Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLI

Pamięci mojej wychowawczyni z zerówki.

Muzyka w mediach to cudo, włączcie sobie do czytania.

Szum fal. Słońce ogrzewające twarz. Cudowna lekkość. Krzyk mew. Uczucie błogości. Tak inne od bólu rozrywanego ciała i mojego własnego wrzasku. Inne od zmęczenia, od strachu.

Otworzyłam oczy, spodziewając się zobaczyć twarz Rinah lub którejś z akuszerek. Zamiast tego ujrzałam błękitne niebo i Słońce chylące się ku zachodowi. Leżałam na ciepłym, złotym piasku, ubrana w białą suknię. Ból i zmęczenie odeszły w niepamięć, jednak bez nich poczułam się pusta.

Umarłam. Ta myśl powinna napełnić mnie lękiem, sprawić, że poczuję cokolwiek. Tymczasem czułam jedynie spokój. Byłam bezpieczna, nie można było mnie już skrzywdzić.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie był tylko piasek i morze. Rozległe, ciemne, przyozdobione białymi pióropuszami fal, które rozbijały się o brzeg z cichym pluskiem. Rozejrzałam się dookoła. Daleko, niemal na horyzoncie widziałam wąski pas zieleni.

Wstałam powoli i zrobiłam kilka kroków, a piasek przesypywał się przyjemnie między palcami. Uniosłam brzeg sukni i weszłam do zimnej wody. Chłodne fale obmyły mi kostki. Po chwili stałam w wodzie po kolana. Biała suknia nasiąkała wodą i łaskotała mnie w nogi. Ostry żwir wbijał mi się w stopy, sprawiając że już po chwili piekły. Pomyślałam, że mogłabym rzucić się wpław, jeśli byłoby to gwarancję opuszczenia tego pustego miejsca. Wtedy wróciło do mnie pierwsze wspomnienie: poranek po naszym weselu, gdy pływaliśmy w zatoce. Myśl była jak ukłucie - krótka i bolesna.

Odwróciłam wzrok od morza i ponownie się rozejrzałam. Nie byłam pewna, czy tak ma wyglądać życie po śmierci. Gdzie wspaniałe sale Mandosa? Gdzie przodkowie i rodzina?

Najpierw niemal ją przeoczyłam. Małą postać stojącą na wzniesieniu usypanym z piasku. Zaczęła się oddalać, gdy tylko ruszyłam w jej kierunku.

— Zaczekaj!

Zaczęła biec, więc ja też przyspieszyłam. Mokra suknia przywarła mi do nóg, utrudniając bieg. Uniosłam jej brzeg wysoko, do kolan, a mimo to nie byłam w stanie dogonić uciekającej postaci

— Kim jesteś?!

Z tej odległości mogłam stwierdzić, że to dziewczyna. Po chwili znów przyspieszyła i zaczęła znikać mi z oczu. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ani co mam robić. Chwilę wcześniej byłam w Edoras i rodziłam w bólach, a teraz biegałam po pustej plaży, goniąc zjawę. Przez głowę przelatywało mi tyle myśli, że już samo to przeczyło spokojowi po śmierci. W ich natłoku jedna była jak olśnienie.

 — Lalaith!

Dziewczyna zatrzymała się i obejrzała za siebie. Uświadomiłam sobie, że od początku podświadomie wiedziałam, że to ona. Jeśli miałam odpokutować za swoje winy, powinnam zacząć od Lalaith. Patrzyłyśmy przez chwilę na siebie, a potem ruszyłyśmy w swoim kierunku, z każdym krokiem przyspieszając.

Wpadła w moje ramiona z taką siłą, że prawie się przewróciłyśmy. Miała czarne włosy przyozdobione błękitnym wiankiem. Mogła mieć dwanaście, trzynaście lat, ale była niższa, niż ja w jej wieku.

— Lalaith...

— Przyszłaś wcześniej, niż myślałam...

Miała delikatny, melodyjny głos, stworzony do śmiechu i śpiewu. Wzięła mnie za rękę i ruszyłyśmy przed siebie. Nie protestowałam, zbyt oszołomiona tym, co się dzieje. Plaża była nierówna, pełna wzniesień i dolin. Do jednej z takich dolinek zaprowadziła mnie siostra. Na piasku, w równym rządzie ułożono dwanaście wianków.

— Mam je wszystkie — powiedziała, siadając. Poszłam jej przykładem i objęłam kolana rękami. — Dziękuję.

Wianki z Dnia Ofiar Morza! Te, które z bolącym sercem rzucaliśmy z Amrothosem na fale...

— Dotarły tu?

— Wszystkie tu docierają.

— Skąd wiedziałaś, który jest twój?

— Po prostu wiedziałam — wzruszyła ramionami. — Myślisz, że tata pośle mi jakiś w przyszłym roku?

— Nie wiem...

— Był bardzo smutny, kiedy mamusia odeszła.

— Tak, to prawda.

— I ty też byłaś smutna. Wszystko w porządku, nie gniewamy się. — Przysunęła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu.

— Co teraz, Lalaith?

— Możesz stąd odejść.

Tylko gdzie? Gdziekolwiek. Z dala od oczekiwań i oceniających oczu. Z dala od śledzącej każdy mój krok Fredy i intryg Maud.

Z dala od... Eomera? Od tych dwóch maleństw?

Zawahałam się na chwilę. Nie chciałam ich opuszczać. Ale może tak będzie lepiej...

Usłyszałam, jak piasek obok mnie osypuje się z cichym szelestem i padł na mnie czyjś cień.

— Niektórym zdecydowanie za bardzo się do nas śpieszy — Boromir siedział na jednej z wydm. Miał na sobie jasną szatę i róg przy pasie. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam. Uśmiechnięty i rozluźniony. Pewny siebie. — Wszyscy przychodzą za wcześnie. Przynajmniej Faramir zawrócił.

— Jak widać, nie mnie o tym decydować — uśmiechnęłam się smutno.

— Mylisz się, kwiatuszku — podszedł do nas i usiadł obok. — To od ciebie zależy, kiedy i jak kiedyś odejdziesz z tego miejsca.

— Już tu jestem — zauważyłam.

— Ale jeszcze możesz zawrócić.

— Zostań! — Lalaith objęła mnie ramionami. 

Boromir delikatnie zmierzwił jej włosy, zrzucając przy tym wianek. Prychnęła gniewnie i odtrąciła jego dłoń. Najwyraźniej zdążyli się zaprzyjaźnić.

— Chciałbyś wrócić?

— Chciałem. Zostawiłem tak wiele niedokończonych spraw...

— Nie wiem, czy to ma jakiekolwiek znaczenie, ale... Ludzie uważają cię za bohatera.

— Nie znają całej prawdy — potrząsnął głową. — Ty też nie wiesz wszystkiego.

— Wiem, co się stało na Amon Hen. Uratowałeś Merry'ego i Pippina. 

— Gdy wrócisz, zapytaj Faramira lub Aragorna o resztę — powiedział smutno.

Faramir... Uśmiechnięty, nareszcie bez balastu ciągłej walki. Pełen zaangażowania przy odbudowie Zjednoczonego Królestwa. Byłam pewna, że wiele osiągnie.

— Nie jestem pewna, czy chcę wrócić... Tyle tam intryg i zawiści... Czuję się taka... Zniszczona. Nie mam już sił...

— Moja córka ma akurat tyle sił, ile jej potrzeba.

Tego ukochanego głosu nie słyszałam od lat. Już prawie zapomniałam, ile ciepła w nim było. Z płaczem ściskającym mi gardło zerwałam się z miejsca i rzuciłam się jej na szyję. Mama zamknęła ramiona wokół mnie i znowu poczułam się bezpiecznie. Pachniała kwiatami i morskim wiatrem, jej włosy łaskotały mnie w twarz.

— Mamo... Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam!

— Moja maleńka... Wybaczyłam ci w momencie, gdy zobaczyłam, że nic ci nie jest!

Cudowne ciepło wypełniło mnie całą, miałam ochotę płakać ze szczęścia. Przez pół życia marzyłam, żeby ktoś uwolnił mnie od poczucia winy. Mogłabym teraz zawrócić...

— To... To jest takie trudne — przypomniałam sobie o wszystkim, co zostawiłam. O wszystkim, co powoli odbierało mi siły przez ostatnie miesiące. — Nie chcą mnie tam. Śledzą każdy mój krok- żaliłam się jak wtedy, gdy miałam kilka lat, a bracia mi dokuczali. — Czekają, aż się potknę. Nie widzą mnie. Chcą tylko następcy tronu.

— Którego im dałaś — przerwała mi. — Więcej, urodziłaś dwójkę cudownych dzieci. Wróć tam. Podnieś wysoko głowę i pokaż, czego dokonałaś. 

— To tak niewiele... Stać mnie na więcej...

— Przyjdzie czas na więcej, kochanie. Uwierz, masz tyle wspaniałych zdolności. Wykorzystaj je.

— Nie chcą mnie — stwierdziłam z uporem. Tak było łatwiej, niż przyznać przed samą sobą, że powinnam walczyć. Byłam taka zmęczona...

— Bo nie rozumieją. Spraw, żeby zrozumieli, że chcesz dobrze. Zdobyłaś zaufanie wielu przypadkowych ludzi. To było przygotowanie. Teraz nadszedł czas na TWOICH ludzi.

— Próbowałam. Nie chcą księżniczki z Gondoru.

—Ale ty nie jesteś księżniczką. Jesteś królową, Lothiriel! — Matka spojrzała gdzieś za mnie.

Odwróciłam się. Kawałek zobaczyłam czterech jeźdźców. Ubrani w brązy i zielenie, zdawali się nie pasować do nadmorskiego krajobrazu

—Oni to wiedzą — powiedziała cicho.

— Kim są?

Zrobiłam kilka niepewnych kroków w ich kierunku. Jeden z nich zsiadł z konia i podszedł do mnie. Jego twarz wydawała się znajoma. Już kiedyś go widziałam. Tylko gdzie mogłam go poznać, skoro najwyraźniej był martwy?

— Trzymałaś mnie za rękę, gdy umierałem. Mówiłaś, że porozmawiamy, gdy się obudzę — powiedział, przyklękając na jedno kolano.

— Próbowałaś zszyć moją ranę, mimo że kląłem jak szewc. Gdybym wiedział, że obrażam przyszłą królową, sam bym się dobił, nie czekając na wykrwawienie — starszy mężczyzna wyszczerzył zęby i również przyklęknął.

— Powiedziałaś, że wszystko będzie dobrze. — Młody chłopak o niebieskich oczach. Pamiętałam go. Wołał matkę, która zmarła, gdy był dzieckiem. — Spotkałem mamę, wiesz? I teraz rzeczywiście wszystko jest dobrze... Wasza Wysokość — dodał z przepraszającym uśmiechem.

Żołnierze, którym towarzyszyłam, gdy umierali po Pelennorze. Trzy z wielu wykrzywionych bólem twarzy. Większości z tych ludzi nie pamiętałam. Dla mojej pamięci byli jednym wielkim obrazem złożonym z krwi, wyciągniętych błagalnie rąk i oczu pełnych strachu. Teraz na nowo uświadamiałam sobie, że każdy z nich miał osobną historię.

Został już tylko jeden jeździec. Na oko czterdziestoletni, jasnowłosy, o przenikliwym spojrzeniu. Nigdy go nie spotkałam. Ale oczy... Jakże ja kochałam te oczy!

— Żałuję, że nigdy się nie spotkaliśmy — powiedział serdecznie. — To, ile zrobiłaś dla moich dzieci... Pomogłaś im, gdy najbardziej tego potrzebowali. Dałaś mojemu synowi nadzieję, że po wielu nieszczęściach ta rodzina może być szczęśliwa. Nie chciałbym, żebyś teraz go zostawiła. Zdecydowanie zbyt wiele osób robiło to w przeszłości...

 Uśmiechał się delikatnie, uśmiechem który świetnie znałam. Zmarszczki w kącikach oczu i ust, delikatnie przechylona głowa. Jak można było być aż tak podobnym do własnego ojca? 

— Ja nie będę się kłaniał, wszak jesteśmy rodziną.

— Eomund... Ojcze — szepnęłam.

— Oni wszyscy uznali cię za swą królową. Niewielki z nas pożytek, jesteśmy przecież martwi od lat. Ale serca mamy takie, jak żyjący. Chcemy szczerych, prostych czynów. Nie znosimy nadmiernego ceremoniału, szanujemy honor i otwarte serce. Kochamy surowe piękno stepu, które i ciebie urzekło. Jesteśmy uparci i ciężko nas do czegokolwiek przekonać, ale to już wiesz. Zdobądź nasze zaufanie, a umrzemy za ciebie.

— Zaufanie to kwestia sporna — mruknęłam. — Pomogłam mordercom, którzy przysięgli mi wierność. Nie mogę ich jednak odprawić, bo to nieliczni ludzie, którym choć trochę ufam. Sama zapędziłam się w kozi róg. Dodajmy do tego mój akcent i... Materiał na spisek gotowy — dodałam, dziwiąc się sama sobie, że z taką łatwością opowiadam mu o moich wątpliwościach. To zawieszone między światami miejsce sprawiało, że nie czułam skrępowania.

— Mojej teściowej również nie darzono sympatią, ale ona nie uczyniła nic, żeby to zmienić. Ty przekonałaś do siebie Gamlinga. Podejrzewam, że Fię też. Jeśli tak, ród Fii stanie za tobą murem. Poparcie byłych morderców nie jest najgorszym pomysłem. Przysięga krwi jest wiążąca.

— Uważasz, że powinnam wrócić? — zapytałam wprost, pragnąc żeby ktoś powiedział mi, co mam robić. — Ta kobieta... Powiedziała, że widzi więdnące i odradzające się pędy. Kwiaty, które gubią i odzyskują płatki. Mówiła o tym momencie?

— Nie wiem, co miała na myśli, ani co powinnaś zrobić. Ale bardzo chciałbym...

— Och, na Eorla!— zniecierpliwiony kobiecy głos rozległ się za moimi plecami. — Jeśli dalej będziecie rozmawiać w ten sposób, nasze wnuki skończą roczek!

— Oto mój głos rozsądku – Eomund uśmiechnął się czule i ujął kobietę za dłoń. Nareszcie wiedziałam, skąd wzięła się uroda Eowiny. Wszyscy mówili, że jest podobna do swojej babki, ale według mnie była lustrzanym odbiciem Theodwiny. Gdybym nadal żyła, pewnie czułabym się zdezorientowana. Jednak tutaj wszystkie niesamowite spotkania wydawały się normalne. Oto otaczali mnie ludzie, którzy powinni towarzyszyć nam podczas ślubu. Theodwina wzięła mnie za ręce i założyła mi włosy za ucho.

— Żałuję, że nie powitałam cię w Aldburgu i że nie mogłyśmy cię pobłogosławić — uśmiechnęła się do mamy. — Powinnaś wrócić. Obowiązkiem matki jest być przy dzieciach, jak długo się da. Zrób dla nich to, czego my nie mogłyśmy dla was. Żyj, Lothiriel. Mówią ci to osoby, które odeszły zbyt wcześnie.

Zagwizdała cicho i podbiegł do nas najpiękniejszy koń, jakiego kiedykolwiek widziałam. Mearas. O siwej sierści, dostojniejszy niż niejeden z ludzi. Większy, niż jakikolwiek znany mi koń.

— Felaróf, wierzchowiec Eorla — powiedział Eomund.— W Rohanie mówi się, że przychodzi do każdego umierającego króla, by zabrać go w ostatnią podróż. Ja jestem zdania, że przychodzi po każdego. Przyszedł też po mnie. Poznałem go od razu, jego podobizna towarzyszyła mi przez całe życie.

— Srebrny konik... — szepnęłam.

— Zgadza się — Theodwina skinęła głową. — Ciebie poniesie z powrotem do życia, jeśli taka będzie twoja wola.

Felaróf podszedł bliżej. Wpatrywał się w moją twarz mądrymi oczami. Dotknęłam jego chrap z wahaniem. Były ciepłe i jedwabiste. W jego oczach odbijał się obraz stepu o poranku, smaganego ożywczym wiatrem. Był w nich słoneczny dzień i mgły zasnuwające świat podczas chłodnych wieczorów. Był ulewny deszcz i tęcze pojawiające się po burzy.

W chwili, gdy go dotykałam, zdawało mi się, że czuję, jak Eomer błądzi palcami po moich plecach, a pod opuszkami czułam mokry meszek na główce córeczki.

Ból rozciętej wargi, słodkie pocałunki, rozpadanie się na części podczas porodu i moment największego uniesienia.

Słyszałam śmiech Amrothosa i Mairen. Zdawało mi się, że Elboron jest tuż obok i ciągnie mnie ze śmiechem za włosy. Rżenie koni na stepie, Edoras w gwarny dzień, dzwony w Minas Anor obwieszczające koniec wojny, mewy zrywające się do lotu o świcie

Powietrze wypełniał zapach ziół i kwiatów. Końskiej sierści i świeżego siana. Zapach domu.

Zobaczyłam, poczułam i usłyszałam życie, z którego nie byłam w stanie zrezygnować.

Odwróciłam się w kierunku morza. Nadal tam stali. Piękni i wolni. Szczęśliwi.

— Spotkamy się jeszcze?

— Gdy nadejdzie czas, owszem. Ale nim to się stanie, upłynie jeszcze wiele, wiele lat — powiedział Boromir. — Wracaj do domu, kwiatuszku. Miej oko na mojego brata. Mam szczerą nadzieję, że ten jego urwis wda się we mnie!

Przytulił mnie mocno i westchnął ciężko. Coś mi mówiło, że gdyby mógł, poważnie zastanowiłby się nad powrotem. Objęłam go jeszcze mocniej i łzy napłynęły mi do oczu. Następna była mama.

— Idź, dziecko. I pamiętaj: jestem z ciebie dumna — objęła mnie ostatni raz i pocałowała w czoło. — Niech ci Valarowie błogosławią.

— Kocham cię, mamo — odpowiedziałam ze ściśniętym gardłem. — I ciebie też, siostrzyczko.

Lalaith ostatni raz mocno mnie przytuliła.

— Przyjdę po ciebie. Kiedyś, za wiele lat. Lothi... Powiedz tatusiowi, żeby się częściej uśmiechał.

— Obiecuję — odparłam przez łzy.

— I Amrothosowi, że jest odważny. A Erchrionowi, że pięknie rysuje. I Elphirowi, że będzie świetnym księciem...

— Wystarczy, Lalaith — powiedziała mama łagodnie. — Sama im to kiedyś powiesz.

W kierunku plaży z cichym pluskiem zbliżał się mały, biały statek. Nie miał sternika, był pusty. Trap wysunął się bezszelestnie i zatopił w piasku, gdy statek dopłynął do brzegu. W innej sytuacji zapewne wyglądałoby to upiornie, jednak na tej przedziwnej plaży wszystko wydawało się mieć sens i być na miejscu. Moi bliscy weszli na pokład, a Boromir odepchnął go od brzegu.

Statek kołysał się przez chwilę na falach, a po chwili zaczął się oddalać. Wszyscy unieśli dłonie w geście pożegnania. Patrzyłam na ich spokojne twarze do momentu, aż statek oddalił się na tyle, że stali się jedynie maleńkimi figurkami na jego pokładzie.

— Chcę wrócić do — powiedziałam do stojącego obok Eomunda.

Ten skinął głową i pomógł mi dosiąść Felarófa. Z wahaniem usiadłam na jego grzbiecie, mając w pamięci, co stało się z pierwszą osobą, która tego spróbowała. Poza tym, jeszcze nigdy nie jeździłam bez uprzęży. Ale skoro i tak byłam martwa...

— Dziękuję wam — powiodłam wzrokiem po ich twarzach. Mężczyźni ponownie siedzieli w siodłach. — Omal się nie poddałam...

— Idź, córko — Eomund podjechał do mnie na koniu i pocałował mnie w czoło. — Wracaj do mojego syna.

— Dbaj o nich — poprosiła. — I... Przekaż im jakoś, nie do końca wiem jak... Że matka zawsze ich kochała i nie chciała ich opuszczać...

— Ależ oni to wiedzą — szepnęłam, jednak urwałam na widok jej łez. — Dobrze, zrobię to...

Chwilę później Felaróf ruszył, niemal natychmiast przechodząc do galopu. Pozostali przez chwilę jechali z nami, szybko jednak zostali w tyle. Stopniowo zaczęłam odczuwać ból, gdy moje ciało obijało się o jego grzbiet. Czoło miałam mokre od potu, a mój brzuch rozrywał ból. Zgięłam się w pół i przycisnęłam czoło do końskiej grzywy.

Wjechaliśmy na wąskie pasmo zieleni, które wcześniej widziałam. Po chwili znaleźliśmy się na skraju stromego urwiska. Spojrzałam na morze. Biały statek właśnie znikał za horyzontem. Trawa umykała spod kopyt Felarófa, a ja miałam wrażenie, że pokonujemy coś więcej, niż kolejne mile.

Obudziłam się w momencie, w którym Felaróf wbiegł pomiędzy kurhany.

Return of the Queen

Kusiło mnie, żeby zostawić ją martwą bo uwielbiam pisać smutne rozdziały. A ta rozpacz w Edoras tak mnie nęciła... No nic, może kiedyś, jako alternatywne zakończenie

To jeden z moich najukochańszych rozdziałów i nie mogę uwierzyć, że nareszcie go publikuję. Słuchałam tylu różnych kawałków pisząc go, ale zaczęło się od... Vaiany/Moany! Nie pytajcie, nie wiem dlaczego :P

Nie odpisałam na część Waszych komentarzy zwyczajnie dlatego, że nie wiedziałam co napisać, żeby nie było spoilerów. Przepraszam!

Tylko @FlowerLandcaster123 twardo obstawiała, że Lothi nadal żyje. Cóż, nie żyła, ale byłaś blisko!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro