Rozdział XLII
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza i otworzyłam oczy. Twarz przesłaniał mi jasny materiał, który odrzuciłam z paniką. Pogrzeb... Valarowie, to całun!
Z przerażeniem rozejrzałam się dookoła. Nadal leżałam na łóżku, tak jak straciłam przytomność, umarłam, w otoczeniu zakrwawionych prześcieradeł. Byłam obolała, ale to straszne zmęczenie zniknęło. Spróbowałam unieść się na łokciach, mimo że mój brzuch raz za razem przeszywał ból. Włosy opadły mi na twarz i lepiły się do czoła, więc widziałam tylko niewielką część komnaty. Między nogami miałam coś ciepłego i śliskiego. Łożysko. Z największym trudem zawinęłam je w prześcieradło i rzuciłam na podłogę. Materiał pode mną zabarwiła świeża, intensywna czerwień. Powoli wracałam do żywych, ale każdy ruch okupiony był kolejną falą bólu.
Moje dzieci! Gdzie są moje maleństwa? Gdzie mój synek, którego nawet nie przytuliłam?! Ociężale usiadłam, postawiłam stopy na zimnej podłodze. Jak długo mnie nie było? Czy Eomer już wie o mojej „śmierci"? Nie mogą mu powiedzieć!
Wyprostowałam się na łóżku i zamknęłam oczy, żeby pozbyć się czarnych punkcików wirujących po całym pomieszczeniu. Powoli zsunęłam się z posłania i stanęłam na drżących nogach. Łapiąc się każdego napotkanego mebla, ruszyłam do wyjścia. Czułam, że uda lepią mi się od krwi i śluzu, a mokra koszula przykleiła mi się do pleców. Kręciło mi się w głowie, a piersi miałam dziwnie wrażliwe i nabrzmiałe. Musiałam wyglądać strasznie, a mojego stanu nie poprawiał fakt, że żołądek podchodził mi do gardła. Byłam jak szmaciana lalka. Żadna część ciała zdawała się nie pasować do reszty i żyć własnym życiem.
Zza drzwi dochodził płacz i krzyk wielu osób. Ten szum zbliżał się z każdą chwilą i nie ułatwiał mi skupienia się. Biedna Rinah krzyczała, moje dzieci płakały. W końcu z całej tej wrzawy wyłowiłam słowa.
— Nie wchodź tam, panie! Pozwól nam ją przygotować.
A więc chcieli mi urządzić pogrzeb. Szybko.
— Zejdź mi z drogi, kobieto — syknął Eomer.
— Nie tak powinieneś ją zapamiętać!
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł mój mąż. Był śmiertelnie blady i trzęsły mu się ręce. Za nim weszła zapłakana Rinah. Zatrzymali się w pół kroku z przerażeniem wypisanym na twarzach. Nie powinnam się dziwić. Wyglądałam zapewne jeszcze gorzej, niż się czułam. Puściłam krawędź kufra i zrobiłam dwa kroki. Zły pomysł. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, a nogi przestały mnie słuchać. Brzuch przeszyła kolejna fala bólu i zgięłam się niemal w pół, czując jak coś ciepłego spływa mi po nogach.
— Chcę zobaczyć moje dzieci — wychrypiałam i runęłam jak długa na podłogę. Tym razem Eomer był w zbyt wielkim szoku, żeby mnie złapać.
— Eru! To cud!
Eomer podszedł do mnie szybko i wziął na ręce. Czułam, że się trzęsie. Przywarłam do niego całym ciałem, nie mogąc uwierzyć, że byłam gotowa poddać się i odejść. Posadził mnie na łóżku i uklęknął, nadal trzymając moje dłonie. Rozprostował moje kurczowo zaciśnięte palce i wyjął z nich srebrnego konika. Potrząsnął głową i westchnął ciężko, jakby chciał stłumić płacz. Kilka łez spadło na nasze złączone dłonie. Mój mąż płakał.
Czułam, że pęka mi serce. Co by się stało, gdybym została z Lalaith? Wpatrywał się we mnie, jakby zobaczył ducha. Dotknął z wahaniem mojej twarzy, a ja z radością wtuliłam twarz w jego szorstką dłoń.
— Powiedzieli mi, że nie żyjesz — szepnął przez ściśnięte gardło.
— Jeszcze nie nadszedł mój czas...
— Ale jak? Jak to jest możliwe? One wszystkie...
— Nie jestem pewna — odparłam z wahaniem. Uwierzyłby mi, gdybym mu powiedziała? — Później... Kiedyś ci opowiem. Teraz chcę zobaczyć nasze dzieci.
Płacz się przybliżył. Rinah podeszła do nas z wrzeszczącym zawiniątkiem. Mój maleńki synek, którego nie zdążyłam nawet przytulić! Ostrożnie wyciągnęłam ręce. Był czerwony od płaczu i gniewnie machał zaciśniętymi piąstkami. Jego główkę pokrywał czarny meszek. Był nieco większy, niż siostra, ale tak samo drobny. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy brałam go w ramiona. Jego ciężar był tak znajomy, jakbym kołysała go od zawsze. Przestał płakać i utkwił we mnie spojrzenie ciemnych oczu. A potem zamrugał powiekami, westchnął cichutko i zasnął, zacisnąwszy rączkę na krawędzi mojej koszuli.
— To będzie chyba pierwszy czarnowłosy król Rohanu.
Eomer głaskał jego główkę końcami palców. Król? Kiedyś, za wiele lat. Teraz był moim maleństwem. Darem, za który niemal zapłaciłam życiem. Zrobiłabym to ponownie.
— Wygląda jak jeden z elfów, wdał się w twoich przodków.
— Przyjaciel elfów.
— Elfwine — dokończył za mnie.
— Elfwine... — powtórzyłam. — Elfwine, syn Eomera. Idealnie. — Pocałowałam maleńką rączkę. — Chcesz go potrzymać?
— Jest taki maleńki... Nie chciałbym zrobić mu krzywdy.
— Nie zrobisz — zaprzeczyłam i wyciągnęłam ręce. — O, tak. Prawa ręka wyżej. Właśnie...
Służące wchodziły i wychodziły, sprzątając komnatę, ale ja widziałam tylko Eomera, który gładził buzię synka opuszkami palców. Byłam zmęczona, obolała i brudna, a jednak nie zamieniłabym tej chwili na nic innego. Mimo znużenia czułam w sobie nowe pokłady sił, co było paradoksalnym uczuciem po tym, co przeszłam.
— Gotowy na jeszcze jedno spotkanie?
Eomer spojrzał na mnie z roztargnieniem, oderwanie wzroku od synka przyszło mu z trudem. Nikt mu nie powiedział o pierworodnej córce?
— Przynieście naszą córkę — poleciłam.
— Jest z mamką — odparła ochmistrzyni, która niepostrzeżenie weszła do komnaty.
— Przynieście mi ją — powtórzyłam twardo, czując jak ogarnia mnie złośc. Obca kobieta nie będzie karmić mojej córki! Nie, kiedy wróciłam do niej z miejsca, z którego się nie wraca.
— Już zaczęła...
— Nie obchodzi mnie to. Przynieś moją córkę.
— Ależ pani...
— Natychmiast!
— Fredo, spełnij rozkaz — Eomer podniósł się z synem na rękach.
Już po chwili mogłam przytulić do piersi moją maleńką dziewczynkę.
— Dziękuję. Powiedz mamce, że nie będę jej potrzebowała.
— A kto wykarmi dzieci? — zapytała z kpiną.
— Nie tym tonem — w głosie Eomera zabrzmiała ostrzegawcza nuta.
— Wybacz mi, Wasza Wysokość. Ale królowa jest osobą wątłego zdrowia, wątpię żeby udało jej się wykarmić bliźnięta. Nie mówiąc już o tym, że to po prostu nie uchodzi.
— Nie mów o mnie, jakby mnie tu nie było! Jeśli zdecyduję, że potrzebna mi mamka, sama po nią poślę.
— Błagam o wybaczenie. Powiedziano mi...
— Że nie żyję? Na twoje nieszczęście jestem jak najbardziej żywa — powiedziałam, czując narastającą złość. — Nie życzę sobie podobnych sytuacji w przyszłości. Czy to jasne?
— Oczywiście, wasza miłość — dygnęła i wyszła, a ja z miejsca o niej zapomniałam.
— Nimloth... Moja śliczna...
Nimloth przywodziła mi na myśl maleńkiego Elborona ze złocistymi włoskami i pionową zmarszczką między brwiami. Ona i Elfwine byli jak dzień i noc, zupełnie do siebie niepodobni i jedyni w swoim rodzaju. Rinah przysiadła obok i, starając się ignorować mojego męża, zaczęła instruować mnie, jak należy karmić dzieci. Na początku bardzo bolało i nie wiedziałam, jak mam się ułożyć, żeby i mnie, i dziecku było wygodnie. Po pewnym czasie znalazłam złoty środek i nawet wzięłam od Eomera synka. Nimloth była już najedzona i spała spokojnie w ramionach ojca, który wpatrywał się w nią jak w obrazek. Było coś wzruszającego w tym widoku. On, wielki i silny, ona tak maleńka że niemal cała mieściła mu się w dłoniach.
Karmiłam Elfwine'a i zastanawiałam się, czy ojciec patrzył na mnie tak samo, gdy się urodziłam. Czy cały świat mu się zatrzymał, jak Eomerowi teraz. Doszłam do wniosku, że tak, że ojciec cieszył się z narodzin każdego ze swoich dzieci.
Służące posprzątały prześcieradła i przyniosły kołyskę. Była na tyle duża, że zmieścili się w niej oboje. Po chwili zajrzała też Rinah.
—Twoja kolej — oznajmiła. —Doprowadzimy cię do porządku.
Nim zdążyłam zaprotestować, Eomer podniósł mnie, jakbym ważyła tyle co nic i ostrożnie posadził na krześle. Dwie służące długo zmywały ze mnie pot i krew. Umyły i rozczesały mi włosy, a na koniec ubrały w czystą koszulę. Wsparta na ramieniu męża, przeszłam kilka kroków i, zmęczona, opadłam na czyste poduszki.
Tymczasem dzień wstał na dobre. Zza drzwi słychać było gorączkową krzątaninę i narastający z każdą chwilą gwar.
— Wasza wysokość— Rinah zwróciła się do Eomera. — Czekają w sali tronowej.
Eomer spojrzał na nią nieprzytomnie, nie rozumiejąc, dlaczego miałby tam iść. Znów był blady, jednak tym razem było to zmęczenie. Domyślałam się, że najchętniej padłby na łóżko obok mnie i zasnął na długie godziny.
— Idź i powiedz im, że zostałeś ojcem — poklepałam go po ramieniu. Nachylił się i pocałował mnie w czoło.
— Dziękuję ci, najdroższa.
— Kocham cię — przytuliłam się do niego krótko. — Czekają, Wasza Wysokość.
Wyszedł, a chwilę później dobiegł mnie okrzyk wielu gardeł. Potem rozległy się szybkie kroki i nad Edoras rozległ się dźwięk dzwonu. Wesoły, zupełnie inny od tego, którym oznajmiono śmierć Theodena.
— Królowa powiła! — Gamling najwyraźniej stwierdził, że dzwony to za mało. — Syna...
— Witają cię, mój maleńki.
— I córkę!
Ale Elfwine i Nimloth spali spokojnie nic nie robiąc sobie z tego, że wieść o ich narodzinach jeszcze tego samego dnia rozeszła się po całym kraju.
Wszystko już wyglądało jak po wzorowym porodzie: dzieci w kołyskach, matka odpoczywająca w łóżku, ojciec zbierający gratulacje. A jednak... Myśl, że mogło mnie tu nie być, że to jakaś obca kobieta karmiłaby moje maleństwa sprawiała, że czułam się winna jak nigdy wcześniej. Co ze mnie za matka, że chciałam się poddać tuż po wydaniu dzieci na świat? Elfwine patrzył na mnie, jakby rozumiał moje rozterki, a ja poczułam, jak oczy mi wilgotnieją.
— Nigdy więcej, mój maleńki. Nigdy więcej...
A Eomer? Na wspomnienie jego łez ponownie zabolało mnie serce. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, gdy wszedł do komnaty, spodziewając się zobaczyć mnie martwą...
Ktoś zapukał cicho do drzwi i po chwili stanęła w nich Aelrun. Uśmiechnięta od ucha do ucha, niemal podskakiwała w miejscu. Odetchnęłam z ulgą. Potrzebowałam właśnie takiego towarzystwa.
— Bliźnięta? — wykrzyknęła zamiast powitania i natychmiast zasłoniła usta dłonią. — Przepraszam. Och, jacy oni są piękni. Idealni — powiedziała, podchodząc bliżej. Delikatnie dotknęła rączki Nimloth. — Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Siedziałyśmy z Edną w kuchni do świtu. I jeszcze ta historia z Adą... A niech to! Miałam o tym nie wspominać!
— Nic się nie stało — uspokoiłam ją, pochmurniejąc. Na chwilę zapomniałam o biednej służącej, która zginęła w tej komnacie poprzedniego dnia. — Dowiedziałaś się czegoś?
— Tylko tyle, że zamknęli Dunlendingów. Jeden z nich nie miał noża.
— To nie ma sensu...
— Najmniejszego — zgodziła się. — Chciał iść prosto do ciebie, pani. Powiedział, że Frygga nie po to przysięgał ci wierność, żeby potem jego ludzie mordowali ci służbę.
— Byłaś tam, gdy ich zabierano? — zdziwiłam się.
— Haleth mi powiedział, a później rozmawiałam z ojcem... Posłaliśmy po mamę. Powinna tu być. Rinah mówi, że potrzebujesz zaufanych osób... — przerwała na chwilę, zapatrzona w Nimloth. — To prawda, co mówią?
— To znaczy?
— Powiedzieli, że umarłaś, pani. — Podniosła głowę i spojrzała na mnie wyczekująco.
Pomagała mi ukryć prawdę o truciźnie w mleku, zasługiwała, by wyjaśnić jej, co się stało. Co jednak miałam jej powiedzieć? Przecież sama nie mogłam uwierzyć, że jeszcze kilka godzin wcześniej leżałam tu martwa!
— To, co się ze mną stało... Nie umiem tego wytłumaczyć. Mam nadzieję, że nie zaczniesz traktować mnie jak ducha! — spróbowałam obrócić całą sytuację w żart, ale Aelrun nadal miała poważną minę. — Ael?
— Muszę powiedzieć ojcu! — powiedziała i zerwała się z miejsca.
— Zaczekaj — w ostatniej chwili złapałam ją z łokieć. — O co chodzi?
— To Maud za tym stoi — odparła. — Za środkiem poronnym w mleku, za śmiercią Ady pewnie też.
— Skąd możesz to wiedzieć?
— Byłyśmy w tym samym korytarzu, gdy pomocnice akuszerki powiedziały, że... Że nie żyjesz. Wszystkie zaczęłyśmy płakać, ale ona po prostu tam stała, niewzruszona...
— To jeszcze o niczym nie świadczy — przerwałam jej, chociaż bardzo chciałam obarczyć Maud winą za wszystko. — Nie lubi mnie.
— Która normalna dama dworu uśmiecha się na wiadomość, że królowa nie żyje? A ona patrzyła mi w oczy i uśmiechała się, jakby już ją koronowano. To prawda! — dodała, widząc moją minę.
— Wierzę ci, ale nie mogę oskarżyć jej o zabójstwo i próbę otrucia tylko dlatego, że ucieszyła się z mojej śmierci!
— Gdy król tu szedł, pojawiła się tuż obok, jakby to ona, nie my, czuwała pod twoimi drzwiami! — Aelrun złapała się za głowę. — Tamten mężczyzna zgubił nóż. Gdyby ktoś go przy niej znalazł...
Przerwało jej ponowne pukanie do drzwi i tym razem w progu zobaczyłam Maud. Uśmiechała się delikatnie, ale w oczach miała chłód. Jej wzrok na chwilę spoczął na posadzce, w miejscu, gdzie znalazłam Adę.
— Nie chcę przeszkadzać, pani. Chciałam tylko upewnić się, że niczego ci nie brakuje.
— Dziękuję, mam wszystko, czego mi potrzeba.
— A mamka? Nie przyszła? — zdziwiła się, widząc Elfwine'a, który właśnie skończył jeść i zasnął. Zakryłam dekolt i popatrzyłam jej w oczy.
— Odesłałam ją. Sama będę karmić moje dzieci.
Brew Maud uniosła się w pełnym kpiny zdziwieniu, ale już po chwili na jej twarzy zagościł wystudiowany uśmiech.
— Myślałam, że w Zjednoczonym Królestwie wysoko urodzone kobiety rzadko...
— Jesteśmy w Rohanie — przerwałam jej i wstałam powoli, żeby ułożyć synka w kołysce. — To wszystko? — zapytałam. — Jestem nieco zmęczona.
— Chcę jeszcze o coś zapytać — odparła. Z nonszalancją oparła się o ścianę. — Tamta służąca zginęła, bo nakłoniłaś Eomera, żeby wpuścił Dunlendingów do Meduseld. Jak się z tym czujesz?
Ta uwaga niemal zwaliła mnie z nóg. Biedna, młodziutka Ada, dumna z pochwały za pięknie ułożoną fryzurę. Radosna dziewczyna, niemal dziecko, które miało już nigdy nie dorosnąć...
— Wyjdź — powiedziałam, siląc się na spokój.
— Odpowiedzialność za decyzje boli, prawda?
— Jak śmiesz?! — Aelrun przyskoczyła do niej z uniesioną ręką, jednak Maud złapała dziewczynę za nadgarstek.
— Milcz, dziecko — odparła i odepchnęła ją. — Nie wtrącaj się do rozmów, których nie rozumiesz. Dunlendingów przybędzie, słyszałam że kolejnych zatrzymano przy bramach. I co teraz?
— Kazałam ci wyjść.
— Kto będzie następny, Lothiriel? Komu jeszcze przyjdzie zapłacić za twoje lekkomyślne decyzje? Rinah? A może królewnie?
— Maud... Odejdź. To rozkaz — głos mi zadrżał. Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie, skinęła mi głową i wyszła.
— Wszystko w porządku, pani? — Aelrun obeszła łóżko i stanęła obok mnie.
— Mogłaś mieć rację — mruknęłam, siadając powoli.
Chyba, że to rzeczywiście byli Dunlendingowie. Ale skoro tak, to dlaczego nie zabili nas w drodze do Edoras, albo w tygodniach, które nastąpiły potem? Już dwa tygodnie po przybyciu do stolicy strzegli wrót. Kilka razy byłam z nimi zupełnie sama. Dlaczego mieliby zabijać służącą?
Kto będzie następną ofiarą?
* * *
Przespałam resztę dnia, noc i dużą część kolejnego dnia, ale kiedy się obudziłam, nareszcie czułam się wypoczęta. Mimo że dzieci budziły mnie co kilka godzin, byłam wyspana i mogłam wstać. Nadal byłam obolała, ale chciałam już wyjść do ludzi. Szybko wracały mi siły.
W głównej sali palił się ogień, jednak nikogo tu nie było. Eomer wstał wcześnie i gdzieś zniknął. W zasięgu wzroku nie było nikogo, kto mógłby mnie powstrzymać przed zejściem do lochu. Byłam tam tylko raz, jeszcze wiosną. Było to ciemne, zimne i wilgotne pomieszczenie, podzielone na kilka cel. Dwie z nich były zajęte. Mężczyźni zerwali się z miejsc, gdy tylko usłyszeli kroki.
— Chcemy rozmawiać z królową! — zawołał jeden z nich.
— W takim razie to wasz szczęśliwy dzień. Zostaw nas — zwróciłam się do strażnika. — Powiedziano mi, że zabiliście moją służącą.
— Frygga wiedział, co robi, gdy nas tu przysyłał — usłyszałam w odpowiedzi. — Tu nie jest bezpiecznie.
— Nóż jednego z was był wbity w jej gardło. Nie mówcie mi o bezpieczeństwie!
— Zgubiłem go w zeszłym tygodniu. Miałem wartę przy zachodniej bramie. Wróciłem tam dzień później, ale nikt go nie widział.
— Przecież powiedziałeś, że nie pamiętasz, czy wtedy jeszcze go miałeś — powiedział jego towarzysz. — Upił się — wyjaśnił, odwracając się do mnie. — Każdy mógł zabrać nóż temu... — urwał i spojrzał na mnie przepraszająco.
— Ludzie obarczają mnie winą za coś, co podobno zrobiliście — powiedziałam. Cała ta sytuacja była po prostu śmieszna, ale była to próbka wisielczego humoru. Byliśmy jak skazańcy próbujący ustalić, kto zawinił bardziej. — Mam zapewniać poddanym bezpieczeństwo, tymczasem obwinia się mnie o sprowadzenie wroga do Meduseld!
— Dlaczego mielibyśmy ci szkodzić, Wasza Wysokość? Nasi chcą tylko wrócić do domu. Nie mówię, że jesteśmy bez winy, nie zawsze byliśmy pod wpływem czarodzieja, ale to przez niego poszliśmy na wojnę, która nie była nasza. On odszedł, a my chcemy zacząć od nowa. Twój wróg jest tam — wskazał sufit. — To nie my! — Z wahaniem dotknął moich palców zaciśniętych na kracie. Nie powinien tego robić, a ja nie powinnam pozwalać na podobną poufałość, jednak w tym geście było coś szczerego i naturalnego. — Przysięgam na moich przodków!
Zostali zwolnieni wieczorem, jeszcze nim zdążyłam zainterweniować. Nie znaleziono żadnych dowodów. Nikt nie widział ich w Meduseld gdy zginęła Ada. Ustalono, że nóż został skradziony i teraz wszyscy zastanawiali się, kto poważył się na taki czyn. Znów nie czułam się bezpieczna we własnym domu. Eomer rozważał przeniesienie mnie i dzieci do Aldburga, Natychmiast sprzeciwiłam się temu pomysłowi. Podróż do nieznanego miasta z pewnością nie pomogłaby zachować bezpieczeństwa.
Za dnia łatwo było mi udawać odważną. Wieczorami znów analizowałam każde skrzypnięcie, każdy obco brzmiący krok w korytarzach. Mój nadal otumaniony porodem i pierwszymi dniami macierzyństwa umysł podsuwał mi kolejne drastyczne obrazy, pełne krwi i wykrzywionych bólem twarzy. Musiałam mieć możliwość ochrony.
W tamtych dniach przypomniałam sobie o darze od jednej z kobiet Dunlendingów. Środek, który miał wyplenić szkodniki wszelkiego rodzaju. Zalewając truciznę wrzątkiem walczyłam z wyrzutami sumienia. Cichy głos w mojej głowie przypominał mi, że szkolono mnie do leczenia, do ratowania życia. Powtarzałam sobie, że ratuję w ten sposób życie niewinnych osób. I swoje własne. Poza tym, nikt nie powiedział, że będę zmuszona jej użyć. To tylko na wszelki wypadek, powtarzałam sobie, sprzątając naczynia i składniki.Medyk nie mógł się zorientować, do czego doszło w jego pracowni.
Musiałam już wracać. Było późno i Eomer w każdej chwili mógł wejść do komnaty. Dzieci nadal były w pokoju dziecięcym, najcichszej części dworu. Miałam jeszcze je nakarmić i przenieść do naszej komnaty. Schowałam buteleczkę do kieszeni, zgasiłam świece i wyszłam na korytarz. Dwór układał się do snu. Było cicho i spokojnie. Tylko z gabinetu Eomera dochodziły stłumione głosy. Byłam już niemal pod drzwiami pokoju dziecięcego, gdy usłyszałam kroki. Szybko stanęłam we wnęce, kryjąc się w cieniu. To nie mógł być Eomer, on poruszał się znacznie głośniej. Nie Rinah, ona była w środku, z dziećmi. Snop światła z uchylonych drzwi oświetlił twarz intruza. Maud szła ostrożnie, cały czas oglądając się za siebie. A w dłoni trzymała nóż.
— Idziesz poderżnąć mi gardło? — zapytałam, wyłaniając się z mroku.
Nadal byłam opuchnięta i obolała. Poruszałam się wolniej, niż Maud, ale miałam element zaskoczenia. Kopnęłam ją w łydkę i popchnęłam. Straciła równowagę i upadła, podpierając się rękami. Próbowała się podnieść, ale złapałam ją za włosy i odciągnęłam jej głowę do tyłu. Patrzyła na mnie nienawistnym spojrzeniem, w którym dostrzegłam ledwo skrywaną pogardę. Nóż wypadł jej z dłoni i leżał kilka kroków od nas.
— Puść — syknęła.
— Nie. Posłuchasz mnie teraz, Maud. Opuścisz Edoras i więcej się tu nie pojawisz.
— Kim jesteś, żeby mi mówić, co mam robić, ty... ty... Ty przybłędo!
— Kiedy ostatnio sprawdzałam...— zbliżyłam do niej twarz i ścisnęłam włosy tak, że syknęła — byłam królową Rohanu. Twoją królową. Więc będziesz mnie słuchać.
Za plecami usłyszałam kroki. Maud już otwierała usta, a jej twarz przybrała maskę dawnej pewności, ale już chwilę później usłyszałyśmy głos jednego z Dunlendingów.
— Ruda wiedźma!
— I co teraz?! Dasz im mnie zabić? Nie pomożesz w ten sposób ani sobie, ani im. Jeśli pójdziesz do Eomera, wszystkiego się wyprę. Powiem, że znalazłam nóż i chciałam wam go pokazać. To sytuacja bez wyjścia, Lothiriel.
— Więc co proponujesz? Mam puścić cię wolno?
— Przestań się mieszać w sprawy, które cię nie dotyczą. Zajmij się wychowaniem dzieci.
— Jak miałabym to zrobić zza grobu? — zakpiłam i pozwoliłam mężczyznom złapać ją za ramiona. — A może mam żyć po cichu i analizować, czy któreś moje posunięcie nie zdenerwuje cię znów na tyle, by kogoś zabić? Nie, Maud. Tym razem ty posłuchasz mnie.
— Nie odpowiadam przed tobą!
— Błąd. Jesteś moją damą dworu.
— Myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? — roześmiała się. — Mają cię za cudzoziemkę bratającą się z wrogiem. Gdy dojdzie do procesu, staną po mojej stronie. Szkoda, Eomer ma szansę zbudować silne państwo. Żona powinna być mu wsparciem, a ciebie stale trzeba ratować. Porwania, słowne ataki możnych... Ale ty to lubisz, prawda? Grasz biedną i zagubioną, żeby zdobyć jak najwięcej.
Nie pamiętam, kiedy ją spoliczkowałam. W pewnym momencie poczułam, że piecze mnie dłoń, a głowa Maud odskoczyła.
— Nie znasz się na tym — kontynuowała. — Nie masz pojęcia, co robisz. Nie jesteś kobietą z Rohanu. Nas nie trzeba ratować.
— Nie potrzebuję ratunku — odparłam ze spokojem, który mnie zadziwił. — Sama mogę usunąć cię z drogi.
Otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w moją rękę.
— Tak, to trucizna. Widzisz, zapomniałaś o jednej sprawie. Jestem uzdrowicielką. Mogę uleczyć. Ale mogę również zabić.
Szarpnęła się, ale ja byłam zdecydowana. Złapali ją mocniej, gdy próbowała się wyrwać.
— Nie jesteś do tego zdolna — syknęła, ale widziałam strach w jej oczach. Ręka zatrzęsła mi się delikatnie, gdy usuwałam korek. Jedno spojrzenie na nóż i moja dłoń znów była stabilna.
— Nie? — podeszłam bliżej i złapałam ją za brodę.
— Lothiriel? — Zza drzwi dobiegł nas zaniepokojony głos piastunki. — Co się dzieje?
— Zostań z dziećmi. Za chwilę do was przyjdę.
Moje paznokcie zostawiły krwawe ślady na twarzy Maud. Nie myślałam jasno. Chciałam tylko usunąć ją z drogi. Stanowiła zagrożenie. Zaciskała usta, ale ja byłam zdecydowana. To nie jesteś ty! Nie po to wróciłaś, by mordować! Ręka znów mi zadrżała. Tego już nie da się odwrócić!
W chwili, gdy pierwsza kropla miała wpaść między uchylone wargi, ktoś wytrącił mi naczynie z dłoni i wykręcił mi ręce do tyłu.
— Dobrze ci radzę, puść! — syknęłam. — To jest rozkaz!
Uścisk zelżał w jednym momencie, ale w korytarzu zrobiło się tłoczno. Wśród zebranych pojawił się Eomer, a ja poczułam że robi mi się słabo. Miałyśmy dosłownie moment, żeby przekonać go do swoich racji. Maud była szybsza.
— Mój panie! — zaczęła płaczliwym tonem. — Królowa... Ona nie czuje się najlepiej. Wzięła mnie za wroga, a oni — wskazała Dunlendingów — wykorzystali to! Chcieli mnie otruć!
To właśnie trucizna sprawiła, że Eomer spojrzał na mnie w ten szczególny sposób. Wiedział, że to ja ją sporządziłam. Znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, co potrafię zrobić. Jego spojrzenie w momencie stało się pozbawione wyrazu. Wyprostował się, uniósł głowę. Był idealnie opanowany, a to nie wróżyło dobrze. To nie na mnie powinien tak patrzeć! W głowie układałam kolejne scenariusze wyjaśnień. Musiałam coś zrobić...
— Idź do komnaty — powiedział. Wyprostowałam się, próbując wyjść z twarzą z tej beznadziejnej sytuacji.
— Nie. Chcę...
— To nie jest prośba, pani — przerwał mi i poczułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował.
Miałam przed sobą nie męża, lecz króla. Jedyną osobę w Rohanie, której słowo znaczyło więcej niż moje.
— Jak rozkażesz, panie — odparłam i sztywno skinęłam głową. Odwróciłam się i ruszyłam do komnaty, a za mną podążyły przynajmniej dwie osoby. — Trafię! — warknęłam, a kroki za moimi plecami ucichły.
W tamtej chwili rzeczywiście mogłabym zabić z wściekłości.
I stało się. Lothiriel vs Maud
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro