Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLIII

Odesłał mnie! Na wszystkich Valarów!

Chodziłam po komnacie w tę i z powrotem, nie zważając na to, że nadal kręci mi się w głowie. Z wściekłości mogłabym rozszarpać kogoś na strzępy, więc cieszyłam się, że zostawiono mnie w spokoju. Takie upokorzenie! Wbiłam paznokcie w dłonie, żeby nie zacząć krzyczeć. Nie mieściło mi się w głowie, że Eomer, który zawsze mnie rozumiał, który zapewniał, że mnie kocha...

Wiedziałam, że postąpiłam źle. Odbieranie życia nigdy nie było dobre, ale mógł zginąć ktoś z moich bliskich. Wątpiłam, żeby chciała zabić dzieci, więc ofiarą miałam być ja lub Rinah. Na myśl, że mogła umrzeć, bo weszłam w drogę jakiejś starej pannie, zrobiło mi się niedobrze.

Było już późno, a Eomer nadal nie wracał. Nie chciał mnie widzieć, czy próbował wyjść z twarzą z sytuacji, w której go postawiłam? Wydał mi rozkaz, odsunął i to chyba bolało mnie najbardziej.

Umyłam się i przebrałam w koszulę nocną i wciąż byłam sama. Jedna ze służących cicho weszła do komnaty z kolacją. Umknęła, ledwie patrząc mi w oczy. Bała się, że ją również zechcę otruć?

 Z sąsiedniego pomieszczenia dochodził płacz dzieci. Musiały być już głodne. Nie zważając na zakaz męża, wyszłam na korytarz. Był chłodny i pusty. Cały dwór był pogrążony w nerwowym milczeniu. W pokoju dziecięcym Rinah kołysała Elfwine'a, który był już czerwony od płaczu. Wzięłam go na ręce i usiadłam. Ucichł, nareszcie mogąc napełnić brzuszek. W milczeniu spojrzałam na Rinah. Nadal siedziała obok kołyski, wpatrując się w Nimloth. Chciałam, żeby coś powiedziała, ale jednocześnie bałam się tego, co mogłabym usłyszeć.

— Co ty sobie myślałaś, maleńka? — zaczęła ostrożnie. – Otrucie tej kobiety nic by ci nie dało.

— Zginęłabyś, gdybym nie przyszła. Znalazłabym cię tak, jak znalazłam Adę. Z nożem wbitym w gardło i pustym spojrzeniem! — Zaskoczył mnie spokój, z jakim to powiedziałam. Przecież buzowało we mnie tyle emocji! — Uratowałam ci życie, więc nie mów do mnie jak do wariatki.

— Lothi...

— Chcę być sama — przerwałam jej twardo. — Proszę...

Pokiwała głową i wyszła. Elfwine nadal jadł, a ja z każdą chwilą bardziej pogrążałam się w ponurych myślach. Nie rozumiałam zbyt wielu rzeczy, w tym najważniejszej: dlaczego mogłam wrócić? Tyle osób bardziej na to zasługiwało. Zawróciłam i pierwszą rzeczą którą zrobiłam, była próba otrucia. Elfwine patrzył na mnie i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wie o wszystkim i rozumie, co dzieje się w mojej głowie. Jeśli właśnie zapewniłam bezpieczeństwo jemu i Nimloth, to mogłam żyć z piętnem trucicielki. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Elfwine zasnął z rączką zaciśniętą na brzegu mojej koszuli. Przytulałam go jeszcze przez chwilę, a później wzięłam na ręce Nimloth.

— Moja dzielna dziewczynka...

Jej usteczka były jak imadło. Nimloth jadła zachłannie i znacznie dłużej niż brat. Zdawało mi się również, że była cięższa. Prawdziwe dziecko Marchii - silne, jasnowłose. Zupełnie inne niż brat i matka.

— W innym świecie to ty byłabyś następną królową, Nimmie — szepnęłam, ale moja córeczka za nic miała starszeństwo, tytuły i przywileje. Nareszcie syta, zasnęła.

Układałam ją właśnie w kołysce, gdy drzwi za mną otworzyły się z cichym skrzypnięciem i osoba, która chciała wejść do komnaty, niezdecydowana stanęła w progu. Poprawiłam chustę okrywającą moje ramiona i nagie piersi wyłaniające się zza rozsznurowanej koszuli. Stałam tyłem do wejścia, ale wiedziałam, kto tam jest i na samą myśl zrobiło mi się słabo. Nie byłam gotowa na tę rozmowę.

— Miałaś zostać w komnacie.

— Byli głodni — odparłam, ale nie odwróciłam się.

— Lothiriel...

— Nie dziś.

— A właśnie, że dziś. Odwróć się — starał się mówić łagodnie, ale coś w jego głosie sprawiło, że odezwała się we mnie przekora. Nie ruszyłam się z miejsca. Nie byłam gotowa. Zbyt wiele emocji, myśli goniących jedna drugą. — Lothiriel — jeszcze nigdy nie wypowiedział mojego imienia tak twardo.

 Zaskoczona, odwróciłam się powoli, wysoko unosząc głowę i prostując ramiona. Zawiązałam koszulę i otuliłam się chustą. Zupełnie, jakby ten kawałek materiału miał mnie przed czymkolwiek ochronić.

 — I? 

 Czułam, jak mierzy mnie wzrokiem. Nie chciał odbywać tej rozmowy, ale zabrnęliśmy za daleko, żeby po prostu to przemilczeć. 

— Wiesz, jak w Rohanie karze się morderców?

— Przez powieszenie lub ścięcie, jeśli sędzia ma dobry nastrój.

— Nie żartuj sobie w tym momencie!

— Nie żartuję. Mówię poważnie. Znam prawo.

— Znasz? Znasz?! Prawie ją zabiłaś!

Nimloth zapłakała przez sen i Eomer wziął głęboki oddech. Próbował się uspokoić.

— Porozmawiajmy gdzie indziej.

Ruszył ku drzwiom, jednak ja nadal stałam przy kołysce. Serce waliło mi jak młot. Zacisnęłam drżące dłonie na chuście, zdecydowana bronić swoich racji. Eomer zawrócił i mocno objął mnie ramieniem. Nie chciał mnie przestraszyć, ani zrobić mi krzywdy, jednak wiedziałam, że nie ustąpi. Gdybym chciała zawrócić, po prostu wyniósłby mnie z pomieszczenia. W drzwiach minęliśmy się z Rinah.

— Zajmij się dziećmi — rzucił do niej i pociągnął mnie dalej.

Gdy znaleźliśmy się w naszej komnacie, zamknął drzwi na klucz. Na chwilę ukrył twarz w dłoniach, jednak gdy na mnie spojrzał, był na powrót opanowany.

— Jedno twoje słowo i miałaby proces. Gdybyś ją zabiła...

— Zrobiłabym to bez względu na konsekwencje. Być może już nigdy nie pokazałabym się na dworze. Może musiałabym spędzić resztę życia w jakimś odosobnionym majątku!

 — A może musiałbym odesłać cię do Dol Amroth!

— Gdyby istniał choć cień szansy, że w ten sposób zapewnię wam bezpieczeństwo, zrobiłabym to tysiąc razy! — powiedziałam, dusząc w sobie krzyk.

— Straciłabyś dzieci!

Niemal się zachłysnęłam, gdy dotarło do mnie, że na ten argument nie ma odpowiedzi.

 — Gdybyś mnie nie odesłał, wiedziałbyś dlaczego byłam tak blisko zabicia jej. Przyłapałam ją z nożem Dunledingów!

— Gdybyś ją zabiła, Erkenbrand i jego ludzie uznaliby, że działałaś z nimi! Wiesz, co by to oznaczało? — przerwał i podszedł bliżej.

 Z trudem nad sobą panował. Odruchowo odsunęłam się od niego. Przestronna komnata nagle stała się za mała. Eomer krążył z kąta w kąt. Przywodził na myśl dzikie zwierzę w zamknięciu.

— Oznaczałoby to,  że królowa, która jest cudzoziemką współpracuje z wrogiem. I na dodatek jest trucicielką. Kto inny nosi przy sobie truciznę?

— Gdybyś to ty ją tam znalazł, gdybyś wiedział, co zamierza... Zginęłaby na miejscu, prawda? Odebrałbyś jej życie i wszyscy uznaliby, że miałeś do tego pełne prawo! Ale gdy ja...

— Nie możesz urządzać samosądów! — przerwał mi. Wiedziałam, że ma rację, jednak byłam zbyt zdenerwowana, żeby tak po prostu przyznać się do błędu

— Zapytaj Maud! Zapytaj o środek poronny w mleku — odparłam. Jego twarz z zagniewanej zmieniła się w obraz niedowierzania.

 — Dlaczego mi nie powiedziałaś?!

 — Miałeś inne zmartwienia...

 — Czy ty się słyszysz, kobieto?! Maud chciała zabić nasze dzieci lub ciebie, miałaś co do niej podejrzenia już wcześniej i mówisz, że miałem inne zmartwienia? Nie uważasz, że zasługiwałem, żeby wiedzieć? Nie możesz zachowywać się, jakbyś była wszystkowiedząca!

 Gwałtownie podniósł dłoń, a ja mimowolnie cofnęłam się, przydeptując przy tym skraj koszuli. Zachwiałam się i wpadłam na stół. Naczynia z nietkniętą kolacja potoczyły się po podłodze. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie z niedowierzaniem Do czego właśnie doszło?

— Lothiriel... Nie chciałem cię przestraszyć.

— Wiem...

Od tamtego strasznego wieczoru w górach bałam się gwałtownych gestów. Za bardzo przypominały wymierzone mi wówczas ciosy i miesiące koszmarnych snów, które nastąpiły później. 

 — Nigdy nie podniosę na ciebie ręki...

Ostrożnie ujął moje dłonie i poprowadził do łóżka. Usiedliśmy zachowując spory odstęp, jednak nadal trzymał mnie za rękę.

— Wiem – powtórzyłam. – Po prostu... Od tamtego zdarzenia dwa lata temu... Czasem tak reaguję.

— Przysięgałem ci, Lothiriel. Przysięgałem, że zapewnię ci bezpieczeństwo — powiedział. — Ale nie mogę tego zrobić, jeśli nie wiem, co się dzieje. Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Nie wiem... Po prostu... Nie umiem prosić o pomoc. Zawsze radziłam sobie sama. Jestem ich matką, Eomerze. Musiałam ich bronić... Ty dbasz o całe królestwo... Ten nieurodzaj, widmo głodu... Sam mówiłeś, że potrzebujemy Maud i Erkenbranda.

— Jesteś moją żoną — powiedział twardo i ścisnął moją dłoń. — Elfwine i Nimloth to również moje dzieci. Nie możesz dbać o nie sama. Jak mam rządzić Marchią, gdy nie wiem, co dzieje się pod moim własnym dachem?

 —  Zasugerowała, że jestem słaba... Chciałam udowodnić, że się myli. Gdybym poszła do ciebie, wygrałaby. I wygrała, bo przy wszystkich odesłałeś mnie do komnaty.

— Tu nie chodzi o wygrywanie — powiedział, a ja po raz pierwszy poczułam się przy nim jak dziecko. — Nie chciałem, żebyś musiała wysłuchiwać słów wszystkich zgromadzonych. 

— Z chęcią bym ich wysłuchała! Bałeś się, że zaognię sytuację?

— Szczerze mówiąc? Tak.

— Masz mnie za awanturnicę?!

— Nie, mam cię za kobietę o ciętym języku, która najpierw robi, a potem myśli. Nakryto cię z trucizną, a Maud była obezwładniona przez twoich ludzi. Większość uznałaby to za akt niepoczytalności, gdyby nie Gamling.

—Mają mnie za szaloną? — zapytałam, czując jak opuszczają mnie siły. Czyżbym zaprzepaściła wszystko, na co pracowałam przez ostatnie miesiące?

— Nie — westchnął i usiadł bliżej. – Aelrun poświadczyła, że w tamtym mleku była trucizna, a Freda widziała, jak Maud szła gdzieś z nożem.

— Freda mi pomogła?

— Zagwarantowałem jej, że ujdzie z życiem, jeśli powie wszystko, co wie.

Milczeliśmy przez chwilę, a jedynym towarzyszącym nam dźwiękiem był trzask ognia na palenisku. Dwór układał się do snu.

 — Wstydzisz się mnie? —zapytałam, nagle uświadamiając sobie, jak to musiało wyglądać z jego perspektywy. Posłał mi zmęczony uśmiech.

— Nie wstydzę się... Wiesz, co poczułem, gdy uświadomiłem sobie, że rada może zażądać odesłania cię do Dol Amroth? Na Eorla, Lothiriel! Oszalałbym, gdybyś zniknęła! Gdyby nie słowa świadków...

— Myślałam, że jako królowa jestem... Może nie nietykalna, ale...

— Ostateczna decyzja należy do mnie, ale pewnie nie uniknęłabyś kary. Cudzoziemców traktuje się u nas surowiej.

To było jak policzek. Już miałam unieść się gniewem, ale dotarło do mnie, że jemu też jest ciężko. Znów musiał mnie bronić. Pomyślałam, że wiele rzeczy przyszłoby mu łatwiej, gdyby się ze mną nie ożenił. Ale kochał mnie i dla tej miłości nadstawiał karku.

Zalały mnie wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że to kwestia czasu, nim się rozpłaczę i zepsuję swój idealny wizerunek silnej kobiety. Prawda jednak była taka, że nigdy nie czułam się słabsza: obolała i zmęczona, obarczona poczuciem winy i wstydem. Jedyne, czego chciałam, to żeby ktoś mnie przytulił. Mocno i długo, tak, żebym mogła przeczekać najgorsze i obudzić się za jakiś czas.

— Przepraszam — szepnęłam tak cicho, że sama ledwie się usłyszałam. — Przepraszam – powtórzyłam głośno, tym razem unosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy. Łzy ciekły mi po twarzy i cała się trzęsłam, ale miałam dość tego udawanego opanowania. – Wybacz mi. Nigdy więcej nie okryję cię hańbą. 

— Wybaczam — objął moją mokrą twarz dłońmi i pocałował mnie w czoło. — Jesteś najprawdziwszą królową Rohanu. Wojowniczą i odważną. Mimo wszystkiego, co powiedziałem, napawasz mnie dumą.

— Nie możesz mówić takich rzeczy! — jęknęłam i zerwałam się z miejsca. — Najpierw odsyłasz mnie do komnaty, jak nieposłuszne dziecko, kompletnie ignorując, co mam do powiedzenia, a teraz mówisz, że jesteś ze mnie dumny? Nie pocieszaj mnie! Dobrze wiem, że posunęłam się za daleko i stawię temu czoła. Powiedz, jak czujesz się naprawdę. To na to zasłużyłam.

— Zdezorientowany, wściekły, przerażony i zmęczony. Mniej więcej w tej kolejności — odparł spokojnie i podszedł, żeby otrzeć mi łzy z twarzy. — Ale zabiłbym ją gołymi rękami, mimo że Thoedred ją kochał. Po jego śmierci chciałem zapewnić jej miejsce a dworze, a wy mogliście przypłacić to życiem.

— Co z nią będzie? — zapytałam. Mój oddech powoli się wyrównywał. I co będzie ze mną?

— Kazałem zamknąć ją w lochu. Wszystko przemawia na jej niekorzyść. Ten nóż, który jej wytrąciłaś wygląda tak samo, jak ten, którym zabito Adę. Jeszcze nie zdecydowałem. Chciałem najpierw porozmawiać z tobą.

— Mam coś do powiedzenia w tej sprawie?

— Nie zaczynaj! Mogę skazać ją na śmierć lub, jeśli okażesz łaskę, wygnać ją z kraju. Prawdopodobnie wyrok objąłby również Zjednoczone Królestwo, masz tam zbyt wielu popleczników, żeby pozwolono jej zostać. Decyzja będzie należała do ciebie.

— Ale dlaczego? 

— Bo tak postanowiłem. Musimy pokazać ludziom, że działamy wspólnie. Inaczej już zawsze będziesz cudzoziemką — wziął mnie za ręce i przyciągnął bliżej. — Wydaj wyrok i zakończymy to szaleństwo.

— Jak ty byś to rozwiązał?

— Skazałbym ją na śmierć.

— Znów krew...

Czy rzeczywiście chciałam jej śmierci? Byłabym w stanie żyć ze świadomością, że kazałam odebrać jej życie? Kilka godzin wcześniej byłam gotowa usunąć ją z drogi z pomocą trucizny, której działania nigdy nie obserwowałam. Mogła umierać w męczarniach godzinami...

— Wygnajmy ją — zadecydowałam. — Niech nie wraca pod karą śmierci, ale ja nie przeleję więcej krwi.

— Będzie, jak zechcesz — skinął głową i zamknął moje dłonie w swoich.

— Nigdy więcej mnie nie odsyłaj — dodałam, nie mogąc się powstrzymać.

— Obiecuję, chociaż zrobiłem to dla twojego dobra — odparł.

— To był już drugi raz!

 — Ostatni — zapewnił mnie. — Lothiriel... Ta trucizna... Masz ją jeszcze?

— To była jedyna porcja. Buteleczka stłukła się, gdy... Gdy nas znaleziono. Nie pozostał ślad...

— To dobrze — odetchnął z wyraźną ulgą. — Trochę przeraża mnie, że potrafisz je sporządzać...

— Tę mógłby przygotować każdy. Dostałam mieszankę od jednej z kobiet Dunelndingów, ale składniki rosną w każdym miejscu w stepie. To kwestia proporcji...

— Trochę uschniętych ziół i człowieka nie ma...

— Nie myśl już o tym — poprosiłam. — Twoją bronią jest miecz. Moja jest nieco dyskretniejsza. To wszystko.

Objął mnie mocno, a ja z ulgą oparłam czoło o jego pierś. Czułam, jak gładzi moje plecy i włosy, jak dłoń trzęsie mu się i zaplątuje między kosmykami.

— Nie chciałem na ciebie krzyczeć. Po prostu... Dopiero do mnie wróciłaś i znów mogłaś zniknąć.

— Nigdzie się nie wybieram, przyrzekam.

*  *  *

— Uznasz mnie za wariatkę — powiedziałam jakiś czas później, gdy leżeliśmy w łóżku. – Ale musisz wiedzieć.

— Chciałaś otruć kogoś jeszcze? — spróbował zażartować.

 — Gdy... Gdy Rinah myślała, że umarłam... Ja na chwilę odeszłam.

— Ale... Dokąd? — śmiech zamarł mu na ustach, gdy uświadomił sobie, co właśnie usłyszał.

— Nie wiem i nie jestem pewna, czy potrafię to wytłumaczyć — westchnęłam ciężko. — Byłam na plaży. A oni przyszli i rozmawialiśmy.

— Jacy oni, Lothiriel?

Twarz Eomera w migotliwym świetle świec wyrażała niepokój, którego nie były w stanie ukryć tańczące w komnacie cienie. Sama czułam się niedorzecznie przywołując wydarzenia sprzed kilku dni.

— Lalaith, Boromir, moja mama... Byli tacy prawdziwi...

— Może to był sen... — powiedział i wiedziałam, że próbuje jakoś to poukładać w logiczną całość. — Przecież twoja matka straciła dziecko.

— To nie był sen. I... I to nie wszystko. Potem przyszli inni. Twoi jeźdźcy, którzy zmarli mi na rękach w Domach Uzdrowień podczas wojny. To nadal mógł być sen, wiem. Ich wszystkich w jakimś stopniu pamiętam, Lalaith mogłam sobie wyobrazić. Tylko, że... Są jeszcze dwie osoby...

— Kto? – zapytał słabo.

— Ludzie, dzięki którym tu jestem. Byłam tak blisko poddania się, Lalaith trzymała mnie za rękę... — przerwałam, by uspokoić oddech. — Ostatni pojawili się twoi rodzice.

— Ale jak...

— Twój ojciec miał hełm z końską kitą, jak ty. Tyle, że czarną — powiedziałam szybko, żeby się nie rozmyślić, a on skinął głową z niedowierzaniem. — Masz jego oczy, wiesz? Wydaje mi się, że Nimloth będzie mieć takie same. A twoja matka... Eo uśmiecha się jak ona.

— Co ci powiedzieli? — zapytał, a ja nie potrafiłam ukryć zdumienia, że po prostu przyjął to do wiadomości. —Jak się zachowywali?

— Kazali mi wracać do ciebie. To było niesamowite! Nie potrafię tego opisać. Eomund był taki spokojny, opanowany. Za to Theodwina...

— Pewnie była niecierpliwa — uśmiechnął się na wspomnienie matki.

— Tak! Eru, jak oni się kochają! Żałuję, że nie mogłeś ich zobaczyć...

— Mów dalej — poprosił.

 Opowiedziałam mu o tamtym spotkaniu ze wszystkimi szczegółami. Gdy doszłam do Felarófa, wziął do ręki srebrnego konika. Przez chwilę przyglądaliśmy się mu w milczeniu. Maleńka figurka towarzyszyła naszej rodzinie od lat, była świadkiem pięknych i tragicznych chwil. Teraz miał przypominać również o tych, którzy już odeszli, ale nadal czuwali nad żyjącymi.

— Nigdy nie wierzyłem w takie rzeczy – powiedział cicho. — Chyba będę musiał zmienić zdanie. Zbyt wiele dziwnych rzeczy wydarzyło się w tej rodzinie w ostatnich latach.

— Nie wspominając już o tym, że twoja żona nie jest do końca normalna — dodałam i ułożyłam się wygodniej. Czułam, jak zamykają mi się oczy, jednak miałam do przekazania jeszcze jedną wiadomość. — Kochali was, wiesz? Theodwina chciała, żebyście to wiedzieli. Nie chciała was opuszczać...

Skinął głową i zrozumiałam, że płacze. Nachyliłam się nad nim i otarłam mu łzy. Pocałował mnie i przyciągnął bliżej. Ułożyłam się na jego piersi i słuchałam, jak serce Eomera powoli wyrównuje swój rytm.

— Nadal nie rozumiem, dlaczego mogłam wrócić...

— Masz tu jeszcze wiele do zrobienia.

— Bardzo wiele — westchnęłam, zasypiając.

Rano byłam zdenerwowana bardziej, niż kiedykolwiek. Dziwne, wydawało mi się, że już nic nie jest w stanie mnie przestraszyć. Droga od komnaty do tronu była najdłuższą w moim życiu. Dookoła rozległy się szepty. Domyślałam się, ile mitów narosło wokół mojej osoby w ciągu zaledwie kilku dni: wydałam na świat dzieci, umarłam, wróciłam do życia i prawie zabiłam Maud. Mogłam tylko domyślać się, jak te informacje zostały przeinaczone. Sądząc po spojrzeniach niektórych osób, byłam jakimś morskim potworem ukrytym w ciele kobiety.

Nikt nie sądził, że pokażę się publicznie tego dnia. Wzrok zgromadzonych przewiercał mnie na wylot, ale już po chwili ich uwaga skupiła się na Maud. W skromnej sukni, z włosami splecionymi w prosty warkocz i ze związanymi rękami nadal wyglądała dostojnie. Była spokojna i wyniosła, patrzyła przed siebie z chłodem w oczach. Patrzyła prosto na mnie, bez słów przekazując mi całą nienawiść, jaką do mnie czuła.

Oskarżono ją o próbę otrucia królowej i wywołania poronienia oraz o zabicie Ady. Po przeszukaniu jej rzeczy poprzedniego wieczoru znaleziono truciznę, którą teraz pokazano medykowi. Tyle rzeczy wydarzyło się, gdy ja wściekła chodziłam po komnacie.

— Co z trucizną, której użyła królowa? — zapytał ktoś nagle. — Czy to nie dziwne, że umie ją wykonać, ale miksturę znaleziono u pani Maud?

— Czy ty się słyszysz, człowieku?! — odezwał się zniecierpliwiony głos. — Jej Wysokość działała w samoobronie.

—Właśnie, broniła dzieci! 

— To córka Erkenbranda! Miała być królową, nie można tak po prostu jej skazać!

— Okryła mnie hańbą! — Starszy człowiek, który dotychczas siedział nieopodal, teraz wstał i podszedł bliżej. Był zmęczony i załamany. Miał zgarbione ramiona i cienie pod oczami. — Udowodniono jej morderstwo biednej służącej, działanie na szkodę Marchii. Nie mam już córki — dokończył.

— Ojcze! — pierwszy raz widziałam ją zrozpaczoną. — Nie rozumiesz? Bratała się z ludźmi, którzy zabili ci syna!

Erkenbrand obrócił się do niej z odrazą.

— Niczyja śmierć mi go nie wróci. Theodred też nie powstanie z martwych, Maud! Nie waż się usprawiedliwiać swoich ohydnych czynów pamięcią mojego syna!

— Był moim bratem!

Chciała podejść do ojca, ale powstrzymano ją.

— Wydaj wyrok, panie — kontynuował rycerz, ignorując Maud. — Serce mi pęka, że mój ród przysporzył ci tylu zmartwień, moja pani —zwrócił się do mnie. – Nie zasłużyłaś na takie powitanie w nowej ojczyźnie.

 — Dziękuję ci, panie — odparłam, ledwo panując nad drżeniem głosu.

 Ten człowiek właśnie stanął po mojej stronie, gdy miał pełne prawo bronić rodzonej córki, swojego jedynego żyjącego dziecka! Spojrzałam na Maud.

Już wiedziała, że wszystko straciła. Zbladła, jej rude włosy mocno odcinały się od twarzy. Stała na tyle blisko, że widziałam każdą zmarszczkę na jej twarzy. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę kogoś zupełnie innego: kobietę, która bardzo długo dawała z siebie wszystko, co najlepsze, a świat zabierał jej wszystko, co mógł. Stała nad przepaścią, nad którą sama się zapędziła. Przez chwilę widziałam tam siebie. A potem opanowała się, otarła łzy związanymi rękami, a jej twarz znów wyrażała tylko zimną pogardę. Zobaczyłam oczy, które wpatrywały się we mnie przez blisko rok, widziałam kobietę, która bez wahania odebrałaby mi życie, która próbowała zabić moje dzieci jeszcze zanim przyszły na świat.

— Królowa postanowiła okazać łaskę — usłyszałam głos Eomera. — Niniejszym skazuję Maud, córkę Erkenbranda na wieczne wygnanie.

Nie wierzyła w to, co usłyszała. Nie wiedziałam, czy czuła ulgę. Przez chwilę po prostu tam stała, otoczona przez tłum, ale samotna. Zachowała życie, ale wyglądała, jakby nie wiedziała, co ma teraz z nim zrobić. Nasze spojrzenia skrzyżowały się jeszcze, nim ją wyprowadzono i pierwszy raz naprawdę czułam, że nie ma nade mną przewagi. Opuszczała moje życie na zawsze.


To chyba najbardziej przegadany rozdział, jaki napisałam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro