Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XL

Rinah

Rinah obserwowała wszystko jakby w zwolnionym tempie: niemowlę w rękach akuszerki, Lothiriel wpatrująca się w kogoś za jej plecami niewidzącym spojrzeniem. Kobieta w momencie zmizerniała, napięcie opuściło całe jej ciało. Nawet nie spojrzała na maleńkiego chłopczyka, który płakał tak głośno, że musiało go słyszeć całe Edoras. Była blada, włosy posklejały się od potu. Wypuściła prześcieradło z palców i opadła na poduszki. 

– Nie jestem Finduilas... Nie jestem...

Rinah była w tej chwili świadoma każdego uderzenia serca, które odmierzało czas. Czekała.

Lothiriel nie poruszyła się. Rinah wpatrywała się w nią w napięciu, czekając nadal, aż jęknie z bólu. Młode matki często były tak oszołomione porodem, że nie wiedziały, co się wokół nich dzieje.

Po chwili klatka piersiowa królowej nadal była nieruchoma. Może tylko straciła przytomność... Może za chwilę otworzy oczy...

Zgromadzone w komnacie kobiety pojęły co się stało. Podbiegły do niej i zaczęły szarpać jej ramiona i poklepywać po twarzy. Powinna się obudzić. Powinna...

– Na Eorla! Wasza miłość!

Medyk odsunął je wszystkie, chwycił dłoń królowej, przycisnął palce do jej szyi i zamarł. Teraz to jego twarz była blada jak u trupa. Bezgłośnie poruszył ustami i spojrzał bezradnie na swoje towarzyszki. Rinah nie miała zamiaru zdawać się na jego osąd.

Na miękkich nogach podeszła do łóżka. Wymierzyła Lothiriel jej siarczysty policzek, aż odskoczyła jej głowa Nie, nie, nie... Dotknęła jej twarzy. Była jeszcze ciepła, ale nieruchoma. Przysunęła ucho do piersi Lothiriel. Nic.

Rinah miała wrażenie, że coś w niej pękło i nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze trzyma się na nogach. Nie ona, nie to biedne dziecko, które w końcu zaczęło naprawdę żyć!  Przypomniała sobie list Ivriniel. „Kwiaty z Dol Amroth kwitną wspaniale, ale krótko" Jakże nienawidziła tych słów!

Kolejna myśl była jak bicz. Pomyślała, że będzie musiała ją umyć i uczesać. Tak, jak to zrobiła z panią Nimloth. Zmyje krew, rozczesze czarne pasma. Ułoży na łóżku tak, by wyglądała jak pogrążona w lekkim śnie. I znów wpuści do komnaty zrozpaczonego męża...

– Moja maleńka dziewczynko! 

Pocałowała szybko stygnące, słone od potu czoło. Patrzyła, jak stawia pierwsze kroki, zaplatała jej warkocze. Tuliła do piersi, gdy pani Nimloth zginęła. Wysłuchiwała jej sennych koszmarów. Widziała, jak wychodzi za mąż i była dumna jak matka. A teraz mogła tylko ściskać jej sztywniejącą dłoń i gładzić stygnącą twarz.

Freda stała przy drzwiach i obserwowała wszystko z zaciśniętymi ustami. Rinah spojrzała na nią wściekle.

– Przydaj się na coś i znajdź mamkę!

Freda drgnęła, ale skinęła głową i natychmiast wyszła. Rinah nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ochmistrzyni z ulgą opuściła komnatę. Po chwili dzieci zabrano. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by pokazać je ojcu. Najpierw trzeba było powiadomić go o śmierci żony.

Medyk i akuszerka stali niezdecydowani po obu stronach łóżka z prześcieradłem rozpostartym nad ciałem. Po chwili mężczyzna westchnął ciężko i jasny materiał opadł.

– Nie żyje... – szepnął zduszonym głosem.

Rinah wyprostowała się, ocierając oczy ręką. Odrzuciła podany jej ręcznik i otarła zakrwawione dłonie o suknię. Wyszła z komnaty. W głowie miała pustkę. Jak miała powiedzieć temu człowiekowi, że jego ukochana żona odeszła po niespełna roku małżeństwa?

Dwór był cichy, jakby pogrążony we śnie. Gdyby wszystko poszło jak trzeba, ta cisza byłaby kojąca. Teraz jednak brzmiała złowrogo. Na jednej z ław przysypiała obca kobieta, zapewne mamka wezwana razem z akuszerką. Ogień na palenisku przygasł i Rinah zastanawiała się, ile zostało do świtu. Wróg atakuje o świcie, gdy przeciwnik niczego się nie spodziewa. Potrząsnęła głową, czując że łzy ponownie napływają jej do oczu. Najwyraźniej śmierć miała tę samą taktykę.

Eomer siedział w zbrojowni. Było to jedyne pomieszczenie w całym dworze, w którym nie było słychać jej krzyku. Gdy tylko usłyszał kroki na korytarzu, zerwał się na równe nogi. Kawałek dalej walały się słoma, płótno i drewno. Tylko tyle zostało z jego przeciwnika. Musiał skończyć jakiś czas temu, bo oddech miał spokojny, wyrównany. Tylko oczy były niespokojne, wpatrywały się w nią z wyczekiwaniem. Taki młody... A ona ma przekazać mu wiadomość, która naznaczy go na resztę lat.

Eomer

Blada twarz Rinah niemal zwaliła go z nóg. Kobieta miała oczy zaczerwienione od płaczu, a ręce i ubranie były ubrudzone krwią. Wyglądała, jakby przybyło jej kilkanaście lat.

– Panie... – urwała, przyciskając dłonie do twarzy.

– Powiedz to.

Coś się stało. Coś strasznego. Czuł, jak coś ściska mu żołądek. Tak samo jak wtedy, gdy znalazł Eowinę na polu walki.

 – Nie żyje – szybko, zdawałoby się, że bezboleśnie. Prawdziwy ból przyszedł po chwili. Uświadomił sobie, co właśnie usłyszał. Jego maleństwo nie przeżyło.

 – To... To był chłopiec, czy...

Rinah otworzyła szeroko oczy, spojrzała na niego, jakby postradał zmysły. Osunęła się na podłogę i rozpłakała się na dobre.  Eomer podniósł ją niemal siłą i posadził na ławie.

Stratę dziecka będzie w stanie przeżyć. Noworodki często umierały. Wszyscy to wiedzieli, co nie oznaczało, że płacz nie ściskał mu gardła na myśl o dziecku, którego nawet nie poznał. Pójdzie zaraz do Lothiriel, razem zapłaczą nad martwym maleństwem... Pocieszy ją, będzie wspierał tak długo, jak będzie tego potrzebowała...

– Ma... Mają się dobrze. Oboje zdrowi i silni....

– Więc o co chodzi?!

Rinah w końcu spojrzała mu w oczy. Dawno nie widział w niczyim spojrzeniu takiej pustki. Skoro to nie dziecko zmarło...

– Lothiriel, moja kochana dziewczynka.... Nie mogłyśmy jej uratować.

– To nieprawda – powiedział głucho i cofnął się gwałtownie, przewracając zbroję.  – Nie mogła umrzeć!

Dusił się, tonął, pochłaniała go ziemia. Wszystko w tym samym czasie.

Świat mu się zawalił. Który to już raz? Czwarty, piąty? Świat znowu się kończył. Więc dlaczego nie skończy się raz na zawsze?! Dlaczego nie pochłonie ich wszystkich? Dlaczego nie uwolni od bólu, który powoli obejmował całe jego ciało? Dlaczego nie zginął pod Mundburgiem? Zamiast tego spotkał ją, wciągnął do swojego życia, uczynił swoją królową... Dlaczego dano mu złudzenie szczęśliwego życia tylko po to, żeby odebrać mu je po niespełna dwóch latach?!

Odeszła, a on zorientował się, że przywołuje z pamięci moment, kiedy zobaczył ją pierwszy raz. Stała w korytarzu Domów Uzdrowień, umazana krwią. Kolejna zmęczona twarz. Ledwie ją zauważył, całą uwagę poświęcając Eowinie. Kiedy Ioreth prowadziła go później do miejsca, w którym mógł umyć ręce, zobaczył Imrahila wynoszącego ją na zewnątrz. Gdyby wtedy wiedział... Nie zwlekałby z poproszeniem jej o rękę. Erkenbrand i wszyscy doradcy mogliby mówić, co chcieli, ale przynajmniej miałby ją w Edoras rok dłużej.

 Obrazy przesuwały się mu przed oczami, a dźwięk jej śmiechu wypełnił uszy. Dzień, w którym starała się nie płakać, patrząc na mrok na Wschodzie. Kiedy przyszła Na Rath Dinen... W drodze powrotnej objął ją po raz pierwszy, ratując przed upadkiem. „Złap mnie, jeśli się potknę." Powiedziała to w dzień ich ślubu, a on dzień później przysiągł jej, że nigdy nie pozwoli jej upaść.

Szybkim krokiem ruszył w stronę komnaty, w której odbywał się poród. Kręciło mu się w głowie, prawie wszedł w palenisko. Był jak pijany. Za dużo się wydarzyło. Najpierw Dunlendingowie i zboże, potem zamordowana służąca w ich komnacie, a teraz... Wszystkie tamte niecierpiące zwłoki sprawy stały się nieważne.

Dwór budził się do życia. Zgromadzeni już wiedzieli, że coś jest nie tak. Wielu słyszało płacz dziecka, ale widzieli również towarzyszkę królowej z zakrwawionymi rękami i słaniającego się na nogach medyka.

Zignorował dochodzący z pomieszczenia obok płacz dzieci. Dla niego istniały tylko te jedne drzwi. Ktoś złapał go za ramię. Maud.

– Nie wchodź tam, panie. Pozwól nam ją przygotować.

– Zejdź mi z drogi, kobieto – syknął, całą siłą woli powstrzymując się, żeby jej nie odepchnąć.

Nie chciał, żeby ułożyły ją na łóżku jak kiedyś ułożono matkę, z uczesanymi włosami i w najlepszej sukni, z wiązanką kwiatów w sztywnych palcach. Nie chciał patrzeć na nieruchome ciało i dotykać zimnej skóry. Chciał wziąć ją w ramiona ostatni raz i zatrzymać odrobinę ciepła, które tak szybko opuszczało ciała umarłych. Zobaczyć, jak wyglądała, gdy brała ostatni oddech.

– Nie tak powinieneś ją zapamiętać! – zapłakana Rinah z trudem go dogoniła i teraz zagradzała mu wejście.

A jak powinien? Widział, gdy się śmiała, gdy była zamyślona, gdy płakała w jego ramionach po próbie porwania... Widział ją podczas ich nocy poślubnej, oświetloną migotliwym blaskiem świec, z czarnymi włosami spływającymi falami na plecy i ramiona. Pamiętał, jak zdezorientowana była, gdy zaczynał się jej pierwszy dzień w Edoras. Nauczył się jej ciała na pamięć. Dlaczego nie miałby zobaczyć i zapamiętać zakrwawionych prześcieradeł, wśród których leżała? Był jej mężem.

Jedna myśl goniła drugą. Czuł, jak trzęsą mu się ręce, a płacz i zawodzenie tworzyły odgłos trudy do wytrzymania. Kwestią czasu było, nim dwór się obudzi. Zabiją dzwony, wyruszą posłańcy. Dotrą do Helmowego Jaru, Minas Anor, Ithilien, potem do Dol Amroth. Pewnego dnia dotrą też do Umbaru i Fornostu, a na końcu do Shire...

Pamiętał, jak sprzeczał się z umierającą matką. To niesprawiedliwe! Dlaczego musisz umrzeć?! pytał, stojąc przy jej łóżku. Wtedy był dzieckiem, ale teraz, mając trzydzieści lat, po okropnościach wojny, nadal tego nie rozumiał. Życie nie jest sprawiedliwe, synu. Nigdy nie było i nigdy nie będzie.

Życie rzeczywiście nie było sprawiedliwe.

Zabrało jednak tak wiele, że nie wierzył, iż może zabrać jeszcze ją.

Ignorując zawodzenie zebranych pod drzwiami kobiet, nacisnął klamkę. Nie był gotowy, żeby ją zobaczyć. Ale też nic nie mogło go na to przygotować.

To taki bardziej rozdział 38,5. Dużo bólu w małej dawce. Nie ma za co!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro