną.

— Ale...

— Jak widzę, ma pan problemy nie tylko z rozumieniem ze słuchu, ale też z samym słuchem. Chyba wyraziłam się jasno!

Kolejna błyskawica, tym razem celem stało się pobliskie urwisko. Mężczyzna podskoczył ze strachu i upadł na mokry piasek. Poczułam, jak moje włosy unoszą się i łaskoczą mnie w twarz. Na plaży robiło się niebezpiecznie.

— Czarownica... — wychrypiał i zerwał się na równe nogi. Przez chwilę patrzyłam za jego szybko oddalającą się sylwetką.

Zaczęło padać, a powietrze raz za razem przeszywały błyskawice. Do pałacu dotarłam całkowicie przemoczona, ale zadowolona i dziwnie pobudzona. Burza zawsze tak na mnie działała. Podczas gdy inni chowali się przed deszczem i wiatrem, ja uwielbiałam poddawać się ich działaniu. To dlatego często brano mnie za zjawę. Nikt przy zdrowych zmysłach nie obserwował sztormu z tak bliska.

Nie zawracając sobie głowy choćby wyciśnięciem wody z włosów, skierowałam się do gabinetu ojca. Już miałam wejść, gdy usłyszałam stłumione plaśnięcie. W następnej chwili drzwi stanęły otworem i pojawił się w nich Amrothos. Z kącika ust ciekła mu krew.

— Co się stało?!

— Powiedziałem mu. Lothiriel, pierwszy raz w życiu byłem całkowicie szczery.

— Wiedziałaś?! — Ojciec opierał się ręką o gzyms kominka i patrzył na nas wściekłym wzrokiem.

— Nie mieszaj jej w to! — warknął Amrothos, stając między mną a ojcem.

— Wystarczy! — krzyknęłam, a w pokoju pojaśniało, gdy grom rozpłatał drzewo w ogrodzie. Zamknęłam drzwi na klucz i schowałam go w kieszeni. — Czas na spowiedź, tato. Wyjdziemy stąd, gdy wszystko sobie wyjaśnimy.

Do Dol Amroth zawitała oczekiwana od dawna burza.


Samo się napisało. Nawet nie zauważyłam kiedy. Cały dzień ciągnęło mnie do klawiatury.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro